Zaloguj się, aby obserwować  
Graffis

Star Wars - forumowe RPG

343 postów w tym temacie

Pierwsze parę chwil które przyszło nam znieść po dość gwałtownej wysiadce, spędziłem kawałek od "głównej części grupy". Och, nie oddalałem się na żaden większy dystans, ot - parę kroków coby mieć miejsce na głębszy oddech. I nie zwymiotować na nikogo jak co do czego przyjdzie.
Bo mdłości miałem. Oj tak. Zdecydowanie. I to nie zwykłe merdanie w brzuchu, a poczucie ściskających się i nawzajem sobie zawadzających kawałków wewnątrz, wirujących i nawzajem się zachęcających do podjęcia bardziej agresywnych działań. Przede wszystkim - Darnis. Darnis. Co oni z nim zrobili? Jak mogli, jakiż obłąkańczy cel mógł się za tym kryć? Dlaczego? I kim w ogóle byli "oni"?!
Ale to nawet nie jego porozrzucane... kawałki tak mną wstrząsnęły. W pewien sposób byłbym w stanie pogodzić się z jego śmiercią - powtórnie - nawet jeśli dokonała się w tak... paskudny i brudny sposób. O nie. "Utrata całości waszego sprzętu i bezpiecznej kryjówki przez handlowanie komputerowym szmelcem…" Czyli... to ja? To przeze mnie?!
Zadrżałem. Paznokcie od konwulsyjnie zaciśniętych palców wbiły mi się w poduszkę dłoni - ten okruch bólu nieco przywrócił mnie do pionu, ale też rzucił swoistą iskierkę na przygotowany wcześniej stos irytacji. Ten zapłonął. co innego miał zrobić?
Jak ONI śmieją oskarżać MNIE o cokolwiek?! ONI ukradli moje ŻYCIE, wplątali mnie w wypadki i wydarzenia które nigdy mnie nie interesowały! Wysyłają gdzieś, stroją mądre miny, zrzucają wszystko na nas, oni... oni...
Cudownie - pomyślałem - zaiste cudownie. Nawet furia nie chce mi porządnie wyjść.W świetle spalanego tlenu, nabranego przez kolejny oddech, dostrzegłem coś czego nie widziałem wcześniej. Absurd. Czysty absurd. Nie gniewną bezsensowność, skłaniającą do krzyczenia w twarz wszechświatowi, ani głupotę na widok której chciało się płakać. Oj nie. Mimo iż miałem we wnętrznościach wrażenie żrącego kwasu, a jakaś adrenalina czy cuś aż mną trzęsła, to... cała ta sytuacja była zabawna.
Histeria, Sander, histeria. Głębszy oddech. Rozkazuj sam sobie, nie masz czasu na pogodzenie się z czymkolwiek. Jeszcze raz. Wdech i wydech. Doskonale. Prawda, że zrobiło się dużo lżej i przyjemniej? Nie wspominaj ostatnich wydarzeń. Taak. A teraz podtaśtaj się do Requsa, tak, bardzo dobrze, i posłuchaj co to on mówi. To może się okazać całkiem przydatne, prawda?
Nie było.
- ...nawiązać łączność z Eremią. Na tym się nie znacie i pomóc nie możecie, dlatego lecicie na Drall. Wymarsz za dziesięć minut, jazda!
Dowódca. Sander dowódca. Dowódca Sander. Ha. Ciekawe słowa. Obydwa przenoszą w sobie niezwykłe... niezwykłą głębię. I w ogóle. Natomiast jeśli je ze sobą połączymy, to... to uzyskamy Sander-nie-dowódca. To naturalny i właściwy stan rzeczy.
Zamrugałem, uświadomiwszy sobie że przeoczyłem jakiś ważny fragment. Przyjrzałem się kilku ostatnim zdaniom, szczególną uwagę kładąc na "dowodzisz mój ty komputerowy cudaku". Wykonałem mentalny odpowiednik szturchnięcia ich stopą, spojrzenia, i zadania grzecznego pytania "tak?".
Trochę mnie zatkało, szczerze mówiąc. Ale... pasowało. Absurd do absurdu, prawda? Bezsens do bezsensu.
Tyle że to sprawia, że otrzymuję odpowiedzialność. Tą samą od której od zawsze uciekałem, tą samą którą usiłowałem przekazać dalej - niczym taki gorący kartofel. Nawet jeśli jest stosunkowo niewielka, jeśli wątpię aby ktokolwiek czegokolwiek posłuchał... sprawia to, że to ja będę bardziej winien.
Może to jakiś chytry plan Requsa żeby jeszcze bardziej mnie udupić?
Nie, wróć, wróć. WRÓĆ! To nie ma sensu. A nawet jeśli, to w tej chwili nie ma nawet najmniejszego znaczenia. No bo nie ma. Jeszcze raz. Odetchnij. Zamrugaj, jakbyś był zaskoczony. Przecież jesteś! Potocz niepewnym wzrokiem po obecnych - zarejestruj "nowego", istotę którą zachowawczy umysł Sandera oplakietkował jako "nie irytować, a jeśli już to zza bardzo, bardzo grubej ściany, upewniwszy się najpierw że w okolicy nie ma drzwi" - i powiedz coś poruszającego i głębokiego, co sięgnie do samego środka ich... środka i w ogóle.
- Ha...
Nie, to nie tak. Inaczej.
- Znaczy...
Opanuj się. Nie chcesz stracić resztek godności w ich oczach, prawda?
- Więęc... cóż. Dokładnie. Ha. Co mogę wam powiedzieć? Obawiam się że niezbyt wiele. Wybieramy się na Draal. Czy Drall. Taka planetka, tuż za rogiem, niemalże. Nie wiem jak tam jest, ale... - na momencik zacisnął zęby i przeszperał wspomnienia - ...ale na pewno są tam lasy. - Nie, Sander, nie krzyw się na każde ledwo wykrztuszone z siebie stwierdzenie. Może nie zauważą. - Wysłali tam tuzin robotów sprzątających, gdzieś stąd. A do kogo? Właśnie, tutaj napotykamy problem - tam gdzie teoretycznie powinien mieszkać klient, zdjęcia do których się dogmerałem pokazują pustkę. Mamy tu do czynienia albo z tragicznym zaniedbaniem i brakiem odświeżania, z jakimś szwindlem, albo z dojściami do "wysokich baz danych". Tak. Hm. O, ciekawe jest to, że musiałem szukać zdjątek w różnych dziwnych miejscach, te najoficjalniejsze były albo uszkodzone do nieodczytywalności, albo... no, zakładając, że w ogóle były. Bo często ich brakowało. Tak. Dokładnie. Poza tym... całkiem niedawno chcieli tam postawić linię kolei magnetycznej. Po raz kolejny. Za każdym razem pojawiały się jakieś problemy prawne, czy... jakieś. Ba! Raz nawet władze całego systemu się dorzuciły swoje trzy grosze! I poza tym - co do tych, wysłanych tam droidów - córka jakiegoś tutejszego poplecznika Republiki została porwana w hotelu. Przez tuzin droidów. Bojowych, owszem, ale... no, przypuszczam, że coś takiego dałoby się zrobić. Nie mnie decydować. Ale to że nas tam wysyłają... - wzruszyłem ramionami - na coś wskazuje, prawda? - odetchnięcie, wręcz ociekające ulgą. I mina, prosząca aby odpowiedź na kolejne pytanie brzmiała "nie" - Tak. Jakieś pytania?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Siedział wciśnięty między dwóch szturmowców w nieznanych pancerzach, co było o tyle dziwne, że znał się na sprzęcie i sądził że jest w stanie rozpoznać praktycznie wszystko czego używano w tym rejonie galaktyki. Nie zabrali mu broni, nadal miał swój pistolet i schowany w bucie nóż, ale w tej sytuacji opór i tak nie miałby sensu. Mieli zbyt dużą przewagę, no i jakichś psychicznych na stanie. Brent postanowił czekać spokojnie na rozwój sytuacji. Póki co obserwował wszystko dookoła, próbując dojść o co tu w ogóle chodzi. Lecieli.

Wylądowali na opustoszałej ulicy, tuż obok małego placu. Ze wszystkich pojazdów wysypali się ludzie. Komandosi natychmiast zaczęli się uwijać przekładając sprzęt, dwóch zaś błyskawicznie zajęło się ambulansem, który już po chwili malowniczo zapłonął. Na Brenta niby nikt nie zwracał uwagi, ale wiedział z doświadczenia że na pewno jest pod obserwacją. Ktoś kto tu chyba dowodził właśnie tłumaczył sytuację niewielkiej grupie.
- ... Zabieracie ze sobą nowego, naciął się na naszych wrogów, wiec teraz ma mały wybór, będzie pomagał. - Wiedział że to o nim, nie mogło być wątpliwości. Natychmiast zwrócił uwagę na grupę do której go przydzielono. Człowiek, dwójka Twi''leków i Zeltronka. Nie wyglądali na oddział bojowy, dowódcą zresztą został mianowany jakiś geek. Brent pokręcił głową, próbując dociec w co takiego się teraz wpakował. Ale możliwości były dwie - albo ci ludzie pracowali dla Republiki, a wtedy chętnie wziąłby udział w tej awanturze, albo działali przeciwko niej, więc przydałoby się ich rozpracować. Tak czy inaczej trzeba trzymać się blisko, zwłaszcza że wyboru - jak wspomniał dowódca - w zasadzie mu nie pozostawiono. Jeszcze jedna kwestia, ile im powiedzieć? Mieli psychicznych, kłamstwa mogą zostać szybko wykryte, więc chyba lepiej prawdę. Na szczęście są prawdy i prawdy, kwestia odpowiedniego doboru słów by ta sama informacja posłużyła innym celom.
Wokół niego żołnierze pakowali sprzęt, ale też uzupełniali swój, a to oznaczało że chyba kwatermistrz wziął wolne. Farghul natychmiast podszedł do paczek i zaczął przebierać. Zgarnęli go z ulicy, miał tyle co przy sobie, a nie wiadomo czy da radę zabrać rzeczy z mieszkania. Leżał tam standardowy sprzęt Republiki co pozwoliło mu szybko wybrać przydatny ekwipunek. Zabrał lekki półpancerz zapewniający co prawda słabą ochronę, bo jedynie dla tułowia i ramion, ale za to można było spokojnie założyć na niego ubranie i nie zwracać na siebie uwagi. Poza tym mógł go bez problemów dostosować do własnej kociej budowy ciała. Wybrał też lekki karabinek, standardowy pakiet pięciu granatów plazmowych i zestaw sapera - narzędzia oraz trochę podstawowych materiałów wybuchowych. Małe, poręczne i zawsze przydatne. Dodał do tego plecak z pakietami żywnościowymi i medpakami. Było w nim trochę miejsca więc chciał wcisnąć tam jeszcze niewielką tubę - przenośny pocisk jednorazowego użytku. Można tym zniszczyć ścigacz, a przy odrobinie szczęścia i celności nawet lekki czołg, chociaż miał nadzieję że na nic takiego nie natrafią. Niestety, gdy tylko wziął ją do ręki okazało się, że to coś innego, kompletnie nieprzydatnego. Rozejrzał się szybko, ale nie znalazł wyrzutni, widocznie nie mieli ich tutaj. Wpadł mu za to w oko karabin snajperski nieznanego typu. Podniósł go szybko. Składany, przenośny ale widać było że o sporej mocy. Nówka sztuka, jeszcze nie miał ani jednego otarcia czy innego śladu użytkowania.
- Obawiam się, że to sprzęt zastrzeżony - jak spod ziemi wyrósł przy nim jeden z komandosów. Brent spojrzał mu prosto w wizjer.
- Mam specjalne pozwolenie. Od samego szefa.
- Nie wydaje mi się - żołnierz wyciągnął rękę i odebrał karabin. Farghul nawet nie zamierzał się opierać.
- Warto było spróbować - wyszczerzył zęby w uśmiechu, zarzucił plecak, chwycił karabinek w lewą dłoń i pomaszerował w kierunku geeka.

- Zdaje się, że Ty tutaj dowodzisz. Brent Ross, kapral sił desantowych Republiki. Chwilowo na urlopie - uśmiechnął się do Twi''leka wyciągając dłoń. Uścisnął dość mocno, chociaż nie na tyle by mu coś połamać. W gruncie rzeczy lubił komputerowych maniaków. Podobnie jak on, znali się na swojej robocie i wykonywali ją tak jak trzeba, a to było coś co cenił.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Mmm... tak. Zdaje się. To znaczy... - możliwie delikatnie wysunąłem dłoń z uścisku. Oczywiście, zwróciłem go wcześniej, starając się aby wyszedł możliwie solidnie. Wątpiłem jednak aby się udało. - ...znaczy, owszem, jestem, chociaż wszystko to spadło na mnie dosyć niespodziewanie. Zresztą od kilku dni nasza niewielka grupka przeżywa zaskoczenie za zaskoczeniem, więc kolejne zasko... - przyłapałem się na tym, że zaczynam bełkotać - ...w każdym razie mam nadzieję, że dasz sobie z tym wszystkim radę. Ja nie daję. - Przyznałem się uczciwie.
Kapral sił desantowych Republiki... cóż, może on będzie wiedział coś więcej. I się tym podzieli. Chociaż... nie, to jednak wątpliwe - podstawowe informacje już otrzymaliśmy, a cała reszta została zastrzeżona przez tych... tych tamtych - uniosłem wzrok na grupkę komandosów - i to zastrzeżona tak dokładnie, że specjalnie dla niej wymyślili nowy stopień zastrzegania. A potem go zastrzegli. No ale nic, może przynajmniej - kiedy się już dostaniemy na to całe Drall - nikt nie będzie włamywał się do naszych kryjówek i rozwłóczał członków drużyny po całym pokoju...
- A, właśnie! - obróciłem się do tego Brenta. - przecież ty nas nie znasz. Ja jestem Sander, tam jest Bayla, Ardo - wskazałem - i Nixa... gdzie jest Nixa?
Nie była zbyt daleko. Konkretniej - przy bankomacie. A jeszcze konkretniej - właśnie się od niego odwracała, w rękach trzymając duużo, duużo kredytów.
Przechodząc koło nas i mi i Brentowi wcisnęła w dłonie spory pliczek.
- Niemalże ich nie wykorzystywaliśmy - machnęła paroma kartami które zostały nam przydzielone jeszcze przed przybyciem na tą planetkę, starając się nie upuścić przy tym zbyt wielu kredytów. - A lepiej żeby nas namierzyli jeszcze tutaj niż - skinęła głową w stronę nieba - na Drell, prawda? Właśnie.
Ruszyła dalej. Ja uśmiechnąłem się blado do Brenta.
- To jest Nixa.
---
- I myślicie że co mamy z nim zrobić kiedy już będziemy na miejscu? - Ardo ostrożnie manewrował przydzielonym nam speederem.
- Dla nich coś takiego to przecież pestka - parsknęła Bayla. - Pewnie ktoś go stamtąd weźmie, najwyżej możemy go przykryć jakimiś gałęziami czy czymś. Jeśli będą w okolicy. Opuszczona farma, psiakrew... jak ktoś mógł nie znaleźć promu sterczącego na opuszczonej farmie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować