Zaloguj się, aby obserwować  
GeoT

Kącik pisarzy

946 postów w tym temacie

No dobra... To teraz ja się pochwalę, jeśli jest czym (osobiście uważam iż nie:D )

W klimatach Stalkera...


Arkadij był doświadczonym Stalkerem...
Szli powoli, rozglądali się uważnie... Byli w Strefie.
Strefa trzeba wam wiedzieć nie należała do bezpiecznych miejsc, wokół pełno potworów, a jakby tego było mało na każdym kroku może trafić się anomalia która rozerwie człowieka bądź spali i szukać nawet nie warto resztek.
Było ich dwóch... Jeden był doświadczonym Stalkerem , drugi to zwykły młokos jakich wielu , podniecił się gdy usłyszał o wyprawach do strefy o rzeczach jakie tam znajdywano...
Głupiec, myślał że wystarczy wejść, zabrać co trzeba i wrócić.
Arkadij spojrzał na młokosa, szedł powoli, widać po nim było iż boi sie jak cholera...
-Gwiazdka - co za kurewsko głupia ksywka, pomyślał - Pamiętaj, panuj nad sobą... To nie piknik.
Młokos kiwnął tylko głową, zacisnął łapska na pistolecie który trzymał w dłoniach i szedł dalej...
Głupiec, pomyślał Arkadij, zginie przy pierwszej lepszej okazji a Ja znów będę musiał się tłumaczyć, czy to moja kurwa wina że tacy kretyni mi się trafiają?...
Coś zaszeleściło w pobliskich krzakach...
-Stój!
Gwiazdka zatrzymał się.
-Przygotuj się... - Arkadij wycelował swoim AK-47 w krzaki, Gwiazdka trzymał już palec na spuście, ręka mu się trzęsła...
Kurwa, zginie...Na pewno zaraz zginie.
Stali tak i celowali w krzaki w których coś ciągle się ruszało, Gwiazdka mamrotał coś niezrozumiałego, z krzaków zaczęły dochodzić jakieś dziwne dźwięki... Młokos nie wytrzymał zaczął strzelać jak opętany i w ciągu kilku chwil opróżnił magazynek... Ale trafił. Z krzaków wydobył się nieludzki krzyk...
Gwiazdka zaczął uciekać, to był jego błąd. Ostatni błąd. Z krzaków wyskoczył potwór,
Ssacz, poznał od razu Arkadij, dziwnie go niektórzy nazwali ... Szybko dogonił młokosa, skoczył na niego, jego macki chwyciły twarz dzieciaka, który krzyczał ze strachu i bólu.
Arkadij stał chwilę i patrzył jak Ssacz wysysa krew z Gwiazdki, widział to już nie raz, uodpornił się na takie widoki, w końcu podszedł pod potwora który jeszcze wysysał krew z chłopaka, wycelował i wpakował w niego serię... Mutant padł martwy na ciało.
-Mówiłem że zginie kurwa za szybko...- Arkadij splunął, przeładował broń - I znów kurwa się tłumaczyć będę musiał...- wyciągnął papierosa, wsadził go do ust, szukał chwile zapalniczki, znalazł, zapalił papierosa.
Arkadij był doświadczonym Stalkerem, nie raz już był w Strefie i zawsze wychodził cało, ludzie go szanowali, to był Stalker którego będzie się pamiętać przez długi czas,
Jednak popełnił wielki błąd...
Ssacz był już za nim, już chwytał go w wielkie łapska z których uwolnić się można było dopiero po śmierci, Arkadij zaklną tylko...Widział już co będzie dalej, dalej będzie ból, wielki ból. Jednak to tylko potrwa kilka sekund...Kilka potwornych sekund...


Arkadij był doświadczonym Stalkerem...


Im dłużej na to patrzę tym częściej myślę iż to słabe strasznie:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trochę za dużo wielokropków, domyślam się że to jakiś nawyk z Gadu-Gadu? Poza tym raczej nie było tak źle, ale przydałyby się nieco bardziej szczegółowe opisy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taki krótki tekst na próbę. Nie wiem, czy powstanie ciąg dalszy. Bez łaski przy ocenianiu.


24. X - 29.X


24. X. 2007

Dnia 24 Października 2007 roku rozpoczynam pisanie pamiętnika. Nie wiem co mnie do tego zmusiło, jednakże w pewnym momencie odczułem taką potrzebę. Pojęcia nie mam, czy ktokolwiek kiedykolwiek przejrzy karty tego zeszytu, ale nie jest to ważne – dla mnie przynajmniej.
Jest godzina 3:00:13sek. - ostatni wyraz napiszę zapewne ok. 3:00:33sek... pora się położyć.

bona fide

25.X.2007
00:33:33

Cały wczorajszy dzień ograniczał się do spotkań, prezentów i innych „atrakcji”, które miałem zaszczyt doświadczyć z powodu moich urodzin. Straszliwa monotonia doprowadziła mnie do skrajnego wyczerpania umysłowego, dlatego też kiedy było po wszystkim – chodzi o wszelkiego rodzaju „imprezy” - udałem się na długi wieczorny spacer.
Wpierw zawitałem do pobliskiego parku, a następnie zaliczyłem urokliwe alejki znajdujące się niedaleko centrum. Muszę przyznać, że takie przechadzki bardzo pozytywnie wpływają na moją wyobraźnię: krocząc pośród pożółkłych liści, w mojej głowie poczęły tworzyć się przeróżne, bardzo poetyckie historie, a mijając wysokie latarnie i stare kamienice narodziny swoje miały opowieści grozy. Stan takiego bardzo głębokiego zamyślenia przeżyłem pierwszy raz od dawien dawna i – co stwierdzam z przykrością – powodem tego było zapewne życie w zbyt szybkim biegu : szkoła, nauka, lekcje, pomoc w domu, spotkania z przyjaciółmi(?), sen. W całym tym motłochu nie było w ogóle miejsca na choćby chwilowe samotne zastanowienie. Teraz jednak wiem, że rozwijanie wyobraźni i dążenie do spełnienia wszystkich swoich marzeń jest najważniejsze... . Jest jeszcze jedna rzecz, a propos wyobraźni – podczas wczorajszego spaceru ujrzałem dziwną smugę, która przelatywała pomiędzy drzewami... czy była tam naprawdę, czy to tylko mój mózg ją stworzył? Póki co jest to nieistotne... póki co. Pora na spoczynek.

hospes, hostis

26.X.2007
0:40:44

Po raz kolejny przeżyłem rozczarowanie... ta, o której śnię co noc wciąż nie przejawia choćby najmniejszego zainteresowania mą osobą. Oczywiście czasami ze sobą rozmawiamy, jednak są to tylko wymiany poglądów na dany temat z danej lekcji. Ech... życie. Jak teraz sobie pomyślę, że chodzimy już razem do jednej szkoły tyle lat, to tak straszliwie jestem na siebie wściekły z powodu niepokazywania jej wyraźnych znaków, że coś się dzieje już na początku. Bla, bla, bla – taką odpowiedzi zawsze słyszę z ust mojego kumpla, kiedy to zwierzam mu się z najskrytszych spraw. Ok, koniec już tego wyżalania się, czas omówić najciekawsze zdarzenia dnia już poprzedniego.
8:00 – matematyka – nuda; 9:00 – polski – eee... nuda; 10, 11, 12, 13 – nuuda; 14:00 – godzina wychowawcza i omówienie zbliżającej się wycieczki klasowej do powojennej wsi, której nazwy nie pamiętam. Celowo już teraz o niej wspominam, gdyż to właśnie na niej zamierzam przeprowadzić główny atak(wiadomo o co chodzi). Załatwiłem nawet wsparcie! Tak - Lewis Tolkien, mój najlepszy przyjaciel pomoże mi w tym arcytrudnym zadaniu. Już nie mogę się doczekać pierwszej „prawdziwej” rozmowy z Alicją(chyba już wspominałem jak ma na imię?); tak właśnie będzie i stanie się to na wspomnianej już wycieczce. Więc: wyjazd sprzed szkoły ok. 7:15, jedziemy ok. 2H, tak też planowy przyjazd na miejsce ma się odbyć ok. 9:15; zakwaterowani będziemy w pojedynczych chatkach mniej więcej po pięć osób w jednej. W trakcie pobytu będziemy zwiedzać pobliską okolicę, wysłuchując przy tym historii tamtego regionu(chyba nie muszę wspominać, że osobiście zajmował będę się czymś innym). Acha – wycieczka odbywać się będzie od 29 do 31, tak by można było wrócić na święto Wszystkich Świętych. Teraz przybliżę pokrótce plan mego działania na „zdobycie” Alicji:
Pierwszym krokiem będzie zaplanowanie jakiegoś spaceru we dwoje. Jak sprawić by ma luba na nim się pojawiła wy myśleć ma Lewis. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to po niespełna półgodzinnym spotkaniu będziemy parą. Jak to zrobię? Plan jest prosty: ja rozmawiam jak gdyby nigdy nic, a Lewis w pewnym momencie napada nas. Strasznie nieoryginalne, ale co ja mam poradzić... wiadomo chyba, że podczas „napadu” ja to dzielnie staję w obronie wybranki i ratuję ją. Proste jak drut.
24h na dobę myślałem o wyjeździe, dlatego też straszliwie jestem zmęczony... miłych snów sobie życzę... jedno jeszcze – jestem pełen optymizmu, jednak nie popadłem w euforie... lepiej zaczekać do końca. Dobranoc.

finis coronat opus

28.X.2007
0:00

Świat się zmienia – mówi mi to ziemia, mówi mi to woda itp; zmienia się w niewyobrażalnie zatrważającym tempie. Stała się rzecz niebywała – razem z Lewisem i Alicją(!) poszedłem do kina! Jednak to co mnie jeszcze spotkało, związku z filmami raczej nie miało. Całe zdarzenie opisałem w formie opowiadania(tak dla potomnych).
Szkoła, dokładniej szatnia: ubieram zimową kurtę(wiadomo, rodzice), czapkę(sic!) i ruszam w stronę drzwi. Nagle mym oczom ukazuję się ona – piękna brunetka. Oczy jej zielone, gładka skóra i ten uśmiech... jeszcze chwila a padłbym jak długi na posadzkę. Stała tak blisko, a najlepsze w tym wszystkim było to, że celowo podeszła właśnie do mnie! Z własnej inicjatywy! Patrzyłem jak zaczarowany, nie mogąc wyrwać się z osłupienia. Dopiero silne uderzenie w głowę wyrwało mnie z tego wszystkiego. Już chciałem oddać, gdy tu mym oczom ukazuje się Lewis: jego średniej długości, czarne włosy były jeszcze bardziej potargane niż zazwyczaj; krzaczaste brwi zwrócone były ku górze, a oczy podkrążone były tak bardzo iż oddałbym głowę, że Lewis nie spał chyba od tygodnia. Cały on - straszliwie nieokrzesany człowiek. Pragnie zostać pisarzem i... nieważne.
- Heyah, stary grzybie! - zakrzykną mi prosto do ucha – masz ochotę przejść się ze mną i z Alicją dziś do kina, wieczorem?
- Noo... eee... oczywiście, tylko na co?
- „Witaj Śmierci”; podobno bardzo dobry i straszliwie wzruszający – powiedziała z serdecznym i pełnym ciepła uśmiechem Alicja
- Tak, słyszałem o nim – skłamałem – chętnie z tobą... znaczy z wami przejdę.
- Świetnie, to ja podejdę najpierw po Alis, a później po ciebie, ok? - odrzekł Lewis
- Alis? Eeee... dobrze... noo to, eeee tak, jesteśmy umówieni – wyjąkałem
- Wszystko w porządku? - zapytała mnie luba ma – coś strasznie blady jesteś
- Nie, wszystko jest ok, to to na razie
- Do zobaczenia wieczorem – odpowiedziała anielskim głosem
Patrzyłem jak wychodziła ze szkoły; pomachała mi nawet przy drzwiach, a potem wyszła...
- Coś ci chyba naprawdę dolega stary – zgryźliwie powiedział Lewis – lepiej już chodźmy do domów... trzeba się przygotować do wyjścia.
- Tak właśnie... tylko jak ty zdołałeś się z nią umówić?
- Wrodzony talent i urok osobisty – odpowiedział niewyraźnie się przy tym uśmiechając.
Następne dwie godziny spędziłem na dokładnym wymyciu się i ogólnym doprowadzeniu swojego wyglądu do porządku. Czas płynął bardzo szybko, aż tu zanim się obejrzałem, już wybił czas wyjścia.
Drrrn – rozległ się dzwonek. Szybko założyłem buty, narzuciłem na siebie kurtę i wybiegłem na zewnątrz. Pogoda była dość pochmurna, wiatr mocno dawał się we znaki. Szliśmy wolnym krokiem rozmawiając głównie o nadchodzącym wyjeździe. Na brukowanej ulicy, którą wtedy mijaliśmy leżały całe stosy opadniętych liści. Miasto była prawie puste, ciche i tajemnicze. Na dodatek z prawie każdej uliczki, którą mijaliśmy dochodziły do mnie odgłosy rozmów i śmiechów, jednak nigdy nikogo tam nie widziałem. Ogarnęło mnie to dużym zdziwieniem, tym bardziej, iż moi towarzysze zdawali się ich nie słyszeć. Podążali tylko dalej zatopieni w rozmowie. W pewnym momencie przystanąłem na chwilę; zacząłem nasłuchiwać. Alicja pierwsza zwróciła uwagę, że gdzieś zniknąłem i zatrzymała Lewisa, wtedy ja przywołałem ich do siebie. Gdy już do mnie dochodzili, dziewczyna zapytała głośno:
- Co się stało?
- Słuchajcie – powiedziałem i wskazałem na odchodzącą w bok ulicę. Nie paliła się w niej żadna lampa, dlatego też nie byłem w stanie nic dostrzec. Słyszałem jedynie płacz - ciche szlochanie dziecka. Powoli zwróciłem się w stronę skąd dochodził ten głos... zrobiłem kilka kroków i po chwili zniknąłem w mroku.
Po kilkunastu sekundach moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Widziałem już dosyć wyraźnie; dokładnie zbadałem wzrokiem okolicę i ujrzałem pod drzwiami jednej z opuszczonych kamienic leżące niemowlę. Szybko podszedłem i wziąłem je na ręce. W tej samej chwili nastąpiło rozerwanie chmury – polały się wielki strugi deszczu i rozbrzmiały pioruny. Nie zastanawiając się wszedłem do środka starego budynku, zatrzaskując za sobą wejście.
Wnętrze wyglądało dość ponuro: wielkie, szerokie schody znajdujące się zaraz na wprost do wyjścia przykryte były grubą warstwą kurzu; posadzka zrobiona z kwadratowych kafelek o charakterystycznym biało-czarnym kolorze miała na sobie liczne pęknięcia. W olbrzymie okna waliły krople deszczu, co rozlegało się głuchym echem wśród starych murów. Dziecko uspokoiło się trochę i wpatrywało się teraz we mnie swoimi wielkimi oczyma. Kręciłem się pod wyjściem, czekając na uspokojenie pogody. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz: gdzie są Lewis i Alicja? Rozmyślania przerwał mi głośny hałas dochodzący z góry. Przestraszyłem się nienażarty, dlatego też pragnąłem jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Ku memu zdziwieniu, od strony wnętrza drzwi nie miały klamki; na nic zdały się moje usilne próby otworzenia ich. W panice przywarłem do drzwi plecami i nasłuchiwałem... początkowy hałas przerodził się w ciężko stawiane kroki na schodach – coś dziwnego schodziło na duł – coś – gdyż człowiek nigdy tak głośno nie stawia kroków; niemowlak natomiast pozostawał bardzo spokojny.
Mój oddech stawał się coraz szybszy; serce kołatało z równie zatrważającą prędkością, a kroki były coraz głośniejsze, coraz bliższe. Wkrótce do orkiestry deszczu, burzy i schodów dołączył powolny, lecz wyraźny jęk. Dochodził od z wnętrza parterowego mieszkania... drzwi od niego były wprost zwrócone na mnie. Nagle, ktoś strasznie mocno uderzył w nie - zamarłem. Coś wyraźnie chciało je sforsować, jednak się to nie udawało. Na drugim poziomie budynku ujrzałem cień - stawał się coraz większy i większy.... jeszcze moment i... wszystko ucichło.
Nigdy wcześniej nie byłem tak przerażony, dlatego też tą ciszę przyjąłem z wyraźną ulgą – nie na długo. Już chciałem wybuchnąć śmiechem radości, gdy zaraz spostrzegłem, że niemowlak gdzieś zniknął. Nie było go na moich dłoniach, a jakby tego było mało usłyszałem bardzo głośne szlochanie dochodzące z góry – szlochanie dziecka. Nie miałem pojęcia co zrobić; oczy napełniły mi się łzami. Mimowolnie wbiegłem na schody. Cień, który niedawno przystaną znów ruszył w moją stronę. Zamknąłem oczy i próbowałem wymówić na głos słowa jakiejś modlitwy... na próżno – strach był tak wielki, że nic nie potrafiłem z siebie wykrztusić. Nie czekając na lepszą okazję, biegnąc natarłem z całych sił na drzwi... jedna, druga, trzecia próba na próżno, jednak moja wola wydostania się była tak wielka, że nie przestawałem; w końcu ustąpiły. Ja jednak zamiast rzucić się do ucieczki odwróciłem jeszcze wzrok i spojrzałem na schody: był na nich tylko wysoki cień; stał i wymawiał słowa: vita mancipio nulli datur, vita mancipio nulli datur... .
Nigdzie nie widziałem Lewisa ani Alicji, nigdzie ich nie było. Kroczyłem więc sam z własnymi myślami. Szedłem przez ciche ulice – oglądałem jak świat kładzie się do snu... błogiego, spokojnego snu.
Tu następuje koniec opowieści. Teraz musicie sobie wyobrazić co ja czuję, siedząc samotnie w pokoju o 1:00 w nocy. Koniec końców to mogło być wszystko zwykłym złudzeniem... wytworem wyobraźni – tak też sobie będę to tłumaczył. Pora spróbować zasnąć.

...omnibus usu

29.X.2007
3:00

Siedzę samotnie na schodach znajdujących się przed przydzielonym mi mieszkaniem. Wszyscy pokładli się spać, tylko ja o tak późnej porze znalazłem chwilę by pomyśleć nad niektórymi sprawami. Rozpoczęła się wycieczka – i nowe trudności. Będąc w tu ani na chwilę nie potrafię zmrużyć oka. Czy to efekt dalszego działania mojej „przygody” w kamienicy? Nie umiem sobie na to odpowiedzieć. Zresztą poco teraz zadręczać tym myśli – lepiej pod rozświetlonym niebem uwiecznić na papierze dorobek minionego dnia.
Jak nietrudno zgadnąć pierwsze, co zrobiłem w szkole było dowiedzenie się od Lewisa, gdzie on wraz z Alicją byli, podczas gdy ja walczyłem ze złudzeniami. Odpowiedź która padła z ust mego przyjaciela zaskoczyła mnie w niebywały stopniu. Okazało się bowiem, że oni przez długi czas szukali mnie, jednak gdy nigdzie nie mogli znaleźć choćby najmniejszego znaku mojej obecności zaprzestali poszukiwań i rozeszli się do domów. Sprawdzali nawet wnętrze starej kamienicy - i jak nie trudno zgadnąć – nic wartego zastanowienia tam nie odnaleźli.
Gdy już zaspokoiłem ciekawość dotyczącą tajemniczych wydarzeń, zaobserwowałem, że w szkole nie było Alicji. Jak się później okazało, dziwnym zbiegiem okoliczności dostała ostrego zapalenia płuc. Nie było jej w szkole, nie ma i na wycieczce. Leży teraz w szpitalu – podobno jej stan jest ciężki. Niestety dowiedziałem się o tym zaraz przed wyjazdem, więc siłą rzeczy nie mogłem iść jej odwiedzić.
Podróż autokarem minęła szybko i bez jakiś nieplanowanych zdarzeń. W następnych godzinach ulokowaliśmy się w ośrodku, wysłuchaliśmy kilka zasad regulaminu i zwiedziliśmy pobliskie hangary z czasów II wojny światowej. Praktycznie to już wszystko. Straszliwa normalność powiedziałbym. Tylko czasami wydaje mi się, że czas płynie jakby szybciej... jakby wszystkich do czegoś poganiał. Coś niespodziewanego wkrótce nadejdzie. Dreszcz przebiega mi po plecach, gdy o tym myślę, ponieważ najbardziej lękam się czegoś czego nie potrafię pojąć. Wszystko przemija, wszystko ma swój koniec; coraz częściej słyszę o wielkich kataklizmach, o niewyjaśnionych zgonach... czy to Śmierć zmierza ku nam? Pora chyba zacząć wypatrywać jej na horyzoncie.

non mortem timemus, sed cogitationem mortis

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hmmm.. Dawno tu nic nie dodawałem, więc wrzucę Gramstory.
Jak wam się takie ,,cóś" podoba?

____________________________
Otworzył oczy.
Był ranek, dwunasty dzień od przebudzenia. Płótno namiotu łopotało cicho na wietrze. Cedricek wzdrygnął się próbując przegonić resztki snu. Koszmaru, który dręczył go od paru nocy. W tym koszmarze była krew, była śmierć i było cierpienie. Usiadł na łóżku. Syknął z bólu. Rany po bitwie jeszcze się nie zagoiły.
Wstał i pokuśtykał wolno w stronę wyjścia. Odsunął ciężka kotarę i wyjrzał na zewnątrz.. Wstawało słońce barwiąc niebo na łagodny, pomarańczowy kolor. Mocny, wschodni wiatr sypnął mu w twarz piaskiem. Zaklął szpetnie i splunął na ziemię.
Naglę dobiegło go wołanie. Odwrócił się. AQ biegł ku niemu coś krzycząc, lecz wiatr zagłuszał słowa. Gdy wreszcie przyjaciel do niego dobiegł Ced długo musiał czekać, zanim AQ przestanie dyszeć.
- Co się stało? Czego tak pędziłeś?- Spytał.
- Złe wieści- odrzekł AQ- Kolejne dwie ofiary.
- Co?! Cholera. Dalej nie wiadomo kto za tym stoi?
- Niestety nie... Trwa śledztwo.
Ced westchnął.
- Właź.
Odchylił jeszcze raz kotarę i pozwolił, aby AQ wszedł pierwszy. Pokręcił w niedowierzaniu głową. Pierwszej nocy, kiedy się tu znalazł ktoś zasztyletował Demrenfarisa...Zasztyletował? Nie, to za mało powiedziane. Jego ciała...Całego ciała musiano szukać przez dwie godziny. Ktoś dosłownie pokroił go na kawałki i rozwlekł po całym obozie. Od tego czasu zdarzyło się jeszcze dziesięć takich wypadków, lecz wnikliwe śledztwo nic nie dało. Ślady urywały się, nie było świadków i nikt nie słyszał nawet szmeru. Wśród żołnierzy zaczęły krążyć plotki o upiorach nawiedzających to miejsce. Sytuacja stawała się poważna. Atmosfera w obozie robiła się coraz to bardziej niespokojna. Coraz więcej ludzi ogarniał strach. Zdarzały się już próby dezercji. Całe szczęście udaremnione. Zbrodniarzy przykładnie ukarano. Jednak to nie pomagało. Wiele osób postawionych na wyższych stanowiskach wiedziało, że jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie może dojść do buntu, a to zniweczyło by wszelkie wojenne plany.
Cedricek ponuro zapatrzył się w mały stolik stojący pośrodku namiotu.
- Usiądź, AQ- rzekł, wskazując na krzesło.
Sam też usiadł na drugim, stojącym po przeciwnej stronie stołu.
- Dobra, co robimy?- spytał.
- Co? O co ci chodzi?- Zdumiał się AQ
- Nie żartuj. Wiesz dobrze, że zbliża się czas wymarszu. Jeśli do tego czasu nie znajdziemy zabójcy... Może być ciężko. Myślisz, że on poprzestanie na oficerach i żołnierzach? Niedługo zakradnie się do namiotu któregoś z Moderatorów, lub co gorsza- do niebieskich.
- Wiem. Ale co możemy zrobić? On za dobrze się maskuje. Na domiar złego wszyscy przestajemy sobie ufać...
- Hmm?

- Nie wiedziałeś? Nikt już nikomu nie ufa. Wszyscy podejrzewają siebie nawzajem. Atmosfera już nie jest napięta. Ona zaczyna pękać...
- Kur...
- Dokładnie. Ale nie z tym do Ciebie przyszedłem.
- A z czym?
- Z plotami. Z czymże innym? Siedzisz tutaj całymi dniami nie wyściubiając nosa z namiotu i bazgrolisz coś na tych swoich mapach, podczas gdy naprawdę ciekawe, oczywiście pomijając morderstwa, rzeczy w obozie się dzieją.
- Na przykład jakie?
- Jużeś ciekawy... Ale nic za darmo. Wyciągnij butelczynę i dwa kubki. Nie patrz tak na mnie. Wiem, co chowasz pod łóżkiem... A tak, teraz dobrze. No to wyobraź sobie, że krążą słuchy jakoby Vilmar nam panujący zadłużył się w jakiejś elfce. Tymczasem, jeśli mówiąc już o ciekawych historiach rozwija się romans Dwojga czerwonych, choć to najprawdziwsza plota. Za to najciekawszą informacją jest to, że Niebiescy coś kombinują. Na bitwę- ma się rozumieć. Powiadają, ze smoki chcą okiełznać i zmusić je do wykonywania rozkazów. Jeden dziadek w namiocie karczemnym zaklina się, że portal otwierają, aby przyzwać te same demony cóżeśmy w bitwie ubili. Teraz by nam miały usługiwać, ale kto by tam wiarę dawał takim plotką. Tymczasem przygotuj się na prawdziwą bombę! Otóż powiem ci, że Sol...

***

Czarna noc zapadła nad obozowiskiem. Nadciągające razem z wiatrem chmury nadciągnęły z zachodu zasłaniając gwiazdy. Furrbacca siedział przy jednym z obozowych ognisk patrząc się ponuro w ogień. Nie podobało mu się to, ze musi tutaj siedzieć, zamiast stać na warcie. Nie podobało mu się, że obozują, zamiast z okrzykiem pędzić na wroga. Nie podobało mu się, że elfka, która mu się podobała poszła z pewnym żołnierzem do namiotu i od blisko godziny z stamtąd nie wychodziła. Nie podobało mu się, że ktoś bezkarnie chodzi sobie po obozie i morduje ludzi. I stanowczo nie podobał mu się donośny krzyk, który rozbrzmiał w ciszy.
Zerwał się i pobiegł w stronę z której okrzyk dochodził. Nie podobało mu się, że okrzyk zgasł nagle, niczym zdmuchnięty płomyk świecy. Pędził przez obóz najszybciej jak potrafił. Już wiedział skąd okrzyk nadszedł. Tamten namiot. Ten z odkrytą zasłoną. Za nim biegło już pół tuzina żołnierzy zaalarmowanych nocnym krzykiem. Wbiegł do środka.
Nie podobało mu się. Stanowczo nie podobało mu się rozcięte na połowę ciało Reapa leżące w poprzek na łóżku. Na jego twarzy zastygł wyraz przerażenia...I czegoś jeszcze. Zaskoczenia?
Któryś z żołnierzy wymiotował głośno za jego plecami.

***
Cedricek obudził się nagle zalany potem. Coś kuło go w bok. Przesunął się, lecz kłucie tylko się nachyliło. Otworzył oczy.
Nad nim schylała się czarno odziana postać w kapturze. Zerwał się z łóżka dobywając sztyletu. Odetchnął. To tylko przewidzenie...Na pewno przewidzenie. Przecież żadne upiory nie istnieją! A już na pewno nie takie, które mordują ludzi. Tak. To na pewno było przewidzenie, chociaż...Kłucie się nie zmniejszyło.
Sięgnął ręką pod koc. Wymacał zimną rękojeść. Wyciągnął sztylet. Jego własny sztylet. Tyle, że teraz był cały umazany krwią.

***
- Kolejna ofiara- Rzekł AQ- To...To Reaperius.
- Słucham? – Ced jeszcze nie mógł otrząsnąć się ze snu. AQ wpadł tu przed chwilą budząc go ostrym krzykiem.
- Reaperius. Nie żyje...
- Cholera! Jasna, pier...
- Żadnych śladów. Poza jednym.
- Mają ślad? Mów!
- Reap się bronił. Sparował jeden cios swoim sztyletem. Od narzędzia zabójcy odpadł kawałek metalu z ostrza. Pokazano go naszemu płatnerzowi. Orzekł, że to od goblińskiego ostrza. A dokładnie od sztyletu... Ced? Czemu tak pobladłeś? Ced! O Boże, nie wymiotuj mi tutaj...O matko...

***
Cedricek wolnym krokiem podszedł do łóżka. Schylił się i wyjął spod materaca zawiniątko. Odwinął je drżącymi rękami. Błysnęła srebrna klinga. Ced wolno błądził po niej palcami. Nie napotkał niczego. Ogarnęła go ulga...Taka wielka ulga... I naglę natrafił palcem na coś, czego nie powinno być. Ced podniósł sztylet i przyjrzał się mu dokładnie. Brakowało kawałka ostrza, które było odłamane. Cedricek gwałtownym ruchem odrzucił od siebie narzędzie zbrodni. Łkał cicho trzymając się za głowę i kiwając w przód i w tył.

***
-AQ, słuchaj, musze ci coś powiedzieć...
- Tak?
Siedzieli w namiocie, popijając piwo. Pył drugi dzień od zabójstwa Reapa.
- Widzisz...Znalazłem...
- Hmm? Wyduś to wreszcie.
- Znalazłem twój medalion. Ten, co go zgubiłeś...Ale gdzieś mi się zawieruszył...
- Nic nie szkodzi, ced...Naprawdę nic nie szkodzi... Kiedyś się znajdzie. A jak nie, to płakać nie będę. Wypij jeszcze kufelek...Chcesz?
- Tak...Nalej mi przyjacielu. Wypijmy Za Reapa. I za Dema. I za wszystkich innych...
- Wypijmy.

***

Była jasna, gwieździsta noc. Czarno odziana postać przemykała się po obozie zwinnie, niczym kot nie robiąc żadnego hałasu. W dłoni trzymała długi sztylet. Ostrożnie stąpając szła w stronę wysokiego, szarego namiotu. W niczym nie zmąconej ciszy każde uderzenie serca wydawało się jej grzmotem. Gdy po dłuższej chwili wdarła się do namiotu z jej ust wyleciało cichutkie westchnienie. Czuła, jak buzuje w niej adrenalina. Lubiła to. Była łowcą. Zabójcą. Była śmiercią.
Spojrzała na łóżko. Pogrążony w śnie leżał na nim AQ oddychając spokojnie. Postać uniosła ręce i zdjęła kaptur. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczy ofiara będzie jej twarz. Z pod kaptura wyłoniła się twarz Cedricka. Była wykrzywiona w grymasie złości. Wręcz emanowała z niej nienawiść, choć można było dostrzec też cień...uśmiechu. Postać bawiło to, co robi. Nigdy, w całym swoim długim życiu nie bawiła się tak dobrze.
Zrobiła krok w stronę łóżka.
Nie!
Otrząsnęła się. Ten głos... Przekrzywiła głowę.
Nie...Proszę, nie rób tego...
Dziwne. Jakby go już gdzieś słyszała, lecz...Dawno...
Zrobiła następny krok.
Nie...Litości! Błagam! Proszę cię! Proszę! Zrobię co zechcesz! Tylko nie krzywdź go, ani nikogo więcej. Błagaaam!
Głos dobiegał...Tak. Z jej umysłu... Ciekawe.. Ale zajmie się tym później.
Nie!!!! NIEEE! Nie nie nie nie nie...Co mam zrobić? Powiedz mi tylko, co mam zrobić?!
Bardzo dziwne... Uniosła sztylet i ostatni raz popatrzyła się na śpiącą postać.
Błagam! Prosz...
Z całej siły opuściła rękę z sztyletem. W tej samej chwili wydarzyło się wiele rzeczy na raz.
Jej ręka w ostatniej chwili zmieniła kierunek tak, że nóż nie wbił się w serce, lecz w brzuch.
AQ obudził się z wrzaskiem.
Nieeeeee! NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE.....
-...EEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! Ten ostatni okrzyk wyleciał z ust Cedricka, który z paniką patrzył się na własną rękę. Ręka trzymała sztylet. Sztylet wbity był w brzuch AQ.
AQ wrzeszczał.
- AAAGRRR! CEEEEEEED.....Aaaaa!
Cedricek cofnął się.
- nie! To nie ja! AQ! TO NIE JA!
Z ust AQ wylała się krew.
- CEEEDDDDAAAAA! Mooooje...moje...flaki!! AAAA!!
- AQ!- Zakrzyknął panicznie cedricek- To naprawdę nie ja! AQ, zrozum...
Dłonie AQ poczęły konwulsyjnie drapać materac. Ciało drgało w spazmach. Krew lała się obficie z rany. Cedricek nie mógł dłużej patrzeć. Odwrócił się i wybiegł w noc.

***
- Gdzie uciekł?- zapytał Vilmar patrząc na bladego Furra.
- O..On...W stronę wrogich wojsk...- zdołał powiedzieć Furr, choć język plątał mu się w ustach. – Vil, Czy...czy on naprawdę?
- Naprawdę. Ciężki to cios...cedricek...Zdrajcą.
Z konta namiotu odezwała się Soleila:
- Ale...Co się stało? Przecież on nigdy...Nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
- Ale zrobił- Rzekł zimnym głosem Oklit- I teraz trzeba się zastanowić co dalej.
- Złapać go!- Zagrzmiał Leo- Mordercę....Co z AQ?
- Udało mu się przeżyć. – powiedziała Sol- jest bardzo słaby, ale...żyje. Gorzej z psychiką. Nie morze sobie poradzić ze zdrada przyjaciela.
- To...co robimy? – spytał drżącym głosem Walgierz.
- To, co należy. Trzeba go schwytać i zabić. Zanim dotrze do swoich pobratymców i powie im, że jeszcze żyjemy.
- Dobrze, - Rzekł Leo- Sugeruje taki plan: Za padalcem wysyłamy najszybszych konnych, a sami z armią wyruszamy i idziemy w ślad za nimi. Gdyby żmii dało się jednak uciec będziemy dalej mogli uderzyć z zaskoczenia.
- Zgadzam się. – Odezwał się Vilmar- I tak mieliśmy wyruszać. Kto jest za?
- Ja.
- i ja.
- ja też.
- podpisuje się pod tym krwią.
Gdy trzydzieści dwa głosy orzekły, że są ,,za” odezwał się oklit:
- Ale mam jeden warunek.
- Słuchamy cię.
- Jadę w grupie za padalcem.- rzekł, a w oczach miał ogień.
Vilmar zwrócił się do wciąż bladego Furrbaccy:
- Ogłoś wymarsz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dwa krótkie opowiadanka napisane na biologię (tak, mam takie zdanie domowe...). Temat: Co się stanie, ajk wygina bakterie nitryfikacyjne.


Nitryfikacja, proces utleniania amoniaku do azotanów(III) prowadzony przez bakterie nitryfikacyjne. Azotany powstałe w tym procesie mogą zostać przyswojone przez rośliny. zachodzi w warunkach tlenowych gdzie w pierwszym etapie I grupa bakterii nitryfikacyjnych utlenia amoniak do azotanów(III) a druga grupa bakterii utlenia powstały azotan(III) do azotanów(V). Bakterie Nitrosomonas zamieniają amoniak w postaci jonu amonowego NH4+ w azotyny.

A tak przynajmniej pisało w encyklopedii, która wziął do ręki Antek. Miał zadanie domowe, miał opisać przyczyny tego, że świat jest jaki jest. Wprawdzie nie rozumiał z tego ani słowa, ale przepisał wszystko do zeszytu, który wrzucił do plecaka. Nagle naszła go dziwna ochota zaczerpnięcia świeżego powietrza. W tym celu musiał włączyć system klimatyzacji w domu. Otwarcie okna nie wchodziło niestety w grę, na zewnątrz było zbyt mało tlenu, aby można było swobodnie oddychać.
To właśnie wyginięcie bakterii nitryfikacyjnych spowodowane eksperymentami z bronią biologiczną przyczyniło się do takiego stanu rzeczy. Brak tych bakterii spowodował stopniowe zmniejszanie się żyzności gleby, a w konsekwencji zanik roślin na całym świecie. Nawet najlepsze i najnowocześniejsze nawozy sztuczne nie pomogły. Trzeba było się po prostu pogodzić z tym, że niegdyś piękny i zielony świat zmieniał się stopniowo w nagie kamienne pustkowie, w kilku miejscach urozmaicone wydmami piasku.
Antek podszedł do okna, za którym rozpościerał się widok nie napawający entuzjazmem. Nagie skały poprzecinane były szerokimi autostradami, po których pędziły ekologiczne pojazdy. W tej sytuacji trzeba było zrezygnować z zanieczyszczających środowisko pojazdów na paliwo czy gaz i zastąpić je ekologicznymi pojazdami przetwarzającymi dwutlenek węgla w tlen. W ten sposób ludzie nie udusili się własnym powietrzem. Z czasem świat zmieniłby się w jedną wielką pułapkę gazową.
Spojrzał na zegar i westchnął z żalem. Zbliżała się dziewiąta rano i czas najwyższy wyjść do szkoły. Spojrzał na plan lekcji wiszący nad metalowym – bo tylko takie można było kupić – biurkiem, aby przypomnieć sobie, co ma pierwsze. Dopiero co zaczął się rok szkolny i nie do końca pamiętał jeszcze kolejność wszystkich zajęć. Oczywiście, wychowanie ekologiczne, lekcja, która mają częściej nawet niż język polski, najważniejszy przedmiot.
Na podjeździe czekał już na niego lekko unoszący się nad ziemią ekologiczny skuter. Antek wskoczył na niego z radością i nie zakładając kasku popędził do szkoły. Miło było poczuć we włosach słaby podmuch wiatru, ale zaraz pożałował tego, że ma odkrytą głowę. W kasku zamontowana była maska tlenowa. Wszędzie dookoła niego rozpościerał się ponury krajobraz kompletnej pustki – oczywiście nie licząc wysokich budynków. Świat bez parków i innej naturalnej (albo jakiejkolwiek) roślinności wydawał się taki pusty... Nic dziwnego, że Ziemia obecnie nazywana była Pustkowiami.
Antek minął miejskie zoo, w którym zamknięte były ostatnie naturalne zwierzęta. Była to absolutna konieczność, ponieważ zwierzęta nie poradziłyby sobie w świecie pozbawionym przysmaku roślinożerców, roślin. A drapieżcy, wciąż polujący na swoje ofiary, wydatnie przyczyniłyby się do kompletnego wymarcia swoich gatunków. Wprawdzie obecnie prowadzone są badania nad stworzeniem sztucznego zwierzęcia i być może kiedyś znów możliwe będzie wypuszczenie ich na wolność... ale jeszcze nie teraz. Jednym z największych marzeń Antka było posiadanie psa, albo kota, albo papugi, albo żółwia, albo... Właściwie chciałby mieć jakiekolwiek zwierzątko.
Kiedy dojechał do szkoły, zostawił skuter na parkingu. Nie musiał się nim zbytnio przejmować, czytnik linii papilarnych uniemożliwiłby poruszenie go o milimetr, a co dopiero kradzież. Wszedł do znienawidzonego przez siebie budynku i popędził do klasy, w której prowadzone były zajęcia z wychowania ekologicznego. Nie przepadał za ta lekcją, ale wiedział, jak takie wychowanie jest potrzebne. Szkoda, że nie wiedzieli o tym ludzie, którzy przyczynili się do zniszczenia świata i skazania obecnych ludzi na tak marna egzystencję, pozbawioną zieleni, śpiewu ptaków... Dobrze, że pozostały za Ziemi chociaż jeziora i morza. Chociaż, znając szczęście Ziemian do klęsk żywiołowych, one też pewnie wyparują, i to całkiem niedługo.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Jane obudziła się w swoim małym mieszkanku na przedmieściach Nowego Jorku. Podeszła do okna i rozsunęła firanę, żeby wpuścić trochę światła słonecznego. Oślepiona tym nagłym blaskiem, otworzyła tez samo okno, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Było go na świecie wprawdzie bardzo mało, ale nie zamierzała odmawiać sobie tej przyjemności. W końcu naukowcy gdzieś tam pracują nad systemem sztucznego przetwarzania dwutlenku węgla w tlen, czyli chcą przeprowadzić sztuczną fotosyntezę. Jane miała nadzieją, że im się uda, bo nie wyobrażała sobie ciągłego życia w masce gazowej. Wzdrygała się na samą myśl o czymś takim...
Wyszła z pokoju, zabierając po drodze sukienkę. Ubrała się i zeszła po schodach. Nie chciała używać windy, preferowała zdrowy tryb życia. Gdy tylko weszła na ulicę, jej oczom ukazała się sztuczna zieleń miasta. Sztuczna, chemiczna trawa po obu stronach chodnika, może i wyglądała naturalnie, ale budziła w niej wstręt. Pamiętała jeszcze prawdziwą trawę, prawdziwe drzewa, kwiaty, lasy... Miała nadzieję, że te czasy kiedyś jeszcze powrócą.
A wszystko to przez to, że na całym świecie wyginęły bakterie przeprowadzające proces nitryfikacji. Jako wzięta i ceniona dziennikarka musiała dowiedzieć się o tym jak najwięcej i przejść kilka kursów na ten temat. Kiedy publicznie, na wizji, ogłosiła to zdarzenie największą klęską żywiołową w historii świata, ze wszystkich stron posypały się na nią gromy. Długo musiała przekonywać do swojego twierdzenia opinie publiczną, aż wreszcie przyznali jej rację nawet jajogłowi naukowcy. Bo czymże jest wybuch Wezuwiusza niszczący Pompeje czy uderzenie meteorytu, przez który wyginęły dinozaury, w porównaniu do obecnej sytuacji, kiedy Ziemia zamieniła się w brązowe pustkowie, pełne suchej ziemi i suchych kamieni? Powoli zaczynało nawet brakować tlenu.
Reportaż o nitryfikacji i jej prognozy na przyszłość zapewniły jej ogromną popularność i renomę wśród kolegów po fachu. Dziennikarzy na dźwięk nazwiska Jane Logan zrywali czapki z głów i bili pokłony do samej ziemi. Była guru i mentorem. A to dzięki temu, że jej – a właściwie całego sztabu stojącego za nią murem – prognozy sprawdziły się co do jednej. I to nawet szybciej niż się spodziewała.
Stopniowo zaczęła zmniejszać się żyzność gleby, co doprowadziło do obumierania wszelakich roślin, nawet kaktusów, które mają równie małe wymagania co buddyjski mnich. To z kolei przyczyniło się do kompletnego kataklizmu wśród zwierząt, na miarę masowego wyginięcia dinozaurów. Roślinożercom brakowało pokarmu, a drapieżcom wręcz przeciwnie. Trzeba było w tej sytuacji rozdzielić oba rodzaje, aby zatrzymać gwałtowny spadek populacji ofiar. Była to bardzo niebezpieczna operacja, ale „Jane Logan na żywo z dawnej sawanny” nadawała 24 godziny na dobę.
Doszła wreszcie, po bardzo długim spacerze, do budynku swojej redakcji telewizyjnej na Manhattanie i wyjątkowo skorzystała z windy. Zbliżała się już dziewiąta, na którą była umówiona z naczelnym. Należy pamiętać, że nawet jeśli jest się Jane Logan, nie należy spóźniać się na spotkanie z naczelnym.
- Witaj, Jane – przywitała się radośnie sekretarka szefa. – Pan Anderson już na ciebie czeka.
- Dziękuję, Gracie!
Naczelny rzeczywiście siedział przy biurku, stukając niecierpliwie ołówkiem o antyczne - drewniane! – biurko.
- Logan, wreszcie – zrezygnował z przywitania, wymownie spoglądając na zegarek. – Mam dla ciebie kolejna misję! – Powiedział, nie czekając na jej odpowiedź, po czym kontynuował, nadal tego nie robiąc. Andersonowi się nie odmawia.

***

Jane stała na kompletnym pustkowiu, zewsząd otoczona kamerzystami, wizażystkami i innymi specami od telewizji. Wiatr rozwiewał jej włosy, co doprowadzało faceta od fryzury do szewskiej pasji.
- Wchodzisz za trzy, dwie... – Operator pokazał jej kciuk, co było znakiem, aby zacząć mówić.
- Z terytorium Parku Narodowego w Massachusetts na żywo mówi dla państwa Jane Logan...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym coś pokazać...Było pisane naprawdę na szybko i nie sprawdzałem błędów...Ale tak ogólnie to mam nadzieję, że się spodoba:D Bądźcie krytycznie...Nie lubię wazeliniarzyXP


Nadchodził świt. Promienie słoneczne lekko muskały zaśnieżone szczyty Gór Kruczych. Zazwyczaj wtedy to ptaki zaczynały swoją poranną symfonię, która wraz z płynącym obok blado-błękitnym strumieniem, tworzyła niepowtarzalną „muzykę”. Jednak dzisiaj było inaczej. Na polach Lawden, u podnóży gór wrzała walka. Ogromna armia z Krivoir''u oraz niezliczone zastępy ciemnych jak noc Strrock''ów prowadziły ze sobą bitwę. Minęło wiele czasu od poprzedniego popołudnia, kiedy to rozpoczęła się ta cała rzeź. Niestety wszystko wskazywało, iż Krivoir''czycy przegrają. Już nie miał kto zastępować zmęczonych i rannych. Zostały tylko trzy najlepsze oddziały. Elita ćwiczona przez wiele, aby nigdy nie odczuwać strachu. Aby nigdy nie wyłamać szyku. Każdy z nich z zimną krwią zabijał, każdy z nich wykonywał rozkazy bez żadnego sprzeciwu. Lecz teraz nawet ich kapitan zwątpił. Przez jego głowę przeszła myśl o możliwości porażki. Ten jeden moment zawahania był dla niego zgubny. Poczuł jak zimna stal prześlizguje się po pancerzu na piersi. Dwuręczny miecz jednego ze Strrock''ów ranił przywódcę oddziału. Nie zaskoczyło to jednak nikogo z jego podwładnych. Dwóch Krivoir''czyków złapało go za ramiona i jednym, sprawnym ruchem wciągnęli go w środek, już wcześniej utworzonej, kolistej formacji. Ćwiczyli ten manewr tysiące razy, chociaż podczas prawdziwej walki pierwszy raz się zdarzyło, aby był potrzebny. Rana nie była groźna, gdyż rozcięła tylko skórę na piersi, ale każdy ruch ręką potęgował ból, co wykluczało kapitana z walki. Z resztą to nie była walka, tylko czysta eksterminacja. Na miejsce każdego zabitego wroga wskakiwało dwóch następnych. Przywódca II-go oddziału elity szturmowej poczuł prawdziwy strach w jego czystej postaci. Widział śmierć, widział krew na swoich rękach, widział swoje dzieci, swoją żonę.
-Kapitanie! Co robimy!? Nasi ludzie padają ze zmęczenia, a przeciwnik ma przewagę liczebną - Rzekł Finrael. Był młody, acz doświadczony. Nie zareagował na przerażone oczy kapitana, Strimdrock''a. Wiedział, że jeżeli podda się wszechogarniającemu strachowi to nic go nie uratuje. To były podstawy. Podstawy mające ratować go w najtrudniejszych sytuacjach. Wpajano mu je odkąd skończył 12 lat, więc intuicyjnie reagował na wszystko dookoła. Jak maszyna. Jedyne czego go nie uczono to porażki. To była jego pierwsza bitwa, a przegranie jej oznaczało zniweczenie wszystkich zasad, którymi kierował się od dawna.
-To, moi drodzy panowie, nasz kres. Tutaj pozostaje nam tylko walka do końca, bo słowo „odwrót” uwłaczało by mojej jak i waszej godności. - Odparł kapitan. Stał teraz z podniesioną głową. Wyjął miecz i podniósł go wysoko do góry.
-Za Krivoir. Za królową Minreal''e. Za lud, który broni swoich ziem. Za nas bracia. Przede wszystkim za nas. - Jego głos nie zadrżał. Był doniosły i złowrogi. Finrael również podniósł miecz i wraz z innymi rzucił się w otchłań walki. Taki był koniec elity Krivoir''u. Oni zginęli. Zginął odważny Strimdrock wraz ze swoimi dzielnymi ludźmi. I chociaż byli oni wielkimi bohaterami to żadna baśń, pieśń czy legenda nie opisały ich czynów. Żaden truwer ani trubadur nie wysławiał ich czynów na gościncu. Zginęli oni wszyscy nie licząc młodego wojownika. Leżał nieprzytomny wśród martwych przyjaciół z oddziału.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A ja powróciłem do pisania moich "Poranków", tak więc zapraszam na kolejny odcinek:

Poranek (29): Powrót Diabełka prosto z piekiełka

Tak, wiem, dawno nic nie napisałem. Zaniedbałem "Poranki", do czego w ogóle nigdy nie powinno dojść. No ale cóż poradzić skoro nie było natchnienia? A o czym będzie tak długo oczekiwany odcinek? Ogólnie, podsumowanie "czasu ciszy", może trochę niedalekiej przyszłości, objechanie tego i owego, krytyka czego się da, trochę przeklinaczki. Standardowo. Tak na rozgrzewkę, więc nie spodziewajcie się od razu wielgaśnego tekstu. Spodziewajcie się po prostu kolejnego "Poranka" o tematyce ogólnej...

Dlaczego napisałem, żebyście się nie spodziewali od razu fajerwerków? Bo jak się za dużo oczekuje to później tym większe jest rozczarowanie, zawód i ogólnie za bardzo się wszystko bierze do siebie, a za mało czerpie się przyjemności.

Zacznę jednak od telewizji. Kocham ją wprost krytykować i dobrze to wiecie. Oczywiście nienawidzę seriali. To znaczy polskich seriali "tasiemcowych" (nie tylko aż takie długie, ale i za przeproszeniem dupą wychodzą). Ludzie się nimi zachwycają, rozmawiają o nich w pracy, w szkole, na uczelni. Opowiadają sobie, przeżywają to niczym własne życie. Wkurwiają mnie :) Nienawidzę seriali. Nienawidzę utworu muzycznego rozpoczynającego/kończącego każdy odcinek, każdego serialu. Baaardzo. Mody na sukces też nienawidzę. Czym tu sie u diabła zachwycać? Przecież to pranie mózgu. Simsy (a tego też nienawidzę). Co w tym ciekawego? Przecież jakby spojrzeć to to samo co przydarzyło się niedawno sąsiadowi. To po co takim czymś się przejmować? Nie wiem na czym polega ta popularność. Dla mnie to kompletna strata czasu, dla innych być może odskocznia od własnego życia, bo się coś nie układa. Ale co z tego? Lepiej popatrzeć jak takie problemu rozwiązują bohaterowie jakiegoś serialu. A ze swoim życiem gówno robić, albo robić to samo co ludzie w serialu i też gówno z tego wychodzi. Najgorsze jest właśnie naśladownictwo. Nie ma naprawdę nic gorszego, niż wzorowanie się na tych tępych "bohaterach" serialowych, odgrywanie scenek w życiu. Często nawet "na przymus", bo tak zrobił "Zenek" albo "Alina" w serialu, bo jak oni to zrobili to i w życiu tak trzeba zrobić. A o swoim życiu i problemach tak naprawdę zapominają. Na złamanie karku. Nie mówię, że tak z każdym jest, ale zapobiegawczo nie przepadam za osobami, które oglądają polskie seriale tasiemcowe. Dziwię się aktorom, że nie wstydzą się występować :P Ale w sumie dla nich liczy się kasa. Właśnie, kasa najważniejsza. Obserwując młodszych od siebie i niektórych rówieśników odnoszę wrażenie, że nic innego się nie liczy. Wyścig szczurów jest przyszłością ludzkości. Godne pożałowania. Tak, materialistów też nienawidzę :P Zwłaszcza takich co nad inną osobę przekładają pieniądze. Ale miało być o TV. Od wspomnianych seriali nienawidzę tylko bardziej "programów rozrywkowych" z udziałem "gwiazd" TV. A tego ostatnio sporo się namnożyło. "Jak oni śpiewają" (żałośnie...), "Gwiezdny cyrk" (może komuś się chociaż coś wreszcie nie uda), "Taniec z gwiazdami" (mniejsze zło, ale tańczącego Pudziania nigdy nie zapomnę), "You can dance – po prostu tańcz!" (chłopaki przy metrze Centrum lepiej tańczą), "Gwiazdy tańczą na lodzie" (ja czekam aż ktoś sobie coś złamie), "Big Brother V" (no comment) i parę innych. Tak więc mamy programy o dzieciach, młodzieży, o osobach "dojrzałych". A dlaczego nie ma np. programu o emerytach? "Jak oni stękają" (zawody sprawnościowe, wyścigi o kulach/na wózkach/z pomocą chodzików, itp.) albo "Wygraj emeryturę", czy coś w tym stylu. Uznacie, że jestem niepoważny. Jestem. Ale zwróćcie uwagę, że o emerytach się w sumie zapomina. Ot, sporadycznie ktoś wystąpi w jakimś teleturnieju i to wszystko. Ale ogólnie unika sie takich. Dlaczego? Bo nikogo by to nie interesowało, takich tematów się unika. A z tego co pamiętam w jakiś kraju zainscenizowano program z ludźmi potrzebującymi narządu do przeszczepu, który był właśnie główną nagrodą. Tak, na szczęście zainscenizowano to, ale program został ogólnie potępiony. Choć dopiero wtedy zwrócono uwagę na problem przeszczepów i chętnych zgłosiło się bardzo dużo, a kilkadziesiąt tysięcy osób zaopatrzyło się w oświadczenia woli o oddaniu organów po śmierci (tak, mam). Niestety to i tak pozostaje problemem, ale o tym dalej. Teraz zakończę wątek o TV. Programy rozrywkowe stoją na miernym poziomie. W sumie "Taniec..." jeszcze jakoś stoi na poziomie (Pudzian! Pudzian!), ale tańczenie na lodzie to im nie wychodzi absokurwalutnie. Pojeżdżą 2 minuty, walną jakąś figurę i to tyle. I wszyscy biją brawo. Przypadkiem oglądając (jadłem obiad, rodzinka obejrzeć chciała to i wyjścia nie miałem), jakiś tam aktor wykonywał figurę, podnosił partnerkę (zawodową łyżwiarkę) i nagle zacząłem się brechtać. Widać było, że miała strach w oczach. Idę o zakład, że poza kamerami (a może i powycinali) niezbyt się to gościowi udawało. Widać było, że łyżwiarka jest wyjątkowo niezadowolona, a program to jedna wielka pomyłka, ale kasa jest. No i ubezpieczenie bankowo. Ewentualnie w przerywnikach "gwiazdy" mówią jak to im było trudno, jak to często się tłukły, uszkadzały, chore są i w ogóle ile je to wszystko kosztowało. Nieraz mają jakąś wielką kontuzję, ale wykazują charakter i siłę woli, żeby wystąpić. Gówno prawda przeważnie. Taki chwyt reżysera i tyle, większa oglądalność, więcej "ochów" i "achów" nad "gwiazdami". A o samych zawodowcach praktycznie nie wspominają. Że np. aktor wyepał jakąś łyżwiarkę na lód i się poobijała lub, że podciął ktoś kogoś i gleba, zimy lód. O takich wpadkach się nie mówi. Gwiazdy mają pozostać gwiazdami. O "Big Brotherze" wspomnę tylko, że to Simsy, a BB to gracz, który bawi się myszką :P Szczury w klatce, kilka biega, kilka coś żre, kilka kopuluje, któryś tarza się w wiórkach (myje się:), a któryś biega w tym takim kółku (jak to tam się nazywa...). A później TV kreuje ze szczurów mega gwiazdy, które są popularne przez parę miesięcy, póki nie stracą popularności i nie wylecą na zbity pysk. A im ktoś głupszy tym dłużej posiedzi. Ewentualnie im ma większy biust. Jedno nie wyklucza drugiego. Wiemy o kogo chodzi, prawda? :P Ale ludzie i tak jej słuchają... To by było na tyle o TV, teraz przejdźmy do...

Wapiriady. To akcja oddawania krwi, u mnie na uczelni przeprowadzana jest co 2 czy 3 miesiące. Chętnych jednak nie ma tak znowu dużo jakby się mogło wydawać. Może około 100 osób dziennie, a i tego nie byłbym taki pewien. A akcja trwa 3 dni. Za oddanie około pół litra krwi, prócz satysfakcji, dostaje się 6 dobrych czekolad, wodę, soczek, wafelek i obiad (cienki, ale ostatnio był nawet niezły). Dlaczego tak mało chętnych na tak wielkiej uczelni jak SGGW? Czy to przez to niewygodne plany zajęć? Wątpię. Po pierwsze "przepustowość". Są tylko 4 stanowiska do pobierania krwi, ale widocznie tylko tyle mogą. Część krwi zresztą i tak zostanie odrzucona, bo jest pobierana tylko po badaniu "jakości krwi" (ilość płytek krwi). Badanie, czy krew w ogóle się nada jest przeprowadzane później. Czyli tak na zapas jest brana. Pewnie przez to jest też ograniczona liczba chętnych, których mogą przyjąć. Trochę to smutne, ale w sumie logiczne. Niektórzy zapewne przychodzą tylko po czekolady... Po drugie strach. Igła do pobierania krwi jest zajebiście duża ^^. Wielu ludzi panicznie boi się igieł, a kiedy ja pierwszy raz zobaczyłem jakie to duże żelastwo też byłem pod wrażeniem (aż dałem zdjęcie!). I jeszcze trzeba z tą igiełką wytrzymać parę minut, nawet do 10. Była taka zabawna sytuacja, że chłopak nie bał się igły, ale prosił, żeby mu to wszystko zasłonić, nie chciał widzieć jak krew płynie rurką, itd. Po trzecie, ludzie po prostu nie czują potrzeby oddania krwi. W sumie po co oddawać? Żeby się osłabić? Co mi po paru czekoladach? Nie bo nie. Wiele można wymieniać. Można w sumie zrozumieć dlaczego warto oddać jak przychodzi co do czego i obcy ludzie oddają krew dla twojego brata, który ma mieć operację. Albo, gdy bliska osoba ma się wypadek samochodowy i potrzebna jest transfuzja. Można wymieniać w nieskończoność. To samo z wspomnianym oświadczeniem woli o oddaniu organów. Mało osób je podpisało. Malutko. Ale wielu po prostu nie ma o tym pojęcia. Według mnie o wiele lepszym pomysłem byłoby wprowadzić to jako standard, a ludzie podpisywali by ewentualne oświadczenia gdyby nie chcieli oddać. Problem z brakiem organów do przeszczepu na pewno w znacznym stopniu by się rozwiązał. Niektóre osoby to brzydzi, inni wolą kremację, przeraża ich myśl o wycinaniu im czegoś... Nie wiem jak was, ale mnie raczej nie będzie obchodzić co mi wytną, a co nie, jak kopnę w kalendarz np. w wypadku. Będę miał inne sprawy na głowie (tonę ziemi?) :P

Na koniec jako trzeci wątek podam... słodycze. Tak, nieco na zapomnienie o zbyt poważnych rzeczach, skupienie się na czymś lekkim. I zapominając o dentystach :P Za odkrycie roku uważam "masę krówkową". Co to takiego? Już wyjaśniam. To skondensowane dosładzane mleko poddane działaniu wysokiej temperaturze prze dłuższy czas. Prawie jak toffi. Tak, tak, toffi w puszce. Konsystencja kremu, fantastyczny kolorek, można smarować wafle lub ciasto. Albo i wyjadać łyżeczką prosto z puszki. W praktyce masa smakuje jak... no jak krówki. Jakościowo smakują jak np. takie krówki Wedla. A cenowo za puszkę 400g płacimy około 4-5 zł (NIE ROBIĘ REKLAMY, po prostu prezentuje to co pyszne). Są też dostępne puszki 1 kg i muszę w najbliższym czasie się za taką rozejrzeć. Z taką masą wychodzą fantastyczne rogaliki z kruchego ciasta. Piekłem, więc wiem co mówię. Cudeńka. Jak będą chętni to dam przepis i poobjaśniam wszystko. Jest jeszcze masa orzechowa, ale w smaku jest prawie jak krówkowa. Troszeczkę niby smakuje orzechami (nie różni się składem, dodatkowo jest tylko aromat), ale w mojej wyobraźni smakowało troszeczkę... krakersami. Tak, wiem, że to dziwne :P Ale sami się przekonacie. Ja zdecydowanie wolę zwykłą "krówkę". Prawdopodobnie nadaje się także do naleśników, ale nie miałem jeszcze okazji wypróbować. I masa ta jest bardzo słodziutka... choć ja jako weteran podołałem zadaniu i w ciągu jednego dnia obróciłem całą 400g puszkę. Działa antydepresyjnie ^^ Nie ma jak podwyższony poziom cukru we krwi, przydatne podczas wzmożonej nauki, od czasu do czasu można sobie łyżeczkę chapsnąć, od razu humor się poprawia. Działanie sprawdzone. Tak... Z kategorii czekolad za godną polecenia uważam Kaffee Sahne "Chateau", nie tak znowu łatwo dostępną, ale jakościowo/cenową bardzo smakowitą. Jest to czekolada kawowa, 2-warstwowa (jak widać na zdjęciach), z czekolad kawowych chyba najlepsza jaką można znaleźć. Przy cenie 6 zł za 200g jest to naprawdę opłacalny zakup. Dodając jeszcze ładne opakowanie - prezent idealny. Ale samemu jeszcze lepiej zjeść. Jak ktoś lubi i czekoladę i kawę - idealna.

I to by było na tyle, mam nadzieję, że się podobało. Kolejny "Poranek" pewnie już niedługo. W końcu już święta, więc pojawią się i nowe ciekawe historie. Jeśli macie jakieś pytania lub tematy, które chcielibyście żebym poruszył - piszcie. Jeśli coś wam bardzo przeszkadza tym bardziej. Nienawidzicie jakichś zachowań? - idealnie. Krytyka - super. Relacje na żywo - pewnie, że tak. Pod uwagę wezmę każdą prośbę, informację. A im temat bardziej kontrowersyjny, tym chętniej wezmę. Nie mam nawet nic przeciwko założeniu czegoś w rodzaju "gazetki". Wiem, że stęskniliście się bardzo (skromność?), za "Porankami", więc będę starał się pisać regularnie, przynajmniej 2 razy w tygodniu. Nie mam też nic przeciwko współpracy przy ich tworzeniu, chętni więc mile widziani.

Też się cieszę, że znowu piszę :)

[Zdjęcia zamieszczone na gramsajcie, w końcu to kącik opowiadań a nie zdjęć]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wracają tu jak widzę starzy wyjadacze, więc i ja zebrałem się na odwagę, by przedstawić szanownej publiczności próbkę czegoś nowego. W zasadzie nowe to to nie jest bo od wielu lat leży w szufladzie.

To co przeczytacie (jeśli w ogóle ktoś zechce to czytać) to takie demo większej całości zatytułowanej "Śmiertelna częstotliwość".

Tekst poniżej stanowi pierwszy rozdział tej mini powieści i choć mam tego już dużo to z kilku względów raczej nie opublikuję tu reszty, bo

1) Całość pisaliśmy we dwóch z przyjacielem i przerwaliśmy jakiś czas temu, musiałbym więc z nim uzgadniać jeszcze czy chce by publikować jego fragmenty,

2) musieli byśmy skończyć to opowiadanie a chyba nam się (na razie przynajmniej) nie chce :)

Więc proszę bardzo. Kto chce niech poczyta. Ciekaw jestem komentarzy :)

__________________________

Rozdział 1
Lampy przy Main Street rzucały słabe plamy światła na zatopione w śnie okoliczne posesje. Jim Barymore nienawidził takiej pogody. Padało od tygodnia a prognozy nie zapowiadały niczego ciekawszego.
- Nie nadaję się do tego klimatu. Powiem Betty, że rzucam to wszystko i przenosimy się do Miami. Tym bardziej teraz ...
Wycieraczki w wariackim tempie zrzucały nadmiar wody z przedniej szyby, ale niewiele to pomagało. Padało tak intensywnie, że widoczność ograniczała się do kilkunastu metrów. A jeszcze trudniej jest prowadzić, gdy nie można się na tym skupić. Umysł zaprzątało mu tylko jedno pytanie: dlaczego?.
Ktoś go wrobił. Z samego rana otrzymał faks od niejakiego Ernesta Langleya, który informował go, że ma przybyć na spotkanie z pewnym biznesmenem z Denver, powiązanym nota bene z Pentagonem, by omówić „sprawy dotyczące wysoko postawionego urzędnika z Banku Rezerw Federalnych”. Zachodził w głowę co on ma z tym wszystkim wspólnego, a godzinę później był na bruku. Nie wiedział, że prawie natychmiast kopia tego faksu znalazła się na biurku sekretarza stanu wraz z aktami niejakiego Bryana Fooleya będącego swego rodzaju „persona non grata” w kołach rządowych, oskarżonego o defraudację dużych sum pieniędzy podatników i zdradę stanu. Jim nawet go nie znał a został zwolniony dyscyplinarnie za utrzymywanie „nietolerowanych znajomości”.
- Chcieli mnie wykurzyć z gry i to zrobili. Tylko dlaczego? I kto ...?
Takie pytania zadawał sobie Jim Barymore zjeżdżając nocą 24 września 1995 roku z Lake Side Beach na czwartą stanową.
- Do diabła! W końcu zastępca sekretarza stanu to nie chłopiec na posyłki, którego można w każdej chwili wykopać – narzekał Jim nerwowo zmieniając stacje w swym radiu.
We wstecznym lusterku wciąż błyskały światła jadących z tyłu samochodów. Nagle poczuł się niepewnie . Miał niejasne przeczucie, że to wylanie z roboty to może być dopiero początek. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy przyciskał pedał gazu.
Wciąż padało.
Brzęczek telefonu wyrwał go z zamyślenia. Dopiero teraz przypomniał sobie, że od dwóch godzin powinien być wraz z żoną na kolacji w „Plateau Xantine”. Obiecał jej to. Włączył zestaw głośnomówiący.
- Tak?
- Halo, Jimi? To ja Betty – usłyszał cichy i słodki głos żony, ale wiedział, że na pewno jest na niego zła. Zawsze tak było. – Gdzie ty się podziewasz? Wiesz która jest godzina? – powiedziała z wyrzutem żona – już po dziesiątej. Co mi obiecałeś?
- Przepraszam kochanie, ale nie miałem dziś najlepszego dnia. Już jadę i wszystko ci wyjaśnię.
- Tylko się pośpiesz.
Telefon umilkł.
Jim przyśpieszył swym Chevroletem. Chciał jak najszybciej być w domu. W pewnej chwili uzmysłowił sobie, że coś mu przeszkadza. Po chwili dotarło do niego, że zbyt blisko jadący za nim samochód oślepia go długimi światłami.
- Idiota – mruknął i zjechał nieco na pobocze, by tamten go wyminął.
Jadący z tyłu samochód zaczął do wyprzedzać. Gdy się z nim zrównał Jim zauważył, że jest to radiowóz policyjny. Do serca zakradła się niepewność. Siedzący obok kierowcy policjant dawał mu znaki, by zjechał na pobocze i się zatrzymał.
- Co jest? – jego umysł pracował na wysokich obrotach. Zaczął hamować.
Kilka metrów za jego samochodem radiowóz się zatrzymał. Jim Barymore obserwował w bocznym lusterku jak obydwaj policjanci wysiadają i wolno podchodzą z obu stron do jego samochodu.
- Przepraszam, pewnie trochę za szybko jechałem, bo chcę już być w domu – powiedział Jim odsuwając szybę – Że też chce im się pracować w taką pogodę – pomyślał.
- Dokumenty proszę – odpowiedział stojący z jego strony policjant.
- Jakiś dziwny ten policjant – pomyślał Jim – Ta gęba nie pasuje do gliniarza. – Proszę tu są dokumenty.
- Jim Barymore – powiedział jakby do siebie policjant – pracuje pan w Departamencie Stanu?
- Przecież ...tam jest legitymacja – niepewnie odpowiedział Jim – Rany, on tak pyta jakby wiedział, że już jest nieaktualna. Jutro zadzwonię do Harry’ego i wszystko mu opowiem. Ciekaw jestem jak zbledną miny tych idiotów, gdy przeczytają o sobie w „Washington Post”.
- Ta legitymacja jest nieważna – zimnym głosem powiedział policjant dziwnie się przy tym uśmiechając.
- Skąd pan ... co jest na rany ... – krzyknął Jim i nagle wszystko zawirowało mu przed oczami.
Poczuł pieczenie w piersiach a potem ból rozpływał się już po całej klatce. Kątem okaz zdążył jeszcze zobaczyć, że jeden z mężczyzn trzyma w rękach jakiś dziwny przedmiot podobny do Walkie-Talkie.
Policjanci porozumiewawczo skinęli na siebie.
- Dzwoń do chłopaków. Ptaszek w klatce.
Rano, sanitariusze, których przywołali zaniepokojeni mieszkańcy sąsiedniego domu, którzy znaleźli Jim martwego w swoim samochodzie, orzekli rozległy wylew i zawał serca.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 23.03.2008 o 00:06, DevilFish napisał:

Poranek (29): Powrót Diabełka prosto z piekiełka


Dobry tekst nawet bardzo dobry i teraz żałuję, że to pierwszy z cyklu jaki czytam :)

I choć powinno się tu oceniać teksty pod kątem technicznym a nie merytorycznym, to pozwolę sobie na kilka uwag (bo przecież to w końcu treść jest tym czym dla żył krew a dla rzeki woda :)

TV: podpisuję sie pod tym obiema rękami. Mnie też żenuje ta papka medialna w postaci seriali. Jednak nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że dla emerytów nic nie ma. Są właśnie te seriale.
Dla uczciwości dodam, że jeden serial oglądam. Ale to "Ranczo" więc się nie liczy :)

Krew: tu pozwolę się nie wypowiadać, bo ze względów, że tak powiem ideologiczno-wyznaniowych mam zupełnie odmienne zdanie w tej kwestii a nie chcę tu rozpoczynać dyskusji na ten temat, bo i wątek i miejsce nie to.
Co innego oddawanie narządów po śmierci. Też zresztą podpisałem podobny dokument :)

Słodycze: raczej się ze sobą nie lubimy, co innego moja żona :) Tej masy krówkowej na oczy nie widziałem jeszcze, może dlatego, że się w tych działach sklepowych nie kręcę. Ale sprawdzimy ;)

Ogólnie bardzo fajna analiza zjawisk społeczno-medyczno-kulinarnych. Czekam na c.d.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tym razem krótko... trochę o świętach :)

Poranek (30): O wielkanocnych "rzyczeniach" słów kilka*

Przyznam, że miałem tego JESZCZE nie pisać i poczekać na zakończenie świąt. Niestety w końcu sprowokowała mnie przyjaciółka:
"W te święta Życzę Ci... gorącej filiżanki kawy, którą ktoś dla Ciebie zrobi, nieoczekiwanego telefonu od starego przyjaciela, zielonych świateł na Twojej drodze do pracy albo sklepu, najszybszej kolejki w sklepie, ulubionej piosenki w radio. Życzę Ci dnia pełnego szczęścia w perfekcyjnych dawkach, które dadzą Ci radosne poczucie, że życie uśmiecha się do Ciebie, obejmuję Cię i przygarnia, ponieważ jesteś kimś specjalnym. Życzę Ci dnia pokoju, Szczęśliwości i radości."

Idę o zakład, że te życzenia są wklejone z jakiejś pierwszej lepszej stronki. Może i nie, ale takie dałem założenie (to akurat jest w necie, sprawdzałem, co tu kryć!). Powiem szczerze, że nienawidzę dostawać gotowych życzeń wklejonych, czy przepisanych prosto z netu. Odczuwam wtedy lekką i milutką rządzę zamordowania takiej osóbki. A przynajmniej irytację. Stokroć bardziej wolę dostać zwyczajne "Wesołych i pogodnych świąt Devil", czy jak mi tam. Albo zwykłe "Wesołych świąt". Za to jak zobaczę jakąś rymowankę, coś dłuższego, to od razu nasuwa mi się ta sama myśl - przepisane z netu. Odpykanie byle by było i wysłanie, żeby mieć to już z głowy. Jedynym pozytywnym akcentem jest Kuk, którego choć "życzenia" są dość "specyficzne" to jednak widać, że sam je wymyślał :P Tak, nikt inny nie jest na tyle pokręcony... I przysyła zawsze w każde święta. Reszta (a raczej większość) wstukuje w google "życzenia wielkanocne", przepisuje na kom i wysyła. I problem z głowy. Chyba bym wolał nie dostać życzeń. Ale przeanalizujmy teraz sensowność takiego wklejania. Popatrzmy na życzenia od Kasi i zastanówmy się, czy długo się zastanawiała nad ich wysłaniem. I czy w ogóle się zastanowiła.

"W te święta Życzę Ci... gorącej filiżanki kawy" - nie lubię kawy. To znaczy nie mam nic przeciwko, ale nie pijam od jakiegoś roku praktycznie. Kasia wie, że nie pijam kawy :)

"którą ktoś dla Ciebie zrobi" - jak zamówię w kawiarence to mi ktoś zrobi... Ale jeśli spędzam święta sam jak kołek to...

"nieoczekiwanego telefonu od starego przyjaciela" - moi przyjaciele są albo w moim wieku albo młodsi. A w drugim przypadku telefon mam swój to po co mi jeszcze jeden od kumpla? (oj zbijam się tylko, wiem o co chodzi...).

"zielonych świateł na Twojej drodze do pracy albo sklepu," - Kasia wie, że nigdzie nie pracuję... i po sklepach się nie szlajam.

"najszybszej kolejki w sklepie" - j.w. albo "brakuje mi pieniędzy" żeby w sklepie z zabawkami kupić najszybszą kolejkę, wolę jakąś tańsza i wolniejszą." (tak, te życzenia mnie naprawdę zirytowały)

"ulubionej piosenki w radio" - a gdyby to było "Zjedz kota, kot jest zdrowy i pożywny?" Nie puszczają tego raczej w radiu :P

"Życzę Ci dnia pełnego szczęścia w perfekcyjnych dawkach" - perfekcyjnych? Według mnie nie ma granicy szczęścia. Je bym wolał "nieskończenie wiele", albo coś porównywalnego (!). Każda dawka szczęścia jest jednak za mała... nie ma perfekcyjnych.

"które dadzą Ci radosne poczucie, że życie uśmiecha się do Ciebie," - masło maślane... Dla mnie to zaczyna brzmieć trochę jak... odjazd po dragach. "Perfekcyjne dawki dadzą Ci radosne poczucie..." Muahaha! Dla was to też brzmi jak "Zażyj/wypij/wstrzyknij, wszystko będzie super?" Dla mnie tak. A życie nigdy się nie uśmiecha :) Kiepska metafora tak w ogóle.

"obejmuję Cię i przygarnia," - super, taki bezdomny z domem, ale bez szczęścia?

"ponieważ jesteś kimś specjalnym" - każdy tak o sobie mówi...

"Życzę Ci dnia pokoju, Szczęśliwości i radości." - powtarzanie tego co już się przed chwilką napisało, tylko w skrócie. Podsumowanie takie. A dlaczego szczęśliwości z wielkiej litery?

Że niby narzekam? Czepiam się? Marudzę? Hmm... no, troszeczkę. Przecież życzenia to... życzenia. Liczy się chyba sam fakt, że je się przekazuje, a nie, że jest głupotą, bo je się wkleja. Otóż jest! Wszystko to traci przecież sens skoro spisujemy coś co ktoś inny wymyślił i jedyny nasz wkład do przepisanie tego na telefon. Gdzie tu sens? Nic nie robimy. Pakujemy to i rybka. To nic, że wymyślił to ktoś inny, to nic, że to nie są nasze życzenia, to nic, że nie wkładamy w to nawet odrobiny serca. Tym samym nie szanujemy osoby, której to wysyłamy. Jak wiecie jestem złośliwy, więc bywa, że odpisuje z pytaniem "Sam/sama te życzenia wymyśliłeś/aś?" - uprzednio sprawdziwszy w necie, że jednak jest. Większość osób czuje się wtedy głupio. I dobrze. Przyjaciółka pisze, że "mi jest zawsze głupio wysyłać samo Wesołych Świąt" - a co takiego w tym głupiego? Bo krótkie i mało oryginalne? Ale własne! tego nie bierzemy pod uwagę. Więcej w tym serca niż w takich życzeniach od Kasi, która po prostu zastosowała metodę "kopiuj & wklej" - życzenia dostałem na gadulcu. Warto się nad tym naprawdę zastanowić, gdy będziemy źli, że od kogoś dostaliśmy tylko "Wesołych Świąt". Zawsze tak pisałem wszystkim i nie widzę w tym nic złego. Nie mam zamiaru nic z tym zmieniać...

Sami chyba przyznacie, że robię z igły widły jak nikt inny :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Devil, powiem krótko - pikne to było :D
[I nawet "rządze" mi nie przeszkodziły" śmiać sie do łez z rozbioru życzeń na czynniki pierwsze] :)
No to: byłych wesołych Świąt!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 26.03.2008 o 14:37, Fumiko napisał:

Całkiem zgrabny felietonik, chociaż nie wiem czy teksty publicystyczne podpadają pod
"pisarstwo"...


Tak czy inaczej - jest to tekst. Równie dobrze można podpiąć pod pisarstwo wiersze, a nie publikuje się ich tutaj tylko dlatego, że istnieje oddzielny temat im poświęcony. ;-)

@DevliFish
Święta racja, sam nosiłem się dosyć długo z napisaniem czegoś podobnego, ale jak widać mnie uprzedziłeś - czytelnik nie straci. ;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 26.03.2008 o 14:09, Yarr napisał:

Devil, powiem krótko - pikne to było :D
[I nawet "rządze" mi nie przeszkodziły" śmiać sie do łez z rozbioru życzeń na czynniki
pierwsze] :)
No to: byłych wesołych Świąt!


Faktycznie, zawsze się z "rządzą" mylę :P A rozbiór na czynniki pierwsze był konieczny, żeby pokazać jak bez zastanowienia ludzie życzenia wysyłają. A w najbliższy weekend jakiś kolejny tekst na pewno przybędzie, choć jeszcze nie wiem o czym. Muszę poczekać na natchnienie :P Chyba, że coś ciekawego ktoś podrzuci, to się chętnie podejmę wyzwania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No, to ja może wrzucę takie niby-opowiadanko, które mi się ,,samo" napisało :P. No, po prostu siedziałem i pisałem o ,,wewnętrznym krytyku" i naglę zorientowałem się, że wyszło mi coś w rodzaju opowiadania.
No cóż, nie wiem, czy jest dobre...Na pewno nie jest najlepszym jakie udało mi się napisać (pisałem lepsze), ale..W końcu czemu nie?
*************************Wewnętrzny krytyk wg. cedricka*********************************

Czasami wyobrażam go sobie jako takiego małego profesorka w okularkach z cygarem (dlaczego cygarem?!) w ręce. Siedzi on za biurkiem. Właściwie to nie siedzi. Nogi bowiem trzyma na stole, i w tej pozie powoli wypuszcza kłąb dymu na moją twarz. Ja siedzę po drugiej stronie biurka. Krótkie spodenki, T-shirt, i zrozpaczony wyraz twarzy. Moje włosy w nieładzie, a z czoła leje się pot. jest gorąco. Siedzimy w małym pokoiku- Właściwie klitce. Jest środek lata. W pokoju zasunięto ciemne, śmierdzące naftaliną zasłony. z sufitu zwiesza się pojedyncza lampa, a właściwie sama żarówka. reszta już dawno odpadła, i leży gdzieś w ciemnym koncie. O brudną żarówkę obija się mucha bzycząc radośnie w pełni muszego szczęścia.
Do mojego skołowanego umysłu dochodzi w pewnej chwili myśl, że spodnie i T-shirt, to nie jest odpowiedni strój na takie spotkanie. Powoli podnoszę głowę patrząc z nadzieja na profesorka. Trzyma w dłoniach gruby plik kartek- Moją twórczość.
Czyta powoli. Słowo po słowie i co chwila zaciąga się dymem, który wydychany jeszcze bardziej zagęszcza atmosferę w pokoju. Przychodzi mi namyśl, że nie zostało mi wiele czasu. Tlenu jest coraz mniej, a dymu coraz więcej. W dodatku ten upał...
Koszulka już cała przesiąkła mi potem. Profesorek za biurkiem jakby niczego nie odczuwał, chociaż ubrany jest w garnitur. Zastanawiam się ile jeszcze minie czasu, zanim on się odezwie. Mnie nie wolno mu przeszkadzać. Czekam.
Wreszcie po 3456 sekundach, 32 guzikach na jego marynarce, które zdążyłem policzyć i 2673 stuków muchy o żarówkę profesor podnosi głowę. Jego okulary patrzą na mnie oskarżycielskim wzrokiem. Szkła są przyciemniane. nie widzę jego oczu. Nigdy nie widziałem. Gdy jednak podnosi głowę, zaczynam przeczuwać jaki będzie werdykt.
- Źle.- Mówi.
Jedno zdanie. A tak boli. Cóż, trzeba przełknąć, i zrobić jeszcze ras....Próbuję jednak rozmawiać.
- Całkiem źle, czy tylko tak troszeczkę?
Patrzy na mnie z groźną miną.
- Całkiem źle. Beznadziejnie. Jesteś imbecylem. Moja świętej pamięci babcia by to lepiej napisała, mimo, że nikt jej nie nauczył sztuki stawiania liter.
Zaciąga się dymem, i wypuszcza go prosto w moją twarz. Siedzę przybity do krzesła. Źle. Znowu.
- A-ale...- Dukam.
Jego wzrok sprawiłby teraz, że nawet Dracula uciekł by teraz skomląc, gdyby go zobaczył.
- Co ,,ale"? Możesz pisać lepiej, i dobrze o tym wiesz. To, że nie potrafisz wykorzystać swoich umiejętności w pełni oznacza, że albo jesteś imbecylem, albo się lenisz. - Jego ręce zaczynają poruszać się szybko drąc moje kartki- Napisz lepiej, to pogadamy. Na razie beznadziejnie. Teraz masz wrócić do pracy, i napisać lepiej. potem mi sie tutaj zameldujesz. Won.
Zrezygnowany podnoszę sie ze stołka. Tak jest za każdym razem. Chce mi się płakać. Wiem oczywiście, że nic mu nie mogę zrobić, bez robienia krzywdy sobie. Włócząc nogami po dywanie odwracam się w kierunku wyjścia, i idę pracować dalej.
Gdy jestem już przy drzwiach zza pleców dobiega mnie jego głos:
- Stój!
Z nadzieją odwracam się w jego stronę. Może coś zauważył? Może jednak jestem...? A może....
- Zabierz papierki. - Mówi profesorek wskazując na kupkę strzępków. Tego, co pozostało z mojej pracy.
W milczeniu wykonuje polecenie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mam zamiar niedługo coś tu zamieścić, takie coś a''la satyra na fantasy, raz już napisałem takie dłuższe opowiadanie i zamieściłem na gs''ie, ale mimo kilku pochlebnych opini nie jestem z niego za bardzo zadowolony, głównie z tego względu że to było po prostu głupie, nie trzymało się żadnej logiki, było pozbawione fabuły etc. (ale za to było dość śmieszne w tej swojej głupocie), zresztą co się będe rozpisywał jak ktoś chce zobaczyć niech poszuka w starszych wpisach na moim gsie. Ale nie pisze tu, aby zareklamować bloga, pisze aby uprzedzić wybrednych czytelników, że to co w najbliższym czasie napisze nie będzie zbyt mądre. No i mam jeszcze pytanie, drodzy pisarze (?), czy sądzicie że warto się przełamać i zamieścić swój tekst tutaj?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Opowiadanie pisane jako fan fiction - Oblivion (w większej części, chociaż nie do końca tak, jak to sobie zapewne wyobrażacie) oraz Unreal Tournament 3. Na razie część pierwsza, pozostałe dopiszę, jak tylko wróci mi wena i znajdę trochę czasu. Małe wyjaśnienie:
Liandri - megakorporacja,
całe opowiadanie jest retrospekcja - to odtwarzanie danych z banków pamięci [nie mogę wyjawić tajemnicy xD], z kogoś, do kogo technicy podłączają się w pierwszym dialogu. Powiedzcie czy warto dalej pisać (...i tak napiszę xD). Mam nadzieję, że nie jest za długie.

-Jesteś pewien, że jest wyłączony?
-Nie rusza się, nie mruga, nie świeci. Wyłączony.
-Bo wiesz, jesteśmy w samym środku naszej kwatery głównej i gdyby nagle się włączył...
-Nie bój nic, już nie pierwszy raz zdezaktywowałem taką kupę złomu.
-I jak?
-Podłączyłem się do banków pamięci.
-Myślisz że ma wszystko zapisane?
-To się jeszcze okaże... jeżeli uda nam się uzyskać dostęp do jego myśli i wspomnień, wiesz co to będzie oznaczać?
-Sława, pieniądze...
-Odpalaj, zobaczymy czy wreszcie udało nam się odkodować ich język...

](
|-)_*)-/-/|
[-|
-''-/ -''-/ |-|-|[]
[-/
[]\-|_|>|^
-/-/|
(J ](

Tłumaczenie w czasie rzeczywistym: włączone. Uzyskano dostęp do baz danych. Odtwarzanie...

------------------------------------------------------------------ ------------------------------------------------------------------------------------ --------------------------

Powoli wracała mi świadomość. Było ciemno... bardzo ciemno. I nic nie czułem, zupełnie jakbym był sparaliżowany. Nie potrafiłem nawet otworzyć oczu, przed którymi mrugały mi chyba..., tak, to na pewno były wspomnienia. Statek, mały, szybki, służący do desantów. Przelatywał niedaleko dużego miasta. Dziwnego miasta , bardzo sterylnego, pełno było w nim obcych... wszędzie widoczne były działa. Statek zanurzył się, podkładanie ładunków, ucieczka, eksplozja. Miasto pod wodą. Byłem bohaterem, coś zaproponowałem, wyraziłem na to zgodę... później się położyłem.

Zapewne zdążyłbym przypomnieć sobie coś jeszcze gdyby nie... głos w mojej głowie? Nie, to raczej coś w rodzaju myśli, jakby drugi mózg...

(uwaga od autora - tekst oznaczony < > to wymiana zdań toczona w myślach)

<
-Jednostka: Dreekus.
Klasa: Cess, Bedt.
Specjalizacja: Brak danych. Wykazuje przystosowanie do pilotażu okrętów wielkości Bedt[-] oraz mechanicznych jednostek kroczących.
Skanowanie...
Status:
Zasilanie: włączone.
Banki danych: uszkodzone.
Stan uszkodzeń:
Klastry od Cess do Zyr: uszkodzone, stan uszkodzeń: 99,2%
Klaster Bedt: uszkodzony, stan uszkodzeń: 42,9%
Klaster Ayem: sprawny, stan uszkodzeń: 0%
Główna jednostka obliczeniowa: sprawna.
Uruchamianie... uruchamianie zakończone pomyślnie.
Emulacja uczuć: sprawna.
Uruchamianie... uruchamianie zakończone pomyślnie.

Procesor symulujący świadomość: sprawny.
Uruchamianie... uruchamianie zakoń... Automatowi już podziękuję za rozbudzenie, automat może się zamknąć.
Dzieeeń dobry! Jak się spało?
-Kim ty jesteś i co robisz w mojej głowie?
-Nie poznajesz mnie? Ja mam uszkodzone banki danych, ale ciebie akurat sobie przypominam. Meledictumie. Ale nie przejmuj się, to tylko chwilowe.
-Zaraz... kim ja jestem? Twierdzisz, że nazywam się...
-...Meledictum. *
- ...i jestem...
-...nie mów... znaczy się, nie myśl, że tego nie pamiętasz. Ale nie przejmuj się, przypomnisz sobie.
-Co to za miejsce? Dlaczego nic nie czuję? Jestem sztuczny tak jak ty?
-Khah! Marzenia, marzenia, piękna rzecz, szczególnie u was, z takim pokaźnym... Jak wy to nazywacie tą galaretę? A, tak, mózgiem. Ale nie, jesteś biologiczną tykającą bombą, nastawioną na autodestrukcję z powodu starości przed osiągnięciem wieku trzystu lat.
-Czyli żyję?
-Brak danych. Skanuję... tak, prawdopodobnie żyjesz. Serce powoli zaczyna bić.
-Zaczyna bić?
-Brak danych. Nie mam dostępu do tej części banków.
-Czyli...
-Ty byś to zrozumiał jako "nie pamiętam".
-...byłem martwy?
-Spałeś. Brak danych.
-Słyszałem, albo raczej czułem w myślach wyniki skanowania na początku. Dlaczego masz uszkodzone banki pamięci?
-Brak danych. Nie wygląda to na uszkodzenia mechaniczne...
-Mechaniczne?
-Tak, jestem w twojej głowie. Część odpowiedzialna za zewnętrzne skany jest przyczepiona do lewej... lewej... Brak danych. Ale wiem, że wystaje na zewnątrz z czaszki i jest na tyle mała, że nie widać.
-Czym jesteś?
-Automat mnie tobie przedstawił.
-Coś sobie przypominam. Byłeś wtedy, ze mną, cały czas, racja?
-Brak danych. Organiczny, a pamięta więcej niż ja! Co za wstyd!
-Gdybym tylko pamiętał podczas czego... Wiem, że to trwało długo. Kilka lat. I przez większość czasu... nie wiem czemu, ale kojarzę to sobie z przybiciem do muru.
-Było źle, z ocalałych danych wynika, że prowadziliście działania partyzanckie, które doprowadziły do osłabienia wroga na tyle, że go w końcu zniszczyliście. Mieli przewagę liczebną, byli bardziej prymitywni, ale też samoświadomi... ciekawe. Pozostałe informacje - brak danych. Banki pamięci uszkodzone.
-A gdzie jestem... jesteśmy teraz?
-Skanuję... Owalne, bardzo małe pomieszczenie. Wymiar: dwa i pół metra na półtora metra. Dookoła ciecz, przypomina wodę. Nie mogę zbadać składu chemicznego.
-To chyba jakaś kapsuła. Coś pamiętam.
-Tak, kapsuła, w której zamknięto cię na własne życzenie.
-Jak się stąd wydostanę?
-Skanuję... Mój skan nie sięga poza to pomieszczenie, powierzchnia jest twarda, przeskrobanie się pazurami odpada. Głową także się nie przebijesz.
-...Głową?
-Rozważam wszystkie możliwe scenariusze. Nie przegryziesz się, pięści też odpadają. Nie wykryłem żadnych przyrządów w pomieszczeniu. Tylko płyn.
-Coś słyszę...
-Skanuję... serce bije coraz szybciej, krew zaczyna płynąć. Ciągle poniżej normy. Wykrywam aktywację części mózgu odpowiedzialnej za słuch. Część odpowiedzialna za wzrok: działa, sprawność: 60%. Rdzeń kręgowy: w stanie spoczynku, dalej nie możesz się ruszać. Część odpowiedzialna za wyższe myślenie: rozbudzona w 25%.
>

W tym momencie usłyszałem przytłumione kroki, niemal niesłyszalne. Znajomo brzmiący metaliczny dźwięk wydawany z każdym krokiem, po którym następował gładki odgłos, przypominający chlapnięcie wody połączone z sykiem pary. Kroki stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu ucichły. Ktoś był na zewnątrz kapsuły.

<
-Z częstotliwości kroków wynika, że jest ich dwóch... dwunożni, prawdopodobnie jednostki mechaniczne bądź biologiczne wyposażone w pancerz.
-Dwunożni powiadasz... Jakim cudem udało im się zrobić kroki pod wodą?
-Widać że wyższe myślenie jeszcze nie do końca działa . Wnętrze kapsuły jest zalane płynem, sądząc z danych akustycznych na zewnątrz nie znajduje się ciecz.
>

Postacie stojące na zewnątrz kapsuły przemówiły:
-Znaleźliśmy go. Wygląda na to, że to jednostka Cess.
-Konsola wygląda na uszkodzoną. Gdzieś tu powinno być awaryjne otwarcie... O, jest.

<
-Ten głos...
-Ta część banków pamięci wydaje się sprawna. Wygląda na to, że ich struny głosowe są bardzo podobne do twoich. Chyba przedstawiciele twojego gatunku.
-Domdomdomdomdomdomdomdomdomjachcędodomudomdomdom
-Skanuję... aktywność obszarów mózgu odpowiedzialnych za wyższe myślenie: 37%. Możesz mieć majaki spowodowane zbyt szybkim rozbudzeniem mózgu.
-);] *| -''-/ >|^ -);] *| -''-/ >|^ -);] *| -''-/ >|^ -);] *| -''-/ >|^ -);] *| -''-/ >|^ -/-/|_|*<-)- *|[] (J[]);] >||-|-|)U*|[]
-Nie jestem w stanie odkodować twoich myśli, mimo że jestem bezpośrednio podłączony! Jakież to fascynujące!
-[]);] >||-|-|)U*|[]|-)(J >|''^](J )U(J <-)- -/-/|(J [-/\-|_|''^]
-Kontynuuj!
-Co mam kontynuować?
-Już nic. Biologiczni... Gdybym miał układ oddechowy, to bym głośno westchnął. Nie wiem dlaczego. Ta część banku danych jest uszkodzona.
-Znowu słyszę coś na zewnątrz kapsuły.
>

Jedna z postaci wykonała kilka kroków, zbliżając się do kapsuły. Usłyszałem głośnie przesunięcie czegoś w rodzaju dźwigni.
-Przesunęłam dźwignię, ale mechanizm się zaciął. Przecinamy?
-Zbyt ryzykowne... Chociaż... Przeskanuj kapsułę, nie chcę go przez przypadek trafić.
-Wyprostowany, nie rusza się, nie wiem czy żyje. Jest dokładnie na środku, nie przemieścił się ani o centymetr. Aktywu...

Postać zamilkła. Usłyszałem powolny tupot metalowych, ciężkich butów. Dochodziły z tej samej strony, z której przybiegli moi, czyli z lewej. Postacie stojące przy kapsule najwyraźniej chciały uniknąć spotkania z tymi, którzy nadchodzili. Pobiegły w prawo, po chwili nie było już ich słychać.

Teraz do kapsuły zbliżał się ktoś inny. Usłyszałem kilka głosów, które nie wiedzieć czemu wydały mi się nieprzyjazne. Mówiły coś w dziwnym języku, który nie przypominał mi niczego, co do tej pory słyszałem.

<
-Co się dzieje?
-Analizuję dźwięki... Jest ich jedenastu. Mają na sobie pancerze, ciężkie, zbudowane z kilku warstw.
-Co mówią? Ten głos mi coś przypomina.
-Aktywacja protokołu bojowego Cess - Doht: zaniechano.
-Co to było?
-System rozpoznał te głosy jako należące do wroga. Brak danych.
-Możesz to przetłumaczyć?
-Analizuję... Rozszyfrowywanie przekazu. Tłumaczenie w toku... Zapis transmisji:
"Zatrzymać się! Charles, zaspawaj drzwi za nami! Cloud i reszta z Blasterami, idziecie korytarzem południowym, pozostali - za mną! Musimy jak najszybciej opuścić ten statek, jeszcze się rozleci! Drzwi zaspawane?
-Zaspawane!
-Ruszać się, nie mamy mało czasu!
-A co z ładunkiem?
-Nie będziemy taszczyć ważącego dwie tony kawałku żelastwa z obcym w środku! A teraz rozdzielić się, spotykamy się na zewnątrz!"
-Koniec transmisji.
-Te głosy... nie wiem dlaczego, ale budzą we mnie niepokój.
-Brak danych. Cele się oddaliły. Sześciu z nich poszło w prawo, pięciu na górę...
>

Po raz kolejny usłyszałem tupanie ciężkich butów, ci, którzy stali na zewnątrz kapsuły, oddalali się, tupanie cichło, wydawało się oddalać.

<
-Czyli jestem... jesteśmy na jakimś statku?
-Nie wykrywam żadnych drgań. Nie znajdujemy się na jednostce nawodnej. Jednostka na pewno nie jest w ruchu. Sądząc z danych dostarczonych przez jednostki biologiczne, które znajdowały się na zewnątrz, statek jest w złym stanie. Prawdopodobnie znajdujemy się na planecie bądź w stoczni orbitalnej.
-Na statku? Nie pamiętam, żeby mówili coś o statku kiedy mnie hibernowali... Byłem w bunkrze, pod ziemią.
-Brak danych. Możliwe że byłeś gdzieś transportowany.
-Mieli mnie obudzić na miejscu w razie czego.
-Jeżeli spałeś dosyć długo to technologia mogła się zmienić na tyle, że nie byli w stanie otworzyć kapsuły.
-Teraz pozostaje czekać na to, aż powrócą moi?
-Obliczam... prawdopodobieństwo: 84,5%.
>

Nagle usłyszałem metaliczny jęk połączony z szelestem, przypominający tarcie o siebie dwóch kawałków Stali (**), i działanie jakichś urządzeń, a następnie szum wody.

<
-Co to...? Kto to...?
-Analizuję... Coś się otworzyło, dźwięki wskazują na działanie urządzeń hydraulicznych. Skanuję... Znajdujesz się teraz w pomieszczeniu. Powierzchnia: 34,2 metra kwadratowego. Otoczenie zmieniło się z płynnego na gazowe.
-Kapsuła się otworzyła i wypadłem?
-Prawdopodobieństwo takiego rozwiązania: 98,6%. Skanuję... Leżysz na czymś twardym, prawdopodobnie podłoga. Dalej nie masz czucia. Dziwne, mózg powinien już dawno być w pełni sprawny, podobnie jak i reszta układu nerwowego. Nie wykrywam żadnych mechanicznych uszkodzeń tkanek żywych. Muszę przyznać, że to dosyć ciekawe...
-I co sugerujesz?
-Brak danych. Brak rozwiązania. Poleż sobie, a ja w tym czasie postaram się odzyskać dane z banków.
-A tak przy okazji... ile spałem?
-Brak danych. Mój zegar został wstrzymany dokładnie w momencie, w którym została przerwana aktywność twojego okładu nerwowego, mówiąc prościej - kiedy cię zahibernowali. Uruchomił się wraz z rozbudzeniem systemu przez automat, czyli 21 minut i 43 sekundy temu. Data wskazuje na 34.8.38829 H.E. Wyłączyłem się razem z tobą.
>

Skoro kazał leżeć, to leżałem. I tak nie mogłem nic innego zrobić, w końcu byłem sparaliżowany, i do tego mało pamiętałem. Zdawało mi się, że leżałem tak całą wieczność... a może było to tylko kilka minut. Przez cały ten czas widziałem oczyma wyobraźni obrazy. Różne. Czasem tylko pojedyncze kolory, dziwne kształty, majaki rozbudzającego się mózgu, innym razem obrazy były bardziej konkretne - statki, zielono-czarne, wydające cichy, buczący dźwięk przy poruszaniu się, który nie wiedzieć czemu mnie uspokajał. Działa, żołnierze, dużo działań pod wodą. Tylko tyle byłem sobie w stanie przypomnieć. Zapewne dalej próbowałbym odgrzebać coś ze śmietnika, w jaki zamieniły się moje wspomnienia, gdyby nie to, że powoli zaczynałem odzyskiwać czucie.

<
-Oczy... czuję oczy.
-Skanuję... Część mózgu odpowiedzialna za wyższe myślenie: sprawna w 49%. Rdzeń kręgowy: aktywny w 3%. Część mózgu odpowiedzialna za wzrok: aktywna w 89%. Serce pracuje w normie, martwi mnie tylko ta trzecia komora... Wykazuje brak aktywności. Zapewne jest to spowodowane brakiem jakiegokolwiek ruchu. Wykrywam częściowe rozbudzenie mięśni obwodowych twarzy.
>

Zobaczyłem oślepiające światło. Na środku białe, po bokach krwisto czerwone. Jednocześnie poczułem też pieczenie w okolicy oczu, tak mocne, jakby mi wlewano roztopioną Stal do oczodołów.

<
-Saaaahhhh... Co to jest? Wyłącz to!
-To nie ja. Otworzyłeś oczy.
-Nie przypominam sobie żebym poruszał powiekami.
-Nic dziwnego, w końcu... Skanuję... rdzeń kręgowy jest aktywowany w 5%, mięśnie twarzy wykazują aktywność, ale nie masz jeszcze nad nimi kontroli.
>

Pieczenie ustąpiło, a barwy zniknęły, zamieniając się w zbiór niewyraźnych kształtów. Odzyskałem kontrolę nad powiekami. Pole widzenia, z początku dziwnie wąskie, zaczynało powracać do normalnego stanu.

<
-Chyba... tak, na pewno widzę.
-Uruchamianie procesów odpowiedzialnych za odbiór i przeróbkę danych graficznych... uruchamianie zakończone pomyślnie. Nareszcie zaczynasz widzieć, mój procesor graficzny już się nudził... Popatrzmy. Moje skany dotyczące powierzchni tego pomieszczenia okazały się prawidłowe. Dziwna architektura, w bankach danych nie mogę znaleźć nawet najmniejszej informacji na temat tego, co widzisz.
-Wygląda bardzo sterylnie... I pusto. Może to statek Szaraków?
-Czy ty widziałeś kiedykolwiek statek Szarych? Idealnie gładkie ściany, idealnie gładkie podłogi, na których znajduje się kilka kostek, w których są urządzenia. To co widzisz jest... o wiele bardziej prymitywne.
-A co to ta poma...
-Ta pomarańczowa ciecz wylała się razem z tobą z kapsuły. Mógłbyś przesunąć gałki oczne trochę na górę, widzę coś interesującego...
-Chodzi ci o ten duży napis pod sufitem?
-Tak... dziękuję. Skanowanie... Deszyfrowanie... Tłumaczenie. Tłumaczenie zakończono pomyślnie. Treść napisu:
"LRC-Telum, własność Liandri Corporation, budowę ukończono 25.3.2953"
-Myślałem, że jest 38829 H.E.
-Bo jest, to przecież oczywiste, że obcy mają swój własny kalendarz. Możliwe, że jest to stosunkowo młoda cywilizacja. Brak danych. Skanuję... Część mózgu odpowiedzialna za wyższe myślenie: sprawna w 59%. Chyba nie muszę dalej komentować?
-Nie musisz... Wszystko zaczyna mnie boleć.
-To dobry znak, odzyskujesz czucie. Skanuję... ciekawe, ruszasz się. Nie czujesz tego?
-Nie, słyszę tylko tarcie powierzchni mojego ciała o podłogę.
-Skanuję rdzeń kręgowy... Aktywny w 15%. Przebiegają przez niego nieskoordynowane impulsy. Interesujące. Najwyraźniej twój organizm wykonuje gruntowny test wszystkich połączeń nerwowych. Bardzo ciekawe.
>

Bardzo ciekawe, powiedział. Dla mnie to było potworne - moje ciało wykonywało nieskoordynowane ruchy bez mojego udziału. Jakby ktoś mną manipulował. Widzieliście kiedyś te wysokie na półtora metra boty, które są zdalnie sterowane i odzwierciedlają z bardzo dużą dokładnością ruchy pilota? Teraz wiem jak te maszyny mogą się czuć (na szczęście nie mają samoświadomości jak Dreekus - i chwała za to konstruktorom). Na szczęście nic nie trwa wiecznie.

<
-Chyba odzyskałem czucie.
-Skanuję... Stan mózgu: część odpowiedzialna za wyższe myślenie aktywna w 75%, rdzeń kręgowy: aktywny w 90%, metabolizm: ekto-poikilotermiczny, pracuje w trybie: zmiennocieplnym, ilość produkowanego ciepła: w normie, mięśnie: sprawne w 82,3%, uszkodzenia mechaniczne tkanek bioogicznych: nie stwierdzono. Możesz być nieco... zastygły. Tym niemniej, ja, Dreekus, jednostka mechaniczna posiadająca samoświadomość, pozwalam tobie, organicznemu, wstać.
-Ty zawsze wszystko tak uroczyście musisz ogłaszać?
-Brak danych. Nie uzyskano dostępu do przypisanej zachowaniu części banków danych.
>

Z wielkim trudem udało mi się podnieść. Czułem jak bolą mnie mięśnie - najwyraźniej nie były używane od dłuższego czasu. Podobnie jak i organy wewnętrzne, do tego byłem nieco otępiały. Stałem na środku średnich rozmiarów pomieszczenia. Mimo tego, że ze ścian zwisały kable, gdzieniegdzie widoczne były sypiące się iskry, wszystko wyglądało bardzo pusto. I obco. Pokój był dosyć ciemny, słabo rozświetlony czerwonym światłem. Po mojej lewej stronie znajdowały się zamknięte, rozsuwane drzwi, czerwone na brzegach - najwyraźniej efekt zaspawania. Przede mną był korytarz, który prowadził na górę, po prawej - kolejny korytarz. Powoli się odwróciłem.

Zobaczyłem kapsułę, z której się przed chwilą wydostałem, zbudowaną ze Stali. Wyglądało na to, że ktoś ją wyrwał ze ściany, na jej krańcach były widoczne ślady cięcia. Kapsuła nie pasowała do pomieszczenia, w którym się znajdowałem.

<
-I co teraz?
-Nie ruszaj się przez chwilę.
-Ledwo stoję na nogach.
-Możesz poczuć silny ból.
Uruchamianie skanera średniego zasięgu...
Aktywacja części mechanicznej w toku...
>

Rzeczywiście miał rację - poczułem ostry ból po lewej stronie czaszki, usłyszałem ciche chrupnięcie. Mimo że stałem na nogach, to chyba na chwilę utraciłem świadomość.

<
-Jesteś tam? Wykryłem chwilowe zmiany w pracy mózgu.
-Sssyyyy... Gdzie? Co? A, tak.
-Najwyraźniej dostałeś taką dawkę bólu, że straciłeś świadomość. Mimo tego stałeś dalej na nogach. Ciekawe.
-Mógłbyś mnie następnym razem ostrzec przed takimi... efektami ubocznymi?
-Według obliczeń ból miał być mniejszy. Cóż, zawsze występuje ten minimalny margines błędu. A teraz popatrzmy...
Tryb skanowania: średni zasięg. Skanowanie...
Przetwarzanie wyników... Zakończono.
Twoja kapsuła została prawdopodobnie wycięta z Bunkra (***) i przetransportowana na duży statek obcych, na którym się obecnie znajdujemy. Statek ma dosyć dziwny kształt, wykryłem przecięcie przez wszystkie pokłady. Chyba... obliczam... Na pewno został rozerwany na dwie części, obecnie znajdujemy się części przedniej. Brak urządzeń pasujących architekturą wewnętrzną bądź zewnętrzną do mojej, cały statek to technologia obcych. Rozbiliśmy się na planecie, nie doszło do dekompresji statku, więc wysuwam wniosek, że atmosfera nadaje się do oddychania.
Obliczanie drzewa hipotetycznych możliwości...
Ustalanie krótkoterminowych celów... Ustalono.
Na początek trzeba się wydostać z tego statku.
-Biorąc pod uwagę fakt, że statek jest duży, wszędzie widoczne są dziwne oznaczenia i...
-Nie przejmuj się, zrobiłem dokładną mapę jednostki.
-Są jakieś... pułapki, coś w tym rodzaju? To statek obcych i...
-Nawet gdyby coś było, to bym tego nie wykrył. Rozumiem że wy jesteście nieufni wobec obcych, macie po prostu tak zbudowane mózgi, ale teraz to już zahaczasz o lekką paranoję. Idź korytarzem na prawo od kapsuły... teraz w lewo... prosto... w prawo...
>

Szedłem przez statek obcych, który był plątaniną pomieszczeń i korytarzy. Jak to u obcych - wszystko było dziwne, zbudowane z prymitywnych materiałów. Po drodze miałem czas na zastanowienie się, co mogło stać się ze statkiem. Zestrzelony przez naszych? Jakiś wypadek? I, tak w ogóle, jakim cudem udało im się mnie wyciągnąć z tamtego miejsca i przywieźć tutaj? Pytania, pytania, pytania. Do tego zaczynała mi powoli wracać pamięć, migające co jakiś czas w wyobraźni obrazy stawały się coraz wyraźniejsze. Trwająca 7 lat wojna z dziwnymi obcymi, którzy wyglądem przypominali małpy, z tą różnicą, że byli mniej więcej naszych rozmiarów. Agresywni, lekko przygłupawi, prymitywni, powolni, za to całkiem silni, nieopanowani, działali bardzo instynktownie, do tego z biologicznego punktu widzenia byli prawie tak samo... nisko wyewoluowani jak ich mózgi: dziesiątkowała ich byle choroba, pierwsza lepsza substancja mogła wywołać u nich śmiertelne zatrucie. Mieli jedną ciekawą cechę: sztukę manipulowania innymi i "dyplomację" opanowali niemal do perfekcji, udało im się nawet naciągnąć Szaraki na wymianę technologiczną. Zakłamane ścierwa. O ile dobrze pamiętam chcieli nas unicestwić, więc wygnaliśmy ich z naszej planety, która była wówczas naszym wspólnym domem. Kilkaset lat później przybyli, by ją odbić.

W trwającej wojnie nie mieliby większych szans, gdyby nie to, że rozmnażają się bardzo szybko. Populacja mniej więcej sześćdziesiąt razy liczniejsza od naszej. Ich taktyki nie były zbyt skomplikowane, mieli obsesję na punkcie zdobywania i utrzymywania terenu, dzięki czemu zawsze byli łatwym celem. Poza tym lubili wszystko porządkować, wszystko miało u nich przypisany numer, wszystko było policzone. Zdolności obserwacyjne u poszczególnych jednostek były raczej na niskim poziomie, zawsze nazywali nas "cynicznymi". Chodząca przeciwność, tacy głupi, a jednak bez większych problemów byli w stanie omamić pozostałe rasy.

W pewnym momencie poczułem, że powietrze zaczęło się robić nieco świeższe, wyczułem też jakby wodę. Korytarz zaczął się robić jaśniejszy. Skręciłem w lewo, tak jak kazało AI. Na końcu szybu zauważyłem niemal oślepiające światło.

<
-Co to jest?
-Skanuję... koniec statku. Doszedłeś do miejsca, w którym został on przecięty na pół. Dalej jest powierzchnia planety. Skład atmosfery:
Tlen: 26,4%
Azot: 67,2%
Dwutlenek węgla: 1,1%
Para wodna: 1,9%
Pozostałe: 4,4 %
Raczej nie będziesz miał problemów z oddychaniem. W ogóle, nie uważasz, że oddychanie to już przeżytek? Mi wystarczy tylko ciepło z otoczenia i baterie.
-Ktoś cię jednak musiał stworzyć.
-Organiczni...
>

Podszedłem do końca korytarza. Wyglądało na to, że statek został przepalony na pół działaniem jakiejś broni... Dobrze mi znanej. Spojrzałem w dół - jednostka przy lądowaniu, czy też może raczej jej połowa, zaryła w gruncie, tworząc długi na kilometr rów przeoranej ziemi. Po lewej stronie rowu znajdowało się bardzo strome zbocze, po prawej - coś, co nazwałbym dżunglą z widocznym strumieniem, otoczoną równe stromymi zboczami jak lewa strona. Po drugiej stronie rowu, jakieś dwa kilometry od miejsca, w którym się znajdowałem, widoczny był drugi fragment okrętu. Jeszcze dalej, na horyzoncie, majaczyły bardzo wysokie skały.

Stanąłem na krawędzi i lekko pochyliłem się do przodu. Do poziomu gruntu było jakieś 150 metrów. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że byłem mniej więcej na środku statku. Widziałem przecięte i nadtopione krawędzie pokładów, zwisające kable i elementy wyposażenia

<
-Skrzydeł nie mam...
-A może...
-Nie, silników też nie.
-Organiczni. Zawsze ograniczeni. Będziesz musiał zeskoczyć w dół.
-Trochę za wysoko.
-A czy powiedziałem, że masz od razu się rzucić w dół? Skacz z pokładu na pokład, przy okazji przekonam się czy masz zręczność na optymalnym poziomie.
-A może po prostu pójdę inną drogą przez statek?
-Ze skanów wynika, że większość drzwi jest zablokowana. Nie przejdziesz. Najwyraźniej ci obcy, którzy uciekli z tego okrętu, naprawdę nie chcieli, żeby ktokolwiek tutaj wszedł bądź wyszedł.
-Dziwnie się czuję...
-Lekki lęk wysokości, nie przejmuj się, powinno minąć.
>

Podróż na dół udało mi się, o dziwo, przeżyć. Skakałem pomiędzy poziomami, chwytając się wystających elementów statku. Kilka razy o mało nie spadłem, ale zawsze szczęśliwie udało mi się czegoś chwycić. Parokrotnie otarłem się o jakiś wystający kawałek metalu, ale raczej nie zwracałem na to uwagi. Dotarłem na dno rowu. Ziemia wyglądała na dopiero co przeoraną, statek nie mógł się rozbić dawno.

<
-Uruchamianie skanera dalekiego zasięgu...
-Znowu będzie boleć.
-uruchamianie zakończone pomyślnie. Odpalałem tylko oprogramowanie, jakby co dam znać.
Skanuję...
Skanowanie terenu...
Szukanie jednostek żywych...
Szukanie jednostek mechanicznych...
Statek jest pusty, żadnego biologicznego na nim nie ma. W rowie też raczej nie znajdziesz żadnego życia. Wykryłem kilka skupisk metalu w dżungli po prawej, czterysta pięćdziesiąt metrów stąd.
-Mam się tam udać?
-Cześć mózgu odpowiedzialna za wyższe myślenie: aktywna w 79%. Widać... zgadłeś. Spróbuję coś odzyskać z uszkodzonych banków danych, może to zająć sporo mocy obliczeniowej.
>

Pogoda nie należała do najgorszych. Świeciło słońce, na niebie prawie żadnych chmur, temperatura pomiędzy dwadzieścia pięć a trzydzieści stopni. Wprawdzie mogłoby być trochę cieplej, a wilgotność powietrza mogłaby być nieco wyższa, ale nie narzekałem. Doszedłem do krańca rowu. Na chwilę się odwróciłem, by ostatni raz spojrzeć na statek. Miał podłużny kształt, gdzieniegdzie zauważyłem działa, kształtem podobne do tych, które pamiętałem ze swoich wspomnień. Na boku statku był widoczny napis przypominający ten, jaki zobaczyłem pod sufitem w pomieszczeniu z kapsułą. Poszedłem dalej. Teren był gęsto zarośnięty, chociaż do Bagien mu trochę brakowało. Po paru minutach spaceru dotarłem do czegoś w rodzaju mocno zarośniętego kanionu, większość jego powierzchni była zalana wodą do wysokości... do wysokości... kostek? Tak to wy mówicie? Tak, do wysokości kostek. Znajdowało się tam kilka małych urządzeń, najwyraźniej stworzonymi przez obcych.

<
-Jestem na miejscu.
-Zwalnianie zasobów systemowych... zakończono. Skanowanie...
Dziewięćdziesiąt stopni w lewo leży coś małego i kwadratowego zakopanego w ziemi, jakieś trzy kroki od ciebie. Mógłbyś to odkopać?
-Wybacz, ale nie zabrałem ze sobą łopaty.
-Nie leży głęboko, od czegoś w końcu masz te ręce.
-Właśnie po to mam przeciwstawny kciuk, żeby operować narzędziami.
-Po prostu kop.
>

Uklęknąłem w wyznaczonym przez Dreekusa miejscu i zacząłem kopać. Kilka razy odrzuciłem ziemię i natrafiłem na coś twardego. Po pobieżnym oczyszczeniu obiekt okazał się tabliczką, przyspawaną do jakiejś wielkiej, metalowej płyty. Znajdował się na niej napis w tym samym, dziwnym alfabecie.

<
-Skanowanie... Tłumaczenie...
Dm-Gateway, własność Liandri Corporation, oddano do użytku 2358.
>

<b>Koniec części pierwszej.</b>

* Imię Melca przetłumaczone na język fonetycznie zbliżony do ludzkich.
**Nie mam tu na myśli ludzkiej stali, oczywiście.
***W taki sposób przeznaczenie tej budowli zrozumieliby stałocieplni

Specjalne podziękowania dla: Dreekusa, za konsultację oraz kilka porad.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować