Iskarjach

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    11
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

1 Neutralna

O Iskarjach

  • Ranga
    Obywatel
  1. Pomyślałem "Peon", bo ciągle praca, ale on jest zawsze chętny do roboty, a ja wręcz przeciwnie. Pomyślałem tedy "Siepacz", bo też nie lubię jak mnie szturchają i podśpiewuję sobie czasem, ale z postury mi bliżej do Pandaran. Myślę dalej: Tauren, bo jak mnie zdenerwują to też potrafię wziąć na rogi, ale nie cierpię trawy. I wtedy mnie olśniło: Jeździec Nietoperza! Bo też ciągle trolluję i czasem jak ktoś do mnie gada to nie słyszę gdzie lecę.
  2. Orkowie! Taka była moja pierwsza odpowiedź. Orkowie to pierwsza Horda. Orkowie to Siła i Honor. Wreszcie Orkowie uniwersum Warcrafta to nie rasa bezmyślnych potworów, ale lud o głębokich tradycjach i historii, który przecierpiał wiele. Orkowie to niezrównani wojownicy i szamani jak nikt inny żyjący w harmonii z duchami. Orkowie to Ogrim Doomhamer i Thrall, syn Durotana. Orkowie to jednak również Gul''dan i Ner''zhul. Ale potem jeszcze raz spojrzałem na pytanie i pomyślałem o Pierwszej Wojnie. O pierwszym starciu Orków z Draenoru i Ludzi ze Stormwind, lata przed powstaniem nowej Hordy i Przymierza. I zmuszony jestem wybrać Ludzi. Bo po pierwsze, i dla mnie najważniejsze, ci Ludzie to Anduin Lothar. I choć po zapowiedziach trochę obawiam się jego filmowej wersji (nie zrozumcie mnie źle, aktor jest świetny, po prostu Lothar był mniej... dowcipny) i choć wielu przedstawicieli Ludzi w historii Azeroth wykazało się bohaterstwem, dla mnie uosabia on to, co w tej rasie najlepsze. W pewnym sensie był Paladynem zanim ta koncepcja w ogóle zrodziła się w Azeroth, nawet jeśli nikt go nigdy nie pobłogosławił. Ale najważniejsze jest to, że bez Lothara cała historia świata mogła potoczyć się inaczej. To on uratował Variana Wrynna z ruin Stormwind, to on ostrzegł Lordaeron przed Hordą i to on poprowadził siły Przymierza do zwycięstwa w Drugiej Wojnie, przypłacając to życiem. I choć naprawdę całym sercem jestem oddanym fanem Hordy Thralla (Hordy Garrosha już niekoniecznie -.- ) i całej rasy Orków, to Anduin Lothar i wszystko, co on uosabia, sprawia, że opowiem się za Ludźmi. I dlatego na koniec tego tekstu zamiast zakrzyknąć "Lok''tar ogar!", zacytuję innego, być może zapomnianego bohatera Ludzi (choć on sam też wtedy cytował...) ''Ty jesteś królem? Nie głosowałem na ciebie!" :)
  3. Iskarjach

    Konkurs - Zgadnij co robił Krzysiek?

    Przeta to proste i oczywiste jest, nie potrzeba żadnych teorii spiskowych. Możliwe, że coś pił albo palił, bo wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. Nie grał w Watch Dogs, chociaż chciał, ale do recenzji dostał je ktoś inny. Natomiast nie mogąc się doczekać, aż sam dostanie w swoje ręce tą obiecującą skąd innąd grę, Krzychu robił to, co robi każdy prawdziwy gracz. Grał w grę. Tomb Rider. Jego reakcja jest też prosta do wytłumaczenia. Bo pamiętając o istniejącym jeszcze gdzieś w zakamarkach internetu polskim memie sylwestrowym, jak Wy byście zareagowali, gdyby po siedmiodniowej sesji w TR ktoś zapytał was jak minął tydzień? Ja własnie tak jak Krzychu :]
  4. -Co się stało później, panie Rolandzie? – zapytał facet w czarnej sukience i śmiesznej peruce. Tak po prawdzie to wcale tak bardzo nie wyróżniał się tym strojem, ale reszta jakoś mniej rzucała się w oczy. Może dlatego, że nie siedzieli na podwyższeniu? A może problem tkwił w rozmiarach? Wszyscy obecni ‘prawoznawcy’, bo tak kazali do siebie mówić, powodowali swoją posturą mimowolnego zeza i prawdopodobnie łamali się w pół pod wpływem wiatru. Natomiast ‘Jego Jaśnie Wielmożna Ekscelencja Pan Sędzia’ powodował prawdopodobnie zaćmienie słońca gdy tylko wyszedł na świeże powietrze. Na pierwszy rzut oka było widać, że w tym urzędzie, jak i wszędzie indziej, płaca nie była współmierna do nakładu pracy. Ale przynajmniej tytułowano go per ‘Pan’. Roland nigdy nie był taki dumny! Gdyby tylko ktoś uwolnił go z kajdan, od razu okazałby wszystkim swą bezmierną wdzięczność. Zaraz… jakie było pytanie? -Przepraszam, Wasza Ekscelencjo, ale czy mógłby pan sprecyzować? – odparł Roland niemal całkiem poważnie, ale nie udało mu się do końca ukryć kpiny w głosie. - Później działo się wiele rzeczy, od momentu przejścia przez Bramę do mojego spotkania z lordem – tu pirat splunął na podłogę – Relayem minęło trochę czasu, a moja pamięć nie jest już tak dobra jak kiedyś… -Nie marnuj mojego czasu, nędzny piracie! – warknął sędzia znad swojego ogromnego brzucha – Zostałeś tu sprowadzony, bo jako jedyny przetrwałeś zniszczenie Necroville a teraz zaczynasz mi opowiadać jakieś bajki o Bramach, podziemiach i Złym, co to mieszkał sobie pod miastem. Chcę się dowiedzieć jak taka szumowina przetrwała atak królewskiej armii. Gadaj, co zrobiliście po wejściu do tego tunelu? -No, nie można tak było od razu? – prychnął Roland. – Jak słowo daję, w dupach wam się w tej stolicy poprzewracało. Dobrze, więc po zejściu do podziemi kontynuowałem najbardziej zasrany piątek swojego życia… ¤ Szli tak już dobre pół godziny i ciągle nic. Wprawdzie nie była to w żadnej mierze wycieczka relaksacyjna, w tunelu cuchnęło niemiłosiernie, a poza tym sufit lekko opadał i teraz był już tak nisko, że musieli ciągle schylać głowy, cyklop zaś szedł już prawie na klęczkach. Niemniej jak dotąd nie natrafili na nic, co uzasadniałoby wszystkie mity dotyczące podziemi. Po prawdzie to nie trafili zupełnie na nic. Żadnych zwłok, śladów, wrogów, skarbów, czegokolwiek. Nie natrafili nawet na żadne odnogi korytarza, był on niezmiennie prosty, co pozostawiało niewielką możliwość wyboru drogi. Ciągle tyko ten wąski tunel oświetlany dwoma pochodniami i ten cholerny, opadający sufit. Roland wiedział, że jeszcze trochę i zaczną się poważne problemy z załogą – teraz już nawet Willow zorientował się, gdzie wylądowali. Za moment któryś z tych geniuszy nie wytrzyma i zacznie narzekać, a za jego przykładem ruszy cała reszta. Zaczną się dyskusje po co tu przyszli, albo od razu przejdą do szukania nowego kapitana, który wyda rozkaz do powrotu. Ostatecznie, wbrew wszelkiej logice, może paść nieodzowne i sakramentalne… -Daleko jeszcze? – zapytał Uhu gdzieś z tyłu kolumny. No i się zaczęło… Za co? -No właśnie, kapitanie. – od razu zawtórował mu Dragon. – Po co tu w ogóle leziemy, przecież podziemiami z miasta nie wyjdziemy, no nie? -Tego nie wiemy, bo nikt nigdy nie sprawdził. – odparł po chwili namysłu Roland. – Mówiłem wam już, że nie mamy po co wracać na powierzchnię, więc zamknąć się i iść, bando parszywych tchórzy! -Uhu nie jest tchórz! – ryknął cyklop. – Ale Uhu nie mieści się w tak mały korytarz! Roland odwrócił się i spojrzał, w miarę możliwości, ponad schylonymi w tunelu towarzyszami. Rzeczywiście, cyklop miał nawet gorzej, niż mu się wydawało. Jeszcze trochę i wielkolud po prostu utknie na dobre, a wtedy jakikolwiek powrót przestanie być dostępną opcją. Powinni zawrócić? Nie, zdecydowanie nie. Nie wiedział czemu, ale odkąd wpadł na pomysł zejścia do podziemi kapitana ogarnął dziwny spokój. Był pewien, że ta droga to najlepsza szansa na przetrwanie. -Spokojnie, wielkoludzie, na pewno zaraz dotrzemy do jakiegoś większego przejścia. Przecież ten cholerny tunel nie może zmniejszać się w nieskończoność, dokądś na pewno prowadzi. Dalej panowie, trochę wiary w kapitana! Wyprowadziłem was z niejednego sztormu, więc z tego burdelu też was wyprowadzę! Zwrócił się z powrotem w kierunku marszu i ruszył przed siebie, a pozostali po chwili ruszyli za nim. Ufali mu jeszcze na tyle, żeby na razie nie wszczynać buntu. Na razie… ¤ -Panie Rolandzie, zaczynamy poważnie rozważać, czy nie zapomnieć o całym tym cyrku i nie posłać pana od razu na szafot. – przerwał mu sędzia. – Nie interesuje nas życie emocjonalne pańskiej załogi, tylko konkrety dotyczące pańskiego cudownego ocalenia. Czy moglibyśmy wreszcie przejść do sedna sprawy, czy może chciałby pan jeszcze uraczyć nas jakimiś słodkimi opowiastkami? -Właściwie to mam jeszcze kilka anegdot, ale widzę, że nie doceniacie prawdziwego gawędziarza. Skoro tak się wam śpieszy… pomyślmy… Jeszcze przez jakiś czas szliśmy tym cholernym tunelem, a potem zaczęły się schody. Naprawdę nikt z nas nie spodziewał się schodów w takim miejscu, szczególnie takich: były szerokie i na tyle wygodne, że można było po nich bezpiecznie iść pomimo spływającej z kanału breji. No i sufit był wysoko, co wszyscy przyjęli z ulgą. Okazały się być niemiłosiernie długie, ale po zejściu na dół… ¤ -No bez jaj… - dało się słyszeć szept Strupa. Nikt nie znalazł lepszego komentarza, więc stali w milczeniu i patrzyli zdumieni. Przeżyli razem wiele przygód i każdy z nich miał własne historie, niektóre tak niesamowite, że sami nie mogli w nie uwierzyć, ale żaden z nich nie widział jeszcze podziemnego oceanu. Jaskinia zdawała się ciągnąć w nieskończoność, oświetlana dziwną, zielonkawą aurą emitowaną za dna zbiornika. Stali na małej, kamienistej plaży, a przed nimi ciągnęła się woda. Morska woda, ten zapach znał każdy pirat. Co więcej, niedaleko nich ponad fale wystawało coś, co wyglądało jak wrak statku. I to dużego. A dalej kilka mniejszych. Może nawet całe cmentarzysko wraków. -Patrzę i nie wierzę… - powiedział wreszcie Moonshine. – Przecież o jest zupełnie niemożliwe! – wszyscy odwrócili się w jego stronę, a Cloudy odparł: -No niby nie, ale przecie widzisz, że jest, nie? -Widzę, i co z tego? Słuchajcie, zeszliśmy pod półwysep, tak? Wąski kawałek lądu, dookoła woda. Nie wydaje mi się nawet, żebyśmy wyszli poza bramy miasta, a na pewno nie poniżej poziomu dna oceanu. Więc co to, kurwa, jest?! Morze w morzu? -Incepcja. – odparł Baobab. Tym razem wszyscy spojrzeli na Murzyna, ale ten zdawał się nie zwracać uwagi, ciągle szepcząc ‘zagłada’. Wrócili więc do przerwanego wątku. -Nie ważne co to, ważne jak się przez to przedostać. Te statki nie wyglądają na zdatne do użytku, no chyba że popłyniemy wpław deskach. Zbędnych desek mamy akurat pod dostatkiem, o ile dotrzemy do któregoś z tych wraków. Jakieś lepsze pomysły? -A może przez molo? – zapytał Uhu, wskazując coś z lewej. -Jakie znowu molo? – odparł Roland i odwrócił się, by ujrzeć biegnącą wzdłuż brzegu solidną drewnianą kładkę. Pozostali podążyli za jego przykładem i znów stali przez chwilę oniemiali. – Acha… to molo. No dobra, pójdziemy tędy. -No bez jaj… - znów odezwał się Strup. Ruszyli przed siebie, uważnie obserwując otoczenie, jednak wciąż nie działo się nic wyjątkowego. Oczywiście pomijając spacer po molo wzdłuż podziemnego oceanu. Po jakimś czasie kładka skręcała w stronę wody, a oni mogli tyko podążyć za nią na pełne morze. Sytuacja ta była dla nich, paradoksalnie, jednocześnie uspokajająca i niepokojąca. Otoczony przez wodę pirat zawsze czuję się jak w domu, a widok z mola pozwalał niemal poczuć się jak na statku. Gdyby tak jeszcze kołysało… Z drugiej strony były to nieznane wody i teraz otaczały ich nie z jednej strony, a ze wszystkich. W tej ciemności mogło się czaić wszystko albo nic i choć nie widzieli dotąd żadnych oznak jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, to pozostawali czujni. Lepszy pirat zestresowany niż mar(CHLUP). Wszyscy zamarli. (Chlup). Trudno było ocenić, co to takiego. (Chlup) Może woda ściekała gdzieś z góry. (chlup) A może to wielki podziemny smok morski. (chlup) Czort jeden wie. (chlup) Nasłuchiwali długo, ale dźwięk się nie powtórzył. W końcu zaczęli powoli iść przed siebie, starając się zachowywać jak najciszej. Nawet Willow wiedział, że trzeba zachować ciszę. Wtedy usłyszeli przeciągły ryk, dobywający się gdzieś z niedaleka, a ponad nim dało się słyszeć głos Dragona: -I na chuj nam przyszło to skradanie się?! W następnej chwili ujrzeli z prawej źródło ryku, który niemalże wzburzył podziemny ocean. Wyglądało to mniej więcej jak zwykły smok morski, ale miało większe szczęki i chyba było ślepe. No i łuski bardziej szarawe, ale może to przez oświetlenie. W każdym razie wiedzieli przynajmniej, gdzie celować. Jak w starciu z żołnierzami, najszybciej zareagował Baobab, zwracając ku potworowi całą swoją moc, uderzając potężną falą, która zdołała przewrócić potwora. Chwilę później w jego ślady poszedł Dragon, zwracając w stronę bestii lufę rusznicy. Roland wiedział, że tym razem źle się to skończy, ale nie zdążył powstrzymać towarzysza. Nastąpił przeraźliwy huk i… nic, Dragon po raz pierwszy chybił. Przez chwilę panowała cisza, jakby cały świat zatrzymał się, aby obserwować ten moment, a potem nastąpił kolejny huk, tym razem nad nimi. -No bez jaaaaaaaaaa…! – krzyczał Strup, uskakując w ostatniej chwili, nim ogromny stalaktyt spadł na stojącego obok Uhu, zabierając jego i wielki kawał kładki w odmęty podziemnego oceanu. Od razu też odezwał się ryk potwora, który przypomniał sobie, że wciąż żyje, a jego ofiary czekają tuż przed nim. Dragon ponownie wycelował rusznicę, ale tym razem kapitan zdążył go powstrzymać. -Dość już schrzaniłeś, durniu! – krzyknął Roland, po czym rozejrzał się wokół. Droga powrotna została odcięta, kamień zabrał ze sobą dobre 4 metry kładki, nie przeskoczą. Spojrzał na potwora, a potem przed siebie, w ciemność do której jak dotąd zmierzali. Właśnie w tamtą stronę wskazał towarzyszom. – Spieprzamy! – krzyknął i nie czekając na resztę zaczął biec, posłuszny swej własnej radzie. Podziemna bestia o dziwo nie podjęła pościgu, lecz piraci nie przestali biec, aż dotarli do skalistej wysepki. Zamiast jednak poświęcać czas na podziw i zachwyt nad kolejnym podziemnym cudem, Roland dał sobie kilka chwil oddechu, po czym podszedł do Dragona i wymierzył mu potężny cios. -Cholerny debil! Wiedziałem, że ta twoja zabawka kiedyś nas zgubi! Po co naciskasz ten pieprzony spust, jeśli nie możesz trafić w bestię wielką jak dom?! Dragon pozbierał się po ciosie i stanął twarzą w twarz z kapitanem. – Nie moja wina, że jednooki zginął! -Dobrze wiesz, że twoja! – wydarł się Roland. – Nie zdołałeś zabić swojego celu, więc to gówno, które napędza twoją przeklętą broń, znalazło sobie inny! -Odwal się! Gdyby nie czary Baobaba to na pewno bym… -resztę zdania przerwało mu ostrze miecza wystające z piersi. Przez chwilę nikt się nie poruszył, nie rozumiejąc, co się stało. Po chwili jednak zza Dragona wysunęła się czaszka, należąca do właściciela miecza, a wokół nich pojawili się jakby znikąd jego towarzysze. Szkielety i zombie w dużej ilości. Sądząc po odgłosach dochodzących z wody, powrócił również morski smok. Jeszcze przez kilka uderzeń serca panował absolutny bezruch, a potem zaczęło się piekło. Bitwa była dużo bardziej zaciekła niż baraszkowanie z żołnierzami w porcie. Po pierwsze nieumarłych dużo trudniej pokonać, bo o zabijaniu martwych nie może być raczej mowy, po drugie piraci byli dużo bardziej zdesperowani. Pierwszy padł Baobab, wciągnięty przez smoka do wody. Macki Rolanda walczyły wprawdzie z bestią do ostatniej chwili, ale nie zdołały uratować czarownika. Potem padł Strup, oddzielił się od reszty w bitewnym szale, został otoczony przez zombie i rozszarpany na strzępy. Cloudy za późno zorientował się, że palenie nieumarłych nie daje oczekiwanych efektów i choć bronił się do ostatniej chwili, został zaszlachtowany przez płonące trupy. Moonshine potknął się, cofając pod naporem przewagi liczebnej wroga i został zwyczajnie zadeptany. Ze Slasha los zażartował najokrutniej, ogromny szkielet nadział mu głowę na jego własny cutlas, wciąż zrośnięty z dłonią chłopaka. Willow walczył najdłużej, brocząc krwią z tak wielu ran, że powstała pod nim kałuża, w której zombie ślizgały się i przewracały. W końcu jednak i on nie podołał, gdy przeciwnicy przygnietli go swą liczbą. Ostatecznie na polu bitwy pozostał tylko Roland i nieprzebrane hordy nieumarłych. Kapitan schylił się ku martwemu Dragonowi i podniósł demoniczną rusznicę. Gdy tylko jego palce zetknęły się z bronią poczuł, jak przepływa przez niego jej straszna potęga. Czując tę moc rzeczywiście można było zapomnieć o konsekwencjach swych działań. Roland zrozumiał wreszcie żądzę krwi Dragona. Przygotowując się na spotkanie z losem kapitan podniósł broń i odkrył, że przeciwnicy zaczęli się cofać. Nie, nie cofać… Rozstąpili się, tworząc przejście. Rolandowi trudno było zrozumieć to zachowanie, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że najlepiej skorzystać z tego zaproszenia. Inaczej stanie się coś niedobrego. Cały czas trzymając rusznicę wycelowaną w nieumarłych, ruszył powoli pomiędzy trupami, zastanawiając się, w co tym razem się wpakował. Wyspa, na której się znajdował, wznosiła się lekko w stronę, w którą zmierzał, a ścieżka pomiędzy martwymi zaprowadziła go czegoś, co wyglądało na najwyższy jej punkt. Stała tam czarna kapliczka, a w niej tliło się mdłe, zielonkawe światło. Roland podszedł do budowli, a naprzeciw niemu wyszła wysoka, zakapturzona postać. Kapitan nie mógł zdefiniować koloru jej ubrania, natomiast głos, z pewnością męski, brzmiał jak głębia oceanu i sztorm na środku morza -Witaj. – powiedział ten niemożliwy głos spod kaptura. – Czekałem na ciebie. -Taa, jasne… Jesteś jakąś wróżką, a te trupy to tylko dla ozdoby? Nie pieprz, koleś, bo nie zrobisz na mnie wrażenia. Mężczyzna zdjął kaptur, a jego twarz okazała się być plątaniną macek, podobnych do tych, które wspomagały Rolanda w walce. Jego oczy były całkiem czarne, jedynie krwiście czerwone tęczówki pałały nienawiścią i rządzą mordu. Ten mężczyzna, czy cokolwiek to było, wydał się kapitanowi straszniejszy, niż wszystko co widział w życiu. -Nie, nie jestem wróżką, a trupy nie są na pokaz. –odezwał się znowu głos oceanu. – Ty zaś jesteś tu po to, by pomóc mi wydostać się z więzienia, mała kijanko. -No dobra, - powiedział Roland, celując rusznicą w mackowatą głowę – zrobiłeś na mnie wrażenie. ¤ -Dobrze, starczy już tego nonsensu. Nie wiem, czy cię to bawi, piracie, ale opowiadanie bajeczek przed sądem na pewno nie przyniesie ci nic dobrego. Damy ci chwilę, abyś zastanowił się nad swym żałosnym występem, a w międzyczasie, lordzie Relay. – grubas zwrócił się do dowódcy Błędnego Rycerza. -Panie. – żołnierz wystąpił na środek sali i stanął w pewnej odległości od przykutego do krzesła Rolanda. -To twój statek dokonał chwalebnego dzieła, jakim było zniszczenie gniazda piratów, ale to również ty sprowadziłeś tego człowieka przed nasze oblicze, zamiast zabić go na miejscu. Czy mógłbyś powiedzieć, co kierowało tym wątpliwym wyborem? -Ekscelencjo, jak wiesz przeprowadziliśmy operację, której celem było zniszczenie Necroville, miasta zamieszkanego jedynie przez piratów i łotrów. Było to częścią naszego długofalowego planu wytępienia piratów na wodach całego królestwa – w tym momencie Roland nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Z pozoru niezrażony oficer kontynuował jednak raport. – Po zrównaniu miasta z ziemią postanowiliśmy je przeszukać, aby upewnić się, że nikt nie przeżył. Nasz atak okazał się wyjątkowo skuteczny, w trakcie przeszukiwania miasta nie natknęliśmy się na żadne ślady życia, - tu zerknął przelotnie na skutego pirata – do czasu spotkania z kapitanem Rolandem. Na moich oczach wyszedł z jednej z Bram i wpadł wprost w ręce naszego patrolu. W ręku trzymał zniszczony i bezkształtny kawał złomu, który miałby być prawdopodobnie wspominaną przez niego ‘demoniczną’ rusznicą. W normalnych okolicznościach rozkazałbym natychmiastową egzekucję, jednak plotki o legendarnych skarbach ukrytych w podziemiach Necroville dotarły również do naszych uszu. Nawet, jeśli to tylko bajki, to uważam że lepiej dokładnie zbadać wszystkie możliwości, a ten pirat jest podobno jedyną osobą, która opuściła podmiejskie tunele żywa. Więzień nie był jednak w stanie odpowiadać na pytania, zdawał się pozbawiony zmysłów, ciągle patrząc niewidzącymi oczami gdzieś przed siebie i powtarzając po cichu jedno zdanie: ‘zrobiłeś na mnie wrażenie’. Uznałem, że wasza ekscelencja będzie najlepszym człowiekiem do wyciągnięcia informacji z tego żałosnego pirata. -Dobrze, dobrze, twoje rozumowanie było bez zarzutu – odparł sędzia, puchnąc z dumy po usłyszeniu takiego komplementu pod swoim adresem. Choć w jego przypadku chyba nie dało się już bardziej spuchnąć. – Pytam ostatni raz, panie Rolandzie, więc lepiej zastanów się nad odpowiedzią: Jak udało ci się przeżyć zagładę Necroville? Oczy Rolanda stały się czarne, a jego upiorny uśmiech zmroził serca obecnych, gdy przemówił głosem odległym jak martwe dno oceanu. – Ależ wasza ekscelencjo – powiedział, gdy jego tęczówki zapłonęły krwią, a ciało zaczęły pokrywać macki – Ja nigdy nie powiedziałem, że przeżyłem. ¤ Morza wystąpiły z brzegów, bogowie pokłonili się ciemności, a wieczna noc objęła świat we władanie. Albo i nie, w końcu mamy jeszcze bohaterów.
  5. Chciałbym dołączyć się do pytania o opowiadanie. Siedzę od rana i jestem już w dość zaawansowanym stadium tworzenia czegoś jakby scenariusza do DLC na wzór Liar of the Shadow Broker albo Arrival. Planowałem rozrysować do niego mapy i umieścić jako obrazek, zaś sam scenariusz umieścić na gramsajcie i link do niego podać w zgłoszeniu. Jednak jeśli akceptujecie tylko grafiki do DLC jak nowe bronie czy zbroje dla ekipy Sheparda, to chyba próżny trud. My, fani Mass Effect nieumiejący rysować, prosimy o szybką odpowiedź i rozwianie naszych wątpliwości!
  6. Jeśli chodzi o Pierwszego i Jedynego Prawdziwego Bezimiennego, to jego obecne imię (Rhobar III) jakoś mi nie podchodzi, jakieś takie... niespecjalne. Wolałbym np. Endymion, ale w sumie odziedziczył tron po dwóch poprzednich R(h)oba(l/r)''ach, więc tradycja. Do jego następcy idealnie pasowałoby Shephard, z uwagi na to, że był pasterzem (shepherd), ale już zajętę ;p tak więc moje propozycje to: 1. Maradona (pasuje do Diego) 2. Act A''sopa 3. Vryn
  7. O rany! Jest wiele postaci, z którymi chciałbym się zmierzyć, albo oglądać jak między sobą walczą. Np. sprawdziłbym jak długo moja postać z Fallout New Vegas (zawodowo snajper) wytrzyma w starciu z piękną Sniper Wolf z MGS. Ale naprawdę chciałbym zmierzyć się z drużynowym Kroganinem (Vrexem z ME1 lub Gruntem z ME2) w pojedynku na najtrafniejszy komentarz/żart sytuacyjny. Chciałbym po prostu wiedzieć, czy dorównuję im w sarkazmie i trafności uwag ( jak pomyślę o scenie na martwym Żniwiarzu w ME2 to nie wiem, czy mam szanse - wchodzimy do pokoju zasłanego trupami, a Grunt na to: "Ale smród... Ktoś jeszcze jest głodny"? Dlatego przez obie gry zawsze trzymam przy sobie Kroganina).
  8. Niby Jasna Strona Mocy jest dobra, wspaniała, itd., ale powiedzmy sobie szczerze: Darth Vader już dawno zagwarantował pewną wygraną Ciemnej Strony <astma> ;]
  9. Może nie do końca zgodnie z tematem, ale moim zdaniem najważniejszy w War in the North jest gracz, albo raczej drużyna graczy sterujących postaciami. Każdy bohater dysponuje własnymi, wyjątkowymi zdolnościami, które uzupełniają się nawzajem, tworząc skuteczną machinę bojową. Dlatego właśnie nie da się wyznaczyć z tej trójki jednej, najważniejszej osoby. W zakresie gry najważniejsza jest cała drużyna. Natomiast naprawdę najistotniejsi są gracze, bez współpracy których Wojna jest już przegrana. To ich zdolność do wspólnego działania zadecyduje o skuteczności drużyny. Dlatego też tak bardzo czekam na War in the North, bo razem z kolegami jesteśmy spragnieni porządnego co-opa.
  10. Iskarjach

    Konkurs - napisz tekst i wygraj Diablo 3!

    http://ja.gram.pl/blog_wpis.asp?id=421402&n=1 Również życzę wszystkim powodzenia