Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Elf siedzący najbliżej krasnoluda zrobił wykrzywiony grymas na twarzy, kiedy ten pokazał swoje wzorowo zaniedbane zęby.
- Bardzo śmieszne, elf, bardzo śmieszne.
Łowca uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na czarodziejkę podchodzącą bliżej. Wysunął do niej kawałek upieczonego mięsa.
- Hm?
Eileen zmierzyła go wzrokiem kruszącym skały i bez słowa przykucnęła trochę z boku. Łowca zanotował w pamięci usłyszane przed chwilą imię. "Almar. Egzotycznie dość. Ale będzie łatwo w bitwie krzyczeć, jakby co." Przełknął kawał mięsa i zauważył, że też pasowało by się przedstawić. Rozejrzał się po twarzach oświetlanych przez delikatne światło wydzielane przez ognisko.
- Phil von Roden. Elf, nie da się ukryć. No i co... generalnie strzelam z łuku. Dobrze strzelam. I lubię zwierzęta.
- O tak, ja też! - rzucił krasnolud pochłaniając kolejny kawał mięsa.
- Pozatym wchodzę tam gdzie nie wolno, tam gdzie ciasno lub tam gdzie jest okazja. Po okolicy pewnie biega dość sporych rozmiarów biały tygrys, gdyby którykolwiek z Was go zobaczył wołajcie "Ebril". A do pytania Farina dorzucę jeszcze jedną kwestię, w zasadzie skąd tutaj wziął się sterowiec? Pozatym, że z nieba...?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jeszcze kończąc zaczęty wątek]

- Witaj Gil, co u taty? – zaczął Kasjusz, starając się, by jego głos brzmiał naturalnie. Wszak każdego dnia i w każdym miejscu Faerunu mogą pojawić się równie sympatyczni goście. Choćbyś był świeżo po walce z arcypomiotem diabła, inne jego pomioty – rodzina i jej podlegli – znajdą Cię.
Na Gilgameszu nawet tak szczere powitanie nie zrobiło żadnego wrażenia. Bard nie miał pojęcia, ile par oczu spoglądało na niego zza przyłbicy zbroi, ale wszelkie owady świata razem, zostały przezeń zdeklasowane. O połowę.
- Jakże miło Cię widzieć, Gil, wszak przybyłeś mi w odsieczy, nieprawdaż? – podjął Kasjusz – Pomóc biednemu bardowi w rozpaczliwej walce – w tej chwili spojrzał na swoje skrwawione ręce i skrzywił się - Jak widzisz, bardzik jakoś sobie radzi...
Cisza, milczenie. Zgiełk dogorywającej bitwy. I to spojrzenie.
- Cóż mi po waszym Calimshańskim szkoleniu? Że przysiągłem? Była to przysięga wymuszona przez sytuację, zwłaszcza, iż byłem wtedy młody i głupi. Teraz jestem tylko głupi, prawda?
Aż chciałoby się oddzielić od reszty ten posępny czerep, szkoda, że on wcale nie istnieje.
- Sądzisz, że jestem ułomny, gdyż nie przyswoiłem sobie tej jednej techniki? Powiedz ojcu, że to moja własna droga. Że moje imię to Kasjusz. Że jestem sługą Pani i jej błogosławieństwo da mi więcej, niż wasza tradycja. Mam rację?
Gilgamesz nie dawał mu tej pewności. Taka już natura własnych imaginacji.
- Może i nie byłem zawsze pewien tej decyzji, może i czasami Wasze beznadziejne brzemię powracało do mnie, tak jak teraz... – urwał, z irytacji wykonał salto do tyłu, niemalże potykając się o jedno z leżących obok ciał, po chwili zamyślenia odszukał i podniósł swój rapier, nóż Devina oraz bezcenną lutnię, której struny mimo wcześniejszych obaw, pozostały w dobrym stanie. Kierując lutnię ku Gilowi, wznowił monolog:
- To już się więcej nie zdarzy, gdyż dzięki woli niebios objawiłeś mi się Ty, Gil i widzę Cię takiego samego, jak wtedy - pustą zbroję, w którą jakiś głupiec zaklął żywioł. Zaprawdę, powiem Ci to: żałosnyś bardziej nawet od – tutaj Kasjusz splunął z odrazą – żywiołaka. Żywiołaka, rozumiesz? Nie martw się, kiedyś Cię uwolnię, czy tego chcesz, czy nie. A lewitacja? Na pewno jeszcze mnie odnajdzie, bądź tego pewien. – muzyk zmierzył Gilgamesza wzrokiem i odruchowo zrobił dwa kroki w tył.
Ostatni z orków wydał z siebie, umierając, dźwięk ambiwalentnej niechęci, dając tym samym znak, że czas poetycko rzecz ujmując – dać dyla. Kasjusz ukłonił się przed Gilem, odgrywając skomplikowany akord.
- Widzisz, Gil, z chęcią bym tak dłużej z Tobą porozmawiał, ale jak widzisz, przeznaczenie wzywa. Żegnaj i uważaj w drodze powrotnej, byś nie spotkał przypadkiem tej kucharki ze statku. Wolałbym Cię spotkać następnym razem żywego.
Nie wiadomo, czy to starożytne zawiasy zawiodły, czy też wewnętrzny duch Gilgamesza wyrażał spokój – zbroja była cały czas nieruchoma. Niespodziewanie, gdy Kasjusz i drużyna byli już daleko, stal drgnęła, ukazując podniesiony w górę kciuk – nie wiadomo, czy jako znak akceptacji, czy też starożytny wyrok śmierci. Byłaż to więc imaginacja, czy nie?

Dalsza wędrówka była dobrym pretekstem do ochoczych rozmów i ogólnej wesołości, jak żarty latających jaszczurach, nieporadnych, niczym Elminster w wygódce. Może ochoczych to zbyt głębokie słowo, ale coś w nich było z mów starożytnych polityków, ażeby tak iść sobie odpocząć i dać spokój z głupotami.
Kasjusza z początku zamyślonego, wyrwały z tego stanu głosy kompanów – dyskusja o smokach, wypowiedź Almara, wreszcie pytanie o powietrzny statek. Kasjusz momentalnie porzucił swe wcześniejsze myśli, kilkukrotnie odbył miłosny kontakt ze strunami swej lutni i wstał.
- Pozwólcie, moi mili zbawcy, że się przedstawię – jestem Kasjusz i jak niewątpliwie spostrzec raczyliście, służę bogini – Muzyce, której szlachetny wiatr instrumentem, a rozumny głos medium – bard chciał już odegrać jakiś efektowny marszyk, ale powstrzymał się, odrzucając włosy w bok, odsłonił swe spiczaste ucho – Może i przypominam nieco elfa – skinął w stronę Phila – lecz do owej sławnej „nieśmiertelności” mi daleko, trochę więc trudniej mi starać się o pamięć przyszłych pokoleń, ale mogę też czynić, co mi się żywnie podoba, bez strachu o przyszłość. Powiedzmy, że jestem nierozerwalnie złączony w tą, którą przed Wami reprezentuję. Jeśli nie znacie któregoś z moich utworów... cóż, gratuluję wyboru lokali i mówię to bez przekąsu – skrzywił się.
- A ten sterowiec? – spytał Phil
- Cóż, nazwijmy to przeznaczeniem, wszak bez niego nie miałby kto zagrać kołysanki tutejszym orkom, choć i Wasza metoda jest w tym całkiem skuteczna. Przykrywką tego lotu były pozornie pomiary kartografów, jednak ja to wiem – prawdziwym celem było przekazanie orkom broni biologicznej wyprodukowanej przez pewną morderczą kucharkę, na szczęście udaremnione, za co dziękujmy wszyscy tym niebiańskim istotom, smokami zwanym. Mówię Wam – czyste zło.
Na dźwięk tego słowa towarzysze odruchowo spojrzeli na Zaka. Zapowiadała się długa dalsza rozmowa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Almarowi chwilę zabrało zrozumienie że ostatnie słowa genasi były żartem. Nie przywykł do humoru w takich sytuacjach, ogrom swojej dezaprobaty wyraził więc lekkim, wykonanym pod nosem grymasem. Grymasem unoszącym się w pewnej odległości nad ostrzem - teraz wydobytym na migotliwe światło ognia i przecieranym raz za razem mięciutką, nasączoną tłuszczem szmateczką. Starych przyzwyczajeń nie da się łatwo pozbyć, a szacunek do oręża i wiara w jego nadrzędną ważność, wpajane były w Almara od najwcześniejszych lat jego życia. Kiedy więc tylko trochę się uspokoiło to przetarł ostrze najpierw trawą - coby bebechy zrzucić - potem jedną i drugą szmatką, by teraz troskliwymi, wypraktykowanymi ruchami nakładać na nie pielęgnacyjną warstwę tłuszczu. Oczywiście, wzbudzało to w nim nostalgię za piękną, potężną bronią którą kiedyś utracił...
- Lecieliśmy razem, prawda? - zamrugał w kierunku Kasjusza, stwierdzając że nie ma czasu na wspominanie - tak, chyba tak. Możliwe. Ale... kucharka wcale aż taka zła nie była chyba... znaczy, zdarzyło mi się kiedyś jadać gorzej... - jego głos i tak niezbyt pewny, teraz nieco przystopował. Kiedy jednak wrócił, znów pełen był almarowatości. - Nieważne. Faktycznie, mówili że chcieli jakieś mapy odświeżyć, chociaż z jakiego powodu to nie mam najmniejszego pojęcia. Góry chyba wszędzie przejawiają jednaką niechęć do zmieniania swojej pozycji. Marnotrastwo środków, jeśli chcecie znać moje zdanie, podejrzewałemm więc jakieś drugie dno... no, a przynajmniej podejrzewałem dopóki statek po uderzeniu w ziemię nie poszedł na swój ostatni rejs w wielkiej, wielobarwnej kuli ognia. Wtedy mogłem przestać. To pewnie jakiś spisek, mówię wam - kto normalnie ładuje latające statki materiałami które są w stanie zredukować go do kabum? - Pokiwał głową. - Tak. No właśnie.
Przez kilka kolejnych chwil rozkoszował się ciepłem płynącym od ogniska - cudownym ciepełkiem które mówiło "hej, nie przejmujcie się. Ja z grzecznego płomyczka jestem. Jego nikt nie zauważy. No bo kto by miał..? A smoki? No, wtedy się zrobi jeszcze cieplej!". Na razie zastępowało mu ono pożywienie.
- Jeśli mamy zamiar tu zostać to mogę wziąć pierwszą wartę. - rzucił w końcu, w przeciągającą się ciszę. - Chociaż wciąż uważam, że... cóż, ognisko na równinie..? Tutaj magii by było trzeba, a moje - odchrząknął - nieliczne, drobne sztuczki, nie dość że byłyby w tym wypadku niewystarczające, to jeszcze działają wyłącznie wtedy kiedy się napiję czegoś procentowego. Jeden z tych niewyjaśnialnych fenomenów. Więc.. - rozejrzał się po drużynie, na dłuższą chwilkę zatrzymując wzrok na pani która - jak zauważył wcześniej - z niezwykłą gracją spopielała orków. - ...więc. Wracając do tematu który wynikł z mojego pytania - macie zamiar powstrzymać tych orków? Jak?
- Ano toporkiem...
- ...łukiem...
- ...i...
- Wszystkich naraz? - przerwał Alm. - Znaczy... owszem, armię da się powstrzymać toporkiem i łukiem. Wystarczy odciąć zaopatrzenie, podkupić parę osób, a potem ten toporek i łuk im zabrać. Ale... no, to nie jest armia! - wykrzyknik jako znak interpunkcyjny jest tu dość mylący, Alm nie podnosił głosu ani nawet go nie wzmacniał - po prostu na ostatnie słowa położył większy nacisk. - To jest orkowa horda! A horda nie ma ani tyłów, ani linii zaopatrzeniowych, ani kwatermistrzów których można by było podkupić... horda jest hordą, no. Idzie, zabija, bierze, idzie dalej, tak to zasadniczo działa. Żeby zrobić coś sensownego... to nie wiem - albo należałoby zmienić teren przez który mają maszerować w pustynną równinę na której ani by się nie najedli, ani nie napili, albo uderzyć bezpośrednio w najwyższych przywódców wokół których musi się to kręcić - i liczyć na to że nie wylezą kolejni, dodał w myślach - albo przeciwstawić im większą hordę. Ewentualnie armię. - Westchnął. - Nie mam pojęcia co macie zamiar zrobić. Mogę z wami jednak jakiś czas pozostać? Dopóki wasze plany nie zaczną mi nieodpowiadać? Mi z grubsza wszystko jedno gdzie się udam...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Nie mam pojęcia co macie zamiar zrobić. Mogę z wami jednak jakiś czas pozostać? Dopóki wasze plany nie zaczną mi nieodpowiadać? Mi z grubsza wszystko jedno gdzie się udam...
- W sumie, chyba my sami na razie nie wiemy co konkretnego chcemy zrobić. A zawsze przyda się para rąk więcej, nie wiadomo nigdy co się wydarzy, prawda? A co do armii... gdyby tak zrobić podkop, pod Armią, następnie na kilometr przed nimi wykopać wielką jamę i gdyby orkowie na nią weszli to wpadliby w dziurę? Taka wielka pułapka, hm?
- Tiaaa...
- Ehe.
- Nie no, spoko.
- Super.
- Cóż, w każdym razie wygląda na to, że póki co sterowiec to nie nasze zmartwienie... Powiedzcie nam panowie jeszcze w takim razie, jak możemy na Was liczyć w walce, bo na wojnie skromność to nic więcej jak odmiana kłamstwa, musimy wiedzieć w jakich sytuacjach możemy na sobie polegać. Od siebie powiem tyle, że zawsze możecie liczyć na pomocną strzałę i nie musicie obawiać się, że przez przypadek zadrasnę któregoś z Was. Farin jak było widać świetnie walczy wręcz swoim toporem, zaś piękna Eileen... cóż, sami widzieliście. - łowca mrugnął do rozmówców z delikatnym uśmiechem i czekał na odpowiedź.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ostatnie życzenia - jeszcze od Zaka - są dosłownie kilka(naście) postów za moimi... ale to już rok minął! Życzę Wam - i sobie - coby gra znów się rozkręciła, żeby było miło i się spełniło, aby w pisanych przez was programach wszędzie pojawiała się zmienna TurboDymolonglong, a tablice były półtora raza szybsze. No, ewentualnie też wszystkiego najlepszego ;P W charakterze prezentu, dwa pierwsze odcinki tworzonej właśnie na PA miniserii "How The Illithid Stole Lolthmas"
http://www.penny-arcade.com/comic/2009/12/21/]

- Cóż, w każdym razie wygląda na to, że póki co sterowiec to nie nasze zmartwienie... Powiedzcie nam panowie jeszcze w takim razie, jak możemy na Was liczyć w walce, bo na wojnie skromność to nic więcej jak odmiana kłamstwa, musimy wiedzieć w jakich sytuacjach możemy na sobie polegać. Od siebie powiem tyle, że zawsze możecie liczyć na pomocną strzałę i nie musicie obawiać się, że przez przypadek zadrasnę któregoś z Was. Farin jak było widać świetnie walczy wręcz swoim toporem, zaś piękna Eileen... cóż, sami widzieliście. - łowca mrugnął do rozmówców z delikatnym uśmiechem i czekał na odpowiedź.
Ostrze bezszmerowo wsunęło się do swojej pochwy. Almar, zadowolony z uzyskanego braku dźwięku, skinął lekko głową i uniósł spojrzenie na elfa.
- Łuki to raczej nie dla mnie, w miarę sensownie byłbym w stanie strzelić jedynie z kuszy, chociaż... cóż, to raczej nie jest niezwykła zdolność. Całkiem nieźle walczę bastardami, mieczami długimi... - poruszył swoją bronią - i ewentualnie lżejszymi dwuręczniakami. Pawęż ze sobą ostatnio ciągam... - spojrzał na ów fragment swojego wyposażenia, teraz trochę potrzaskany, nadpalony i w paru miejscach powyginany - ...ale to raczej opcjonalny dodatek niźli faktyczna potrzeba. - Odchrząknął. - Jak już wspominałem znam parę sztuczek psionicznych - proszę, na razie nie pytajcie - ale w wyniku niezbyt szczęśliwego wypadku z przeszłości, takie krzesła to lewituję tylko jak jestem nie do końca trzeźwy. - Tutaj to aż się blado uśmiechnął. - A poza tym? Cóż, statki powietrzne na których zazwyczaj przebywam kończą znacznie lepiej niż ten tamten... - gestem dłoni wskazał kierunek miejsca katastrofy - jeśli w ogóle. Potrafię zaopiekować się bronią oraz pancerzem wszelkiego rodzaju... - wzruszył ramionami - ...no i jestem w stanie utrzymać się przy życiu. Chyba tyle.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kajusz poczuł, że jego brzuch czuje się nieco mniej romantycznie, niż on sam (prozaicy nazywają to głodem), nieodzowna wyobraźnia wzmogła więc naraz efekt, ukazując oczom Kasjusza niezwykły obrazek: podrygującą jeszcze na talerzu gotowaną rybę, wołającą ochoczo „zjedz mnie” – obok 11 innych niepewnych dań. Nieopodal stał wielki troll w czerwonym kaftanie, chyba pod wpływem jakiegoś uroku, bo nieprzeciętnie wesoły,spoglądający na równie rozradowaną drużynę, dającą sobie w ozdobnych pudełkach zdobyty po niedawnej bitewce ekwipunek. Elf niewątpliwie ucieszony z podarowanego wirującego, płonącego ostrza przyczepianego do czupryny i już chciał wyściskać wszystkich dookoła, gdy Kasjusz dojrzał szybującego na niebie parzystokopytnego i pod wpływem szaleństwa tego ostatniego obrazu, wizja się urwała. To chyba coś w tej wodzie górskiej było, nigdy więcej!
Phil zadał akurat osobliwe pytanie dotyczące zdolności przetrwania. Jakże to, taka cudowna kompania nie jest nieśmiertelna? Kasjusz wstał.
- Jeśli chodzi o mnie, to jako bard światowej klasy, radzenie sobie samemu mam dosyć dobrze przećwiczone. Dacie wiarę, że ci szaleńcy z Amnu łagodnieją, jak zacząć w tonacji dur – cisem? Worgi za to uwielbiają aportować kości – chociaż według łotrzyka, który mi o tym mówił, powinna to być własna kość, najlepiej czołowa... Zresztą powiedział mi to po przegraniu ze mną o sporą stawkę w karty, więc wiecie – kaszlnął, badając jednocześnie, czy na głowie Phila nie wiruje coś, metalicznie płonąc – W przypadku starcia z orkami – myślę, że oddziały do pięćdziesięciu sztuk, lub armie od dwóch tysięcy wzwyż, są na moje możliwości. Preferuję mój rapier cudowny, chociaż bez magii – daru od Pani, byłbym z pewnością niczem. Kuszę oddałem pod zastaw życia tamtemu smokowi, więc w tej chwili walka na dystans jest dla mnie niedostępna, chyba, że z doskoku – skłonił się, wodząc wzrokiem za rubasznym ogrzyskiem, które musiało gdzieś przepaść – Nieobce też mi rozmaite sztuczki, ale ich nie zdradzę, by mieć nad Wami przewagę, gdybyście postanowili mnie wspólnie zaatakować...
- Przewagę? - krasnolud z uśmiechem spojrzał na resztę drużyny i znów na Kasjusza
- ...no, chyba, że za broń wybierzecie alkohol - bard puścił doń oko i zaraz zmienił temat - Gdyby trzeba było kiedyś jakiś zwiad uczynić, służę bardonem, bo nic tak nie działa na wenę, jak kobie..., znaczy się własne doświadczenia miło..., wróć - bitewne. A zresztą, co tu mam gadać, niech przemówi Pani.
Kasjusz usiadł na ziemi, chwycił za lutnię i odegrał melodię liryczną, a sentymentalną o straconej dla orka, przez barbarzyńcę - głowie.

[Oczywiście Wesołych wszystkim, oraz by w przyszłym roku czas w Faerunie szybciej leciał ;)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Księżyc świecił jasno tej nocy. Bardzo wyraźnie oświetlał rozległą polanę, na której rozłożyła się drużyna. Ognisko już ledwie się tłiło i nawet z niewielkiej odległości dało się zobaczyć już tylko ostatnie jaśniejsze pasemka ognia w poszarzałych drwach. Ekipa spała po skończonym posiłku i stoczonej bitwie dość twardo. Nieco bliżej ogniska siedziała jedna postać, najprawdopodobniej pełniła wartę. Chmury przetaczały się po niebie na przemian odsłaniając i zasłaniając księżyc. Noce były jeszcze chłodne, temperatura, która w dzień nadal wachała się trochę poniżej zera w nocy jeszcze bardziej opadała. Czuło się jednak w powietrzu iż zbliżają się roztopy, trawa nabiera sprężystości, a w okolicy odzywało się coraz więcej ptaków. W przeciwieństwie do mniemania niektórych szła wiosna. Gdzieniegdzie dało się słyszeć cichy szelest. Jakieś przemykające nocne zwierze, najprawdopodobniej jakiś gad. Ciągle jednak zdarzało się to bardzo rzadko, gdyż większa część fauny spoczywała jeszcze w zimowym śnie. Można więc powiedzieć, że noc była cicha i spokojna.
Almar grzebał kijem w ziemi przed ogniskiem. Na zmianę wyrzucał ziemię i strącał do środka popiół aby nabrała ładnej barwy. I tak w kółko. Coś mruczał do siebie pod nosem. Owinął się szczelniej płaszczem, aby nieco mocniej ochronić się od wiatru.
Elf nie mógł zasnąć. Nie to, żeby było to nieprzyjemne, ale dręczyło go coś w rodzaju poczucia niespełnionego obowiązku. Starał się nie wiercić, żeby nie obudzić pozostałych, więc leżał, patrzył oczami na niebo i spoglądał na boki. Myśli miał chaotyczne. "A jeżeli Ebril tam teraz, to robi? Beze mnie? Wstyd na całego... Hańba i ujma na honorze...". Takim myślom nie było końca. Łowca nie wiedział ile leży, w pewnym momencie jednak wziął mocniejszy wdech, odrzucił okrycie i podszedł do krasnala.
- Śpisz? - elf zadał to pytanie i rozejrzał się dookoła. Na łące nadal było spokojnie. Tylko Almar odwrócił głowę, aby zobaczyć co się dzieje. Elf dał mu znak, że wszystko w porządku.
- Nie... - krasnolud zrobił dłuższą przerwę i łowca dopiero teraz zauważył, że jego przyjaciel nie miał zamkniętych oczu, a jego dłonie wodziły po trzonku topora w górę i w dół. - Wiesz Phil... mam takie nieodparte wrażenie, że...
- Ja też.
Krasnolud spojrzał na niego rozszerzonymi oczami, a elf uśmiechnął się do niego zawadiacko.
- Myślisz, że powinniśmy...?
- Ewidentnie towarzyszu krasnoludzie. Musimy w końcu to zrobić. Ile można po prostu leżeć?
- Racja. Mnie też aż swędzi... Gotowy?
- Zawsze!
- Ha! I to w Tobie lubię Elfie! Jakbym bardzo nienawidził innych elfów. Ale, co pomyślą inni?
- Spokojnie, nie dowiedzą się.
- A Eileen? Ty ciągle trzęsiesz portkami jeżeli o nią chodzi... - krasnolud spojrzał na elfa pytająco.
- Oj tam. Jakoś to będzie. Może kiedyś jej powiemy. Chodźmy.
Krasnolud zebrał się z posłania, poprawił zbroję. Podeszli do wartującego Almara.
- Słuchaj... tego... my z Elfem... yyy... idziemy się odlać. Tak, idziemy się odlać. Strasznie moczopędnę to mieso było, chyba miało dużo witaminy C... Jak coś to głośno krzycz... i postarajcie się nie obudzić Eileen, co?
- Nie ma problemu, Farinie.
- To świetnie... Chodźmy więc.
Krasnolud i elf poszli na skraj łąki. Skierowali się w stronę drogi prowadzącej nieco w dół, w tym górzystym terenie. W zasadzie w stronę, z której wcześniej przyszli. Obaj nie mogli spać tej jasnej nocy. Obu dręczyło sumienie. Ogarnęło ich to samo poczucie, ten sam ból, który odczasu do czasu dotyka każdego elfa i każdego krasnoluda stąpającego po Faerunie. Zwłaszcza, gdy elf i krasnolud nie byli w ciemię bici, nie byli kupcami i kapłanami. Przystąpił do nich ból istnienia. Ból istnienia co najmniej kilku patroli orków, wędrujących spokojnie po okolicy. Nadszedł czas, aby ten spokój im zaburzyć. Raz a dobrze. Dlatego krasnolud i elf nie czuli zimna. Nie czuli wiatru. Dlatego krasnolud i elf szli obok siebie, od czasu do czasu spoglądając na siebie i uśmiechając się pod nosami. Krasnolud i elf szli uprzykrzyć życie orkom. A niewiele było rzeczy piękniejszych od tego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze zanim elf i krasnolud podjęli decyzję o nocnym spacerku, Kasjusz i Almar siedzieli przy pozostałościach ogniska rozmawiając ochoczo. Tak, rozmowa to dobre określenie, idealne wręcz, bowiem mówił przede wszystkim bard, wojownik zaś słuchał go na wpół uważnie, momentami tylko przytakując. Kasjusz nie zwracał uwagi na to, że koncentracja ta była mniej lub bardziej wymuszona, lepsza taka „rozmowa”, niż śpiący strażnik na warcie. Kasjusz wybrał za temat jedną z popularniejszych piosenek Faerunu – „Świat się pomylił”, rzekomo liryczną opowieść o druidce, walczącej z nieustannymi wycinkami lasów („Zapach traw, ciepło dni, jakby trochę magii ktoś odebrał im”). Jako, że pieśń jest często śpiewana na wiecu elfów, tytuł można interpretować jako wyraz żalu, że taki twór jak ludzkość w ogóle powstał. Jasne.
- Sęk w tym – mówił Kasjusz – że autor tego utworu, wiem bo znam go osobiście, miał niezły ubaw, gdy jako takim wyjaśniał go bywalcom kolejnych spelun, aż do zyskania światowej sławy. Ileż łez on wtedy wywołał, ileż serc zyskał i wykorzystał za tę pieśń otuchy, znak empatii. – bard uderzył raz o struny swej lutni, nuty brzmiały wyjątkowo nieempatycznie – Najlepsze jest to, że to tak naprawdę najprostsza opowieść o smutnym pijaku, co mu na miodek funduszy zabrakło – Almar uniósł lekko brwi, co Kasjusz uznał za szczyt zaskoczenia z jego strony – Otóż wszystko zależy od właściwego nacisku na szczegóły. Dosyć to dziwne, ale jakoś nikt nie zauważył, że „Tam na dnie został twój ślad” w kontekście prawie pustej butelki wina brzmi znacznie lepiej, niż jakieś ekologiczne opowiastki. A „świat się pomylił”? Och, okazuje się bowiem, że całe to okrutne zrządzenie losu jest winą pani z tawerny (ona i jej zaplecze były dlań całym światem), która źle resztę wydała i bohaterowi zabrakło zwyczajnie pieniędzy na kolejną porcję „muzyki”. Tak, uprzedzę Twoje pytanie, kolego – tekst jest wynikiem autopsji…
Ogień - tfu, zjadacz tlenu - już dawno dogasł, Kasjusz położył się, czekając na rozwój możliwych wypadków. Intuicja go nie zawiodła – co prawda wspólne wyjście diuretyczne Phila i Farina nie było takie emocjonujące, jednak co innego zwróciło uwagę syna wiatru…
Witamina C w mięsie?
Gdyby powiedział to ćwierćogr (i półdrow zarazem, ale to tylko do opróżnienia żołądka) – barbarzyńca, Kasjusz rozumiałby uchybienie, chyba, że…
No jasne, odkryli nowy gatunek zwierzęcia , którego mięso daje nadzwyczajną potęgę ( kosztem lekkiej niedogodności pęcherza) i postanowili go znaleźć, jako pierwsi! Chwilę po odejściu towarzyszy, bard wstał, akurat, by usłyszeć Almara:
- To częsty zwyczaj w tych stronach, że fragmenty grupy odłączają się i znikają?
- To wina górskiego powietrza, widocznie poczuli pociąg. Prawdopodobnie do miejscowych dziewczynek, nasza śpiąca towarzyszka może być niepocieszona. Myślisz, że wybaczyłaby nam, gdybyśmy zostawili ich samych, nie zabawiając się również?
Almar wzruszył ramionami, ruszyli do dzieła. Kasjusz kucnął przy śpiącej elfce, zasalutował i zaczął grać melodię – najpierw delikatną niczym kołysanka, wzmagając jej sen, uważając, by nie zaczęła chrapać, następnie zmienił rytm, co sprawiło, że spoczywająca w objęciach Orfeusza magiczka, stała się niewidzialna. Wojownik uprzątnął w tym czasie pozostałości ogniska i zostawił przy Eil jakąś karteczkę, prawdopodobnie poradę by w razie obudzenia skonsultowała się z lekarzem i jego teściową. Ciekawe, czy im to wybaczy…
Tak więc ruszyli, kierując się śladami pozostawionymi przez Farina – te elfie zbyt trudno było odnaleźć. W razie spotkania jakiegoś paru-tuzinowego komanda orków mogli oczywiście chwalebnie zginąć, uzgodnili jednak, że pierwszych stu mogą przysypać liśćmi okolicznych drzew, a z resztą będą musieli improwizować. Almar co prawda wpadł na wyrafinowany pomysł ustawienia niewidzialnych pułapek, ale przygotowanie tego mogło być pracochłonne.
Wędrowali więc dalej, ale niespodziewanie ślady urwały się, zadeptane przez – na oko – stado kilkudziestu lokalnych bawołopodobnych. Ruszyli więc nowym tropem, natrafiając niespodziewanie na polanę z porozrzucanymi dookoła dziesiątkami skrzyń, desek i innych sprzętów.
- Patrz, Alm – zawołał Kasjusz – nad tym miejscem musiał przelatywać nasz śniętej pamięci statek powietrzny!
- Faktycznie – potwierdził Almar, wyjmując z jednej ze skrzyń butelkę niezłego rumu, która niespodziewanie urosła do rangi dowodu historycznego na desperację istot ściganych przez smoka.
Przeszli jeszcze kawałek, mijając sprzęty kuchenne, zapasowe koło sterowe statku oraz dziennik kapitański z wklejonymi akwarelami dziewoi różnych kolorów skóry i prawdopodobnie (wcale nie oglądali go dokładnie) także wyznań, kierujących się ku bóstwom śmierci. Podczas gdy Kasjusz spożywał znalezione w jednym z ocalałych garnków – ravioli, Almar skierował się ku okolicznym drzewom – oj ta witamina C – by po chwili zawołać Kasjusza.
- Co jest, zgubiłeś się? Kleszcz złapał Cię i zadał krytyczną ranę? Spotkałeś zaginionego sternika statku? – Kasjusz szybko wybrał najmniej prawdopodobne wersje
Ostatnia z nich jakimś cudem okazała się prawdziwa.
- Nareszcie przyszliście – rzekł znajomy sternik, wyglądał jak pustelnik. Kasjusz zgromił się w duchu za beznadziejny rym. – Oczekiwaliśmy was… Może grzybka?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Grzybek doprawdy przyciągał spojrzenia.
Wiadomym jest, że w wyniku ogólnomultiwersalnego oddziaływania narracyjnego, wszelkiego rodzaju mroczne jaskinie, tunele, kanały, piwnice, kopalnie etc. są albo wypełnione lawą, albo pokryte jaśniejącymi w ciemnościach, fluorescencyjnymi grzybami. Ich cel jest jasny - zabłąkani bohaterowie ratujący świat/ wszechświat/ wszechświat wraz z okolicami/ wszechświat wraz z okolicami i ich przyległościami, zdecydowanie zbyt często nie dysponują jakże praktycznymi zdolnościami w rodzaju termowizji. No a na pochodnie przecież nikt rozsądny złota wydawał nie będzie, skoro można sobie zbierać na Epicki Rozpierdalator Lodowej Pożogi Ziemskiego Wichru.
Mechanizm tej zależności jest prosty. O ile lawa po prostu istnieje to grzybki... im więcej bohaterów umiera w ciemnych jaskiniach od uderzenia sklepieniem w głowę, tym więcej nawozu pozostaje. A że grzyby nie lubią jak ciała poszukiwaczy przygód się marnują...
To rodzaj jakiegoś sprzężenia. Albo czegoś w tym stylu.
W każdym razie - wróćmy do grzybka właśnie wyciąganego przez sternika z twarzą pustelnika. Grzybka radośnie świecącego w ciemności, pokrytego siecią kolorowych żyłek, i w ogóle wyglądającego jak któryś z gatunków pozwalających zatańczyć z wróżkami.
- Wy wszyscy nas oczekiwaliście? - zapytał niepewnie Almar.
- Czy niewątpliwie przeszlachetny i arcywspaniały aromat tego grzybka komponował się będzie z ravioli które całkowicie bez sensu nałożyłem do miski którą to z kolei przed chwilą znalazłem? - zainteresował się równocześnie Kasjusz.
Sternik wyglądający jak pustelnik znalazł ładny sposób na odpowiedzenie obu pytającym na raz.
- Ja i moje dobre duchy... - wykonał gest jakby zarzucał komuś rękę na ramiona, o dziwo się przy tym nie wywracając - ...uważamy że ravioli bez grzybka to nie ravioli.
Kasjusz dopadł do halucynka i zaczął mu się z zainteresowaniem przypatrywać. Przynajmniej na razie nie wyglądał jakby miał zamiar przystąpić do spożycia.
Almar odchrząknął, poczuwszy że ciężar całej rozmowy - sensownej rozmowy - spada na jego ramiona.
- A oczekiwaliście nas ponieważ..?
Sternik wyglądający jak pustelnik przyjrzał mu się uważnie, a zaraz potem upadł na ziemię. Krzyknął. Raz, drugi, trzeci. Zwinął się parokrotnie, zwymiotował, jęknął głośno, wstał i otrzepał z brudu.
- Mmm... - stwierdził z miną konesera - zdecydowanie. Prastary grobowiec, bezwzględnie jeden z tych. Orkowie się tu za wami przypałętali, a duchy niezbyt to lubią. Boją się, że ich kości posłużą ich szamanom za dekoracje, rozumiecie. Więc chcą abyście ich zabili. Wasi towarzysze już się tym zajmują.
Almar spojrzał na Kasjusza. Ten nie odwzajemnił spojrzenia - znalezionym gdzieś kordzikiem siekał grzybka na talarki.
- Się zajmują? - zapytał w końcu.
Sternik pokiwał głową niczym mądry pustelnik.
- Zdecydowanie. Usiekli już ze dwie grupki.
Kolejna chwila ciszy. To wybitnie nie była rozmowa łatwa do prowadzenia.
- Twoi... towarzysze, wydają się być bardzo dobrze poinformowani.
Sternik zgodził się z godnością którą posiadać mógłby pustelnik.
- Jak najbardziej. Składają się przecież głównie z oczu, prawda? - przechylił głowę jakby kogoś słuchał. Tym razem na szczęście nie upadł na ziemię. - I pytają się co się stało z waszą towarzyszką.
- No... chyba śpi, nie? - Almar ponownie uniósł wzrok na Kasjusza, ten szczęśliwie na moment uniósł głowę. Skinął.
- Chyba tak. Niewidzialna. Dla bezpieczeństwa. Otoczenia, rzecz jasna. Swoją drogą... co było na tej karteczce którą jej zostawiłeś? "Byliśmy aleśmy se poszli"?
- Nie. - burknął Almar w odpowiedzi, chociaż był chyba wdzięczny za temat rozmowy o który nie musiał wyglądać pustelnika trudniącego się wcześniej zawodem sternika. - Rozumiesz, kiedyś byłem czymś na kształt polityka. Tylko lepszym. W paru starannie dobranych zdaniach poinformowałem ją o zaistniałych okolicznościach, oraz poprosiłem o wybaczenie nie zabrania jej na wspólne łowy, tłumacząc się niechęcią do przerywania jej snu. I dodałem, że to całe magiczne usypianie to twój pomysł.
- Ej! - jęknął Kasjusz, ale bez serca. Almar o dziwo się uśmiechnął.
- To idziemy zapolować w noc?
- Chętnie. - Kasjusz wyciągnął rękę z miską. - Halucynogennego ravioli?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Już mieli wykonać manewr taktycznej ucieczki od sternika, oczywiście z miską ravioli pod pachą, kiedy sternik niespodziewanie (jakby jego bytowanie tu było spodziewane) rzekł konspiracyjnym głosem, tak, że unoszący nogę Kasjusz o mało nie upadł.
- Pssst... To jeszcze nie wszystko, moi mili! Sądziliście, że moja hojność skończy się na zaledwie przystawce? - tutaj skierował wzrok w sałatkę z ravioli, oblizując kąciki ust. Almar zniecierpliwiony zaczynał wpatrywać się w korony pobliskich drzew, szukając pewnie najbardziej adekwatnego dodatku do grzybka – jabłek. Kasjusz pojąwszy tę myśl w lot, zaczął spuścił wzrok ku ziemi, rozglądając się za borówkami. Pu-sternik już miał zacząć przeczesywać okoliczne krzewy w poszukiwaniu agrestu, jednak opamiętał się i chrząknął.
- Zaprawdę, mówię Wam – ten myces (i cymes zarazem), to dopiero początek. Od niego się bowiem zaczęło, to co ma się wydarzyć, skończy się jednak na innym...
- Co się zacznie, sprawdzimy na naszym krasnoludzie – mruknął Almar - myślę, że mimo siły jego żołądka, będzie to co najmniej ostry nieżyt, niemniej...
Pod wpływem potężnego spojrzenia dilera, umilkł. Zaskoczenie spotęgował powolny, władczy ruch dłoni sternika. Gdy znalazła się w szczytowym punkcie, palce rozwarły się, ukazując NADGRZYBKA.
NADGRZYBEK był... zjawiskowy. Kasjusz aż zaniemyślał z wrażenia, nawet Almar musiał w jakiś sposób odczuć tę czystą potęgę. Sternik triumfalnie wyszczerzył swe popsute zęby.
- Proroctwo musi się wypełnić, oto pierwszy krok ku temu. - skierował dłoń w stronę Almara – Przepowiednia wielkiego Gandzialfa musi się wypełnić, zresztą możliwe, że wkrótce sami go poznacie.
- Mawiają, że Gandzialf nie żyje.
- Mawiają też, że twoja matka miała twarz jak jaszczur. - odrzekł sternik. Almar zrobił dziwną minę i odwrócił wzrok od cudownego artefaktu.
Kasjusz zamrugał i rzekł stanowczo:
- Nie wiem, czy cię dobrze zrozumiałem, ale wydaje mi się, że składasz nam ofertę zaćpania nas halucynogenami w ramach jakiegoś tajemniczego rytuału... Jeśli tak sprawa stoi, to wydaje mi się, tu mój towarzysz zapewne podzieli to zdanie, iż musimy z przyjemnością kategorycznie odmówić.
Po czym nagle wyrwał sternikowi z dłoni NADGRZYBKA, przelotnie go obejrzał, po czym podrzucił w powietrze i połknął.
Nastąpiła dosyć niezręczna cisza.
Kasjusz już miał wyrazić z zaciekawieniem swe zdanie o tym niecodziennym posiłku, jednak konwulsyjnie się wygiął, już miał zwrócić przeznaczonego Almarowi NADGRZYBKA, jednak spazmatycznie wierzgnął, próbując się podnieść, już miał zemdleć i upaść, jednak tylko zemdlał, jego ciało zaś zaczęło się unosić. Dookoła zaszumiało. Almar i pusternik ze specyficznymi wyrazami twarzy wpatrywali się w to widowisko.
Nieprzytomny Kasjusz zawisł zaś kilka metrów nad ziemią, mimo braku wiatru jego włosy zaczęły łopotać, gwizdek zaczął grać bardzo cichą melodię. Śniący bard również ją słyszał, wzmocniona była jednak przez słowa i jakieś wybitnie halucynogenne obrazy. Coś jak bazgroły trolla z takim wielkim pędzlem w dłoni i farbkami z rozdeptanych warzyw...
Suddenly I''m flying, flying high in the sky
I can feel that i can catch the moon
The wind whispers you''re gonna be here soon

- To się nazywa mieć odloty... - mruknął diler. - Mocniejszego już nie mam, ale może chcesz coś podobnego?
Almar jakby nie dosłyszał tego, wpatrując się w opadającego na ziemię barda. Ten wylądował na ziemi i pozostawał tak dłużej w bezruchu, wojownik już niemal zaczął ubolewać nad tą wielką stratą dla muzyki, ale Kasjusz dziarsko poderwał się, mrucząc przy tym:
- Gdzież ja położyłem moją księgę zaklęć? - rzekł i rozejrzał się po okolicy. Nie, to złe określenie, lustrował raczej jakieś odległe rubieże galaktyki, dokładnie milion lat jazdy kulawym mułem (a jak kulawym, to z kokardą na głowie, a więc imienia „Sergiusz”) za nimi.
- Myślisz, że powinniśmy go... - zaczął Almar do sternika, ten wzruszył ramionami. Cisza i bezruch panowały jeszcze przez chwilę, przerwaną przez niezręczne słowa barda:
- Ładna z Was para... Obie jesteście śliczne...
Almar zniesmaczony spojrzał na niebo, po czym zwrócił się do sternika:
- Może i wygląda oraz wypowiada się nieco inteligentniej niż zazwyczaj, ale jednak powinniśmy coś z nim zrobić. Czy parę uderzeń, oczywiście w słusznej sprawie, pomoże?
- Mam lepszy pomysł – odparł po chwili namysłu diler, emisariusz Gandzialfa, wydobywając zza pazuchy kolejny tajemniczy przedmiot. - To powinno wystarczyć – rzekł, wyciągając dłoń z otwartym pudełeczkiem w stronę twarzy Kasjusza. Puzderko – jak zauważył Almar – zawierało CYNAMON!
Znarkotyzowany bard początkowo w ogóle nie zareagował, głupawo się uśmiechając, zaraz jednak oczy niemalże wyskoczyły mu z orbit, już miał złapać „mordercę” za gardło, ale ten cofnął się z uśmiechem, zostawiając Kasjusza spazmatycznie kichającego.
- No, skoroście doświadczyli potęgi NADGRZYBKA, a szczególnie nasz lewitujący przyjaciel, czas, abym przedstawił Wam misję, której wykonania wymaga od Was Gandzialf...
- Naprawdę, to bardzo dobroduszne z jego strony, ale na nas już czas. Nasza przyjaciółka już nie może się doczekać tego pysznego ravioli. – powiedział Kasjusz, który zdążył już oprzytomnieć. - Prawda, Almarze?
Już mieli się zmyć, jednak sternik zastąpił im drogę.
- Powiedz przynajmniej, bardzie od siedmiu boleści – czyż nie otrzymałeś przypadkiem czegoś od naszego biednego kapitana?
- Nie.
- W takim razie... – gospodarz ukłonił się – Ja i moje duchy żegnamy Was, nie jest to jednak koniec naszej znajomości. Moje prezenty wbrew pozorom nie były bezinteresowne, więc oczekujcie Mistrza i niech grzybek będzie z Wami.
Oddalili się pospiesznie, Kasjusz rozmyślając czuł, że jeszcze chwila i NADGRZYBEK jednak go opuści.

[ Pozostaje mi życzyć Wam bogatej w grzybki (bądź jajka, co kto woli) Wielkanocy, zaś nieznającym Gandzialfa, w prezencie...]

20100401170555

20100401170606

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Krasnolud wziął głęboki oddech. Utalentowani łowcy potrafili za pomocą zapachu dowiedzieć się wszystkiego o terenie i istotach znajdujących się na nim w promieniu kilometra. Farin łowcą nie był... no chyba, że skarbów... mimo tego jedyne co udało mu się wyczuć to wspaniały krasnoludzi męski wojowniczy odór i swąd chyba zjedzonego na obiad czy tam śniadanie mięsa, którego drobne elementy błąkały się jeszcze w labiryncie jakim była jego broda, oczywiście były tam też domieszki świeżego wiosennego powietrza, kwitnących kwiatów, zapach trawy i takich tam pierdół, ale uwagę jego przykuł tak dobrze wbity w pamięć wojownika znajomy smród – orków. Już od dziecka wiedział, że najlepszy ork to martwy ork i to najlepiej z dużą dziurą w głowie wykonaną własnoręcznie przez krasnoluda. Wizja zrobienia krzywdy kilku, a jeszcze lepiej wielu „zielonym” działała motywująco na Farina, zwłaszcza że ostatnio jego humor był paskudny... Tułali się po Podmroku, uciekali przed smokiem, ciągle gdzieś biegali, zapasy miodu były już na wykończeniu, a zbroi i brodzie przydałoby się kilka poprawek, każdy czułby się paskudnie w takiej sytuacji a co dopiero krasnolud.
Szli z elfem rozmawiając z której strony najlepiej zaatakować takie orkowe obozowisko. Generalnie rzecz biorąc był to dziwny widok... krasnolud i długouchy razem szykujący się do walki, wojownik czasem zastanawiał dlaczego tak jest. To, że elfy to tchórze latający z patykami po lesie, kochający się w drewnie i innej podpałce, wiedział od ojca i generalnie to się sprawdzało... do czasu aż poznał Phila. Oczywiście Farin był dosyć pozytywnie nastawiony do innych ras, uważał że tradycyjne konflikty utrudniają tylko prace jednym i drugim i w gruncie rzeczy są pozbawione sensu i może właśnie to sprawiło, że przekonał się do łowcy. W sumie elf był jedynym na kogo można było liczyć, cała reszta znikała i pojawiała się, miewała humory itd., poza tym zasada „wróg twojego wroga jest twoim przyjacielem” tłumaczyła wiele.
- Trochę już przeszliśmy, myślisz że już nas znaleźli?
- Popatrz w górę krasnoludzie- powiedział z uśmiechem Phil.
Szli teraz pomiędzy dwoma pagórkami, po prawej stronie były jakieś krzaki, średniej wielkości kamień, drzewo, trawa... para jarzących się ślepi należących do próbującego się ukryć w cieniu orka.
- Nie martw się, jest ich więcej. Będzie zabawa.
Ścieżka zakręciła w prawo i szła dalej wzdłuż brzegu całkowicie oblodzonego jeziora. Tafla lodu pięknie mieniła się w wiosennym słońcu zasłaniając głębie wody, ale jednocześnie odbijając postacie brzydkich brudnych ale uzbrojonych po zęby zielonych stojących kilkanaście metrów dalej. Farin obejrzał się za siebie- ścieżka którą przed chwila szli była właśnie zajmowana przez śmierdzieli, a na lekkim wzniesieniu błyskały się groty bełtów w naciągniętych kuszach, puste pozostawało jedynie jezioro i brzeg po drugiej stronie, chociaż i tam majaczyły dymy obozowych ognisk.
- Trochę ich dużo, co elfie ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf także wziął głęboki oddech. Poczuł lodowate powietrze wpływające mu do płuc. Z takiego przypływu powietrza wiele można było wywnioskować. Na przykład to, że ciągle trzyma mróz. Dzięki temu było bardziej niż pewne, że lodowa tafla jeziora utrzyma ciężar krasnoluda i elfa, natomiast niechybnie zapadnie się pod biegnącymi orkami. Przynajmniej taką Phil miał nadzieję. Kolejnym elementem powietrza zassanego do płuc był smród. I nie były to ani resztki jedzenia w Farinowej brodzie, ani też krasnoludzki pot. Orkowie sami z siebie wydzielają dość nie przyjemny zapach. Wystarczy dodać do tego mnóstwo potu, zapachu zaschniętej krwi zabitych przez nich zwierząt i przypadkowych ludzi i ogólnego zapachu niewyrachowanej armii, aby powstał zapach którego nie zapomni się do końca życia.
Zresztą, do zidentyfikowania grupy orków obserwującej dwóch maszerujących przyjaciół elf nie musiał wykorzystywać węchu. Wystarczyło, że wytężył lekko słuch aby dotarły do niego szmery dużych stóp, delikatne brzęknięcia broni czy też charakterystyczne orcze prychnięcia.
- Trochę już przeszliśmy, myślisz że nas zauważyli?
- Popatrz w górę krasnoludzie. - powiedział z uśmiechem Phil.
Mimo tego, że Phil zapewne nieco lepiej widział w ciemności, był pewien, że jego krasnoludzki przyjaciel także zauważy wyraźne zarysy orczych postaci. Cóż, orkowie nie słynęli z umiejętności kamuflażu czy też skradania się. Wędrowali teraz wąwozem, obserwowani z dwóch stron przez oddział, może dwa, orków.
- Udawaj, że idziemy na ryby. - szepnął Phil.
- Hehe, z toporem i łukiem na zamarzniętym jeziorze ryby łowić? Już wiem dlaczego elfy nie są panami oceanu. - odburknął Farin chichocząc lekko. - Mam nadzieję, że nie ciągniesz mnie tu nadaremno Elfie, miała być zabawa.
- I będzie krasnalu, będzie. - odpowiedział elf po chwili milczenia, po której dotarli również na brzeg jeziora. Elf rozejrzał się dookoła. Po drugiej stronie tafli widać było zarys orczego obozowiska. Drewniana palisada, pewnie dwóch śpiących strażników. Elf kucnął i gwizdnął na palcach przeciągle korzystając z chwili całkowitej ciszy.
- Pogięło Cię, Elfie?! Nie dość, że mamy tylu orków na głowie to jeszcze obudzisz pół garnizonu! - elf spojrzał wesoło na krasnoluda i w tym momencie gdzieś z oddali odpowiedział mu tygrysi ryk.
- A Ebril nagoni ich tu jeszcze więcej. - elf wyjął powoli strzałę z kołczanu na plecach i zważył ją w dłoniach. - I lepiej zdejmij zbroję Krasnalu.
Oczy Farina zrobiły się więcej niż duże.
- CO?!
- Zdejmij, zanim oni tu przybiegną. - powiedział Elf strzelając w stronę wystającej zza pagórka czupryny. Rozległo się bardzo charakterystyczne "łubudu" oznaczające orcze ciało padające na ziemię, a zza górki zaczęli wybiegać orkowie. - No to mamy zabawę Farinie. - rzucił elf szczerząc zęby i posyłając kolejny pocisk.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Skąd on mógł wiedzieć o tym podarunku od kapitana? – zastanawiał się Kasjusz, wędrując z almarowatym towarzyszem leśną ścieżką – Szpiegował mnie? A może był przebrany za orkowe zwłoki i leżał tuż obok, mając nadzieję, że i jemu coś przypadnie? Albo on był tym kapitanem i chciał sprawdzić, czy ten podarunek wciąż mam przy sobie? Istnieje też możliwość, że rosnące nieopodal grzybki, najprawdopodobniej maślaki, poinformowały go o tym… Tak, ma to jakiś sens! – bard potknął się o kamień, wysiłkiem woli udało mu się powstrzymać usiłującego nawiać NADGRZYBKA - A tak właściwie to co ja od niego dostałem?
- Skąd mam wiedzieć, nie było mnie przy tym. – wtrącił się Almar – A wszystkie wymienione wcześniej możliwości są raczej wątpliwe, a i na maślaki trochę za zimny klimat.
Kas zdziwił się.
- Jakim cudem wiesz, nad czym się zastanawiałem. Umiesz czytać w myślach?
- W tak głośnych, jak twoje na pewno… Okoliczne ptactwo chyba też, widziałem jak odlatywało. I tamten wielki niedźwiedź z zarośli, zrobił dziwną minę jak wspominałeś o przebraniu. Myślisz, że był to ten sternik?
Bard przyjrzał się dokładnie instrumentowi wydobytemu z sakwy, będącym wspomnianym darem od kapitana. Była – ni mniej, ni więcej – czerwona, podłużna trąba wykonana z niespotykanego materiału. Lekka, wyglądała na dosyć delikatną, jednak znający się na muzyce Kasjusz uznał ją za bardzo potężną, niemal niczym legendarny Złoty Róg. W okolicy ustnika znalazł napis głoszący „Zadmij tylko wtedy, gdy nie będzie takiej potrzeby”. Budzik, czy co?
- Nigdy nie myślałem, że kapitan mógł być kimś takim – mruknął Almar
- Przebranym dilerem-sternikiem z obsesją na punkcie ravioli?
- Nie… Kompozytorem podkładu dźwiękowego do sądu ostatecznego.
Faktem było, że zacieranie własnych śladów szło im całkiem nieźle. Gubienie elfów i krasnoludów opanowali znakomicie już wcześniej, teraz jednak i obozowisko wraz z chrapiącą Eil było dla nich celem równie dostępnym, co pokoik w Centralnym Hospicjum dla Goblinów w Waterdeep. Przynajmniej nie zgubili jeszcze resztek godności.
- A tak w ogóle to jak nazywała się ta kołysanka, którą zagrałeś dla naszej elfki? - Almar zapytał nagle, jakby maskując fakt błądzenia po omacku.
- Bo ja wiem? Nie pochodziła z mojego śpiewnika, zapamiętałem ją z jakiegoś egzotycznego. Nazwa była w języku, którego nie znam... Tytuł to...Eternal lullaby? Chyba tak... Całkiem skuteczna.
Gdyby zdanie wypowiadane przez "grajka od siedmiu boleści" było choć o sylabę dłuższe, miałby on możliwość wywrócenia się po raz kolejny, tym razem na ekscentrycznej formie białka, zwanej zwyczajowo niewiastą. Związanej. Rasy nieokreślonej. Zakneblowanej. Z błagalnym spojrzeniem takich dużych...oczu.
- Chyba powinniśmy jej pomóc. - rzekł Trovalt po mniej-więcej minucie jej arii w tonacji "mmm" - Co ona tu robi?
- Może czeka na pociąg? Patrząc na Twe przejęcie chyba się doczekała... Czemu ona tak dziwnie na mnie patrzy?
Almar wziął się za przecinanie więzów, wdzięczność panny brzmiała dosyć niewyraźnie.
Kasjuszowi nagle przypomniała się pewna sentencja, więc bez wahania, niemal podświadomie, chwycił za trąbę, nabrał powietrza (co czynił dość rzadko), zadął.
Sztylet właśnie uwolnionej panny już miał spocząć w trzewiach (k)Almara, strzała wylatująca zza krzaka - w głowie barda, ale obaj niespodziewanie rozpłynęli się jak kamfora, ich przepadnięciu towarzyszył zaś potężny, ogłuszający dźwięk.
Bandytka, gdy wreszcie odzyskała przytomność westchnęła, rozglądając się ilu z jej towarzyszy pospadało z drzewa, zrzuciła knebel z ust, schowała sztylet do cholewy i w końcu splunęła, rzucając przy tym obfitą wiązankę, bynajmniej nie kwiatów.
- Cholera, znowu trafili nam się jacyś magicy.To już trzeci raz w tym miesiącu, szlag by to trafił. Fred, powiedz mi... dlaczego oni zawsze nie spieszą się ze zrywaniem knebla?

---

- Phil? Farin? Nie wyglądacie na potrzebującą pomocy dziewoję?
Elf niemalże spudłował na ich widok, krasnoluda jakoś nie zdziwiło nagłe pojawianie się towarzyszy akurat, gdy miała zacząć się walka.
- Cóż, wydaje mi się, że tylko w połowie macie rację. - zaśmiał się - A co u Was? Co to za przysmak przynieśliście nam do mającego wkrótce nastąpić ogniska?

[ Poniżej - znalezisko Kasjusza, demonstruje je zaś - ogr Amadeusz (w barwach wojennych)]

20100722182255

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pojawienie sie towarzyszy nieco zdziwilo elfa, ale stwierdzil, ze nie powinno wprowadzic ono wiekszych zaklocen w jego misternie obmyslonym samobojczym planie pokonania oddzialu orkow. Tym bardziej, ze zapowiadalo sie na dobra zabawe. Ostatnie wydarzenia sprawily, ze druzyna nieco sie rozpadla i kazdy pograzyl sie we wlasnych zamysleniach, stal sie jakby powazniejszy. Phil odczuwal jednak czastke tej radosci, ktora kiedys swiecila w jego sercu. Dlatego tez kiedy pojawili sie Kasjusz i Almar tylko usmiechnal sie pod nosem i rzucil
- Umiecie plywac?
- A co?
- Nic, tak tylko pytam. W kazdym razie musimy sciagnac na siebie poki co jak najwiecej orkow. Zadanie numer jeden, rozwscieczyc je. Aha, ma byc glosno, zeby Ci z obozu tez nas uslyszeli. Do roboty panowie!

[Mala walka na rozgrzewke. Orkowie to troche slabszy przeciwnik, wiec nie ukrywam, ze licze na inwencje aczkolwiek w granicach jakiegos tam rozsadku, niekoniecznie zdrowego. zobaczymy jak wyjdzie i postaramy sie pchnac akcje do przodu. a i przepraszam za brak polskich znakow w tym poscie, ale jestem w czechach akurat na miejscowym pc]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Umiecie pływać?
Bywały w niespecjalnie długim żywocie Kasjusza powitania o wiele bardziej optymistyczne. Wracając pamięcią szybko do przeszłości napotkał choćby takie:
- Patrzcie, to ten cholerny bękart, myślał, że uda mu się przekraść obok nas! Huzia na nieludzia!
- Cześć Kas, chciałem Ci zrobić niespodziankę i zagrałem twym honorarium w pokera, cieszysz się? Co prawda karta mi nie szła, ale nie łam się, powiedziałem, że jeszcze się odegrasz. A właśnie, tamci mili panowie co szli za mną cały czas chyba mają do ciebie sprawę...
- Wreszcie pana znalazłem mistrzu! Czyż po tylu latach chlania w spelunach trafiłem w końcu na słynnego autora ballady "O zimorodku, co wpadł do wychodku"? Dajże pyska staremu bezzębnemu już fanowi!
- Nieletnim nie sprzedajemy.
- Kochanie, wspaniale, że jesteś, właśnie się dowiedziałam i muszę ci powiedzieć, jestem w cią...

Na szczęście to ostatnie było już tylko wymysłem wyobraźni barda, przykro byłoby mu się dowiadywać, że jest wciąż uczulona na pyłki nasturcji, więc nie ma szans na wspólny spacer, więc i kolację, a więc spadaj ty pokręcony grajku, bo właśnie boli ją głowa.
Za to perspektywa małej lekcji rytmiki (godzina pierwsza - decybele dla opornych) już Kasjusza ucieszyła. Już miał zadąć w cudowny, nowo zdobyty instrument, jednak przypomniał sobie inskrypcję i zwiesił głowę. Co innego, gdyby mieli się po cichu przekraść pomiędzy wrogimi oddziałami, wtedy byłoby jak znalazł.
Istotną rolę sprawiał też fakt, że chwilowo tylko dosłownie - zostawieni byli na lodzie. Barda nie obchodziło w tej chwili, że imitował im ziemię - oba żywioły równie paskudne, jednak w obecnej sytuacji perspektywa przełamania lodów z orkami - teraz już w obu znaczeniach - wydawała się niebezpieczna.
- Niestety w bębenkach się nie szkoliłem towarzysze - rzekł Kas - a i ze sobą żadnego nie mam, ale pozwólcie mi się tylko przekraść bliżej obozu, a zatańczą, jak im zagram.
Towarzysze mieli swoją robotę, więc nie protestowali. Bard tymczasem zarzucając na siebie szybko kulę niewidzialności, ruszył ku obozowi na muzyczną krucjatę.
Wkrótce w obozie rozległa się cudownie liryczna pieśń...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Zapomniane Krainy stały się zapomniane ;) Gra mimo wszystko trwa nadal historia, się nie skończyła, tak więc chciałbym życzyć grającym, czytającym i tym którzy uczynili temat nieśmiertelnym... Wesołych, rozbawionych świąt ;D Od Farina kufelek dla każdego ^^]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ode mnie również wszystkiego Mrocznego i żeby ZUO dało wam w tym roku odetchnąć :) czas chyba będzie w końcu nadrobić zaległości w ZK i może znowu was to jakimś postem wkurzyć :P ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W życiu Dugoga Orgoga, orkowego speca od zadań specjalnych (ktoś musi czasem sprawdzić, czy to potencjalnie ostatecznie i do cna zepsute mięso nie jest jeszcze choć trochę jadalne, i czy dur brzuszny, który potencjalnie może wywołać zabija nieodwracalnie, czy tylko duszę która przecież nikomu niepotrzebna...) nastąpił kolejny piękny dzień. Tak, piękny to właściwe słowo, idealnie oddaje wrażliwą mentalność orka, któremu byle prezent od życia, ot choćby taki rozdeptany przez trolla goblin, czule łechce wszystkie zmysły, niezależnie od tego, ile ich tam ma.
A, że nastanie pięknego dnia połączone było z atakiem jakichś wrażych watażków - ot koniunkcja, a jej znaczenie odczytają szamani, kiedy już zostanie pozamiatane, a resztki mączki kostnej posłużą za talk do dłoni. Czemu talk? A, przydaje się podczas tej gry w kręgle czaszkami...
Zważywszy na doświadczenia Kasjusza całego tego dnia (jednak dziwny był to dzień, bowiem zdawało mu się, jakby trwał on już z rok, a kolejne jego etapy następowały skokowo, co kilka miesięcy, wniosek - od jutra koniec z grzybkami), z jego perspektywy był on nieco mniej radosny. Niemniej, gdy będąc niewidzialnym, przekradał się ku obozowi i wpadł wtem na Dugoga, jakoś mimowolnie przejął jego myśl (to ta... inercja?) i zaraz uśmiechnął się pod nosem.
Dugog oszołomiony świeżością powietrza, zaczął się krztusić. Kasjusz już postanowił wykorzystać tę sytuację, wtem jednak uświadomił sobie coś smutnego.
Że anagramem słowa bard, jest "DRAB".
Ta lingwistyczna drwina, obmyślona u zarania dziejów przez ojców wspólnomowy, ubodła go potężnie. W chwili, gdy Dugog, machając łapami na oślep, miał go pochwycić za gardło, padł na kolana, załkawszy. Zaraz jednak doszedł do wniosku, że z barda można też uformować "BAR" i "DAR", pocieszyło go to. Czarę przelał zaś "RABARBAR", pomyślawszy o nim westchnął z ulgą i już miał zająć się Orgogiem, ale ten leżał nieprzytomny, można powiedzieć - zapowietrzony.
Walka szła całkiem nieźle, wnioskował to ze stosunku okrzyków artykułowanych do pozostałych, oczywiście z poprawką stosunku czworga do kilkudziesięciu. Cóż to dla nich... Na pewno poranna pora dawała im przewagę, wszak śpiący ork, to ork do kwadratu słaby, a jak mu jeszcze zagrać rozczulającą melodię...
Świetna myśl, pogratulował sobie Kasjusz i zaraz w jakimś amoku wyciągnął wystruganą nie tak dawno piszczałkę i prowadzony przez NADGRZYBKA, rozpoczął.
Jakież było zdziwienie drużyny, gdy w pewnym, dosyć krytycznym momencie ich oczom ukazał się szwadron tańczących og... orków, a wśród nich był i Kasjusz, na bieżąco wymyślający nowe figury taneczne. Będę musiał sprawdzić to na politykach, w którymś z miast - pomyślał - umysły podobne.
Drużyna obserwowała to widowisko przez chwilę, zaraz jednak Phil, przezwyciężywszy na moment dosyć charakterystyczną minę, rzucił:
- Kasjusz?
- Tak? - melodia biegła dalej, już odgrywana samym powietrzem
- No wiesz, jesteśmy w tej chwili na lodzie...
- Podły żywioł, trochę ciepła i zaraz roztopi się, tfu, a następnie przejdzie w ten najpiękniejszy.
- Możliwe, nie wnikam, niemniej jeśli jeszcze nie zauważyłeś...
- Powinienem nauczyć orków paru akrobacji, bo to ograne? Wiesz, dopiero zaczynam...
- Nie, jakby powiedzieć, ten lód... Pęka...
Kasjusz rozejrzał się. Orkowie chwycili się pod boki i strzelili hołubca.
- Faktycznie. Przypomnij mi Phil, Wy też umiecie lewitować?
Orkowy polonez. Czy magią da się utrwalać obrazy?

[To ode mnie Szczęśliwego Nowego Zła i choć jeszcze paru okazji, by pokazać, jacy jesteśmy genialni!
Dla niekojarzących motywu - http://0.tqn.com/d/kidstvmovies/1/0/C/b/s4016.jpg ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Nie wiem, czemu mnie teraz wzięło na nostalgiczne spojrzenie do "Zapomnianych..", ale w każdym razie - pozdrawiam.
Jeśli zaś chodzi o pumpernikiel, do grzybkowego ravioli będzie jak zgubił.
Chciałbym tylko zwrócić uwagę na jeden bardzo imponujący fakt - od 3 lat przebrany za półelfa Gith, jeszcze się nie ujawnił ;D ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować