Samuel_Spade

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    58
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Samuel_Spade

  • Ranga
    Przodownik

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Być może o czymś nie wiem, ale jakie choroby? Chodzi o obsesję, w jaką trzeba popaść, by tak długo grać w tę grę?
  2. Tak, ten "dizajn" jest już wszechobecny. A nadal kole oczy. Co do znajdziek w "Watch Dogs": moim zdaniem wcale nie są poprawnie zaprojektowane, nie są krokiem w dobrą stronę. W każdym momencie obcowania z nimi odnosiłem jedno wrażenie, po głowie kołatała mi się jedna myśl - jak bardzo na siłę są one wepchnięte. Brak pomysłu projektantów, brak minimum polotu. Skacz po dachach i pomostach, skanuj, bądź jak prawdziwy haker. W nagrodę dostaniesz kilka nagrań, sprawiających wrażenie pisanych na kolanie ( wiadomości "zgubione" przez tego bandziora, który przeprowadzał na naszą osobę zamach, jak to został zmuszony, jak grozili jego rodzinie. Oryginalne aż oniemiałem ). Ładnie to zostało podsumowane w innej grze Ubisoftu, FC3: Blood Dragon, gdzie protagonista po zebraniu części czy też wszystkich "znajdziek" przemawia: "I do s[..]t, to collect s[..]t, and then I get s[..]t. Clear."
  3. EA i darmowy dodatek. Co za czasy...
  4. Domagam się jedynie szacunku należnego każdemu człowiekowi, szacunku, który wciąż jeszcze usiłuję żywić do Pana. Proszę zauważyć, że z kolegą Griffisem byliśmy w stanie spierać się w atmosferze wzajemnego poszanowania, używać argumentów merytorycznych, a nie ad persona. Jak dwaj ludzie o różnych doświadczeniach i wywodzących się z nich różnych spojrzeniach, uznający racje oponenta, choć nie zgadzający się z nimi. To nie kwestia poglądów, lecz partykularnej kultury osobistej. Chciałbym jakoś odpowiedzieć na to, co Pan napisał, ale nie widzę do końca jak. Argumenty pokroju "Bo są." nie należą do takich, z którymi można dyskutować. Podważa Pan nieomal wszystko co napisałem. Gdy staram się ująć problem całościowo i po argumentach przytaczam od razu kontrargumenty, Pan krytykuje zarówno pierwsze, jak i drugie. Nie wiem właściwie, co Pan uważa, poza tym, że się ze mną nie zgadza. Czy gdybym stwierdził, że niebo jest niebieskie, również by się Pan nie zgodził, dla zasady? Jednak spróbuję. Ustosunkuję się do tych pozostawionych przez Pana strzępków. Piszę, szczególnie w osobnym zdaniu, żeby bardziej rzucało się w oczy, że o "Idzie" pisać będę subiektywnie, o swoich wrażeniach. A Pan mimo to włazi w to z butami i zaprzecza. Czemu Pan zaprzecza? Moim obserwacjom, temu jak zrozumiałem ten nieszczęsny film? Wydatki na kulturę to nie tłum grafomanów i cwaniaków w postkomunistycznym państwie, tylko chociażby biblioteki, dla tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na kupienie kilku książek co miesiąc. One też nadają się do kosza? Pisze Pan o racjonalizacji wydatków państwa. I ja bym jej chciał. Tyle, że przez tą racjonalizację rozumiemy dwie odmienne rzeczy, częściowo, jak się domyślam, sprzeczne. Pozostajemy więc w punkcie wyjścia. Pisze Pan, że dobrze byłoby, gdyby Norwid żył godnie, ale nie żył. Rozumiem, że większą estymą darzy Pan romantyzm niż poezję współczesną, to Pana prawo. Ale proszę pomyśleć, że tu i teraz, gdzieś pośród nas żyje niedoceniony wielki poeta, nowy Norwid. I cóż stoi na przeszkodzie, żeby jego od nędzy uratować? Dobrze jest patrzeć za siebie, ale dobrze też, żeby historia czegoś nas uczyła. Wreszcie ze wszystkiego, co Pan pisze, chociaż nigdzie nie przyznaje Pan tego wprost, wnioskować można, że o sztuce współczesnej (w całej tej dyskusji zresztą zbyt często słowa kultura i sztuka używane były zamiennie, choć przecież nie znaczą to samo) ma Pan raczej powierzchowne pojęcie, opiera się Pan na obiegowych opiniach i ogólnie znanych faktach. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Przypuszczam, że stąd bierze się Pana negatywny stosunek do tejże. Nie używam tego jako oskarżenia, czy narzędzia dyskredytacji. Chcę Pana zachęcić do zmiany. Proszę spróbować, wybrać się w którąś niedzielę do galerii albo na koncert, jeśli nie z faktycznej chęci odmiany, to na złość mnie, żeby udowodnić nam obu, że się mylę. Nie ręczę, że to będzie proste, ale proszę się nie zrażać. Sztuka współczesna, choć wiele w niej tworów, które i ja określiłbym mianem pretensjonalnych, artystowskich śmieci, bywa jednak fajna. Zabawna, celna, zaskakująca. Warta uwagi nie mniej niż Norwid. Na koniec przepraszam, że to co w poprzednich dniach napisałem, zostało przez Pana odebrane, jako wpisanie Go w grupę ludzi przypisujących sobie sukces "Idy" mimo, że nic ich z tym filmem nie łączy, nawet niekoniecznie go widzieli.
  5. Odnosząc się do komentarza Griffisa: Naprawdę wiem jak wyglądają takie dylematy, jaka bezsilność i rozczarowanie ogarniają człowieka, gdy ktoś umiera, bo nie starczyło dla niego pieniędzy. Gdy człowieka niszczy coś tak głupiego, przyziemnego, jak pieniądz. Tak, nie ukrywam, że te moje argumenciki zderzone z cierpieniem człowieka, z jego śmiercią, brzmią mało, brzmią śmiesznie. Bo co to jest jeden film w prawo albo w lewo, gdy na drugiej szali położyć ludzkie życie. Konstatacja, na co wydawać, wydaje się jasna, jednoznaczna. Ale ... Życie staje się wartościowe, używając trafnego zwrotu z języka Szekspira "worth living", zależnie od tego, czym je wypełniamy. Życie w sensie biologicznym, przeprowadzanie procesów życiowych jest podstawą, naczyniem, które wypełniamy (mniej więcej) podług woli. Wypełniamy przeżyciami, dokonaniami, pomocą udzieloną innym, wewnętrznym rozwojem. Również kulturą i wszystkimi myślami z niej wynikającymi. Dlatego pomoc medyczną stawiam na równi z dostępem do kultury, bo o ile ta pierwsza zajmuje się zachowaniem przy życiu, tak ta druga przyczynia się do nadania mu treści. Dopiero połączone razem, one i wiele innych czynników, współtworzą życie pełnowartościowe. A co do "Idy" raz jeszcze: Tam jest mowa, tak, o Polakach i Żydach, ale również o ludziach w ogóle. I ja tak go odebrałem, jako jakiś przypadek wiarygodnie osadzony w tamtych realiach historycznych, ale nie obowiązujący obraz tamtej epoki, nawet niekoniecznie przypadek prawdziwy, to dla mnie drugorzędne. "Ida" to nie dokument historyczny. Skąd ambicja, żeby przedstawiał całokształt wojennych relacji Polaków z Żydami? To kino artystyczne, nie dokumentalne, czy też propagandowe. Gdyby to było kino science-fiction osadzone w tamtych realiach, załóżmy dobre, to też by mi się podobało, a wtedy już raczej nie można by go było posądzić o pretensje do historycznego prawdopodobieństwa. Poza tym ten film współfinansowany był przez PISF, a nie przez Unię, więc ... Chyba, że forsujemy teorię, że Żydomasoneria jest we wszystkich strukturach władzy i tak dalej i temu podobne. A Pana, LaplaceNoMa, proszę o polemikę na odrobinę wyższym poziomie, chyba obaj na nią zasługujemy. Oraz na powstrzymanie się od impertynencji. Nie zna mnie Pan, proszę mnie więc nie włączać do grup pokroju "ludzi takich jak ja".
  6. Zgrabnie wysnute, choć nie łączyłem tych dwóch kwestii, Ministerstwo Prawdy osobno, "Ida" osobno. Przytocznie "Idy" służyć miała tylko obaleniu nihilistycznych (bez obrazy) twierdzeń, że pieniądze z budżetu państwa idące na kulturę są zmarnowane, że najlepiej gdyby twórcy utrzymywali się z pieniędzy prywatnych koneserów i sponsorów, a gdy ich chwilowo zabraknie pewnie z powietrza. Niech popracują, a jak wyprodukują nieopatrznie coś dobrego, to powiemy, że to nasze, my Polacy zrobiliśmy, my wygraliśmy. Z tego wyziera pogląd, że kultura jest dobrem drugiej potrzeby, jednoznacznie mniej ważnym niż opieka socjalna, emerytury, czy służba zdrowia. I z tym się nie zgodzę, choć pewnie Ty jako lekarz nie zgodzisz się ze mną. Co świetnie rozumiem, znam od podszewki NFZ-towski system zaprojektowany tak, by refundować możliwie najmniej. A potem prezes Funduszu pochwali się wielomilionowymi oszczędnościami. A tu informacja, że na produkcję dodatku do świetnie sprzedanej gry komputerowej idzie prawie siedemset tysięcy. I gdzie tu sens w tej rzeczywistości? Ale mimo wszystkich absurdów nie zgodzę się na podejście pokroju: głodujące dzieci z Afryki i mała Ewelinka chora na mukowiscydozę i kilka innych wad wrodzonych potrzebują pieniędzy bardziej niż jakiś teatr z przedstawieniami, gdzie nadzy aktorzy wrzeszczą na scenie, niż jakiś reżyser. Choć może czyni mnie to bezdusznym i pozbawionym empatii, a jednak nie zgodzę się. Bo to wylanie dziecka z kąpielą. Trzeba w tym znaleźć jakiś złoty środek, po trochu dla każdego. Dla chorych i umierających (czyli prędzej czy później każdego) opieka zdrowotna, dla tych wciąż żywych (użyję go po raz kolejny, choć to słowo-worek) kultura. I nie uważam bynajmniej by to pierwsze było ważniejsze od drugiego. Potrzeba kultury, myśli, jest nie mniej znacząca niż potrzeba picia i jedzenia. Tak jak nie odżywianie się prowadzi do śmierci ciała, tak nieobcowanie z literaturą, filmem, teatrem, etc. może prowadzić do śmierci ducha (psyche). A co do samej "Idy", to był, zdaje się, w pewnym czasie gorący temat, nie jestem pewien, bo nie śledzę od dawna gazet. Film oglądnąłem już po rozdaniu nagród Akademii i byłem odrobinę zaskoczony, o co ta burza? Będę teraz pisał o tym jak sam go odebrałem, o subiektywnych wrażeniach. Mianowicie to, że główne bohaterki są Żydówkami jest tylko tłem, pozwala ukazać te dwie kobiety jako samotnie stojące na zgliszczach, próbujące jakoś się z tą zagładą otoczenia i korzeni pogodzić. Temu służy cała ich podróż, ekshumacja. Pani prokurator - okrutna i niesprawiedliwa, czyni zło, zadaje cierpienie, bo chce się odegrać na rzeczywistości, która ją samą źle potraktowała. A nie dlatego, że jest zła i już. Polacy gdzieś tam w tle są, przyłożyli rękę do Zagłady, ale jest też przecież saksofonista, a on zły nie jest. Ale poza wszystkim ten film bardziej niż o Polakach i Żydach wydal mi się filmem po prostu o ludziach. O próbie pogodzenia się ze spotykającym nas cierpieniem, próbie znalezienia swojego miejsca. A to chyba dosyć uniwersalne. Dlatego nie zgodzę się, że ta produkcja idealnie wpisuje się w kanon dzieł o bardzo jednoznacznym podejściu do pewnych tematów. Dla mnie był filmem dalece niejednoznacznym, może dlatego, że te przyziemne "pewne tematy" niespecjalnie mnie już wzruszają. Kiedy Unia interweniowała w sprawy kulturowe i historyczne? Bo nie jest to, mam nadzieję, zmyślony straszak.
  7. Samuel_Spade

    Zombi - 60 minut rozgrywki z wersji na PS4

    Nie chciałbym być niemiły, ale to conajmniej 69,90 PLN za dużo.
  8. Uśmiałem się, naprawdę. Ten procesor 3,1 Ghz służy chyba obliczaniu w czasie rzeczywistym prawdziwie angielskiego akcentu narratora.
  9. Proszę komentujących o odrzucenie demagogi i nie demonizowanie Unii. Dofinansowanie z jej środków to nie mecenat, urzędnicy mają szczątkowy wpływ na efekt końcowy, nie naciskają by "DLC opierało się rasizmowi". To nie Ministerstwo Prawdy. Stwierdzenie, że "Kultura i sztuka o wiele dynamiczniej rozwijała się bez żadnych dotacji i to bez żadnych ministerstw ku temu przeznaczonych." jest całkiem zabawne, czuć w nim nieznajomość dzisiejszych realiów. Rzeczywiście na początku epoki nowożytnej, to jest od renesansu wzwyż, właściwie aż do dwudziestego wieku, państwo nie finansowało np. wydawania książek. Ale za czyje pieniądze wzniesiono paryski łuk triumfalny? Bynajmniej nie prywatnych inwestorów, a króla, w tym przypadku Napoleona I. Jego klasycyzm (łuku, nie króla) może się nie podobać, ale ciężko zaprzeczyć jego rozpoznawalności. Mecenat w ogóle był domeną tych, którzy mieli pieniądze, co zazwyczaj wiązało się ze stanowiskiem, pozycją. Czy zarządzający danym terenem bogaty możnowładca nie stanowił emanacji państwa, nawet jeśli nie były ono wtedy w ten sposób jeszcze pojmowane? Co więcej, poddaje w wątpliwość wynikające z cytowanego zdania twierdzenie, że dziś sztuka nie rozwija się dynamicznie. Pomijając oczywistą niemożność zmierzenia owej dynamiki, czy naprawdę był okres w historii, w którym sztuka była łatwiej dostępna dla ogółu, łatwiej było tworzyć i mieć szansę się z tego utrzymać? Można podważać jakość sztuki współczesnej, to kwestia osobistego odbioru każdego człowieka, ale nie można zaprzeczyć jej istnieniu, obfitości i dostępności. Mieszkam we Wrocławiu. Na zachodzie miasta, przy Placu Strzegomskim znajduje się MWW, Muzeum Współczesne Wrocławia. Każdego dnia mogę tam pójść i pooglądać ich zbiory kosztem biletu za kilka złotych. Jest jeszcze Muzeum Narodowe, Muzeum Miejskie, wiele innych. Gdyby nie dofinansowanie państwa wszystkie te instytucje nie mogłoby funkcjonować, albo ustalały ceny wstępu na poziomie nieosiągalnym dla zwykłego Kowalskiego. Rozumiem, że nie każdy lubi muzea, ale proszę pomyśleć o tych, którzy jednak je lubią, w społeczeństwie musimy się zmieścić wszyscy. Ciekaw jestem czy wszyscy zwolennicy zlikwidowania dofinansowania kultury pamiętają jeszcze taki niepozorny, biało-czarny film. Film pod tytułem "Ida". Film, który otrzymał Oscara. Film współfinansowany przez Polski Institut Sztuki Filmowej. Nikt nie chce orać i siać, ale wszyscy gotowi są zbierać plony. Najlepiej, żeby kto inny zapłacił, kto inny nakręcił, ale "Ida" to nasz film, nasz, Polski przez duże P, sukces. Osobną kwestią jest, jak pisano już przede mną, czy firma o dochodach CD-Project Red, która chyba nie straciła na podstawowej wersji nowego Wiedźmina, jest "targetem" tej pomocy.
  10. Pustosłowie do sześcianu. Pracujemy nad grą, nad którą pracujemy, chcemy odnieść sukces, dyskutujemy dyskusyjne rozwiązania i jeszcze to otrzymujesz wszelkiego rodzaju dane na wszelkie możliwe sposoby. To nie to czyni Uncharted grą szczególną. Szczególną czyni ją szczególny marketing.
  11. Uważam, że przy tworzeniu gier najważniejszy jest talent. Cóż za trafne, niebanalne spostrzeżenie, na pewno owoc wieloletnich kontemplacji i doświadczenia. Żywię nadzieję, że talent pani Raymond sprowadza się raczej do sprawnego zarządzania studiem, bo chyba niekoniecznie do udzielania wywiadów. Nie to, żeby ustępowała na tym polu mężczyznom w tej branży, od nich również można dowiedzieć się wielu zaskakujących rzeczy pokroju powyższej.
  12. EA czuje, że grunt pali jej się pod nogami, zagrożenie ze strony Ubisoftu rośnie, więc walczy. Nie może sobie pozwolić na utratę opinii najgorszej firmy w branży.
  13. O proszę, nowy Mount&Blade. Wygląda dobrze, niektórzy mogą twierdzić, że odrobinę ustępuje nowemu Wiedźminowi, ale skok względem części pierwszej i Dzikich Pól jest oszałamiający. Z drugiej strony, nawet w obliczu wszystkich usprawnień oprawy graficznej, interfejsu i gier planszowych, gra może podobnie jak poprzedniczki razić sztucznością i sztywnością świata. Cóż z tego, że mogę zebrać swój legion i odbijać zamki królestwom osłabionym wojną, jeśli sukces wiąże się wyłącznie z wyższymi liczbami w portfelu i statystykach uzbrojenia. Może dla monumentalnych bitew? Nie, one stanowią najsłabszy, antyefektowny element tej gry, kukiełki biegające po sznurku do najbliższego wroga, machające toporami jak patykiem. I jeszcze to niedorzecznie słabo wykonane wspinanie się na drabiny oblężnicze sprawiające raczej wrażenie uporządkowanej wertykalnie kolejki po mleko. Ale może to zmienią? Żywię taką nadzieję, tym bardziej, że do wytężonej pracy motywować ich powinni Czesi ze swoim Kingdom Come: Delieverance, często zresztą z pierszym M&B porównywanym.
  14. > Jak juz tak bardzo chcesz sie czepiac szczegolow to Shotgun po polsku to dubeltówka, > a nie strzelba. Za słownikiem internetowym Pons: shotgun - strzelba myśliwska double-barreled shotgun - dubeltówka ___ Też oglądając materiały Myszastego odnoszę takie wrażenie, że ... jakby to powiedzieć, że wszystko jest "be". Mad Max budzi obawy o powtarzalność, o Falloucie lepiej nie wspominać, bo to świętokradztwo. Nawet, gdy mowa o Anno, niby dobrym, to wszystko poza słowami krzyczy nieomal "nuda", "brak" lub "nadmiar". Z jednej strony to dobrze, bo gdy ogląda się materiały anglojęzycznych mediów growych, to głowa boli od tego, jakie to wszystko "awesome" i "wow", conajmniej "great" i mało wiarygodne uśmiechy i pełne aprobaty kiwanie głową. Ale po oglądnięciu wypowiedzi Pana Redaktora ciężko opędzić się od niejasnego uczucia, że nie ma nic naprawdę dobrego ( może tak jest w istocie ), że branża growa w sposób nieuchronny zmierza do degradacji i zagłady, a koniec jest bliski. Domyślam się, że ta praca po jakimś czasie może prowadzić do pewnego znużenia, gry, szczególnie te głównego nurtu, nie są zazwyczaj innowacyjne i pewnie kończy się z przekonaniem, że to wszystko już było, tylko lepiej, bo przeszłość zwykła być lepsza od teraźniejszości. Mnie również nie jest to uczucie całkiem obce. Ale trzeba wierzyć i być dobrej myśli, w przeciwnym razie gdy nadejdzie coś naprawdę dobrego, nawet tego nie zauwazymy, wylejemy dziecko z kapielą. Przepraszam, jeśli wyszło nazbyt moralizatorsko.