BartekMucha

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    1
  • Dołączył

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutralna

O BartekMucha

  • Ranga
    Obywatel
  1.                                                                                    „Powrót do przyszłości”         – Musiałem – powiedział Marek, wyciągając grot ze skroni starszego mężczyzny. Rozejrzał się wokoło, czy aby ktoś go nie obserwuje, po czym wrócił do mężczyzny.     – Naprawdę – zatrzymał się na moment, jak za każdym razem, gdy kogoś zabijał, w celu przygotowania mowy pożegnalnej. Po upadku rządów ludzi, zapanował chaos. Marek od dziecka był chrześcijaninem i pamiętał nauki księży, na temat zbrodniarzy, których powinien się wystrzegać, a w istocie sam stał się jednym z nich.     Stał nad zwłokami i rozważał, co powiedzieć. Uczono go, aby grzebać zwłoki, lecz kiedy w trakcie zakopywania innych zwłok, ktoś zaczął strzelać do niego z karabinu, postanowił, że będzie musiał w innych sposób wypełnić swój chrześcijański obowiązek.     – Kiedyś to było zupełnie inaczej – rzekł, zamykając powieki starca. – Mieszkałem na wsi. Miałem kochającą żonę i dwójkę dzieci – dziewczynki. Pamiętam jak dokazywały. Lubiły biegać pośród jabłonek. Bawiły się w berka i chowanego. Wspaniałe czasy – Marek zatrzymał się na chwilę i zadumał w swoich słowach. – Tak, to były wspaniały okres. Posiadałem dobrze prosperujące gospodarstwo. Mieliśmy w planach wykupienie kolejnych działek, jednak wojna rozdeptała swoim ciężkim buciorem nasze plany. Dobrze pamiętasz co się stało. Ludzie zaatakowali ludzi. Człowiek człowiekowi wilkiem. Brat uderzył brata. Polak Polaka – Markowi przerwała cieknąca po policzku łza. Nad jego głową pojawiło się ptactwo, zataczając kręgi coraz niżej.     – Kilka dni po wybuchu wojny, udałem się do miasta, oddalonego zaledwie o kilka kilometrów po suchy prowiant i najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy wróciłem, zastałem zabitą żonę i obie córki, gwałcone przez zakapturzone postacie. Specjalnie powiedziałem postacie, gdyż to, co później z nimi uczyniłem, nie można by zrobić ludziom.     Kruk przeleciał metr od Marka, co nie było dobrym znakiem. Inni z pewnością dostrzegli stado, krążące nad wzgórzem. Ptactwo zawsze oznaczało łup, a łup przeżycie.     – Wtedy wyprowadziłem się z miasta i zacząłem nowe życie, które ciągnie się do dziś – usatysfakcjonowany przebiegiem swoistego epitafium, zabrał plecak i udał się w kierunku swojej schronu.     Ptactwo, nie mogące się powstrzymać przed świeżym mięsem, nagle wzleciało ku niebu, zostawiając porozszarpywanego starca. Ledwo słyszalna dla ludzi, ale doskonale dla zwierząt kula trafiła Marka w potylicę. Przed upadkiem popatrzył jeszcze w niebo nie tak jasne, jak onegdaj. Po kilku sekundach ledwo widoczna postać pojawiła się przy nim. Przeszukała jego kieszenie i zabrała plecak, nie sprawdzając nawet jego zawartości. Zgłodniałe ptaki, nauczone iż po strzale zazwyczaj spokojnie można lądować, zajęły się Markiem. Ostatnio bardzo dobrze im się powodziło. Trupy ścieliły się niemal na całej powierzchni osiedla. Szkielety częściowo ogołocone przez zwierzęta, były przykładem na to, który gatunek szczególnie jest narażony na wyginięcie.   Mucha Bartłomiej