Shaddon

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    389
  • Dołączył

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Shaddon

  1. "Konsumentom jeszcze nigdy konkurencja nie zrobiła nic złego". W takim razie ja zapytam: co dobrego mnogość platform sprzedażowych przyniosła nam do tej pory? Na pewno nie niższe ceny, bo choć część wydawców omija steamowe marże poprzez stosowanie własnych kanałów dystrybucji, wciąż musimy płacić tyle samo, co wszędzie - a często nawet więcej. Co więcej, o ile duże przeceny produkcji dostępnych na Steam następują już kilka miesięcy po premierze, tak w przypadku wspomnianej "konkurencji" proces ten następuje o wiele wolniej. Nie bez znaczenia jest też sam stan techniczny platform: niech podniesie rękę ten, komu nigdy nie zdarzyło się zakląć siarczyście po kolejnym błędzie/utracie połączenia podczas korzystania z takiego np. Uplay. A funkcjonalność? Czy autor zdaje sobie sprawę, że Origin do dziś nie posiada funkcji przenoszenia zainstalowanych gier na inny dysk/partycję? Epic wszedł na rynek z impetem, ale pytanie, czy odniesie sukces na dłuższą metę? To, że Fortnite cieszy się wielką popularnością, nie sprawi, że wszyscy nagle przerzucą się na sklep dewelopera. Można kusić darmowymi prezentami, ale już przykład GOG pokazuje, że niekoniecznie przekłada się to na przywiązanie klienta. Stawki prowizyjne zależą od kaprysu Valve i firma Newella może je w każdej chwili obniżyć wytrącając Epicowi kolejny argument. Brak DRM? Dla jak wielu osób ma on tak naprawdę jakiekolwiek znaczenie? Teoretycznie najważniejszą kartą atutową jest wyłączność na dystrybucję, ale to z kolei zbyt duże ryzyko, by podjęli się go naprawdę duzi gracze, a niszowe produkcje pokroju Ashen nie przyciągną wystarczającej uwagi potencjalnych klientów. 
  2. Panie Mucharzewski, bądź pan łaskaw choć na chwilę zejśc ze swojego wysokiego stołka i zerknąć na pewne kwestie z innej perspektywy, bo od czytania tej snobistycznej tyrady zęby same zaczynają zgrzytać. Zdumienie może budzić już samo niezrozumienie podstawowej kwestii jaką jest istota wszelkiej maści nagród. Nie znoszę wspomnianych w tekście Avengersów i z każdym rokiem coraz mocniej załamuję ręce nad popularnością produkowanych taśmowo filmów nawiązujących do uniwersum Marvela, ale proszę mnie przekonać, że np. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to film lepszy i bardziej zasługujący na Oscara niż, dajmy na to, "Thor: Ragnarok". Śmiało, chętnie wysłucham pańskich argumentów. Że niby świetna gra aktorska i dialogi? No OK, a co z humorem, efektami specjalnymi, gdzie widowiskowe sceny, o których ujrzeniu na srebrnym ekranie kiedyś nawet nam się nie śniło? Ano właśnie. Rzecz w tym, panie Mucharzewski, że jedni ludzie lubią przysłowiowe jabłka, a inni pomarańcze i żadna ze stron nie wymyśli argumentów wystarczająco niepodważalnych, by potwierdzić wyższość jednego owocu nad drugim. Ma pan rację twierdząc, że Oscary są nagrodą bardziej prestiżową niż The Game Awards kiedykolwiek będą, ale jednocześnie trudno nie dostrzec specyficznego "klucza", według którego są przyznawane. Doszliśmy do punktu, w którym wiele osób zaczyna sobie zadawać pytanie, czy w ogóle jeszcze można mówić o Oscarach jak o czymś ważnym jeśli wiadomo, że każdego roku Hollywood i nie tylko nakręca kilka obrazów specjalnie z myślą o nominacji do tej statuetki? Preferencje członków Akademii nie są dla nikogo żadną tajemnicą, przez co nie brak cyników gotowych tworzyć poprzez odhaczanie kolejnych pozycji "obowiązkowych" składowych tzw. "oscarowego filmu". I, co gorsza, owi cynicy zazwyczaj zwyciężają. Wracając do kwestii samych gier komputerowych, warto się zastanowić, czy przyjęte przez pana "filmowe" kryteria oceny w ogóle mają sens? Interaktywność tej formy rozrywki pełni tu kluczową rolę, pytanie więc, skąd bierze się to przekonanie, że Red Dead Redemption powinno sięgnąć po najwyższe laury? To oczywiste, że dzieło Rockstara potrafi powalić na kolana dbałością o detale, jak i przyciągnąć do ekranów samą narracją, ale proszę mi wybaczyć, że od mozolnego przeszukiwania ciał każdego pokonanego przeciwnika z osobna, czy obserwowania kolejnych długich animacji towarzyszących dosłownie każdej wykonywanej czynności w grze wolałem dzikie susy i płynną walkę w Odyssey. Może pan sobie do jutra obrażać developerów Ubisoftu, ale nie zmieni to faktu, że stworzyli grę, w którą chce się grać, ot tak, po prostu. Czy dosarczana przez nią radość jest czymś podrzędnym wobec zachwytów nad szczegółowością procesu skórowania jelenia w RDR? Czy dobrze napisane, naturalne dialogi kowbojów będą właściwym substytutem dla emocjonujących bitew morskich? Wreszcie, czy wspomiany przez pana w tekście skok dwadzieścia metrów w doł na proste nogi naprawdę jest czymś nagannym jako mechanizm zapobiegający utracie płynności rozgrywki? Proszę nie być jak ci krytycy filmowi i nie udawać, że zna pan jedynie słuszny przepis na udane dzieło, bo to oczywista bzdura.
  3. Są "niepoważni", bo ty nie wiesz czym jest beta i z jakiegoś powodu mylisz ją z pełnoprawnym demem? "W praktyce" to każda publiczna beta wcześniejszych Battlefieldów owocowała dziesiątkami mniejszych i większych poprawek, więc nie do końca rozumiem, skąd bierze się to wciskanie DICE do jednego worka ze studiami, dla których "testy" były faktycznie niczym innym jak okazją do darmowej reklamy. Opcja raportowania błędów w rękach przypadkowej osoby przynosi więcej szkody jak pożytku, co potwierdzi każdy, kto kiedyś musiał takie raporty przeglądać. Inna rzecz, że i bez niej na brak feedbacku deweloperzy narzekać nie mogą. Chciałbym też dowiedzieć się, co rozumiesz przez "poważniejsze tytuły" i skąd pomysł, że jedna z największych marek w branży od lat elektryzująca całą społeczność do nich nie należy?
  4. Albo łżesz, albo jesteś aż tak niedoinformowanu. Po pierwsze, nie "pracownicy", a pracownik. Po drugie, były już w tej chwili pracownik. Po trzecie, słowa oburzenia i potępienia ze strony dziennikarzy, tych amerykańskich, posypały się masowo, ale to to nie znaczy, że ma się tym nagle zajmować cały świat. Brak kontekstu - mówi ci to coś? Korzystając z okazji chciałbym również oficjalnie dołączyć do zaszczytnego grona, o którym wspominał jeden z "oburzonych" forumowiczów - podobnie jak panów Serafina i Nowackiego niemiłosiernie wkurza mnie (żeby nie użyć bardziej adekwatnego słowa) infantylna histeria rozpętana wokół "baby z Battlefielda". No bo przecież dziś już nie rozmawia się o samych grach, a o "kontrowersjach", które nasza coraz głębiej pogrążona w odmętach żenady społeczność tworzy na poczekaniu, zupełnie jakby jej członkowie nie mieli w życiu nic lepszego do roboty poza rozpętywaniem, że się tak wyrażę, "kałszkwałów" o najmniejszą bzdurę. Cały paradoks polega na tym, że w momencie, gdy reszta społeczeństwa przestała patrzeć na graczy z uśmiechem politowania, ci z determinacją godną lepszej sprawy ruszyli by na każdym kroku dowodzić własnej niedojrzałości. Historia zatacza koło na naszych oczach.
  5. @Bambusek W braku (czy też opóźnieniu) recenzji Battletecha nie ma żadnej tajemnicy: gra nie posiada polskiego wydawcy, a zatem nie ma nacisków na niezwłoczną publikację materiałów na jej temat. To wszystko. Co do recenzji Deadfire, to myślę, że nie ma sensu kopać się z koniem i dowodzić, że autor pisze od rzeczy, zamiast tego lepiej porównać ją z analogicznym tekstem dotyczącym łże-Tormenta od InXile i wszystko będzie jasne. Rzekoma "niespójna konstrukcja fabularna" Pillarsów wydaje się być dla pana Sławka wielkim problemem, zdecydowanie większym (bo w ogóle odnotowanym) niż absurdalnie spłycony, odarty z treści najważniejszy, bo ostatni, akt wychwalanej pod niebiosa Numenery. Oczywiście należałoby zadać sobie pytanie, jakim cudem dziełko dysponujące zbliżonym budżetem, acz bez porównania krótsze i uboższe w treść (bo komicznie przeintelektualizowanych, rozwleczonych dialogów do treści zaliczyć nie można) może w ogóle mieć problemy z dopięciem do końca wszystkich wątków, jednak pan Serafin wolał na tę cokolwiek istotną kwestię machnąć ręką. Nie tylko na nią zresztą, bo choć Pillarsowa walka nie wzbudziła w autorze emocji, to trudno uwierzyć, by analogiczny system zaproponowany przez pana Fargo pozostawił go równie obojętnym. Ostatecznie nie co dzień spotkać się można z czymś równie amatorskim, pozbawionym jakiegokolwiek polotu i wywołującym wrażenie wrzucenia na siłę, "bo JAKAŚ opcja rozwiązania siłowego też musi się w grze znaleźć". Naturalnie, dla pana Sławka była to jedynie mała rysa na głakiej powierzchni gry idealnej. 
  6. Parowanie tak mocnej karty graficznej ze średniej klasy procesorem zawsze będę się kończyć wynikami poniżej oczekiwań, choć oczywiście nie uważam, żeby Kingdom Come mogło czymkolwiek usprawiedliwić równie wysokie wymagania.
  7. Polska Fundacja Narodowa istnieje głównie po to, by używać wyprowadzanych za jej pomocą z budżetu pieniędzy do realizacji czysto partyjnych interesów - to powinno być oczywiste dla każdego, kto nie przespał ostatniego roku i zna choć elementarne fakty dotyczące chociażby niesławnej "kampanii bilbordowej". To po pierwsze. Po drugie, sama "polityka historyczna" jest wyboistą drogą prowadzącą dokładnie dokinąd, z czego zdają sobie sprawę praktycznie wszystkie liczące się na świecie państwa, poza... Rosją. Naszych bliskich i dalekich sąsiadów nie obchodzi, ilu Żydów uratowaliśmy i jakie straty ponieśliśmy podczas II wojny światowej, mają natomiast wielkie baczenie na nasz aktualny stosunek do innych nacji i narodów, jak i samej idei Wspólnoty. Po trzecie i najważniejsze, wydaje się, że mamy już wokół wystarczająco dużo propagandy, wycierania sobie pysków "patriotyzmem" odmienianym przez wszystkie przypadki i cynicznego wykorzystywania cierpienia naszych przodków dla budowania politycznego kapitału. Autor sugeruje, by z gier komputerowych zrobić cyfrowe odpowiedniki "patriotycznej odzieży", co powinno rodzić sprzeciw w każdym, kto ma choć minimum szacunku do naszej historii.
  8. Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że skoro "Despacito" doczekało się kilku miliardów kliknięć na jutubie, to może śmiało rywalizować z symfoniami Beethovena. Popularność nie jest i nigdy nie była wyznacznikiem jakości, a przypadek PUBG-a to jedna z czarniejszych kart historii rozwoju gier komputerowych. Jeżeli coś tak skrajnie niedopracowanego rozchodzi się w tak irracjonalnie wielkiej ilości kopii, a nawet - o zgrozo! - sięga po tytuły "gry roku" to przekaz jaki dociera w ten sposób do wielkich korporacji jest jasny: nie musicie się starać, bo graczy, choć twierdzą inaczej, tak naprawdę nie obchodzi jak wygląda i brzmi wasza gra, czy jest zoptymalizowana i pozbawiona błędów, oni chcą jedynie grać w to, w co grają ich ulubieni streamerzy.
  9. Nie wiem, czy znalazłaby się choć jedna osoba odważna na tyle, by nadal bronić serialowego "The Walking Dead", ale jeśli już szukać w tym bajzlu jakichkolwiek plusów, to na pewno nie w kreacji "Zbawców". Zasady tej przerysowanej do granic absurdu grupy są równie "uczciwe" co te, którymi kierowała się np. III Rzesza - atakujemy was, mordujemy waszych przyjaciół, a później trzymamy za przysłowiowy "ryj" licząc, że ciągły terror powstrzyma was przed buntami. Jakim cudem to miało działać?
  10. Na podstawie własnych doświadczeń uzyskanych podczas kilku lat gry w MMO mogę śmiało potwierdzić powyższe wnioski. Serwerowa czołówka odnosiła się do przedstawicielek płci przeciwnej z niezmienną kurtuazją, natomiast "czarne owce" skupione zazwyczaj na psuciu innym zabawy dręczyły je niemal przy każdej okazji.
  11. Niby wszystko się zgadza, ale pomija Pan bardzo istotny fakt: łatwo jest iść graczom na rękę, gdy ma się pełne wsparcie finansowe jednego z największych holdingów na świecie, dla którego produkcja gier to tylko jedna z wielu gałęzi inwestycyjnych. Tencent może jeść przysłowiową małą łyżeczką, a i tak się naje, tym bardziej, że cieszy się wielką swobodą działalnośći na macierzystym, chińskim rynku. Pamiętajmy również, że Riot jako taki od blisko dekady pracuje nad jedną i tą samą grą, przez co ciężko porównywać koszta rozwoju League of Legends z kosztami produkcji nowego tytułu AAA., który to zazwyczaj i tak zarobi ułamek tego, co LoL w ciągu roku.
  12. Mam tylko jedno pytanie: czy nowa kampania zawiera poprawioną AI? Jeżeli nie zmieniło się nic w stosunku do obecnej wersji Warhammera 2, nadal nie ma najmniejszego powodu by odrywać się od pierwszej części. Minął miesiąc od premiery, a ja nadal nie mogę uwierzyć jakim cudem CA udało się tak koncertowo położyć coś, co wcześniej działało niemal bez zarzutu.
  13. Według niezależnych badań przeprowadzonych przeze mnie osobiście, prawie połowa Polaków to zwykli głupcy niezdolni do wyciągnięcia choćby elementarnych wniosków z całych stuleci nieustannych klęsk i upokorzeń doświadczanych przez ich ojczyznę na skutek kolejnych katastrofalnych błędów popełnianych przez ludzi tyleż żądnych władzy, co niekompetentnych. Co więcej, po dokładniejszym przyjrzeniu się zgromadzonym danym, doszedłem do niespecjalnie zaskakującego wniosku, że typowy Polak charakteryzuje się odwagą ratlerka, jako, że wystarczy by któryś spośród ponad 1,5 miliarda muzułmanów gdzieś na świecie dopuścił się zbrodni, a spłoszony Polak czym prędzej rzuci się w objęcia pierwszego lepszego prawicowego ksenofoba roztaczającego wokół niego wizję iluzorycznego bezpieczeństwa. I co ty na to?
  14. Kpisz sobie? Overwatch oraz CS: GO to dwie gry, które w największym stopniu odpowiadają za popularyzację lootboksów. Zawsze bawiła mnie ta taryfa ulgowa wobec Blizzarda, który przywdziewając skórę baranka był w stanie wyciągnąć łapy po coś, co do tamtej pory było darmowe i jednocześnie sprawić, że robieni w balona gracze jeszcze mu za to dziękowali. Ty sam powtórzyłeś jedynie mantrę znaną z forum Battlenetu, ale, podobnie jak większość ludzi wypisujących podobne banialuki, nie potrafisz choćby na chwilę stanąć z boku i przyglądnąć się tej sytuacji z pozycji innej, niż poddańczo-fanbojska. Twierdzisz, że jesteś coś winny Blizzardowi, bo ten co jakiś czas dodaje nowe mapy, czy skórki? Przecież ty już zapłaciłeś za tę grę! Blizzard zaś nie rozwija jej, bo jest taki miły, ale dlatego, że rozwój stanowi o długoterminowym "być albo nie być" każdej bez wyjątku gry sieciowej. Krótko mówiąc, robi to z konieczności, ale inwestycja ewidentnie się opłaca, wszak to jedna z największych i najbogatszych korporacji w branży, a sam Overwatch sprzedaje się jak ciepłe bułeczki przynosząc zyski liczone w setkach milionów dolarów - i to bez wpływów z mikrotransakcji. Warto też zaznaczyć, że choć skórki rzeczywiście nie dają przewagi w grze, to sam fakt ich istnienia wywiera psychiczną presję na gracza odczuwającego chwilową satysfakcję za każdym razem, gdy odblokuje nowy wariant postaci. Czysta socjotechnika! Jeszcze ciekawiej robi się, jeśli do powyższego równania dorzucić wspomniane lootboksy, czyli mechanizm wykorzystujący ludzką skłonność do hazardu. Może się mylę, ale firma, która faktycznie troszczy się o swych klientów, nie traktuje ich jak obiekty doświadczalne wynajdując wciąż nowe sposoby na monetyzację ich słabości.
  15. Oto właśnie widzimy w całej okazałości powód, dla którego za chwilę mikropłatności w pełnopłatnych grach, również singlowych, staną się normą. Nie stanie się tak za sprawą korporacji mających w nosie zdanie konsumenta, nie przyczynią się do tego również sami gracze ślepi na fakt, że ktoś bezwstydnie wykorzystuje ich naiwność - prawdziwym powodem takiego stanu rzeczy będzie ciche przyzwolenie branżowych dziennikarzy, bo choć ich opiniotwórczość jest jedyną rzeczą, jakiej obawiają się wydawcy, to oni wolą zachować bezpieczny status quo udając, że nic złego się nie dzieje. A tymczasem patrząc na to, jaką panikę u korporacyjnej wierchuszki wywołują średnie ocen poniżej 8, gwarantuję wam, że wystarczyłoby ucinać od końcowej noty po dwa punkty za każdą próbę wyduszenia z graczy dodatkowego grosza, a problem błyskawicznie przestałby istnieć. Tylko po co się wychylać i ryzykować umieszenie na czarnej liście, prawda? Przyzwoitość jest dobra dla frajerów, nie dla tych, którzy grają w darmowe wersje recenzenckie. Cała ta sytuacja jest o tyle śmieszna, że autor powyższej recenzji poniekąd sam przyznaje, iż system wspierający lootboksy czni z gry żmudny grindfest, którego uniknąć się da jedynie sięgając po portfel. Rozumiecie to? Autor dostrzega problem, po czym kompletnie go ignoruje stwierdzeniem, że przecież możemy po prostu wywalić trochę grosza na skrzynki i już będziemy mogli cieszyć się dalszą grą, a może nawet i uda się nam ujrzeć "prawdziwe" zakończenie! Panie, czyś pan się szaleju najadł przy jednym stole z krawaciarzami Warner Brothers? Skoro jeden z filarów gry jest tak nudny, że wywołuje u grającego potrzebę pominięcia go za, dosłownie, każdą cenę, a pan machasz na to ręką i wystawiasz jedną z najwyższych możliwych ocen, to jak my mamy brać to wszystko na poważnie? Przecież to jest jawna kpina z czytelników! Pozdrawiam i życzę z całego serca, aby któregoś dnia, wraz z innymi kolegami z branży, musiał pan wypić piwo, którego sami nawarzyliście.
  16. Shaddon

    Domagamy się lepszym misji pobocznych!

    Logicznym byłoby przyjąć, że Dziki Gon odmienił cały gatunek gier fabularnych i teraz żaden szanujący się producent nie będzie chciał być wytykany palcami za zejście poniżej tego poziomu, ale to niestety tak nie działa. Istota problemu zawarta została w pierwszym akapicie powyższego tekstu: pozostające w fazie wczesnej produkcji szkielety gier biją dziś rekordy popularności i wydawcy bynajmniej nie pozostają ślepi na owe katastrofalne w dłuższej perspektywie zjawisko. Sami pomyślcie, czy wydawcy opłaci się łożyć grube miliony i poświęcić kilka długich lat pracy podległego zespołu na produkcję gry, która w najlepszym wypadku osiągnie wyniki sprzedażowe na poziomie trzeciego Wiedźmina? Czy nie lepiej byłoby w tym czasie wydać kilka takich zrobionych na szybko wydmuszek za ułamek kosztów? Jakie by nie było, i tak się sprzeda, bo tego typu produkcji najwyraźniej oczekują gracze. Czy wczesna faza rozwoju, niedopracowanie, fatalna optymalizacja, ogólna szpetota i jeden tryb gry na krzyż przeszkodził PUBG w sięgnięciu po status jednego z niekwestionowanych liderów Steam charts? Ano nie przeszkodził, więc po co się wysilać?
  17. Pomimo faktu, że angielski mam opanowany na bardzo dobrym poziomie i robię za tłumacza Brytyjczyków odwiedzających mą rodzinę w każde święta, nie potrafię wyzbyć się uczucia dyskomfortu grając bez polskich napisów (których, jeśli tytuł posiada mówione dialogi, i tak zazwyczaj nie czytam). Podejście Lariana do polskich fanów Divinity uważam za absolutny skandal i nie wyobrażam sobie, bym w tej sytuacji sięgnął po tę grę. To tym smutniejsze, że Original Sin 2 już na pierwszy rzut oka wygląda na najlepszy tytuł z tego gatunku od czasu Dzikiego Gonu. Nie mam złudzeń, że Belgowie zreflektują się i za kilka miesięcy dostaniemy polonizację inną od tej fanowskiej.
  18. Shaddon

    Krew na rękach: recenzja filmu Botoks

    Czy ktokolwiek spodziewał się wartościowego filmu wyreżyserowanego przez Patryka Vegę? Gość robi karierę na fali galopującego zidiocenia społeczeństwa, co nie zmienia faktu, że talentu u niego tyle, co wody na pustyni. Czyżby te miliony widzów nagle zapomniały o "Ciachu", żenującej beczce wymiocin wylewanych przez Vegę na ekrany kin raptem kilka lat temu? To nie był po prostu "zły film", to był paszkwil zdolny uśmiercać komórki mózgowe u nieszczęśnika, któremu przyszło go oglądać, a jednocześnie kwintesencja "twórczości" osoby zań odpowiedzialnej. Tymczasem sądząc po wywiadach i artykułach w prasie, Vega uważany jest, a przede wszystkim uważa samego siebie za "wizjonera" i jednego z najbardziej utalentowanych twórców młodego pokolenia. Cała kampania marketingowa kolejnych produkcji oparta jest o osobę reżysera, a tłumy ciągną do kin widząc na plakatach jego nazwisko. Świat zwariował.
  19. Jak mniemam, główną różnicę stanowi tu skala oczekiwań. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewa się po kolejnych częściach Transformersów czegokolwiek dobrego. Ba, można w ciemno obstawiać, że każda następna będzie gorsza od poprzedniej i, jak do tej pory, ta niehlubna reguła sprawdzała się za każdym razem. "Kingsman" był natomiast dla wielu zaskakująco dobrym filmem, a biorąc pod uwagę choćby samą obsadę, po jego kontynuacji można było oczekiwać czegoś równie dobrego.
  20. @ZuTheSkunk W dniu, w którym miliony młodych Polaków ruszyły do szkół patriotycznych jak nigdy dotąd, polecam uzupełnienie brakó w wiedzy o definicję słowa "felieton" - dzięki temu w przyszłości unikniesz podobnych zaskoczeń, a i nie zrobisz z siebie głuptasa w Internecie. Panu Sławkowi jestem wdzięczny za wniesienie odrobiny humoru w ten ponury, poniedziałkowy poranek, choć temat sam w sobie przestał być dla mnie zabawny już całe lata temu. Przywykłem do faktu, że jesteśmy obecnie narodem słabym, zakompleksionym, podatnym na manipulację i wszelkiego rodzaju prowokacje, ale mimo wszystko przy każdej podobnej akcji odczuwam okropny wstyd. Zastanawiam się, jaką faktycznie mają o nas opinię za granicą, bo czasem odnoszę wrażenie, że poza przyśpieszonym kursem nauki wulgaryzmów (bo to takie zabawne, gdy jakiś Anglik łamaną polszczyzną wykrzykuje "k***a"), nie mamy światu nic do zaoferowania. Co gorsza, od kilku lat coraz śmielej izolujemy się od sąsiadów bliższych i dalszych, jakby całe polskie społeczeńśtwo dotknął nagle syndrom oblężonej twierdzy, a że zmiany poczynione w systemie edukacji zdają się mieć na celu wyhodowanie pokolenia nacjonalistów, ten stan rzeczy będzie się tylko pogłębiać. Będzie tylko gorzej, nie mam w tej kwestii żadnych złudzeń, bo jeśli dziś "patriotyzm" wyraża się atakami na każdego, kto ma czelność mieć inne zdanie, to nie minie wiele czasu, nim naśladowcy "wyklętych" bandytów zaczną dokonywać linczów "w imię ojczyzny".
  21. Panie Sławku, znów się nie zgodzimy. To prawda, że listy bestsellerów okupują teraz gry niepochodzące ze stajni wielkich wydawców, co w sumie jest dobrym trendem, ale, patrząc na sprawę z drugiej strony, wiele spośród tych pozycji to produkty nieukończone, często zupełnie rozgrzebane i nikt nie jest w stanie zagwarantować milionom ich nabywców, że kiedykolwiek się to zmieni. To wcale nie są "najlepsze czasy dla graczy", jak pozwolił pan sobie stwierdzić. To czasy  nie tylko ocierających się o autoplagiat serii wypuszczanych cyklicznie, taśmowo wręcz, projektowanych z myślą o przyszłych DLC, a ostatnio nawet i mikrotransakcjach, ale również czasy szkieletów gier, półproduktów w fazie "wiecznego rozwoju", które wcześniej rozdawane byłyby jako darmowe dema, a dziś stanowią jedną z najbardziej dochodowych gałęzi branży. Jak, pańskim zdaniem, sukces tych ostatnich ma w jakimkolwiek stopniu zmotywować wydawców do obrania lepszego dla nas kursu? Skoro "klon klona darmowego moda" sięga dziś po tytuł jednego z najbardziej ogrywanych tytułów na Steam, a tuż pod nim plasuje się pozostająca od dłuchich lat w fazie dewelopingu konkurencja, to czy takiemu EA naprawdę opłaci się doszlifowywanie własnych produkcji? Czy nie lepiej rzucić coś na rynek metodą "jest jakie jest, byle się koszta zwróciły i jeszcze trochę w kieszeni zostało", skoro wspominiany w tekście Wiedźmin 3 pochłonowszy dziesiątki milionów dolarów i 5 lat prac kilkuset osób sprzedał się tylko trochę lepiej od wypchniętej na Steam wersji alfa kolejnego battle royale? Brutalna prawda jest taka, że gracze kochają zapełniać fora roszczeniami odnośnie "prawdziwych gier", jakie to rzekomo kiedyś się robiło, a dziś już nie robi, ale gdy przychodzi co do czego, rzucają się na pierwszy lepszy tytuł ogrywany przez ich ulubionego streamera. Parafrazując klasyka, można by pokusić się o stwierdzenie, że jeszcze nigdy tak nieliczni nie kształtowali gustów tak wielu. Nawet wy, dziennikarze wraz ze swoimi recenzjami, straciliście lwią część swej dawnej opiniotwórczości. Dziś prędzej ktoś zarzuci wam przyjmowanie łapówek od wydawców, niż przyzna, że być może znacie się lepiej na rzeczy od jakiegoś tam Mirka z kanału na youtube. To nie są żadne "dobre czasy", panie Sławku. To czas wszechobecnej bylejakości i galopującego owczego pędu.
  22. Otóż, myli cię. Piotr Budyta, tak nazywał się ów moderator. Nicku nie pamiętam, bo i mało on istotny. A  ta historia, choć żenująca, wydarzyła się naprawdę. Jej konsekwencje, jak widać, są równie realne.
  23. Jeśli chodzi o powyższy tekst, autor, podobnie jak pan Serafin w cytowanym felietonie, ma oczywistą rację. Rzecz w tym, że kompletnie nic to nie znaczy. Dyskusja z głupcami jest z definicji pozbawiona sensu. Jakkolwiek życzyłbym sobie, by któryś z ultraprawicowych czytelników zdjął okulary nałożone mu przez faszyzujących idoli i ujrzał świat takim jaki on jest naprawdę, wszyscy wiemy, że tak się nie stanie. Tyle tytułem powyższego tekstu. Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję: jakieś dwa lata wcześniej, gdy prowadziłem na gram.pl męską (acz możliwie kulturalną) wymianę zdań z kilkoma użytkownikami, których jedyną działalnością na tym forum było sianie hejtem pod co drugim artykułem, jeden z moderatorów, niejaki pan Budyta, postanowił przeprowadzić przeciwko mnie prywatną krucjatę, w wyniku której zostałem zbanowany nie tylko ja, ale nawet mój ówczesny współlokator korzystający z tego samego IP. Na zadane mu drogą mailową pytanie o powód takiej decyzji odpowiedział jedynie cytując fragment regulaminu, według którego moderator ma wolną rękę w kwestii nakładania sankcji i nie musi się przy tym nikomu z niczego tłumaczyć. Niestety, zakwestionowanie niezawisłości musiało dość mocno urazić wrażliwe ego pana Budyty, bo przez kolejne miesiące zdawał się sprawdzać każde nowozałożone na portalu konto w nadziei, że któreś będzie należeć do mnie. Doszło nawet do sytuacji, w której po połączeniu z Discussem, gdy chwilowo utracił możliwość blokowania użytkowników, pod postami mego autorstwa niemal za każdym razem wygrażał mi banem, "gdy tylko skonfiguruje panel administratora". "Niech i tak będzie" - pomyślałem i zrobiłem sobie dłuższy urlop od gram.pl, bo co to za sens kopać się z koniem? Do czego zmierzam? Ano do tego, że przyzwolenie na zachowanie ocierające się o najprymitywniejszy trolling przy jednoczesnym zwalczaniu każdego, kto dla komentarzy w stylu "ta gra to gó**o" nie widział tu miejsca, zaowocowało tym, co widzimy dziś: chamstwem i prymitywizmem intelektualnym wyzierającym z większości postów pod każdym co bardziej kontrowersyjnym tematem. Mało kto próbuje prowadzić dyskusję, a większość użytkowników skupia się na obrzucaniu łajnem każdego, kto ma inne zdanie. Stało się to, czemu próbowałem zapobiec lata temu wyręczając niejako moderatorów z ich własnej pracy. "Brawo", panie Budyta - dobra robota.
  24. Zgadzam się, że w utworach wokalno-instrumentalnych drzemie wyjątkowa siła, choć wiele zależy od sposobu, w jaki zostaną użyte. Mnie w pamięci pozostanie "Pieśń Leliany" z Dragon Age: Początek, piękny kawałek napisany z myślą o tej konkretnej postaci, podkreślający jej wrażliwą naturę, jak i nadający wiarygodności jako bardce. Wyśpiewywany podczas pamiętnej sceny przy nocnym obozowisku buduje niezwykły klimat udzielający mi się za każdym bez wyjątku razem. Swoją drogą, pierwszy Dragon Age miał na swej ścieżce dźwiękowej jeszcze jeden śpiewany utwór, który wziął mnie przez całkowite zaskoczenie. Mowa tu o robiącym za tło muzyczne napisów końcowych "This is war" 30 Seconds to Mars, zespołu, za którym nigdy nie przepadałem, a który tym razem sprawił, że poczułem się tak podniośle, jakbym to ja osobiście pokonał Arcydemona. Niestety, zdarzają się i sytuacje odwrotne, gdy muzyka zamiast robić za budujące atmosferę tło, nie tyle nawet przebija się na pierwszy plan, co wręcz sprawia wrażenie, jakby cała scena została skrojona pod jej potrzeby, jak w teledysku. Najjaskrawszym tego typu przypadkiem jest dla mnie niesławny fragment MGS V, ten z "najniezręczniejszą przejażdżką w historii", umieszczony w grze zapewne tylko po to, by Donna Burke mogła odśpiewać w całości "Sins of our Father" potęgując w graczu uczucie zażenowania. Całość, szczególnie w połączeniu z komicznie niedorzecznym wyjaśnieniem głównej intrygi dała efekt, który chętnie wyparłbym z pamięci, gdyby tylko ta przeklęta piosenka mi na to pozwoliła. A nie pozwala, przywodząc od tamtej chwili jednoznacznie negatywne skojarzenia.
  25. Nie raz się na tym forum różniliśmy, panie Serafin, ale tym razem chylę czapki - zarówno za treść, jak i za formę użytą do jej przekazania. Zaskakująco znakomity tekst.