pablos6791

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    2
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O pablos6791

  • Ranga
    Obywatel
  1. Wchodząc w korytarz wszyscy wyobrażali sobie oczekujące na nich najplugawsze demony, pragnące dobrać się do ich gardeł. Wszyscy, oprócz Willowa, który w pamięci miał tylko wspomnienie ostatniej kolacji. Zresztą nie ma się co dziwić skoro na śniadanie nie było czasu. Płonące pochodnie zamigotały refleksami na kamieniach ścian tak mokrych od wilgoci, jak plecy owych śmiałków ociekające potem. Nozdrza wchłneły zapach wilgoci typowej dla piwnic i lochów, nie mającego nic wspólnego z zapachem ognia czy siarki. W jednej chwili napięcie w drużynie opadło, a morale wprosproporcjonalnie wystrzeliło w górę. Mimo lepszych humorów wędrówkę rozpoczeli w zwartym szyku, z bronią gotową do użycia. Z każdym krokiem odgłosy walki cichły, a wszechogarniająca cisza zaczeła źle wpływać na i tak nadszarpnięte nerwy. - Nie lubię piątków - jak mantrę powtarzał Ronald, zerkając w połyskujący ćwiek w oczodole Baobaba. W głuchym korytarzu nawet echo mu nie odpowiedziało, tylko Drago głośno sapnął przeklinając pod nosem. W oddali podziemnego przejścia zaczeło połyskiwać mętne światło, a do uszu wędrowców zaczeły dochodzić głos kobiety, czysty, ponęty i nienaturalny w tych warunkach. Aż ciarki przeszły po plecach. - Młody tylko się nie sfajdaj ze strachu - rzucił Dragon do Slasha, a szyderczy grymas, mający przypominać uśmiech, oszpecił jego i tak paskudną facjatę. - Idę pierwszy - jak strzała wystrzelona z orkowego łuku wyskoczył Slash chcąc pokazać Dragonowi, że nie jest dzieciakiem za jakiego uważa go Dragon. - Gdzie!?!, idziemy razem - warknął Ronald- co by się nie działo pamiętajcie, że w kupie siła. Niespodziewanie weszli do pomieszczenia oblanego mdłym światłem, które emanowało z uchylonych drzwi, będących prawdopodobnie wyjściem na powierzchnię. Ale to nie one przykuły uwagę piratów, lecz niewiasta stojąca na ich drodze. Piękna, cudowna, zjawiskowa te myśli kołatały się po ich głowach, jedynie Willow oblizał się jak na widok dobrze wypieczonego barana. Jej nagie ciało emanowało kolorytem kości słoniowej, a kruczoczarne włosy zwisały rozpuszczone luźno wokół ramion. Zahipnotyzowani pięknem tego cudu staneli na podobieństwo figur z brązu, nie mogąc poruszyć nawet ustami. Na wspomnienie Margaret Ronaldowi zrobiło się teraz niedobrze. Wtedy z ust niewiasty pozległ się głos podobny do słodkiej przyciągającej melodii z nutą złowieszczej groźby. - Sukkubus - wyjęczał padając na kolana Baobab, kraśląc magiczne znaki ochronne przed sobą, na które nimfa piekieł wyszczerzyła z politowaniem ostre jak szpilki zęby. Pierwszy zginął Slash, gdy ostre jak brzytwa paznokcie przecieły jego młode gardło. Ronald tylko sapnął nie mogąc nawet podnieść ręki, gdy jego nogi same prowadziły go na nieuchronne spotkanie z kostuchą. Cloudy buchnął dymem z rozszarkanej twarzy, gdy Sukkubus jego jako drugiego wybrał w tańcu śmierci. Willow umierając miał jeszcze bardziej tępy wyraz twarzy, niż normalnie, chociaż mało kto mógł przypuszczać, że to jest możliwe. Klęczący nieopodal Moonshine przyciskał do siebie nadgryzioną dłoń, jak matka przyciska do piersi swoje dziecko. Czekał na tancerkę śmierci, gdy nagle bełt z kuszy Strupa wykwitł z piersi Sukkubusa, rzucając nią jak szmacianą kukłą. - Było blisko - szepną Moonshine, nie mając już ochoty na podgryzanie swojego trofeum bitewnego. Szybko wychosdząc z letargu Ronald krzyknął: - Do drzwi, zanim znów jakieś paskudztwo nie wyskoczy z ciemności. Wyskoczyli na powierzchnie, łykając sierze powietrze, jak poławiacz pereł po wypłynięciu na powierzchnię wody. - Nienawidzę piątków - przeklął Ronald
  2. Wchodząc w korytarz wszyscy wyobrażali sobie oczekujące na nich najplugawsze demony, pragnące dobrać się do ich gardeł. Wszyscy, oprócz Willowa, który w pamięci miał tylko wspomnienie ostatniej kolacji. Zresztą nie ma się co dziwić skoro na śniadanie nie było czasu. Płonące pochodnie zamigotały refleksami na kamieniach ścian tak mokrych od wilgoci, jak plecy owych śmiałków ociekające potem. Nozdrza wchłneły zapach wilgoci typowej dla piwnic i lochów, nie mającego nic wspólnego z zapachem ognia czy siarki. W jednej chwili napięcie w drużynie opadło, a morale wprosproporcjonalnie wystrzeliło w górę. Mimo lepszych humorów wędrówkę rozpoczeli w zwartym szyku, z bronią gotową do użycia. Z każdym krokiem odgłosy walki cichły, a wszechogarniająca cisza zaczeła źle wpływać na i tak nadszarpnięte nerwy. - Nie lubię piątków - jak mantrę powtarzał Ronald, zerkając w połyskujący ćwiek w oczodole Baobaba. W głuchym korytarzu nawet echo mu nie odpowiedziało, tylko Drago głośno sapnął przeklinając pod nosem. W oddali podziemnego przejścia zaczeło połyskiwać mętne światło, a do uszu wędrowców zaczeły dochodzić głos kobiety, czysty, ponęty i nienaturalny w tych warunkach. Aż ciarki przeszły po plecach. - Młody tylko się nie sfajdaj ze strachu - rzucił Dragon do Slasha, a szyderczy grymas, mający przypominać uśmiech, oszpecił jego i tak paskudną facjatę. - Idę pierwszy - jak strzała wystrzelona z orkowego łuku wyskoczył Slash chcąc pokazać Dragonowi, że nie jest dzieciakiem za jakiego uważa go Dragon. - Gdzie!?!, idziemy razem - warknął Ronald- co by się nie działo pamiętajcie, że w kupie siła. Niespodziewanie weszli do pomieszczenia oblanego mdłym światłem, które emanowało z uchylonych drzwi, będących prawdopodobnie wyjściem na powierzchnię. Ale to nie one przykuły uwagę piratów, lecz niewiasta stojąca na ich drodze. Piękna, cudowna, zjawiskowa te myśli kołatały się po ich głowach, jedynie Willow oblizał się jak na widok dobrze wypieczonego barana. Jej nagie ciało emanowało kolorytem kości słoniowej, a kruczoczarne włosy zwisały rozpuszczone luźno wokół ramion. Zahipnotyzowani pięknem tego cudu staneli na podobieństwo figur z brązu, nie mogąc poruszyć nawet ustami. Na wspomnienie Margaret Ronaldowi zrobiło się teraz niedobrze. Wtedy z ust niewiasty pozległ się głos podobny do słodkiej przyciągającej melodii z nutą złowieszczej groźby. - Sukkubus - wyjęczał padając na kolana Baobab, kraśląc magiczne znaki ochronne przed sobą, na które nimfa piekieł wyszczerzyła z politowaniem ostre jak szpilki zęby. Pierwszy zginął Slash, gdy ostre jak brzytwa paznokcie przecieły jego młode gardło. Ronald tylko sapnął nie mogąc nawet podnieść ręki, gdy jego nogi same prowadziły go na nieuchronne spotkanie z kostuchą. Cloudy buchnął dymem z rozszarkanej twarzy, gdy Sukkubus jego jako drugiego wybrał w tańcu śmierci. Willow umierając miał jeszcze bardziej tępy wyraz twarzy, niż normalnie, chociaż mało kto mógł przypuszczać, że to jest możliwe. Klęczący nieopodal Moonshine przyciskał do siebie nadgryzioną dłoń, jak matka przyciska do piersi swoje dziecko. Czekał na tancerkę śmierci, gdy nagle bełt z kuszy Strupa wykwitł z piersi Sukkubusa, rzucając nią jak szmacianą kukłą. - Było blisko - szepną Moonshine, nie mając już ochoty na podgryzanie swojego trofeum bitewnego. Szybko wychosdząc z letargu Ronald krzyknął: - Do drzwi, zanim znów jakieś paskudztwo nie wyskoczy z ciemności. Wyskoczyli na powierzchnie, łykając sierze powietrze, jak poławiacz pereł po wypłynięciu na powierzchnię wody. - Nienawidzę piątków - przeklął Ronald