krasus96

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    3
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O krasus96

  • Ranga
    Obywatel
  1. Oto moje wypociny. Dosyć się rozpisałem, ale jednak liczy się jakość nie ilość. Może się komuś spodoba :D Am i mam nadzieję, że tekst nie jest zbyt wulgarny. Starałem się pisać w duchu opowiadania ;) Gromada ruszyła przez korytarze podziemi. Roland krzywił się za każdym razem gdy jego noga zapadała się głębiej niż powinna w muł płynący środkiem tunelu. Willow z reguły radował się możliwością potaplania się w błocku. Mężczyzna energicznie stawiał swoje kroki brnąc przez coraz głębszą breję i rozchlapując ją dookoła, radośnie przy tym parskając. Roland miał już serdecznie dość grobowej ciszy jaka panowała w podziemiach. -No więc, psy. Niech no który może coś zaśpiewa, raźniej nam tu będzie!- krzyknął do załogi -Naprawdę ma pan, panie kapitanie ochotę śpiewać w takim miejscu?- spytał podejrzliwie Strup -Coś trza robić. Chcesz byśmy tu powariowali? Nie uśmiecha mi się chodzenie w ciemnościach po jakichś tunelach, z bandą wyposzczonych sukinsynów. -O ja sobie wypraszam!- wyszczerzył się Slash.- Dziwka z którą spędziłem dzisiaj noc dostała ciarek na sam widok mego „ostrza”. -Czasami chciałbym byś mówił o swoim kutasie...-powiedział na wpół do siebie Roland. Schodzili coraz niżej, droga prowadziła w głąb podziemi. Minęli parę odnóg korytarza ale wszystkie kończyły się ślepymi uliczkami w postaci zawalonych przejść czy zwykłych murowanych ścian. Zupełnie jakby coś ciągnęło ich coraz głębiej w czeluść krainy w jakiej się znaleźli. Wtem w tunelu przed nimi, Roland dostrzegł dziwny kształt jakiejś kreatury o śliskim ciele która następnie zniknęła w ciemnościach. -Stać- powiedział do reszty. Roland skierował płomień pochodni w głąb tunelu, wytężając przy tym wzrok i starając się dojrzeć co znajduje się w mrokach przed nimi. Nagle usłyszał dziwny jęk gdzieś daleko w głębi korytarza. Głos zdawał się zbliżać do nich i cały czas potęgował. W pewnym momencie dało się słyszeć już tylko jednostajny ryk który niósł się po całych podziemiach. Odgłos zdawał się wzburzać wodę, im był bliżej tym więcej warstw kurzu poczęło odpadać na ziemię z sufitu. Baobab zaczął wrzeszczeć. Spotęgowało to tylko przerażenie Rolanda. I nagle to poczuł. Tuż przed nimi. Coś co sprawiło, że cały zdrętwiał. Potężną siłę która do nich zmierzała. Pierwszy raz w życiu poczuł namacalne zło. Tajemnicza moc w nich uderzyła. Pochodnia zgasła. -Zagłada!-ryknął Baobab, niestety nie dokończył swej żałobnej litanii, gdyż potężna siła siła powaliła go na ziemię. Zresztą nie tylko jego. W cichym jak dotąd tunelu dało się nagle słyszeć mnóstwo przekleństw. Całą bandą rzuciło po korytarzu. Wszyscy miotali się pod wodą. Roland wynurzył się spod wody i począł dziko naparzać swym cutlasem wszystko co się rusza. Willow niezbyt zorientowany co się dzieje starał się złapać równowagę, niestety bez skutku. Moonshine gorączkowo szukał czegoś w wodzie a Dragon właśnie przymierzał się do odstrzelenia komuś łba. Baobab chwycił się za głowę i zaczął tarzać się w mętnej brei wrzeszcząc „zagłada!”. Roland niczym wariat dźgał i ciął wodę wokół siebie. Nagle wyrósł przed nim masywny kształt i Roland zdał sobie sprawę, że w kierunku jego szczęki z zawrotną szybkością kieruje się czyjaś pięść. Na chwilę znowu znalazł się pod wodą. Nagle masywne łapy wyciągnęły go z powrotem na powierzchnię. Roland uwolnił swoje macki z zamiarem wyrwania z ich pomocą nóg tamtego z jego rzyci, jednak zorientował się, że patrzy w jednookie oko Uhu''a i zrezygnował z tego pomysłu. Cyklop już miał coś powiedzieć gdy w korytarzu rozległo się donośne „Kurwa!”. Wszyscy zamarli. Krzyknął Moonshine. Roland oswobodził się z ramion Uhu''a i zirytowany krzyknął do chirurga: -I czego ryja drzesz?! Moonshine spojrzał na niego zdziwiony, o co mu też może chodzić, po czym powiedział: -Zgubiłem rękę... Rozległo się donośne „Zagłada!” Baobaba po czym rozpętało się piekło. Z wody za Rolandem wyskoczył nieumarły. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i rozpłatał mu łeb. Trupy były wszędzie, pływały w wodzie, wychodziły z nowo powstałych szczelin w ścianach a nawet nadchodziły z kierunku z którego przyszli. Rozległy się strzały. Piraci poczęli walczyć. Dragon był w pułapce. Nie mógł używać swojej broni. Bliźniacy ramię w ramię odpierali chordy umarlaków ale zaczęli słabnąć. Moonshine wyjął zza ucha swój skalpel i wbił go w oko pierwszej bestii na jaką trafił. Willow chwycił równocześnie dwa łby umarlaków i zaczął zderzać je ze sobą. Strup przeskakiwał od wroga do wroga z zakrzywionym sztyletem. W tym całym zamieszaniu umknął Rolandowi Baobab. Murzyn siedział skulony pod ścianą kiwając się przy tym miarowo. Był okrążony przez trupy. Roland wypluł z swoich ust potok przekleństw i popędził w stronę murzyna, tnąc i rżnąc wrogów dookoła. Sprawił, że nieumarli wokół Baobaba zainteresowali się jego osobą. -No! Dalej! Dalej wy sukinsyny!-krzyczał Roland atakując. Szybkim cięciem pozbawił jednego umarlaka głowy,drugim rozpłatał gardło kolejnego, trzecim...Nie zdążył wyprowadzić trzeciego ciosu. Jeden ze stworów brutalnie wytrącił mu cutlasa z dłoni i zacisnął swe zimne palce na jego gardle. Roland ni cholery nie mógł posłużyć się swoim mackami. Coś w bestii mu to uniemożliwiało. Trwali tak przez chwilę. Bestia tępo zaciskająca swój chwyt. Roland patrzący w puste oczodoły śmierci. I rozległ się strzał. Nieumarły rozpadł się na kawałki. Roland upadł na ziemię, poszukując wzrokiem źródła wystrzału. Dostrzegł Dragona. Masywny mężczyzna stał pośrodku tego całego zamieszania. Z lufy jego rusznicy sączył się dym. A to oznaczało... -Nie!-krzyknął Roland. Kolba lufy rozjarzyła się jasnym zielonym światłem. Dragon próbował odrzucić broń niestety ta zaczęła przywierać do jego dłoni, płonąc przy tym. -A pieprzę to...-mruknął pod nosem zdając sobie sprawę z tego co się dzieje. Przeniósł wzrok na Rolanda i uśmiechnął się łobuzersko - Pozdrów ode mnie Margaret- rzucił po czym jego ciało stanęło w zielonych płomieniach. W tym momencie Baobab wrócił do rzeczywistości. Mężczyzna poderwał się z ziemi rzucając zaklęcia w niezrozumiałym dla Rolanda języku. Korytarz zadrżał. Woda zaczęła się podnosić zalewając przy tym nieumarłych. Załoga stała oniemiała w miejscu, patrząc jak woda wypełnia powstałe szczeliny i rozsadza ściany. Trupy nie mogły się ratować. Woda jakby ożyła. Pozostawiła żyjących samym sobie, i rzuciła się na nieumarłych. Woda przygniatała swoim ciężarem, ciała trupów do ścian tunelu, pozostawiając wokół załogi płytki brodzik. Ze wszystkich stron byli otoczeni przez majestatyczne wodne bariery oddzielające ich nieumarłych. Baobabowi nie było mało. Zaczął wykonywać swoimi rękami dziwne ruchy kierując wodę poprzez coraz to nowe szczeliny. Roland przez chwilę pomyślał, że murzyn w tej chwili zalewa całe podziemia. Zamierzał krzyknąć coś do Baobaba, lecz jego zamiar przerwało mu nagłe pęknięcie posadzki na której stali. Roland stał niepewny co robić patrząc jak woda wlewa się szczeliny w podłożu, gdy pęknięcie poszerzyło się i cała posadzka się załamała. W tej chwili Roland całkowicie stracił orientację. Przez chwilę myślał, że spada w dół jednak zdał sobie sprawę, że jest niesiony przez potężny nurt wody. Stracił towarzyszy z oczu. Woda miotała nim po ogromnej (jak sądził) jaskini w której się znalazł. Całkowicie stracił orientację. Po całej jaskini wiły się w powietrzu ogromne słupy wody podmywające, (jak sądził Roland) fundamenty miasta. I w całym tym burdelu musiał się znaleźć właśnie on! Nagle sklepienie groty się załamało wpuszczając do środka, kolejny potężny strumień wody. Dookoła zaroiło się od głazów i innych tego podobnych rzeczy których Rolandowi nijak nie dało się unikać. W pewnym momencie poczuł iż zarył o coś głową. Jedyne co w tym momencie pomyślał, to to, iż powinien ograniczyć sobie alkohol. Prąd poniósł go dalej. Świat dookoła pociemniał. Mewa. Tak, na pewno słyszał mewę. Sól. Czuje sól. Skoro słyszy mewę i czuje sól znaczy to pewnie, że jest na morzu. Co on cholera robi na morzu? Roland otworzył oczy, patrząc dziko dookoła. Pierwsze co do niego dotarło do zapach drewna. Przewrócił się zaskoczony na drugi bok skrobiąc tajemniczą posadzkę na której się znalazł. Deska. Jest na statku. Wtem ktoś brutalnie poderwał go z ziemi. Spojrzał na swoich oprawców. Rycerze. Wszyscy w śliczniutkich, lśniących zbrojach. Zdał sobie sprawę, że jako w Necroville od dawien dawna nie słyszano o rycerzach to zapewne znajduje się na pokładzie „Błędnego Rycerza”. Zmrużył oczy przed promieniami słonecznymi, starając się dostrzec więcej szczegółów. Przed nim, przy ustawionym małym eleganckim stoliku siedział niski, gruby człowieczek o chytrym wyrazie twarzy. Cały wystrojony jak na bal, z pięknymi pończoszkami i peruką. Gładził coś, co leżało na jego nodze. Była to rusznica Dagona. Roland zmarszczył brwi. „Już cię nienawidzę” przemknęło mu przez głowę. Niski człowieczek wezwał go gestem do siebie. Rolandowi nie zostało nic innego jak tylko podejść, oczywiście razem z „eskortującymi” go strażnikami. Niski człowieczek rozparł się wygodnie w swoim fotelu i spojrzał wyzywająco w oczy Rolanda. Ten odpowiedział tym samym nie wiedząc czego się właściwie od niego oczekuje. -Jestem hrabia Edward von de Monte...-zaczął mówić wyniosłym tonem niski człowieczek, starannie wymawiając każde słowo.- Dziś rano zaatakowałem Necroville.- uśmiechnął się szyderczo- Czy wiesz czemu to zrobiłem? -Gdzie są moi towarzysze?- Roland postanowił zignorować tyradę hrabiego i od razu przejść do rzeczy. -Czyli nie wiesz... Jak wiesz Necroville cieszyło się złą sławą...-ciągnął dalej hrabia- W każdym razie wśród ludzi takich jak ja. Wielu zadawało sobie pytanie, czemu to miejsce jest siedliskiem ludzi pokroju...Chm, takich jak na przykład ty-wskazał palcem Rolanda- Otóż okazało się, że przyczyna tkwi głębiej niż ktokolwiek myślał.- w tym momencie Edward rozpostarł szeroko ręce, zamknął oczy i począł opowiadać.- Wiele lat przed skolonizowaniem półwyspu,w miejscu gdzie teraz stoi, a właściwie stało, ale do tego jeszcze dojdziemy,-wtrącał co chwilę- Necroville, znajdowała się kiedyś świątynia nekromantów czczących swego demonicznego boga. Myśleliśmy, że ich wyrżnięto w pień i nie ma się czym martwić. No ale okazało się, że nekromanci przed odejściem rzucili klątwę. Miasto stało się siedliskiem zła, zepsucia i tak dalej, za sprawą mocy demonicznej mocy jaka kiedyś mieszkała na wyspie w podziemiach pod miastem rozprzestrzeniła się epidemia umarlaków których zapewne spotkałeś. Gdy magowie naszej skromnej inkwizycji się o tym dowiedzieli, postanowili działać. Niestety podczas sondowania miasta swymi zaklęciami, tylko rozjuszyli to ZŁO, które swoją drogą podpada pod zło starożytne. No więc stwierdziliśmy iż nie ma ratunku dla tej mieściny i postanowiliśmy zapobiegawczo zrównać ją z ziemią. -Zabijając przy tym niewinnych ludzi?- Roland parsknął- Nie powiem, że to bardzo oryginalne „wśród ludzi pokroju takiego jak ty”- dokończył słodkim tonem. -Może- hrabia skupił swoje zainteresowanie na swych gładkich paznokciach- w każdym razie nie mieliśmy wiele do roboty-spojrzał wymownie na Rolanda.- Jakimś cudem ty i twoja banda podmyliście fundamenty Necroville i utopiliście miasto razem ze złem które w nim mieszkało. Co prawda nasze kochane „zło” chciało walczyć, jak pewnie przekonałeś się w podziemiach, lecz niestety nawet jego wzmożona aktywność nic nie dała. Jedynie spowodowała bóle głowy u twojego przyjaciela. -Baobab? Gdzie on jest?! -Jest tu ze mną, nie martw się. Swoją drogą niezły mag z tego twojego Bambo. Moi ludzie zastali go lewitującego pośrodku, pośrodku...- pstryknął palcami na służącego stojącego obok.- Mortis, słowo! Duży bałagan! Jak to inaczej powiedzieć? -Może burdel- wtrącił Roland -Tak!- hrabia skierował palec w górę.- Burdel! Znaleźliśmy go lewitującego w centrum tego burdelu jaki pozostał z miasta. To on nas do ciebie skierował i podarował mi tą urokliwą broń- hrabia potrząsnął tryumfalnie rusznicą Dragona.- Co do reszty twoich towarzyszy nie jestem pewien.- powiedział zamyślony. Co prawda wyłowiliśmy cię z morza razem z jakimś goblińskim bękartem. Niestety nie ma tu miejsca dla takich jak on, sam rozumiesz. W tym momencie Roland nabrał chęci by nakarmić swoje macki dupskiem hrabiego. -Jak to z morza? Co tu się cholera...- w tym momencie jeden z rycerzy zdzielił go w pysk. -Z morza, dobrze słyszałeś. Twój Bambo musi znać niezłą magię skoro zniosło cię aż tutaj. -Nienawidzę piątków...-wymruczał Roland Hrabia uśmiechnął się chytrze na tą wzmiankę. -Och, ależ gwarantuję ci, że podczas pobytu tutaj znienawidzisz więcej dni tygodnia. Jednak warto zauważyć iż dzisiaj mamy niedzielę. Przyjmuje się, iż niedziela to pierwszy dzień tygodnia. Potraktuj to jako nowy początek!- rzucił za Rolandem uśmiechnięty Hrabia, podczas gdy ten był ciągnięty do ładowni. Niedziela? Pomyślał zaskoczony Roland. O cholera... Siedząc w mrokach pod pokładem, Roland bił się z myślami. Stwierdził, że lepiej nie chwalić się swoimi mackami wyrastającymi z pleców w momencie gdy hrabia napomknął o inkwizycji. Jednak w głowie kiełkował mu nowy pomysł. Niedziela, pierwszy dzień tygodnia. Świetnie. Nim tydzień się skończy Roland postara się by do tego czasu Hrabia Edward był już martwy a statek należał do niego. O tak, to dobra myśl.
  2. Obojętnie czy masz piegi dbaj o soje dziecko widząc pegi!
  3. Ech, szkoda, że trzeba być pełnoletnim. Chętnie bym sobie wieśka obejrzał w akcji :)