Pilarenko

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    6
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Pilarenko

  • Ranga
    Obywatel
  1. Roland zastanawiał się, czy moment rozpoczęcia Złej części szlaku będzie klarownie oddzielony rozerwanymi ciałami rzekomo przysłanych tutaj niewolników czy też będzie można to zauważyć po ścianach wymazanych ichniejszą krwią czy zapachu siarki. Tak to sobie bowiem wyobrażał - w jednym momencie natychmiast wywącha siły piekielne, będzie mógł mocniej ścisnąć dłoń na cutlasie i wtoczyć swoje wyostrzone już zmysły na wyższy poziom. Nikt początkowo nawet nie pisnął słowa, ich nogi wydawały się być jakby spętane tym niezmącanym spokojem, a Baobab, który do tej pory wyłącznie irytował dzielnych piratów swoimi przestrogami o zagładzie, teraz stanowił ważny element atmosfery grozy, ciężko odznaczającej swoją obecność. Slash i Uhu wydawali się być nieco przytłoczeni przemierzaniem tych cholernych kanałów - ich ruchy były najbardziej nerwowe, wpatrywali się w rozświetlającą korytarz pochodnię, jak w ich jedyny ratunek, ostatni bastion przytomności umysłu. Willow stanowił natomiast zupełne przeciwieństwo zachowania wszystkich zgromadzonych - gdyby nie powaga sytuacji, prawdopodobnie radośnie przestąpywałby z nogi na nogę i pogwizdywał szczęśliwie pod nosem. Wydawał się być zupełnie odizolowany od świata, nie miał pojęciu o ewentualnym zagrożeniu. Wszyscy zdolni do jakichkolwiek rozważań mieli wrażenie, że Roland - niby wytrawny myśliwy - stara się nawet nie zaprzątać swojego umysłu jakąkolwiek myślą, był przygotowany na wszystko, co może wyczłapać się zza rogu. Ten stan przerwał gwałtowny zanik pochodni, która do tej pory - jak na złość - nie wydała żadnego zwiastunu, który miał obwieścić, że radośnie tlący się do tej pory len - gaśnie. Wszyscy, zdawałoby się, zwrócili się w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą widniał ich jedyny azyl sprawiający, że wielcy, doświadczeni w boju piraci nie popuścili w portki. Mieli świadomość, że Cloudy może przywrócić ogień nim się spojrzą, ale tak nagłe zabranie im tego ciepła sprawiło, że przerazili się nie na żarty. Ich plany jednak nie wypaliły - Cloudy zabrał się do przywrócenia światłości w kanałach, ale jego buchnięcie płomieniem w kierunku łuczywa skończyło się fiaskiem - ogień pojawił się, ale tylko jako kształt wychodzący z ust chłopaka - w żaden sposób nie wpłynął na żagiew. - Co jest, do stu tysięcy kartaczy - warknął Roland, zdając sobie nagle sprawę, że Dragon nie wykazał do tej pory żadnej aktywności. Wymacał go dłonią - stoi, ale obrócony w przeciwnym kierunku. Już zbierał się, by zbluzgać jego matkę od najgorszych, gdy w tunelu pojawił się oślepiający błysk z zupełnie przeciwnego - w stosunku do pochodni - kierunku. - Zagładaaa - przeciągnął Baobab przerażająco rozdzierając ciszę. Trzy białe promienie rozbłysły na wysokości pięciu łokci na ułamek sekundy, zaś po tunelu rozniósł się okropny wrzask. Nikt nie był w stanie zareagować na tak szybko postępującą sytuację - słyszalny stał się jedynie nagły wystrzał z rusznicy Dragona, lecz wyraźnie zbyt późny - coś niemal ścięło go z nóg, a kula odbiła się rykoszetem gdzieś od sufitu. Dźwięk upadającego pirata nagle przywrócił świadomość w umysłach reszty załogi, która natychmiast cofnęła się o kilka kroków. Jęki Dragona, który zwijał się na ziemi były przerywane przez stopniowo coraz głośniejsze dyszenie Baobaba. Roland jako pierwszy przypomniał sobie o ostrym cutlasie, który trzymał w spoconej dłoni i nieco nieporadnie starał się wyprowadzić pchnięcie w kierunku zjawiska, którego świadkiem byli przed chwilą. Dźwięk naciąganej cięciwy w kuszy Strupa zbiegł się ze szczękiem ostrza, natrafiającego na coś wyraźnie nieorganicznego. Błysk ze strony zagrożenia rozgorzał na nowo, a razem z nim ten okropny krzyk, który szczypał w uszy niby rak. Tym razem Roland zachował więcej rozsądku - starał się, korzystając ze światła, dojrzeć z czym ma, do jasnej cholery, do czynienia. Odruchowo zablokował szablą potężny cios z góry, by płynnie przeskoczyć w bok, niemal niezauważalnie pokiwać głową i wyprowadzić rozpoznawalne kopnięcie, po którym reakcja stwora wydała jednoznaczny werdykt. - To pieprzony żywy trup! - wykrzyczał, mijając się twarzą z pędzącym bełtem wystrzelonym z kuszy. - Kusza nic tu nie da, zostańcie z tyłu! - starał się uporządkować swoją przerażoną drużynę Roland. Leniwe ruchy zombie dawały im całkiem sporo czasu, by wszyscy słusznie wykonali rozkaz ich przywódcy. Wszyscy poza Willowem, który ni stąd, ni zowąd z morderczym krzykiem na twarzy ruszył na nieumarłego. Moonshine, korzystając z sytuacji, wystąpił do przodu i na czworakach szukał zawodzącego Dragona, po czym - gdy już do niego dotarł - pociągnął go za sobą do tyłu. Tymczasem po kanałach roznosiły się krzyki zirytowanego Willowa, którego pięści ukryte za skórzanymi rękawicami, nie były w stanie zrobić bestii absolutnie nic. Cios za ciosem, warknięcie i odgłos pękających szwów, które nie wytrzymały od - bądź co bądź - potężnej siły tego mięśniaka. Straszydło parło, jak gdyby nigdy nic do przodu i w końcu po raz trzeci ciemność została przerwana przez te przeklęte lśnienie, którym emanowały oczodoły i usta upiora za każdym razem, kiedy swoim kościanym ostrzem wyprowadzał powolny, lecz absolutnie śmiertelny atak. Roland, niespokojnie badający do tej pory sytuację, teraz ruszył niemal równolegle z kontrą żywego trupa, chcąc powstrzymać go przed pozbawieniem zdrowia czy życia swojego kolejnego kompana. - Kurwa, już po nim! - wykrzyczał na głos Roland coś, co miało być tylko myślą. Willow stał nieco osłupiony, prawdopodobnie nie przewidując żadnej reakcji na to, co przygotowało dla niego monstrum. Życie uratowała mu niewątpliwie fala błysku podobnej barwy, lecz znacznie silniejszego i przede wszystkim - pochodzącego z tyłu. Pochodnia nagle zapaliła się na nowo i rozświetliła szlachetny w tym momencie profil Baobaba, który z wyciągniętymi do przodu rękoma wbił wzrok w stertę zwęglonych kości, które stały przed momentem na przeciwko owalnej głowy Willowa. Przytulony ściany Slash natychmiast się od niej odsunął, zawadiacko przesunął rękę po szabli, językiem musnął górną wargę i wykrzyczał, starający zatuszować tchórzostwo: - No i to się nazywa pierońsko dobra robota, towarzyszu! - klepiąc Baobaba po potężnym, spoconym ramieniu, podśmiewając się przy tym jak idiota. Roland rzucił czarodziejowi jedno z wielu spojrzeń pod tytułem "cholera, co też w jego głowie siedzi" i ruszył w kierunku Moonshine''a, który klęczał pochylony nad cichym już Dragonem. - Trzyma się? - wypowiedział już po drodze do chirurga. - Krucho z nim, panie Roland, biedaczek wytrzyma godzinę, góra dwie! O, patrzaj pan, jak go ten truposz, kurwa jego mać, podziurawił - tutaj medyk wetknął palec dosyć głęboko w przechodzącą na wylot ranę na wysokości ramienia, po czym oblizał go dokładnie. Roland od zawsze wyznawał zasadę jednego samca w stadzie, nie chciał, by ktoś był w stanie ewentualnie podburzyć jego załogę, dlatego też wyczuł swoją szansę, by pozbyć się niechcianego osobnika. Tą myśl pozostawił oczywiście dla siebie, na zewnątrz natomiast pojawiło się zmartwienie i iluzja walki z jakimś wewnętrznym dylematem. Już miał rozpocząć kwieciste zdanie, gdzie pojawiłyby się najwyższe honory, jakimi rzekomo czcił Dragona, ale znajomy dla nich krzyk odbił się echem z oddali. - Nie mamy wiele czasu, musimy go tutaj zostawić. Przy tych pieprzonych trupach Dragon będzie dla nas tylko obciążaniem i jestem przekonany, że dla dobra wyprawy, gdyby sytuacja była odwrotna, a ja bym tam leżał - zrobiłby to samo. Naprawdę żałuję, że to on jest brzuchem do góry, a stary Roland stoi tutaj zdrów, ale nie możemy mu już pomóc. Strup - zabierz mu rusznicę, może okazać się przydatna. Żegnaj Dragon, niech Cię Bóg ma w opiece, cholera. Załoga stała wyraźnie porażona tą przykrą wiadomością - mają zostawić swojego człowieka? Łysola, z którym niedawno razem chlali i śpiewali radosne, pijackie ballady? Smutek został ponownie przerwany przez wrzask połączony już z tradycyjnym światłem, które odbijało się na ścianie za rogiem. Strup czuł, że robi coś złego, odbierając Dragonowi jego ostoję, przedmiot, o który dbał bardziej niż o samego siebie. Przypomniała mu się sytuacja, gdy sprzedał on swój złoty pierścień, do którego tak się przywiązał, a który był prezentem od pewnej urodziwej baronowej, tylko po to, by wyposażyć się w antał wina, ale nigdy, przenigdy nie pomyślał, by pozbyć się swojej antycznej, grawerowanej broni. Już miał wysunąć strzelbę z dłoni Dragona, gdy ten gwałtownie ją zacisnął, przyciągając do siebie z przeciągłym, żałosnym mrukiem. Próbował nawet przekląć pod nosem, ale Strup odpuścił sobie walkę i wrócił do grupy, która ruszyła już ostrożnie do przodu, z pustymi rękoma. - Kupą mości panowie, kupą! Slash, Cloudy, Willow i doktor z tyłu, zaś przednią ścianę stanowimy ja, nasz czarodziej, Strup i Uhu. Trzymajcie się razem i miejcie na uwadze każdy pierdolony szmer. Nieco pewniej, podbudowani rozsądnym działaniem Rolanda, przemierzali kolejne metry korytarza i nie musieli czekać długo, by natknąć się na drugiego kościotrupa. - Jest tutaj - wybełkotał Baobab - przed nami. Ledwo wszyscy zdążyli z niedowierzaniem zwrócić swoje oczy w kierunku, w którym rzekomo stał nieumarły, by pomarańczowy błysk i ten grający brutalnego marsza na bębenkach krzyk tylko upewniły ich o prawdziwości słów czarnoskórego maga. Uhu z trudem sparował uderzenie po to, by pod jego rękoma zawirował w fantazyjnym piruecie Roland, który zza głowy potężnie pociągnął stwora po nogach, zaś kiedy zombie wylądował na kolanach - Baobab ze stoickim spokojem, wręcz powolnie położył mu dłonie na "policzkach" i niemal dosłownie wyssał z niego życie, czy może śmierć - cholera wie, co w tych straszydłach siedzi. Strup przewalił definitywnie nieżywego już napastnika kopniakiem tylko po to, by usłyszeć odgłosy walki z tyłu. Formacja nie była już tak onieśmielona, a potwory nie wydawały się już takie nieśmiertelne. Willow wyjątkowo błyskotliwie i szybko odbił uderzenie miecza dłonią, dając czas Slashowi na wymyślne zagranie - podstawił on cutlas pod usta Cloudy''ego, który rozgrzał go do czerwoności, by ten drugi z pół obrotu, z impetem godnym kulomiota, pozbawił truposza głowy, która jeszcze przez kilka sekund odbijała się po korytarzu. - Nie mamy na co czekać, biegiem! - wykrzyczał Roland, ruszając do przodu coraz żwawiej. Nie trzeba było dużo czekać na kolejne zastępy monstrów; panowie proporcjonalnie do liczby pokonanych okropieństw nabierali coraz większej wprawy, a chrzęst deptanych kości pod coraz cięższymi butami stał się powszedni. Walka przebiegała zręcznie, a najgroźniejszymi obrażeniami były do tej pory wyłącznie otarcia czy zwykłe przecięcia skóry. Skończy się najwyżej na siniakach i przetrąconej szczęce Willowa, który w uroczy sposób przyjął na twarz cios z, kto by pomyślał, diabelnie ciężkiej i mocnej, kościstej pięści. Piraci zaczęli jednak wątpić w ich cel, by dotrzeć do końca - korytarz wydawał się, jakby nie miał końca, zaś siły z biegiem czasu na pewno się nie regenerowały. Skromne racje żywnościowe, które akurat mieli przy sobie zgromadzeni wystarczyły tylko na to, by najsłabsze organizmy mogły nie paść z głodu, a kolejna godzina dłużyła się w nieskończoność. Toteż zadowolenie i nadzieja były ogromne, kiedy w końcu na ich drodze rozgorzało światło inne od tego, które jeszcze niedawno miażdżyło ich serca ze strachu. Z każdym kolejnym krokiem jednak zwalniali, ujrzawszy coś, co niewątpliwie mijało się z ich oczekiwaniami. Pomieszczenie, do którego trafili to jedna, wielka, oświetlona krypta. Jej wystrój był wyjątkowo bogaty, zupełnie nietknięty przez ręce poszukiwaczy skarbów czy - dla przykładu - piratów. Grobowce były ozdobione wartościowymi klejnotami, a odgradzały je łańcuchy, których cała wartość z pewnością równała się którejś z łajb, na której dotychczas podróżowali. Wszyscy, jak jeden mąż - oniemieli, pojawiły się kurwiki w oczach, zaś Strup ściągnął czapkę i nieśmiele ścisnął ją w ręku. Od wstąpienia do pomieszczenia nie wymienili ani jednego słowa, nie byli nawet na tyle trzeźwi, by pakować korzystniejsze, wedle wartości waga-wartość, przedmioty, ale już po chwili wiedzieli, że koniecznie, ale to koniecznie muszą dowiedzieć się, co jest w tych trumnach. Uhu i Baobab chwycili za pokrywę z jednej i drugiej strony i w pełnej synchronizacji, z niewyobrażalną, można by pomyśleć, gracją - odłożyli ją na podłogę. - Eee, to chyba jakiś król, czy coś, nie? - powiedział niemy do tej pory Willow, pociągając nosem. W środku znajdował się spokojnie spoczywający, wyraźnie przeżarty już przez kilkadziesiąt minionych lat - no właśnie, kto? Mężczyzna wyglądający jak absolutnie ważna postać. - Poseł, król czy jakiś, cholera ci go wie, szlachcic - odrzekł spokojnie Roland, przyglądając się wspaniałej, mimo pochówku, nieskazitelnej urodzie. Z tyłu zazgrzytały kolejne włazy, za które zabrali się piraci - w środku leżeli ludzie z podobnej grupy społecznej, równie pięknie ubrani i przyszykowani. Łącznie: jedna kobieta i trzech mężczyzn. - Który tu umi czytać, hę? Roland, weź no tu pozwól - rzekł Moonshine, stojąc przed jakąś potężną tablicą. Roland podszedł wolnym krokiem, zlustrował wyryte na niej zdanie po raz pierwszy, po raz drugi, zastanowił się jeszcze raz nad tym, co przeczytał, by przypadkiem nie wprowadzić kompanów w błąd i w końcu, po chwili konsternacji, podczas której jego skóra nabrała przerażająco bladego odcienia rzekł bezbarwnie: - Ku pamięci ofiarom rzezi w Tauncerville - po czym odszedł gdzieś, niby oglądając podziemne cmentarzysko. - A co to jest te Tauncerville, co? - zapytał wyraźnie ciekawy Slash, drapiąc się cutlasem po plecach. - No właśnie, w życiu - a żyję już lat wiele - o czymś takim żem nie słyszał - wymamrotał Strup, opróżniając właśnie swój nos z kataru, którego prawdopodobnie nabawił się podczas przechadzek po tych zimnych kanałach. - Nie myślałem, żeby goblin mógł na coś ludzkiego zachorować! - rzucił zaczepnie Slash. - Jak najbardziej, widać, że się gówno na życiu znasz, młodzieniaszku. Mogę Cię czegoś nauczyć przy najbliższej okazji - odpowiedział Strup na prowokację równie agresywnie. - Tauncerville to niegdysiejsza nazwa wioski przylegającej do Necroville, w której kilkanaście lat temu, kiedym podróżował na jednej korwecie, stał urokliwy, acz mały zamek. Wybudowany on został z pieniędzy, a jakże, podatników dla nowopowstałej Rady Konfliktów Rasowych, która zajmowała się godzeniem ludzi i nieludzi - powiedział Roland, obracając się do towarzyszy, kiedy Slash miał zamiar wytoczyć kolejną obelgę w kierunku kapitana. - No i co, poginęli oni? - zaskakująco włączył się do dyskusji Willow. Na to pytanie Roland nie odpowiedział, rozejrzał się tylko z pozornym spokojem po sali, po czym zwrócił się do piratów: - Skoro jest tutaj krypta takich ważnych osobowości - podwładni, którzy musieli o nich dbać dostawali się tutaj na pewno nie przez te cholerne, pełne trupów kanały, lecz przez jakieś wewnętrzne przejście, będące w tym momencie naszą jedyną szansą, by się stąd wydostać. Szukajcie w każdym możliwym miejscu, jakby miało od tego zależeć Wasze życie, bo przecież zależy. Uhu stanowił straż na wypadek, gdyby trupy miały jeszcze zamiar odwiedzić naszych piratów, zaś reszta badała każdy zakamarek pomieszczenia, pukała palcami po ścianach, by rozpoznać jakiś tępy stuk, sugerujący, że po drugiej stronie może być jakieś przejście. I właśnie w takiej sytuacji znalazł się Willow, który chcąc widocznie zabłysnąć wśród załogi, nie czekał na żadną pomoc, lecz potężnym sierpem przebił się przez imponującą ścianę drewna. - Eee, szefie, chyba żem znalazł. Zaangażowałem się chyba bardziej, niż powinienem, ponieważ zostawiłem kilka otwartych wątków, niewyjaśnionych sytuacji, które z pewnością można by bardziej sprecyzować z tego względu, że czułem się... jakbym pisał rozdział w książce. Planowałem, w jaki sposób rozwiązałbym to w przyszłości. Może dla jednych będzie to zaletą (oby do tej grupy należeli jurorzy), a może gwoździem do trumny - nie wiem. Gdyby komuś spodobała się moja praca i byłby ciekawy, w jakim kierunku bym ją poprawił i jak wyjaśniłbym niektóre sprawy, możecie skierować swoje pytania na papilarny66@gmail.com.
  2. Ciemna strona mocy, oczywiście :).
  3. Pilarenko

    Zgarnij grę w konkursie The First Templar

    Roland - gość, który sztyletami smaruje masło na kanapki, a mieczem drapie się po plecach. Tylko ostrze wielkością zbliżone do własnego wzrostu potrafi dostarczyć niekłamanych emocji i kiedy będziemy - niczym Pascal w swoim programie - szatkować wrogów na niesymetryczne kawałki - wtedy opanuje nas satysfakcja, jakiej inne postacie z pewnością nam nie dostarczą. Dość mówić, że to, co tygrysy lubią najbardziej to tryskająca jucha i trzewia robiące za tapetę arcy-starych zamków, a Roland zna się na tym, jak mało kto. Wystarczyło jedno spojrzenie na ów przyjemniaczka i jego oręż, by oblał mnie rumieniec i jeżeli dostałbym w swoje łapska tę grę to postarałbym się, oj, postarałbym się, by we właściwy sposób spełnić przeznaczenie tego bohatera.
  4. http://pilarenko.blox.pl/2011/07/Assassins-Creed-Revelations-8211-zapowiedz.html Smuci nieco ograniczenie znaków, zazwyczaj mam ten problem, że jak coś piszę to bardzo się rozmieniam na drobne, ale w tym wypadku oddanie esencji tej gry, mając tak mało miejsca, jest z mojej perspektywy niemożliwe, ale myślę, że poszło nie najgorzej.