Imerators

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    3
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Imerators

  • Ranga
    Obywatel
  1. Teo niezła opowiastka... kutasiku :D Cholera niech ktoś przeczyta moje wypociny zanim zginie to na tle innych tekstów ;P Pozdro :)
  2. Roland z drużyną stąpali ostrożnie zagłębiając się coraz to dalej w ciemną jamę. Odgłos skórzanych podeszw butów odbijał się echem na całej jej szerokości. Spoglądając w górę dojrzeć mogli szpiczaste kamienne groty wystające spod sufitu. Wyglądały one jakby zaraz miały się zwyczajnie rozpaść i runąć im prosto na czaszki. Obawiając się tego stąpali wzdłuż ścian, sunąc po nich swoimi włochatymi, niekoniecznie czystymi dłońmi, co jakoby dodawało im otuchy. Wśród całej zgrai widać było, że nie są przyzwyczajeni do ograniczonych ciasnotą i widocznością pomieszczeń. Kochali morza i wody, po których przywykli sunąć bujanym ruchem obecnie już nie sprawnej „Orlicy”, a wszystko przy wszechobecności najlepszego trunku na ziemi – rumu. To w końcu ich życie. - Zagłada. – wyszeptał obłędnie Baobab przerywając względną ciszę. Jego ciało idealnie zgrało się z otaczającą ich ciemnością. - Kurwa, zamkniesz się wreszcie? – wykrzyczał wyprowadzony z równowagi Dragon, wymachując mu pięścią przed twarzą. Za nimi bliźniacy zaczęli ryć ze śmiechu. Willow wydawał się nic nie słyszeć. - Stulić mordy, wilki morskie! – ryknął Roland kiedy powietrze przed jego nosem zostało przecięte srebrzystą szablą. Zza wnęki w ścianie wynurzył się nieumarły. Żywy trup. Był o tyle paskudny, że na miejscu szczęki widać było tylko obrzydliwą szparę, z której wypełzał i odbijał się bezwładnie od twarzy długaśny jęzor. Kapitan szybko wbił swój cutlas pomiędzy wygłodzone, pokryte zielono-brązową sadzą żebra, wyrzucił pochodnię w powietrze, tak, aby któryś z jego towarzyszy mógł ją złapać, po czym zgrabnym ruchem przyłożył zdechlakowi rusznicę do miejsca dawnej szczęki. Odgłos wystrzału wydawał się w tym tunelu być spotęgowany dziesięciokrotnie. Rozbryzg krwi i odłamki mózgu ulotniły się na sąsiedni murek. - O rzesz… - powiedział ze zgrozą w oczach Dragon, oświetlając ścieżkę przed nimi. Ta była zablokowana olbrzymimi dębowymi drzwiami. – Kapitan spojrzy. Wiedziałem, że to beznadziejny pomysł schodzić tutaj… Przed przejściem stał co najmniej tuzin takich samych nie umarlaków. „Takich samych” to pojęcie względne. Wydawali się strzec tego miejsca. Uwaga większości z nich zwrócona była na dwóch umundurowanych trupach, które uznali za pożywienie. Miny wszystkich zrzedły na widok wypruwanych flaków. Jeden z nich zwrócił się w stronę pirackiej kompani, rozszerzył swoją japę po czym na nich desperacko ruszył. Za nim zaczęli wstawać inni, odrywając się od jedzenia. Baobab opadł na jedno kolano i zwiesił bezwładnie głowę, jakby zemdlał. „Cholera, walka bez maga może stanowić większe wyzwanie. – pomyślał kapitan, po czym dał z siebie wszystko.” Roland wyrzucił w powietrze swoje potężne, oślizgłe macki, które wypełzły mu zza pleców. Atakując z lewa uderzył pierwszego z zombie. Ten odleciał na parę metrów po czym zderzył się z twardą powierzchnią jaskini. Gdzieś tam trafił kolejnego wystrzałem z rusznicy. Zostali okrążeni. Uhu wysunął się niebezpiecznie blisko, przez co stał się ich głównym celem. Wyczuli jego krew. - Uhu, do tyłu! – wykrzyczał Roland odpychając kolejnych dwóch wrogów. Cyklop walczył dzielnie, jednak pięści nie były najmocniejszą bronią przeciwko trupom. Zanim się spostrzegł te uderzyły na niego z obydwu flanek, blokując jego ciosy. Rzuciły mu się na plecy, zresztą nie tylko, dosłownie rozrywając mu ciało. - Na co gapicie, robale? Pomóżcie mu! – ryknął kapitan. Dragon zaczął ostrzeliwać kupkę trupów, spod której słychać było bolesne jęki cyklopa. Zaraz przyłączył się drugi z bliźniaków, ten ciął swoim kordelasem z wyjątkowym zapałem i agresją. Cloudy podpalał wszystko co leżało i próbowało jeszcze wstać. Smród zgnilizny i okrzyki walki nie pozwalały się skupić na niczym innym. Kiedy było już po wszystkim Moonshine podbiegł do nieruszającego się ciała Uha, po czym sprawdził mu tętno. - Za późno. Nie żyje. Po policzku Slasha spłynęła cierpiąca łza. Nagle za nimi rozległ się tupot ludzkich stóp. Te zbliżały się prędko. Stanowczo za prędko. - Cholera! Moonshine, Strup bierzcie Baobaba i spadamy stąd jak najprędzej! Podbiegli do drzwi, tak szybko jakby ścigało ich stado aligatorów morskich. Roland przypatrując się bliżej na wpół skonsumowanym trupom rozpoznał brygadę, która napadła na miasto. Te same mundury, oraz barwy. Nie było wątpliwości. Kapitan zastanawiał się czego tu szukali. Zaraz rozległ się dźwięk skrzypiących drzwi, obcierających o twardą warstwę skalnego podłoża. Przeszli przez próg, a to co tam zobaczyli nie zapomną już do końca swoich dni. Na początku była totalna ślepota. Wszystkich zdziwiło, że zza olbrzymiej szczeliny w grocie, która roznosiła się w górę na ponad sto metrów wyglądała wielka, ognista kula. To słońce. - O rzesz ty! Dobre miejsce na burdel! – wymruczał podekscytowany Willow, spoglądając na ogrom przestrzeni przed sobą. - Ty tępaku! Dziwki ci teraz w głowie? – Roland wycedził wściekle przez zęby uderzając Willowa w owalny czerep – To jest jakaś przystań. Jaskrawe promienie światła oświetlały port, na którego końcu stał sporych gabarytów złocisty statek. To jest ich szansa. Cały drewniany podest wypełniony był jednak ożywieńcami… Dragon zaczął przeklinać, kiedy zaraz przy uchu świsnął mu nabój kalibru 0,32 cali. Na jego szczęście oberwał zombie, który niegroźnie stał mu naprzeciw. Kiedy się odwrócili dostrzegli nadbiegających żołnierzy, już trochę przepoconych, mierzących do nich jak do kaczek. Prędko złapali za obydwa uchwyty wrót po czym je zatrzasnęli. Dragon rzucił pochodnię prosto w ów przejście. Szybko Cloudy zaczął mu pomagać swoją ognistą śliną. Drzwi zaczęły jarzyć się ciernistymi płomieniami. Przez nie zdążyło przelecieć jeszcze parę chybionych kul. Było słychać bardzo wyraźny huk wystrzałów. - To powinno ich na jakiś czas zatrzymać. – dumny Dragon ruszył w kierunku statku, za nim cała reszta. Parli ile sił w nogach, trzymając w dłoniach swoje wierne rusznice. Dragon, Slash, Willow, oraz Roland byli na przedzie, reszta musiała się zajmować na wpół przytomnym magiem. - Wrzućmy go do wody i będzie po sprawie! – ryknął przekonująco Strup, jakby takie rzeczy były u niego na porządku dziennym. Jako pirat raczej nie przywykł do opiekuńczości. Wręcz przeciwnie. Wszędzie wokół padały strzały. Huk był ogłuszający. Z każdym wystrzałem z drogi schodził im jeden z bezmózgich wrogów. Kiedy skończyła się amunicja – owszem mieli zapasową, lecz nie było na to czasu - wszyscy wyjęli swoje idealnie naostrzone cutlasy. Zaczęli ciąć i spychać zdechlaków na powierzchnię wody. Jednego z nich Roland posłał na dno idealnym kopniakiem w klatę i uśmiechnął się przypominając sobie słynny cytat z legendy o trzystu spartanach. Odcięte kończyny wraz z wszechobecną, szkarłatną cieczą wypełniły cały podest. W końcu dobiegli. - Pakować się, pakować! – ryknął Dragon, dając sygnał rękom. Mag się zbudził. - Nie możecie tam wejść… - wyjąkał. - Co proszę? - Nie możecie! – silnemu głosowi mężczyzny towarzyszyła potężna fala uderzeniowa, która sprawiła, że wszystkich odrzuciło i upadli na glebę. Oczy Baobaba poczęły się świecić czystą bielą zmieszaną z wszystkimi odcieniami niebieskiego. Zaraz do uszu wszystkich doszły złowrogie słowa magii. - Niby dlaczego nie możemy? To nasza jedyna deska ratunku! Na wszystkie dziwki w Necroville, czyż nie jesteśmy kompanami? – Roland spróbował go przeciągnąć na swoją stronę. - To nie ma znaczenia. – wziął głęboki wdech – Statek ten nie prowadzi na znane wam wody. Jeżeli tutaj wypłyniecie, zgubicie się w krainach, o których opowiadano wam dla przestrogi jako bajki kiedy byliście jeszcze dziećmi. Błędnym rycerzem sterować może jedynie prawowity kapitan. „Błędnym rycerzem? – pomyślał Roland.” - A więc się nim stanę! – odparował. - Nie! Nie pozwolę ci na to! Ogromna ognista kula poleciała prosto w Rolanda. Ten najprędzej jak tylko mógł zasłonił się cały swoimi mackami. Bolało go to, lecz z tą stratą mógł się jeszcze pogodzić. Kiedy poczuł ulgę precyzyjnie wyrzucił swoje macki prosto w czuprynę maga, dłońmi jeszcze szybko przeładowując strzelbę. Te odbiły się od tarczy, która go otaczała i ochraniała. - Ataki fizyczne na nic się tu nie zdadzą. – wyjąkał maniakalnie, zupełnie jakby nie był już sobą. Pewny siebie rękoma począł tworzyć jakieś pieczęci. Dragon zaczął skradać się za nim. Kapitan szeroko się uśmiechnął. Z rąk wystrzelił mu potężny ładunek elektrostatyczny, który przedarł się przez sam środek ramienia Baobaba. Ten ryknął z bólu. Tarcza zniknęła. - Kto ci powiedział, że nie znam się na magii? Masz złe lub przestarzałe źródła! - Zaraz pokażę ci prawdziwą moc! To dopiero początek walki! Drewniany podest zaczął się rozpadać, gwoździe wbite w niezbyt trwałe dechy zaczęły unosić się w powietrze, woda się burzyła. W dłoniach Baobaba pojawiła się potężna wiązka ognia. „Twoja kolej. – pomyślał Roland.” I wtedy wyskoczył Dragon przedzierając się swoim coutlasem prosto przez serce maga. - Nie. To już koniec. – wyszeptał mu do ucha. Jego ostatni dech. Źrenice obłąkanie podążyły ku górze. Jego wielka jak na człowieka japa otworzyła się. Wtedy usłyszeć można było pierwszy huk. Kula wystrzelona przez Rolanda przedarła się przez czaszkę Baobaba, pozostawiając za sobą olbrzymią plamę czerwonej cieczy. Jego ciało zsunęło się bezwładnie na ziemię. Wszystko co magicznie się unosiło upadło. - Hej, hej! Nie musiałeś go dobijać, on już nie żył. – powiedział uśmiechnięty Dragon. Roland kciukiem wymienił nabój, wycelował. - Nie celowałem w Baobaba. Drugi huk był niespodziewany. Kula przedarła się przez prosto przez gardło Dragona. Ten próbował coś jeszcze powiedzieć, łapiąc się za pulsującą ranę, lecz nie mógł. Nie miał także możliwości złapania powietrza, więc po chwili i on upadł w bezdechu. Wszyscy, którzy już wstali byli kompletnie zaskoczeni. Czy Roland zmienił stronę? Czy zwrócił się przeciwko nim? Między nimi zapanowała głucha cisza. Ręka Rolanda, która podtrzymywała rusznicę opadła, odbijając się od powierzchni ciała. Po chwili niepewności jego mina spoważniała. - Ładować się, wilki morskie! Ile razy mam wydawać ten sam rozkaz? – wykrzyczał najgłośniej jak potrafił. Wszyscy bez sprzeciwów posłuchali. Kapitan podszedł do Clouda. - Podpal cały podest, tak, aby tamci nie mieli szans nas dogonić. - Kapitanie… czy nie było innego sposobu? - Czyżbyś zmiękł, Cloud? – zapytał drwiąco – Jemu absolutnie nie można było ufać. Stało by się to prędzej czy później, rozumiesz? A teraz do roboty! Kiedy byli już na statku podest już prawie nie istniał. Resztka szczątków unosiły się wciąż na wodzie. Do groty w końcu udało się dostać wrogim żołnierzom, niestety widok, który ich uraczył absolutnie im nie przypadł do gustu. Nie było nawet zasięgu, aby strzelać. - Kapitanie! – ktoś wystękał – Kapitanie! Ten statek… Wydaje mi się, że zbudowany jest ze szczerego złota! „A mimo utrzymuje się na wodzie… czysta magia… - pomyślał Roland.” - No załogo, może jednak piątki nie są takie złe? Zastanawiająca nazwa... te Necroville, co? Wśród załogi słychać było potężną aprobatę. - Kurs na… - westchnął, po czym przekręcił oczami – A w cholerę z tym, wyjmować rum – czas świętować. I odpłynęli w kierunku słońca.