Proteo

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    4
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Proteo

  • Ranga
    Obywatel
  1. Proteo

    Nowa galeria z Wiedźmin 3: Dziki Gon

    Normalnie te screeny urywają d..ę, po raz pierwszy widzę świat oddany z taką dbałością o szczegóły-zobaczcie ile jest zielska! Co do klimatu to czytałem, że jedna z trzech krain ma być quasi-słowińska, co widać na załączonych dwóch obrazkach - klimat może byc nawet lepszy niż w jedynce. Jaram się jak ta wioska!
  2. Przyznam, że dopiero zapowiada się świetnie, a ja już dostałem orgazmu. Generalnie ten artwork mówi sam za siebie i jeżeli tak będzie wyglądała ta gra, to będzie wprost cudownie;D
  3. Haha, ultra świetny tekst, nie mogę doczekać się gry!!
  4. Błędny rycerz cz.II Z każdym niepewnie stawianym krokiem huk dział i odgłosy upadającego miasta cichły, sprowadzone do odległego dudnienia, dochodzącego jakby spod wody. Nic już także nie dzieliło świateł pochodni od gęstej ciemności, jaka panowała w podziemiach; wszelkie naturalne światło zatrzymało się u progu bramy. Piraci mocno ścieśnili szyk, niemal następując sobie na pięty i trącając ramionami, co zwiększyło i tak już ogromny niepokój. Pewnie wystarczyłby jeden głośniejszy dźwięk, jakiś krzyk lub wystrzał, aby banda oprychów, będąca postrachem kupców, żołnierzy i dziwek na całych południowych morzach, rzuciła się do panicznej ucieczki, instynktownie wybierając muszkiety i szble żołnierzy, byle tylko znaleźć się znów na świeżym powietrzu, z dala od cuchnącego mroku. Niestety, to właśnie on stanowił kierunek ich ucieczki. Piracka dola... Przyjazne, swojsko śmierdzące pierwsze sto metrów korytarza skończyło się znacznie szybciej, niż by tego chcieli. - No to witamy w dupie - mruknął Dragon i mocniej ujął rusznicę. - Jak szczury - szepnął Slash- zagonili nas tutaj jak jakieś szczury. - A my to niby kto, książęta? - zakpił Strup, po czym dodał bardziej stanowczym tonem- ruszajcie szybciej swe szczurze dupska, głębiej te cholerne sztywniaki w obesranych przez mewy mundurach nie zdołają nas znaleźć. - Racja, tam dopadną nas inne sztywniaki - ponuro zażartował Slash. - Bardzo, kurwa, zabawne, normalnie obszczałem sobie gacie ze śmiechu- zirytował się Dragon - nienawidzę umarlaków. - Uważaj, żebyś ich sobie nie obesrał, jak już się na nich natkniemy. - Ty mały, parszywy gnoju, ja cię nauczę szacunku do starszych!- Dragon, trzęsąc się ze złości, chwycił rusznicę jak maczugę i odwrócił się w stronę Slasha. Na szczęście pomiędzy nimi stał jeszcze Baobab. - Zagłada! - wykrzyknął głucho. - Zamknąć się wszyscy, do kurwy nędzy!! - nie wytrzymał Roland- spokój ma być! Jesteście piratami, czy może małymi dziewczynkami, trzęsącymi się na samą myśl o ciemnościach?! Dragon, wracaj do szyku, Slash, z tobą policzę się kiedy już stąd wyjdziemy. -J eśli wyjdziemy - szepnęli wspólnie obaj sprawcy zajścia. - Milczeć, ale już! - Kapitanie? - Strup ostrożnie chwycił Rolanda za mackę. - Co!! - Niech kapitan spojrzy, inny korytarz. - A rzeczywiście, wybacz Strup. Roland wzniósł wyżej pochodnię, starając się oświetlić plamę głębokiej ciemności, w kierunku której wskazywał bosman. Nowy korytarz, którego początek, czy też może ujście znajdowało się po stronie pilnowanej przez pół-goblina, skręcał po chwili w kierunku, z którego przybywali piraci. -To pewnie kanał prowadzący z innej bramy - domyślił się Strup. -Też tak sądzę- przytaknął Roland - zresztą, nie mamy czasu, aby się upewnić. Ruszamy dalej. Dalej zniknęło jednak wśród huku wystrzałów i dziwnego, z każdą chwilą czyniącego coraz potężniejszy hałas dźwięku, nierytmicznego stukotu, jakby ktoś tłukł młotem kamienie. Zza zakrętu, na zupełnie zaskoczonych piratów, z okropnym skrzekiem wyleciała papuga, trzepocząc rozpaczliwie nad ich głowami. Zaraz za nią, otoczone aureolą pochodni wypadły dwa przedziwne stwory. Pierwszy z nich okazał się być również źródłem owego piekielnego hałasu, który to, jak się okazało, czyniła jego noga, a raczej proteza, zakończona metalowym kopytem. W prawej ręce dzierżył ociekający krwią kordelas, w lewej pochodnię, która rzucała światło na jego niemłodą już, zarośniętą siwą szczeciną facjatę i świecące w ciemności, kompletnie pijane oczy. Drugie indywiduum wcale nie wyglądało lepiej. Choć z początku szczelnie osnute dymem, wydobywającym się z luf błyszczących, smukłych pistoletów, po chwili ukazało się osłupiałym widzom.. no właśnie, co? Istota, ubrana w lśniące, obcisłe spodnie z wężowej skóry, długą, luźną koszulę z bufiastymi rękawami - jeszcze rano pewnie białą, teraz zbryzganą krwią i poszarzałą od prochu - i delikatne, jedwabne rękawiczki wyglądała na kobietę. Wszelkich patrzących w tym osądzie mogła wesprzeć uroda owej istoty, delikatne, podkreślone subtelnym makijażem rysy, grube, namiętne usta czy duże, zielone oczy. Nie bardzo wiadomo, za kogo owe urocze stworzenie się uwarzało, wiadomym było jedynie, że od urodzenia, chcąc, choć raczej widocznie nie chcąc, stworzenie owo było mężczyzną. -Sax, Julia!- wykrzyknął zdumiony Roland- co wy.. -Chodu!- wrzasnął pirat nazwany Julią. Kompania nie dała dwa razy sobie powtarzać. Sax pozwolił wyprzedzić się uciekającym kamratom, po czym wysupłał spod pazuchy niewielką, czerwoną fiolkę.. Nie czekając, aż zza zakrętu wyłonią się ścigający, rzucił nią o ziemię. Fiolka, pękając, uwolniła gęsty płyn, który natychmistowo zmieszał się z lepką breją, sączącą się dnem każdego z kanałów. -Ognia!- krzyknął Sax i rechocząc pijacko, cisnął pochodnię przed siebie, jednocześnie uskakując poza światło zakrętu. Wybuch był potężny. Fala eksplozji wypełzła gwałtownie z drugiego tunelu , muskając licznymi jęzorami ciało pirata, ale wdzięczny żywioł zdecydował się oszczędzić swego wyzwoliciela. Okazał się jednak bezlitosny dla żołnierzy, goniących w ślad za dwójką; ich potworne, przepełnione bólem wrzaski długo jeszcze ścigały piratów. * - Kapitanie, co teraz? - Hmm.. - Roland zamyślił się. Chaotyczną ucieczkę zakończyła ślepa uliczka. Kompania już od dobrych kilku chwil stała przed gładką, pokrytą czerwonawą emalią ścianą. Co prawda miało to swoje dobre strony, przerwa ofiarowała piratom moment wytchnienia, pozwoliła także dołączyć do reszty Saxowi, wspierającemu się na ramieniu cyklopa, który na rozkaz kapitana wrócił po towarzysza. Jednak Roland wciąż obawiał się żołnierzy, przeczuwając, że oddział, który dogorywał w zawalonym tunelu, nie był jedynym penetrującym podziemia. - No, to..- zaczął Roland - to.. - Wewnętrzna brama - przerwał mu Sax - jedna z czterech prowadzących do serca podziemi, w samo jądro ciemności. - A ty niby skąd to wiesz? To przecież naga, gładka ściana, nigdzie nie widać tu drzwi - podniosły się różne głosy. - Cisza, niech mówi. Tylko jaśniej Sax - powiedział kapitan. -Nie tak prędko, chwila moment - wycharczał stary pirat, wyjmując zza pazuchy pokaźny bukłak i przytykając go sobie do ust. Wiele uderzeń serca później, którym wtórował odgłos wzorowo pracującego przełyku, Sax oderwał się wreszcie od baniaka i znacznie jaśniejszym spojrzeniem powiódł po kompanach. - Na czym to ja.. - widząc jednak pożądliwie wpatrzone w niego oczy piratów, szybko skonstatował, w czym rzecz - no dobra, bierzcie i pijcie, tylko zostawcie jeszcze choć parę kropel. Przez kilka następnych chwil słychać było wyłącznie syk pochodni i łapczywie żłopiących rum piratów. - Dobra, do rzeczy, nie możemy tkwić tu w nieskończoność - przypomniał kapitan ocierając usta. - Jak już mówiłem, to jedna z trzech wewnętrznych bram..może sześciu? Nie pamiętam. Szkopuł w tym.. - Co? - spytali równocześnie bliźniacy. - Szkopuł w tym, wy bezmózdzy kretyni, że nie są to zwykłe wrota.. Nie wyważysz ich od tak, pierwszym lepszym pierdolnięciem - pirat wzniósł palec - trzeba znaleźć sposób. - A ty, panie przemądrzały, oczywiście go znasz. - Niestety nie - Sax czknął i zwiesił głowę. - Świetnie. Strup, Moonshine, wspomóżcie naszego drogiego filozofa, macie jak najszybciej otworzyć tę pieprzoną bramę. Sax, jeszcze jedno, obwiąż sobie czymś to cholerne kopyto, zanim wszyscy żywi i martwi dowiedzą się, gdzie jesteśmy. A teraz może ktoś mi wreszcie powie, co tu się, do stu pijanych czortów i na litość opiekónów morza dzieje?- Roland spoglądał w stronę Julii. - Inkwizycja, kapitanie. Aguirre, zawszony pies Mendozy, przypłynął tutaj w sile trzech okrętów wojennych. "Gniew bogów" i "Gromowładny" otrzymali rozkazy zrównania z ziemią górnego Necroville. - Co czyniął niezwykle skwapliwie, kutasy zasyfione - wtrącił Cloudy. - Załoga "Błędnego rycerza" - kontynuował Julia - zeszła na ląd; wszyscy żołnierze mają udać się do podziemi. Aguirre dowodzi nimi osobiście. - Aguirre, Błędny rycerz. Coś znajdującego się w tych zaplutych kanałach musiało zainteresować Święte Oficjum. Tylko co? - Zagłada - jęknął Baobab. -Powoli zaczyna mi na to wyglądać - zaskakująco dla samego siebie przytaknął kapitan - a my leziemy w sam środek tego całego gówna. Dragon, czy wspominałem już może, jak bardzo nienawidzę piątków? - Więcej razy, niż mam palców u rąk - choć brakowało mu co najmniej trzech, nie miało to żadnego wpływu na czarny jak serce Tytana nastrój Rolanda. - Ej, w górę! - krzyknął Slash. - Co? - Spójrzcie w górę, barany! Roland podszedł do chłopaka i wzniósł pochodnię. - O w mordę, ktoś wymalował cały sufit - rozdziawił swą paskudną gębę Dragon. - To chyba jakieś obrazki, jak w świątyniach - dodał Slash - widzę tu okręt, płonące miasto, dzikusów jakichś.. - Ale ślicznotki - westchnął Uhu, wskazując na wianek nagich dziewcząt oplatający całość malowidła. - O, pan kapitan - stwierdził spokojnie Willow. - Co, gdzie, co ty wygadujesz?! - Tu, w środku. Willow wskazywał swym ogromnym łapskiem centrum fresku, w którym znajdował się ołtarz. Piraci przyjrzeli się czterem stojącym wokół niego osobom. Trzy z nich były zamazane, wilgoć i czas zdążyły zrobić swoje, ale jedna z postaci była niezwykle wyraźna. - Kurwa, on ma rację, spójrzcie, ten gość ma macki dokładnie takie same jak nasz kapitan - gorączkował się Slash. - Nie, nie dokładnie, jednej mu brakuje, ale podobieństwo rzeczywiście jest uderzające - zgodził się Julia. Roland chciał zaprzeczyć, ale tylko bezradnie zamachał wszystkimi sześcioma górnymi kończynami i, pod wpływem nagłego zawrotu głowy byłby upadł, gdyby nie fakt, że podłoga gdzieś znikła. W momencie, gdy Julia kończył zdanie, Strup, który jako jedyny nie przyłączył się do podziwiania fresków, tylko wciąż szukał sposobu na otwarcie bramy, odnalazł dziwny, pokryty pajęczyną i mocno zapleśniały przycisk, którego nie omiszkał bezzwłocznie nacisnąć. Podłoga, będąca wcześniej nadzwyczj solidnym zaklęciem, rozpłynęła się w mgnieniu oka. Zaskoczeni piraci z początku nie byli w stanie dobyć z siebie choćby zduszonego jęknięcia, jednak, ze względu na przedłużający się lot, większość z nich przypomniała sobie o istnieniu strun głosowych, więc na wyprzódki zaczęli testować granice ich możliwości. Głęboką, podziemną studnię wypełniły okrutne wrzaski, które urwały się tak samo niespodziewanie, jak wcześniej zniknęła podłoga. Rolanda ogarnął gęsty, zimny mrok, brutalnie wciskając mu się do ust, dławiąc go, dusząc. Jego oczy powoli gasły, stawały się coraz bardziej beznamiętne. Opadał bezwładnie, jak wypuszczona z rąk kukiełka. Nie zareagował, gdy ktoś schwycił go za rękę i zaczął ciągnąć ku górze. Ostatkiem świadomości zarejestrował błysk białek okalających czerwone źrenice. "Baobab" pomyślał, po czym przykryła go ciemność. * Z bezbrzeżnej próżni wyrwał go krzyk. - Kapitanie! Kapitanie! Ty zawszona ośmiornico, ocknijże się wreszcie! Pierwszy oddech rozdarł ciemności niczym płachtę, oddzielającą go od świata. Roland zgiął się w pół i zaczął intensywnie wymiotować, woda ciekła mu z nosa i ust, wysiłek wyciskał łzy z oczu. Spazmy targały nim dłuższą chwilę. Gdy się uspokoił, Moonshine przytknął mu bukłak z resztką rumu do ust. - Pij. Wypił posłusznie, po czym znowu wstrząsnęły nim torsje. - Jeszcze raz - nakazał chirurg. Tym razem alkohol rozlał sie po całym ciele wspaniałym, ożywczym ciepłem. Roland, po opróżnieniu zawartości odetchnął kilka razy i wyszeptał: - Żyję - i z uśmiechem, w tym momencie przypominającym grymas topielca, powiódł po otaczających go, zamartwionych kompanach. - Kapitanie, całe szczęście - mówili jeden przez drugiego. Roland, pełen wdzięczności w sercu i rumu w żyłach odezwał się do nich: - Jasne, że, kurwa, szczęście, cobyście beze mnie zrobili, wy dziwki we mgle, niedojdy ostatnie, zdawać mi raport, ale już! Wszyscy żyją?! I gdzie my, do ciężkiej cholery, jesteśmy?! Strup, ty pieprzony, goblini bękarcie, odpowiadaj, ale już!! - Wszyscy cali i zdrowi kapitanie. Tylko mokrzyśmy jak podtopione szczury. Na szczęście nasz uczony już kombinuje jakieś chemiczne ognisko, ponoć za rozpałkę mają mu posłużyć kamienie. - Kamienie? - zdziwił się Roland. Strup tylko wzruszył ramionami i kiwnął głową za siebie. Jakby na potwierdzenie jego słów, coś strzeliło, zasyczało i buchnęło wysokim płomieniem; światło, do wtóru z rechotem Saxa, zaczęło anektować ziemie należące wcześniej do mroku i wilgoci. - A jesteśmy, hmm, właśnie tu, gdzie jesteśmy. - Jaśniej Strup, jaśniej. - Wpadliśmy w sam środek podziemnego jeziora. - Jeziora? - Niech kapitan obliże usta. - Racja, nie są słone. Zaraz, jak to wpadliśmy? Bosman zamilkł i utkwił wzrok we własnych, zielonkawych stopach. Z pomocą przyszedł mu Sax. -Wcześniej zapomniałem dodać, że tylko jedna z bram wiedzie bezpośrednio do Nekropolii. Pozostałe oferują mniej lub bardziej niebezpieczne pułapki. Myślę, że i tak mieliśmy sporo szczęścia. Mogliśmy przecież spłonąć, albo zostać zmasakrowani przez jakieś wirujące żelastwa. Roland uśmiechnął się paskudnie. - Mam szczerą nadzieję, że Inkwizycja również miała problemy z odnalezieniem właściwej bramy. Dobra, w takim razie zarządzam postój. Doprowadzimy się do porządku i ruszamy dalej. Strup, powiedz bliźniakom, żeby spróbowali nałowić jakichś rybek w tym jeziorze, myślę, że nie tylko ja zaczynam odczuwać wilczy apetyt. * Roland wrzucił resztki upiornej, uzbrojonej w szereg ostrych jak igły kłów i lampę sterczącą ze łba ryby do ogniska, po czym, dłubiąc ością w zębach, podszedł do stojącego na granicy światła Baobaba. - Wiesz, stary.. - zaczął niepewnie, odchrząknął, splunął w piach i kontynuował - dziękuję ci. Uratowałeś mi życie. Zaciągnąłem u ciebie naprawdę ogromny dług. Czarownik spojrzał mgliście na pirata. - Wkrótce go spłacisz - rzekł enigmatycznie i ponownie zanurzył się w głąb siebie. Choć mocno zaintrygowany, Roland wiedział, że jakiekolwiek wypytywanie czarnoskórego maga nie miałoby sensu. - Ty skończony idioto, wrzuciłeś nasze ubrania w ogień! - darł się Dragon, starając się uratować cokolwiek z żarłocznych płomieni. - To nie ja, ja tylko siedziałem obok tego cholernego sznurka, to nie moja wina, że się zerwał! - tłumaczył się Slash. - To przez ten twój pieprzony cutlas przyrośnięty do łapska - dołączył się rozzłoszczony Julia- moje piękne spodnie! - Hahaha - głośno śmiał się Sax, w czym wtórował mu Willow, wyraźnie zadowolony z panującego rozgardiaszu. - Zobacz, co zostało z moich spodni!- lamentował Julia. - Idioci - wycedził przez zęby Moonshine - Sax, przestań rżeć i chodź tutaj, musimy przygotować jakiś wywar, aby nam kutasy nie poodmarzały. W cały ten zamęt spróbował włączyć się Roland. - Panowie, ogarnijcie dupska, dość już plażowania! - odpowiedziała mu jedynie papuga, skrzecząc przekornie. - Co, nie umiesz po ludzku, wstrętne ptaszysko? Papuga zwiększyła tylko siłę wydawanych dźwięków, które nawet przy najszczerszych chęciach słuchającego nijak nie mogły skojarzyć się z mową, ale idealnie wpisywały się w panujący wokół harmider. "Na co piratom papuga, która nie potrafi gadać?" zastanawiał się w duchu Roland. Z tych jakże głębokich rozmyślań wyrwał go krzyk, dobiegający od strony jeziora. - Kamraci, chooduu!! - wrzeszczeli na przemian Strup z cyklopem. Towarzystwo przy ognisku umilkło. Wszyscy obejrzeli się w stronę nadbiegających. I, jak jeden maż, rzucili się nagle do broni. W ślad za bosmanem i Uhu podążało ogromne, przypominające sparzone z trollem, krabopodobne monstrum. A za nim następne. I jeszcze jedno. - O, kurwa - szepnął Roland i skoczył po cutlasa i pistolet - nie walczyć mi z tym gównem, łapać broń i w nogi! Pierwsza z bestii była już jednak przy cyklopie. Gdy próbowała sięgnąć go szczypcami, Uhu z niezwykłą jak na jego rozmiary sprawnością obkręcił się i odbił okropną kończynę trzymanym w ręku drągiem, służącym mu wcześniej do utłukiwania upiornych ryb. Potknął sie jednak i upadł u stóp potwora. Odturlał się poza zasięg ciosu prawej łapy bestii, przypominającej ogromna maczugę, przed kolejnym zasłonił się drągiem, który pękł z głuchym trzaskiem. Na szczęście dla cyklopa odezwały się pierwsze strzały, kilka kul trafiło potwora; nie zdołały przebic jego pancerza, lecz wstrzymały go na chwilę. Wystarczyła, by pirat zerwał się na nogi i ponownie rzucił do ucieczki. Sax, gdy tylko Uhu znalazł się wśród nich, cisnął wypełnioną prochem kule pod nogi stwora. Wybuch rozerwał miękki spód istoty, która z rykiem runęła w piach. Dwa następne zatrzymały się. - Cloudy, one boją się ognia, daj sukinsynom popalić! - wykrzyczał Sax. Cloudy zgarnął resztki ubrań i zionął na nie swym ognistym oddechem. Tak uzbrojony, w asyście wystrzałów i ciskanych z procy płonących kamieni z ogniska, ruszył na potwory. W ślad za nim podążali Roland z cutlasem w dłoni i Moonshine ze swoją dzidą. Zupełnie oślepione bestie stały się łatwym celem dla doświadczonych piratów, którzy podbiegali błyskawicznie, zadawali cios pomiędzy segmenty pancerza i odskakiwali na bezpieczną odległość. Tak gnębione stwory szybko zostały zniechęcone do dalszego polowania i uciekły z powrotem do jeziora. - Załatwione - wydyszał Moonshine, oblizując grot dzidy - błe, nie znoszę krabów, zalatują rzygowiną. Roland roześmiał się z ulgą. * Kapitan dał znak Strupowi. - Wszyscy gotowi? - spytał bosman i nie czekając na odpowiedź, dokończył - no to w drogę, śmierdzące lenie, a raźno! Szyk wyglądał niemal jak poprzednio, z tą tylko różnicą, że Strupa z przodu zastąpił dzierżący pistolety Julia, a bosman szedł u boku Saxa tuż za Baobabem. Zmienił się także wygląd grupy. Mianowicie, w związku z incydentem przy ognisku, wszyscy szli nago, ubrani jedynie w pasy z przytroczoną do nich bronią i zapasami sporządzonych przez Moonshine''a i Saxa mikstur przeróżnej maści ( w tym wysokoalkoholowych, smakiem do złudzenia przypominających rum), a także bukłaków z wodą z jeziora i upieczonych kawałków upiornych ryb i krabotrolla. Uhu otrzymał zadośćuczynienie za starcie z bestią w postaci jego ogromnych szczypiec, które teraz dzierżył w obu dłoniach jak miecze. Piraci więc nieco raźniejszym krokiem zmierzali na spotkanie z ciemnością. Ogromna, podziemna studnia wiele kroków pózniej kończyła się ścianą z litej skały. Jednak niedaleko szlaku, którym podążali, odnaleźli wejście prowadzące w głąb jaskini. Echo stawianych kroków i urywanych szeptów przybrało znacznie skromniejszy wymiar niż wcześniej, zdawało się skapywać delikatnie wprost z fosforyzujących stalagmitów. - Kurwa, pięknie tu - westchnął Julia. Światło, płynące z pochodni, stało się niepotrzebne. Całą jaskinię gęsto porastały mchy, które wydzielały miękką, różową poświatę i zdawały się wyściełać wnętrze niczym kobierzec. - Czuję się tu jak w najdroższym burdelu. - Albo we wnętzu cipki - zachwycali się piraci. Wszyscy zwolnili kroku, wodząc dookoła oczyma zmrużonymi jak w trakcie przeżywanej rozkoszy. - Ja chcę tu zostać, nie chcę iść dalej - wyszeptał Slash zatrzymując się. - Kapitanie, zróbmy sobie postój, idziemy już tak długo - proponował Strup. Coraz więcej piratów przystawało, niektórzy kładli się, wtulając ciałami w wilgotne mchy. - Nie, musimy iść dalej - bez przekonania powiedział Roland – musimy..iść.. - uczynił jeszcze kilka kroków, po czym opadł na miękki dywan. - Chłopcy, kumy moje, co z wami, co się dzieje? - przestraszył się Julia, jedyny z kompanii, który nie uległ pokusie zapadnięcia w sen. "No pięknie" myślał "pieprzone, trujące zielska, i co ja teraz zrobię?". Nagle zesztywniał. Z głębi jaskini dobiegł go dziwny, mrożący krew w żyłach syk. Julia skrył się za najbliższym stalaktytem i powoli odciągnął kurki pistoletów. Chwilę pózniej z różowej ciemności wychynęła najdziwniejsza bestia, jaką w życiu widział. Włochaty, pajęczy odwłok przechodził w smukłą, kobiecą sylwetkę. Całość przypominała centaura, z tą różnicą, że podstawę hybrydy stanowił nie koń, lecz pająk. Istota zatrzymała się niedaleko śpiących piratów, uśmiechnęła szeroko, ukazując szereg potwornych, ogromnych zębów i zaczęła ludzkimi rękami pleść pajęczą sieć. Julia przełknął ślinę. "Wstrętne pająki" pomyślał i wyskoczył z kryjówki. Pierwsza kula zmiażdżyła twarz potwora, druga utkwiła nieco niżej, w okolicach piersi. Bestia padła na ziemię, konwulsyjnie przebierając odnóżami. - Załatwione - rzekł zadowolony - teraz tylko muszę.. Z głębi jaskini wypełzły następne pająki. - Ja pierdolę - rzucił i zaczął gorączkowo ładować pistolety. Gdy skończył, pierwsza bestia była tuż przed nim. Wypalił jej wprost w rozdziawioną gębę. Następną również udało się położyć, wiedział jednak, że nie zdąży przeładować po raz trzeci. Podbiegł więc prędko do Saxa, zerwał z niego pas z fiolkami, przeżucił przez ramię i chwycił dogasającą już pochodnię, leżącą obok Rolanda. Rozbił jedną z buteleczek i wylał zawartość na cutlasa kapitana, po czym zbrojny w pochodnię w jednej i płonące ostrze w drugiej ręce, odpędził najbliższą z bestii. - Panie może mają ochotę zatańczyć? - ukłonił się i skoczył między potwory. Julia, zwinny i szybki jak jaguar, wirował pośród ogromnych pająków niczym tancerz w święto ognia. Przesuwał się w głąb jaskini, tnąc i oparzając swoje przeciwniczki. Po kilku długich chwilach, odmierzanych sykiem i wrzaskami ranionych bestii, walczący znaleźli się w rozległej wnęce. "Gniazdo" pomyślał i przebił kolejną hybrydę. - No, dość tego moje drogie, jestem już zmęczony, koniec zabawy! - wykrzyknął i przystawił pochodnię do pasa z miksturami. Nie zdążył poczuć bólu. * Rolanda obudził swąd spalenizny. Podniósł się z trudem i oparł o stalaktyt, starając się zwalczyć zawroty głowy i mdłości. Za nim zbierali się pozostali piraci. - Cholera, co się stało, gdzie my jesteśmy? - pytali niektórzy. - Moj łeb, czuję się, jakbym miał potężnego kaca - wydyszał Slash i zwymiotował. - Jaskinia - przypomniał sobie kapitan - wciąż jesteśmy w tej dziwnej jaskini. Musieliśmy zasnąć. Strup, zarządzałeś postój? - Nie, chyba nie.. - To te mchy, widocznie nas otruły - domyślił się Sax. - Skąd ten zapach spalenizny? - spytał Cloudy, oddychając głęboko. - Spójrzcie! Cóż to za paskudy? - Strup zauważył ciała pająków. - Cholera, co się tutaj działo? - zastanawiał się Roland. Sax rozejrzał się uważnie po towarzyszach i mocno sposępniał. - Ej, a gdzie Julia? - zmartwił się bosman. - Kapitanie, Moon, pozwólcie ze mną - poprosił Sax. Rolandowi wystarczyło jedno spojrzenie w głąb oczu starego pirata. - Strup, ogarnij wszystkich, Moonshine, idziemy z Saxem - rozkazał. - Tak przypuszczałem. Moon, chyba nic tu po twoich zdolnościach - odezwał się Sax, gdy już dotarli do gniazda pająków i, pośród wielu podobnych, odnaleźli bezsprzecznie ludzkie szczątki - opary z tych gównianych mchów widocznie nie działały na kogoś, kto przedkładał mężczyzn nad kobiety. Biedny, dzielny pederasta. Ależ będzie mi go brakować - stary, hartowany przez niejedne niepomyślne wiatry żeglarz zapłakał. Wrócili w milczeniu do pozostałych. - Julia nie żyje - oznajmił Roland - poświęcił się, by uratować nasze żałosne dupy, podczas gdy my smacznie sobie spaliśmy. Piraci smutno pozwieszali głowy. - Żeby jego śmierć nie poszła na marne - kontynuował ściszonym głosem - ruszmy tyłki i wyjdzmy wreszcie z tych cholernych podziemi. * W głębi gniazda znajdowała się wąska szczelina. Gdy już się przez nią przecisnęli, ich oczom ukazał się monumentalny widok. Stali w ogromnym, znacznie wyższym niż kopuła świątyni w Calderze hallu, oświetlonym zwisającymi z sufitu świecznikami. Przed nimi wspinały się schody; były tak długie, że ich szczyt ginął w mroku. - Dobra, szczęki w górę panowie. Idziemy dalej - ocknął się Roland. Mniej więcej w połowie schodów natknęli się na pierwsze zwłoki. - Kto to? - Z pewnością nie żołnierz. Całą mordę ma wymalowaną kolorowymi farbami. Chyba jeden z dzikich - bosman wstał znad trupa - strzelili mu w plecy. Im wyżej się wspinali, tym trupów było więcej. Wszystko wskazywało na to, że rozgorzała tutaj zacięta walka. Mijane ciała można było podzielić na trzy rodzaje: dzicy, żołnierze Inkwizycji i niewolnicy, prowadzeni przez którąś ze stron. - Obawiam się, że u szczytu schodów czeka nas niezła impreza - Cloudy wykrzywił usta w ponurym uśmiechu. - Hmm, którego wybrać - zastanawiał się Moonshine - o, ten wygląda całkiem apetycznie - zdecydował, po czym oderżnął rękę aż u ramienia jednemu z żołnierzy. Odpowiedziały mu skrzywione ze wstrętem miny piratów. - No co, zgłodniałem. - Smacznego - życzył uprzejmie Willow. - Dzięki. Ty jeden potrafisz zachować się wsród tych dzikusów. Wiele stopni później, zbyt wiele, by mógł je zliczyć nawet uczony Sax, piratów z męczącej monotonii wyrwał niespodziewany gość, który zbiegał z naprzeciwka. - Cholera, albo mnie wzrok myli, albo to całkiem naguśieńka dziewka! - zdumiał się Dragon, opóściwszy rusznicę. - Ależ ona.. - w tym momencie nad głową Rolanda świsnęły kule. Piraci, z wyjątkiem zauroczonego kapitana, przykucnęli na schodach, nie chcąc stać się łatwym łupem dla żarłocznych pocisków. - Piękna - dokończył Roland gdy kobieta, która nie zauważyła pirata, całą swą uwagę skupiając na pościgu, z ogromnym impetem wpadła mu w ramiona. Niestety, niefortunnie uderzyła głową w jego bark, co spowodowało u niej utratę przytomności i upadek obydwu, zamortyzowany przez macki Rolanda. Strup, widząc kapitana wijącego się w objęciach miłości, a przede wszystkim wyłaniających się z mroku żołnierzy, postanowił na krótki okres przejąć dowodzenie. - Kamraci, na nich, zaabiić!! Zaskoczeni takim obrotem sprawy goniący stanęli jak wryci. W ciągu mgnienia stracili pozycję drapieżców, z krwawą pewnością ścigających swą ofiarę. Na ich nieszczęście surowe, żołnierskie wychowanie nie pozwoliło zaadaptować się do nowych warunków, z czym najmniejszych problemów nie mieli piraci, którzy z tuzina myśliwych wkrótce uczynili tuzin trupów. Roland, niosąc na rękach wciąż nieprzytomną dziewczynę, dołączył do towarzyszy, zajętych zdzieraniem odzieży z poległych. - Prędzej, to nie miejsce na postój. Musimy być już niedaleko szczytu tych cholernych schodów. Wymieniając żartobliwe uwagi na temat najnowszej miłości kapitana, w niedługim czasie dotarli do miejsca, w którym stopnie przechodziły w skaliste wzniesienie. - Bosmanie, widzisz tamtą stertę głazów, po lewej? - Strup spojrzał w kierunku wskazywanych obiektów - urządzimy tam krótki postój. Sax, zaopiekujesz się naszą znajdą, lecz jeśli tylko ją tkniesz.. - Spokojnie, kapitanie, ja już jestem za stary na takie historie. - Patrząc na ciebie jestem skłonny w to uwierzyć. Cloudy, Slash, idziemy na zwiad. Trzeba zobaczyć, co nas czeka za tymi pagórkami. * - Niech mnie Tytani - wyszeptał Cloudy, który jako pierwszy zdołał odzyskać mowę. Roland odkaszlnął cicho. - A wydawało mi się, że w życiu widziałem już wszystko. Przed nimi rozpościerał się najniezwyklejszy krajobraz, jaki tylko oczy ludzkie mogły ujrzeć. Piraci znajdowali się u szczytu gigantycznego krateru. Na prawo od nich, ze stromego stoku schodziły czarne, bazaltowe stopnie, podobne do tych pokonanych niedawno. Na dole przechodziły w szeroką groblę prowadzącą ponad jeziorem lawy. Po obydwu bokach alei stały dziesiątki posągów. - Bogowie, one są ze złota! - ekscytował się Slash. Kolosy powiodły patrzących wprost do stóp czarnej piramidy, którą wieńczył złoty ołtarz. Ponad świątynią wznosił się ogromny kryształ, którego światło narzucało całości obrazu odcień sepii. - Panowie, witajcie w Nekropolii - odezwał się uroczystym tonem Roland. - Kapitanie, spójrz! - Slash wskazywał na podnóże świątyni - tam ktoś walczy. Roland wyjął lunetę zza pasa i przystawił do oka. Istotnie, w miejscu wskazanym przez młodszego pirata kłębiło się od walczących. - To ci dziwaczni kultyści – relacjonował - opanowali schody wiodące na szczyt piramidy i teraz odpierają ataki żołnierzy Inkwizycji - wzniósł lunetę ciut wyżej - o rzesz w mordę, a kogo ja widzę? W ognisku lunety znalazło się kilka postaci. Roland zlekceważył nagie niewolnice, całą swą uwagę skupiając na prowadzącej je dwójce. Po chwili był już absolutnie pewien. - Odnalazły się nasze ptaszki. Przyznam, w dość niespodziewanej roli - rzekł i przekazał lunetę Cloudy''emu. - Vortex! Mówiłem, że to imię zalatuje mi jakimś śmierdzącym czarnoksiężnikiem. Mogliśmy nie zabierać tego przybłędy z Antigui. - I jego przydupas, Ogopogo - dokończył kapitan. Nim jednak zdążyli w pełni strawić tę niespodziankę, już uwaga ich przykuta została przez coś nowego. U szczytu bazaltowych schodów pojawił się kolejny oddział Inkwizycji, na czele którego kroczył wysoki, okryty szarym płaszczem wojownik. - Aguirre - uśmiechnął się Roland - no, to chyba mamy komplet. Slash, zostaniesz tutaj i będziesz obserwował przebieg wydarzeń - polecił i przekazał młodemu lunetę - Cloudy, wracamy do reszty. Przywitały ich dobiegające spomiędzy głazów krzyki. - Aach, ty przeklęta zdziro! - wrzeszczał Dragon - zapłacisz mi za to! Pięść wzniesiona do ciosu jednak nie zdążyła opaść. Wokół ramienia pirata oplotły się macki i potężnie nim szarpnęły. Trzask pękającej kości tylko o mgnienie wyprzedził huk pięści wbijającej okrzyk z powrotem w gardło paskudnego pirata. Dragon padł na ziemię bez przytomności. Roland spojrzał w stronę dziewczyny. Ta wpatrywała się w niego szerokimi ze zdumienia oczyma. - Nic ci się nie stało? - spytał, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, zbity z tropu jej spojrzeniem, wyjąkał - C-co, o co chodzi? - Khal''la''Muerte - wyszeptała. - Kto? - Dosłownie oznacza to "Ten, który ujarzmił Śmierć" - odpowiedział zza pleców Rolanda Sax. Kapitan odwrócił głowę. Wokół zdążyli zgromadzić się wszyscy piraci, z wyjątkiem Slasha, wciąż pozostającego na posterunku. - Gówno mnie to obchodzi - Roland odzyskał kontenans i przyklęknąwszy przy nagiej dziewczynie, okrył ją zdobycznym płaszczem - powiedz mi lepiej, mój drogi Saxie, w jaki to sposób dziewczyna znalazła się sam na sam z Dragonem, z dala od obozu, gdy kazałem ci sprawować nad nią pieczę? - Wybacz, kapitanie - stary pirat spuścił wzrok. - Kapitanie, to nie jego wina - odezwał sie Strup, wychodząc przed zgromadzonych - gdy tylko odeszliście na zwiad, Dragon zaczął dobierać się do dziewczyny. Mówił, że zeszłej nocy nie zdążył sobie pochędożyć, teraz więc takiej okazji nie przepuści. Oczywiście nie zgodziliśmy się na to. Dragon, rozwścieczony, uderzył Saxa i sięgnął po rusznicę. Gdyby strzelił.. Roland wskazał sprawcę zajścia. - Zabierzcie to ścierwo i zejdźcie mi z oczu. Sax, ty i Moon zostajecie tutaj. Gdy podeszli, Roland zwrócił się do Saxa: - Ona nie mówi w kontynentalnym, prawda? - Nie, nie mówi. - Znasz język dzikich? - Słabo, kapitanie. Myślę, że Moonshine okaże się bardziej pomocny ode mnie. - Moon, będziesz tłumaczył. Spytaj dziewczyny, jak ma na imię. - Tak jest - a po chwili dodał - Mina, kapitanie. - Mina- powtórzył Roland - powiedz jej, że jest już bezpieczna. Nie chcę jej teraz o nic pytać, niech odpocznie. Mina, możesz iść? Mina, po chwili potrzebnej na tłumaczenie, pokiwała twierdząco głową. We czwórkę wrócili do pozostałych. - Za tym wzniesieniem - zaczął bez ceregieli Roland - znajduje się.. - przerwało mu wołanie o pomoc, dobiegające z miejsca, w którym zniknął Strup wraz ze związanym Dragonem. Roland wyjął pistolet i bez wachania pobiegł na ratunek. Chwilę później ujrzał bosmana walczącego ponad wciąż nieprzytomnym więźniem z trójką umarlaków. Właśnie składał się do strzału, gdy spomiędzy kamieni wypadły na niego kolejne żywe trupy. Jednemu zdążył przestrzelić szyję, lecz następne były zbyt blisko. Uratował go cyklop, potężnym machnięciem krabich szczypiec ścinając głowę najbliższemu i przewracając dwóch innych. - Kapitanie, trzymaj - Uhu wręczył jedną połowę szczypiec Rolandowi i obaj kontynuowali walkę. Gdy tylko wszyscy piraci znaleźli się na placu boju, szybko zyskali przewagę. Ostatniemu z przeciwników Willow swymi ołowianymi rękawicami zmiażdżył szczękę. - Co to było, do cholery?! - dyszał Cloudy. - Widocznie ci na schodach nie byli wystarczająco martwi. - A teraz są? - zaniepokoił się Uhu. - Nie wiem. - A my nosimy ich ubrania! - Cloudy z obrzydzeniem zaczął zdzierać z siebie wcześniej zrabowane odzienie. Inni, powodowani tym nagłym impulsem, poszli za jego przykładem. - Gdzie jest Strup? - zorientował się Roland. Odnaleźli go po krótkich poszukiwaniach. Bosman leżał oparty o niewysoki głaz. Moonshine okazał się bezradnu, Strup nie żył. - Kurwa!! - klął kapitan, kopiąc z wściekłą rozpaczą pobliskie kamienie - niech by to wszystko szlag! Gdy się uspokoił, podszedł do niego Sax. - Kapitanie, musimy go spalić. Nie chcemy chyba, aby jego ciało ocknęło się tak jak tamtych. - Niech Cloudy się tym zajmie - odpowiedział głucho. - Jest jeszcze jedna sprawa. Dragon zniknął. Roland podniósł oczy na Saxa. Choć stary pirat niejedno już w życiu widział, ciężar tego spojrzenia kazał mu opuścić wzrok i cofnąć się kilka kroków. - Znajdę go. Znajdę i wepchnę przez lufę jego przeklętej rusznicy wprost do piekła. * Podsumujmy - zaczął Roland, chcąc zakończyć krótką naradę - Vortex, znając takie historie, prawdopodobnie chce zdobyć władzę nad śmiercią, umarlaki chcą wszystkich zeżreć, a Aguirre, nasz szlachetny błędny rycerz, wszystko zniszczyć. Tylko my w tym całym doborowym towarzystwie chcemy stąd kulturalnie i nadzwyczajniej po ludzku spierdolić, Z tym, że.. - Nie mamy dokąd - dokończył za niego Sax. - Właśnie. Ale wiecie co, myślę, że ten najważniejszy problem rozwiążemy kiedy indziej. Miałem nadzieję przeczekać, aż tam na dole już wszyscy się wyrżnął, a my sobie elegancko stąd pójdziemy, ale nasi strupieszali koledzy najwidoczniej nam na to nie pozwolą - gdy skończył, wskazał przed siebie. Piraci powiedli wzrokiem wzdłuz trasy wyznaczonej ręką kapitana. To, co zobaczyli na jej końcu, być może nie zdziwiło ich już zanadtto, bynajmniej wcale się nie spodobało. - Wspaniale, jeszcze więcej umarlaków - zaśmiał się Cloudy. - Panowie, chooduu!! Ożywieńcy zmusili ich do ucieczki na schody. Z tamtąd droga wiodła już wyłącznie w jedną stronę - do świątyni. Lecz żeby do niej dotrzeć, najpierw tzreba było przebić się przez walczących u jej stóp żołnierzy i popleczników Vortexa. Sytuacja nie rysowała się więc zbyt wesoło - cóz, jak już to było powiedziane, taka piracka dola. "Właściwie to nie wiem, czy my uciekamy, czy atakujemy - pomyślał w biegu Roland. Odpowiedziały mu obojętne spojrzenia złotych posągów. - Zabić! - wrzasnął i sieknął w plecy pierwszego z żołnierzy. Piraci wpadli z impetem w tylne szeregi doborowego oddziału Inkwizycji, potęgując i tak ogromny już zamęt, jaki panował pośród walczących. Pojawienie się niespodziewanych gości wykorzystali dzicy Vortexa, spychając żołnierzy do samego podnóża piramidy. To sprawiło, że piraci utknęli, niemalże w miejscu rozdając ciosy na prawo i lewo. Pierwszy zginął Willow; niezbyt zwrotny i zwalisty pirat był łatwym celem dla śmigających gęsto ostrzy. Następnym w kolejce do piekieł okazał się cyklop. Gdy jego trup legł na ziemi, pod sobą mając stertę pokonanych przeciwników, wściekli żołnierze zaczęli masakrować jego ciało, dżgając je raz po raz włóczniami. Widząc to Slash zapłonął gniewem i z okrzykiem "bracie" na ustach skoczył w ich stronę. Przywitał go las nastawionych włóczni. Młody pirat sprytnie wcisnął się pomiędzy nie i zaczął siec nie mogących manewrować żołdaków. W krótkim czasie Slash, stojący dzielnie nad ciałem swego "bliźniaka", utworzył wokół siebie okrąg wypełniony zakrwawionymi trupami w mundurach. Nie mógł tak jednak walczyć w nieskończoność. Żołnierze ponownie nastawili drzewce i zakłuli go na śmierć. W tym czasie Sax, będąc zbyt starym, by móc skutecznie walczyć w bezpośrednim zwarciu, skrył się za jednym z posągów i rozłożywszy przed sobą kilka zdobycznych sztuk broni palnej, strzelał w tłum, a każdy wystrzał niechybnie sięgał celu. Jeden z oficerów zdecydował się to zakończyć. Zwołał do siebie kilku podwładnych i ruszył w kierunku kryjówki pirata. Sax zdążył położyć dwóch, gdy żółnierze znaleźli się tuż przy nim. - Mam dla was ostatnią, specjalną niespodziankę, kurwie syny - uśmiechnął się paskudnie i zdetonował ukryty w jukach ładunek. Eksplozja na moment powaliła wszystkich walczących. Gdy opadł wzniecony wybuchem pył, okazało się, że grobla została przerwana, odcinając tym samym świątynię od brzegów krateru. Roland, otoczony kilkoma przeciwnikami, niespodziewaną eksplozję przyjął jak błogosławieństwo. Zebrał się prędko i skoczył w ślad za Moonshinem i Cloudy''m, którzy, osłaniając z obydwu boków znajdującego się w magicznym transie Baobaba, zdołali przebić się przez pierwszą linię walczących i, wybijając stojących im na drodze dzikich kultystów, pieli sie w górę schodów. Wtedy jednak naprzeciw Rolanda stanął Aguirre. - Nie przejdziesz! - krzyknął będny rycerz. - Wiesz, wydaje mi się, że to jeszcze nie czas na finałowy pojedynek - mówiąc to odepchnął Inkwizytora wszystkimi czterema mackami i popędził w górę schodów. Piramida tworzyła trapez, na szczycie którego wzniesiono pokrytą płaskorzeźbami komnatę. Gdy Moonshine, Baobab i Cloudy wreszcie do niej dotarli, przywitał ich grad strzał, wypuszczonych przez strzegących wejścia kultystów. Ochronne pole, utkane z szeptanych wciąż przez czarownika zaklęć, zdołało spopielić wszystkie pociski, jednak ciśnięta przez któregoś z wojowników dzida okazała się obłożona silniejszym kontrzaklęciem. Ugodzony w pierś Cloudy zrobił jeszcze kilka niepewnych kroków, ciął na oślep swym rzeźnickim nożem i upadł na posadzkę. Moonshine zawył wściekle. Wiedział, do kogo należała ta broń. - Ogopogo! Wkrótce urządzę sobie ucztę z twego trupa! - krzyknął i zaczął przebijać się w stronę zdradzieckiego pobratymca. Baobab przyklęknął i podwyższył ton swoich inkantacji. Tuzin kultystów uniosło się w powietrze. Nagle czarownik ryknął i wstał gwałtownie. Dzikusy Vortexa z wrzaskiem polecieli na wszystkie strony. Czarnoskóry mag spokojnie wmaszerował do wnętrza komnaty. Moonshine wreszcie dopchał się do Ogopogo i spróbował pchnąć go dzidą. Ten jednak zdążył się uchylić i odskoczyć od przciwnika. Chirurg atakował jeszcze kilkukrotnie, lecz za każdym razem młodszy rywal okazywał się szybszy. Wokół nich zrobiło się sporo wolnej przestrzeni. Zaczęli krążyć po okręgu jak jaguary, mierząc się pałającymi żądzą mordu ślepiami i wyczekując dogodnej okazji do ataku. Ta nadażyła się, gdy u szczytu schodów pojawił się Roland z depczącym mu po piętach Aguirre. Moonshine skoczył na przeciwnika, nareszcie uzyskując upragnioną przewagę. Roland odwrócił się do Inkwizytora i wydyszał: - No, to chyba i na nas już pora. - Teraz już mi nie uciekniesz, tchorzliwy kundlu - Aguirre odrzucił włócznię i wyciągnął z pochwy u boku piękny, póltoraręczny miecz, ze zdobioną rubinami głownią i inkrustowanym ostrzem. Roland splunął. - Wsadż go sobie w dupę - rzekł i chwycił swymi mackami leżące w pobliżu maczety. Tak uzbrojony, przypominając teraz morskiego potwora, wywinął szaleńczego młynka i natarł na rycerza. Aguirre nie przeląkł się jednak. Cofnął się dwa kroki i machnął magicznym mieczem, niszcząc jedną z maczet. Następny cios odrąbał górną mackę. Roland krzyknął z bólu, ale nie przerywał natarcia. Obaj atakowali tak szybko, że ciosy zaczęły się rozmywać, scalając walczących jak pełna błyskawic chmura burzowa łączy dwa fronty powietrza. Tymczasem Baobab wspiął się po spiralnych schodkach na dach komnaty. Ujrzał tam Vortexa, ubranego wyłącznie w straszną, szkarłatną maskę. Stał przy ołtarzu, na którym leżała naga kobieta. Czarnoksiężnik raz po raz wściekle opuszczał dzierżące rytualny nóż ręce, masakrując ciało ofiary. Obok leżało na stercie kilka innych trupów. - Dlaczego nic się nie dzieje! - wrzeszczał - dlaczego - uderzenie - nic..się..nie..dzieje! Co to ma być!! - Zagłada - powiedział Baobab i zmienił Vortexa w płonącą pochodnię. Roland próbował wstać z kolan. Spomiędzy przyciśniętej do boku dłoni sączyła się krew. - To twój koniec, piracie! - Aguirre wzniósł miecz do ostatecznego ciosu. W tym momencie spod mostka błędnego rycerza wysunął się grot dzidy. - Jeszcze nie tym razem - odpowiedział Roland i ściął Inkwizytorowi głowę. - Dzięki, Moon - odezwał się kapitan. - Drobiazg - wycharczał kanibal - jestes poważnie ranny? - Nie, to nic takiego. Ostrze przejechało po żebrach. Gówno wygląda paskudnie, ale nie jest głębokie. Moon, co z tobą?! - zaniepokoił się, widząc, że pirat słania się na nogach. - Ten złamany kutas miał zatrutą broń. Na szczęście trafił do piekieł szybciej niż ja - uśmiechnął się ponuro i osunął na ziemię. * Roland ze zgrozą przyglądał się ofiarom Vortexa. Wszystkie bez wyjątku były młodymi kobietami. "Minę też czekał by taki los" pomyślał. "Oby udało jej się ukryć". Wtem ktoś delikatnie chwycił go pod ramię. Drgnął zaskoczony i obejrzał sie. U jego boku stała Mina. - Ty..tutaj..jak? - pytał zdumiony, w głębi ducha jednak ogromnie się ciesząc. - Khal''la''Muerte - szepnęła i spojrzała na niego. Krótki moment ciszy przerwał huk wystrzału i odgłos padającego Baobaba. - Jesteście, moje gołąbeczki - Dragon wzniósł rusznicę - zanim wystygniesz, ty dzika kurewko, zdążę sobie podogadzać. Z wyrazami głębokiej nienawiści, kapitanie - nacisnął na spust. Jednak chwilę wcześniej z potwornym skrzekiem na jego wstrętną głowę opadła papuga, orając mu skórę dziobem i pazurami. To sprawiło, że pirat zachwiał się i strzelił wprost w wiszący nad ich głowami kryształ. Miejsce, w którym stał, eksplodowało ciemnością. - Khal''la''Muerte - krzyknęła Mina i pocałowała Rolanda. Oszołomiony kapitan nawet nie poczuł sztyletu, który przebił mu serce. * - Witaj po drugiej stronie rzeki, Khal''la''Muerte. - Kim jesteś? - Zwą mnie Ha-roon. Mogę zaprowadzić cię do królestwa umarłych. Albo spełnić dwie twoje prośby. - Prośby? Jakie? - Możesz poprosić o nieśmiertelność Wszak pewnie po to tu przybyłeś. - Niekoniecznie. A druga prośba? - Możesz wrócic z powrotem do świata śmiertelników, zabierając ze sobą jedną, najdroższą ci osobę. Którą więc prośbę wybierasz? Z ciemności zaczęły wyłaniać się zjawy. Najpierw pojawił się brat. Później wuj Stellan. Następnie załoga Orlicy: Strup, Julia, Sax, Moonshine i reszta, z wyjątkiem Dragona. Dalej duchy zamordowanych przez Vortexa kobiet. Na końcu ukazało się widmo Miny. -Kochasz ją? -Tak. -Zatem to twój wybór? Zastanowił się. Nagle, pośród bezgranicznej pustki, poczuł jakiś ciężar. Trzymał w dłoniach przeklętą rusznicę. - Tak się składa, panie Ha-roon - odpowiedział Roland - że jestem piratem. A piraci biorą co chcą - ciemności rozdarł huk wysrzału. * Stuk. Stuk, stuk. Roland powoli wypływał na powierzchnię jawy z odmętów ciepłego, głębokiego snu. Ostatecznym powodem, dzięki któremu otworzył nieznacznie lewe oko, było dziobnięcie w podbródek, którym został uraczony. - Ahoj, niemowo - odezwał sie do papugi. Ptaszysko zaskrzeczało w odpowiedzi. Roland zdecydował się otworzyć prawe ślepię, po czym, zbierając w sobie całą siłę woli i nieustraszone męstwo pirata, uniósł się na łokciach. Mrużąc oczy, spróbował rozejrzeć się dokoła. - Kurwa - mruknął wiedząc, że żadne inne słowo nie odda tak dobrze emocji wynikających z oglądanego obrazu. Leżał na pokładzie statku; nad jego głową łopotały białe, rozpostarte żagle. Dźwignął się, najpierw na jedno kolano, później na obydwie nogi, z niejakim zdumieniem konstatując, że nic mu nie dolega. Zdał sobie sprawę, że wciąż jest nagi, lecz teraz jego ciała nie obciążały żadne pasy z ekwipunkiem. Przeciągnął się potężnie. "Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak rześki" pomyślał. - Kapitanie ! - Roland spojrzał w stronę rufy - kapitanie! - Strup!! - zawołał radośnie i pobiegł w kierunku operującego sterem bosmana - ty stary, zzieleniały goblinie, żyjesz! - wykrzyczał przez łzy. - No, no, kapitanie, proszę mi się tu nie rozklejać, co by powiedziała reszta załogi, gdyby zobaczyła swego dowódcę płaczącego jak mały dzieciak. - Reszta załogi? To.. zaraz, gdzie my wogóle jesteśmy, w zaświatach? - A gdzie tam, własnie obrałem kurs na Antigue. Musimy zgubić "Gniew bogów". "Gromowładny" już dawno został w tyle. - Czekaj, czekaj. Chcesz przez to powiedzieć, że znajdujemy się na "Błędnym rycerzu"? Ale jak? - Ano, właściwie to czort go wie. Albo i on może nie wiedzieć. Obudziliśmy się rankiem, w sobotę. Teraz mamy piękne niedzielne popołudnie. - I ja tu leżałem cały ten czas, prażąc się jak rak na słońcu, a nikt nawet nie pomyślał, aby mnie czymś okryć? - Mina kazała, by nikt kapitana nie ruszał, póki się kapitan nie zbudzi. Powiedziała.. - Mina?! - wszedł mu w słowo Roland. - Ha, no tak, czeka w kajucie oficerskiej. A, i jeszcze jedno - krzyknął w ślad za odbiegającym - radzę nie schodzić pod pokład, właśnie trwa tam najwspanialsza orgia na morzach południowych! * W czasch, jakie teraz nadeszły, przepełnionych mrokiem i śmiercią, gdy ludzkość znalazła się na krawędzi upadku, historia o dzielnych piratach z "Orlicy" dodaje ludziom otuchy, pokazując, że na tym świecie możliwym jest wszystko, nawet szczęśliwe zakończenia. Po zapadnięciu zmroku, gdy w tawernach zbierają się strudzeni niosącą coraz więcej zagrożeń pracą rybacy i marynarze, piraci, dzieciaki i dziwki, po cichutku, tak, aby nie wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń wśród żołnierzy Inkwizycji, patrolujących ulice, śpiewa się morskie pieśni, dzięki którym wciąż w ludzkich sercach tli się iskierka nadziei. Oto fragment jednej z nich: Do królestwa ciemności Weszli nadzy jak dzieci Odebrali łup Śmierci Arborejscy piraci! Hej ho i butelka rumu!!