viwern7

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    2
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O viwern7

  • Ranga
    Obywatel
  1. Szli długimi krętymi tunelami dobre dwie godziny,aż w końcu ujrzeli światłość,w którą bez wahania wstąpili. Znaleźli się na piaszczystej plaży.Jakże ich zdziwienie było wielkie gdy ujrzeli kobiety ubrane w czerwone suknie mało tego na morzu stał olbrzymi statek. -Kim jesteście-zawołał głośno Roland -To kim jesteśmy nie powinno cię interesować.Ale ja widzę że jesteście piratami,toteż umiecie prowadzić statek. -Spostrzegawcza-powiedział drwiąco Dragon-i jakie piękne! -Zamilcz gnido-powiedziała kobieta-mam dla was propozycje.Widzę że zostaliście z niczym,a my potrzebujemy kogoś kto poprowadzi statek...statek który jeżeli przystaniecie na propozycję będzie wasz.Musicie tylko zapłynąć z nami tam gdzie chcemy. -Macie statek a załogi nie? -Załogę zaatakowały ścierwojady.Tylko my przeżyłyśmy. -Coś mi tu śmierdzi-powiedział Roland. -Jeżeli coś tu śmierdzi to tylko ty,piracie.Chcecie statek czy nie? -Bierzmy te robotę,one zastąpią nam dziwki!-Krzyknął Slash -Zgoda,nic nie mamy do stracenia,możemy tylko zyskać-Rzekł Roland. Kobiety zaczęły wchodzić na statek.Wcześniej się przedstawiła i omówiły z Rolandem wszystkie szczegóły. Roland i jego ludzie nie wiedzieli w jakie gówno się pakują... Sześć kobiet zbudziło się jednocześnie, echo ich krzyków wciąż jeszcze odbijało się od ścian zatłoczonej kajuty oficerskiej. Siostra Ulicia słyszała w mroku, jak tamte z trudem oddychają. Starając się uspokoić przyspieszony oddech, przełknęła ślinę i natychmiast się skrzywiła, poczuwszy ostry ból w gardle. Powieki miała wilgotne, lecz wargi tak spieczone, iż ze strachu, że popękają i zaczną krwawić, musiała je zwilżyć językiem. Ktoś dobijał się do drzwi. Jego krzyki brzęczały głucho w uszach Ulicii. Nie zaprząta- ła sobie jednak głowy znaczeniem wykrzykiwanych słów; ów człowiek nic nie znaczył. Wyciągnąwszy drżącą dłoń ku środkowi czarnej jak węgiel kajuty, siostra Ulicia uwolniła strumień swojej Han, esencji życia i ducha, i skierowała iskrę ku wiszącej na niskiej belce lampie naftowej. Knot posłusznie zapłonął, a smużka dymu chwiała się w rytm kołysa- nia statku. Pozostałe kobiety, również nagie, siedziały i wpatrywały się w słaby żółtawy płomyk, jakby oczekiwały odeń zbawienia lub zapewnienia, że wciąż jeszcze żyją i że ujrzą światło. Widok płomienia sprawił, że po policzku Ulicii spłynęła łza. Przedtem czerń pozbawiała Siostrę oddechu niczym góra czarnej, wilgotnej ziemi. Jej posłanie było zimne i wilgotne od potu, ale nawet gdy się nie pociła, w słonym powietrzu i tak wszystko było zawsze wilgotne, zwłaszcza że od czasu do czasu fale spadały na statek i woda ściekała na pokład. Ulicia daw- no już zapomniała, jak wyglądają suche ubrania czy nie przemoczona pościel. Nienawidziła tego statku, panującej na nim bez przerwy wilgoci, obrzydliwych zapachów, nieustannego, przyprawiającego ją o mdłości kołysania. Lecz przynajmniej żyła i dzięki temu mogła go nienawidzić. Delikatnie przełknęła ślinę, pozbywając się z ust smaku żółci. Starła palcami ciepłą wilgoć zalegającą nad oczami i spojrzała na wyciągniętą rękę - czubki palców połyski- wały krwią. Niektóre z Sióstr, jakby ośmielone jej przykładem, uczyniły ostrożnie to samo. Każda miała krwawe zadrapania na powiekach, dokoła brwi i na policzkach - ślady po tym, jak desperacko, acz bezskutecznie usiłowały rozewrzeć powieki i wyrwać się z sideł snu, snu, który nie był snem. Siostra Ulicia starała się odzyskać jasność myślenia. To musiał być zwykły koszmar. Z trudem oderwała wzrok od płomyka i spojrzała na pozostałe kobiety. Siostra Tovi garbiła się na dolnej koi naprzeciwko. Grube fałdy skóry na jej bokach obwisły i wydawało się, że dopasowują się do posępnego wyrazu poznaczonej zmarszczkami twarzy, kiedy wpatrywała się w lampę. Siwe, kręcone włosy Siostry Cecilii, zwykle starannie ułożone, sterczały teraz na wszystkie strony, a nie znikający z jej oblicza uśmiech, gdy patrzyła ze swego miejsca obok Tovi, zastąpiła poszarzała maska strachu, Ulicia pochyliła się trochę i spojrzała na górną koję. Siostra Armina - nie tak stara jak Tovi czy Cecilia, a raczej w wieku Ulicii i wciąż jeszcze atrakcyjna - wyglądała na półprzytomną. Zrównoważona zazwyczaj Armina ocierała drżący- mi palcami krew z powiek. Po drugiej stronie wąskiego przejścia, na kojach nad Tovi i Cecilią, siedziały dwie najmłodsze i najbardziej opanowane Siostry. Nieskazitelne policzki Siostry Nicei przecinały krwawe zadrapania. Kosmyki blond włosów przylgnęły do splamionej potem, łzami i krwią twarzy. Siostra Merissa, równie piękna jak Nicei, przyciskała koc do nagich piersi - nie ze skromności, ale z przeraźliwego strachu. Jej długie, ciemne włosy tworzyły splątaną gęstwinę. Pozostałe Siostry były starsze i po latach ćwiczeń wprawnie posługiwały się ujarz- mioną mocą, lecz Nicei i Merissa miały rzadko spotykane, wrodzone mroczne umiejętności - talent, którego nie zastąpi największe nawet doświadczenie. Przenikliwsze, niż można by się spodziewać po osobach w ich wieku, nie dawały się omamić sympatycznym uśmiechom i uprzejmościom Cecilii lub Tovi. Młocie i pewne siebie Siostry doskonale wiedziały, że Cecilia, Tovi, Armina, a zwłaszcza Ulicia, gdyby tylko zechciały, mogłyby je z łatwością rozerwać na strzępy. Jednak ta świadomość w niczym nie umniejszała ich opanowania i biegłości - były jednymi z najgroźniejszych kobiet. Opiekun wybrał je właśnie ze względu na ich zdecydowaną wolę zwycięstwa. Widok dobrze jej znanych kobiet znajdujących się w takim stanie mógł wytrącić z równowagi, ale dopiero niepohamowane przerażenie Merissy naprawdę wstrząsnęło Ulicia. Nigdy przedtem nie spotkała Siostry tak opanowanej, tak nieskorej do wzruszeń, tak bezlitos- nej i nieugiętej jak Merissa. Ta kobieta miała serce z czarnego lodu. Ulicia znała Merissę od blisko stu siedemdziesięciu lat i nie mogła sobie przypomnieć, by przez ten czas choć raz widziała ją płaczącą. A teraz Merissa łkała. Ulicia czerpała siłę z widoku odrażającej słabości tamtych i prawdę mówiąc, cieszyło ją to - była ich przywódczynią, była silniejsza od nich. Dobijającym się mężczyzną okazał się Roland, chciał się dowiedzieć, co to za zamieszanie i skąd te krzyki. Ulicia zionęła gniewem ku drzwiom. - Zostaw nas w spokoju! Jeśli będziesz nam potrzebny, wezwiemy cię! Stłumione przekleństwa oddalającego się Rolanda wkrótce ucichły.Jednak coś kazało mu wrucić i wsłuchać się w rozmowe kobiet, Nie wiedział jakie będą tego konsekwencje... Słychać było jedynie łkanie Merissy i trzeszczenie wręg kołyszącego się na wzburzonych falach statku. - Przestań się mazać, Merisso - warknęła Ulicia. Skarcona spojrzała na nią. W jej ciemnych oczach wciąż jeszcze widać było przerażenie. - Nigdy przedtem tak nie było. Tovi i Cecilia przytaknęły jej. - Wypełniłam jego swolę,czemuż to uczynił?Przecież go nie zawiodłam... - Gdybyś go zawiodła były byśmy tam razem z siostrą Lilianą-powiedziała Ulicja -I ty ją widziałaś? Była... - Armina wzdrygnęła się. - Widziałam ją. - Obojętny ton głosu Ulicii miał ukryć jej przerażenie. Siostra Nicei odgarnęła z twarzy splątany kosmyk wilgotnych blond włosów. Opanowała się i powiedziała nor- malnym tonem: - Siostra Liliana zawiodła Pana. Spojrzenie Siostry Merissy, której łzy już zasychały, pełne było lodowatej pogardy. - Płaci cenę zawodu, jaki sprawiła. - Chłód w jej głosie przybrał na sile jak zimowy szron na szybach. - I będzie ją płacić przez wieczność. - Merissa niemal nigdy nie pozwalała, by na jej gładkiej twarzy malowały się jakiekolwiek uczu- cia, tym razem jednak ściągnęła brwi w krwiożerczym gniewie. - Postąpiła wbrew twoim rozkazom, Ulicio, wbrew rozka- zom Opiekuna. Zniweczyła nasze plany. To jej wina. Liliana rzeczywiście zawiodła Opiekuna. Gdyby nie ona, nie tkwiłyby na tym przeklętym statku. Ulicia aż poczer- wieniała ze złości, gdy pomyślała o pysze tamtej kobiety. Liliana chciała chwały tylko dla siebie. Ma to, na co zasłużyła. Ale i tak Ulicia przełknęła nerwowo ślinę na wspomnienie widoku jej męki i nawet nie poczuła ostrego bólu gardła. - Ale co z nami? - spytała Cecilia. Znów się uśmiechała, lecz raczej przepraszająco niż wesoło. - Musimy uczynić to, co nakazał ów... człowiek? Ulicia przesunęła dłonią po twarzy. Jeśli to była prawda, jeśli naprawdę wydarzyło się to, co zobaczyła, nie miały czasu na wahania. Ale to nie mogło być nic więcej niż zwykły koszmar senny, dotychczas jedynie Opiekun przychodził do niej we śnie, który nie był snem. Tak, to na pewno był tylko koszmar senny. Ulicia obserwowała pływającego w nocniku karalucha. Gwałtownie podniosła wzrok. - Ów człowiek? Nie widziałaś Opiekuna? Widziałaś jakiegoś człowieka? - Jaganga - odparła drżąca Cecilia. Tovi uniosła dłoń ku ustom, żeby ucałować palec serdeczny - był to starożytny gest szukania opieki Stwórcy, nawyk nabyty pierwszego dnia szkolenia nowicjuszki. Wszystkie nauczyły się go wykonywać każdego ranka po prze- budzeniu, a także w chwilach cierpienia. Tovi wykonała zapewne ów gest tysiące razy, podobnie jak one wszystkie. Siostra Światła była symbolicznie zaślubiona Stwórcy, spełniała jego wolę. Ucałowanie serdecznego palca stanowiło rytualne od- nowienie tych ślubów. Nie wiadomo jednak, czym skończyłby się teraz ów pocałunek, skoro zdradziły. Przesąd głosił, że oznacza on śmierć tej, która oddała swą duszę Opiekunowi: Siostra Mroku umrze, jeżeli pocałuje serdeczny palec. Chociaż nie było pewne, czy rzeczywiście rozgniewa to Stwórcę, nie było wątpliwości, że wzbudzi to gniew Opiekuna. Dłoń była już w połowie drogi ku ustom, kiedy Tovi zdała sobie sprawę, co czyni, i gwałtownie ją cofnęła. - Wszystkie widziałyście Jaganga? - Ulżcia popatrzyła po kolei na każdą, a one przytaknęły. Wciąż migotał w niej płomyczek nadziei. - A więc widziałyście imperatora. To nic nie znaczy. - Nachyliła się ku Tovi. - Czy słyszałaś, by mówił cokolwiek? Tovi podciągnęła okrycie aż pod brodę. - Byłyśmy tam wszystkie, jak za każdym razem, gdy wzywa nas Opiekun. Siedziałyśmy półkolem, nagie, jak zawsze. Ale to Jagang się zjawił, a nie Pan. Z górnej koi dobiegł ich cichy szloch Arminy. - Cicho! - nakazała Ulicia i ponownie skupiła uwagę na roztrzęsionej Tovi. - Ale co powiedział? Jak brzmiały jego słowa? Tovi wbiła wzrok w podłogę. - Powiedział, że nasze dusze należą teraz do niego. Powiedział, że należymy do niego i że może z nami zrobić, co zechce. Oznajmił, że mamy jak najszybciej się u niego stawić, bo w przeciwnym razie pozazdrościmy Siostrze Lilianie jej losu. - Spojrzała w oczy Ulicii. - Powiedział, że pożałujemy, jeśli każemy mu czekać. - Zapłakała. - A potem pokazał mi, co czeka tych, którzy mu się narażą. Ulicia poczuła nagły chłód i zdała sobie sprawę, że i ona otuliła się przykryciem. Z trudem zmusiła się, żeby je opuścić na kolana. - Armina? - Z góry dobiegło ciche potwierdzenie. - Cecilia? - Zapytana skinęła głową. Ulicia spojrzała na Siostry zajmujące przeciwległą górną koję: choć z trudem, udało im się jednak zapanować nad sobą. - No i? Czy wy również słyszałyście te słowa? - Tak - potwierdziła Nicei. - Dokładnie te sarnę - rzuciła obojętnie Merissa. - Liliana to na nas sprowadziła. - Może Opiekun nie jest z nas zadowolony i oddał nas na służbę imperatorowi, byśmy w ten sposób zapracowały na powrót do jego łask - zastanawiała się Cecilia. Merissa wyprostowała się dumnie. Spojrzenie miała równie lodowate jak serce. - Przysięgłam i ofiarowałam Opiekunowi moją duszę. Skoro mamy służyć temu wulgarnemu bydlakowi, żeby odzyskać łaskę naszego Pana, to będę służyć. Jeżeli będzie trzeba, nawet lizać jego stopy. Ulicia przypomniała sobie, że w tamtym śnie, który nie był snem, Jagang - zanim opuścił półkole - nakazał Merissie wstać. Potem niespodziewanie wyciągnął rękę, chwycił krzepkimi palcami prawą pierś Merissy i ściskał ją dopóty, dopóki pod Siostrą nie ugięły się kolana. Ulicia spojrzała na jej pierś i zobaczyła fioletowe siniaki. Merissa nie starała się przykryć i spokojnie spojrzała Ulicii w oczy. - Imperator powiedział, że pożałujemy, jeśli każemy mu czekać. Siostra Ulicia usłyszała to samo. To, co zrobił Ja- gang, graniczyło z lekceważeniem Opiekuna. Jak imperator zdołał zająć miejsce Opiekuna w tym śnie, który nie był snem? Uczynił to - i tylko to się liczyło. Przytrafiło się to każdej z nich. To nie był zwyczajny sen. Nikły płomyczek nadziei zgasł i żołądek Ulicii skurczył się z przeraźliwego strachu. I ona poznała przedsmak tego, co czeka nieposłusznych. Krew, która zakrzepła nad oczami, przypomniała Siostrze, jak bardzo pragnęła uciec z owej lek- cji. To się naprawdę wydarzyło - wszystkie to wiedziały. Nie miały wyboru. Nie było chwili do stracenia. Kropla lodowa- tego potu spływała między piersiami Ulicii. Jeśli się spóźnią... Zeskoczyła z posłania. - Zawróćcie statek! - wrzasnęła, otwierając gwałtownie drzwim,Roland zdążył wejść do kajuty. - Natychmiast zawróćcie statek! W korytarzu nie było nikogo (tera oczywiście). Siostra z krzykiem ruszyła na pokład. Pozostałe biegły za nią, uderzając po drodze w drzwi kajut. Ulicia nie traciła na to czasu - to sternik wyznaczał kurs statku i posyłał marynarzy do żagli. Gdy Siostra Ulicia z trudem odrzuciła klapę luku, powitał ją mrok: świt jeszcze nie nadszedł. Nad ciemną pow- ierzchnią morza wisiały ołowiane chmury. Kiedy statek ześliznął się z potężnej fali i przez moment zdawało się, że wpa- dają w czarną otchłań, tuż za relingiem zabieliła się piana. Pozostałe Siostry wypadły na wilgotny od morskiej wody pokład. - Zawróćcie statek! - wrzasnęła Ulicia do członków drużyny rolanda, którzy w niemym zdumieniu spoglądali na kobiety. Ulicia mruknęła jakieś przekleństwo i popędziła na rufę, ku sterowi. Pięć Sióstr rzuciło się za nią po nasmołowanym pokładzie.Dragon poczuł, że ktoś chwyta go za bluzę, i podniósł głowę, by sprawdzić, co się dzieje. Z luku u jego stóp wy- dostawało się światło latarni, ukazując twarze czterech ludzi kierujących rumplem. W pobliżu brodatego Dragon zgro- madzili się marynarze i stali, wpatrując się w sześć kobiet. Ulicia z trudem łapała oddech. - Co z wami, opieszali głupcy? Nie słyszeliście, co powiedziałam? Kazałam zawrócić statek! Nagle pojęła, dlaczego się tak gapią - ona i pozostałe Siostry były nagie. Merissa stanęła u boku Ulicii, dumnie wy- prostowana, jakby osłaniała ją sięgająca pokładu szata. - No, no. Wygląda na to, że paniusie przyszły się zabawić - odezwał się Slash, przyglądając się młodszej kobiecie. Merissa, chłodna i nieprzystępna, spojrzała władczo na uśmiechającego się lubieżnie Slasha. - Wszystko, co moje, należy tylko do mnie i nikomu nie wolno na to patrzeć, dopóki mu nie pozwolę. Natychmiast przestań mi się przyglądać albo się tym zajmę. Gdyby Slasch miał dar i władał nim tak mistrzowsko jak Ulicia, wyczułby, że Merissę otacza nimb mocy.Męszyżni wiedzieli jedynie, że pasażerki są bogatymi szlachciankami płynącymi do dziwnych, odległych miejsc, i nie zdawali sobie sprawy, z kim naprawdę mają do czynienia. Roland wiedział, że są Siostrami Światła, lecz Ulicia zakazała mu informować o tym innych. Slasch drwił z Merissy, poruszając obscenicznie biodrami i przybierając pożądliwe miny. - Nie bądź taka sztywna, dziewuszko. Nie przyszlybyście tu w takim stroju, gdybyście miały na myśli coś innego niż my. Powietrze dokoła Merissy, zasyczało. Krew splamiła w kroczku spodnie Slasha. Wrzasnął i podniósł oszalałe oczy. Wyszarpnął zza pasa długi nóż, po czym z krzykiem rzucił się ku kobiecie, najwyraźniej chcąc ją zabić. Pełne usta Merissy uśmiechnęły się zimno. - Ty sprośna szumowino, wysyłam cię w lodowate objęcia mojego Pana - mruknęła do siebie. Ciało mężczyzny popękało niczym zdzielony kijem przejrzały melon, a uderzenie mocy wyrzuciło je za burtę. Krwawy ślad znaczył jego drogę przez deski. Mroczna woda niemal bezgłośnie pochłonęła zwłoki. Pozostali marynarze skamienieli ze zdumienia. - Macie patrzeć wyłącznie na nasze twarze. Nie ważcie się spoglądać na cokolwiek innego - syknęła Merissa. Tamci potaknęli tylko, zbyt przerażeni, żeby się odezwać.Cloudy spojrzał bezwiednie na ciało Merissy, jakby jej zakaz wyzwolił w nim niepowstrzymany odruch. Strwożony zaczął się natychmiast usprawiedliwiać, lecz cięła go po oc- zach ostrym niczym topór bojowy uderzeniem mocy. Wypadł za burtę jak tamten. - Wystarczy, Merisso. Myślę, że zrozumieli lekcję - powiedziała cicho Ulicia. Spojrzały na nią lodowate, zamglone Han oczy. - Nie pozwolę, żeby patrzyli na to, co do nich nie należy. Ulicia uniosła znacząco brew. - Potrzebujemy ich, żeby wrócić. Nie zapomniałaś chyba, że się nam spieszy? Merissa popatrzyła na marynarzy, jakby obserwowała kłębiące się u jej stóp robactwo. - Oczywiście, że nie, Siostro. Musimy natychmiast wracać.-Ulicia odwróciła się i stwierdziła, że właśnie zjawił się Roland. Stał za nimi z otwartymi szeroko ustami. -Jak śmiałaś zabić moich ludzi...-Krzyknął ta jednak przerwała i rzekła. - Zawróć statek, kapitanie - poleciła. - Natychmiast. Wysunął język i oblizał wargi, a następnie przebiegł wzrokiem po twarzach Sióstr, patrząc im kolejno w oczy. - Teraz chcesz zawracać? Dlaczego?-Ulicia wyciągnęła w jego stronę palec. - Dobrze ci zapłaciłyśmy, kapitanie, żebyś zabrał nas tam, dokąd chcemy, i wtedy, kiedy chcemy. Mówiłam, że umowa nie daje ci prawa zadawania pytań, i obiecałam, że obedrę cię ze skóry, jeżeli pogwałcisz któryś z jej punktów. Jeśli wystawiasz mnie na próbę, przekonasz się, że nie jestem tak pobłażliwa jak Merissa. Nie obiecuję szybkiej śmierci. A teraz zawróć statek, i to już! -A może to dla tego chcesz zawrucić bo kazał ci to zrobić Nawiedzający sny? -Podsłuchiwałeś nędzny robaku?Jesteś naprawdę głupi że o tym mówisz ale dobrze się składa.Dam ci wybór albo będziesz służył mnie i mojemu panu albo zginiesz ciężką i powolną śmiercią.Co wybierzesz?Zycie czy śmierć?...