Knessy

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    5
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Knessy

  • Ranga
    Obywatel
  1. @KrisN1 - ten Geralt z widłami to bardzo dziwny pomysł (patrz zakończenie sagi)...
  2. Knessy

    Artykuł: Dishonored - recenzja

    Nie mogę się zgodzić z tym zdaniem o systemie sumienia w grze. Właśnie taki system - wprowadzony na siłę i ograniczający - sprawia, że gracz myśli o celach misji i upatrzonej drodze oraz niemal całkowicie wyłącza własne sumienie i po prostu działa tak, żeby zrealizować obraną ścieżkę. No i piksele wielkości pięści? Nie jestem pewien. Strona artystyczna gry sprawia, że nie odczuwa się ich jako piksele, ale jako zamierzone pociągnięcia pędzlem - przynajmniej ja tak miałem, jeżeli wiecie co mam na myśli. Poza tym recenzja wprost świetna - powinna gdzieś być umieszczona jako wzór, jak powinno się recenzować gry.
  3. Kołkownica oczywiście. Sadystyczna, ale/więc daje niezłą frajdę :D
  4. @Cwieka z całym szacunkiem, ale wygląda jakbyś pisał to sam do siebie. @pobite_gary to samo pomyślałem.
  5. Kapitan Ferris siedział w kajucie okrętu flagowego „Błędny rycerz”. „Bitwa” dobiegła końca, pozostało jedynie napisanie do gubernatora. Kapitan nienawidził pisać raportów, obcy był mu pełen ozdób styl oficjalnych listów, właściwie to pisanie samo w sobie nie należało do najłatwiejszych zadań. Mimo tego pismo musiało być posłane jak najszybciej, umyślny już czekał pod drzwiami kajuty. Panie Gubernatorze, planowany na 13 dnia sierpnia 1717 roku atak na La Isla de los suicidas, zwaną również Necroville zakończył się powodzeniem. - A jak niby miał się zakończyć? – Nabyty na morzu zwyczaj rozmawiania z samym sobą, dawał o sobie znać ze wzmożoną siłą podczas pisania. – Atak na cmentarz, jakby nagrobki mogły się bronić! Na wyspie znaleziono jedynie zwłoki. - No tak... Przecież tego oczekiwali. – Ferris upomniał sam siebie. – To trzeba jaśniej. Wszystkie martwe. - No, teraz kurwa to piszę jak prawdziwy uczony. Martwe zwłoki, ale to nie ja kazałem sobie szukać żywych zwłok! Pieprzony wróżbita. Kapitanowi przemknęły przed oczami niedawne wydarzenia. La isla de los suicidas była pusta odkąd pamiętał. Krążyły jakieś bajki o wietrze, który namawiał mieszkańców do samobójstw, krążyły bajki o piratach, o skarbach... Jak zawsze wokół opuszczonych miejsc. Od dziesiątków lat to była po prostu bezludna wyspa, zgniłe, opuszczone miasto. Wśród gęstej mgły trudno jednak było o dokładne ustalenie położenia statku, wyspa wyłoniła się przed nimi dość niespodziewanie by zasiać strach w sercach załogi. Żołnierze zaczęli protestować, że nie przeprowadzą desantu dopóki mgła nie opadnie. - Dopóki mgła nie opadnie! Też mi kurwa pomysł! To byłby dopiero atak z zaskoczenia, gdybyśmy sobie godzinkę pływali w okolicach brzegu aż „mgła nie opadnie”. Jeszcze nasze dziatki śpiewałyby pieśń o Kapitanie-kretynie i załodze bałwanów! Ale trudno nie posłuchać załogi. W takich warunkach okręty stawały się jednymi z najlepszych na świecie przykładów działania demokracji. Kapitan, który nie słucha załogi może dosyć szybko być zmuszony do pływania bez statku, po dnie, z dziurą w głowie. Rada była jedna, trzeba było strzelać w stronę wyspy. Kule latały tak gęsto jak stada ptaków wypłaszane z lasu przez pożar. Miasteczko zostało zbombardowane z taką intensywnością, że żaden chowający się wśród ruin pirat nie uszedłby z życiem. Dopiero to przekonało załogę do desantu. Pierwszy na ląd próbował wyjść oficer Maynard. Łódź rozbiła się o rafę. - Akurat! O rafę! Pokład nawet nie draśnięty. Za to załoga wybita do nogi, dwudziestu chłopa. Jasne, że któryś z okrętów płynących za nimi strzelał za nisko. Tylko, że żaden skurwysyn się nie przyznaje... – Ferris wiedział, że napisanie w raporcie o niekompetencji własnych żołnierzy skończyłoby się dla niego dość nieprzyjemnie, w najlepszym wypadku batem i skórą schodzącą z pleców. Prawdopodobnie jeszcze gorzej, gdyby w sprawę wmieszał się ojciec Maynarda. Gdy pośród mgły znaleziono pustą łódź i okaleczone zwłoki załogi, rozpoczęto drugą fazę ostrzału. Nie przetrwały nawet budynki. - Ciekawe jak się wytłumaczyć ze straty całego zapasu kul? – Ferris wiedział, że dopóki nie znajdzie wytłumaczenia brzmiącego lepiej niż „wystrzelania całych zapasów we mgłę”, zdrowiej będzie milczeć na ten temat. Na wyspie znaleziono jedynie zwłoki i ruiny. Wszystkie znalezione ciała były martwe od bardzo długiego czasu. - No więc wszystkie kule na marne. – Gdy zeszli na wyspę okazało się, że trupy były w krańcowym stadium rozkładu. Ferris zastanawiał się przez jakiś czas, czy nie byłoby lepiej upchnąć w raport jakiejś bajki o niewielkiej grupce piratów, którzy kryli się wśród ruin, wiedział jednak, że języki załogi potrafią się czasem rozwiązywać w najmniej odpowiednim momencie. Lepiej zbytnio nie fantazjować. Nie znaleziono pośród gruzów żadnych oznak „czarnej magii” czy „wrót piekielnych”. - Złota też nie było. Ani grama. Wszystko na marne. Jedynie jakieś wejścia do cuchnących piwniczek. Co prawda z gotowymi do użycia pochodniami, ale ktokolwiek chciałby wejść głębiej musiałby się chyba nauczyć pływać w gównie... Pieprzony wróżbita! Zjawia się taki nie wiadomo skąd, z czerwonym nosem i siwą strzechą na głowie, – tutaj kapitan przeczesał odruchowo starannie trefioną, czarną niczym heban perukę – pieprzy coś o nieumarłych, o półgoblinach, bramach piekieł, czarnej magii... Jeszcze tylko brakowało ludzi z mackami na plecach! Od razu trzeba było potępieńca wychłostać i wyrzucić z miasta. Ale nie! Trafił na podobnego sobie opijusa i gubernator uwierzył. A jak gubernator każe, nie ma rady, trzeba płynąć. Trzeba tracić kule i ludzi. Rozkaz to rozkaz. – Ferris zauważył, że z nerwów zaczęła mu się trząść zastygła nad papierem ręka. Wiedząc jak Jaśnie Pan Gubernator miłuje prawdę i spokój na swoich wyspach, radziłbym – niniejszym podpisany tutaj sługa Jaśnie Pana – wywiesić wróżbitę, który stał się przyczyną niepotrzebnego ataku, na gałęzi. - A i samemu zawiesić się obok, Panu gubernatorowi na pewno nie zaszkodzi. Byle nisko, żeby was jeszcze psy obgryzły! – dodał w myślach. Niniejszy i najbardziej oddany sługa Pański, J. Ferris Oddając list posłańcowi, kapitan zastanawiał się jeszcze przez chwilę, czy nie byłoby lepiej kazać komuś jeszcze raz wejść w te gówniane piwniczki. Wątpił jednak, by po ostatniej próbie – wysłany marynarz wciąż nie wrócił – znalazł się jeszcze ktoś, kogo dałoby się przekonać do nurkowania, choćby nawet pod groźbą tortur. - Cholerny piątek. One zawsze przynoszą pecha. – Westchnął tylko, przekazując raport.