Gram.pl

Napisz krótką opowieść Wędrowca i zgarnij książkę z Uniwersum Metro!

12 postów w tym temacie

Napisane dawno temu w klimacie Metra, mam nadzieję, że się wam spodoba. ;)

Dziennik Naczelnika Wałsoraja Lytsbosa, 31 lipca, 2034:

Wszystko wskazywało na to, że to będzie dzień jak co dzień. Szybkie wstawanie, poranna fajka, kubek grzybowej herbaty i codzienne przeczesywanie tuneli metra.
- I po kiego tam idziemy Naczelniku, – zagrzmiał Aleksiej dopijając do końca herbatę – myślisz że coś tam znajdziemy? Szukamy już od dwóch tygodni i niczego nie znaleźliśmy.
- Spokojnie towarzyszu, – uspokajałem tego mięśniaka jak tylko mogłem – wiem że tam będzie coś wartościowego, musimy tylko zagłębić się odrobinę dalej.
- Aleksiej, bądź dobrej myśli, nie zapominaj że znaleźliśmy niedawno działający komputer sprzed wojny – dodała od siebie nieodzywająca się do tej pory kobieta. Do tego całkiem niedawno zdobyłam do niego działającą mysz, brakuje nam więc jeszcze, jak to nazywaliście przed wojną, „karty graficznej”?
- Myszy to masz w metrze Layla, do tego zmutowane. - wycedził przez zęby towarzysz Swołocz.
- Taaa, a za nimi ta bandycka swołocz biega?
- Nie denerwuj mnie młoda! To nie moja wina że mam takie nazwisko!
- Wyluzuj mięśniaku, bo Ci żyłka w tyłku pęknie. Swoje nerwy i siłę zachowaj na później, bo na pewno się przydadzą. - powiedziałem na spokojnie do Aleksieja.
- Dooobra... To ruszmy się w końcu zamiast gadać jak przekupy na targu.
- A co to jest targ? - zapytała z zaciekawieniem w głosie Layla.
- To takie... A, nieważne, kiedyś Ci opowiem.
- Ok, więc ruszajmy panowie.
Zabraliśmy trochę sprzętu i amunicji, resztę fajek które nam zostały i ruszyliśmy w drogę.
Po około trzech godzinach szukania czegokolwiek wartościowego, zatrzymaliśmy się na chwilę. Nagle mój towarzysz Aleksiej wpadł we wściekłość.
- Ja wiedziałem że tak będzie! Nic tu nie ma! - krzyczał mięśniak na cały głos.
- Cicho, zamknij japę młotku, bo nas bandyci znajdą! - powiedziała Layla próbując go uspokoić.
- Mam ich gdzieś! Już któryś dzień z rzędu niczego nie znaleźliśmy!
- Aleksiej uspokój...
- NIE!!!
W tym momencie wziął on swój karabin i zaczął bić kolbą w ścianę. W pewnej chwili wybił w niej dziurę.
- Czy... Ja... Właśnie...?
- Tak, przypadkiem coś znalazłeś młotku i to wcale nie jest Watcher ani Lurker.
- Załoga, bierzemy co mamy w rękach i kopiemy! - dałem rozkaz załodze, po czym zaczęliśmy kopać.
Po jakimś czasie kopania okazało się, że to był zasypany tunel metra, całkiem krótki w porównaniu do innych tuneli. Rozdzieliliśmy się i godzinę później, gdy już przeczesaliśmy prawie cały teren, Layla zaczęła nas wołać:
- Chłopaki, chodźcie szybko, coś znalazłam! Jakieś pudełko z dziwnym, starożytnym symbolem!
Gdy do niej dotarliśmy, moim oczom ukazało niewidziany od lat symbol.
- Czy ja dobrze widzę? To jest... Nie wierzę, Wałek, w tym pudle jest całkiem nowa karta graficzna! GeForce GTX 660!
- Tak Aleksiej, Nvidia, pamiętasz? - przez głowę przebiegło mi całe przedwojenne życie.
- Peeewnie... Te zarwane noce, zimne piwo, internet...
- Chłopaki, czy ja o czymś nie wiem? Co to jest ta Nvidia, co to jest internet? - wykrzyczała Layla ze zdenerwowaniem w głosie.
- Nasza młoda kobietko, twój ojciec, panie świeć nad jego duszą, zacząłby płakać gdyby to zobaczył. - oznajmił mięśniak. Ostatnio widzieliśmy ten symbol w dniu ataku, gdy wchodziliśmy na stację metra. Wszystko Ci opowiemy gdy tylko wrócimy do stacji. - pierwszy raz od dłuższego czasu mówił tak spokojnie.
Ostrożnie zaczęliśmy szukać jeszcze innych rzeczy w okolicy. Udało nam się znaleźć trochę amunicji do pistoletu i kilka paczek papierosów. Towarzysz Swołocz nie mógł wyjść ze zdziwienia, gdy zobaczył jeszcze zamkniętą w folii paczkę M&L'ów z akcyzą z roku 2013.

Kilka godzin i kilkadziesiąt trupów później, gdy już wróciliśmy do stacji, mimo głodu i zmęczenia zabraliśmy się za instalację naszego znaleziska. Po wielu trudach, w końcu udało nam się go uruchomić.
- Naczelniku Wałek, czy to co widzę to jest działający i włączony komputer przedwojenny? - zapytała Layla.
- Tak młoda, to on. Przy czymś takim z Aleksiejem i twoim ojcem spędziliśmy mnóstwo czasu gdy byliśmy w twoim wieku. Szkoda że nie ma go teraz z nami, jestem pewien, że bardzo by się ucieszył gdyby to widział, tak samo jakby widział jak dorastasz.
- Naczelniku, zerknij, tu na pulpicie jest chyba plan jakiegoś Metra sprzed roku! - zauważył Swołocz, otwierając folder o nazwie „Metro 2033”.
- Niemożliwe, jak ponad 20 lat temu mogli przewidzieć że dzisiaj będziemy w nim żyć i siedzieć, zresztą zobaczmy... Ej, to nie jest plan, to gra!
- Jak to, jaka gra? Chłopaki, dlaczego mi niczego nie tłumaczycie?!
- Młoda, wszystko w swoim czasie. Eh, przypomina mi Ciebie w jej wieku mięśniaku.
- Taa, no co ty nie powiesz Wałek.
- Przekraczasz swoje kompetencje Swołocz, uspokój się, usiądź na tyłku i zobaczmy co to jest.
Gdy w końcu doszliśmy do tego, jak to uruchomić, wszak nie korzystaliśmy ponad 20 lat z komputera, naszym oczom ukazał się obraz, który przyprawił nas o lekki zawał serca.
- W życiu, to gra która opisuje nasze dzisiejsze, codzienne życie! - powiedział Aleksiej po czym spadł z krzesła. - Skąd oni mogli to wiedzieć?
- Nie wiem – odparła Layla, ale pewnie w tej całej Nvidii pracowali prorocy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie tak dawno wyruszyłem z Konina do Poznania. W moim rodzinnym mieście schrony były pod pocztą, a że byłem listonoszem przed Pożogą, to wyjątkowym fartem udało mi się przeżyć. Miasto było prawie całe zniszczone - wiecie, kiedyś mieliśmy dwie elektrownie i kopalnie węgla. Wychodziliśmy ze schronu i szukaliśmy przydatnych rzeczy po sklepach, ale nie zostało już tego dużo. Widziałem nawet mój rodzinny dom, ale bałem się wejść do środka. W czasie Pożogi była tam cała moja rodzina, nie chciałem widzieć co się z nimi stało. Pewnie siedziałbym dalej spokojnie w schronie pod pocztą gdyby nie ten list.

Wiecie jak to jest - siedzisz całym dniami w schronie, zrobisz co masz zrobić i potem szukasz sobie rozrywek. A że my byliśmy pod pocztą, to czytaliśmy listy. Większość to były pisma z urzędów czy jakieś śmieciowe ulotki. Ale trafiła nam się ta perełka. Prawdziwy list, taki jak to kiedyś ludzie pisali! Facet pisze do swojej dziewczyny, jak to za nią tęskni, jak nie może się doczekać kiedy się spotkają i takie tam. Wzruszyliśmy się wszyscy w schronie, był symbolem starego, zniszczonego już świata. I wtedy wpadłem na pomysł - dostarczę ten list do tej dziewczyny, bez względu na to czy jeszcze żyje czy już nie. 

Słuchajcie, jakie rzeczy widziałem po drodze, to mi nie uwierzycie! Woda w Jeziorze Powidzkim świeci nocą niebieskim blaskiem. Ślimaki wielkości pięści plują kwasem. Drzewa rosną do góry nogami. Ptaki przypominają te dinozaury, no te... Pterodaktyle! Są jeszcze inne brzydoty, sarny o dwóch głowach czy zmutowane psy. Ale najgorsza w tym wszystkim jest pustka i samotność. Zero ludzi, przez większość czasu cisza i spokój. Czasami człowiek odchodzi od zmysłów i chce krzyczeć, byle by usłysześ jakiś głos. 

No ale my tu gadu, gadu, a ja mam zadanie do wypełnienia. Niedaleko tego schronu był adres na który miał iść list. Nie mieszka może tutaj przypadkiem Alicja Maj?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

                                                                                   „Powrót do przyszłości”

 

 

    – Musiałem – powiedział Marek, wyciągając grot ze skroni starszego mężczyzny. Rozejrzał się wokoło, czy aby ktoś go nie obserwuje, po czym wrócił do mężczyzny.

    – Naprawdę – zatrzymał się na moment, jak za każdym razem, gdy kogoś zabijał, w celu przygotowania mowy pożegnalnej. Po upadku rządów ludzi, zapanował chaos. Marek od dziecka był chrześcijaninem i pamiętał nauki księży, na temat zbrodniarzy, których powinien się wystrzegać, a w istocie sam stał się jednym z nich.

    Stał nad zwłokami i rozważał, co powiedzieć. Uczono go, aby grzebać zwłoki, lecz kiedy w trakcie zakopywania innych zwłok, ktoś zaczął strzelać do niego z karabinu, postanowił, że będzie musiał w innych sposób wypełnić swój chrześcijański obowiązek.

    – Kiedyś to było zupełnie inaczej – rzekł, zamykając powieki starca. – Mieszkałem na wsi. Miałem kochającą żonę i dwójkę dzieci – dziewczynki. Pamiętam jak dokazywały. Lubiły biegać pośród jabłonek. Bawiły się w berka i chowanego. Wspaniałe czasy – Marek zatrzymał się na chwilę i zadumał w swoich słowach. – Tak, to były wspaniały okres. Posiadałem dobrze prosperujące gospodarstwo. Mieliśmy w planach wykupienie kolejnych działek, jednak wojna rozdeptała swoim ciężkim buciorem nasze plany. Dobrze pamiętasz co się stało. Ludzie zaatakowali ludzi. Człowiek człowiekowi wilkiem. Brat uderzył brata. Polak Polaka – Markowi przerwała cieknąca po policzku łza. Nad jego głową pojawiło się ptactwo, zataczając kręgi coraz niżej.

    – Kilka dni po wybuchu wojny, udałem się do miasta, oddalonego zaledwie o kilka kilometrów po suchy prowiant i najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy wróciłem, zastałem zabitą żonę i obie córki, gwałcone przez zakapturzone postacie. Specjalnie powiedziałem postacie, gdyż to, co później z nimi uczyniłem, nie można by zrobić ludziom.

    Kruk przeleciał metr od Marka, co nie było dobrym znakiem. Inni z pewnością dostrzegli stado, krążące nad wzgórzem. Ptactwo zawsze oznaczało łup, a łup przeżycie.

    – Wtedy wyprowadziłem się z miasta i zacząłem nowe życie, które ciągnie się do dziś – usatysfakcjonowany przebiegiem swoistego epitafium, zabrał plecak i udał się w kierunku swojej schronu.

    Ptactwo, nie mogące się powstrzymać przed świeżym mięsem, nagle wzleciało ku niebu, zostawiając porozszarpywanego starca. Ledwo słyszalna dla ludzi, ale doskonale dla zwierząt kula trafiła Marka w potylicę. Przed upadkiem popatrzył jeszcze w niebo nie tak jasne, jak onegdaj. Po kilku sekundach ledwo widoczna postać pojawiła się przy nim. Przeszukała jego kieszenie i zabrała plecak, nie sprawdzając nawet jego zawartości. Zgłodniałe ptaki, nauczone iż po strzale zazwyczaj spokojnie można lądować, zajęły się Markiem. Ostatnio bardzo dobrze im się powodziło. Trupy ścieliły się niemal na całej powierzchni osiedla. Szkielety częściowo ogołocone przez zwierzęta, były przykładem na to, który gatunek szczególnie jest narażony na wyginięcie.

 

Mucha Bartłomiej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Los jest figlarny. Tym, co mieli zawsze pod górkę nie ułatwi życia nawet po nuklearnej zagładzie, bo i dlaczego mieliby otrzymać w prezencie szybką śmierć i spokojny sen? Lepiej aby patrzyli jak ich świat chyli się ku upadkowi, wszystko co kochali spala ogień, a nadzieja staje się melodią zgasłego życia. Tak jak i niżej podpisany, który musiał oglądać jak jego żona rodzi martwe dziecko, a wkrótce potem sama odchodzi cicho z rozpaczy niczym Anioł. Łzy są deszczem spadającym na spękaną, martwą ziemię.

Czemu ja i mi podobni przeżyli? Może dlatego, że skoro stare życie ich wiecznie potępiało, to przetrwają próbę na nuklearnej pustyni. Nic mnie już tu nie trzyma. Na pewno nie ciemne tunele podziemnego Szczecina i przeciwatomowe bunkry. To miejsce zniknęło z mego serca razem ze wszystkim co znałem i kochałem. Przed wybuchem bomb byłem buntownikiem. Jestem nim i teraz.

Tacy jak ja są Wędrowcami. Duchami zgasłego świata, którzy nie szukają swego miejsca, a podróżują na przekór zdrowemu rozsądkowi. Jesteśmy jak światło w tunelu i manifest, że ludzie jeszcze się nie poddali.

Jeśli mam umrzeć to na moich warunkach. Na pewno nie schowany pod ziemią w zatęchłym tunelu, pozbawiony resztek sumienia bijąc się z innymi o jedzenie. Chcę widzieć niebo nad sobą, nawet jeśli jest przykryte chmurami płaczącymi radioaktywnym śniegiem. Dawno nie byłem nad morzem, choć wielu zawsze wierzyło w to, że Szczecin leży nad morzem. 100 kilometrów nie wydawało się kiedyś dużą odległością. Dziś jest wyprawą życia. Może ostatnią.

Teren obfituje w wiele pozostałości II wojny światowej, więc zasobów mi nie brakuje. Przetrwały ponad 60 lat, te kolejne 20 nie zrobiły im różnicy. W starej lokomotywowni przy Dworcu Głównym odnajduję drezynę, która zabierze mnie do Świnoujścia. Kto wie, może i tam spadły bomby i zamiast plaży będzie czekać na mnie olbrzymia szklana połać, pod którą będą uwięzione na zawsze szkielety ostatnich plażowiczów. Co dalej? A to ważne?

Przejdę się po martwej promenadzie, może znajdę w miarę sprawny statek, którym popłynę dalej, hen za horyzont. Może na Bornholm, a może w kierunku Litwy. Podobno Kłajpeda jest piękna o tej porze roku. Jaka jest pora roku? Dla mnie odpowiednia na wędrówkę.

Po drodze spotykam podobnych mi ludzi. Niegodzących się na los, tych którzy wyruszyli szukając szczęścia, albo po prostu takich, którzy zapragnęli ostatni raz poczuć wolność. Są mężczyźni, w których oczach pełgają ogniki  rządzy przetrwania. Trzymają się kurczowo życia, wyznaczają sobie wyimaginowany cel. Umrą szybko, bo to nie jest czas na nadzieję, a na wykorzystanie danego nam czasu. Są również kobiety, którym pękły serca, ale duch pozostał. Nie widzę w nich chęci życia, są jak rusałki balansujące na granicy śmierci. Ale jednak żyją. Zawsze podziwiałem kobiecą naturę, bo niejednokrotnie potrafi być bardziej zdeterminowana od męskiej, a siłą swej woli łamie wszelkie prawa logiki.

Ci wszyscy ludzie przychodzą i odchodzą. W milczeniu, czasem z nadzieją w oczach. Nic nas nie łączy poza pragnieniem bycia wolnym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Śląsk, rok 2023, miasto Katowice. Bezimienny, bezdomny wędrowiec przemierza postapokaliptyczne pustkowia wymarłych Katowic. Spodek, rynek w Katowicach, nowy dworzec, galeria Katowicka, SILESIA, Punkt 44, Katowice Ochojec, itd. to tylko niektóre z miejsc które odwiedza w swej wędrówce. Mutanci, Stalkerzy i inne poczwary czyhające na Nas w tym wymarłym świecie. Katowice po wojnie atomowej to prawdziwa GeoKatastrofa. Zrujnowany Katowicki Spodek, wrak "Pendolino" na dworcu w Katowicach, zombie i mutanty pałętające się po rynku w Katowicach oraz polujący na nie Stalkerzy. To i inne „przyjemności” czekają na Nas w postapokaliptycznych Katowicach. W środku bezludnych pustkowi Katowic My, przemierzający ten zimny jak lód świat. Pośród starych kamienic słychać tylko skrzypiące drzwi i wiatr, który doprowadza Nas do szaleństwa i przerywa śmiertelną ciszę. Nie tak miała wyglądać przyszłość. Mieliśmy być na Marsie, miało być tak fajnie, a spotkała Nas apokalipsa!!! Czy uda się Nam przeżyć w tym surowym świcie? Czy przetrwamy? Tego dowiemy się z książki „Wędrowiec”

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tego roku, lato było wyjątkowo gorące.

Pamiętam jak Tomek-Tyci, bardzo podekscytowany przyszedł do mojego przedziału. Zapukał i nie czekając na zaproszenie wparował do środka. Od razu wiedziałem, że szykuje się ”dłuższy spacer”.   Czekał na taką okazję od kiedy wiosną tego roku skończył szkolenie i został przydzielony do regularnych dyżurnych wypadów w teren.

- Idziemy do Łodzi, idziemy do Łodzi!!! Do Łodzi rozumiesz!

Tomek to mój najwierniejszy druh. Mimo młodego wieku i porywczego charakteru, jest doskonałym towarzyszem wypraw w poszukiwaniu różnych surowców, części maszyn i wszelkiego rodzaju pożywienia. Jest potężnie zbudowanym młodym mężczyzną. Dusza człowiek, jak może nigdy nie odmówi, zawsze pomoże. Jest utalentowanym poszukującym. Ma nosa do zagrożeń i refleks modliszki, a przy ty jest niezwykle zwinny jak na takiego kolosa. Nie raz uniknęliśmy kłopotów dzięki jego szóstemu zmysłowi.

Najbliższą okolicę stacji a nawet można powiedzieć, że dzielnicę, aż do nasypu i torów na dawnym Dworcu Głównym, mamy obcykaną. Jednak wycieczka do innego miasta, to już całkiem inna para kaloszy. Chociaż znam trasę do Łodzi bardzo dobrze, jeszcze z czasów przed Nowym Świtem, jak nazywany nieszczęsny dzień, w którym skończyła się nasza cywilizacja, to przejście jej, za każdym razem wygląda inaczej. Jest niebezpieczna i zawsze trzeba mieć się na baczności.

Podróż, która zajmowała mi w 2018 dwie i pół godzinki, nie koniecznie zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami, w klimatyzowanym samochodzie z muzyczką z jednej z wielu stacji radiowych. Dzisiaj, znając trasę i czyhające niespodzianki, trwa kilka dni, z zachowaniem najwyższej ostrożności.

Tym razem miała to być misja zaopatrzeniowa. Mieliśmy dostarczyć jakąś część, która była niezbędna do ratowania życia, do czegoś co można zakwalifikować jako szpital. Jakiś pizdryk co przetrwał Nowy Świt we Wrocławiu w większej ilości, na terenie Szpitala Akademii Medycznej, okazuje się być bezcenną walutą w dzisiejszym świecie.

Naszym zadaniem było dostarczenie tego ustrojstwa do Łodzi, do siedziby tamtejszych przetrwańców w podziemiach starej fabryki. Za taką przysługę mieliśmy dostać coś dla nas wiele cenniejszego. Sadzonki fasoli i pomidorów.

Boże, jak ja dawno nie jadłem świeżego pomidora. Od czasu kiedy to w 2031, pieprzony mnich Sławomir chciał nas odesłać do wieczności i zatruł wodę. Wtedy 8 osób zmarło, straciliśmy prawie wszystkie rośliny hodowlane i większość hodowli świnek. To była straszna zima. Przez tego idiotę omal wszyscy nie zginęliśmy.

Nasza wyprawa miała się zacząć nazajutrz, w niedzielę 13 lipca 2036.

Plan był prosty, maksymalnie tydzień w drodze, załatwiamy sprawę i wracamy. Czyli gdzieś około 27 lipca w niedzielę za dwa tygodnie powinniśmy być z powrotem.

Nie mogłem spać, nie dlatego, że się denerwowałem, ale Tyci całą noc nawijał jak potłuczony. Dla niego to była pierwsza tak długa misja. W sumie go rozumiem, ale niewyspani w taką drogę, to zły pomysł.

Rano nie było czasu na rozmyślanie. Pobraliśmy z magazynu odzież ochronną, maski, pochłaniacze, jedną strzelbę samopowtarzalną, dwa pistolety i dwa magazynki, jednego załadowanego kałacha, cztery samoróbki dymne, cztery samoróbki odłamkowe, lornetkę, prowizoryczny filtr do uzdatniania wody oraz prowiant w postaci zdobycznych sucharów, dawno po dacie ważności, kilka ziemniaków i każdy po tuzinie pasków suszonej wieprzowiny. To nie trafia się często, specjał tylko dla poszukujących i kurierów.

Jeżeli będziemy mieli szczęście, upolujemy sobie po drodze jakąś boberczycę czy lisonia.

Przed świtem 13 lipca wyruszyliśmy we dwójkę z naszej bezpiecznej stacji. Droga przez miasto jest zawsze niebezpieczna. Niedaleko wyjścia jest siedlisko szczurzyc. Jak wszystko w tym świecie jest przerośnięte, tak i te stworzenia, które przypominają szczury, są od nich o wiele większe. Żyją w stadach, ale ze względu na swój rozmiar (dorosłe osobniki osiągają maksymalnie 15 kilogramów), gromady liczą przeważnie do 12 sztuk.

Poruszając się ostrożnie minęliśmy park, w którym największym zagrożeniem są wrończe. Kiedyś pospolite wrony, teraz agresywne ptaszyska z toksyczną śliną, żywiące się głównie padliną. Podczas szalonych ataków starają się zawsze zranić ofiarę. Wtedy dochodzi do zakażenia krwi, co zwykle kończy się paraliżem i zgonem.

Przez następne godziny przemykaliśmy ulicami Wrocławia, pomiędzy ruinami domów ze sterczącymi w niebo ścianami kamienic i blokami straszącymi pustymi oknami, aż około południa doszliśmy do granic miasta.

Kiedy dotarliśmy do trasy S8, wiedziałem, że trzymając się pozostałości drogi, najszybciej dotrzemy na miejsce. Wtedy nasza misja wydawała się całkiem prosta, o ile można użyć takiego słowa. Nie chodzi mi o to, że miał to być spacerek, ale trasa w sumie znana, zagrożenia również, drogę pokonywałem już wielokrotnie wcześniej. Co mogło pójść nie tak? Oczywiście nie mogliśmy iść beztrosko środkiem tej tak zwanej drogi, omijając wraki samochodów.

Urządzenie niosłem ja, zabezpieczone w plecaku, więc właściwie miała być to kwestia czasu.

Pierwszą noc spędziliśmy we wraku jakiegoś wozu bojowego, na poboczu. Chociaż brakowało połowy dachu i śmierdziało tam okrutnie, było to najlepsze miejsce jakie udało nam się znaleźć na nocleg. Przynajmniej byliśmy schowani przed wzrokiem nocnych łowców, miałczącej śmierci, jak je nazywaliśmy.

Tak, domowe kotki, te słodkie przytulanki , stały się postrachem nocy. Nie często się je spotyka, ale zawsze nie są to miłe spotkania. Całkowicie zdziczałe, nie dość, że stały się bardzo agresywne, to mają zębiska niczym tygrys szablo zębny. Na szczęście boją się ognia i odstrasza je również hałas, np. huk wystrzału czy wybuch granatu. W takim przypadku odpuszczają atak, lecz pozostają zainteresowane w pobliżu. Przeważnie zabicie jednego osobnika skutkuje całkowitym odejściem w poszukiwaniu łatwiejszej zdobyczy.

Drugiego dnia wstaliśmy znowu przed świtem i po ”obfitym” śniadaniu, na które składały się dwa suchary i kawałek suszonego mięsa, wśród mgieł unoszących się jeszcze nad polami, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do południa szło nam się całkiem nieźle, ale wkrótce zaczęliśmy odczuwać trudy podróży. Podstawowym problemem był upał. Ze względów logistycznych nie mogliśmy dźwigać dużego zapasu wody pitnej, na szczęście filtr umożliwiał nam uzdatnienie wystarczającej ilości wody na dobę, pod warunkiem znalezienia wody nadającej się do uzdatnienia. Nieuzupełnianie płynów w tym upale zakończyłoby naszą misję przedwcześnie. Higiena osobista również pozostawiała wiele do życzenia, jednak na porządną miskę wody, mogliśmy liczyć dopiero w Łodzi.

Po odpoczynku w cieniu starego dębu, późnym popołudniem ruszyliśmy w dalszą drogę.

Dotarliśmy do opuszczonej ruiny, ślicznej niegdyś stacji benzynowej jednej z większych sieci. O ironio, jednym z ”artefaktów” jaki pozostał mi z czasów przyjemnego życia przed Nowym Świtem, jest lojalnościowa karta klienta tej sieci. Ech, zapach świeżej Latte Macchiato ciągle mam w pamięci.

Już po zmroku wydawało mi się, że słyszę jakiś hałas. Coś w rodzaju syreny. Ten sygnał powtarzał się co jakiś czas. Tyci również to usłyszał, a już myślałem że mam omamy słuchowe. W nocy było słychać ów sygnał jeszcze wyraźniej. Było to cokolwiek dziwne, w takiej dziczy, na takim pustkowiu, na środku niczego. Jednak sygnał nie ustawał.

Zastanawialiśmy się z Tycim, co to może być? Nikt o zdrowych zmysłach nie hałasowałby tak ściągając na siebie uwagę wszystkiego co żywe w okolicy. Chyba, że taki miał cel. Zachodziliśmy w głowę, dobry to znak, czy bardzo zły.

Następnego ranka wyruszyliśmy jak zwykle przed świtem. Ponieważ sygnał dochodził z kierunku, w którym się udawaliśmy, musieliśmy zachować szczególną ostrożność, nie zbliżać się do źródła sygnału bezmyślnie. Już po godzinie marszu doszliśmy na tyle blisko, że owo miejsce znalazło się w zasięgu naszego wzroku. Brzmiało to jak syrena, taka alarmowa, ręczna, na korbę. Teraz już wiedzieliśmy, że ktoś celowo nadaje co jakiś czas. Pozostawały pytania, kto i po co?

Sygnał dochodził ze zrujnowanego domku przy drodze. Był to chyba kibelek na parkingu dla TIR-ów.

Z oddali przyjrzałem się okolicy przez lornetkę i od razu zobaczyłem kilka sztuk boberczyc łażących dookoła domku. Były bardzo pobudzone więc z całą pewnością wewnątrz był ktoś żywy i ten ktoś wzywał pomocy.

Drzwi do tego przybytku były zniszczone, jedyną przeszkodą dla boberczyc, oddzielającą je od posiłku, była stalowa krata. To relikt jeszcze z czasów kiedy nawet kibelki przy drodze były okradane. Ktoś zablokował kratę od wewnątrz. Popatrzyłem na Tyciego i zapytałem: ”Co teraz robimy? Idziemy dalej z misją, czy sprawdzamy kibelek?”

Wiedziałem, że jeżeli kogoś tam zostawimy, z całą pewnością zginie. W promieniu wielu kilometrów nie ma ludzi. Jeżeli temu komuś pomożemy, z pewnością zmieni to plan naszej wyprawy. Nie wiadomo tylko czy ją spowolni, czy całkiem zniweczy?

Wspólnie z Tycim podjęliśmy decyzję o sprawdzeniu kibelka. Zobaczymy kto wzywa pomocy, może kogoś uratujemy a może będzie trzeba rozwiązać sprawę siłowo. Poszliśmy to sprawdzić.

Boberczyce mają świetny węch. Postanowiłem to wykorzystać, poświęciłem dwa kawałki suszonego mięsa i rzuciłem je na przynętę. Kiedy tylko rzuciły się na mięso poczęstowałem je granatem samoróbką. Cztery zginęły na miejscu, piąta ranna uciekła do lasu. Teraz pozostało sprawdzenie kibelka. Kiedy z Tycim podeszliśmy bliżej okazało się, że boberczyce kogoś już upolowały. W pobliżu wejścia leżały szczątki ludzkie. Widok był przerażający. Ktoś tutaj zginął w okrutny sposób. Usłyszeliśmy płacz. Zaświeciłem latarką przez kraty i całkowicie mnie zamurowało. Tego się nie spodziewałem. Za kratą, w kąciku, siedziała skulona dziewczynka. Na oko miała jakieś 12 lat. Jakbym dostał obuchem w głowę. Momentalnie wróciłem do dnia Nowego Świtu.

 

Wracałem metrem do domu z pracy, dzwoniłem do żony. Rozmawialiśmy o tym co będzie na obiad, jak Kasi poszło w szkole. Ela powiedziała, że jeszcze jedzie z Kasią na basen i będą później. To było moje ostatnie wspomnienie rodziny. Zaraz po tej rozmowie wszystko się skończyło. Światło zgasło, pociąg się zatrzymał, ziemia się zatrzęsła. Mój świat się skończył.

 

W tej małej dziewczynce zobaczyłem moją Kasię. Miała dokładnie 12 lat. Ta mała, była przerażona bardzo brudna, trochę podrapana, ale jak na kogoś kto spędził co najmniej jedną noc w towarzystwie kilku boberczyc, była w całkiem dobrej kondycji fizycznej. Gorzej było z psychiką. Dziewczynka była tak przerażona, że nie odzywała się do nas w ogóle. Przez chwilę zastanawialiśmy się nawet czy może mówić? Czy nas słyszy?

Tyci chwycił mnie za rękę i krzyknął: ”Zbierajmy się stąd zanim zlecą się wszystkie okoliczne stworzenia wabione wybuchem i zapachem krwi.”

Kilka kilometrów dalej, siedząc pustej cysternie, zastanawialiśmy się co dalej? Co mamy robić, co z nasza misją? Co z dziewczynką?

Dziewczynka miała na imię Hania i szła z rodzicami do Wrocławia, w poszukiwaniu większej społeczności i lepszego życia. Prowadził ich przemytnik. Jak się okazało chciał ich prawdopodobnie zabić i okraść. W trakcie postoju wywiązała się walka. Rodzice walczyli z bandytą na śmierć i życie. Zdążyli zatrzasnąć Hanię za kratą. Potem wmieszały się w to boberczyce i skończyło się masakrą.

Całą dalszą drogę do Łodzi przebyliśmy planowo, bez większych przygód. Do Łodzi doszliśmy 19 lipca 2036. Dostarczyliśmy urządzenie, dostaliśmy porządny posiłek, wymyliśmy się i zabraliśmy sadzonki w powrotną drogę.

Do Wrocławia, na naszą stację, wróciliśmy 27 lipca 2036. Sadzonki dotarły, rośliny się przyjęły.

Ja z całej tej podróży zyskałem najwięcej. Mam teraz córkę Hanię i w całej tej beznadziei obecnego świata, jest ona dla mnie wszystkim. Sensem istnienia, drogą i celem. Światłem w ciemnym tunelu, widokiem na lepsze jutro.

Nie znamy przyszłości i to jest piękne.

Niezbadane są wyroki…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Staruszek otworzył bioprotezą przedramienia sponiewierane czasem drzwi i wszedł do środka. Mimo zaprogramowanej niskiej siły żyroskopowe tłoczki sprawiły, że rdzewiejące metalowe wejście, które pamiętało czasy Kiszczaka, wydało z siebie taki odgłos, że niemal wszyscy zgromadzeni w środku kantyny podnieśli swoje zapijaczone gęby znad kufli z piwem. Nawet barman, lecz tylko na moment, bo wiedział, kim był przybysz.

– Dawno cię nie widziałem, Dymitriuszu – odparł, gdy staruszek dopiero co przysiadł do baru. – Gdzie się tak podziewałeś?

– Były… były problemy, Gabrielu. Koło „MutoStonki” znów mieli promocję na mięso z dzikich zombiknurów. Zlazło się tylu zbirów, że prawie wszyscy się o nie pozabijali. A i tak, jak zawsze, były ono przeterminowane. Psia ich mać! – zaklął siarczyście, że aż jego mechoproteza szczęki lekko się przekrzywiła. Zdołał ją jednak przytrzymać, bo inaczej wypadłaby na dobre.

– A ten gnat, na coś się przydał? - barman dostrzegł zmodyfikowany wielki sztucer, który wystawał spod płaszcza Dymitriusza.

Staruszek poklepał go, niczym wiernego przyjaciela.

– Jeszcze jak… Zamienił jednego w materię nieożywioną – podsumował krótko, co wczoraj się wpakował. – Będą go zdrapywać z przeszło tydzień.

Dymitriusz miał już zamówić trunek – potrójnie przefiltrowaną śliwowicę – jego ulubioną, gdy raptem zakręciły się wokół niego kilkoro dzieci. Wiedział już, że nie odejdą, póki nie uraczy ich ciekawą historyjką z pogranicza. Był dla nich swojego rodzaju bardem („bardem”? Nie pamiętał skąd znał to słowo). Kimś, kto potrafił przynieść radość po ciężkim, nudnym lub wręcz beznadziejnym dniu. Nigdy nie odmówił im, nawet gdy był czymś zajęty a przychodził tu tylko na moment.

– Witajcie dzieciaczki, macie ochotę posłuchać 33-10? – zaproponował szybko, wyciągając z kieszeni niewielki przedmiot. Jakby szare etui, gdyby ktoś chciał tylko rzucić okiem.

– O tak, chcemy! Bardzo! – dzieci aż podskoczyły z radości, gdy tylko usłyszały tę nazwę. Po czym usiadły wokół niego, czekając na dalszy bieg wydarzeń.

Staruszek starł łokciem kurz, który osiadł na plastikowym wyświetlaczu, lekko sponiewieranym, lecz wciąż całym. Gdy spojrzał na wskaźnik naładowania baterii aż łza mu popłynęła ze wzruszenia. Od blisko 50 lat wciąż miał jedną kreskę, kreskę, która jakby żyła wiecznie wraz z nim, pozwalając urządzeniu wciąż pracować.

– A zatem wybiorę dla was, mój ulubiony dzwoneczek. A potem odpalimy Snake’a. Wiecie, tego prawdziwego...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Muradin napisał:

Dzięki za chwilę wytrwałości!

Książki wędrują do @elmartin, @BartekMucha, @Heremis i @rezyser666.

Gratulujemy! Jeszcze dziś otrzymacie ode mnie wiadomość mailową

 

Dzię
Ku
Jeeee
Myyyyy! :D

Dziękuję bardzo za książkę, będzie świetnym uzupełnieniem pozostałych książek z tego uniwersum. :)
Gratuluję również pozostałym uczestnikom, było co czytać. :)
Pozdrawiam! :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się