Zaloguj się, aby obserwować  
Ashakel

Azgaroth-Gra forumowa

92 postów w tym temacie

Po zabiciu przez Tuhaja wodza i kilku goblinów reszta drużyny rzuciła sie w zamęt walki,ryknełem do Lestaha i Mariusza gdy biegliśmy na gobliny:
-Lestah!!!Mariusz!!!pobiegnijcie za mną,zajdziemy te gobliny od tyłu!
-Ok!-odwrzeszczał mi Lestah
-Dobrze!-również odwrzeszczał mi Mariusz
Zaszliśmy gobliny i ludzi od tyłu,podbiegłem do gobliniego kapłana od tyłu mając zamiar odciąć mu łeb moim krótkim mieczykem,wziołem zamach i coś dziwnego po tym poczułem,obróciłem sie i nieszczęsnym losem,przez przypadek odciołem głowe Mariuszowi,nie potrzebnie stał za mną gdy chciałem odciąć łebsko goblinowi,pomyślałem"Na pewno nikt nie widział...powiem,że to jakiś człowiek odcioł mu głowe".Po tych przemyśleniach miałem zamiar wrócić do czynności,która chciałem wykonać przed tym przypadkiem,ale goblin mnie już wyczuł albo coś i miał zamiar właśnie to mi odciąć łeb,ale go ubiegłem i sam mu to zrobiłem.Wraz z Lestahem rzuciliśmy sie na reszte goblinów,reszte pozabijała reszta ekipy.Pierwszy raz użyłem czarów w tej podróży i moją mocą,jakby magiczną ręką odepchałem 5 goblinów,które poszybowały na wysokość kilkunastu metrów w dal,chyba jeden z nich na coś sie nabił a reszta już po uderzeniu w ziemie przestała żyć.Kilkanaście goblinów przeżyło,ludzi chyba z pięciu.Okrązyliśmy ich z zamiarek zarżnięcia ich jak prosiaki naszymi ostrzyma,ale wyręczył nas Dracon podpalając ich swą magiczną siłą,kilku przeżyło,ale Tuhaj zabił ich swoimi ostrzyma:
-No to kawał dobrej roboty,eee...może siekaniny-powiedział Tuhaj
-No to prawda-odpowiedziałem
-A co sie stało z Mariuszem-zapytał Shaimir
-Jakiś człowiek mu odcioł łem-odpowiedziałem
-No to ładnie,już trzeci towarzysz zabity-Powiedział Dracon
Po tej walce usiedliśmy pod drzewem,aby odpocząć
[Andrij pamiętasz?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To już nie była walka. Zaczął się chaos. Tuhaj sprawnie wykonał swoją część zadania, jednak po tym, jak wszystkie gobliny zaczęły go atakować, musiał się szybko wycofać. Do akcji wkroczyła reszta drużyny. Kilka osób zaszło małe bestie od tyłu. Nowy kompan, Shaimar, likwidował przeciwników zza pleców wojowników, gdzie stał razem z krasnoludzkim magiem. Ten również nie próżnował. Wypuszczał kolejne pociski magiczne, odmawiał kolejne inkantacje. Adjatha dość szybko zorientował się, że frontalnie wrogów atakuje chyba tylko on i Robat. Nie miał jednak czasu podzielić się z nikim swoimi spostrzeżeniami, bo zbliżał się do goblinów. Mroczny elf zaatakował. Zdezorientowany stwór nie wiedział co się działo; po chwili leżał martwy na ziemi. Kolejny jednak nie dał się zaskoczyć. Zablokował atak Adjathy swoim mieczem i wyprowadził kontratak sztyletem trzymanym w drugiej ręce. Elf szybko odskoczył. W walce z mniejszym przeciwnikiem miał jedną, ale dużą przewagę: jego broń miała zazwyczaj większy zasięg. Wykorzystał to i cięciem z ukosa zaatakował swojego wroga, niestety ten zdążył się odsunąć i ostrze trafiło goblina w prawe ramię. Bestia zawyła z bólu i rzuciła się z szaleńczym atakiem na mrocznego elfa. Ból chyba jednak przyćmił rozsądek, bo mały potwór wbiegł prosto na ostrze katany Adjathy.

Małe, zawzięte, ale głupie. Dobrze wiedzieć.

Adjatha widział, jak Tuhaj wraca do walki ze swymi zabójczymi sztyletami. Zauważył wojownika, i podbiegł do niego.
- Cholera, ale chaos się rozpętał. Który idiota wymyślił atak na osadę goblinów?
- Ty – odpowiedział krótko Adjatha. – Ale teraz już tego nie cofniemy. Musimy wyrżnąć wszystkich.
- Racja – odpowiedział zabójca rzucając w któregoś z przeciwników sztyletem.
Wojownik spróbował ogarnąć sytuację na polu walki. Kompani w chwili obecnej dobrze sobie radzili, jednak pojawiały się pierwsze oznaki zmęczenia. Liczba przeciwników zmniejszała się, jednak elf dostrzegł kilka goblinów, które nie walczyły. Jeden z nich stworzył małą kulę magicznej energii, a reszta wymawiała inkantacje, dzięki którym reszcie natychmiast goiły się lekkie rany.
- Tuhaj – Adjatha postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami ze stojącym nadal w pobliżu zabójcą – oni mają maga. I kapłanów.
- Gdzie?
- Spójrz tam – elf wskazał grupkę goblinów.
- Tego nam jeszcze brakowało… Trzeba ich zlikwidować…
- I to jak najszybciej.
Razem rzucili się w wir walki, ponownie…

[Takie małe utrudnienie, żeby Wam za nudno nie było. ;) Przypominam, że można dodać swoją podrasę i klasę, bo w chwili obecnej to skorzystałem z tego ja i Andrij.

MG chwilowy/zastępczy,
Adham ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Słuchaj, ty weź ich na siebie, a ja spróbuje zabić kapłanów. -wykrzyczał Tuhaj którego wyraźnie męczyła otwarta walka
-Ok, ale zrób to szybko, nie wiem ile uda mi sie wytrzymać.
Tuhaj już nie słuchał, szybko przebijał sobie drogę do maga i kapłanów.
-Pierwszy pójdzie mag, tak, mag będzie pierwszy. -pomyślał Tuhaj i wyrzucił z całą swoją siłą sztylet w serce maga, nie zabiło go to, ale przynajmniej przerwał inkantację, po chwili poszybował następny, tym razem zabił. Miał już rzucać w kapłanów, zapomniał jednak o ludziach którzy byli z goblinami. Gdy unosił rękę do ataku, strzała przebiła mu bark, ostrze wypadło z dłoni, zaczęło dobijać się od skał. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie, on ranny otoczony przez kilkanaście goblinów, kilku kapłanów i nie wiadomo ilu łuczników, czekał tylko aż dostanie następną strzałę. Jednak jeśli miał zginąć to dobrze by było żeby zabrał ze sobą kilka trupów, chwycił shuriken druga ręką i trafił któregoś kapłana, zbyt lekko by zabić. Nie miał już sił, postanowił się wycofać, potrzebował leczenia.
-Gdzie jest Dracon, albo Ravar? Gdzie oni są? -ktoś musiał go wyleczyć inaczej nie będzie przydatny dla drużyny. Podczas odwrotu dostał kolejną strzałą, tym razem w nogę. Upadł na kolano, gobliny złapały go i zaciągnęły na swoje tyły.
-Nie chcę być ich niewolnikiem, wolę umrzeć, ahh, gdybym tylko miał sprawne obydwie dłonie uwolnił bym się, mam nadzieję że ktoś mi pomoże. - więcej nie zdążył pomyśleć, dostał prętem po głowie, stracił przytomność, czekał aż ktoś z drużyny przyjdzie po niego i zaprowadzi do maga.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shaimar wdrapał się na szczątki muru. Były na nim wyryte starożytne symbole, przedstawiające poddanie królowi, ceremonie i składanie ofiar. Mur został prawdopodobnie wybudowany kilkaset lat temu przez ludzi, hieroglify umacniały go w tej myśli. Stanął na choć trochę stabilnej części muru i wyjął ze swojego kołczana dwie strzały. Dwa pędzące w jego stronę gobliny przygotowywały się do krwiożerczej masakry, jakby były pewne swojego zwycięstwa w tej walce. Machały groźnie dzidami. Mroczny elf wiedział co robić. Napiął na cięciwę dwie własnej roboty strzały i czekał, aż stworzenia ustawią się w dogodnej pozycji. Jeden zbliżył się kawałek do drugiego. Shaimar puścił cięciwę. Dwie ostre strzały pomknęły ku małym, zielonym ciałom i przebiły je na wskroś, powodując głośny ryk ofiar. Zwróciło to uwagę ich współtowarzyszy, bombardując kamieniami Lestaha i Tuhaja. Gromada goblinów z nagłego przypływu gniewu i chęci zemsty pobiegły ku mrocznemu elfowi. Wszystkie sprawnie podbiegły w stronę muru i zaczęły atakować Shaimara swoimi dzidami. Mroczny elf bronił się jak mógł - łuk tutaj nic by nie dał, mimo że skuteczny, to jest zbyt wolny. Elf skrzyżował ręce i zaczął wymawiać inkantację grupowego zaklęcia ofensywnego - kręgu ognia.
-Arshal Makkav...- mruknął, lecz przerwał gwałtownym rykiem - jeden z tych zielonych diabłów ugodził go ostrą dzidą w nogę, tworząc w jego skórze otwartą ranę, z której ciekła strumykami elficka krew.
-Arshal Makkav Prax V...- ponownie przerwał nowym krzykiem bólu.
Krwiożercze zielone potwory atakowały go raz po raz, zaś on unikał większość ataków dzięki swej zwinności - bądź gobliny nie trafiały, lecz to było nieuniknione, że jeden z tych diabelskich pomiotów go trafi choćby ten jeden raz. Tym razem oberwał w okolice uda - kilka centymetrów od tętnicy. To było niesamowite szczęście - gdyby ten zielony skrzat przebił mu tętnicę, to krew tryskałaby na wszystkie strony i Shaimar by się wykrwawił. Mroczny elf dziękował losowi, że uniknął tak haniebnej śmierci, lecz doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu. Krew z rany na udzie spływała powoli po nodze, czyniąc z niej prawdziwe pobojowisko. Shaimar skoncentrował się i zebrał siły. Miał mało many, ale musiał zaryzykować.
-Arshal Makkav Prax Vapro!- krzyknął elf, wymawiając tym samym całą inkantację obszarowego zaklęcia.
Wokół Shaimara pojawił się wielki krąg ognia - słychać było wycie goblińskich wojowników i kapłanów. Mistyczny łucznik uradowany podniósł ręce, nie wierząc w prawdziwość zdarzenia. Przeżył taką masakrę, tego nie dało się inaczej określić. Krwiożercze, zielone potworki padały na ziemię. Jedynie kapłan przeżył, wytwarzając wokół siebie ognistą tarczę, chroniąc go przed tym żywiołem. Gniewny kapłan pochwycił swoją laskę z niewielką, białą czaszką na czubku i zaczął coś mamrotać pod nosem. Shaimar czując zagrożenie rzucił się na potwora i wbił mu w klatkę piersiową nóż. Stworek zgiął się w pół i upadł na ziemię. Chwilę później, kiedy mroczny elf myślał, że odniósł ostateczne zwycięstwo, wokół dopiero co zabitej bestii pojawiła się niebieska powłoka. Ciało goblina uniosło się bezwładnie w powietrzu i ożyło. To było dziwne zjawisko, takich rzeczy rzadko widziało się za życia, prowadząc wędrowny tryb życia, polując na przeróżne mniejsze i większe potwory, które potrafiły się bronić. Kapłan objął ponownie laskę i mruknął pod nosem inkantację jakiegoś czaru. Tym razem mistyczny łucznik nie zdołał tego zablokować bądź przerwać. Magiczna siła odepchnęła go i uderzył boleśnie plecami o zniszczony mur. Shaimar zawył, czując narastający ból. Teraz miał kolejną ranę – ta zaś była rozległa i szeroka. Jego plecy uległy poważnemu uszkodzeniu, lecz jeszcze mógł się ruszać. Mroczne elfy mają elastyczny i wytrzymały szkielet, dzięki któremu także są takie zwinne i zręczne – to go uchroniło przed natychmiastową śmiercią na polu bitwy. Kiedy łucznik myślał, że już nie ma szans, że zginie tutaj wśród tych plugawych zwłok coś się zmieniło. Leżał spokojnie na skalistej ziemi, oczekując na śmierć – miał już dość tych męczarni. Po kilku chwilach żył dalej. Szaman go nie zabił… Ale dlaczego? Shaimar oparł się ostatkiem sił o mur i ujrzał Lestaha i Tuhaja pędzącego w jego stronę. Zręcznie zabili kapłana, z hordą bestii też sobie poradzili, głównie dzięki przerzuceniu się grupy wojowniczych potworków na mrocznego elfa, co ułatwiło im walkę. Spojrzeli krzywo na jeszcze żyjące ciało towarzysza. Nie było to spojrzenie otuchy – raczej współczucia. Mistyczny łucznik mamrotał coś pod nosem, żeby się nie martwili, pomogli reszcie i się o niego nie martwili. Oni nie rozumieli żadnego słowa, gdyż Shaimar nie miał już sił mówić. Lestah wymienił spojrzenie wraz z Tuhajem. Chyba wiedzieli co robić – być może także chcieli mi przysporzyć nadziei. Lestah wyjął coś z plecaka. Była to fiolka z jakimś płynem o krwistej barwie. Shaimar spoglądał na towarzyszy, w oczach miał wyrazy podziękowania. Podał mu płyn do ust. Po kilku krótkich chwilach mroczny elf wstał o własnych siłach. Mógł już mówić, poza tym jego twarz się rozjaśniła. Rany się jeszcze nie zagoiły do końca i do tego kulał, ale żył i to było najważniejsze. Uśmiechnął się do kompanów i mruknął szeptem:
-Dziękuję.
Widząc, że wybawiciele chcą już coś powiedzieć dodał:
-Nic nie mówcie – uratowaliście mi życie. Ale pozostała jeszcze reszta naszych współtowarzyszy broni, którzy być może są ranni bądź dawno nie żyją. Pomóżmy im.
Po tych słowach troje bohaterów ruszyła powolnym krokiem w stronę kolejnych jaskiń i korytarzy, szukając przyjaciół.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ravar spotkał Shaimara,Tuhaja i Lestaha.Zobaczył również ślady walki na ciele Shaimara:
-Shaimar co ci sie stało?!-rzekłem
-Te małe zielone diabole rzuciły sie na mnie...ale Lestah i Tuhaj mnie uratowali
-Dzięki Bogu!Byłbyś już czwartym martwym towarzyszem pochłoniętym przez tą wyprawe
-Czwartym,nie rozumiem,przecierz gdy sie spotkaliśmy w czasie walki z wilkołakami zostało zabitych dwóch waszych
-No...Mariusz nie żyje,zabił...zabił go jakiś człowiek,odcioł mu głowe,a ja to wsystko wiodziałem
-Szkoda,wielka szkoda,kolejny towarzysz martwy-powiedział Tuhaj
-No to niestety smutna prawda,ale jak bedziemy tutaj rozpaczać to zginie jeszcze więcej naszych,musimy sie ruszać!-powiedział Lestah
-To prawda,Dracon,Robat i Adjatha mogą potrzebować naszej pomocy,ostatnio widziałem jak otoczyła ich grupka goblinów i kilku ludzi,ale nie mogłem im pomóc bo te gobliny mnie zatakowały,naprawde,nie mogłem nic zrobić
-Dobra!Biegiem-powiedziałem
Wszyscy ruszyliśmy w strone miejsca o którym mówił Shaimir,dobiegliśmy tam i zobaczyliśmy,że nasi towarzysze sobie nieźle poradzili,przeżył tylko jakiś człowiek,ale nie długo bo Adjatha dobił go swoją kataną,powiedziałem:
-No to pokonaliśmy ich...
Nagle niespodziewanie przybiegło 20 goblinów i nas okrąrzyło,teraz tylko trzebało sie z nimi rozprawić,krzyknoł Dracon:
-Do ataku!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To nadal nie był koniec walki. Shaimar leżał przyparty do muru, próbując założyć jakąś szmatę na prawie zagojone rany, gdyż nigdy nie wiadomo, zwykłe zakażenie, a może zabić. Mroczny elf wziął niewielką, skórzaną narzutę (prędzej można by to nazwać ścierką do mycia podłóg) i owinął ją wokół prawej nogi. Ranę w plecach zostawił, w nadziei, że nie pogorszy sprawy i nie poszerzy rany, która i tak była spora. Ujrzał grupę goblinów, nadciągającą ze wschodu. Lestah i Ravar w porywie walki rzucili się na zielone diabliki i zamaszyście atakowali sprytne stworzenia. Te dość dobrze unikały ich ciosów, gdyż były małe i ciężko było takie cholerstwo ukatrupić. Shaimar widząc powagę sytuacji, jednym gestem ręki przekazał Tuhajowi, że jest gotowy do walki. Wojownik pobiegł walczyć z hordą goblinów, zaś mistyczny łucznik rozglądał się za dogodnym miejscem, skąd mógłby celnie strzelać, bez większych problemów. Podbiegł do niedaleko stojącej kolumny, której fryz zadziwiał pięknem. Były tam doskonale odwzorowane portrety ówczesnych władców rasy ludzkiej - musiał je wykonać człowiek wybitny. Shaimar niewiele się na tym znał, ale wiedział, że to wymagało sporych umiejętności. Stanął na niewielki kopiec usypany z piachu i wskoczył zgrabnie na kolumnę, otrzepując swoje ubranie. Wyjął pośpiesznie łuk i wycelował w nadbiegających kilku szamanów. Shaimar naciągnął dwie ostre strzały na mocną cięciwę i puścił. Dwie strzały powędrowały w stronę jednego z kapłanów goblińskich. Oberwał w okolice serca i w mizerną klatkę piersiową, z której teraz spływał potok jego krwi. Upadł na ziemię, nie móc wykrztusić słowa. Jego przyjaciele-magowie najwyraźniej nie zauważyli jego śmierci i biegli teraz w stronę Lestaha, Ravara i Tuhaja jakby nic się nie stało. Współtowarzysze broni radzili sobie dość dobrze, Lestah atakował swoją "zgubą orków" goblińskie diabły, które zadały mu już dość poważne rany, poczynając od sporego rozcięcia przy kostce, po szeroką ranę na biodrze, ale wojownik się nie zniechęcał i nadal walczył, jakby tylko to się teraz liczyło, bo tak też było - bitwa o życie przemieniła się w istną masakrę, wszędzie leżały ciała zielonych bestii. Tuhaj swym sztyletem rozcinał poważne rany na czułych punktach ciał potworów - był zabójcą i doskonale wiedział jak wykończyć hordę krwiożerczych napastników. Jedyną ranę miał na kolanie, nie wyglądało to zbyt dobrze, ale w Tuhaju napędziło to gniew i zaczął w furii atakować piekielne pomioty z niezwykłą zajadłością, odcinając raz po raz ich łby. Ravar też nieźle sobie radził. Często używał zaklęcia "sopel lodu", który zabierał stosunkowo mało many w porównaniu do jego zapasów, a zadawał on stosunkowo spore obrażenia, gdyż gobliny były podatne na mróz. Miał on poszarpaną szatę i niewielką ranę na twarzy, najwidoczniej draśnięcie. Miał on jeszcze jedną ranę - na brzuchu. Była ona dość rozległa i głęboka, ale nie na tyle, by uszkodzić wrażliwy organ. Krew ciekła dość szybko, dlatego czarnoksiężnik starał się powstrzymać krwawienie czarami leczniczymi, lecz póki co nie było skutku, a napastliwe diabliki zadawały mu coraz to nowe rany. Shaimar wystrzelił kolejne dwie strzały w nadciągających szamanów. Dwoje z nich upadło na ziemię, z poważnymi ranami - jeden w okolicach mózgu, a drugi miał przebitą tętnicę w udzie. Pierwszy po kilku sekundach zdechł, nie mogąc dłużej wytrzymać bólu, a drugi powoli wykrwawiał się - prawdopodobna śmierć nastąpi za dwie-trzy minuty, więc nie trzeba było już się martwić o tych dwóch. Troje rozgniewanych kapłanów pomknęło ku łucznikowi, groźnie łypając swoimi ślepiami na zabójcę pobratymców. Czworo plugawych magów pozostało, by wykończyć opadających z sił przyjaciół Shaimara. Bezradny strzelec miotał w kolejnych magów swymi strzałami, lecz oni uaktywnili aurę obronną. Pierwszy kapłan wystrzelił w stronę mrocznego elfa piorunem. To go sparaliżowało. Stał przez chwilę sztywno, ale zaraz potem znów było normalnie. Miał na barku małą ranę. Potem w oczach łucznika pojawił się strach i zwątpienie w powodzenie tej misji. Kula ognia mknęła ku niemu z szaleńczą prędkością. Czar odepchnął go i Shaimar upadł na ziemię, uderzając swoimi biednymi plecami o leżące kamienie. Analiza była prosta - poszerzona rana doprowadziła prawie do śmierci mistycznego łucznika. Zgiął się on w pół, nie mogąc wydobyć z ust dźwięku. Leżał bezradnie patrząc na podchodzących szamanów. Miał dwa wyjścia - rzucić się do ucieczki, co było chwilowo niemożliwe, bądź zginąć tutaj marnie, obok ciał zielonych pomiotów. Elf wydobył z siebie resztki sił i mruknął:
-Escendia Victionus!
Po tych słowach zniknął w cieniu mgły. Kiedy kapłani byli zdezorientowani, wraz z resztą goblinów, Shaimar powoli udał się po niewielkim usypie kamiennym. Po chwili był już na mocnej, stabilnej półce skalnej, znajdującej się kilkanaście metrów od kolumn i muru. Mistyczny łucznik uważał, że będzie tu bezpieczny, chociaż na chwilę i zamierzał tutaj przeczekać aż do momentu, gdy współtowarzysze broni uratują go, bądź do niechybnej śmierci, kiedy postanowi pomóc im strzelając z jego łuku. Nie mógł się zdecydować, zaś sytuacja była bardzo napięta i w każdej chwili drużyna mogła zginąć w walce z piekielnymi pomiotami, jakimi były gobliny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[małe sprostowanie,Adjathe porwały gobliny,przeoczyłem to nie czytając dokładnie posta]
Ravar nie miał już siły,dobił kilka ostatnich goblinów po czym uzył czaru teleportacji,aby przenieść sie tam gdzie był shaimar,zrobił to dlatego,że jego mieczem nie dało sie juz nic zrobić,po prostu go wyrzucił po czym zabrał z kieszeni zwój"Bryłal lodu"uaktywnił go,a po czym wycelował w grupke goblinów,które natychmiast zamieniły sie w lodowe sople.Zauważył,że Shaimar nie ma juz sił i opada,szybko wyciągnął ręce po to by rana na plecach sie nie pogłębiła w wyniku upadku,udało mu sie położył Shaimara na ziemi i zapytał:
-Shaimarze,nic ci nie jest,zaczynasz krwawić!
-Podaj mi jakąś miksture,która zatrzymie ten ból
Ravar podał przyjacielowi magiczny wywar w butelce po,którym Shaimar zapewne poczuł sie lepiej,położył Shaimara pod ścianą,po czym jego towarzysz zasnoł.Ravar stworzył kule ognia i cisnoł ją w trzy gobliny,które spłoneły żywcem,niektóre z goblinów zauważyły Ravara i jego przyjaciela,zaczeły biec w jego strone,ciskał w pojedyńcze czary z lodem,ale goblinów było zbyt dużo aby je wszystkie pokonać.Nagle Ravar poczuł,że ktoś go uderzył dechą w głowe,obrócił sei i zobaczył małego stwora-goblina,szybko odepchał go kopniakiem zrzucając go zarazem z półki skalnej.Goblinów było jednak za dużo,oplotły czarownika odzianego w czarne szaty z długimi rudymi włosami i ruda kozią bródką liną,to samo zrobiły z jego już nieprzytomnym towarzyszem.Ravar chciał uwolnic siebie i shaimara,ale nic nie mógł zrobić,ponieważ był cały unieruchomiony,zaczoł mruczec zaklęcie,lecz nie udało mu sie to z tego powodu,że dostał dużą drewnianą dechą już drugi raz po głowie.Zemdlał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Panowie nie wiem czy zauważyliście, ale mnie porwały gobliny.]
Zakapturzeni ludzie ciągnęli ciało Tuhaja w dół jaskini, nie wiedział gdzie jest, dopiero co się obudził, czuł się jak na kacu, wszytko go bolało, czuł jeszcze uderzenie prętem. Popatrzył chwilę na siebie i zdziwił się, miał opatrzone rany.
Nie podziękował jednak dwóm osobom które prowadziły go w dół. W sumie to za co, za to że najpierw przez nie mało nie mało nie umarł, to fakt opatrzyli rany, zatrzymali krwotok, ale kto wie gdzie go teraz prowadzą.
Po chwili został wprowadzony, a raczej wepchnięty do jakiegoś pokoju, był dość dobrze oświetlony, po środku stał stół, na podłodze leżał dywan, a na ścianach można było ujrzeć różne malowidła. Koło stołu stał mężczyzna, dość wysoki, poorany bliznami, był ubrany w czarny płaszcz, miał oparty o krzesło miecz półtoraręczny, widać było że jest magiczny, piękne klejnoty umieszczone w rękojeści, srebrna klinga wypełniona magicznym runami. Tuhaj przyjrzał się bliżej owemu mężczyźnie, dostrzegł że był t człowiek. W sumie to oczywiste, elfy nie są aż takie wysokie, Ów człowiek podszedł do zabójcy.
-Hmm mroczny elf, sądząc po ekwipunku jaki mi przynieśliście zabójca. -Tuhaj dostrzegł wtedy swoje sztylety i płaszcz w kącie pokoju. -Ale nie dość dobry, skoro dał się złapać.
-Panie, zabił dowódcę goblinów, maga i poważnie ranił dwóch kapłanów, o zwykłych goblinach nie wspominając. -powiedział któryś ze zbirów który przywlekł Tuhaja do tego pokoju.
-Mimo wszystko dał się złapać, a jak jego towarzysze?
-Pracujemy nad nimi, niektórzy są ranni, ale stawiają silny opór.
-Rozumiem, odejdźcie chcę porozmawiać z więźniem. -rzekł, jak widać przełożony bandytów, gdy tamci odeszli podszedł do Tuhaja, poprzyglądał mu się i wymamrotał.
-Jestem Arc''Morgim, jak pewnie widzisz jestem człowiekiem. Dowodzę tą bandą dzikusów. Szczerzę mówiąc zdziwiłem się że to właśnie ty, mój drogi przyjacielu dałeś się złapać, przecież jesteś zabójcą. - powiedział z lekkim uśmiechem, jakby patrzenie na cierpienie mrocznego elfa sprzyjało mu przyjemność - Ale do rzeczy, nie powinniście tu przychodzić, to był wasz błąd, jednak jesteście tu od dość nie dawna, dlatego dam wam szansę, zawrócicie stąd i pójdziecie jak najdalej. Co ty na to?
-Mam swoje rozkazy, pieprzę cię, rozumiesz, pieprzę. -wykrzyczał Tuhaj z wyraźnym grymasem bólu na twarzy.
-Ha ha ha ha, myślisz że jesteście pierwszymi którzy tu przychodzą? Czy na prawdę myślisz że tylko wam powierzono tą misję?
Tuhaj nic nie odpowiedział, patrzył tylko na Arc''Morgima i uśmiechnął się ironicznie.
-Dobrze więc, skoro nie rozumiesz co do ciebie mówię, będziesz musiał zginąć.


[Unreal---> dostajesz ostrzeżenie, napisałeś tylko dwa posty, od wczoraj trwa walka,a Ty nic nie napisałeś.
Czy ktoś wie co z Ashaelem? Bo jeśli nie wróci to proponuję zmienić zasady na te które obowiązują w Denguons and Dragons, co wy na to?

Wasz MG
Andrij]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Dobrze więc, skoro nie rozumiesz co do ciebie mówię, będziesz musiał zginąć.
- pocałuj mnie głęboko w dupę- Opowiedział Tuhaj, plując tym samym w twarz Arc''Morgima
- Hahahaha- Zaśmiał się szyderczo Arc''Morgim- Ścierwo* zabrać go do lochów!!- krzyknął przeraźliwie na wstrętne gobliny.
- Taaak Panie ,już się robi- Odpwiedział przerażony goblin
- Byle szybko!! Muszę z nim porozmawiać sam na sam.. Muahaha
Gobliny szybko pospieszyły przygotować lochy dla Tuhaja. Lochy te znajdowały się 15 metrów nad ziemią. Żaden!, nawet najmniejszy promień światła tam nie docierał. Było wilgotno i zimno, ponuro i strasznie. Wokuł unosił się smród gnijących zwłok. Gdzie się nie spojrzało było widać krew i trupy, dopiero co zabitych jeńców.
- No dobra Elfie, właź do lochu i czekaj na Mistrza Arc'' Morgima- powiedział jeden z goblinów który odprowdzał Tuhaja do lochu
( Jestem osłabiony, ale spróbuje w końcu jest ich tylko 2)Nie! Nie wejdę tam!! Zabiję was wszystkich- Krzyknął Tuhaj i z resztkami swoich sił rzucił się na goblina stojącego obok.
- Na nic to nie pomogło. Tuhaj był zbyt słaby i bez problemu obezwładniły go gobliny.
- Właż bo cię zabijemy, mówię po raz ostatni- stanowczo powiedział goblin, wpychając Tuhaja do lochu
- No, to wystarzczy ci teraz tylko czekać na Mistrza Morgima, on się juz dobą zajmie.
- NIE!!!!!- Z przerażeniem krzyknął Tuhaj
( no i zostałem sam ,sam!! już niiema dla mnie ratunku, niema!!)
- Najjaśnieszy Gordfalu, pomóz mi się stąd wydostać, nie zostawiaj mnie tu- Zaczął się modlić do jednego ze swych bogów, prosząc go tym samym o ratunek
Po 3 godzinach przyszedł Arc''Morgim.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No i co,teraz bedziesz musiał tutaj zginąć-poweidział Arc''Morgim do Tuhaja
-NIE!!!!Pocałuj mnie w k***sa ty kupo szlamu-ryknoł Tuhaj na oprawce jednocześnie śliniąc go
-Teraz mnie wkurzyłeś ty za*ebany flaku!!!-odryknoł mu Arc''Morgim
Arc''morgim wyciągnoł po tych ostrych słowach coś na kształt toporu chcąc tym odrąbać głowe Tuhajowi,posłał w jego strone potężnego kopniaka uderzającego w twarz Tuhaja,zabrał zamach gdy poczuł,że coś zawisło na jego plecach,zaczoł sie z tym czyms szamotać.Tuhaj już wiedział kto to jest-Ravar,poznał go po szatach,rozległ sie ryk Morgima:
-Straże!!!Pomocy,przybądzcie tu głupie besteie!!!
Po chwili przybyły dwa gobliny,rzuciły sie pierw na Tuhaja,ale nie trwało to długo,bo złapał je za karki i natychmiastowo je skręcił,postanowił pomóc koledze z drużyny.Morgim jednak był zbyt silny dla Ravara,zrzucił go z swoich pleców na ziemie,po czym od razu rzucił sie na niego rzucając swój topór obok,ale nie zauwarzył Tuhaja,myślał,że jest nie przytomny,Tuhaj zabrał topór,podniósł go i miał zamiar wbić go Morgimowi w plecy,wydał przeraźliwy ryk:
-Giń glucie!!!!!
Dopiero teraz zauważył Tuhaja nad swoimi plecami,odsunoł sie aby uniknąć śmierci,ale jego wróg był szybszy,topór juz leciał w jego strone.Ravar zauważył to i w obawie o swe życie szybko sie odsunoł,topór wylądował na ziemie wraz z ręką Morgima,który wył z bólu,krzyknoł Ravar:
-Tuhaj biegiem
-Dobrze
Po tej króciótkiej wymianie zdań szybko pobiegli korytarzem do góry,w miejsce gdzie była reszta:
-Ravar skąd sie znalazłes w mojej celi
-Byłem posadzony w celi obok,zaprowadziły mnie tam gobliny,siedziałem tam do póki zobaczyłem jak prowadzą cie gobliny do celi obok,przy okazji podsłuchałem tego,że Morgim ma przyjśc za trzy godziny,gdy przyszedł użyłem czaru teleportacji i sie tam znalazłem...
Nagle przed nimi jak z pod ziemi wyrusł Morgim z kilkoma goblinami:
-Niezły z niego magik,potrafi sie teleportować i przyzywac gobliny-powiedział Tuhaj do Ravara
-Tylko szkoda,że mu ręka nie odrosła-zaszydził Ravar
Do rozmowy wtrącił sie ich oprawca:
Pożałujecie tego gnidy!
Po czym uniósł ręke,Ravar i Tuhaj poczuli sie bardzo słabo i po chwili opadli na ziemie.Obudzili sie w jakiejs innej celi przypięci łańcuchami do móru.
[może być kolejny kawałek opowieści,i jest jeszcze sprawa,ilu nas porwali?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shaimar obudził się w niewielkiej grocie, na szczycie której było pełno stalaktytów - można by było z nich przyrządzić doskonałą pułapkę, nikt śmiertelny pewnie by nie przeżył. Mroczny elf o dziwo był przywiązany do jednego z skal-
nych kolców... Ciekawe jak oni to zrobili. Shaimar przemyślał swoją sytuację. Rana na plecach go nie bolała, a po ranach na nogach nie było już śladu. Jest dobrze. Mistyczny łucznik zaczął intensywnie myśleć. Co dalej zrobić, tkwię tu bezczynnie, a tymczasem reszta pewnie świetnie się bawi, masakrując te zielone diabły tasmańskie!
Dosyć już tego, idę nakopać tym durniom z chlorofilem na ciele!
Mroczny elf wykorzystał sytuację, że był sam. Lina nie była zbyt mocno przywiązana do stalaktytu, a na widok supła na jego nogach Shaimarowi zrobiło się żal tych bezmózgich bestii. Przecież to nawet nie jest supeł, oni nawet nie potrafią robić najprostszych wiązanek. No to pozostaje im gratulować zręczności... Łucznik zgrabnie rozwiązał się i zeskoczył na skaliste podłoże. Rozejrzał się wokoło. Ciemność otaczała go zewsząd.
-Pliscindio Grar Daakal!- krzyknął mroczny elf, przywołując wielką, magiczną kulę światła, która podróżowała wraz z nim.
Od razu lepiej. Elf ponownie rozejrzał się. Widoczność znacznie się poprawiła, ale nadal wszystkiego nie było widać. Poszedł kilkanaście kroków na wprost. Ślepy zaułek. Potem zawrócił i udał się w przeciwną stronę pewny, że znajdzie tam wyjście z tajemniczej groty. Dotarł do końca i zaniemówił. Stał w bezruchu. Tam także nie było wyjścia... Gdzie to może być? Shaimar zawrócił do punktu, w którym się obudził. Spojrzał w górę - ze stalaktytów spadały krople zimnej wody, oprócz tego było jeszcze kilka przelatujących z miejsca na miejsce nietoperzy. Mroczny elf wciągnął się po linie. Zauważył, że była ona przyczepiona no metalowego elementu, ten zaś był w jakiś dziwny sposób połączony z stalaktytem. Mistyczny łucznik postanowił wdrapać się wyżej, żeby zobaczyć cały korytarz z góry. Było bardzo ciężko, gdyż stalaktyty to były nie najłatwiejsze obiekty do wdrapywania się, ale elf wbijając swój nóż dotarł na samą górę groty. Nic nie zauważył, co by go wyciągnęło z sytuacji. Nagle spadło kilka kamyków. Shaimar zaczął się nerwowo rozglądać. Po chwili stalaktyt, na którym wisiał zaczął gwałtownie spadać na dół - niestety, mroczny elf wbił swoją broń w złe miejsce, co spowodowało bolesny upadek na ziemie z wysokości kilku metrów. Mistyczny łucznik zemdlał, upadek wyraźnie nie sprzyjał mu. Po kilkudziesięciu minutach zbudził się. Teraz nie był już sam w jaskini - towarzyszyła mu chmara zielonych, wrednych do szpiku kości pomiotów, których mroczny elf nienawidził. Wstał lekko ogłuszony i rozejrzał się. Wszystkie gobliny posiadały ostre, długie dzidy i metalowe puklerze. No to świetnie... Po krótkiej chwili i kilku wymianach spojrzeń groźne stworzenia rzuciły się do walki. Shaimar był już na to przygotowany, lecz zaraz potem opadł z sił, zyskując kilka nowych ran, tym razem mniejszych. Sam zabił kilku czempionów - przynajmniej tak mu się zdawało, patrząc po niewielkich, skórzanych kamizelkach i stalowych szyszakach na czaszkach. Między potworami zapanował gniew, lecz gdy tylko łucznik upadł na ziemię zakończyły swój atak. Shaimar nie rozumiał tego, gobliny nigdy nie były honorowymi stworzeniami. Muszą mieć w tym jakiś swój interes, skoro dotąd nie zginąłem. Jeden z "zielonych" wyciągnął do niego łapska, w celu uwiązania go liną, którą miał zawieszoną na ramieniu. Mroczny elf do głupców nie należał, odepchnął natychmiast napastnika nogą i rozpoczął walkę na nowo. Wstał energicznym ruchem. Rozpoczął istną masakrę swoim sztyletem. Kilkunastu goblińskich wojowników upadło z krzykiem na ziemię. Krew była wszędzie i w dużych ilościach. Taka sceneria niezbyt była fajna, gdyż niewiele osób lubi takie drastyczne sceny, ale Shaimarowi niezbyt to przeszkadzało w walce i zadawał coraz to bardziej efektowne ciosy. Przy życiu zostało tylko kilku goblinów, w tym tej najniższej kasty - zwykłych żołnierzy, którzy nie mieli niczego do powiedzenia i musieli zawsze słuchać się swoich przełożonych. Mroczny elf był już bardzo zmęczony. Oberwał trzy razy goblińską włócznią, po czym dostał jeszcze raz, w lewy bark. Groźnie zawył i upadł na ziemię, zwijając się z bólu. Pragnął go choć trochę załagodzić, ale nie wiedział jak i czy to mu się uda. Zielone bestie uśmiechnęły się szyderczo i zaczęły obezwładniać łucznika, wiążąc go liną. Shaimar wyrywał się resztkami sił. Miotał się i agresywnie wrzeszczał na napastników. Wydobył z więzów rękę, ścisnął sztylet i wbił go w czaszkę jednego z wrogów. Ten przeraźliwie zawył i upadł na ziemię. Kilka sekund później ucichł, a jego towarzysze groźnie spoglądali na zabójcę. Wykorzystując chwilę przerwy mroczny elf wydobył drugą rękę i wykonał kilka gestów.
-Alshar Garrash!- krzyknął, po czym wiązka energii przeniknęła do ciał oniemiałych goblinów, które zaczęły się rozrywać od środka.
Czar był brutalny, bo nikt nie chciałby być potraktowany implozją, ale te diabły na to zasługiwały. Uwolniony Shaimar rozejrzał się ponownie po okolicach. Nie wiedział jak gobliny się tu przedostały i nic nie wskazywało na to, że się w najbliższym czasie dowie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ravar i Tuhaj powoli odzyskiwali przytomność, byli przywiązani do ściany, a raczej przykuci. Na ich rękach były ciężkie żelazne łańcuchy. Nie mogli się ruszać, ale nie z powodu kajdan, nie mieli sił, byli skrajnie wykończeni, godziny walki, dziesiątki drobnych ran i niejedna która zabiła by normalnego człowieka.
-Czy wiesz gdzie jesteśmy? -wycedził Tuhaj spoglądając w stronę równie wykończonego Ravara
-Nie, ale na pewno nie możemy zostać tu długo.
-Ta, to pewne. Wiesz co z resztą drużyny?
-Nie zbyt szybko mnie porwali.
-No to mamy problem, oni pewnie nie wiedzą gdzie jesteśmy, ehh nawet my nie wiemy gdzie jesteśmy.
-Więc co robimy?
-Pozostaje czekać, czekać cud.
Towarzysze przestali rozmawiać, ta czynność ich wykończyła, z trudem oddychali, Tuhaj krztusił się krwią. Obaj nie wyglądali dobrze, za kilka godzin śmierć może zawitać po ich dusze. W tej chwili wszedł nie kto inny jak Arc''Morgim, na twarzy miał ironiczny uśmiech, jego oczy płonęły zemstą za rękę która o dziwo znów była na swoim miejscu. Krasnolud z elfem tylko popatrzyli się na człowieka. Morgim podszedł do Tuhaja i kopnął go w tułów, zabójca poczuł ogromny ból, jednak nie krzyknął, nie chciał dawać wrogowi przyjemności, tej dzikiej satysfakcji która wypływała z dręczenia pokonanych. Morgim był wyraźnie rozczarowany postawą Tuhaja, podszedł do Ravara, postąpił podobnie jak przy drowie, ten też nie zawył. Człowiek wyraźnie się wkurzył, nie zdążył jednak wyciągnąć miecza, Adjatha rzucił się na wroga z dziką furią, jednym ruchem ręki odciął mu głowę.
-Wszyscy cali? -zapytał się wojownik i spojrzał w kierunku dwóch jeńców.
-Można tak powiedzieć? -wymamrotał Ravar
-Dobra, widzę że trzeba was uzdrowić, macie weźcie te butelki.
-Dzięki.
Ravar i Tuhaj wypili butelki leczenia, wchłonęli w siebie sporą dawkę, przynajmniej pomogło, po kilku minutach zostali uwolnieni z kajdan i wstali o własnych siłach. Tuhaj popatrzył się po drużynie.
-Gdzie Shaimar?
-Wciąż go szukamy.
-Ale jak nas znaleźliście?
-Teraz to nie istotne, chodźmy szukać Shaimara.
-Jak widzicie nie mamy broni, zbroi, mikstur, strzał.
-Ta, to problem, musimy przeszukać te lochy, może coś znajdziemy.
Zabójca chwilę porozglądał się po sali w której był więziony i uśmiechnął się.
-Ja wezmę miecz Morgima, w sam raz dla mnie. Chociaż i tak potrzebuję sztyletów.
-Dobra ruszajmy w drogę, może coś znajdziemy. - popędził wszystkich Lestah i drużyna wyruszyła w poszukiwaniu ekwipunku i zaginionego towarzysza.

[Przypominam że jest miejsce wolne, kto chce grać niech pisze do mnie lub Adhama.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chodzili po lochach przez 2 godziny, ale bezskutecznie, nic nieznaleźli.
- Nic tu do cholery niema!- Krzyknął Lestath- Łazimy po tych lochach i nic! Żadnego, nawet zardzewiałego miecza!
- Poczekajcie- powiedział spokojnie Adjatha. ( Gdzieś tu musi być jakieś tajemne przejśćie)
- Lestath!- Krzynął Adjatha
- Co?
- Widzisz tę pochodnię za tobą?
- Tak- Odpowiedział Lestath
- Niewidzisz w tym nic dźiwnego?- Zapytał się Adjatha
- Nie.
- Rozejrzyj się wokoło. Wszystkie pochodnie się palą ,oprócz tej która znjaduje się za tobą i tej obok mnie.
- Hmmmm.... Masz to samo na myśli co ja Adjatha?- Zapytał się z usmiechem Lestath.
- Tak! Pociągniemy równocześnie te dwie pochodnie i zobaczymy co się stanie.
- Dobra, przygotuj się- powiedział Letath
- Dobra, na trzy.
- Raz, dwa, trzy... Ciągnij!- wykrzyknął Adjatha to stojącego nieopodal Lestatha
Nagle ku oczom wszystkich towarzyszy ukazał się znakomty widok. A mianowicie otwarło się tajemne przejscie, które zasłaniała drewniana szafa.
- A niemówiłem że te pochodnie były dźiwne- Uśmiechnął się sie Adjatha
- Ty to masz łeb - Powiedział Lestath
- Dobra panowie, nie mozemy zwlekać gdyż nie wiemy w jakiej sytuacji jest Shaimar- Powiedział Tuhaj
- Racja, chodźmy- Opowiedział Stanowczo Lestath
Wszyscy członkowie ruszyli w głąb podziemi w poszukiwaniu Shaimara.Podziemia były bardzo rozległe więc musieli jak najprędzej je przeszukać gdyż niewiedzieli jaki los moze spotkać zaginionego Shaimara.W podziemiach było strasznie mokro, na każdym kroku drużyna spotykała jakieś zwłoki które przeszukiwali w celu znależienia jakiejś broni. Trupów była masa lecz żadnej broni przy nich nie znaleźli.
- Nic tu niema- Powiedział Lestath
- Czekaj, czekaj, jeszcze wszystkiego nie przeszukaliśmy, zostały nam jedynie ostatnie wrota ,być może tam coś znajdziemy, a jeżeli nie będzie tam nic wartościowego to niestety będziemy się musieli stąd wynieść- Z przykroscia odpowiedział Adjatha, który był bardzo zdenerwowany tym, iż niemógł odnależć swojego przyjaciela Shaimara.
- Dobra, wchodzimy- Powiedział Lestath.
Drużyna weszła do ostatniego pomieszczenia. Z niedowieżaniem spojrzeli na to co udało się im znależć. W oddali pokoju, w którym się znajdowali dostrzegli rzecz której tak długo szukali. Był to stojak na broń.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W pomieszczeniu, w którym się znaleźli, nie tylko stał stojak na broń. Leżał tu również porozrzucany ekwipunek.
- Dobra, zobaczmy co jest tu ciekawego – powiedział Adjatha.
Elf podszedł do stojaka z bronią. Po chwili spoglądania po różnych toporach, maczugach i innych rodzajach broni białej, zatrzymał swój wzrok na długim mieczu. Ostrze wyglądało zwyczajnie, ale to nie ono posiadało coś, przez co rzucało się w oczy. Rękojeść była misternie wykonana, a w jej głowicy widać było jakiś niebieski kamień. Była wykonana bardzo podobnie do rękojeści katany mrocznego elfa – różniły się tylko kolorem klejnotu, który w broni Adjathy był czerwony.

No proszę… kto by się spodziewał, że tu właśnie znajdę taki miecz? Błękitną różę?

Elf wziął miecz do ręki.
- Panowie, ja dla siebie już coś znalazłem – powiedział wymachując znalezioną bronią w powietrzu.
Reszta kompanii również przeszukiwała pomieszczenie. Tuhaj podszedł do Adjathy.
- Ech, samym mieczem nic nie zdziałam, nie lubię otwartych walk…
- Nie dziwi mnie to – przerwał mu elfi wojownik. – Jesteś w końcu zabójcą. Pomogę ci coś znaleźć.
Po chwili poszukiwań znów na siebie nie trafili, jednak żaden z nich nie miał pustych rąk.
- Udało mi się znaleźć kilka sztyletów do rzucania i jeden do walki wręcz… Ale za to jaki – mówiąc to pokazał swe znalezisko. Cały sztylet pokryty był runicznymi znakami.
- Zdecydowanie ci się przyda, Tuhaj. Ja też coś dla ciebie znalazłem. Pancerz zawsze się przyda.
- Masz rację. A czarny to dla zabójcy dodatkowa zaleta – elf wziął zbroję do swoich rąk. – Jaka lekka…
- Też się zdziwiłem. Wydaje mi się, że jest magiczna. Aha, zostaw miecz, który znalazłeś przy Morgrimie. Czuję że jeszcze się przyda.
Zabójca założył na siebie zbroję. Pasowała idealnie.
- To ja to sobie zostawię… - Tuhaj i Adjatha podeszli do Ravara, ostatniego z drużyny, który pozostał bez ekwipunku. – Znalazłeś coś dla siebie?
- Znalazłem dla siebie krótki miecz, ale nie ma tu żadnych szat – odpowiedział mag.
- Z tej zbrojowni widocznie nie korzystał żaden czarodziej. Trudno, będziesz musiał poczekać. Do tego czasu trzymaj się z dala od walk wręcz i wspomagaj nas czarami.

Każdy w kompanii był już uzbrojony. Przed wszystkimi przemówił Adjatha.
- Widzę, że wszyscy już gotowi. Czas nas nagli, musimy znaleźć Shaimara. Sądzę, że nie może być gdzieś daleko. Tu chyba nie ma żadnego wyjścia do jaskiń, więc musimy stąd wyjść i znaleźć jakieś inne przejście.

Drużyna wyruszyła korytarzem w drogę powrotną. Każdy rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś znaku, który wskazałby na to, że jest tu jakieś przejście. Adjatha ostrzem swojego miecza delikatnie dotykał pobliskiej ściany. W pewnym momencie zatrzymał się.
- Tuhaj, możesz tu podejść? – spytał.
Zabójca podszedł do niego.
- Widzisz ten znak na ścianie?
- Jest słabo widoczny, ale tak, jakieś linie widzę.
- Podaj mi miecz, który miał Morgrim.
Elf podał wojownikowi broń. Obaj dokładnie się jej przyjrzeli. Narysowany był na niej ten sam znak, który widniał na ścianie.
- Ciekawe, ciekawe… - Adjatha wziął do ręki miecz. – Uwaga…
Mroczny elf zamachnął się bronią należącą do nieżyjącego już Morgrima. Zamachnął się nim, a ostrze zajaśniało nagle czerwonym światłem. Adjatha uderzył w ścianę, a ta ku zdziwieniu wszystkich zniknęła.
- To… to była iluzja… A ta broń była kluczem.
Oczom drużyny okazał się kolejny korytarz, dotychczas ukryty dla ich oczu.
- Nie ma na co czekać – powiedział Tuhaj. – Ruszamy odnaleźć naszego łucznika…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ruszyliśmy nowym korytarzem. Było tu ciemno, ale po chwili znaleźliśmy pochodnie i zapaliliśmy je. Przeszukiwaliśmy komnaty, ale nic w nich nie było. Zostały jeszcze dwie komnaty do sprawdzenia. Weszliśmy do bliższej i naszym oczom ukazało się pełno kościotrupów. Opuściliśmy tą komnatę w milczeniu i weszliśmy do następnej. Tam zobaczyliśmy jakieś zwoje. Magowie zainteresowali się. Potem ruszyliśmy dalej. Gdy doszliśmy do końca korytarza, okazało się że żadnego wyjścia nie ma. Wszyscy szukaliśmy jakiś wskazówek ale nic nie widzieliśmy. Nagle Andrij krzyknął:
- Chłopaki, chodźcie tutaj szybko!
- Co się stało? - spytałem
- Coś tutaj znalazłem! - odpowiedział Andrij
Wszyscy podeszliśmy do miejsca w którym stał Andrij. Naszym oczom ukazały się jakieś dziwne znaki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Były to czary Shaimara, chciał w ten sposób wskazać drogę swoim towarzyszom którędy mają iść by go odnaleźć. Znaki były rozmazane, świadczyło to o tym że elf słabnął, drużyna musiała się spieszyć. Wszyscy maszerowali długim i ciemnym korytarzem, szli długo, bardzo długo, upłynęło już kilka godzin, a końca nie było widać. O czarach zaginionego kompana już dawno nie pamiętano. Część ekipy chciała się zatrzymać, nie była zmęczona, bardziej znudzona.
-Zatrzymajmy się. -powiedział Tuhaj który był mocno osłabiony ranami których doświadczył w niewoli u Mrogima
-Powinniśmy iść. - odpowiedział Ravar
Drużyna szła dalej, nie było czasu żeby się zatrzymać, Shaimar mógł w każdej chwili umrzeć. Sen coraz bardziej męczył towarzyszy. Oczy same się zamykały, nogi uginały pod ciężarem własnego ciała, wszyscy szli niezwykle ślamazarnie. Nagle ukazał się kolejny znak, znów od Shaimara, to oznaczało że jest blisko, był bardziej wyraźny.
-Więc to że wtedy był rozmazany mogło oznaczać odległość w jakiej się znajduje. Szybko nie ma czasu.


[Nie napisałem wiele, chodziło o to żeby wszystkich rozruszać.
Robat ---> moja postać nazywa się Tuhaj =P
Mat W. ---> Ostatnie ostrzeżenie, jeszcze raz napiszesz do kogokolwiek żeby napisał posta, albo do mnie lub Adhama co mamy robić po prostu wylecisz.

No to by było na tyle.

Wasz MG
Andrij]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ruszyliśmy dalej. Po chwili znaleźliśmy Shaimara. Leżał, wijąc się z bólu. Ledwo, co żył.
- Ravar, szybko. Pomóż mi! - krzyknął Tuhaj
Ravar podszedł do Tuhaja kucającego przy Shaimarze. Użył czaru. Shaimar stracił przytomność.
- Coś ty mu zrobił? - spytał Ravara, Tuhaj
- Nic. Ten czar tak działa. Po około dwóch godzinach się obudzi. - odrzekł spokojnie Ravar
- Nie możemy tutaj czekać! - powiedziałem
- Nie będziemy. Zróbmy jakieś nosze, czy coś i weźmy go. - powiedział Adjatha
Po chwili nosze były gotowe. Tuhaj już łapał za nie.
- Pomogę ci! - powiedziałem
Ruszyliśmy. Na początku było spokojnie, ale potem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ja niestety muszę się wypisać z tej gry, ponieważ ostatnio nie mam czasu... Wszystkich przepraszam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować