Zaloguj się, aby obserwować  
Cmq

Wiedźmin - papierowe RPG na forum

139 postów w tym temacie

Rasa - Człowiek
Imię - Cadron
Płeć - Mężczyzna
Wiek - 24 lata
Historia postaci - Cadron był wojownikiem na drakkarze barbarzyńców ze Skellige. Razem z innymi wojownikami ruszał na wyprawy wzdłuż wybrzeża tylko w jednym celu - gnębić Nilfgaard! Po morzu pływał od dwunastego roku życia, a walczyć zaczął kiedy miał lat szesnaście. Swych wrogów nienawidził z całego serca. Dlaczego? W końcu wszyscy wyspiarze kochali swoją królową Calanthe, Lwicę z Cintry, a ona zginęła właśnie z rąk Nilfgaardczyków (czy raczej z ich powodu). Dlatego ścigali oni najeźdźców tak zaciekle, że zaczęli się oni bać bać wojowników ze Skellige. Największy strach wzbudzał Crach an Craite, którego Cadron darzył wielkim szacunkiem. Jednak pewnego dnia [Tak, wiem - ten zwrot aż zalatuje amatorszczyzną] szczęście się od nich odwróciło. Wracając z południa, po udanej rzezi Nilfgardczyków zaskoczył ich sztorm. Nie był to zwykły sztorm, gdyż zwykły szybko by zauważyli i zacumowali przy brzegu. Ten zaskoczył ich tak nagle, że ledwo zdążyli żagle zwinąć. Pewnie maczał w tym palce jakiś czarodziej... No więc dzielna drużyna zabijaków, łącznie ze sternikiem robiła co mogła. Mimo wysiłków drakkar otarł się o skałę. Obróciło to go o kilkadziesiąt stopni i skierowało dziób prosto na następną skałę. Wyspiarze nie mieli szans - wszyscy wyskakiwali do lodowatej wody - innego wyjścia nie mieli. Kotłująca się woda jednak szybko poniosła ich w kierunku skał. Wszystkich. Prawie wszystkich...
Umiejętności - Barbarzyńcy ze Skellige są świetnie wyszkoleni w walce wręcz, jak i na dystans. Cadron nie jest wyjątkiem - w zwarciu walczy dwuręcznym toporem, a na dystans potrafi celnie strzelać z długiego łuku (druga sprawa, że musi go najpierw mieć). Opanował te umiejętności dzięki swojej sile i chartowi ducha. Mimo tego, że jest "barbarzyńcą" nie bezrozumnym - jest dosyć inteligentny (ale bez przesady) i doświadczony wieloma walkami. Dodatkowo jako (prawie) każdy wyspiarz zna się na okrętach - wojownik na drakkarze załapuje z czasem co i jak.
Wygląd - Typowy wyspiarski wojownik - długie, rude włosy, krótka broda zaplątana w dwa cienkie warkoczyki, błękitne oczy oraz oczywiście typowy strój wojownika (lekka kolczuga, skórzane ubranie i gruby płaszcz). Cadron jest wysoki i dobrze zbudowany, co widać już na pierwszy rzut oka.
Rodzina - [Po co rodzina? Nie można w pochodzeniu, albo w historii napisać?]
Pochodzenie - Wyspy Skellige

No i jak wam się podoba? Jak dla mnie, to nie nadaje się to do niczego - pisanie w pośpiechu do niczego dobrego nie prowadzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 19.05.2007 o 13:24, Cmq napisał:

Mediv, Havkar - gdzie karty?

Ja proponuję zrobić tak - dla tych którzy podali rozpocznij, Havkara dołączysz później a co do Mediva... Jeśli chce niech poprawi kartę. Bo na forum nudno się robi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 21.05.2007 o 20:53, Tajemnic napisał:

> Mediv, Havkar - gdzie karty?
Ja proponuję zrobić tak - dla tych którzy podali rozpocznij, Havkara dołączysz później a co
do Mediva... Jeśli chce niech poprawi kartę. Bo na forum nudno się robi.

Szczerze mówiąc dokładnie to miałem zrobić. Ale jutro, bo muszę wcześnie wstać/położyć się spać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Poprawić kartę? To nie wystarczy? Mam napisać jak Cadron dorastał, opisać walki stoczone z Nilfgaardem, czy jak? Dla mnie zdecydowanie ważniejsze są obecne wydarzenia, a nie historia postaci. Jakby wszyscy mieli obfitującą w ciekawe wydarzenia przeszłość to świat byłby naprawdę dziwny... Druga sprawa, że Cadron miał równie interesujący żywot co reszta tyle, że monotonny - sztormy, walka, łupieżcze wyprawy, i tak w kółko. Mam to opisać? Dobrze zrozumiałem?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 22.05.2007 o 15:37, Mediv napisał:

Dobrze zrozumiałem?


Mnie się wydaje (właśnie wydaje :P), że Tajemnicowi (tak to się odmienia?) chodziło o to, że sam pisałeś w pośpiechu i Tobie nie wyszło. Więc mógłbyś poprawić kartę jakbyś chciał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Do napisania tego zdania zmusiła mnie wrodzona skromność, więc przestańcie już drążyć ten temat.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 22.05.2007 o 16:52, Mediv napisał:

[Do napisania tego zdania zmusiła mnie wrodzona skromność, więc przestańcie już drążyć ten
temat.]


[Ja po prostu odpowiedziałem na Twoje pytanie. To Ty drążysz ten temat. :/
Dobraz kończmy ten temat. Kiedy zaczynamy?
P.S.: Jesteś bardzo skromny pisząc: "Ach, ta moja wrodzona skromność." :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

GANDALF THE BLACK
Po dokładnym obejrzeniu umiejętności wiedźmina Laguna był załamany. Zabiłby każdego człowieka, byleby tylko pomścić ojca i odzyskać brata... Ale Keriel nie był człowiekiem. Ten dziwak siedział właśnie naprzeciwko niego. Karczma "Pod jelenim rogiem" mieściła się w najgorszej dzielnicy Novigradu. Okolica była okropna, Laguna nigdy nie czuł takiego smrodu. Ale miejscowym to nie przeszkadzało - bawili się świetnie, tańcząc i śpiewając. Do przybitego Laguny nagle podszedł wiedźmin. Jego szybkie, spokojne ruchy fascynowały. Twarz Keriela była nieco kwadratowa, czarna broda porastała połowę twarzy. Prócz tego nie miał żadnego owłosienia. Nie wyglądał na zabójcę, miał raczej przyjacielską twarz...
[dialog. GG znasz]

TYKUS
Koń powoli zwalniał. Tykus nie chciał go zamęczyć, do Novigradu pozostało jeszcze trochę drogi. Chłopak był na trasie już dwa dni, ciągle uciekał. Ale dzisiaj najwyraźniej udało mu się zgubić prześladowców. Tuż przed zachodem słońca, gdy brama miasta była już zamykana, Tykus wjechał do miasta. Skierował się do karczmy "Pod jelenim rogiem". Tylko tamtejsze szumowiny mogły wiedzieć, kto nasłał na niego tą armię. Targaryen wiedział, iż ma do czynienia z profesjonalistami. Musiał więc znaleźć najemników z jeszcze większym stażem. Zostawił konia nieopodal budynku i cicho wślizgnął się do budynku. Zobaczył tam Edwinga - herszta największej bandy w Novigradzie. To on rządził całym miastem. Tykus wyminąwszy strażników zagadał do bandyty:
- Witaj. Kto na mnie nasłał najemników? - O dziwo, po usłyszeniu tak bezpośredniego powitania Edwing nie zraził się. Wręcz polubił Tykusa.
- Moje pozdrowienia. - Grubas wstał z fotelu. Jego rozmówca nie mógł tego wiedzieć, ale Edwing nie robił tego czesto. - Odpowiem ci na twe pytanie. Tylko powiedz mi, jak się nazywasz. - Chłopak przedstawił się. Po chwili jeden z pomocników znalazł jego nazwisko w aktach i krzyknął.
- Zabójców nasłał Krom z Novigradu!
[rób co chcesz, byle z sensem :P]

[Tajemnica i Mediva przepraszam. Na usprawiedliwienie dodam, iż jutro mam wstać o piątej rano, a teraz dochodzi jedenasta...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

TAJEMNIC
Kraina zdrady i pogardy. Świat zmienił się od czasów wojny. Wcześniej był spokojniejszy, bardziej przyjazny. Sindreth myślał o tym akurat, gdy jego głowa była wkładana do zbiornika z wodą do koni. Stopniowo i systematycznie - tak, aby chłopak nieco się podtopił, ale też tak, aby nie zginął. Teraz takie traktowanie było normą. W Novigradzie wielu ludzi prześladowało każdego z nieludzkim pochodzeniem. Ciekawe, czy w całym mieście uchował się choć jeden elf czystej krwi.
- A teraz mi powiesz. Wiesz czemu zginiesz?
Głos bandyty dobiegał jakby zza ściany. Zabawne, chciał go zabić, ale topił go umiejętnie, tak aby przeżył. Kusza Sindretha leżała pięć metrów dalej, na ulicy. Gdy mierzył do jednego z tych szumowin, inny podbiegł i walnął go pałką w plecy.
- Nie potrafisz mówić? No tak - was, elfów nie uczą takich rzeczy. Jesteście tylko gnidami!
Wąż - bo tak mówili na człowieka, który właśnie trzymał go za koszulę - zaczynał wkurzać Sindretha. Do zrobienia czegoś zmuszał go też fakt, iż dwóch kumpli węża było właśnie odwróconych od zbiornika. Poza tym, jego prześladowca nieostrożnie odsłaniał prawy bok. Przeceniał też swoje siły, Sindreth mógłby go teraz na chwilę odepchnąć...

MEDIV
Drakkar rozbił się o tą przeklętą wyspę. Wyglądała na pustą, choć Cadron mógł się mylić. Ląd, na którym obecnie się znajdował był dość duży, mieszkańcy mogli mieszkać za niewielką górą znajdującą się zaledwie dziesięć mil od rozbitka. Resztki statku nieszczęśnika leżały porozwalane na plaży. Słońce swym powolnym tempem zachodziło za horyzont.
- Cholera! - zaklął Cadron i udał się rozpalić ogień. Noce na Skellige ostatnimi czasy były coraz zimniejsze, tak jak na całym kontynencie. Niestety, drewno ze statku było za mokre, aby rozpalić z niego ognisko. Los jednak uśmiechnął się do Cadrona - jakąś milę na zachód znajdował się mały lasek. Nie mając lepszego planu, rozbitek udał się w tamtym kierunku...
***
Mniej więcej w połowie drogi Cadron zauważył dziwny kształt leżący na wybrzeżu. Wyglądał nieco jak człowiek, więc mógł to być inny rozbitek, który przeżył sztorm. Niewiele myśląc Cadron podbiegł do postaci, odwrócił ją na plecy i nagle posmutniał. Zobaczył twarz Erlinga, jednego z jego towarzyszy - niestety, mężczyzna był martwy. Słońce prawie już zaszło, więc Cadron postanowił najpierw rozpalić ognisko, zaś dopiero potem należycie pochować swego kompana. Wstał więc i ruszył w dalszą wędrówkę. Zaledwie kilkanaście metrów dalej zobaczył kolejnego trupa. Ten ubrany był w bogate ciuchy, zaś jego długie, rude włosy opadały mu na plecy. Cadron tym razem strasznie się przestraszył. Podbiegł do leżącego, runął koło niego i sprawdził jego puls.
- Crach! Obudź się!
Ale Crach an Craite nie budził się. Dopiero gdy jego towarzysz rozpalił ognisko i zarzucił jedyny ciepły i suchy płaszcza na Cracha ten otworzył oczy.
- Gdzie... Gdzie my jesteśmy?
- Sam chciałbym to wiedzieć...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam za dubla (a nawet tripla), ale zapomniałem dodać tego do poprzedniego postu. Zmieniam parę punktów w regulaminie.
1. Macie teraz więcej wolności, sami planujcie swoje posty i historie.
2. Dopisać nadal się można. Cztery osoby to trochę mało, dam radę "udźwignąć" więcej.
3. Napisanie długiego postu to podstawa. Postarajcie się ujmować swe przygody w co najmniej pięciu linijkach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zanim zdążyłem podjąć jakąś akcję, sytuacja zmieniła się. Na gorsze. Dla mnie. Otóż zza rogu wynurzyło się jeszcze dwóch przydupasów tego... Węża.
Źle. Bardzo źle.
Ale... Jego twarz coś mi przypominała. "Imię" też. Nagle kilka wspomnień połączyło się w jedno dając rozwiązanie. Co tracę w najgorszym przypadku?
Wąż odwrócił się w moją stronę. Otwierał już usta kiedy odezwałem się.
- Cóż to Wężu? To tak witasz Błyskacza?
Wyglądał jakby chciał kazać mi się zamknąć, ale nagle jego usta wykrzywił dziwny grymas.
- To ty? Błyskacz?
I tyle mi wystarczyło. Rzuciłem się do przodu i trafiłem głową w żołądek. Podciąłem mu nogi i przerzuciłem przez ramię tak, że wleciał do koryta.
- Tak. To ja.
Rzuciłem się po kuszę. Kątem oka zauważyłem, że jego "oddział" rusza w moim kierunku. Wycelowałem w nich kuszę.
Teraz mogę ich zabić!
Nie. Nie mogę. Nie kiedy biegną na mnie z różnego rodzaju bronią białą.
Szybkim ruchem uniosłem swą broń i wystrzeliłem w górę. Skoczyłem i złapałem linę, która zwieszała się z - wbitego teraz w dach jakiegoś budynku - bełtu.
Wszystko to zajęło co najwyżej sekundy, lecz straż przyboczna Węża była już kilka kroków ode mnie. Pierwszego - wisząc już na linie - kopnąłem w pierś. Zaraz po tym ruszyłem do góry, jednak zachowałem na tyle przytomności umysłu aby się rozbujać.
Chwilę po tym w ścianę obok mnie wbiła się strzała. Kiedy tylko dotarłem na dach odciąłem linę. Jeden z moich przeciwników spadł na ziemię.
Byłem w swoim żywiole. Ucieczka! Ucieczka zawsze jest łatwa - także biegnąc na dachach budynków. Jeden skok, drugi i nisko położony daszek...
Którego tam nie było.
Wpadłem w kram jakiegoś kupca. Wyglądało to jak jagody, ale pachniało... Dziwnie. Teraz w soku z tego unurzany był mój płaszcz.
Twarz kramarza przez chwilę wyrażała bezbrzeżne zdumienie po czym zaczerwieniła się złością. Zdążył wyprzedzić moje słowa.
- Straż! Straż!
Błyskawicznie poderwałem się i wystartowałem. Zmotywowało mnie do tego również pojawienie się członka gangu Węża.
I znów bieg - tyle, że tym razem przez tłum. Zaczynał się on powoli przerzedzać - biegliśmy w stronę biedniejszych dzielnic miasta. Mój prześladowca był wciąż za mną.
Nagle - zaułek. No tak - w tych stronach miasta dawno mnie nie było mimo iż tutaj się wychowałem. Odwróciłem się. Wyrwałem kuszę i...
Zakląłem - podczas biegu odczepił mi się magazynek. Wyciągnąłem miecz...
Mój przeciwnik parsknął. Także był uzbrojony.
Nie czekając aż się zbliży zamachnąłem się i... Rzuciłem moją bronią. Wydała świst rozdzieranej tkaniny i bardzo dokładnie trafiła tuż obok głowy mego wroga. On znów parsknął.
- Nieźle. Ale o wiele za mało na...
Połówka cegły przerwała mu w pół zdania. Zamachnąłem się i posłałem drugą. Runął na plecy. Zbliżyłem się do niego, przeładowałem kuszę i dla pewnoście trafiłem go w głowę. Uznałem, że wymaga to jakiegoś komentarza.
- Ostatnia lekcja gnojku - powiedziałem zimnym głosem - nigdy nie rozgaduj się w pobliżu kogoś kto na pewno polegnie w staciu z tobą.
Najpierw sprawa straży. Zdjąłem mój poplamiony płaszcz, po czym założyłem go drugą stroną - teraz nie był zielony a szary. Zapach również nie był już tak intensywny. Podniosłem mój miecz i schowałem go za pas. Kudzę przeładowałem i ukryłem a sztylet umieściłem w rękawie. Szukali kogoś kto wygląda jak elf? Wydąłem lekko policzki i wysunąłem szczękę. Zmarszczyłem czoło. Teraz dopóki nie zobaczą całej głowy, nie mają szans aby mnie rozpoznać.
Wzruszyłem ramionami. To by było na tyle. Co teraz zrobić?
Do żadnej eleganckiej knajpy nie pójdę - ostatnio wywalono mnie z jednej za to, że się upiłem i zacząłem śpiewać obsceniczne piosenki. A w tych mniej eleganckich... Picie małymi łykami jest tam równoznaczne z rozbiciem butelki o kant baru a kaptur płaszcza ma tę nieprzyjemną właściwość, że podczas przechylania głowy zsuwa się z niej. Rozpoznaliby mnie jako elfa, po czym rzuciliby się na mnie.
Przecież jest jarmark! Mogę przejść się po stoiskach - na pewno znajdę tam coś ciekawego.
Idąc myślałem nad tym co się stało. Genialny pomysł! Spotkać starych przyjaciół. Muszę się tego nauczyć. Po mojej stronie stoję ja i tylko ja. Mówiąc o elfach lub o ludziach używam "oni". Półelfy? Pokażcie mi jakiegoś...
Snując takie niewesołe myśli zmierzałem w stronę placu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Crach i Cadron siedzieli przy ognisku, zziębnięci i głodni. Po chwili milczenia Crach zapytać:
- Ktoś jeszcze przeżył? Nie, po twojej twarzy widzę, że jednak nikt...
Cadron tylko przytaknął.
- Hmmm... - zamyślony jarl wpatrywał się w towarzysza - Co z jedzeniem? Jesteśmy głodni, a pragnienie niedługo również zacznie nas gnębić. Nie udało ci się nic wyłowić?
- Niestety nie. Wszystkie beczki z rybami albo porwało morze, albo roztrzaskały się o skały. Wody też nie mamy. I uprzedzając twoje kolejne pytanie, to broń mam, ale tylko po jednym toporze i mieczu. Topór jest mój, a miecz należał do Erlinga, które leży nieopodal. Powinniśmy go pochować.
- Racja! Zróbmy to jak najszybciej.
Obaj poszli wzdłuż wybrzeża, aż do ciała martwego wojownika. Mimo iż byli przemarznięci i głodni nie mogli zostawić go martwego na brzegu. Wówczas jego dusza mogłaby zostać wcielona do przeklętej załogi okrętu z legend wyspiarzy. Znaleźli miejsce dobre na wykopanie grobu i wzięli się do pracy. Cadron zajął się kopaniem używając swojego topora, a Crach pracował na równi z nim - nosił duże kamienie do usypania kurhanu. Po godzinie praca była skończona, a ich były towarzysz mógł spoczywać w pokoju. Kiedy wyczerpani wracali w stronę prowizorycznego obozu Cadron zauważył smużkę dymu unoszącą się nad pobliskim wzgórzem.
- Crach, spójrz tam - wojownik wskazał ręką kierunek - Ktoś rozpalił ognisko! Może to jeden z naszych, który przeżył?...

[Ciąg dalszy nastąpi jak będę miał czas. Wieczorem, albo jutro po szkole. Nie mam czasu, bo muszę napisać jeszcze dwa teksty (jeden do Asasynów, a drugi gdzie indziej...).]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Witaj. Podobno chciałeś ze mną rozmawiać. - powiedział do niego wiedźmin.
- Tak. Nazywam się Laguna, mój panie. - odpowiedział mu chłopiec nisko się kłaniając.
- Nie presadzaj z tym uniżeniem. Nazywam się Keriel.
- Dobrze, Kerielu. Przybywam w ważnej sprawie.
- Mam zabić jakiegoś potwora?
- Nie. Nie mogę o tym mówić w tym miejscu. Sprawa jest dla mnie bardzo ważna. Możemy się przenieś do jakiegoś bardziej ustrojnego miejsca? - mówił szybko, jakby się czegoś bał.
- Dobrze więc. Powiedz tylko, gdzie idziemy.
- Ja nie znam dobrze tego miasta. Może Ty, Kerielu, jakieś znasz? Ciche, oddalone?
- Może stajnia?
- Ach, przypomniało mi się... Gdy podróżowałem tutaj po drodze zauważyłem stary młyn. Może tam?
- Może być i tam. - Keriel był podejrzliwy, jakby się spodziewał czegoś.
- Dziękuję Ci, że poświecisz chwilę takiemu gówniarzowi jak ja. Chodźmy więc. - Gdy wychodzili, starzec zaczął się skradać za nimi, śledził ich.
Znajdowali się na dróżce otoczonej przez las. Laguna spojrzał za siebie, jednak starca już nie było widać. Zastanawiał się kim był ów człowiek. Szpiegem Butherbenga? Zwykłym przewodnikiem, który wariuje na starośc?
Tego się nie dowie... Przynajmniej w najbliższym czasie.
Zaczynali słyszeć cichy szmer wody. Wkrótce ukazał się ich oczom stary, nie działający już młyn. Podobno straszą tam istoty, którym nie dane było przejść na drugą stronę. Istoty skazane na wieczne potępienie. Jednak chłopiec w to nie wierzył. Wierzył tylko w zemstę...
- Jeste.smy na miejscu. Mów więc.
- Sprawa jest delikatna, niecierpiąca zwłoki. Chodzi o mego brata. Ach, w gardle mi zaschło. Może napiliśmy się wina? - Laguna sięgnął do plecaka i wyciągnął flaszkę wykwintnego wina "Strzyga".
- Dobrze więc. Twoje zdrowie! - wzieli dosyć duży łyk i zaczęli kontynuować swoją rozmowę.
- Sprawa ta, przyjacielu, jeszcze po kieliszku?, dotyczy mego brata. Gdy byłem mały wydarzyły się straszne rzeczy. Od tamtego czasu nie widziałem mego brata. W końcu po tylu latach wpadłem na jego ślad...
- Gratuluję. Ale wyjaśnij mi jedną rzecz - za cholerę nie rozumiem, jak mogę ci pomóc. - powiedział - już lekko podpity ale nadal trzeźwo myślący - Keriel.
- Tutaj pojawia się problem... - Laguna skierował swą rękę do pochwy... Do pochwy, w której miał schowany mały nóż... Nagle wyciągnął... Rękę. "Nie mogę tego zrobić" - pomyślał - "Zniżę się do poziomu, tych których ścigam" - Keriel musisz mi pomóc! - tutaj jego głos się załamał.
- Mów więc o co ci chodzi. - Twarz Keriela nadal była zimna i bez uczuć. Choć jego oczy wskazywały na to, że jest raczej ździwiony, niż zdenerwowany.
- Otrzymałem zadanie. Straszne zadanie... Zadanie, aby kogoś zabić. Znajdę mego brata tylko wtedy jeśli je wykonam...
- Widzisz. Tu jest problem. Jestem Wiedźminem, nie mieszam się w sprawy ludzi. Zawsze zabijałem potwory i... i tylko potwory.
- Świat jest bardziej skomplikowany niż zabawa w zabijanie potworów... - Laguna nie mógł panować nad swoimi emocjami. Był jednocześnie, sfrustrowany i zrozpaczony. - Nie chcę żebyś kogoś zabiłaj. Chcę żebyś mi pomógł. Chcociaż Ciebie nie znam, chociaż Ciebie nie rozumię. Myślę... Myślę, że jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać... - tu zrobił krótką pauzę - Sam siebie nie rozumię...
- Dokładnie, świat jest bardziej skomplikowany niż zabijanie potworów. Ale spójrz na to z innej strony - jak mam ocenić, do kogo się przyłączyć. Skąd mam wiedzieć, kto jest dla mnie wrogiem? Czemu mam być zniewolony przez ludzi szantarzujących mnie? Wyobraź sobie, że naprzeciwko siebie stają dwa państwa. Masz stanąć po jednej ze stron. Którą wybierzesz? Jaki wybór będzie słuszny? Odpowiem ci. Żaden. - tu Keriel na chwilę przerwał - Powiedz, w jaki sposób mogę ci pomóc. Jeśli będzie to zgodne z moimi zasadami, zrobię to.
- Pewien Elf kazał mi wykonać zadanie... zadanie zabicia Ciebie. Jeśli wykonam to... Zadanie, to wskaże mi drogę którędy poszedł mój brat. Nie chcę Ciebie szantażować i myślę, że rozumię Twoją sytuację. Brat mój był dla mnie wszystkim co miałem... - w oczach chłopca pojawiły się łzy.
- Ech, mam dziwne przeczucie, że mieszam się w coś przerastającego moje możliwości. Ale dobrze, pomogę ci. Oczywiście nie oficjalnie, ale możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję Ci, Kerielu, dziękuję. - Obaj zauważyli czarną, przygarbioną sylwetkę przebiegającą między drzewami...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.05.2007 o 22:41, Cmq napisał:

> /.../
Tykus, czekamy...


[W weekend raczej coś naskrobię, teraz koniec roku się zbliża i nauczyciele dają nam niezły zapieprz, zwłaszcza od wosu, jak przy kompie jestem to raczej info jakichś szukam :/]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Zapraszaliście to się zgłaszam ]

Rasa: Człowiek

Imiie: Moras

Płeć: Mężczyzna

Wiek: 22

Historia postaci: Nieznani rodzice podrzucili go kiedyś do jednej z małych wiosek w Temerii. Starosta opiekował sie Moras`em (bo takie mu nadał imie)najlepiej jak umiał. Gdy pewnego dnia zobaczył przejeżdzającego przez woską wiedźmina nieśmiale zagadnął do niego. Zapytał go kim jest, co robi, skąd się tu wziął itd. Gdy dowiedział się, że jest wiedźminem i co robi poprosił go aby pokazał mu jak on obchodzi sie z mieczem, ponieważ dużo słyszał o wiedźminach. Podróżny z dużym oporem zrobił chłopcu mały pokaz. Moras oniemiał z wrażenia. Odrazu pobiegł po swojego kolege, żeby i n mógł zobaczyć mistrza w akcji. Niestety gdy przybiegli na miejsce wiedźmina juz nie było.Zawiedziony Moras niejadł przez trzy dni. Siedział tylko w ciemnym pokoju i myślał. I wymyślił postanowił zrobić wszystko, żeby dorównać wiedźminowi. Wybiegł z domu, poleciał do lasu i znalazł jakiegoś drąga. Przytargał go do wioski, wziął nóż i stugał, strugał i strugał. I Wystrugał piękny drewniany mieczyk. Codziennie sumiennie ćwiczył. Wstawał, jadł szybko śniadanie, szedłł na pole i ćwiczył posługiwanie się mieczem, wracał do domu pod wieczór zziajany jadł kolacje, szedłł spać i następnego dnia to samo. Tak zleciało mu 8 lat. W dniu swoich 22 urodzin postanowił wyjechać ze swojego rodzinnego „gnazda”. Pojechał do Wyzimy.
Wieczorem gdy dotarł pod mury miasta bramy były zamknięte. Postanowił więc poczekać do rana. Kiedy rano otwarto bramy wszedł do miasta. Przeraził go ogrom tego miasta. Już chciał się cofnąć gdy przypomniał sobie o swoim celu: „Muszę zarobić na miecz, potrzebuje miecza ze stali, do dalszych ćwiczeń!”...

Umiejętności: Dobze włada mieczem, ale jest tż inteligentny jak na chłopa. We swojej wsi robi za detektywa

Wygląd: Wysoki blondyn,zawsze chodzi w skurzanej kurtce, waży ok .75 kg

Rodzina Stan cywilny wolny. Wychowany przez staroste wioski w której mieszka, ponieważ został do niej podrzucony.

Pochodzenie: N/A

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W końcu udało mi się wyrwać z pomiędzy straganów do zaułka. Zawsze miałem lekką rękę w wydawaniu pieniędzy - może dlatego, że nieczęsto miałem taką okazję... Ba! nawet ta odrobina pędzonego przeze mnie bimbru zmieniła właściciela...
Westchnąłem. No cóż - trzeba sprawdzić co kupiłem.
Na pierwszy ogień poszła... Cegła. Porządna, gliniana - ale nie miałem pojęcia do czego mógłbym jej użyć, albo - skoro już o tym mowa - dlaczego ją kupiłem. I jako co.
Później - mikstura lecznicza. Wyjątkowo potężna. Tak przynajmniej twierdził sprzedawca. W rzeczywistości czerwony barwnik zaczynał już się osadzać na ściankach.
Następnie wytrząsnąłem z torby nieco bełtów, które wyglądały jakby były zrobione przez jednorękiego drwala, bez użycia jakichkolwiek urządzeń bardziej skomplikowanych od siekiery. Jako, że nie miały czubków sprzedawca wepchnął mi je jako "niezawodną broń na wampiry". Jasne. Jedynym sposobem aby tym się skrzywdzić było zjedzenie tego.
I ostatnie - nieco kamionkowych flaszek. To jedyne co mi się przyda - moja ostatnia partia bimbru z... No, wszystkiego co mi wpadło w ręce, powinna być już gotowa. Przynajmniej będę miał gdzie ją przelać.
Nie mogłem sobie przypomnieć co ile kosztowało, jednak musiało nie być tanie. Po oklepaniu wszystkich kieszeni okazało się, że mam zaledwie kilka drobnych monet. Byłem, oczywiście, w stanie wyżyć nieco poza miastem, ale brak pieniędzy powodował niemożność korzystania z miastowych wygód...
Kiedyś znalazłem się w jeszcze bardziej rozpaczliwej sytuacji - byłem winien pewnej ważnej osobie sporą sumę pieniędzy - których (jak łatwo się domyślić) nie posiadałem. Zrobiłem wtedy to, co nie pozwoliło mi spać przez kilka nocy. Zabiłem człowieka. Za pieniądze. Nie zrozumcie mnie źle - już nieraz strzelałem do ludzi. Ale było to zazwyczaj w rękę lub kolano - unieszkodliwiający postrzał. Ale wtedy, już przed tym zalewał mnie zimny pot. Ręce mi drżały - musiałem strzelić dwa razy aby trafić! Ale kiedy widziałem jak nieznajomy człowiek zalewa się krwią... To było okropne.
A więc skąd mam wziąść pieniądze? Umysł wyrzucił karteczkę z napisem "brak pomysłów".
Taak... Ciekawe czy musiałbym się tak o to martwić gdybym miał rodziców. Już nieraz snułem takie fantazje - idę niespokojnie ulicą, gdy nagle zatrzymuje się powóz. Bogato zdobione drzwi otwierają się, a w środku siedzi rycerz, z włosami przypruszonymi siwizną. Wyciąga do mnie rękę i mówi:
- Proszę mój synu. Wejdź.
Albo inaczej. Siedzę w swojej jaskini. Nagle, bez ostrzeżenia wchodzi elfka. Spoglądam na nią, otwieram usta... I zamykam je. Bo wiem kim ona jest.
Tak. Takie fantazje byłyby znacznie przyjemniejsze gdybym wiedział chociaż trochę o moich rodzicach. Nie wiem czy elfem była moja matka, czy ojciec. Przecież mógłbym być synem kmiotka, który wracając z knajpy przewrócił się i wpdł do jaskini w której wypoczywała nieuzbrojona elfka... Którą odrzuciły inne elfy.
Ciekawe, czy mam rodzeństwo. Okniarz opowiadał mi o tym, jak przyprowadził mnie tu jakiś inny półelf - ja wtedy umiałem niewiele więcej ponad chód w pozycji pionowej oraz spożywanie stałych pokarmów. Mój towarzysz wyglądał całkiem podobnie do mnie, acz był o kilka lat starszy. To by wskazywało na dłuższy związek. Chyba, że był moim bratem tylko... Hmmm... W połowie.
Nie powinno mnie to obchodzić! Muszę martwić się o swoje przeżycie, a nie zastanawiać się nad pochodzeniem!
Jednak słońce powoli zachodziło. Musiałem wrócić do jaskini przed zapadnięciem zmroku. Potem bramy będą zamknięte. Poza tym, trzeba porozlewać bimber...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Gdzie znajdę tego Kroma i jakie ma wpływy w Novigradzie?
- Nie znam szumowiny. Czyli nie ma wpływów w Novigradzie. A i nie wiem gdzie mógłby się tutaj podziać.
- To może chociaż nasz kogoś, kto może coś o nim wiedzieć?
- Hm... Rozejrzyj się po barze, sam sprawdź.
Nic więcej racej od niego nie wyciągnę. Nawet jeśli coś wie, to nie puści przeklętej pary z ust, a stawiać się nie mogę - po co kolejny gwóźdź do trumny?
- Mimo wszystko dziękuję. I żegnam, może ktoś w karczmie będzie wiedział więcej.

Powoli rozejrzałem się po karczmie. Pełno ludzi, zapewne każdy z nich ma coś na sumieniu. Ostatnio w tych przeklętych tawernach jest naprawdę niebezpiecznie. Nie, dłużej nie wytrzymam - jestem cholernie zmęczony tym ciągłym uciekaniem. Lepiej będzie, jeśli się gdzieś prześpię. Na pewno nie w tej tawernie, możliwe, że któryś z "ucztujących" tutaj jest w tą sprawę zamieszany. Powolnym krokiem wyszedłem z tego paskudnego miejsca. Poszedłem wąską uliczką w stronę portu. Tam jest dopiero dużo podejrzanych typów, ale tylko tam z odpowiednią sumą mogę dowiedzieć się więcej. W zasadzie tu jestem nie do złapania, jeśli nie będę ujawniał się z moją "brudną elficką krwią". To miasto jest wielkie, każdy znajdzie tu schronienie.
Przespałem się n przy jakichś starych beczkach w porcie. Chyba nikt tu nie zagląda. Nic, trzeba się ogarnąć i zacząć szukać jakichś informacji, nie będę uciekał i ukrywał się do końca życia. Słońce naprawdę dziś doskwiera. Wyszedłem na ulicę.
- Hej, ty! - krzyknął ktoś. Facet był przerażający - wysoki, dobrze zbudowany, na twarzy widać było trudy wojen, w których zapewne brał udział.
- O mnie chodzi?
- Tak, o ciebie.Chłopaki, brać go!
Nagle, zza chat portowych wyszło 2 facetów. Nie wyglądali tak srogo jak ich dowódca, ale i tak nie mam z nimi szans. Próbowałem uciekać, na nic to się nie zdało. Związali mnie.
- W karczmie są duże tłoki, ale nie myśl sobie, że w takich tłumach jesteś niezauważalny. Niedługo z kimś się spotkasz.
- Kim... - nie zdążyłem skończyć. Porządnie mi przywalił, straciłem przytomność. Ciemność...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Czym prędzej pobiegliśmy w kierunku, gdzie unosił się dym. Ognisko paliło się zapewne za pobliskim wzgórzem, jednak ja i mój towarzysz towarzysz nie zaniechaliśmy ostrożności - kiedy byliśmy na szczycie położyliśmy się na ziemi i podczołgaliśmy do krawędzi urwiska. Naszym oczom ukazało się średniej wielkości obozowisko, po którym krążyły ludzkie postacie.
- Nilfgaardczycy - syknąłem przez zęby - To Nilfgaardzcy łowcy niewolników.
Przez dłuższą chwilę obserwowaliśmy obóz. W końcu Crach powiedział:
- Musimy się zastanowić co robić dalej. Jesteśmy głodni i zmęczeni, a z drugiej strony nie możemy pozwolić, żeby nas złapali. Pomyślmy też o wydostaniu się z tej przeklętej wyspy.
- A nie możemy wykorzystać do tego ich okrętów?
- Na swoim okręcie z pewnością mają wartowników. Wiem, ja też z chęcią bym ich wszystkich powybijał, ale nie mielibyśmy szans. Zresztą i tak nie da się kierować dużym okrętem w dwie osoby. Gdybyśmy mieli jakiś mniejszy, to co innego.
- Widzę mniejszy maszt za tym galeonem! Może jednak bogini Freya czuwa nad nami.
- Obyś miał rację. Nie możemy czekać, i tak jesteśmy już zbyt wyczerpani.
Powoli, omijając strażników krążących wokół obozowiska zbliżaliśmy się do brzegu morza. W końcu ujrzeliśmy naszą ostatnią deskę ratunku.
- To slup kupiecki z Koviru, pewnie jakiegoś niezbyt bogatego kupca...
Woda była lodowata, a fale skutecznie utrudniały pływanie. Parliśmy jednak naprzód, gdyż tak trzeba. Innego wyjścia nie było.
Kiedy dotarliśmy do okrętu rozdzieliliśmy się - ja podpłynąłem do rufy i wspiąłem się po burcie, a Crach wykorzystał w tym celu kotwicę na dziobie. Wyglądając zza burty zobaczyłem trzech Nilfgaardczyków siedzących przy stole i grających w karty. Ujrzałem również Cracha skradającego się po dziobie okrętu. Bez wahania, niemal jednocześnie rzuciliśmy się ku przeciwnikom. Piraci byli zdziwieni, ale natychmiast wyciągnęli miecze. Biorąc szeroki zamach trafiłem jednego w bark wyłączając go z walki. Jednak mój topór jest ciężki i nie zdążyłem zasłonić się przed ciosem drugiego. Zasłoniłem się odruchowo ręką..., z której trysnęła krew. Mgła zasnuła mi oczy, ale nie poddawałem się - dziko wymachując toporem zbliżałem się do mojego przeciwnika. Nagle ostrze miecza przebiło tamtemu plecy i wyszło z drugiej strony. To Crach, który poradził sobie ze swoim przeciwnikiem, teraz pomógł mi. Po skończonej walce jarl powiedział:
- Ja rozwinę żagle, a ty musisz sobie opatrzyć ranę. Idź do ładowni, może tam coś znajdziesz.
Okazało się, że w ładowni są tkaniny! Rozdarłem kawałek na kilka pasów w ten sposób tworząc prowizoryczny bandaż. Wyszedłem na pokład.
- Mam nadzieję, że nas nie dogonią - martwił się Crach - Nie mielibyśmy szans.
- Nie dogonią nas. Ten slup jest szybszy od ich galeonu, a przy dobrym wietrze dotrzemy do Skelliege w kilka dni.
- Więc nie mamy się czym martwić. Przejmij ster, a ja pójdę poszukać jedzenia.
Po chwili wrócił niosąc sporej wielkości worek z jedzeniem i antałek przepalanki. Obaj siedliśmy na pokładzie i zaczęliśmy łapczywie jeść.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niestety. Spóźniłem się. Brama była już zamknięta. Więc muszę albo czekać do rana albo... No właśnie - rzeka!
Była ona prostym sposobem opuszczenia miasta - efektem ubocznym było tylko zamoczenie ubrań. Za to nie było przy niej tych cholernych strażników. Dziwne ale prawdziwe.
Dookoła miasto przycichało pod wpływem kojącej ciemności. Co jakiś czas przeleciał mi nad głową jakiś zaadaptowany do warunków miejskich ptak lub rozległ się daleki krzyk przerywanego gwałtownie życia. Słowem - nocne dźwięki i obrazy dużego miasta nocą.
Znałem to miasto - do niedawna było to miejsce gdzie żyłem, spałem i się wychowywałem. Dlatego znałem najkrótsze drogi - tutaj należało skoczyć tutaj można się wdrapać tu opuścić się, a przez tś drewnianą szopę można prze...
Przechodnie? W tym miejscu i o tej porze? W ciemnym zaułku? Normalny mieszkaniec miasta wykrwawiałby się właśnie na brudnej, udeptanej ziemi którą można znaleźć przy wejściu do tej dzielnicy... A więc członkowie gangu. Wolałem się do nich nie zbliżać. Przykucnąłem przy okienku.
Tak. Nie myliłem się. Trzech nieogolonych, śmierdzących... Słowem - typowych Novigradzkich zbójów ciągnęło jeszcze jedną postać.
Nagle, parę szegółów chwyciło mnie za gardło i zaczęło wrzeszczeć "spójrz!"
Nie był to człowiek. Miał nieco inną budowę oraz zbyt smukłą twarz. Świadczyły też o tym uszy - zakończone delikatnym szpicem. Można było stwierdzić, że nie jest elfem - pomijając to, że każdy elf w Novigradzie przeżyłby niewiele więcej niż nożownik-ślepiec o częstych skurczach ręki po prostu... Nie wyglądał na niego. Ba! Nawet ja bardziej przypominałem elfa! I to nie była niewielka różnica.
Czyli... Ktoś taki jak ja? To możliwe?
To chyba te części mnie, które nie pobierały nauk w zaułkach Novigradu zdjęły kusze. Bez świadomego ponaglenia umysł zastanowił się...
Przewaga ciemności jest po mojej stronie - światła nie ma ale moje oczy i tak go nie potrzebują.
Mam cztery strzały. Zwykłe bełty. Zabijam jednego - inni się wycofują trzymając... półelfa jak tarczę. Nie. Jeśli strzelę do tego który trzyma więźnia istnieje minimalna szansa, że spudłuję i trafię w... tego kogo ratuję.
Westchnąłem. Była jeszcze jedna możliwość.
Wycelowałem w ścianę budynku naprzeciwko i... Strzeliłem. Bełt wydał świst i lekko wibrując wbił się w cel.
Człowiek z więźniem wypuścił go i rozejrzał się. Jeden z jego towarzyszy przyskoczył do ściany aby sprawdzić skąd nadleciał pocisk...
I wrzasnął.
Kolejny bełt przybiłł mu bark do ściany. Szarpnął się z krzykiem, ale nie puścił. Jęknął jeszcze raz i zemdlał z bólu.
Dwaj pozostali już biegli w moją stronę. Nie spodziewali się, że kuszę można przeładować tak szybko, więc czuli się bezkarni. Pierwszemu strzeliłem w nogę. Z krzykiem upadł.
Przywóca zatrzymał się i zrobił krok do tyłu. Wynurzyłem się z cieni. Kusza z załadowanym ostatnim bełtem mierzyła prosto w jego czaszkę.
Uśmiechnąłem się. Zauważyłem, że powolny uśmiech robi na ludziach większe wrażenie niż widok zbliżającej się ognistej kuli.
Wrzasnął. Upuścił miecz i zaczął uciekać.
I co ja teraz zrobię? Zadarłem z gangiem. Gdybym zostawił pólelfa tutaj nic by się nie stało - pomyśleliby, że ta trójka trafiła na przeciwników. Swoją drogą - z opowieści tego człowieka wyniknie pewnie, że miałem 5 metrów wysokości, lśniącą złotą zbroję na sobie i ognisty miecz w ręce. Albo, że w budynkach dookoła czaił się cały oddzał kuszników, czekających na rozkaz do strzału.
Jednak w głębi umysłu coś krzyknęło "Nie możesz go tu zostawić! On jest taki jak ty!"
Stanąłem niezdecydowany. Kto się dowie?
"Nie dowie się nikt. Ale jeśli go zostawisz to... Będziesz pamiętał".
Bez świadomego udziału umysłu wyszarpnąłem drzwiczki szopy z zawiasów. Drewno puściło. Chwyciłem półelfa za kołnierz i dociągnąłem go w stronę rzeki. Ułożyłem na desce razem z kuszą i zakupami, po czym sam wskoczyłem do wody.
Nawet nie była zbyt zimna.
Pół godziny później zbliżałem się do mojego miejsca zamieszkania. Znajdowało się niedaleko podgrodzia Novigradu. Tutaj można było natknąć się na grupy bandytów, złodziei i morderców. Chyba, że miało się wyrobioną renomę i wiedziało się którędy nie chodzić. Moje "mieszkanie" składało się z niewielkiej jaskini oraz niewielkiego kawałka ziemi odgrodzonego płotem w taki sposób, że otaczał on ją dwiema ścianami, podczas gdy trzecią stanowiła lita skała. Czwartą było wejście.
Rzuciłem go na ziemię.
Dopiero wtedy zadziałały odruchy.
Najpierw starannie go przeszukałem i wszystko co wyglądało na broń lub kosztowną rzecz powędrowało do skrzyni. Zamknąłem ją kluczem który powędrował do kieszeni. Związałem jego ręce sprawnym ruchem, po czym kolejnym sznurem przywiązałem go do częściowo zakopanego pala przy ścianie, tak aby więzy go nie cisnęły. Oczywiście usunąłem z okolicy wszystkie obiekty na których możnaby przetrzeć sznur.
Wyszedłem za jaskinię. To dziwne, ale po dzisiejszym dniu (i nocy - trwało lato, noce były krótkie a właśnie powoli zaczynało świtać) nie czułem się w najmniejszym stopniu senny.
Zacząłem rozlewać bimber do butelek które kupiłem w mieście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować