Zaloguj się, aby obserwować  
Cmq

Wiedźmin - papierowe RPG na forum

139 postów w tym temacie

GandalftheBlack, Tajemnic, Tykus
- Może nam to wytłumaczysz? - zaproponował człowiek.
- Nie wiesz o co chodzi? Gdzie ty żyłeś? - Półelf wszedł Sindrethowi w pół słowa - Wiewiórki. Ostatnio robią coraz większe wypady, atakują nawet miasta...
- Cicho - rozmowę przerwał Sindreth - Nie oddaliliśmy się od nich za bardzo, musimy kontynuować ucieczkę.
- A Krom? - kompan ciągle zdenerwowany sytuacją zapytał o swój cel.
- Nim też się zajmiemy, ba - teraz będzie łatwiej.
Drużyna w końcu wyszła za zaułka. Od rozróby minęło parę minut, przez co alejka nieco opustoszała. Tykus śmiało wyszedł na trakt, mijając przy tym paru uciekających ludzi. Tuż zanim wyszedł człowiek, Sindreth nie zdążył obu zatrzymać. Zaklął cicho, po czym wyruszył za obojgiem przyjaciół. Przyjaciół, ha. Nigdy nie określiłby tak ludzi tego typu. Nie lubił zwłaszcza ludzi, którzy zwykle uniemożliwiali mu przyzwoite życie. To przez nich wylądował w najgorszej dzielnicy w mieście, przez nich też nie poznał swoich rodziców... Z zamyśleń wyrwał go krzyk, usłyszany kilkanaście metrów za sobą. Czym prędzej obrócił się, po czym zobaczył jedną Wiewiórkę. Wysoki jak na swoją rasę krasnolud z wielkim toporem.
- Szlag... - Sindreth poczuł się zagubiony. Co robić teraz?
- Ej, elfie! - Wojownik z pewnością go zauważył - Czemu jeszcze tu stoisz z tą kuszą? Cholera, mamy problemy z ewakuacją Mirtha w północnej części miasta. Tylko moja drużyna ma zabezpieczać tyły, biegnij! - Wypowiedź ta na pewno nie ułatwiła roboty...
Niespodziewanie z dachu zeskoczyły dwie ciemne postacie, po czym kolejna wyłoniła się z zaułka, z którego chwilę wcześniej wybiegł Sindreth z dwoma kompanami. Pierwszy z nich, znajdujący się najbliżej krasnoluda niehonorowo wyciągnął miecz i zanim jego przeciwnik zdążyłby coś zauważyć wbił mu oręż w plecy. Ranny kaszlnął tylko i opadł na ziemię, wydając nieprzyjemny bulgoczący odgłos. To oznaczało że skrytobójca wbił mu miecz w płuco - Sindreth na pewno nie miał do czynienia z amatorem. Ktoś złapał go za ramię, elf niespokojny obrócił się. Na szczęście to byli tylko jego kompani. Tymczasem ciemna postać wyłoniła się z cienia i przemówiła.
- Witam, jestem Keriel, łowca Wiewiórek. A z tego co wiem, wy jesteście Wiewiórkami.

Sephirath
Hałasy obudziły oboje krasnoludów. Na ulicach zdecydowanie działo się coś głośnego. I prawdopodobnie - niemiłego. Coś cicho uderzyło w szybę. Po chwili kolejny element otoczenia walnął w szkło. Tym razem głośniej i mocniej. Z brzdęknięciem szyba wyleciała z okna. Na więcej znaków nie trzeba było czekać - zarówno Mavd jak i Giacco stali już na nogach z torbami na plecach i broniami w rękach.
- Gdzie teraz? - Mavd nie zdenerwował się ani trochę, miał doświadczenie w takich sprawach.
- Podejrzewam że w obecnej chwili powinniśmy przenieść się do - w tym momencie wypadła kolejna szyba, nie było czasu na porządny język - Garnizon wojska. Szybko.

Mediv
Do pokoju Falko wbiegł inny Niziołek, Braviss. Jego znajomy z dawnych lat, oboje ukrywali swoją przeszłość związaną z legionami Wiewiórek. Tym razem kompan wyglądał na zdenerwowanego, co zdarzało mu się bardzo rzadko. Na pewno miał powody, przez co Falko także się zdenerwował.
- Co się stało? - Nie dał Bravissowi nawet się wytłumaczyć, od razu zapytał.
- Zaatakowali... - Niziołek nie mógł złapać tchu - Novigrad...
- Kto?!
- Wiewiórki... Byłem u... magów kiedy to się zdarzyło... Akurat usłyszałem wiadomość...
- Cholera, co teraz?
- Pewnie będzie szum, powinniśmy się zwijać. Zaczyna się nowy okres, po raz kolejny Wiewiórki przechodzą do spektakularnych akcji. W tak wielkim mieście będziemy prześladywani... Ale mam przyjaciela, maga. Istredd, bo tak się nazywa - nie ma nic przeciwko nieludziom. Do tego ma jakiś projekt, szuka kompanów. Co myślisz

[Do reszty: Muszę niestety przeprowadzić drobną selekcję. Więc skontaktujcie się na moje gg albo email (na gramsajcie) z małą próbką twórczości. Ot, tak żeby sprawdzić umiejętności. Aha, jeszcze jedno. Późna godzina, nie chce mi się robić korekty tekstu ;)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 06.10.2007 o 02:32, Cmq napisał:

- Witam, jestem Keriel, łowca Wiewiórek. A z tego co wiem, wy jesteście Wiewiórkami.

Jak przewidziałem, wkradł się błąd. Oto prawidłowa wersja:
- Witam, jestem Krom, łowca Wiewiórek. A z tego co wiem, wy jesteście Wiewiórkami.

PS. Rogoz też gra, próbka mi się spodobała. Wprowadzę Cię przy kolejnej turze. ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Witam, jestem Krom, łowca Wiewiórek. A z tego co wiem, wy jesteście Wiewiórkami.
Postąpiłem krok do przodu.
- Krom! To ja! Nie poznajesz mnie?
Jeden z zabójców chwycił mnie za ramię i odepchnął. Krótkim, szybkim ruchem zaprezentował miecz i zrobił krok w kierunku mnie. Rzucił Kromowi pytające spojrzenie.
- Nie. Jeszcze nie. Przyda się kilka publicznych egzekucji. To sprawi, że ludziom przez jakiś czas nawet nie przyjdzie do głowy wspieranie tych cholernych Wiewiórek... Swoją drogą namnożyło się ostatnio tego cholerstwa - westchnął. - No dobra. Skrępujcie ich.
- Ja jestem człowiekiem! I nienawidzę nieludzi!
Krom spojrzał w stronę nadawcy tego okrzyku.
- To dziwne, że podróżujesz z dwoma z nich... A przed powieszeniem będziesz wrzeszczał całkiem jak pomagający Wiewiórkom drań.
Drugi z jego towarzyszy podszedł do człowieka. Wyciągnął skądś kawał sznura. I oberwał w rękę sztyletem. Krzyknął. Drugi skrytobójca pchnął mnie na ziemię, ale nadział się na bełt, który wystrzeliłem przez płaszcz. Tym razem był to najzwyklejszy w świecie pocisk. Zauważyłem jeszcze jak półelf zostaje rozbrojony i rzucony na ścianę przez Kroma, któru odwrócił się w stronę człowieka, trzymając w ręku długi miecz. Poprawił uchwyt i ruszył na niego. jego cel odbijał krótkim mieczem ciosy zadawane przez tego z raną w ręce - niestety lewej. Spróbowałem wystrzelić z kuszy, ale ten który leżał na mnie - mimo iż ranny - przydusił nagle moją rękę i szyję do ziemi. Zaczynałem się dusić...
Półelf który odzyskał już równowagę, podbiegł do nas i kilkoma kopniakami zrzucił go ze mnie. Spróbowałem wystrzelić, ale kusza trzymana jedną ręką nie miała odpowiedniej precyzji. Bełt poszybował gdzieś w stronę wylotu zaułka. Rozległ się wrzask jaki wydaje ktoś przechodzący obok zaułka z którego nagle wylatuje bełt i trafia go w nogę.
W tym samym czasie człowiek miał spore problemy. Udało mu się cofnąć o parę kroków, tak że stał w niewielkiej wnęce pomiędzy dwoma budynkami, więc nie mógł być atakowany przez dwóch napastników naraz. Mimo to, zaczynał mieć kłopoty, zwłaszcza, że Krom był naprawdę niezłym szermierzem. Tykus skoczył mu na pomoc, ale został uchwycony za nogę przez tego przebitego bełtem i zrzuconego ze mnie kopniakami. Półelf nie zastanawiając się wiele uniósł miecz obydwoma rękoma nad głowę i zadał potężny cios przechodzący przez czaszkę.
Ręką, która nie trzymała miecza, Krom wyrwał spod płaszcza niewielki przedmiot. Wykrzyczał krótkie, brzmiące jak rozkaz, zdanie, po którym z pierścienia wyciągniętego przez niego popłynęły dwa węże łagodnego blasku i spowiły tego który padł.
Nareszcie mogłem porządnie celować - stałem na dwóch nogach, a kusza pewnie ciążyła w mojej ręce. Ostatni bełt uderzył w pierścień i wytrącił go z ręki Kroma. Korzystając z momentu nieuwagi, człowiek wyprowadził kilka szybkich ciosów, które zakończyły się uderzeniem do przodu. Krom odbił jednak każdy z nich, a jego towarzysz - który nagle miał wroga w zasięgu - machnął mieczem na odlew wyrzucając mojemu... hmm... znajomemu broń z ręki. To była ostatnia czynność jaką zdążył wykonać - półelf wbił mu swój miecz w kark i pociągnął w dół.
Krom rozejrzał się, i zrozumiawszy, że jest trzech na jednego zaczął się wycofywać. Może ten manewr powiódłby się, gdyby nie kamień, który bezbłędnie ciśnięty przez niziołka o czarnych włosach spiętych w kucyk - który nagle pojawił się u wylotu uliczki, trafił go w głowę i pozbawił przytomności...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mavd biegł jak nigdy wcześniej. Ja też. Nie patrzyłem, ale wiedziałem, co tam zobaczę.
- KURNAAAAA, POGROOOOOOOOOOOM! - darła się jakaś baba z balkonu. Przeleciało mi przez głowę, że... O, haha, przeleciało to dobre słowo w tym konkteście. Ładna nawet. Strzała wbiła mi się w torbę.
- Giacco! Po jakiego dzwona biegniemy w środek koszar? Mało tam miłych?
- Srasz, Mavd. Wiesz dobrze, że wystarczy dotrzeć do jakiegoś oficera i mamy spokój. Tam, cholera, nie wejdą.
- Dobra, biegnij.

*

Cięższy o nieuczciwie zdobytą sakiewkę mężczyzna stał w cieniu bramy. Cieszył się. Pomysł z powiedzeniem pijanym górnikom o gwałcicielu krasnoludzie był dobrym pomysłem.

*

Dowódca refimentu stał na tarasie i patrzył na biegnące w jego stronę dwie sylwetki. Pociągnął mocniej samodzielnie skręconego papierosa. Przeniósł spojrzenie na hordę kilkudziesięciu ludzi z pochodniami troszkę dalej w tle. Uśmiechnał się lekko.
- Oj Giaccio, aleś się wkopał...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Czy wy se myślicie, że to tak ładnie zaniedbywać forumowego Wiedźmina? Nawet jeśli jet gra? Oj nieładnie :)]
Niziołek pojawił się i uskoczył w bok. To znaczy bok tej uliczki. To znaczy w naszą stronę.
Nietrudno było stwierdzić, dlaczego był taki zdyszany – biegł. Było widać, że już od dłuższego czasu. Dopiero w tej chwili usłyszałem krzyki i tupot. Całkiem niedaleko. Właściwie to z tej uliczki z której wybiegł…
I nagle zauważyłem twórców tego hałasu. Dziesiątki nieludzi przesłoniły wylot. Słychać było okrzyki strażników. A ci biegnący nie wyglądali na Wiewiórki – prawie żaden nie miał broni. Także wiek niezbyt pasował – ot choćby ten krasnolud, sędziwy nawet jak na przedstawiciela swojej rasy, z trudem chwytający powietrze. Biegł jednak, gdyż wiedział, że nawet najkrótszy przystanek zakończy się jego śmiercią. Ludzie w pancerzach straży przebiegli nastawiając piki i nie odwracając się w naszą stronę.
Usłyszałem chrząknięcie. Odwróciłem się, tak samo jak człowiek, półelf i niziołek. Stał tam jakiś dziadek…
O cholera. To był ten sam, w którego strzelałem przy szubienicy.
- Powiedziałeś Kerielowi o tym, że ma zginąć.
Słowa nie były skierowane do mnie. Spojrzałem w kierunku człowieka – mimo iż dziadek stał w miejscu, on cofał się i bladł.
- Szef będzie bardzo niezadowolony. Ale nie martw się o swojego brata. Martw się lepiej o siebie. – Obrzucił naszą grupkę spojrzeniem. – I wy też – dodał.
Wysunąłem kuszę i wystrzeliłem. Rozległ się metaliczny brzęk. Błyszcząca w słońcu sprężyna wystrzeliła z jednego z dodatkowych łożysk,wykonała kilka obrotów w powietrzu, po czym upadła na ziemię. Cholerne zmęczenie materiału… Dziadek spojrzał na nią, uśmiechnął się złośliwie, po czym ruszył do przodu z wyciągniętym mieczem.
Usłyszałem uderzenie czegoś o ziemię. Coś przebiegło obok mnie tak szybko, że nie zdążyłem skupić na tym wzroku. Nastąpiło uderzenie metalu o metal.
To było dwoje ludzi. Chyba. Tym, co zdawało się temu zaprzeczać była ich szybkość – miało się wrażenie, że ruchy tych dwojga pozostawiają za sobą smugi. Dziadek wyprowadził krótkie, oszczędne cięcie, ale napotkał na miecz przeciwnika. Ten uderzył dwukrotnie – raz z góry a potem szybkim pchnięciem ze zmyłką. Pierwsze zostało odbite, ale od drugiego staruch musiał uskoczyć. Zatoczył się niezgrabnie, ale zdołał odbić kolejne uderzenie. Zaraz potem wyskoczył do przodu. Kolejne zwarcie i kolejne kilka błysków. Krążyli wokół siebie. Dziadek posuwał się szybkim krokiem, a nasz zbawca urywanymi, arytmicznymi ruchami. Aż głowa bolała od samego patrzenia.
Dopiero wtedy się otrząsnąłem. Skinąłem głową na półelfa, a potem na dziadka. Mój towarzysz odpowiedział kiwnięciem głowy. Obydwoje z dobytymi mieczami robiliśmy krok za krokiem w kierunku staruszka. Pięć stąpnięć… Cztery… Trzy…
Nagłe szurnięcie piasku pod moim butem spowodowało, że dziadek się zatrzymał. Ten drugi na niego skoczył i pchnął – nie prosto, a z lekkim przechyłem.. Staruszek przewinął się i ciął w mój nadgarstek – udało mi się przyjąć cięcie częściowo na rękojeść ale i tak została rana. Poczułem dziwne pieczenie, a potem trysnęła z niej w niezwykłej obfitości krew. Półelf pchnął, ale nie trafił. Zachwiał się i… przewrócił. Przeciwnik staruszka przeskoczył nad moim towarzyszem i wymierzył silne cięcie. Dziadek musiał przyjąć cios z niewygodnie wyciągniętą rękę. Zdążył przyjąć na swe ostrze drugi a zaraz po tym wyprowadził szybkie pchnięcie. Jego przeciwnik zawinął się, zakręcił i ciął tak mocno, że głowa dziada wyleciała w powietrze…
Miała zaskoczony wyraz twarzy.
Odezwał się człowiek.
- To ty?
Tamten odwrócił się. Kiedy spojrzałem na jego oczy… Domyśliłem się kim jest.
- Tak. I bardzo cię proszę, nie dorabiaj do tego jakiejś ideologii. Dziękuję, że powiedziałeś mi, że próbują mnie dorwać, ale nie szedłem za tobą po to, aby cię ocalić. Po prostu zbieg okoliczności. – Podszedł do zwłok. – Ciekawe, dla kogo pracował…
Bez żenady zaczął sprawdzać jego kieszenie. Mój ludzki towarzysz wyglądał jakby bardzo głęboko myślał. Niziołek wciąż stał zdumiony – uciekł pościgowi, ale za to wpadł w co najmniej nietypowe towarzystwo… Chyba starał się wszystko sobie poukładać.
Krew wciąż sikała z mojej ręki. Z niezwykłą energią. Półelf już się podniósł, klnąc pod nosem. Rzucił okiem na zwłoki i szybko się odwrócił. Pewnie jeszcze nigdy nie widział świeżego trupa. Wydaje mi się, że byłem lepszym widokiem niż nieboszczyk. Przynajmniej odrobinę. Może dlatego, podszedł do mnie i ze zdziwieniem spojrzał na moją rękę. Bez większych sukcesów starałem się zatamować krwawienie, owijając ranę płaszczem.
- Krew nie powinna tak ci sikać…
- Zgadzam się z tobą. Wcale nie powinna.
- Chodziło mi o to…
- Wiem o co ci chodziło. A teraz przepraszam muszę coś zrobić z tą raną.
- Dostałeś tym mieczem? – rozległ się głos… wiedźmina. Teraz wiedziałem, że to jeden z nich. Słyszałem o nich wiele opowieści i ballad. Właściwie dotyczyły one głównie Geralta, Rivem zwanego, jednak zawierały one także jego znaki szczególne. Jednym z nich były takie oczy, wyglądające jak kocie…
- Tak. A co?
- Olej brunatny. Paskudztwo. Będziesz tracił krew jeszcze przynajmniej kilka godzin.
- Świetnie. – Z determinacją owijałem rękę, czym tylko się dało.
- Macie zamiar się stąd wydostać? – zapytał.
- A co?
- Tak tylko z ciekawości. Też wolałbym opuścić to miasto.
- Wiedźminie… Wiesz może gdzie jest Aedd Gynvael?
- Okruch Lodu? Tak. Byłem tam kiedyś. A co?
- Muszę się tam dostać.
- I mam robić za przewodnika?
Wzruszyłem ramionami.
- W sumie… Już dawno nie było tam żadnego wiedźmina. – Tutaj głęboko się zamyślił. - A co mi tam. Jeśli stąd wyjdziemy – żywi – zaprowadzę cię.
- Aż takie problemy?
Tym razem to wiedźmin wzruszył ramionami.
- Nie było tak źle, dopóki elfy po prostu starały się ustrzelić jak najwięcej ludzi. Ale ci sprowadzili kilku chędożonych magików. Z elfami też było dwóch czy trzech. Teraz niektóre dzielnice miasta wyglądają jak po katastrofie! Wszystko płonie i sięwali!
Gwizdnąłem między zębami.
- Czyli wygląda na to, że musimy stąd wyjść.
Spojrzałem na mur. Tak to chyba jeden z tych…
Wbiłem miecz pomiędzy dwie cegły. Lewą ręką. Prawa krwawiła.
- Co ty wyprawiasz?
- Każde większe miasto było zbudowane na ruinach elfiego. Novigrad też. Elfowie również mieli piwnice. Połączone siecią tuneli.
Cegła wysunęła się. Wsunąłem w dziurę rękę, po czym pociągnąłem za dźwignię w środku. Rozległ się łomot. Powstała szczelina, na tyle szeroka aby można było się prez nią przecisnąć.
- Dużo osób zna te tunele?
Kilkanaście. Właźcie. Ty też – powiedziałem po chwili do niziołka, który wciąż stał w miejscu.
- Ale co tu się dzieje!?
Zatrzymałem się na chwilę.
- Wiesz? Też chciałbym wiedzieć
***
Tunele były dość przestronne. I zdumiewająco czyste. Co jakiś czas niewielki korytarzyk odchodził w prawo lub lewo. Postanowiłem iść do końca. Miałem nadzieję, że tunele kończą się za miastem. Rzadko nimi chodziłem. Podczas ucieczek preferowałem dachy.
Niewielkie pozostałości ze ścianek nie stanowiły problemu – wiedźmie niszczył je za pomocą magii. Nie potrzebował nawet żadnych słów!
Cisza nakłaniała do mówienia.
- Ciekawe, jakie będą następstwa tego ataku. Wiewiórki chciały pokazać, że odzyskują siłę. To dlatego odważyły się na atak. Ciekawe czy to jedyny powód. Dla nich to dobrze – straż będzie znów skupiała się na nieludziach wewnątrz miasta. To „zajmowanie się” przysporzy z kolei ochotników komandom. Musieli znaleźć sposób na zdobywanie jedzenia. Ale skąd?
- Pewnie go komuś ukradli – warknął człowiek.
Tyle pytań. Zero odpowiedzi. Po co mnie wezwali? Przecież wtedy znalazłem się po prostu w niewłaściwym miejscu i czasie! A Aol… Pamiętam go. Chyba. Zamieniliśmy kilka słów. Ale dlaczego miałby sobie przypominać akurat o mnie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 31.03.2008 o 17:18, rogoz94 napisał:

EKhm... rozumiem, ze nie będziemy grać...?

No cóż, temat troszkę podupadł, ale nie zaszkodziłoby może to znowu rozruszać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 31.03.2008 o 17:46, Tajemnic napisał:

[Brakuje jednego - MG. Nie wiem, może Cmq znów by się tego podjął?]

Podejmuję się, ale zaliczymy mały przeskok w czasie, aby milej wprowadzić nowe postaci, liczcie na update dzisiaj.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 31.03.2008 o 17:46, Tajemnic napisał:

[Brakuje jednego - MG. Nie wiem, może Cmq znów by się tego podjął?]

[Mi pasuje:D ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Pozwoliłem sobie przeskoczyć o jeden dzień od ataku Wiewiórek]

Wszyscy siedzieli w jakże ogranym towarzystwie kufelka piwa w karczmie. Nawiązywały się nowe towarzystwa, rozmowy rozpierały cały budynek. Na ulicy było już ciemno, pusto i nudno - w karczmie zaś każdy bawił się w najlepsze. Około pięćdziesięciu ludzi siedziało, stało lub leżało w stosunkowo małym budynku, rozmawiając o ataku Wiewiórek. Sindreth usłyszał dialog prowadzony przez dwóch strażników, leniwie odpoczywających po służbie. Każdy z nich był niezwykle poraniony, jakby jego dziewka go nakryła z inną kobietą... Rozmowa zaś dotyczyła tego, o czym Sindreth ostatnio myślał nadzwyczaj często. Otóż dwoje gwardzistów rozmawiało o rannym Wiedźminie.
- Słyszałem że go Keriol czy Keriel zwą, jakoś tak!
- Co z nim?
- Pokąsany przez miecze wiewiórek tak, że tylko te eliksyry magyczne go uratowały! Pewnie by umarł noc temu gdyby nie wypił takiego jednego... Padł po nim, jak Elsyr pada po wódce, hehe! Ale żyw, to się liczy...
- Gdzie go trzymają?
- Hehe, tego jużci powiedzieć nie mogę, przyjacielu! Tajemnica, powiadają! Ale jakby mi kto zapłacił przyzwoicie, to bym zdradził, gdzie leży ten nieludź! - Ostatnie zdanie strażnik wymówił nadzwyczaj głośno, tak, że każdy w barze mógł go usłyszeć. Tymczasem jeden z kompanów Sindretha zapytał go, co drużyna powinna zrobić teraz. Zadziwiło go, że traktują go już jako przywódcę, kogoś kto dowodzi.
- Oczywiście musimy jakoś poznać kryjówkę Wiedźmina. Nie wiem jeszcze jak to zrobimy, ale będziemy potrzebować pomocy każdej osoby którą spotkamy.

[I w tym momencie do gry wchodzi praktycznie każdy kto chce, ale zastosować się musi do regulaminu i wysłać mi maila albo zagadać na gg jest jego powinnością. ;) Starzy gracze niezwykle mile widziani]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pociągnąłem łyk z kufla.
Ten dzień był dziwny. Nawet bardzo. I to w tym dość nieprzyjemnym znaczeniu... Ale mogło skończyć się gorzej - przecież mogłem zginąć... Miałem po prostu farta. No... może poza tą raną. Krew przestała płynąć, dłonią mogłem już poruszać bez większych problemów - więc nie było tak źle.
Ja i moi niedawno napotkani znajomi, siedzieliśmy wokół sporej ławy. Stare nawyki robią jednak swoje - siedziałem na brzegu, na wszelkie pytania starając się odpowiadać półsłówkami. Mimo iż byłem na nich skazany, nie uważałem za konieczne dzielenie się z nimi moją przeszłością.
Sprawdziłem kuszę. Nic poważnego, awarię zdołałem naprawić bez jakichkolwiek urządzeń. Na przyszłość trzeba będzie to wzmocnić. Teraz leżała tuż obok mnie, na wyciągnięcie ręki. Gotowa do strzału. I nie byłem jedynym, który w każdej chwili gotowy był na walkę - niemalże każdy miał przy sobie miecz gotowy do wysunięcia, jakiś toporek czy chociażby deskę z gwoździem. Walki miejskie wstrząsnęły tymi ludźmi - i prawdopodobnie zechcą przelać to "wstrząśnienie" na kogoś innego. A kto może być lepszym celem niźli jakiś nieludź? Gdyby teraz do jakiegoś krasnoluda idącego ulicą krzyknięto "Patrzajcie ludzie! Wiewiórka!" zostałby rozszarpany na strzępy zanim zdołałby powiedzieć cokolwiek na swoją obronę.To samo odnosiło się do elfów, półelfów, niziołków... i całej reszty. Paskudna sytuacja.
Cóż, przynajmniej miałem jakiś cel - poza granicami miasta. Stary dobry Ael... No, w każdym razie stary. Ale gdzie indziej mam się udać jak nie do tego... Aedd Gynvael? No ale trzeba przewodnika... A któż nadałby się do tego lepiej niż wiedźmin z perspektywą bliskiego zarobku? Jak już powiedziałem - trzeba go znaleźć
- Macie coś przeciwko zaproszeniu - podniosłem głos - tego dzielnego strażnika do naszego stołu?
Chyba wiedzieli co chcę zrobić, dlatego żaden z nich nie protestował. Strażnik spojrzał zainteresowany w naszą stronę i na gest ręką zbliżył się.
- Czego chcesz? - omiótł mnie wzrokiem - cholerny nieludziu?
- Nieludziu z pełnymi kieszeniami - wiedziałem jak należy rozmawiać ze strażą. Używać prostych słów i brzęczeć mieszkiem - i może także nieludziu będący skłonnym zapłacić za pewne informacje.
- Aaa... - jego zarośnięta gęba rozweseliła się nieco - chyba, że tak... Ale mi przecież nie wolno tajemnic zdradzać!
- Siądź pan - zdjąłem kuszę z ławy i położyłem ją na stole, tak, że czubek bełtu w rowku wskazywał drzwi - i napij się czegoś mocniejszego niż oni tu serwują...
- Spić mnie chcecie?
- Spić? Czym? Nasze coś mocniejszego i tak jest zbyt słabe, żeby spić strażnika... - ryzykowałem, fakt. Ale niewiele. Większość z tych strażników nie rozpoznałaby ironii, nawet gdyby dostała nią w łeb. Wyciągnąłem jedną z tych moich butelek. Szkoda, że całą aparaturę "magicznej alchemii" musiałem zostawić...
Strażnik chciwie złapał za butelkę i pociągnął długi łyk. Skrzywił się, zakaszlał - oczy wręcz wyszły mu z orbit. Zaraz jednak odezwał się z niesmakiem:
- Słabe jakieś...
- No właśnie mówię. Pij pan, pij... A teraz spytam się prosto: ile kosztuje informacja o wiedźminie?
- Ile będzie kosztować? Cóż...
- Nie. Ile kosztuje. Sądząc po grubości twojego trzosu powiedziałeś to przynajmniej kilku osobom.
Wzruszył ramionami.
- Szto kro... koron. I nic mniej.
- Co? To rozbój psiakrew! - krasnolud nie ukrywał swoich uczuć.
- Nienienienie... - strażnik pogroził mu palcem. - Roz...ój byłby fftedy, gdybym potszedł do tsiebie na ullicy i kasał zapłacić zza ochronę... Z koleii włamanie byłoby kiedy...
- Dobrze, dobrze. Starczy. Sto koron. Na dodatek mało oberżniętych.
Strażnik wyciągnął rękę i już za drugim razem trafił. Rozejrzał się dookoła.
- Psiakreff, juszż tak paźno? Muszę iść na slużbę...
- A wiedźmin?
- A, tak... Znajdziecie go... chyba... W budynku pomięcy strasznicom i szpitalem... A teras idę...
Przeszedł parę kroków, przewrócił się i już na czworakach doszedł do drzwi.
- Pokręciło cię cholero? - krasnolud złapał się za głowę - nie można było po prostu iść za nim i mu w mordę w zaułku dać?!
Uśmiechnąłem się łobuzersko. Spod płaszcza wyciągnąłem sporą sakiewkę. Zabrzęczała.
- Właśnie dlatego nie należy pić z nieznajomymi. Jest tutaj - sprawdziłem - około pięćset koron.
Krasnolud zarechotał i trzasnął mnie w plecy. Moja twarz o mało nie spotkała się ze stołem.
- Nieźle! Nieźle! Poszukamy tego wiedźmaka jakowegoś, ale najpierw... napijmy się! Straż płaci!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co za nora, Blade... Psia mać, co za obesrana nora!
Rogoz właśnie wszedł do miasta z obnażonym jednym sejmitarem. Ludzie przyglądali mu się dziwnie, niektórzy nawet puścili komentarz pod nosem, ale napotkawszy groźny wzrok elfa, szybko przestawali gderać. Jego szary płaszcz powiewał na wietrze, a zimne oczy wlepione były w ziemię. Obok kroczyła Blade – czarna pantera, którą znalazł jako młodzik w Brokilońskim lesie. Nie wiedząc czemu usiłowała wdrapać się na drzewo ze złamaną łapą. Opatrzył ją i wziął ze sobą.
W dupę jeża, co za nora. Niech mi Lucyfer rzyć obrobi, jeślim kiedys widział brzydsze miasteczko!
Rogoz zawsze był wulgarny. Jakoś nikomu to nie przeszkadzało, a jak przeszkadzało, to dostał w mordę i przestało przeszkadzać. I nigdy nie mówił tego, co myślał. A myślał aktualnie dużo. Uścislając, to liczył...
Cztery dni drogi z Brokilonu do Daret. Dalej konno siedem dni do ujścia Wstążki, aż trafiłem tutaj...
Elf nie lubił podróżować konno. Wolał pieszą wędrówkę przez las, chyba, ze się gdzieś spieszył. A teraz nie spieszył się, więc wędrował pieszo.
Szedł tą zafajdaną i pomazaną ulicą pełną slumsów i żebraków. Minął go właśnie jakiś mężczyzna z raną w ręce. Widac było na pierwszy rzut oka, że po nożu. Rogoz wsunał sejmitar do pochwy. Z nim wiele nie załatwi. A liczył na nocleg, gdyż zabijając ostatniego z bandy Nilfgradzkich rzezimieszków dostał 700 koron nagrody. Dziwne, bo robota była łatwa. Gość ledwo, co trzymał miecz w ręku, choć z łuku był dobry. Wpakował w elfa dwie strzały, które rzekomy cel odbił szablami. Potem poszło gładko. Parada w kwintę, półobrót i po tętnicy szyjnej. Rogoz znalazł przy nim 80 koron, co jeszcze bardziej wzbogaciło jego majątek.
Wszedł do karczmy. Kilku obmazańców ucichło na jego widok, po czym dosłyszał słowa ‘nieludź’ i ‘zasraniec’. Podszedł do ich stolika.
-Panowie, jakiś problem? Bo jeżeliście przesadzili z piwem i bitki szukacie, jam chętny.
-Odzywasz się do mnie w ten sposób, nieludziu zasrany! –Powiedział największy i podniósł się z miejsca. Widać było, ze jest nieco wstawiony...
-Będę się odzywał, jak zechcę i do kogo zechcę!
Wielkolud wyjął spod kurtki długi nóż i pogroził nim elfowi. Rogoz z usmiechem spojrzał na broń i powiedział:
-Tym gównem zamierzasz mnie podziurawić?! Chyba ci żółć na mózg padła!
Tego już człowieczek nie wytrzymał. Rzucił się na elfa z nożem w górze. Rogoz odskoczył zwinnie i odepchnął napastnika, który zatoczył się, ale ustał na nogach. Wszyscy w karczmia zamilkli. Napastnik znów zszarżował, tym razem Rogoz wyjał sejmitary. Zakręcił nimi młynka, odbił nóż człowieka paradą i flintą zaatakował z góry. Uderzenie było proste i precyzyjne; przecięło prawy obojczyk i dłoń. Nóż spadł na ziemię, napastnik cofnął się przyciskając krwawiącą rękę do ciała. Rogoz schował sejmitary.
-Hej kolego! –Zawołał do niego półelf siedzący przy jednym ze stolików. –Może przysiądziesz się do nas? Taki miecz to skarb w dzisiejszych czasach!
-A ona panów nie zrazi? –Odrzekł Rogoz, po czym cichutko zagwizdał. Do karczmy weszła Blade warcząc i obnażając kły. Kilku gości skuliło się z przerażenia. Rogoz podszedł do pantery i pogłaskał ją pod brodą.
-Hmmm... milutka. –Odparł półelf. –Siadaj.
Rogoz usiadł przy towarzystwie.
-Ja nazywam się Sindreth, to są (nie znalazłem nigdzie Waszych imion... xD ). A jak Ciebie zwą?
-Jestem Rogoz. I – tu ściszył głos – jestem wiewiórką.

[Amen! Pierwszy mój wpis:D ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W co ja się wpakowałem? - myślałem przestraszony siedząc razem z tymi "znajomymi" - Przecież to jest cholerna banda wariatów! Wystarczy mi, że widziałem jak ten Półelf załatwił strażnika. Nie dość, że jak grubas wytrzeźwieje to zauważy brak pięciuset koron i albo zacznie poszukiwania, albo wyżyje się na jakiś innych nieludziach. Zresztą co mnie to obchodzi, poza tym, że sam mogę stać się ofiarą? Nic, zupełnie nic.
Skrzywiłem się ironicznie i sięgnąłem po kufel. Wypiłem łyk i skrzywiłem się jeszcze raz, tym razem już nie ironicznie. Siki, podłe rozcieńczane sikami siki. Ciekawe co to za "miksturkę" ów Półelf dał temu strażnikowi? Lepiej nie pytać pewnie. Jeszcze się dowiem i będę tego żałował.
Rozejrzałem się po tawernie znudzony. Jakiś drab pochwycił mój wzrok, ja szybko odwróciłem się zmieszany. Jeszcze nieludzi oskarżą o gapienie się - myślałem ponuro. Spojrzałem na "znajomych". Jak tylko trafi się okazja to ucieknę. Przecież w ogóle ich nie znam! - kolejny raz sięgnąłem po kufel owych sików - Zaszyję się w lesie, potem dotrę jakoś do Brokilonu i dołączę do jakiegoś kom... - widok zarzynanego mojego komanda wiewiórek nieopodal Gros Velen przemknął mi przez głowę - O nie! Już raz mi wystarczy. Z drugiej strony ja zostanę, to może będę mógł się wreszcie wyspać w normalnym łóżku i jeść coś lepszego niż półsurowe mięso i okruchy chleba... Zobaczę co czas przyniesie.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos gwałtownie otwieranych drzwi - do sali wkroczył Elf z... Tak, z panterą u boku!
- Panowie, jakiś problem? Bo jeżeliście przesadzili z piwem i bitki szukacie, jam chętny - powiedział jak kilku ludzi rzuciło uwagi typu "zasraniec" i "nieludź".
- Odzywasz się do mnie w ten sposób, nieludziu zasrany!
- Będę się odzywał, jak zechcę i do kogo zechcę!
Pieprzony samobójca - pomyślałem On chce, żeby go rozszarpali na strzępy?
Dryblas wyciągnął broń, a przybysz na to:
- Tym gównem zamierzasz mnie podziurawić?! Chyba ci żółć na mózg padła!
Tego już było za wiele - sprowokowany wielkolud rzucił się na przeciwnika. O razu było widać, że z tego Elfa niezły wojownik. Kilka chwil i było po walce. [Po co mam to opisywać jak Rogoz już to zrobił?]
- Hej kolego! – zawołał do niego Półelf siedzący obok mnie – Może przysiądziesz się do nas? Taki miecz to skarb w dzisiejszych czasach!
Tego już za wiele! Widząc takie coś zaczynam się znów zastanawiać nad powrotem do Brokilonu!
Przybysz przedstawił się rzucił jeszcze jakąś uwagę, ale nie dosłyszałem, bo wypatrywałem czegoś. I zauważyłem - karczmarz właśnie wprowadzał do gospody kilku strażników i pokazywał naszą grupkę palcem. Szlag! Popatrzyłem wrogo na Elfa i syknąłem:
- Przez ciebie wszyscy zginiemy! - po czym zwinnie zeskoczyłem ze stołka i rzuciłem się do ucieczki.

[No cóż, na pewne akcje musi być reakcja. Rogoz zachowanie twojej postaci to kamikadze, już nawet nie wspominając o panterze. Równie dobrze można wejść do pewnych dzielnic w powiedzmy Los Angeles z rasistowskimi napisami na ubraniu. W obu przypadkach powinieneś wyglądać tak samo - martwo. I na dodatek to się ociera o punkt 6. regulaminu.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 02.04.2008 o 19:32, Mediv napisał:

[No cóż, na pewne akcje musi być reakcja. Rogoz zachowanie twojej postaci to kamikadze,
już nawet nie wspominając o panterze. Równie dobrze można wejść do pewnych dzielnic w
powiedzmy Los Angeles z rasistowskimi napisami na ubraniu. W obu przypadkach powinieneś
wyglądać tak samo - martwo. I na dodatek to się ociera o punkt 6. regulaminu.]

[Obgadałem to z Cmq i powiedział, że taka akcja może mieć miejsce ;) Kamikadze, nie kamikadze - nawet tam obowiązuje prawo, które można wykorzystać. ]

Gburowaci strażnicy weszli do izby prowadzeni przez barmana. Ten szepnął im parę słów wskazując na Rogoza. Podeszli do stolika, nie zauważając uciakającej postaci.
-Wstań, nieludziu! -Rzucił jeden z nich.
-Bez takich uwag, proszę. -Powiedział Rogoz, po czym wstał.
-Ja tu będę ustanawiał, jak się wyrażać! - Odparł strażnik. - Bijatyk ci sie zachciewa, co obsmarkańcu?!
-Obraził mnie. A nawet jeśli, to według prawa Cesarskiego - płacę 100 koron za każdy przelany litr krwi. Tego nie może być więcej, jak pół miarki, więc - Opiął sakiewkę od pasa i rzucił pod nogi ranionemu człowiekowi. -Czyż nie tak?
-Taaa... -burknął strażnik. -Ale jeszcze raz zobaczę taki wyskok, a wylądujesz na stryczku wraz z tym czarnym gównem!
-Panterą. -Sprostował Rogoz.
Strażnik odwrócił się i wyszedł. Rogoz odczekał chwilę, po czym powiedział.
-Chyba lepiej będzie, jak pójdę. Za dużo zamieszania narobiłem i tak. Przepraszam panów...
Po czym ruszył w stronę drzwi. Sprawdził, czy szable dobrze wychodzą z pochwy. Doskonale wiedział, co czeka go za drzwiami...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cholera jasna... Co mnie naszło żeby mówić im o moim "zadaniu"? Trzeba było ich zachlastac przy pierwszej lepszej okazji. Chociażby podczas snu. Sumienie, cholera. Życie byłoby dużo łatwiejsze bez niego... - pomyślał chłopak. - No, ale cóż. Kości zostały rzucone, jak to mówią. Krom musi zginąć. Keriel zresztą też. Co? Że coś mówiłem? Przysięgałem? Jak będzie myślał, że ma mnie za przyjaciela, łatwiej biedzie go zabić. Przystopuj człowiecze! Kiedy? Przy całej bandzie i do tego przyjaciela? - ryknęło nagle drugie ja.
Z całkowicie bezsensownych walk z własnym sumieniem wyrwał go głos Sindretha:
- Hmmm... Budynek między szpitalem i strażnicą... Wypadałoby żeby ktoś poszedł na zwiady. Taką gromadą zbytnio będziemy rzucać się w oczy.
Elf dosyć szybko stał się przywódcą całej drużyny. Laguna miał lekką awersję do elfów... Chociaż, jakby się zastanowić do ludzi też.
- Ja pójdę - Wszystkie oczy zwróciły się w stronę niepozornego chłopaka, z raczej krótkimi, zmierzwionymi włosami i młodzieńczym zarostem. - Taki gówniarz jak ja nie będzie się rzucał w oczy.
Półelf przewiercił chłopaka oczami.
- Masz rację...
- Laguna - wtrącił chłopak.
- Masz rację Laguno.
Gdy wychodził z karczmy usłyszał jeszcze jak krasnolud powątpiewał jakoby nadawał się do tej misji.
Nastolatek miał rzeczywiście rację. Mało kto zwracał na niego uwagę, a nawet jeśli - to ze strachu. Łobuzerskich hulaj band było ostatnio dużo.
Chociaż dobrze się rozglądał nie zauważył ani Wiewiórki z czarnym kotem u boku, ani tego tchórzliwego rudzielca, który, gdy tylko nadarzyła się okazja, uciekł z bandy.
Nie minęło dużo czasu kiedy doszedł do miejsca gdzie rzekomo znajdował się Keriel.
Była to średniej wielkości willa. Musiała być droga jak cholera. Utrzymanie w niej też. Ale fakt faktem - albo wiedźminów potępiano albo czciło albo wykorzystywano. Najkrócej żyli ci ostatni. Owa willa była dobrze chroniona: przed wejściem stało dwóch najemników, w pobliżu kręcił się jeszcze strażnik. Laguna postanowił szybko wrócić do bandy z nowo zdobytymi informacjami do bandy.

[To na razie tyle. Nic spektakularnego ale zawsze, po za tym nie chciałem zbytnio ingerować w fabułę. Mam nadzieję, że będziecie ciągle pisać. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować