Zaloguj się, aby obserwować  
GeoT

Kącik pisarzy

946 postów w tym temacie

Nie jam jest modem nie mnie oceniać nie moja sprawa ":P Ja tylko swoje spostrzeżenie opublikowałem, a opowiadanie nie jest złe, tylko nie moje klimaty :>

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To smieszne, ze userow proboje sie uciszyc degradami.
To smieszne, ze zadna to kara.
To smieszne, co wojman wyprawia.
To smieszne, ze na wszystko mu sie pozwala.
To smieszne, ze regulamin jest jak lot ikara. ;f

To smieszne, co stalo sie z tym portalem na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesiecy.
To smieszne, ze elita ozwana jest teraz jako forumowi jency.
To smieszne, ze prawdziwa wladza nic z tym nie robi.
To smieszne, ze pieniadz ich zdanie wyrobi.

I wyrabia,
bo gram.pl to teraz totalna chala.

Chyba poczulem sie lepszym czlowiekiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 26.11.2008 o 21:18, gothicsheep napisał:

To smieszne, ze userow proboje sie uciszyc degradami.
To smieszne, ze zadna to kara.
To smieszne, co wojman wyprawia.
To smieszne, ze na wszystko mu sie pozwala.
To smieszne, ze regulamin jest jak lot ikara. ;f

To smieszne, co stalo sie z tym portalem na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesiecy.
To smieszne, ze elita ozwana jest teraz jako forumowi jency.
To smieszne, ze prawdziwa wladza nic z tym nie robi.
To smieszne, ze pieniadz ich zdanie wyrobi.

I wyrabia,
bo gram.pl to teraz totalna chala.

Chyba poczulem sie lepszym czlowiekiem.


A kto jest temu winny (nie odpowiadaj...)?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jakoś tak mnie dzisiaj naszło. Tekst ten to część moich przemyśleń, parę faktów i ogromna ilość fikcji literackiej, także nie należy tego brać w pełni na poważnie.

Tekst ten jednak NIE jest przeznaczony dla osób młodszych, więc nie odpowiadam za nich. Jednakże w związku z tym, tekst ten zamieszczam na stronie w formie do pobrania.

http://www.speedyshare.com/566870114.html

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Napisane w wakacje, a dokładnie na obozie. Krytyka mile widziana.

Cmentarz przy ulicy Patrona był całkiem zwyczajny – rzędy białych nagrobków, doskonale skoszona trawa i ta niesamowita cisza. Ludzie przychodzili, odchodzili, ale i tak zawsze tutaj kończyli swoją podróż.

Nekropolia znajdowała się na uboczu jakiegoś dużego miasta, na prawie niezamieszkanej ulicy. Ot, kilka domków będących doskonałymi przykładami amerykańskiej architektury na przedmieściach. Dalej wzdłuż drogi ciągnął się brukowany chodnik. Co dziesięć metrów stały skromne, drewniane ławki, które służyły czekającym na stary autobus i żałobnikom. Cmentarz był otoczony półtorametrowym kamiennym murem z dwoma żelaznymi bramami. Naprzeciwko znajdował się parking na pięćdziesiąt samochodów.

Wśród rzędów tablic ostało się jeszcze kilka drzew, które dawały marną namiastkę cienia. Aż dziwne, że ich nie wycięto.

Ostatniego dnia – a dokładnie nocy – lipca cisza była taka jak zwykle. Księżyc nie oświetlał ziemi – pokrywa chmur była zbyt gruba, no i zbierało się na deszcz. Mrok panował na cmentarzu, jednak dzisiaj był jakiś wyjątkowo… mroczny. Żaden człowiek już się tu nie kręcił. Trupojady przed północą grzecznie wracały do domów strzelić piwko przed telewizorem. Pijacy skwapliwie omijali nekropolię i jej jedynymi lokatorami były trupy, robaki i pomniejsze zwierzaki. No i mały żuk.

Jeden z nagrobków był wyjątkowo skromny – kiepsko wyryte nazwisko, data śmierci i krótkie epitafium. Pewnie grzyb by już dawno strawił kamień, gdyby nie sprzątacze grobów. Idealnie równa i zielona trawa bardziej świadczyła o braku odwiedzin niż nadgorliwości koszącego.

Coś się stało. Idealnie równa i zielona trawa stała się już tylko zielona. Niewielkie wybrzuszenie ziemi tuż przed płytą wyglądało niczym kopiec skrajnie leniwego kreta. Wybrzuszenie zaczęło się powiększać. Albo kret okazał się pracowity albo robaki czymś się struły i potrzebowały świeżego powietrza. Po chwili z ziemi wystawała mocno nadgniła, ludzka ręka. Dalej za ręką pojawiło się ramię, a następnie reszta – trochę już nieświeżego – ciała. Trochę to trwało nim się wygrzebał, może moment może minutę – kogo to w ogóle obchodzi?

Truposz otrzepawszy strzępy swojego ubrania zaczął przyglądać się swojemu nagrobkowi. Epitafium składało się z pięciu słów: ”Nienawidzę cię, bydlaku. Nienawidząca żona”. Suka – mruknął pod podziurawionym przez glisty nosem i ruszył ku wyjściu. Wypadające z niego robale twardo lądowały na ziemi, aby błyskawicznie wgryźć się w nią w poszukiwaniu nowych ciał. Małe, oślizgłe stworzonka, a wiedzą gdzie dobrze…

Na kilka metrów przed główną bramą truposzowi wypadło lewe oko, które wypchnęły robale dla lepszego widoku. Truposz zbluzgał je, a przynajmniej próbował – w gardle też miał robaczki i z jego ust wydobył się charkot charakterystyczny dla upitego neandertalczyka. Niezrażony tym szedł dalej. Kiedy doszedł do ulicy, zobaczył jego. Siedział po przeciwnej stronie ulicy i czytał gazetę. Noga założona na nogę, torba podróżna obok – to musiał być spóźniony podróżny czekający na ostatni tej nocy autobus.

Na jego widok zombiakowi uruchomił się instynkt nieumarłego: dorwać, zeżreć w możliwie najohydniejszy sposób, a resztki komuś podrzucić (najlepiej do McDonalds, bo u nich nic się nie zmarnuje). Truposz myślał (?) już tylko o smacznej wątróbce i śliskich nereczkach. Zrobił jeden krok naprzód, potem drugi i trzeci. Ofiara nadal czytała gazetę siedząc na ławce. Żuk siedział cicho.

Wtedy zombiak ujrzał światełko w tunelu, ratunek dla swej udręczonej duszy. Owe światło było coraz bliżej, coraz większe. Umarlak na chwilę pomyślał o nadchodzącym zbawieniu, końcu męki. Gdyby nie robaki pewnie urobiłby łzę, bo oto ON nadchodzi, idzie do nie niego jak do zbłąkanego syna.

Nadgniłe ciało truposza idealnie wkomponowało się w chłodnicę rozpędzonego TIR-a, wypełniło każdą wolną przestrzeń pod maską, aby ostatecznie wylądować gdzieś na asfalcie. Drugie oko uderzyło w przednią szybę, ale zostało stamtąd usunięte przez wycieraczki.

- Co to było? – spytała lekko zaniepokojona kobieta w kabinie.

- Jakiś kot. No, a teraz wracaj do roboty. – powiedział kierowca i z powrotem wcisnął jej głowę pod kierownicę.

Podróżny nadal czytał gazetę. Autobus nigdy nie dojechał. Żuk nadal siedzi cicho.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy to opowiadanie miało dać do myślenia czy obrzydzić... nie podoba mi się ;/

Błędów nie znalazłem (bo nie szukałem) :P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 09.12.2008 o 17:47, Telomo napisał:

Nie wiem czy to opowiadanie miało dać do myślenia czy obrzydzić... nie podoba mi się
;/


Ani to ani to. Ot, napisałem, bom nie miał co robić. A to, że ci się nie podoba to rozumiem - mam taki styl.

Dnia 09.12.2008 o 17:47, Telomo napisał:

Błędów nie znalazłem (bo nie szukałem) :P


Tekst sprawdzony przez kilka osób + FireFox i Word. Wszystkie błędy ortograficzne skończyły tragicznie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Witam. Zacząłem pisać opowiadanie i pierwsze parę zdań umieszczam tutaj. Bardzo proszę o konstruktywną krytykę. :)


***

Strzał padł z zachodu. Marika nie potrafiła zrozumieć, jak znalazła się tutaj, w tym ciemnym lesie, sama, nie wiedząc co się dzieje. A wokoło tylko drzewa, których korony oświetlane są przez blade światło księżyca przesłoniętego chmurami nocy, wystrzały pistoletów ze wszech stron, i wycie. Przeraźliwe wycie, jakby skowyt wilków, tyle, że kilkakrotnie głośniejszy i bardziej przeszywający słuch.
Marika w strachu usiadła po turecku pod drzewem, w gęstwinie absolutnej ciemności. Ręce, odziane w czerwone rękawiczki, położyła wygodnie na kolanach. Miała na sobie żółtą bluzkę i dżinsy. Strach zżerał ją od środka, ale nie mogła nic zrobić. Nie wiedziała, dokąd pójść, nie wiedziała, co się dzieje, nie wiedziała, kto strzela ani jakie stworzenia mogą tak głośnio i strasznie wyć.
Nagle, ni stąd, ni z owąd, jej rękę uścisnęła czyjaś dłoń. Ludzka dłoń, jednak ten fakt wcale nie pomógł jej wyrwać się ze szponów przerażenia.
- Chodź - usłyszała - Musimy stąd spieprzać, jak najszybciej.
Nie protestowała. Zdawała sobie sprawę z tego, że to i tak nic nie pomoże, ani zaszkodzi. Szli pomiędzy drzewami, ona i jej nieznajomy towarzysz. Nie widziała jego twarzy, był do niej odwrócony plecami i szedł, tak, że ledwo mogła nadążyć. W mijanym zagajniku widziała rozbryzgane ludzkie ciało. Zamiast normalnych, ludzkich paznokci dostrzegła długie szpony. Nieco bliżej leżały zwłoki kota. A właściwie tylko kawałek zwierzęcia - łepek i czarne łapki w białe łaty, reszta to tylko kawałek mięsa rozwalone na trawie. Biedne kociątko. Czy to były kule, czy martwy już człowiek z dziwnymi rękoma?
Wyszli z lasu. Pierwsze promienie wschodzącego słońca powoli rozganiały wszechobecny mrok. Szła za nim ze spuszczoną głową i założonymi rękoma. Wreszcie obrócił się do niej, mogła zobaczyć jego twarz. Miał ciemne, brązowe włosy do ramion. Jego twarz robiła groźne wrażenie, a piwne oczy dopełniały efektu.
- Co ty tam, do cholery, robiłaś? - rzucił ciężkim tonem.
- Ja... ja nie wiem... nie pamiętam - przestraszyła się i jeszcze bardziej skuliła.
- K***a - wyjął z kieszeni krótkofalówkę. Zaskrzeczała i zaszumiała, po chwili do uszu Mariki dobiegł z niej niezrozumiały głos.
- Mamtu jakąś dziewuchę, była w lesie z tymi wywłokami. Co? Nie wiem, pewnie ją tam zawlekli, żeby wciągnąć ją razem. Tak, lykantropi nie żyją.
Zwinął antenę urządzenia i schował z powrotem do kieszeni.
- Coś ty w nocy robiła? Pamiętasz coś z minionego wieczora?
- Nie... - odchrząknęła cichutko - Co to są likontropy?
- Lykantropy - poprawił. - To inaczej wilkołaki. Nie takie z bajek, chociaż wiele z nich to prawda. To po prostu osoby zarażone chorobą, zwaną lykantropią, które podczas snu doznają mutacji skóry i mięśni, tracą swoją świadomość, mózg zaczyna pracować inaczej, takie tam bzdety... Prościej mówiąc - zwrócił uwagę na jej blond włosy - Lykantropi łażą po nocy i rozwalają wszystko, co się rusza. Bardzo lubią żywić się krwią ssaków, szczególnie ludzi.
Nastąpiła chwila milczenia.
- Nazywam się Ivan Dołgow, i potajemnie, ale niezwykle brutalnie, zwalczam te bestie.
- Ja jestem Marika. - powiedziała. - Boję się...
- Nie ma czego - rzucił. - Po wschodzie słońca lykantropi zmieniają się w normalnych ludzi. Chyba, że zostaną zabici. Wówczas ich ciało się bardzo szybko usmaża i zostają tylko kości.
Marika zdziwiła się.
- Usmaża? Jak to? - zapytała.
- Ich skóra jest bardzo wrażliwa na promieniowanie ultrafioletowe emitowane przez słońce. Ludzie narzekają na dziurę ozonową, a kto wie, ilu cholernikom uratowało życie.
Ivan stwierdził, że to, co mówi, nie za bardzo interesuje Marikę.
- Co teraz ze mną będzie? - powiedziała i spojrzała oczekująco na Ivana.
- Nie wiem. Gdzie mieszkasz?
- W Prypeci. Mój tato pracuje w elektrowni w Czarnobylu.
Ivan zmarszczył brwi.
- Ta. Jasne. A ja żyję w Atlantydzie.
- Dlaczego mi nie wierzysz?! - tupnęła nogą - Mam ci pokazać zdjęcie?
Sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej portmonetkę, a z niej stare, pożółkłe zdjęcie, gdzie była ukazana w towarzystwie starszego, łysego człowieka z czarnym wąsem i małym, blondwłosym chłopcem w szelkach i poplamionej twarzy. Na zdjęciu, poza dziewczyną, nie było żadnej innej kobiety. Ivan wziął zdjęcie do ręki.
- To zdjęcie z zeszłego roku.
Ivan obrócił zdjęcie i spojrzał na podpis z tyłu fotografii. Było tam napisane "21 czerwca 1985 r.". A mamy dwutysięczny czternasty rok.


****

"Wsiewołod Growinowicz, uznany za największego polityka Nowego Związku Radzieckiego. To dzięki niemu udało się zaanektować państwa byłego ZSRR z XX w., m. in. Łotwę, Białoruś, Ukrainę, Gruzję, Azerbejdżan i inne, został odznaczony specjalnym orderem Dumy w ramach zasług poczynionych w polityce zagranicznej naszego kraju. Od teraz wszystkie zaanektowane tereny są teraz oficjalnie jednym, spójnym państwem. Dla telewizji Biuletyn, Michaił Jablkozow."

Never cared for what they say

Never cared for games they play

Never cared for what they do

Never cared for what they know

But I know...


- Co to się, k****, dzieje - mruknął profesor Necezowicz, czyszcząc swoje wiekowe radio - Niedługo dojdzie do tego, że na świecie zostanie tylko Rosja, Stany Zjednoczone i Chiny. A na końcu i tak wszystko porozp*******ją. Ja jeszcze pamiętam, jak wypędzili Stalina z Europy. W dwutysięcznym. Albo w dwutysięcznym drugim. Jakby to było wczoraj!
- Mhm. - rzekł niewysoki młodzieniec w krótkich, czarnych włosach i skórzanej kurtce, bujając się na krześle i słuchając muzyki z odtwarzacza poprzez słuchawki. Techno grało tak głośno, że można było je usłyszeć z kuchni przez zamknięte drzwi, ale profesor i tak był głuchy.
- To jeszcze powinno działać. - rzucił profesor. Przykręcił przednią część drewnianej obudowy i podłączył radio do gniazdka. Podekscytowany przekręcił gałkę. Urządzenie zasyczało, po czym przykręcona obudowa odpadła. Ze środka zaczął wydostawać się dym.
- Mhm. - mruknął młody, nie zwracając na to uwagi.

So close, no matter how far

Couldn''t be much more from the heart

Forever trusting who we are,

And nothing else matters...


- Psie gówno - starzec rzucił śrubokręt na podłogę - Chędążona elektronika! Chędążony Związek Radziecki! Chędążony Growinowicz! Nowego związku sowieckiego mu się zachciało!
W pewnym momencie radio zaczęło wydawać dziwne dźwięki. Odbierało fale z niewiadomych częstotliwości, ale usłyszeć dało się jedynie szum. Do czasu, kiedy nie przemówił z niego głos. Mroczny i przerażający, mówił, powoli i wyraźnie, po łacinie.
- Co jest, do czorta? - zaklął profesor, aż okulary opadły mu z nosa na ziemię.
- Mhm.

And nothing else matters!...

Radio przestało grać. Krew zapchała staromodne głośniczki i spowodowała zwarcie. Sanitariusz odłączył urządzenie od prądu. Zdjął zbrudzone czerwoną mazią rękawice. Dziadka już wyniesiono. Teraz młodzieńca pakowano do odblaskowego wora. Twarz miał całą we krwi, właściwie nie miał już w ogóle twarzy, tylko czaszkę obleczoną w kawałki skóry i utopionej we krwi.

No, nothing else matters...

***

- Zostaw to, mały, bo popsujesz - Sergiusz ujął swoją gitarę w dłoń i odstawił na bok, widząc, że jego bratanek nadmiernie interesuje się bardziej destrukcyjnym, aniżeli twórczym działaniem na tym instrumencie. Jego uwagę bowiem przykuły przyrządy do strojenia.
- Zagram ci coś, mały - ujął "wiosło" w dłoń i ułożył palce na gryfie, po czym przeciągnął prawą ręką po strunach - Idą święta, Boże Narodzenie - spojrzał na młodego i uśmiechnął się - Mama nauczyła cię jakichś kolęd?
Chłopczyk spojrzał pytająco.
- Jak to było... B na 2 i A... A potem B 2p0... - Sergiusz zagrał ustalony takt, ale nie przypominało mu to znanej melodii.
- Jeszcze raz. Aha. H1 na 2 i A, następnie H1 2p0.
Młodzieniec zagrał. Uśmiechnął się, słysząc "Cichą Noc", kolędę, którą nauczył się grać lata temu. Malec krzyknął radośnie.
- Teraz uważaj, mały.
Sergiej ułożył palce i zaczął szybkim ruchem uderzać w struny. Palce latały po gryfie, jak gdyby się palił. Zaczął śpiewać.
- Obława, obława, na młode wilki obława, na te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane! Krąg w śniegu wydeptany, w tym kręgu plama krwawa, ciała wilcze, kłami gończych psów szarpane... - Chłopiec spoglądał na Sergiusza z serdecznym uśmiechem na twarzy. - Pora kolejny wykład z historii, mały. Trzydzieści lat temu, kiedy nasi w pewnym sensie rządzili większością krajów w Bloku Wschodnim Europy, żył pewien polski artysta. Nazywał się Jacek Kaczmarski. To jego utwór. Jesteś jeszcze za mały, żeby opowiadać ci wszystkie rzeczy z tamtych czasów, ale mam cichą nadzieję, że cię to zainteresuje.
Przeciągnął ręką po strunach gitary i kontynuował.
- Mam nadzieję, że ten nowy związek radziecki długo nie pociągnie. Może i chcą dobrze, ale przecież nic na siłę...
Malec nic nie rozumiał i chyba nie zamierzał. Starszy uśmiechnął się i rzucił:
- Chodź, pobawimy się. Chcesz polepić z plasteliny?
Chłopiec ucieszył się i kiwnął główką na znak zgody.

***

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Syndykat: III Wojna Światowa

Rozdział I

Gorący Wypoczynek

Czwartek, 05.09.2008r.

USA, Nowy Jork

Godzina trzecia po południu.

Detektyw Jack Thompson właśnie skończył pracę. Wyszedł z komisariatu i poszedł w stronę parkingu. Thompson był doświadczonym gliną. Miał pięćdziesiąt pięć lat i widział na prawdę wiele rzeczy. Był dość wysoki i dobrze zbudowany. Ubierał się zawsze w dobrych sklepach i kupował dobre perfumy. Wzbudzał szacunek ludzi w Komisariacie. Wsadził do pierdla ponad dwustu gości. Zaczynając od przywódców małych niezorganizowanych grup przestępczych, przez dilerów narkotyków, po skorumpowanych gliniarzy. W swojej karierze zawalił może z trzy sprawy.
Szedł do swojego czarnego, wysłużonego Forda Mondeo. Rozmyślał o swojej przeszłości i myślał co będzie robić przez najbliższe tygodnie.
Otworzył alarmem drzwi, i wsiadł do środka pojazdu. Uruchomił silnik i wyjechał z parkingu w kierunku swojego domu. W czasie drogi rozmyślał nad tym, co zrobi w czasie swojego trzytygodniowego urlopu, który teraz wziął. Do tej pory nie wydawał swoich pieniędzy na byle zachcianki. Był człowiekiem rozsądnym, można by powiedzieć, że aż nazbyt. Miał ponad pięćdziesiąt tysięcy dolców na koncie, a nadal miał wątpliwości co do tego, czy warto ruszyć choćby 10 tysięcy z nich.
- Do cholery, ciężko pracuję... - myślał- Od dwudziestu lat nie wyjechałem dalej niż do Miami... zresztą byłem tam tylko dwa dni - w sprawie tego dilera dragami. Udało mi sie aresztować skurczybyka nawet... Mógłbym zabrać 10,000$ i polecieć do Europy, albo Af...

Nagle coś wybiło Jacka z zamyślenia. Przez swoją nierozważność uderzył w tył auta stojącego na czerwonym.

- Jasna cholera... Masz swoje wakacje, stary idioto... - pomyślał i zdenerwowany wyszedł z auta.

- Ej, Ty gnoju! Skasowałeś mojego nowego Vipera! - krzyknął od razu facet, który wyszedł z uszkodzonego Dodga Vipera.

- Spokojnie, tylko spokojnie. I nie tymi słowami. - starał się załagodzić sytuację Thompson

- Co? Nie tymi słowami?! Rozwaliłeś MOJE NOWE auto! Wiesz ile na nie wydałem, co? Kurw...

- Dam Tobie 500$ na naprawę, ok? I przestań mnie obrażać gnojku, bo nie wiesz z km rozmawiasz - tracił nerwy zwykle spokojny Jack. Widok obrażającego go, 19 letniego, rudego gówniarza powowował, ze z trudem go jeszcze nie uderzył.

- 500$? Staruszku - naprawa TEGO cacka będzie kosztować pięć TYSIĘCY! - próbował oszukiwać małolat

- Dość tego, nie wiesz z kim zadzierasz mały...

Thompson zauważył konwój więzienny, skręcający w Zachodnia Aleję.

- Z kim? Hehehe! Może jesteś gliną, co?

Thompson chciał wyjąć odznakę, ale przerwał mu komunikat przez radiostację:

- UWAGA! Do wszystkich patroli! Uważać na skradzionego AH 64 Apache! Powtarzam! Skradziono AH 64 Apache! Zaleca się szczególną ostrożność!


- Co jest?! -krzyknął Thompson, po czym usłyszał szum i zobaczył za sobą wojskowego Apacha strzelającego do wszystkiego co się rusza...

- Kur...! Maaać!! - krzyknął i pobiegł ile sił w nogach do najbliższego budynku i upadł na podłogę, jak inni ludzie razem z nim. Słyszał wybuchy, dźwięk karabinu maszynowego i krzyk ludzi. Po jakiejś minucie wstał i spojrzał dookoła siebie - ludzie byli w szoku, podobnie, jak on sam. W pewnym momencie usłyszał głos:

- Czy to atak terrorystyczny?

- Nie... Eckehem... Nie mam... pojęcia.. - odpowiedział zdenerwowany, po czym wyjął Glocka i poszedł ku wyjściu.

- Niech pan tego nie robi! To niebezpieczne - usłyszał krzyk jakiejś kobiety

Jack jednak nie posłuchał ostrzeżenia i wyszedł z budynku. Spojrzał w głąb ulicy. Zauważył jedną rzecz - Konwój Więzienny, który przejeżdżał kilka minut temu, teraz płonął a koło niego stało kilku ludzi z bronią i nad nimi wisiał nieruchomo Apach...

Rozdział II

Atak

Dwa dni wcześniej...

Wtorek, 03.09.2008r. około 11 PM

Kenij: Jeszcze tylko 90GB danych do przesłania z głównego terminalu. Szybciej...

Catrina: Templar, wszystko ok?

Templar: Tak, z mojej strony tak.

Jack: Cholera jasna. strażnicy idą.

Catrina: Przesyłaj szybciej te dane i już nas nie ma...

Kenij: 50 GB, zajmie mi to jakieś pięć minut.

Jack: Za późno, zauważył nas!

Strażnik: Co do chol...

Nie zdążył dokończyć, ponieważ dostał serię z AK-47.

Catrina: Zwariowałeś? Włączyłeś alarm!

UWAGA! MAMY INTRUZA W POMIESZCZENIU Z GŁÓWNYM TERMINALU! WSZYSTKIE JEDNOSTKI PROSZĘ KIEROWAĆ SIĘ NA 4 ALFA J-F. POWTARZAM - WSZYSTKIE JEDNOSTKI...

Templar: Ile jaszcze danych?

Kenij: 36GB, nie zdążymy...

Templar: Uciekajcie, ja dokończę i dam sobie radę.

Catrina: Zwariowałeś? Z całym szacunkiem, ale Twój pomysł jest...

Templar: Jedyne możliwe wyjście. Mam broń, dam sobie radę. Lepiej, żebym tylko ja zginął, niż wszyscy. Idźcie, to polecenie.

Jack: Catrina, chodź.

Catrina: Nie mogę go tutaj zostawić, nie...

Templar: Idź, poradzę sobie.

Catrina: Niech tak będzie, tu masz broń.

Catrina z Kenijem i Jackiem uciekli tylnym wyjściem...

Templar: Co my tu mamy...?

Spojrzał na wyświetlacz laptopa...


TRANSFER W TOKU

PRZEWIDYWANY CZAS: 5 minut 30 sekund

POZOSTAŁO: 27,4 GB

Templar: Poczekamy..

Nagle usłyszał strzały i krzyki ochrony

ROZDZIELIĆ SIĘ, MÓGŁ JUŻ UCIEC. BETA POZIOM A1, DELTA - A10 ALFA - ZA MNA DO GŁÓWNEGO TERMINALU, SZYBCIEJ!

T: Time to die...

Powiedział to i chwycił za AK-47.

NIE WIDZĘ GO, CZYSTO.

AAAA....

Templar zaszedł grupę od tyłu i zabił dowódcę udziału Alfa. Rozpoczęła się krótka strzelanina, Templar z łatwością zabił 7 oficerów ochrony.

Strzały z pewnością usłyszała grupa BETA i DELTA, jednak oni byli na innych poziomach, więc Templar miał chwilę na ucieczkę.

Spojrzał ponownie na wyświetlacz.


TRANSFER W TOKU

PRZEWIDYWANY CZAS: 1 minut 10 sekund

POZOSTAŁO: 5,1 GB


Minuta dziesięć - pomyślał - ochrona dojdzie tutaj za półtorej minuty... dwadzieścia sekund... na ucieczkę... Główna winda nie została odcięta od zasilania... Dalej... Poziom zerowy... będzie ciężko...

Spojrzał ponownie na wyświetlacz


TRANSFER ZAKOŃCZONY

PRZEWIDYWANY CZAS: -

POZOSTAŁO: 0GB

Gdy tylko to przeczytał usłyszał syreny radiowozów i dźwięk nadlatującego śmigłowca. Odłączył komputer, wyjął dysk twardy i ruszył do windy.

INTRUZ W POLU WIDZENIA! STRZELAĆ BEZ ROZKAZU!

Usłyszał to i wskoczył do windy. Jak najszybciej nacisnął przycisk 0. Drzwi się zamknęły, a on był ranny. Dostał z cztery kule.. Mimo wszystko zdołał wstać. Sprawdził czy dysk jest cały i czekał aż zjedzie na sam dół kompleksu...

W międzyczasie...

Zaplecze kompleksu C.I.A

Kierowca Brucie: Catrina, Jack, Kenij... A gdzie Templar do cholery? Macie dysk?

Kenij: Spieprzyliśmy...

Jack: Bóg jeden wie co z nim się dzieje, chc...

Brucie: Chcecie powiedzieć że zostawiliście go samego przeciwko...

Catrina: Chciałam zostać, ale nalegał, żebyśmy uciekali, k**a

Brucie: Jasna cholera, uciekajmy. Niech Bóg ma go w opiece...

Tymczasem Templar dojechał na poziom zerowy. Otworzyły się drzwi windy i zobaczył przed sobą dziesięcio osobową grupę strażników przy drzwiach od windy...

NIE RUSZAĆ SIĘ! JESTEŚ ARESZTOWANY! JEDEN ZŁY RUCH A ZGINIESZ!

Templar podniósł ręce do góry i podszedł powoli do przodu. Podszedł do śmietnika, gdzie się schylił i wrzucił dysk zrobił to niezwykle szybko...

Obok niego był taki tłum ochrony, że nikt nie zauważył dysku który tam wrzucił..

PRZESZUKAĆ GO...

CZYSTY

W WINDZIE JEST BROŃ, AK-47. PRAWDOPODOBNIE NALEŻY DO NIEGO..

JESTEŚ ARESZTOWANY ZA ATAK NA SIEDZIBĘ C.I.A. MASZ PRAWO MILCZEĆ...

Spoiler

Rozdział III

Apache



Środa, 04.09.2008r.

Siedziba Douglasów...

Paul: Ok, rozumiem, tak. Dzięki za informacje. Ok, tak...

Catrina: I co z nim?

Paul: Co? Zj* ście sprawę. Templar jest w areszcie. Ja pie*le... To była poważna akcja a wy go zostawiliście samego..

Kenij: Co z tym dyskiem?

Paul: Wg. informacji mojego informatora... nie znaleziono przy nim nic oprócz amunicji do AK-47 i kilku granatów... Pięknie. Bez danych bez Templara...

Jack: Musi być jakaś możliwość aby go odbić.. Tylko on wie gdzie znajduje się dysk.

Paul: Jest, jest. Jutro o 14:30 będzie transportowany do zakładu karnego w Bostonie. Można go jakoś odzyskać.

Catrina: Po tej akcji na C.I.A będą zaj*ście wyczuleni na ataki. Musielibyście zaatakować konwój z co najmniej Apacha.. Nie mamy szans...

Paul: Racja, Apache. Dobra myśl. Baza wojskowa nieopodal Waszyngtonu.

Kenij: Chcesz ukraść Apacha? Myślisz, że TERAZ się to uda?

Paul: Poproszę Rogersa o mundur wojskowy. Ty jesteś dobrym hakerem, zrobisz fałszywkę przepustki, dzięki czemu przepuszczą Cię na teren bazy i zasiądziesz za sterami Apacha...

Kenij: Kiedy go przetransportowują? Jutro?

Paul: Jutro o 14:30 wyjeżdża spod sądu w Nowym Jorku.

Kenij: Sporządzenie dobrej fałszywki zajmie kilka dni. Nie wyrobię się.

Paul: To zrób taką, żeby Cię tylko przepuścili, do cholery. Musimy mieć ten śmigłowiec!

Catrina: Jaz Jackiem zdobędziemy dwa Hummery. Jack, ruszaj się.

Paul: Idźcie do Ralpha. Załatwi wam to.

Jack: Szykuje się kolejna "wyśmienita" i "profesjonalna" akcja. A idźcie w w cholerę.

Paul: Mogę Cię zabić tu i teraz. Chcesz tego?

Jack: Ku*a żartuję przecież. Eh, Catrina ruszajmy...

Catrina i Jack wyszli z willi

Kenij: A wracając do przepustki... Mogę zrobić słabszą, ale po kilku minutach od odczytu jej... komputer zorientuje się, że jest to fałszywka i włączy alarm w całej jednostce.

Paul: Bez obaw... Tommy dobrze biega. Mały sprint nikomu nie zaszkodzi.

Kenij: Dobrze, zrobię wszystko co w mojej mocy, sir.

Czwartek, 05.09.2008r. 14:50

Brama Bazy Wojskowej.

Strażnik: O, Dwayne Douglas. Jesteś nowy?

Tommy: Eckhem, tak, przenieśli mnie z bazy w Miami.

S: Ok, właź.

Strażnik zeskanował kartę..

piik...

Zgadza się.

Ruszaj, jesteś czysty.

Cztery minuty, jazda... - pomyślał i zaczął jak najszybciej biec w stronę lądowiska..

Spojrzał na stoper - 02:33.

Przed przybyciem do jednostki dokładnie przestudiował jej mapę. Widział którędy najszybciej dostanie się do portu lotniczego w bazie wojskowej.
Po dwóch minutach sprintu wreszcie doszedł do bramy, była akurat pora obiadowa, strażnicy na wieżach się zmieniali, panowało zamieszanie, jak co dzień w tych godzinach.
Podszedł do bramy, uprzednio spoglądając na zegarek:

04:10

W tej chwili też przypomniały mu się słowa technika, który wyrobił mu przepustkę:

- System w jednostce jest tak zaprojektowany, że początkowo uwierzy w autentyczność kodu magnetycznego zapisanego na karcie, lecz po 5-6 minutach odkryje nieścisłości w kodzie...

Zachowując spokój podszedł do strażnika... Wiedział, że nie ma czasu, więc musiał działać szybko.

Strażnik: Masz zezwolenie na przejście na lądowisko?

Tommy: To jest moje zezwolenie, Tommy ugodził strażnika paralizatorem... Niezwykle szybko przesunął ciało do stróżówki po czym pobiegł do helikoptera. Był w odległości około 70 metrów od swojego celu, kiedy usłyszał alarm.

UWAGA! DLA CAŁEJ JEDNOSTKI! CZERWONY ALARM! MAMY INTRUZA! WSZYSCY MAJĄ SIĘ STAWIĆ NA GŁÓWNYM PLACU! KAŻDEGO PODEJRZANEGO POWSTRZYMAĆ STRZAŁEM OSTRZEGAWCZYM!

Tommy wiedział doskonale co to znaczy. Strzał ostrzegawczy nie zabija Cię, lecz jedynie rani tak, że nie jesteś w stanie się poruszać. Zazwyczaj jest to strzał w nogę.
Przeszedł przez bramę i wyjął karabin z tłumikiem. Po drodze natknął się na dwóch żołnierzy:

- Ej, Ty! Nie ruszaj się!

Już przeładowywali broń, kiedy Tommy zdjął ich celnymi strzałami w tors i głowę. Nie bacząc na nic biegł ile miał tylko sił do swojego celu - Apacha.

Po kilkunastu sekundach w końcu dobiegł do niego i otworzył jego drzwi kartą magnetyczną. Słyszał krzyki:

PODEJRZANY UCIEKA! POWSTRZYMAĆ GO!

Uruchomił silniki, widział jak w jego stronę nadjeżdżają Hummery i wojskowi. Schylił się i poczekał aż helikopter będzie gotowy do lotu. W końcu odleciał...


Rozdział IV

Wróg u Bram

Zadymiona ulica Nowego Jorku, zgliszcza pojazdów, pełno ciał i zatrzymany konwój więzienny.

- Dobra robota Tommy, bądź czujny tam na górze, kiedy będziemy uwalniać Templara. - powiedziała Catalina

Jack: Pomóż mi Kenij otworzyć drzwi tego furgonu, w Hummerze są narzędzia.

Kenij: Już Ci pomagam, Catalina, Tommy - upewnijcie się, że żaden radiowóz nie zbliży się bliżej niż 100 metrów do tego miejsca.

Tommy: Widzę kilka na północy i trzy pojazdy S.W.A.T na południu. Mam zapas rakiet, nie ma problemu. Róbcie swoje.

Po chwili mocowania się z drzwiami furgonetki, udało się je otworzyć.

Catalina: Templar, do cholery, żyjesz!

Templar: Wiedziałem, że mnie odbijecie, ale nie liczyłem na to, że tak szybko - powiedział po czym wyszedł z ciężarówki. Rozkuj mnie, Kenij.

- Ok, raz, dwa... już. Puściły.

Templar: Miło być znów na wolności, jaki jest dal... - przerwały mu strzały z Apacha - Co to jest?!

Jack: Tommy jest w tym Apachu, zdejmuje nadjeżdżające jednostki wsparcia. Ok, a teraz do Hummerów.

Jak powiedzieli tak tez zrobili. Wszyscy odjechali z miejsca 0, eskortował ich Apach pilotowany przez Tommyego...


Thompson patrzył z niedowierzaniem na to co się dzieje. Minęło dobre 5 minut od ataku, a na miejsce masakry nie nadjechała żadna jednostka wsparcia. I ten Apach walący pociskami na sąsiednie ulice... Wybuchy...

- Zwykli przestępcy nie bawią się takim sprzętem - pomyślał - To musi być coś gorszego... Wyszedł ze schronienia na ulicę i zobaczył, że najgorsze minęło. Miał taką nadzieję, chociaż krajobraz był iście wojenny - palące się auta, zakrwawione ciała, dym... Po chwili usłyszał szum myśliwców, które przeleciały nad ulicą - najwyższy czas, zabijcie sk*synów - pomyślał.



Rozdział V


Znaleźć i zniszczyć

- Ok, gdzie jedziemy? - rzekł Templar

- Tam gdzie zostawiłeś dysk, gdyby nie on nie robilibyśmy takiej rozróby - odrzekł Jack

- C.I.A. Myślicie, że tam dotrzemy? - zaśmiał się

- Nie, nie wiem czy tam dotrzemy. Powiedz tylko gdzie ukryłeś dysk. - powiedziała Catalina

- Jasna cholera. Zbliżają się do nas myśliwce SR-71 Blackbird, k*wa! - krzyknął Tommy

- Gdzie jest dysk?! - ponowiła pytanie Catalina

- Już rozumiem. Wszyscy zginiemy, tak?

- Gdzie masz dysk?! - krzyknął Jack

- Niech tak będzie... Wrzuciłem go...

- Nie damy im rady - za pół minuty nas zdejmą, pośpieszcie się - powiedział spokojnym i dziwnie łagodnym tonem Tommy

- Wrzuciłem go do śmietnika przy windzie w głównym holu, na poziomie 0. Mam nadzieję, że tam jest jeszcze..

- Baza - dysk jest w koszu na śmieci w holu głównym kwatery głównej C.I.A - powiedziała Catalina

- Spieprzajcie stąd jak najdalej - odpowiedział głos

- Nie damy rady...


- Joe - mam go. Apach namierzony, rakiety gotowe do strzału. Proszę o zgodę wystrzelenie pocisków - powiedział pilot SR-71 "Blackbird"

- Czekaj, Delta. Ok, masz zgodę na strzał. Delta II, Delta III, Delta IV - zniszczcie wszystkie jednostki nieprzyjaciela


Po kilku minutach nikt nie ocalał. Jack, Tommy, Templar, Catalina - nikt nie przeżył.



Rozdział VI


N.S.A.

Jack Thompson w końcu ujrzał nadjeżdżające wozy strażackie, ambulansy i jednostki policyjne. Rozpoczęła się akcja ratunkowa. Jack chodził pośród wraków zdezorientowany i oszołomiony... Zaczepił jednego strażaka:

- To... t.. to nieyobr... wiewyobrażalne co tutaj stało się, pan wie... Ja do domu normalnie pojechać chciałem... - powiedział nieskładnie Jack

- Ma pan całkowitą rację, nie wiem co tutaj się dzieje, to na pewno atak terrorystyczny, tak to wygląda przynajmniej...

- Ja widziałem co innego, to atak nie... ehe, naiwne myslenie.. he he he...

- Co pan nie powie...?

W tym momencie rozmowę przerwał mu facet w czarnym garniturze.

- Czy któryś z panów był świadkiem ataku?

- J.. ja, jestem Jack Thompson.

- Jack Thompson? - odrzekł agent.

- Tak, to ja.

Agent odszedł parę kroków i wybrał numer w swoim telefonie.

- Mam tu Jacka Thompsona, mówił, że był świadkiem ataku. - powiedział facet w garniaku.

- Przywieźcie go do siedziby - odpowiedział głos w komórce.

- Panie Thompson - rozpoczął agent - pojedzie pan z nami. - National Security Agency - powiedział pokazując jednocześnie odznakę.

- Nie mam wyjścia... Ok, jak chcecie.

- Proszę za mną. - odpowiedział agent N.S.A

Wsiedli do czarnego Caddillaca i odjechali. Droga trwała niecałą godzinę. W końcu zatrzymali się na miejscu. Jack musiał przejść przez kilka bramek bezpieczeństwa, zanim doszedł do właściwego pomieszczenia.

- Proszę tu poczekać - powiedział pracownik NSA.

Jack rozejrzał się w około. Nie dowierzał temu co się dzieje... Dwie godziny temu wychodził z komisariatu, od tamtego czasu zmieniło się... wszystko. Nie wiedział czy to jawa czy sen... Zawsze fascynowało go NSA, ich tajemniczość, sposoby działania. A teraz... był w jego wnętrzu...
Był to budynek bardzo nowoczesny, z najnowocześniejszymi systemami ochrony, nieskazitelnie czysty, aż... futurystyczny i niesamowity.

W końcu do okrągłego pomieszczenia wszedł mężczyzna średniego wzrostu, dobrze zbudowany, w T-Shircie i jeansach... Nie pasował do tego miejsca. Wszędzie widział tylko mężczyzn kręcących się w garniturach...

- Witam Pana Thompson - jestem Cord, John Cord. Pewnie się pan dziwi, że pana wezwaliśmy, ale po tym co się stało potrzebujemy jakiegoś świadka, a pan jest idealny...

- Idealny, co to znaczy?

- Jesteś pan doświadczonym psem, że tak żartobliwie powiem... Miał pan na karku bardzo dużo spraw, i na dodatek widział pan zajście z dzisiejszego dnia. Ktoś taki jest nam potrzebny.

- Hm... Dobrze.. Czy jednak przedtem mogę umyć ręcę i twarz? Od czasu tego ataku nie...

- Ależ oczywiście, Zack zaprowadzi pana do toalety.

//Po kilku minutach//

- Dobrze, proszę usiąść. Jest pan gotowy?

- Mógłbym się napić...?

- Może być woda mineralna?

- Tak, proszę. Zaschło mi w gardle. - odpowiedział Jack.

- Proszę.

- Dziękuję. - po chwili - Dobrze, teraz jestem gotowy.

- Wspaniale. Zatem zacznijmy od początku. Zacznijmy od tego co pan wie. Proszę powiedzieć co pan widział.

- Wiec tak... wracając z pracy do domu, jechałem 5 Aleją... Zauważyłem, że ulicę przecina jadący na sygałach konwój policyjny. Zatrzymałem się i poczekałem aż będę mógł przejechać... Jednak coś było nie tak...

- Proszę kontynuować. - powiedział Cord, notując jednocześnie.

- Zaraz po przejechaniu konwoju usłyszałem przez radiostację komunikat o tym, że z bazy wojskowej skradziono Apacha i zaleca się szczególną ostrożność...

- Odpowiedział pan coś?

- Nie miałem... czasu. Zaraz po usłyszeniu tego zobaczyłem coś co zapamiętam na zawsze...

- Hm, tak?

- Wybuchy... upadający ranni luzie... I Apach strzelający do wszystkiego co się rusza... To było... niesamowite, aż nie wierzę w to, że to widziałem...

- Co pan zrobił?

- Pobiegłem jak najszybciej do wnętrza pobliskiego sklepu, upadłem na podłogę, podobnie jak reszta ludzi, gdy z niego wyszedłem po kilkunastu sekundach, wyszedłem na zewnątrz... Widziałem Apacha... Nie, nie mogę..

- Jakiś problem? Co się dzieje?

- Jak to powiem to i ja zginę, to nie zorganizowana przestępczość, to coś więcej...

- Nic panu nie grozi, zapewniam.

- Tak, ważne, żebym powiedział co wiem, a potem "ch*j z nim", znam to. Nie jestem nowicjuszem panie... Cord. Myślałem, że pan to wie...

- Ależ oczywiście. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jest tylko jeden szczegół.

- Jaki? Swoje zapewniania o moim bezpieczeństwie możecie sobie wsadzić..

- Spokojnie, Panie Thompson. Spokojnie. Zawsze miałem pana za człowieka honoru, opanowanego...

- Ciężko być opanowanym po tym jak widziało się coś takiego. Pan tego nie przeżył, nie zrozumie mnie.

- A więc tak. - Cord włączył plazmę. - To są najnowsze zdjęcia z drogi stanowej pomiędzy New Jersey a Washingtonem. Widzi pan te wraki?

- Tak, widzę.

- Wszyscy zginęli. Dwa Hummery + Apach. Nikt nie przeżył. - John otworzył teczkę - a oto papiery podpisane przez samego prezydenta - pokazał je Thompsonowi.

- Dobrze więc. Kontynuując... Po wyjściu ze sklepu... widziałem... Hm... Apacha wiszącego nad konwojem. i kilkoro uzbrojonych ludzi. Po dwóch minutach zauważyłem że zaczyna on wystrzeliwać rakiety. To było... miałem wrażenie że to się nie dzieje naprawdę...

- A co potem?

- Odlecieli, pojazdy odjechały i tyle...

- Dziękuję za pomoc. Wynika z tego, że ich celem był konwój więzienny?

- Tak.

- Dziękuję za współpracę. Zadzwonimy do pana, jeżeli będziemy potrzebowali coś jeszcze.

- Dziękuję.

- Nasz kierowca odwiezie Pana do nowego, bezpiecznego apartamentu w New Jeresy. Po drodze będzie pan mógł wrócić do dawnego mieszkania po bagaże.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Witam . Prezentuję 1 rozdział mego mikro opowiadanka "1410" . Cóż zapyta pewnie się każdy czemu początkujący tak trudny temat sobie obrał. Po prostu historia jest ciężka i jest wyzwaniem . Mam nadzieję ,że się spodoba. Ale jako iż krytyka , zwłaszcza ta konstruktywna jest dobra prosiłbym ,aby wypunktować wszystkie błędy stylistyczne i czy fabuła jest dobra. Ale proszę bez komentarzy " błe , Sienkiewicz pisał lepsze" ,bo niestety ja jestem początkujący . A więc
1410
część 1

Giermek Zawiszy Czarnego krzątał się ,aby przygotować zbroję mistrza . Polerował właśnie hełm. Nagle wszedł ktoś do pomieszczenia.
- Giermku -powiedział ten głos.
- Słucham – odwrócił się i dodał :- Wasza Wysokość ,to dla mnie zaszczyt.
- Przyszedłem do Zawiszy.
-Najjaśniejszy Panie, Rycerz śpi.
- To go obudź !
Giermek wszedł do pokoju .
- Panie Najmężniejszy ze wszystkich Rycerzy , Król Polski ,Książe Litwy , Władysław Jagiełło przybył i rozkazał mi pana zbudzić.
- Janku proszę bez tej całej otoczki.
- Dobrze , Najmężniejszy ze wszystkich Rycerzy Zawiszo Czarny.
Król stał na schodach. Nie chciał nic mówić . Pokazał tylko rycerzowi i giermkowi zbroję , wypolerowaną na błysk i karetę za oknem.
Był piękny letni poranek. Słońce prażyło niemiłosiernie mimo godziny młodej . Gdy wyszli z domu Zawisza zapytał króla.
- Wasza Wysokość czemuż to pan pofatygował się mnie odwiedzić ?
- Zawiszo otóż Ubryk von Jungingen , Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego wysłał nam dwa nagie miecze.
- To znaczy ,że wyzywa nas na wojnę . Splunął nam w twarz drań jeden.
W tym momencie giermek otworzył drzwi do karety. Wsiedli do pojazdu i kontynuowali rozmowę .
- Wasza Wysokość kiedy bitwa ?
- 15 lipca Roku Pańskiego 1410.
- Waszą Wysokość prosił bym o zbudowanie armii . Wszystko w miłościwych rękach Boga.

Koniec rozdziału pierwszego

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

>Witajcie ! Zaraz wchodzę do Worda i piszę mikroopowiadanko historyczne . Macie kolejnego "publikatora"

Wolałbym nie mieć takiego "publikatora".

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Witam . Prezentuję 1 rozdział mego mikro opowiadanka "1410" .

"Mikro opowiadanko"? Ja na śmiesznie krótkie, pisane na kolanie teksty mówię "broszurka". http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=2183&pid=699 <-- jeżeli o długość chodzi, to to coś można nazwać opowiadaniem (chociaż i tak widywałem nieporównywalnie dłuższe teksty niż to)

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Cóż zapyta pewnie się każdy
czemu początkujący tak trudny temat sobie obrał. Po prostu historia jest ciężka i jest
wyzwaniem . Mam nadzieję ,że się spodoba.

Każdy wie, czyją matką jest nadzieja.

>Ale jako iż krytyka , zwłaszcza ta konstruktywna

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

jest dobra prosiłbym ,aby wypunktować wszystkie błędy stylistyczne i czy fabuła jest
dobra. Ale proszę bez komentarzy " błe , Sienkiewicz pisał lepsze" ,bo niestety ja jestem
początkujący . A więc

Nie zaczyna się zdania od "więc" albo "a więc".

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

1410
część 1

Giermek Zawiszy Czarnego krzątał się ,aby przygotować zbroję mistrza . Polerował właśnie
hełm.

Przede wszystkim - w opowiadaniu brakuje opisów. Gdzie ten giermek w ogóle się krzątał? W zamku? W domu? W stodole? W wychodku?

>Nagle wszedł ktoś do pomieszczenia.

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Giermku -powiedział ten głos.

Ten głos, czyli jaki? Ten głos, który wszedł do pomieszczenia?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Słucham – odwrócił się i dodał :- Wasza Wysokość ,to dla mnie zaszczyt.
- Przyszedłem do Zawiszy.
-Najjaśniejszy Panie, Rycerz śpi.
- To go obudź !
Giermek wszedł do pokoju .

Dobrze byłoby się zdecydować, jak się wstawia myślniki. Raz jest spacja po myślniku, raz nie ma, raz nie ma przed, a za innym razem wygląda to tak, jakby były dwa myślniki.

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Panie Najmężniejszy ze wszystkich Rycerzy , Król Polski ,Książe Litwy , Władysław
Jagiełło przybył i rozkazał mi pana zbudzić.

Przed przecinkiem nie stawia się spacji, stawia się ją za to po przecinku.

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Był piękny letni poranek. Słońce prażyło niemiłosiernie mimo godziny młodej .

Dałby "mimo młodej godziny." I od kiedy daje się spację przed kropką?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Gdy wyszli z domu Zawisza zapytał króla.
- Wasza Wysokość czemuż to pan pofatygował się mnie odwiedzić ?
- Zawiszo otóż Ubryk von Jungingen , Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego wysłał nam
dwa nagie miecze.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Ulrich_von_Jungingen - jeżeli pisze się opowiadania historyczne, to wypada chociaż nie przekręcać nazwisk.

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- To znaczy ,że wyzywa nas na wojnę . Splunął nam w twarz drań jeden.

Jakie to logiczne. jedna z wojen polsko-krzyżackich (ta, w czasie której była bitwa pod Grunwaldem) rozpoczęła się w 1409, a miecze trafiły do króla w 1410. Niezłe opóźnienie, najpierw zaczynają wojnę, a dopiero po kilku/kilkunastu miesiącach ją wypowiadają.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Miecze_grunwaldzkie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_polsko-krzy%C5%BCacka#Skutki_bitwy_grunwaldzkiej

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

W tym momencie giermek otworzył drzwi do karety. Wsiedli do pojazdu i kontynuowali
rozmowę .
- Wasza Wysokość kiedy bitwa ?
- 15 lipca Roku Pańskiego 1410.
- Waszą Wysokość prosił bym o zbudowanie armii . Wszystko w miłościwych rękach Boga.

Koniec rozdziału pierwszego



Czyli tak: stałocieplni wypowiadają wojnę (1409) i już wiadomo, jak potoczy się wojna, a nawet gdzie i kiedy zostaną rozegrane bitwy? Brakuje jeszcze dokładnej godziny rozpoczęcia walk (z dokładnością co do sekundy).

Ogółem - widać, że autor praktycznie nie ma pojęcia o tym, o czym pisze. Do tego opowiadanie jest krótkie (nazywanie tego opowiadaniem to raczej żart, to jest co najwyżej zwykła broszurka napisana w pół godziny), opisów właściwie brak, a interpunkcja wygląda tak, jakby spacje przed znakami interpunkcyjnymi były stawiane losowo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 19.12.2008 o 20:50, Telomo napisał:

Jak co chwila zamierzasz nas uraczać tymi broszurkami reklamowymi to daruj sobie.


Jest krytyka i krytykanctwo. Ostatnie Twoje siedem postów podlega pod krytykanctwo i spam. Dlatego sugeruje Ci, albo daruj sobie ten wątek, albo wysil się na coś więcej niż jednolinijkowe spamo-posty.
Pisanie o broszurkach reklamowych gdy samemu się umieściło się podobnej długości "opowiadanie" jest niedorzeczne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Król stał na schodach. Nie chciał nic mówić . Pokazał tylko rycerzowi i giermkowi zbroję
, wypolerowaną na błysk i karetę za oknem.

Od kiedy to rycerstwo w wieku XV jeździło karetami... i to kurde tuż przed bitwa?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Był piękny letni poranek. Słońce prażyło niemiłosiernie mimo godziny młodej . Gdy wyszli
z domu Zawisza zapytał króla.
- Wasza Wysokość czemuż to pan pofatygował się mnie odwiedzić ?
- Zawiszo otóż Ubryk von Jungingen , Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego wysłał nam
dwa nagie miecze.
- To znaczy ,że wyzywa nas na wojnę . Splunął nam w twarz drań jeden.
W tym momencie giermek otworzył drzwi do karety. Wsiedli do pojazdu i kontynuowali
rozmowę .
- Wasza Wysokość kiedy bitwa ?
- 15 lipca Roku Pańskiego 1410.
- Waszą Wysokość prosił bym o zbudowanie armii . Wszystko w miłościwych rękach Boga.

Ciekawe... według wszystkich znanych światu źródeł dwa nagie miecze "dostaliśmy" TUŻ przed bitwą, gdy wszystko było gotowe.
Oj... coś się historii nie chciało uczyć, a teraz "kunsztem pisarskim" się popisywać zachciało
Już nie czepiam się stylu itd., bo forma za krótka by takie sfery oceniać

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 19.12.2008 o 20:20, Jam jest Jotem napisał:

Dobra poprawię się . Kilka potknięć . Nie mam pamięci do dat .


Opowiadanie nie może być historyczne jeżeli daty są poprzeinaczane. Nie trzeba tych dat pamiętać, wystarczy umieć szukać na Wikipedii czy Google.

Dnia 19.12.2008 o 20:20, Jam jest Jotem napisał:

Poprawie się . Oprócz
tego to jest część 1 z wielu.
Część 2 za jakiś czas.


Rozumiem, że to "za jakiś czas" oznacza kilka tygodni albo miesięcy? Sugeruję przeczytać co najmniej kilka/kilkanaście książek i jednocześnie dużo samemu pisać (nie trzeba tego publikować).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Wstęp pomiąłem, bo był już omawiany.

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Giermek Zawiszy Czarnego krzątał się ,aby przygotować zbroję mistrza . Polerował właśnie
hełm. Nagle wszedł ktoś do pomieszczenia.


Nagle ktoś wszedł (...)

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Giermku -powiedział ten głos.


Ten czyli który ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Słucham – odwrócił się i dodał :- Wasza Wysokość ,to dla mnie zaszczyt.


Po pierwsze, żeby króla nie poznać po głosie ? Po drugie: Giermek mówi do miłościwie nam panującego z bożej łaski króla na stojąco ? I w ten sposób ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Przyszedłem do Zawiszy.


No chyba nie przyszedł do tego giermka. Dlaczego król tłumaczy się przed giermkiem ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

-Najjaśniejszy Panie, Rycerz śpi.


Widziałem lepsze określenia jej królewskiej mości :) Rycerz ? Od kiedy to giermek jest z "rycerzem" na ty ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Janku proszę bez tej całej otoczki.


A to co ? OD kiedy to średniowieczny rycerz gardzi rycerskim wychowaniem ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Dobrze , Najmężniejszy ze wszystkich Rycerzy Zawiszo Czarny.


Teraz to już nie wiem o jaką otoczkę chodzi :)

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Król stał na schodach. Nie chciał nic mówić . Pokazał tylko rycerzowi i giermkowi zbroję
, wypolerowaną na błysk i karetę za oknem.


To z giermkiem sobie pogadał, a z jego Panem nie ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Był piękny letni poranek. Słońce prażyło niemiłosiernie mimo godziny młodej .


Znowu zły szyk zdania...

>Gdy wyszli

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

z domu Zawisza zapytał króla.
- Wasza Wysokość czemuż to pan pofatygował się mnie odwiedzić ?


Per pan do Waszej wysokości ? "Pofatygował" trochę ignoranckie i okazujęce brak szacunku

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Zawiszo otóż Ubryk von Jungingen , Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego wysłał nam
dwa nagie miecze.


Liczę, że Ubryk to literówka. A ten Zawisza to psycholog, czy co ? Dlaczego król mu mówi o takich rzeczach ?

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- To znaczy ,że wyzywa nas na wojnę . Splunął nam w twarz drań jeden.


''Drań" - mało przekonywujące.

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

- Waszą Wysokość prosił bym o zbudowanie armii . Wszystko w miłościwych rękach Boga.


Tu mnie rozwaliłeś, rycerz jakich tysiące prosi króla o zbudowanie armii...

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:

Koniec rozdziału pierwszego


Jak to jest jeden rozdział, to książka chyba będzie ich miała ponad 100 :)

Dnia 19.12.2008 o 18:44, Jam jest Jotem napisał:



Do historii ma się to nijak, ale to już zauważył Meledictum

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować