Zaloguj się, aby obserwować  
GeoT

Kącik pisarzy

946 postów w tym temacie

Witam wszystkich, wrzucam fragment opowiadanka które mam ogromną nadzieję skończyć. Efekt totalnej nudy. Dopiero zaczynam więc jestem otwarta na krytykę ;) Jak sama już to czytam to czuję, że czegoś tu brakuje...

2-3 obraźliwe słowa.

Jenkan położył paczkę na stole po czym sięgnął po herbatę. Na pożółkłym papierze ostemplowanym znaczkiem z rodzimej Kenii widniały skośne, rozmazane od deszczu litery. Sennym ruchem murzyn zerwał linkę opinającą pakunek i pozwolił opakowaniu spaść na zafajdaną mysim gównem podłogę. Złowieszcza jedynka na czarnym panelu mrugnęła do niego, po czym ustąpiła czerwonemu zeru.

=======

Huk wypełnił uszy mieszkańców kamienicy przy Avenglory Road. Kwadrans przed południem z okna na parterze wyfrunęła chmura czarnego, gryzącego dymu. Pożar rozprzestrzenił się szybko na sąsiednie mieszkania powojennego budynku. Herbbs Herrt podniósł przyciemniane okna swojej toyoty i z uśmiechem wybrał numer w nowoczesnej komórce. Po trzecim sygnale ktoś odebrał. W międzyczasie jakaś kobieta zaczęła wrzeszczeć i wyrzucać ubrania przez okno. W oddali zagrzmiała syrena strażacka.
- Herbbs? Czego ty, kurwa, chcesz? - wypłynął głos młodego mężczyzny z zestawu głośnomówiącego. Ton wskazywał na ''mocno wstawiony''.
- Podałem bombonierkę słodkiej Hannie. Nie powiedziała czy pójdzie ze mną do kina, czekam na nią przed domem. Nie spotkamy się dziś u Smoothiego, prawda? - odparł zniecierpliwiony Herbbs. Siedział w tym samochodzie już od godziny, czekając aż ten kutas ruszy się dostarczyć listy i paczki,akurat klimatyzacja padła rano, a on sam nie potrafił nawet przełączyć telefonu na radioobieg. Głos westchnął.
- Nie wiem, tak czy siak pójdę tam. Przywieziesz mi płytkę w tym tygodniu, prawda? Trzymaj się, stary i zajrzyj kiedyś. Mam białe i kolorowe, do wyboru. - rozłączył się.
To będzie długi dzień.

======

Herbbs zaparkował przed pubem. Jaskrawy neon oświetlał ulicę, zza brudnej szyby z reklamami piw grano lekkie country. Czech zgasił silnik i wziął aktówkę z siedzenia pasażera. Toyota pożegnała go trzema wesołymi piknięciami. Herbbs wszedł do baru i usiadł za ladą. Wszyscy harleyowcy siedzieli przy stolikach lub grali w bilarda z kelnerkami w sąsiedniej sali. Barman, starszy mężczyzna o siwych włosach i bujnej brodzie splecionej w warkoczyki, podszedł do Herbbsa. Jego opalenizna, mięśnie i nieprzyzwoite tatuaże świadczyły o tym, że był weteranem z Black Fish Isle, najgorszego miejsca po tej stronie oceanu.
- Kopę lat, Pete. - przywitał go Herrt, kładąc aktówkę na ladzie i zdejmując jasny garnitur. - Whiskey z wodą.
Lokal był wyposażony jak każdy typowy amerykański roadpub w rzutki, telewizor, kalendarz z gołymi babami i, oczywiście, stałych klientów. Herrbs zerknął na ekran i uśmiechnął się. Anorektycznie chuda blond spikerka anonsowała właśnie efekt jego dwutygodniowej, stresującej pracy. Pojawił się kiepskiej jakości film z pikselami wielkości krowy ukazujący zapadającą się kamienicę i tuzin trupów wynoszonych z gruzów przez spasłych strażaków. Błękitne oczy Pete''a powędrowały za wzrokiem przyjaciela.
- Diethard dzwonił, będzie za moment. Oj, Herrt, doigrasz się i kiedy już się skapniesz w jakim gównie leżysz, zrozumiesz, że będzie za późno. - rzekł ochrypłym głosem Pete i poklepał Herrta po ramieniu.
- Spierdalaj. - odparł ten czule i spojrzał na zegarek. Było za dwadzieścia siódma. Nie zdążę, cholera, Katie będzie mnie chciała zabić. A za nią stanie cała horda kiboli Knightslore. Szlag.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co prawda krytykiem literatury nie jestem i nie analizuję dogłębnie dzieł, więc będzie to opinia zwykłego czytelnika.
Nie jestem zwolennikiem używania wulgaryzmów, więc rzuciło mi się to w oczy, lecz dużo zależy od świata przedstawionego. Jeżeli tego wymaga, to nie pasowałoby używanie ugrzecznionego języka.
Podobało mi się zdanie "Toyota pożegnała go trzema wesołymi piknięciami."
Tak ogólnie dobrze się to czyta, styl wg mnie dobry, nie zauważyłem błędów. Szkoda, że takie krótkie i za bardzo nie wiadomo o co chodzi, ale wierzę się to dalej wyjaśni. ;) Podsumowując wyszedł Ci całkiem dobry i fajny tekścik.
Ps Jeżeli czujesz, że czegoś brakuje i nie wiesz czym to zakleić, to pisz dalszą część. Jak może samo ujawnią się braki i będziesz wiedziała co wcześniej napisać. Trzymam kciuki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sam też napisałem opowiadanie, jak mi się nudziło. Umieszczę jego początek. Jest to moja pierwsza taka próba i przyznam się, że w sporym stopniu inspirowałem się na podręcznikach do d&d, co obeznani w temacie pewnie dostrzegą. Jeżeli będziecie chcieli dalszą część to może wsadzę tutaj dalszą część. Oczywiście czekam na krytykę.

Ivelios
Wyjąłem z kufra swój miecz, świecący lekko srebrzystym blaskiem, o rękojeści ozdobionej wyrzeźbionymi liśćmi, dębowy łuk – dzieło rąk elfickich mistrzów, kołczan z około trzydziestoma strzałami, kilka niedużych flakoników z miksturami leczniczymi oraz niewielki, zakrzywiony nóż.
Wsadziłem miecz do pochwy, przypiętej do pasa przy lewym boku, nóż umieściłem za rzemieniem, obwiązującym lewą łydkę, a flakoniki do kieszeni. Zarzuciłem na siebie ciemnozielony płaszcz, na plecach spoczął łuk i kołczan. Gdy wszystko znalazło się na swoim miejscu, pospiesznie opuściłem pomieszczenie, w którym się znajdowałem. W głowie siedziała mała ilość czarów uzdrawiających i jeden zwalczający trucizny. Musi wystarczyć – pomyślałem.
Wybiegłem na polanę ukrytą gdzieś w ciemnym lesie. Mroki nocy rozświetlały płonące budowle. Na ziemi leżały zakrwawione zwłoki elfickich obrońców. Niedobitki próbowały odeprzeć hordę oszalałych istot przewyższających elfów około pięćdziesiąt centymetrów, silnie umięśnionych, włochatych, z nosami przywodzącymi na myśl nosy niedźwiedzi oraz z wystającymi dolnymi kłami. Odziani byli w prymitywnie zszyte skóry i dzierżyli prosto wykonane bronie.
Jeden z walczących dostrzegł mnie pomimo otaczających go niedźwiezuków. Krzycząc, rozkazał mi zawiadomić naszych pobratymców, przebywających w innych częściach tego dużego lasu, o grożącym niebezpieczeństwie. Dzikie humanoidy były zajęte walką albo plądrowaniem chat i nie zauważyły mnie. Nie przejąłem się tymi słowami – skupiłem się na celowaniu z łuku w jednego z wrogów bijących się z moim towarzyszem. Wypuściłem strzałę, której świst w powietrzu przerwał odgłos przebijanych pleców niedżwieżuka i jego bolesny krzyk. Uwolniony od ciężaru obrońca, dołączył do elfa otoczonego trzema bydlakami. Następną strzałę wysłałem jednemu z otaczających teraz dwóch elfów. Padł z przebitą szyją. Zauważył to przeciwnik, wybiegający z łupem z przeciwległego domu. Opuścił na ziemię to co trzymał i dobył zza pasa dość długi kij zwieńczony żelazną kulą, nabitą kolcami. Jedną ręką uniósł w górę swój oręż i zaszarżował na mnie rycząc donośnie, oczy zaświeciły mu się złowrogo. Odległość nie była zbyt duża, więc nie zdążyłbym dobyć miecza i osłonić się przed uderzeniem, zatem szybko wyjąłem kolejną strzałę, napiąłem łuk i zwolniłem cięciwę, mając przy tym ugięte kolana. Szyp wbił się po lotki w pierś napastnika, który popychany pędem, jakim sobie nadał, leciał na mnie ze słabnącą uzbrojoną ręką. Uchylając się podstawiłem mu nogę. Runął i więcej się nie podniósł. Jego broń wypadła mu z łapy i wylądowała przy trupie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 26.04.2009 o 10:20, Krzysiek_01 napisał:

Nie jestem zwolennikiem używania wulgaryzmów, więc rzuciło mi się to w oczy, lecz dużo
zależy od świata przedstawionego. Jeżeli tego wymaga, to nie pasowałoby używanie ugrzecznionego
języka.

Na razie eksperymentuję z językiem, formą (itd.), że się tak wyrażę, bo już wiele razy robiłam podejścia do opowiadań i za Chiny Ludowe mi nic mi nie wychodziło.

Dnia 26.04.2009 o 10:20, Krzysiek_01 napisał:

Szkoda, że
takie krótkie i za bardzo nie wiadomo o co chodzi, ale wierzę się to dalej wyjaśni. ;)

Już mi się w głowie układa co i jak, z resztą piszę ciągle i już na dniach zamieszczę dalszą część. Dam sobie rękę uciąć, że wyjaśnienie będzie tak pogmatwane, że będę musiała to rozrysować ;P

Dnia 26.04.2009 o 10:20, Krzysiek_01 napisał:

Podsumowując wyszedł Ci całkiem dobry i fajny tekścik.

^^

Dnia 26.04.2009 o 10:20, Krzysiek_01 napisał:

Ps Jeżeli czujesz, że czegoś brakuje i nie wiesz czym to zakleić, to pisz dalszą część.
Jak może samo ujawnią się braki i będziesz wiedziała co wcześniej napisać. Trzymam kciuki.

Tak na moje oko to brakuje mi tu odczuć bohaterów, takiego narratorskiego opisu może? A tam, wyjdzie w praniu. ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 26.04.2009 o 14:50, Smocza napisał:

Tak na moje oko to brakuje mi tu odczuć bohaterów, takiego narratorskiego opisu może?
A tam, wyjdzie w praniu. ;]


To jest dopiero początek mojego dzieła to poniżej dam dalej.

W tym momencie wysypało się zza drzew kilkunastu niedźwieżuków, wydających mrożące krew w żyłach okrzyki bojowe. Dwóch elfów, walczących z trzema wrogami, uwolniło się od kłopotu. Wyższy z nich wrzasnął bym w końcu zrobił to co mi kazał. Po czym wyjął ze swojej sakiewki jakiś przedmiot, wyrysował w powietrzu rękami znak i gdy kończył wypowiadać inkantacje, z jego palca wyleciała niewielka kulka, błyszcząca się na czerwono. Pomknęła w stronę grupki niedźwieżuków. Dotknąwszy ziemi, kulka eksplodowała, umieszczając na chwilę bydlaków w okropnie gorącej kuli ognia. Jeden przeżył zabójczy efekt czaru, ale miał poparzoną twarz i osmoloną sierść. Rozzłoszczony rzucił się na czarodzieja, ale mag zdążył zakończyć wywoływanie kolejnego czaru i z jego palca tym razem wyleciało pięć fioletowych kulek, które bezbłędnie dosięgły napastnika i obaliły go na ziemię.
Siły obrońców zaczęły się kurczyć, a zastępy wrogów cały czas zwiększały się. Nie było więcej czasu do zmarnowania. Dobyłem swojej broni, której ostrość została magicznie powiększona przez jednego z mistrzów elfiej magii. Pośpiesznym krokiem ruszyłem w stronę płonących domów, przy których nie dostrzegłem żadnego humanoida. Ogień rozświetlał panującą ciemność. Jednak im dalej w las, tym ogień słabiej oświecał drogę. Nie mogłem rozświetlić trasy za pomocą pochodni, by nie stać się łakomym celem dla niedźwieżuków. Dla większej pewności założyłem kaptur na głowę i wtopiłem się w otoczenie. Ten płaszcz, który mnie właśnie okrywał, dostałem od starego przyjaciela, dzielącego ze mną trudy awanturniczego życia. W pewnym momencie zrezygnował i postanowił się ustatkować. Ja nie miałem dokąd pójść, więc stwierdził, że mi przyda się bardziej. Przedmiot ułatwiał ukrywanie się w różnym terenie, przez dostosowanie barwy do otoczenia, jednak nie zapewniał niewidzialności.
Szedłem dalej, na nieszczęście nie byłem pewien, czy wybrałem się w stronę, która doprowadzi mnie do większego skupiska współbraci. Usłyszałem kroki nadciągających napastników. Przytuliłem się do najbliższego drzewa i zastygłem w bezruchu. Wytężyłem słuch, próbując nasłuchać ilu ich przybyło. Przynajmniej szesnastu niedżwieżuków biegło w stronę, z której przybyłem. Ostatni z „dzikusów” przebiegł na wyciągnięcie ręki od mojego drzewa. Nie zastanawiając się, spojrzałem w kierunku bliskiego zagrożenia i uderzyłem swoją klingą na wysokości szyi wroga, wykonując równocześnie obrót tak, że po zadaniu pierwszego ciosu, znalazłem się przodem do jego pleców. Dla pewności zadałem mocny cios w poprzek pleców. Niedżwieżuk padł, łamiąc uschnięte gałęzie, w śmiertelnym bezdechu. Ukryłem się za drzewem, znajdującym się kilka metrów od bezwładnego ciała i usłyszałem zawracających agresorów. Ich odział podzielił się na dwie części – wywnioskowałem po oddalających się krokach ośmiu z nich, najwyraźniej udali się do płonącej osady. Reszta w mój rejon. Jeden z niedźwieżuków potknął się o truchło towarzysza. Po usłyszeniu kolejnego upadku, do moich uszu dotarło wydzieranie się wrogów w języku, którego nie znałem. Ta mowa wydała mi się jedynie zbiorem krzyków o różnym tonie.
Stwory jeszcze raz rozdzieliły się, tym razem szły parami. Dwóch z nich kierowało się w miejsce mojego ukrycia. Pozostałych sześciu zdawało się oddalać. Niepokój narastał w mojej głowie. Zazwyczaj dawałem radę sobie ze sporymi ilościami przeciwników, ale nigdy nie walczyłem sam. Zawsze był przy mnie mój stary ludzki przyjaciel, czasem w moich wyprawach brali również niziołek – sprytny i posiadający zdolność częstego wpadania w kłopoty złodziej oraz druidka – elfka, na widok której serce przyspieszało swoje bicie. Ile bym dał by ją jeszcze raz ujrzeć...
Dwóch łowców (co za paradoks, zawsze ja nim byłem, a teraz stałem się zwierzyną) zatrzymało się. Mój wyostrzony elfi słuch zarejestrował świszczący odgłos wciąganego powietrza w nozdrza wrogów.
Skończyło się przebywanie w ukryciu – pomyślałem, gdy humanoidy zaczęły ryczeć w stronę towarzyszy. Nie mogłem tak stać i czekać, aż cała ósemka okrąży mnie. Schyliłem się do nogi, do której doczepiłem nóż. Po cichu chwyciłem rękojeść w swoja lekko drżącą dłoń i jednocześnie wyszukałem w ciemności zarysy barczystych postaci. Jeden z nich stał trzy kroki ode mnie, drugi następne cztery.
Najszybciej jak tylko umiałem, doskoczyłem do bliższego niedźwieżuka, uniosłem błyszczące ostrze i bez namysłu przerwałem jego nawoływanie. Zanim ciało upadło, dwoma susłami skróciłem dystans dzielący mnie od drugiego przeciwnika. Jednak ten był przygotowany do obrony przed moim natarciem. Potwór uniósł wysoko nad głowę wielki kawał drewna, mający długość zbliżona do mojej wysokości, a dodatkowo górna część jego broni była przekuta żelaznymi szpikulcami o grubości palca. Wiedziałem, że nie zdoła zmienić kierunku uderzenia, więc kiedy tylko rozpoczął próbę wgniecenia mnie w ziemie, zrobiłem krok w lewa stronę i wbiłem swój nóż w owłosione cielsko niedżwieżuka.
Od razu wyjąłem zakrwawione ostrze z rany. Przeciwnik chwycił się lewą ręką za nią, prawą próbował zadać mi cios, jednocześnie ryczał, a jego głos przepełniony był mieszaniną wściekłości i bólu. Kucając, uchyliłem się przed łapskiem i ciąłem długim mieczem w łydki stwora. W skutek tego ataku upadł na kolana i rozpaczliwie wycelował prawą ręką w moją głowę, lecz wystarczyło się leciutko przechylić by nie oberwać. Bezlitośnie i z dziką satysfakcją wbiłem miecz aż po rękojeść. Opierając nogę na jego brzuchu, wyjąłem sprawnym ruchem klingę, z której spływała posoka. Okaleczony niedźwieżuk z jękiem upadł na plecy.
Lekko zadyszany, rozejrzałem się dookoła. Pozostałą szóstkę przyciągnął odgłos tej krótkiej walki. Nie ociągając się pobiegłem w stronę przeciwną do zbliżającego się zagrożenia. Gnałem przez coraz gęstszy las. Mrok przykrywający całą okolicę utrudniał orientację i poruszanie się. Odbiegłem niedźwieżukom na kilkanaście kroków. Odwróciłem głowę do tyłu, by wyszukać wzrokiem goniących, ale było zbyt ciemno, nawet jak na moje oczy, które dobrze sprawowały się w słabym świetle – teraz były bezradne. Słyszałem tylko ciężkie kroki stworów. I wpadłem w jakieś zarośla. Podrapałem sobie twarz i zaplątałem się w gałęziach. Do moich uszu dotarły radosne pokrzykiwania napastników. Zanim podjąłem próbę wyzwolenia się z pułapki, wrogowie otoczyli zarośla i zaczęli młócić je swoimi drewnianymi maczugami. Mieli całkiem spory obszar do przeszukania, więc pierwsza seria nie dosięgła mnie. Kiedy w końcu moje ruchy były mniej skrępowane, humanoidy unosiły potężne kawałki drewna, gotowe aby w następnym uderzeniu serca wymierzyć miażdżące ciało ciosy. Musiałem szybko cos zrobić, więc napiąłem wszystkie mięśnie. Lekko pochyliwszy się do przodu, wyskoczyłem z zarośli. Długimi susłami skróciłem dystans do jednego z zaciskających mnie w pierścieniu i w ostatniej chwili zadałem cięcie, obejmujące brzuch niedźwieżuka. Rozległ się wrzask ugodzonego stwora oraz trzeszczenie masakrowanej rośliny. Któryś z nich wyczuł krew towarzysza oraz zapach mojego potu i zamachnął się, by ugodzić mnie w korpus. Upadłem na ziemię i przeczołgałem się pomiędzy nogami zranionego stwora, który puścił na ziemię oręż i odruchowo złapał się za tętniącą bólem ranę. Rozpędzona maczuga ugodziła go w udo i zmiażdżyła kość. Ryczący pechowiec opadł na roślinę. Inny przeciwnik najwyraźniej zaczął komentować całe zdarzenie, a w jego głosie wyczułem gniew i chęć ukarania wymierzającego cios.
Skorzystałem z zamieszania, które przerodziło się w bijatykę. Ha ha, niech bydlaki pozabijają się nawzajem – pomyślałem, po czym pospiesznie udałem się w dalszą drogę, nie wiedząc dokąd zmierzam.
Przypomniałem sobie, jak pewnego razu włóczyłem się późnym popołudniem razem ze swoimi kompanami - świetnie wyszkolonym wojownikiem, który mieczem operował jak mało kto, oraz z niziołkiem, którego uwolniliśmy z więzienia w pomniejszym mieście. Było ono pod rządami despotycznego czarodzieja, wrogo nastawionego do współpracy z innymi rasami. No może z wyjątkiem ludzi. Eks - więzień i jak później się okazało mój przyjaciel, siedział za rzekome zabójstwo.
W trakcie wędrówki po lesie, nizioł z człowiekiem zapragnęli odpocząć. Ja postanowiłem udać się po wodę. Znałem tą okolicę i wiedziałem, że kilkadziesiąt metrów dalej płynie strumyczek z wodą czystą, jak sumienia najprzedniejszych paladynów. Strumyczek okalany był przez polankę porośniętą soczyście zieloną trawą oraz przez niewielkie roślinki o różnorodnych barwach. Gdy wchodziłem w ostatni rząd drzew, to co zobaczyłem sprawiło, że stanąłem z opadłą szczęką w bezruchu. Częściowo zasłaniał mnie rozłożysty dąb. Przy wodzie położył się zwierzak przypominający dużą kocicę. Jej sierść w całości pokrywała czerń, przywodzącą na myśl nocny mrok. Szczecina skrywała silne mięśnie gotowe do szybkiej relacji. Czerpiąc po woli wodę ze źródełka, przymykała swoje zielone oczy, z których biła inteligencja, opanowanie i pewność siebie.
Wpatrywałem się w to zjawisko tak intensywnie, że nawet nie zauważyłem pięciu osobników, skradających się po cichu z sieciami i kijami. Zadumanie nad wspaniałością tej kocicy, przerwał odskok zwierzęcia przed lecącą w jego stronę siecią. W następnej chwili kłusownicy wyłonili się zza drzew, chcąc okrążyć czteronoga, ale jego reakcja była szybsza. Skoczyła napastnikowi bez sieci do szyi, obnażając białe i ostre jak szpilki kły, wtapiając je w gardło. Pazurami przyczepiła się do klatki piersiowej i ud. Krwawiący kłusownik upadł na plecy pod ciężarem drapieżnika. Kocica nie zwolniła zaciśniętej szczęki, tylko wyrwała krtań i porzuciła ją na ziemi razem z oderwanym mięśniem i skórą. Okaleczony konał w bezdechu.
Niestety ta groźna kocica nie zauważyła dostatecznie szybko lecącej na niej sieci, która szybko skrępowała jej zwinne ruchy. Pozostali agresorzy doskoczyli do złapanej ofiary i zaczęli okładać ją sękatymi kijami. Zwierzak bezowocnie próbował uwolnić się z sieci. Pokazywał jedynie zakrwawione zębiska i pazury. Jeden szubrawiec wymierzył silny cios w pysk zwierzęcia, który momentalnie zaczerwienił się od krwi. Poczułem jak moja ręka zacisnęła się na strzale, spoczywającej w moim kołczanie. Postanowiłem zakończyć to przedstawienie. Lekko rozstawiłem nogi. Napiąłem maksymalnie cięciwę, aż łuk zatrzeszczał i wypluł szyp w stronę zbira, który akurat zamachnął się kijem. Pocisk wbił się z chrupnięciem, przerywając jego ruch. Pozostali stanęli, jak wryci, a kiedy naciągnąłem kolejną strzałę, zbiry rozglądali się w poszukiwaniu nadawcy. Grot przeszył plecy stojącego tyłem do mnie przeciwnika i przerwał jego nędzny żywot. Dwóch pozostałych w końcu mnie dostrzegło. Niższy z nich zaszarżował w moją stronę, wyrzucając nogi przed siebie najszybciej jak mógł. Dzieliło go tylko kilka kroków i gdybym nie zdążył, z mojej głowy popłynęłaby stróżka krwi. Ale w ostatnim momencie moja strzała śmiertelnie zraniła kłusownika w brzuch. Ostatniemu chyba przeszła ochota na walkę i czmychnął ile sił w kończynach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zarzuciłem swój dębowy łuk na plecy i dobyłem nóż, przywiązany do łydki. Podbiegłem do zaplątanej w sieci i poobijanej kocicy. Leżała teraz nieruchomo na boku, który krwawił tak samo, jak pyszczek. Przeciąłem żwawo mocne sploty lnianej nici i razem z nożem odrzuciłem je od siebie. Delikatnie swoją dłoń wsadziłem pod zranioną głowę kota, jego oczy wpatrywały się w strumyk. Poczułem ciepłą krew, spływającą po mojej dłoni. Zadarłem czoło ku górze, wolną ręką dotknąłem okaleczonych miejsc. W umyśle odszukałem słów zaklęcia uzdrawiającego. Czar zatrzymał krwawienie. Zwierz przewrócił się na moich kolanach i jedną ze swoich łap skierował do mojej twarzy. Nagle zaczęło dziać się coś dziwnego. Zwierzak stawał się coraz cięższy, jego ciało powiększało się. Kolor nie był już tak jednolity, jak wcześniej. Zanim zorientowałem się o co chodzi, w moich rękach nie spoczywała kocica, lecz kobieta o długich czarnych włosach, zaczesanych za spiczaste uszy, łagodny i wydłużony owal twarzy. Zgrabny elfi nos oraz zielone przenikliwe oczy, z których spływały błyszczące w świetle dnia łzy. Wargi odsłaniały białe jak śnieg zęby. Jej skóra nosiła znamię uderzeń, zielony płaszcz i skórzana zbroja porwane. Swoją dłonią dotykała mego policzka. Nie spostrzegłem nawet jak moi przyjaciele stali kilka stóp od tej całej sceny, patrząc na mnie, elfkę oraz na trupy kłusowników...
Biegnąc lasem, zastanawiałem się gdzie znajdują się teraz moi kompani. Dość długo ich nie widziałem.
Powietrze, nie wiadomo skąd, wypełniło się zapachem spalonego drewna i pieczonego mięsa. Pewnie niedźwieżuki spożywają upolowana „zwierzynę”. W tym lesie zawsze była widoczna ich obecność, lecz nigdy nie była ona tak nachalna, jak teraz i zawsze unikali większych skupisk ucywilizowanych ras. Co spowodowało tak liczne ataki na elfią osadę? Nie wydaje mi się, żeby ich poczynania były kierowane jedynie pustymi żołądkami – rozważałem w umyśle. Rozmyślania przerwały mi śpiew zwolnionych cięciw i świst kilku strzał pędzących, jak mi się zdawało w stronę ogniska. Po paru wdechach, rozległy się krzyki ugodzonych biesiadników. Rozejrzałem się po okolicy, ale wszystko zdawało się zlewać w ciemności. W końcu dostrzegłem wyraźny ruch, chyba sześciu postaci, wyłaniających zza drzew. Zmierzali w moją stronę.
- Witaj Iveliosie! Co robisz w taką piękną noc jak ta? – spytał się jeden z przybyłych elfów, okrytych ciemnymi płaszczami z kapturami.
- Euril, nie sądziłem, że ciebie spotkam. Myślałem, że wyruszyliście do miasta ludzi w swoich sprawach – odrzekłem, nie ukrywając zaskoczenia.
- Mieliśmy ruszyć przed zmierzchem, ale nasze plany pokrzyżowała ta cała awantura z psimi synami. Wydaje mi się, że za tym stoi jakaś grubsza szycha, więc zostajemy tu. Nasza pomoc może być potrzebna. Hmmm... przydałoby się wytropić jakiś wrogi obóz i wydusić więcej informacji od herszta tych bydlaków – jego ton zdradzał niepokój i zdenerwowanie.
- Ja muszę dojść do większych skupisk naszych pobratymców i ich ostrzec. Czasu coraz mniej bywajcie – pożegnałem się z oddziałem, ale gdy się odwracałem, Euril mocno chwycił mnie za ramię i powiedział: „Czekaj, zanim pójdziesz weź ten diadem”. Wyjął zza pazuchy srebrną obręcz z niewielkim, świecącym na zielono kamieniem i wcisnął mi ją do ręki.
- Nie daj się zjeść – po tych słowach szóstka strzelców poszła w swoją stronę.
Obróciłem w palcach przedmiot i moje opuszki wyczuły runy, wykute małymi literkami w elfim języku. Zdjąłem kaptur, zaczesałem palcami swoje długie, ciemnobrązowe włosy za ostro zakończone uszy. Założyłem podarunek na głowę. I zamknąłem oczy, które zaczęły niemiłosiernie piec. Całe szczęście, że trwało to jeden płytki wdech. Z ulgą otworzyłem oczy – zdałem dopiero teraz sobie sprawę z łez, które obficie zalały mi oczy i policzki. Ze zdziwieniem rozejrzałem się po okolicy, będąca wcześniej zbiorem ciemnych plam, a obecnie wszystko było wyraźne, dobrze widoczne, ale pozbawione kolorów. – Nareszcie nie będę chodził po omacku – pomyślałem.
Jeszcze raz ogarnąłem wzrokiem otoczenie. Łuczników nie było nigdzie widać, ale za to rozpoznałem okolicę. Jestem niedaleko strumyczka, przy którym po raz pierwszy spotkałem tą uroczą elfkę – druidkę Teladrielę. Gwałtownie ciszę przerwały donośne uderzenia grzmotów. Spojrzałem w niebo, lecz nie było przykryte kłębiastą pościelą. Grzmotowi towarzyszyły nieludzkie wrzaski, świadczące o potężnym bólu, jakim te istoty odczuły. A wycie ich przypominało głos nieźwieżuka. – Czyżby znowu te przeklęte bydlaki?
W następnej chwili do moich uszu dobiegł melodyjny i zrazem łagodny kobiecy głos, zdający się wymawiać słowa jakiegoś czaru objawień. Zaraz – zastanowiłem się – rozpoznaję go, a te zaklęcia... na ostrze Corellona, Teladriel! – wywnioskowałem. Poprawiłem w dłoniach trzymane bronie, skupiłem się na odgłosach toczonej bitwy i pobiegłem ile sił w obolałych nogach.
Docierając do wewnętrznego pierścienia drzew, okalającego polankę, przez którą przepływał strumyczek, zauważyłem siedem postaci. Najdrobniejsza stała może dwa kroki od wody. Pozostali przewyższali otoczoną o kilkadziesiąt centymetrów. Zakapturzoną postacią, stojącą w środku, była moją ukochaną. Szybko i płynnie tkała swoimi rękoma zaklęcia, jednocześnie zwinnie unikając ciosów przeciwników. Na trawie leżało już kilka martwych napastników. Ścisnąłem mocniej trzymane rękojeści, zacisnąłem zęby, aż zgrzytnęły i dobiegając zatopiłem śmiercionośne ostrza w umięśnionym cielsku najbliższego niedźwieżuka. Jego gruba, zwierzęca skóra nie stawiła żadnego oporu. Popychając nogą jęczącego, wydobyłem ociekające posoką sztychy i doskoczyłem do stojącego po lewej przeciwnika, unoszącego oburącz skorodowany topór, mierzący w delikatne ciało druidki. Wykorzystałem okazję i pchnąłem długim mieczem w odsłoniętą pachę. Zraniony puścił jedną łapę z trzonka i odruchowo przyciągnął ją do rany, starając się złagodzić ból, ale był tak silny, że zaczął omdlewać. Skończyłem jego żywot uderzeniem nożem w brzuch.
Niedźwieżuki w końcu zdały sobie sprawę z mojej obecności i na chwilę wlepiły oczy we mnie. Katem oka zobaczyłem rozcięty płaszcz elfki, umazany jej krwią. Jej ruchy nie były już tak pewne, jak jeszcze przed chwilą. Skończyła zaklęcie właśnie, gdy rozzłoszczone stwory kierowały się do mnie. Uderzenie serca później niebo rozbłysło przywołanymi piorunami, które poraziły wrogów tak, że więcej się nie podnieśli. Teradiel, wyczerpana ostatnim zaklęciem, padła nieprzytomna na ziemię obok śmierdzących trucheł. Sprawnym ruchem umieściłem miecz w pochwie, a nóż zetknąłem za pasem. Chwilę później znalazłem się na kolanach przy upadłej elfce. Serce zaczęło łomotać w mej piersi. Drżącymi z niepokoju rękami, podtrzymałem zgrabną głowę druidki. Wyciągnąłem z torby mały flakonik. Zębami go odkorkowałem i ostrożnie wlałem zawartość do jej lekko otwartych ust. Część płynu spłynęła po brodzie. Otworzyła nieznacznie powieki, tak że było częściowo widać załzawione oczy i powoli dotknęła swoją delikatną, lecz posiniaczoną dłonią moich ust. Po czym jej ręka stała się bezwładna, powieki opadły, a ciało stało się ociężałe.
- Proszę tylko nie ona! Tylko nie ona! – rozpaczliwie wzniosłem prośbę, a raczej żądanie do twórcy elfów i przytuliłem jeszcze ciepłe ciało. Gorzko zapłakałem.
Nie wiem jak długo trwałem przy tym zbiorowisku trupów. Nic nie mogłem zrobić, by przywrócić jej życie. Odszukałem na jej szyi dwa amulety – na jednym widniał rogal księżyca, drugi wyobrażał panterę, w którą przemieniała się ukochana. Odpiąłem łańcuszki i wsadziłem je do swojej torby. Z ogromnym żalem podniosłem się i udałem w przerwaną drogę – już niedużo zostało. Spojrzałem jeszcze raz na Teradielę, westchnąłem i ponownie zagłębiłem się w las, mając przed oczami jej martwą twarz.
Idąc knieją, którą postrzegałem w różnych odcieniach szarości, słyszałem odgłosy dalekich walk i różnorodne wrzaski.
Byłem zbyt wyczerpany by biegnąć szybko i dalej poruszałem się lekkim truchtem. Po kilku minutach w moją stronę nadciągał odział sześciu smukłych humanoidów, trzymających w pogotowiu naprężone łuki. Czyżby znowu spotkanie z Eurilem?
- Jeżeli zmierzasz do Leśnej Ostoi (tak nazywała się okoliczne największe osiedle elfów) to zasuwaj najprędzej, jak możesz w przeciwną stronę. Tam nie czeka na ciebie nic prócz śmierci i pożogi – wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Co się stało?
- Co się stało?! Ten skrurwysyn, mag rasista przybył ze swoją bandą pobratymców i niedźwieżuków. Wymordowali wszystkich i spalili osadę... – strzelec nie dokończył, zerwałem się z miejsca, smutek przerodził się w gniew i nie dającą się odeprzeć żądze krwi. Krwi tego przeklętego czarodzieja z miasteczka, leżącego w bliskim sąsiedztwie lasu. Nadszedł czas, kiedy to Izdar postanowił oczyścić okolicę z nieludzi.
- Głupcze nie idź tam, nie rozumiesz co się do ciebie mówi? – próbował mi zagrodzić sobą drogę, lecz odepchnąłem go i ciągnąłem dalej.
- Nie będę ciebie ratował – krzyknął i oddalił się z odziałem.
Było mi wszystko jedno, czy przeżyje, czy umrę, ale miałem potrzebę wyżycia się na tym szaleńcu. Wysunąłem gwałtownie swoje długie, błyszczące ostrze, palce mocno zacisnąłem na rękojeści, a zakrzywiony nóż ukryłem w rękawie. Zęby zgrzytnęły, w oczach poczułem ogień nienawiści.
Powietrze przesiąkło spalenizną. Zbliżam się do celu. Serce znacząco przyspieszyło bicie. Ujrzałem tańczące białe plamy. Kiedy obok jednej przechodziłem poczułem ciepło. Płomienie trawiły niewielką chatkę, a raczej kopę desek, z których była zbudowana.
Zdjąłem diadem – tutaj nie będzie potrzebny. Ogień wszystko oświetla.
Zagłębiałem się dalej w zniszczone osiedle, robiło się coraz cieplej od pożogi, na ziemi leżeli martwi obrońcy, jak również bezbronne elfy. Nie oszczędzono nikogo. Czasem można było znaleźć zwłoki niedźwieżuków, ale to w mniejszości. Dotarłem do placu, który pomału dogasał. W centrum tyłem do mnie stał osobnik w czarnej, skórzanej kamizelce, przewiązanej pasem, purpurowej luźnej koszuli i w długich spodniach, które wiązano rzemieniami po bokach. Jego rude bujne włosy zostawione były w nieładzie. Na dwóch palcach lewej ręki osadzono pierścienie, pokryte runami. Magowi towarzyszyło kilku niedżwieżuków. Nie wiem dokładnie ilu. Całą uwagę skupiłem na znienawidzonym czarodzieju.
- Och witaj mój drogi. Właśnie czekałem razem z tymi urokliwymi dżentelmenami na twoje przybycie. Wiedziałem, że przybędziesz, ale nie wiedziałem kiedy – „przywitał” mnie, cały czas nie zadając sobie trudu by się odwrócić.
- Skończ te uprzejmości i stań do walki bydlaku. Będziesz się smażył w Dziewięciu Piekłach.
- Spokojnie po co ten pośpiech, jeszcze zdążysz dołączyć do swoich przyjaciół – wyczułem, że się uśmiecha. Ja się zdziwiłem. – Już spieszę z wyjaśnieniem. Otóż kilka dni temu, niespodziewaną wizytę złożył mi ten twój znajomek niziołek razem z tym twoim najlepszym przyjacielem, machającym mieczem na lewo i prawo. Nawet dobrze się złożyło, bo ścigałem was za ten incydent z uprowadzeniem tego małego łotra. A tu masz. Uciekinier i jeden ze sprawców. Ale niestety nie byłem przygotowany na tą miłą wizytę, cały loch zawalony, sala „zabaw cielesnych” pracuje non stop, jak również kaci. Więc widzisz, musiałem sam ich odprawić, a pozostałości zjadły sobie zwierzątka. Jednak ten twój ekh wojownik ubiegł mnie i zostawił mi pamiątkę – wymówiwszy ostatnie słowa, odwrócił się w moją stronę. Jego twarz szpeciła pionowa blizna biegnąca przez lewe szklane oko, policzek, aż do szczęki. Jego ręka posuwała się do sakiewki doczepionej do pasa i wyciągnęła malutką torebkę i drobniutką świeczkę.
- Wiesz co. Przypomniało mi się, że mam jeszcze kilka miejsc do spalenia. Miło, że wpadłeś, lecz pożegnania nadszedł czas. A mam dla ciebie prezent – czarodziej cały czas ironizował, z jego warg nie spełzł jadowity uśmieszek. Wykreślił rękoma w powietrzu jakieś znaki, doprawił to stosownymi słowami. Trzymane komponenty rozsypały się w proch, a na ziemi pojawił się pentagram, rozbłysły czerwienią. Wewnątrz niego zmaterializował się tygrys. Futro zwierza miało obrzydliwie czerwony kolor, a czerń pasków nabrała dodatkowej głębi. Oczy zabłysły ogniem. Wezwany stwór naprężył mięśnie i wyskoczył w moją stronę, obnażając kły.
Stanąłem w lekkim rozkroku i wymierzyłem w nadlatującą bestię cięcie. Ostrze przecięło sierść na jego piersi, raniąc również przednie łapy. Lekko się odsunąłem i tygrys zarył pyskiem o ziemię. Wykorzystałem jego chwilową bezradność i wbiłem sztych tak, że więcej nie wydał śmierdzącego siarką oddechu.
Zastanowiłem się co dało Izdarowi wezwanie tej niezbyt silnej jak dla mnie istoty. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Właśnie kończył tkanie kolejnego czaru. Dostał czas potrzebny do wykonania inkantacji i dobycia odczynnika.
Z miejsca, w którym stałem wystrzeliły długie na trzy metry, czarne macki, chcące mnie oplątać. Gąszcz zajmował dość sporą powierzchnię, więc wyrwanie się z pułapki nie było łatwe. Nie musiałem długo czekać na wpadnięcie w uścisk. Moje ruchy skutecznie skrępowano. Długo nie dałoby się wytrzymać w takim ścisku. W końcu zostałoby się zmiażdżonym..
Wróg tym razem z dziką radością patrzył na moje bezskuteczne próby oswobodzenia się. Postanowił bliżej przyjrzeć się mojemu cierpieniu. Krew nie dopływała mi do kończyn, mdlałem z braku powietrza. Trwało to chwilę, która wydawała się wiecznością. Na szczęście czar uderzenie serca później skończył się. Upadłem ciężko na ziemie i chciwie oddychałem. Ręce i nogi odrętwiały mi i nie mogłem nimi poruszać. Każdy miesień pulsował bólem. Klinga upadła obok mnie. Nie mogłem zdać się na wysiłek, by sięgnąć po nią.
Stanąwszy dwa kroki ode mnie, bydlak zaśmiał się głośno, a jego głos wypełniała psychopatyczna pasja.
W końcu odzyskałem częściowo władzę nad kończynami. Po woli wyciągnąłem siną rękę po rękojeść, ostrożnie podczołgałem się do chwilowo niczego niespodziewającego się maga i gwałtownie zerwałem się z ziemi, zadając ukośny cios przez całą klatkę piersiową, rozcinając materiały, w które był odziany. Krew trysnęła, a ugodzony poleciał półtora kroku do tyłu. Atak w dużej mierze wyczerpał moje siły. Chwiałem się na nogach. Niedźwieżuki nie ruszały się z miejsca i gapiły się na widowisko.
Krwawienie u czarodzieja momentalnie ustało, a rana prawie się zasklepiła. Na jego twarzy ciągle tkwił ten paskudny grymas, mimo że leżał na plecach. Niepewnym krokiem podszedłem do leżącego, uniosłem ostatkiem sił miecz do góry, jednak w tym samym momencie wróg pokazał wskazującym palcem na mą pierś, powiedział coś pod nosem i jeszcze raz złowrogo się zaśmiał.
Czułem, jak z mojego ciała uchodzi cała energia życiowa, która mi pozostała. Próbowałem siłą woli nie pozwolić jej uciec, lecz wcześniejsze obrażenia zadane przez macki okazały się za duże, by wytrzymać nekromantyczne działanie czaru. Wszelka witalność uszła, z ostatnim oddechem. Upadłem na ziemię, odgłosy świata zewnętrznego wydały się odległe, aż odeszły tak daleko, że nic nie słyszałem. Dookoła rozciągała się atramentowa czerń....
Usłyszałem kroki. Ostrożnie otworzyłem oczy, którym ukazała się dziwnie znajoma polana. Strumyk płynął leniwie, a potężne drzewa znalazły wokół polanki grunt do zapuszczenia korzeni. Tylko jedna rzecz odróżniała ją od tej, co znałem wcześniej – była dużo piękniejsza. Mieniła się różnymi kolorami i wszystko wydawało się być jaśniejsze, żywsze, radośniejsze.
- Witaj przyjacielu – rozległ się pewny, choć życzliwy głos mężczyzny, odzianego w misternej roboty skórzaną zbroję. Za nim biegł niziołek ubrany tak samo, jak człowiek.
Zdziwiłem się – wyglądali bliźniaczo podobnie do moich starych kompanów. Nie wytrzymałem dłużej – Gespard? Wellby? Co się dzieje, nic nie rozumiem... Przecież mnie zabił...
- Zginąłeś, to prawda. Nasze położenie jest identyczne. Domyślam się, że intryguje cię nasze spotkanie po śmierci – Gespard odparł ze zrozumieniem. – To wcale nie jest takie trudne do pojęcia. Nasze materialne ciała gniją teraz na planie materialnym, a dusze przyzwano do tej pięknej sfery. Za życia żywiliśmy dużą niechęć do zła i lubiliśmy być niezależni od żadnych praw, nie mówiąc już o tym, że nie mało zrobiliśmy na chwałę Corellona, pomimo mojej niewiary w to bóstwo. Najwyraźniej nie chciał nas rozdzielać i przeniósł nasze dusze do tego planu. A teraz chodź ktoś na ciebie czeka.
Nic nie mówiąc, poszedłem za nimi w dół strumyka. Patrzyłem na okolicę i na siebie. Odczuwałem głęboki spokój, nie czułem żadnego bólu.
Szliśmy tak kilka chwil, mijając gęsty las, aż dotarliśmy do malutkiego wodospadu. Knieja skończyła się. Na dole siedziała Teradiel, jej włosy spływały nieskrępowane po ramionach. Jej ciało zakrywała zwiewna suknia, delikatna jak jej skóra. Podpierała się jedna ręką, drugą zataczała kręgi w wodzie, nogi ułożyła wzdłuż brzegu. Patrzyła się w niebieską toń.
Dwaj przyjaciele oddalili się w stronę nieodległych krzewów, położyli się na trawie i oddali dyskusji.
Usiadłem obok niej, krzyżując nogi. Szybko jednak ta pozycja znudziła mi się. Wyprostowałem nogi i bose stopy zanurzyłem w rzeczkę. Powietrze wypełniał odgłos spadającej wody.
Elfce uśmiech zagościł na twarzy i głośno wypuściła powietrze. Chwyciła wisiorek przedstawiający panterę i uderzenie serca później przemieniła się w nią. Kocica weszła mi na kolan, przednie łapy opierając na barkach. Teradiel przywróciła sobie dawną postać, ręce splotła wokół szyi i zagłębiła swoje przenikliwe, zielonookie spojrzenie w moje oczy.
- Witaj kochany, już nic ani nikt nas nie rozdzieli – wypowiadając te słowa, przytuliła się do mnie i złączyła swoje wargi z moimi. Odczułem ogromną ulgę. Wszelkie myśli odpłynęły, została tylko radość. Oddałem się całkowicie tej cudownej chwili.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No to jest całe moje dzieło możecie się spokojnie wypowiadać. Nie będę go już poprawiał ani ulepszał, ale wskazówki mogą mi się przydać na przyszłość ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To bedzie tak:
Może nie jestem, jakimś super ekstra znawcą, ale kocham się w fantastyce i wiem co mi się podoba.
Czytając twoje opowiadanie, bardzo łatwo dostrzec, że jest ono pierwsze(mam nadzieje, że nie ostatnie).Czasem brakuje Ci fachowych nazw, np broni (kij z metalową kulą na końcu to wakiera, lub korbacz;]).
Zauważyłem, że masz tez straszecznie opisowy styl a''la Głowacki :)
Pomysł na opowiadanie dobry, choć wykonanie, moim zdaniem mogło by być lepsze.

PS. Jak będziesz chciał więcej uwag to zgłoś się. Pogadamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 27.04.2009 o 15:23, krzysiek253 napisał:

PS. Jak będziesz chciał więcej uwag to zgłoś się. Pogadamy.


To prawda to moje pierwsze dzieło i pracuję nad drugim w podobnych klimatach, chociaż może trochę miej akcji.
Jeżeli chodzi o dodatkowe uwagi to jestem na nie otwarty i wyczekuję ich

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 25.04.2009 o 18:44, Smocza napisał:

Witam wszystkich, wrzucam fragment opowiadanka które mam ogromną nadzieję skończyć. Efekt
totalnej nudy. Dopiero zaczynam więc jestem otwarta na krytykę ;) Jak sama już to czytam
to czuję, że czegoś tu brakuje...


To ja może trochę pomarudzę.

Jak świat światem jeszcze chyba nikt nie wysyłał paczką bomby o zapalniku zegarowym. Powód jest prosty: nikt nie może przewidzieć, w którym momencie taka paczka zostanie otwarta. A co jeżeli Murzyn (z dużej litery;) otworzy ją gdy zamiast końcowej jedynki jest jeszcze godzina? Zdąży wezwać policję, strażaków i kogo tam jeszcze albo po prostu wyrzucić bombę w jakieś miejsce gdzie nikomu i niczemu nie zaszkodzi. Ta scenka jest nierealistyczna.

Równie mało realna jest kobieta, która po wybuchu bomby wyrzuca ubrania przez okno. Napisz o ludziach wybiegających w panice z budynku.

Syrena strażacka raczej zawyje.

Ton głosu wskazuje, że rozmówca jese "lekko wstawiony".

Jak na Czecha Herbbs Herrt nazywa się zbyt egzotycznie.

Garnitur to marynarka i spodnie. Herrt głupio by wyglądał bez nich w pubie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To tak: Drugie opowiadanie , niech ma więcej akcji, a mniej opisów :) A opisy mogą być żywsze i mniej dokładne.
Staraj się też używać mniej słów do opisu przedmiotów. Bardzo dobrze opisujesz działanie bohaterów, choć i to możesz podszlifować. Język i styl interesujące. Całe opowiadanie ciekawe, choś w gruncie rzeczy o niczym :) Przy pisaniu przemyśl dokładnie o czym chcesz napisać i co chcesz napisac :) Więcej podyskutowac możemy jak wróce z wycieczki - czyt. 1.05.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 27.04.2009 o 18:31, Anjinsan napisał:

To ja może trochę pomarudzę.

Hej ho, ja tam marudzeniu nie mam nic przeciwko ;D

Dnia 27.04.2009 o 18:31, Anjinsan napisał:

Jak świat światem jeszcze chyba nikt nie wysyłał paczką bomby o zapalniku zegarowym.
Powód jest prosty: nikt nie może przewidzieć, w którym momencie taka paczka zostanie
otwarta. A co jeżeli Murzyn (z dużej litery;) otworzy ją gdy zamiast końcowej jedynki
jest jeszcze godzina? Zdąży wezwać policję, strażaków i kogo tam jeszcze albo po prostu
wyrzucić bombę w jakieś miejsce gdzie nikomu i niczemu nie zaszkodzi. Ta scenka jest
nierealistyczna.

Uhm... Detonatorz?

Dnia 27.04.2009 o 18:31, Anjinsan napisał:

Równie mało realna jest kobieta, która po wybuchu bomby wyrzuca ubrania przez okno. Napisz
o ludziach wybiegających w panice z budynku.

Ok, przyznaję, to było kretyńskie* :P

Dnia 27.04.2009 o 18:31, Anjinsan napisał:

Jak na Czecha Herbbs Herrt nazywa się zbyt egzotycznie.

;[

Dnia 27.04.2009 o 18:31, Anjinsan napisał:

Garnitur to marynarka i spodnie. Herrt głupio by wyglądał bez nich w pubie :)

*

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 27.04.2009 o 23:19, krzysiek253 napisał:

Staraj się też używać mniej słów do opisu przedmiotów. Bardzo dobrze opisujesz działanie
bohaterów, choć i to możesz podszlifować. Język i styl interesujące. Całe opowiadanie
ciekawe, choś w gruncie rzeczy o niczym :) Przy pisaniu przemyśl dokładnie o czym chcesz
napisać i co chcesz napisac :)


Powiem Ci, iż to opowiadanie jest wynikiem nudy i jak zacząłem pisać to tak samo dalej poszło. No to nad potomkiem przyjdzie jeszcze dłuuuugo siedzieć

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 28.04.2009 o 21:25, Smocza napisał:

Uhm... Detonatorz?


Jakiś zapalnik detonujący bombę przy próbie otwarcia paczki. Najlepiej nie zagłębiać się w szczegóły:

"Murzyn rozerwał szary papier. Jaskrawy błysk był ostatnim wrażeniem, jakie zarejestrowały jego zmysły"

i po kłopocie ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 28.04.2009 o 22:18, Anjinsan napisał:

"Murzyn rozerwał szary papier. Jaskrawy błysk był ostatnim wrażeniem, jakie zarejestrowały
jego zmysły"


Ile zmysłów może zarejestrować błysk? :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.04.2009 o 02:24, Blackbird napisał:

Ile zmysłów może zarejestrować błysk? :)


Jeden - wzrok. Ale była to ostatnia rzecz jaką zarejestrował jakikolwiek zmysł. W tym kontekście zdanie jest poprawne, jak uważam.

Tak jak np "Medal Fortuny był ostatnim złotym medalem, jaki Polska zdobyła na zimowych olimpiadach". Na wszystkich, nie tylko na tej jednej konkretnej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.04.2009 o 09:42, Anjinsan napisał:

Jeden - wzrok. Ale była to ostatnia rzecz jaką zarejestrował jakikolwiek zmysł. W tym
kontekście zdanie jest poprawne, jak uważam.


Myślę, że lepiej byłoby napisać to bez zmysłów (ładnie to brzmi ;)). Czyli: "jakie zarejestrował."

Dnia 29.04.2009 o 09:42, Anjinsan napisał:

Tak jak np "Medal Fortuny był ostatnim złotym medalem, jaki Polska zdobyła na zimowych
olimpiadach". Na wszystkich, nie tylko na tej jednej konkretnej.


Nie jest to taka sama sytuacja. Tutaj jest jasne, że chodzi o wszystkie olimpiady zimowe, bo to napisałeś w taki sposób, że jest to wyraźnie w domyśle. W przypadku zmysłów jest ciut inaczej, bo tylko wzrok może zarejestrować błysk. Nie ma zatem sensu angażować do tego zdania pozostałych :).
Czepiam się, jak zwykle :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.04.2009 o 11:53, Blackbird napisał:

Myślę, że lepiej byłoby napisać to bez zmysłów (ładnie to brzmi ;)). Czyli: "jakie zarejestrował."


W każdym razie Twoja propozycja rozwiewa wszystkie ewentualne nieścisłości. Przyjmuję ją :)

Dnia 29.04.2009 o 11:53, Blackbird napisał:

Nie jest to taka sama sytuacja. Tutaj jest jasne, że chodzi o wszystkie olimpiady zimowe,
bo to napisałeś w taki sposób, że jest to wyraźnie w domyśle. W przypadku zmysłów jest
ciut inaczej, bo tylko wzrok może zarejestrować błysk. Nie ma zatem sensu angażować do
tego zdania pozostałych :).


Chętnie jednak poznałbym opinię jakiegoś polonisty. Faktycznie pisanie o wszystkich zmysłach jest trochę "nadmiarowe", jednak nadal uważam, że nie jest to błąd. Ale, jak napisałem, Twoja propozycja zgrabnie omija ewentualne nieporozumienia.

Dnia 29.04.2009 o 11:53, Blackbird napisał:

Czepiam się, jak zwykle :)


Nie, nie. Takie czepianie prowadzi do doskonalenia formy wypowiedzi, więc jest jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza w tym temacie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.04.2009 o 16:21, Anjinsan napisał:

Nie, nie. Takie czepianie prowadzi do doskonalenia formy wypowiedzi, więc jest jak najbardziej
na miejscu, zwłaszcza w tym temacie.


Właśnie w tym sensie to napisałem - to po prostu dobry sposób na szlifowanie stylu.
Sam zamieściłem tu kilka swoich tekstów jeszcze pod nickiem Yarr. Dość dawno wprawdzie, ale są :) Może nawet czytałeś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.04.2009 o 17:03, Blackbird napisał:

Sam zamieściłem tu kilka swoich tekstów jeszcze pod nickiem Yarr. Dość dawno wprawdzie,
ale są :) Może nawet czytałeś?


Jeszcze nie, ale zamierzam to nadrobić. Może też się trochę poczepiam ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować