Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Jak do tej pory wszystko odbywało się nader spokojnie... starałem się omijać wszelkie dzielnice w których mogli się znaleźć ludzie Króla Kupców. Trochę.. mi w tym pomagała Ivy, ostrzegając mnie że "wyczuwa coś niedobrego".
Niewdzięcznik... ja ci tu pomagam a ty źle o mnie myślisz.
- Miałaś nie wchodzić mi do myśli kochana! Chyba to uzgadnialiśmy? - odpowiedziałem na głos.
Aj tam... wymieniałeś moje imię to myślałam, ze coś ważnego się dzieje. Myślisz, że się nie męczę próbując się z tobą skontaktować, cię ostrzegać? Co?
- Dobrze! Dziękuję za pomoc, a teraz nie wchodź mi do myśli!
Musiałem trochę przyspieszyć kroku.. ludzie znów zaczęli na mnie dziwnie patrzeć. I.. chyba trochę się zagubiłem.. trafiłem do jakiejś dziwnej ulicy... trochę tu było ciemno, mimo dnia. Nade mną były dachy budynków, które zasłaniały całe niebo. Cała okolica była dość zaniedbana... mokro tu było, śmieci wszędzie.. to pewnie jakieś slumsy.
Uważaj.. - rozbrzmiał słodki głos w mojej głowie. Obróciłem się chwytając za kij, ale ktoś mnie powalił dość skutecznie.. i zaczął przygniatać do mokrego, kamiennego podłoża.
- Zrobiłeś błąd wchodząc do miasta Marks. - usłyszałem kobiecy głos.. no to już miałem pewność...
- Gościnna jak zawsze Ayala... - powiedziałem.
- Miałam cię dorwać przed Królem Kupców, pamiętasz? Teraz cię zarżnę jak świnia którą jesteś Marks... - powiedziała gniewnie i usłyszałem jak wyciąga sztylet.
- Komplementy są zbędne moja droga... tylko skończ monologi, to moje ostatnie życzenie przed śmiercią.
- Jak sobie życzysz. - powiedziała i poczułem, że gotuje się do ciosu.. wzięła zamach.. i zatrzymała mi sztylet tuż przed twarzą. Chyba była zdziwiona, że nawet nie drgnąłem.
- Co jest? Nie boisz się śmierci? - zapytała szybko.
- Po tym co tobie zrobiłem, zasługuję na śmierć. I kończ to, a nie mi tu zadajesz pytania natury filozoficznej!
- Ja.. żegnaj. - przestała mnie przygniatać i uciekła w cień.
O co jej chodziło? - zapytała mnie w myślach Ivy.
- Ech.. - powiedziałem wstając - stare rozterki...
Czemu ona cię nie zabiła tak jak mówiła?
- W przeszłości miała dużo wątpliwości... widocznie teraz też je ma... Boże.. ale mnie kark boli...
Może mi o tym opowiesz?
- Kiedy indziej kochana...
Mówiąc to wyszedłem z tej ciemnej alejki.. skąd one się biorą, tak przy okazji? Idziesz sobie normalnie drogą a tu nagle bęc, jesteś w najgorszym miejscu w całej dzielnicy. Hmm.. z obolałym karkiem ruszyłem dalej.. właśnie.. w stronę czego? Już zapomniałem po co tu w ogóle przyszedłem.. przecież muszę dorwać tego gnoja.. za zabicie Nakaty... co ja tu robię..? Myśląc tak przestałem zwracać uwagę na to co się dzieje wokół mnie i - co było tylko kwestią czasu - wpadłem na osobę. Ku mojemu zdziwieniu.. to był Altair.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szedłem kilka minut polną ścieżką aż doszedłem do ogromnego lasu który na mapie został zaznaczony w postaci drzewka otoczonego kołem oznaczającym wielkość lasu. Wszedłem w las. Od początku było cicho. Bardzo cicho. Szedłem dalej długi czas. Co jakiś czas coś zaszumiało w krzakach.
Jakieś elfy... Albo driady... A zresztą, gówno mnie to obchodzi...
Nie było jakiejś oznaczonej ścieżki. Brnąłem przed siebie- byle dalej.
Co jakiś czas zza krzaków wyskakiwały wilki które powalałem celnym ciosem miecza. Magii użyłem raz, potem się zraziłem. Jedno drzewo zajęło się ogniem z magicznej strzały.
Hmm... Dziwne. Ostatnio ten czar stał się jakiś taki... Potężny. Ciekawe czy to ogólnie jestem lepszy czy tylko ten czar...
Z każdym wilkiem (było ich ok 6) czułem drobną poprawę w walce mieczem. To mnie zdziwiło. Mimo tych dziwów szedłem dalej. Raz też zaatakował mnie kobold. Bez problemu go zabiłem, bo jak powszechnie wiadomo, koboldy nie są za silne i sprytne... Jednak jest ich strasznie dużo. Potem było okropnie ciemno. Nawet dla mnie. Ledwo widziałem drogę. Uwolniłem energię na magiczną strzałę, jednak zablokowałem manę gdy mała część strzała leżała na mej dłoni oświetlając mi drogę. Zniszczyłem jednak ''latarkę'' bo zlatywało się pełno ciem, komarów i innych ohydztw. Zostałem jednak bez światła. Wytężyłem wzrok, co troszkę bolało, ale pomogło. Potem zrobiło się jaśniej. Widziałem wszystko.
Szedłem troszkę, aż się zatrzymałem widząc bagna.
Jak ja nienawidzę takich miejsc. Pełno tu bagiennych potworów* i innych takich. Muszę uważać. Rozejrzałem się szukając wzrokiem wrogów. Raz się żyje. Poszedłem z niechęcią.

[* Joziny z bazin :D... Dobra sory... To nie na temat.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Proszę MG, aby przy najbliższej okazji napisał mi ile dostałem pieniędzy za te dwa Impy]

Raziel szedł raźno ulicami Silvertown gwiżdżąc jakąś skoczną skoczną piosenkę. Było m lekko na duszy. Jego plan sie powodził. Zarobi kupę forsy, a jednocześnie będzie żył w zgodzie z przestępcami i strażą miejską.
Już jadąc tu przeczuwał, że to miasto da mu się odbić od dna.
Naprzeciw niego majaczyły mury twierdzy. Tam gdzieś była pałacowa biblioteka, a w niej książka, której potrzebował...
Gdy doszedł do bramy zatrzymali go dwaj groźnie wyglądający strażnicy.
- Czego tu szukasz? Kim jesteś? - zagadnął jeden z nich.
- Razjel, Paladyn, do usług. Przychodzę do biblioteki pałacowej...
- po co?
- Hmm...Musicie to wiedzieć?
Strażnicy popatrzyli się na niego groźnie.
- Mów, albo nie przejdziesz.
- Cóż, chciałem zobaczyć tą cudowną bibliotekę, a poza tym mam zamiar poczytać o dobrych taktykach walki. Krążą słuchy, że ma nas najechać jakaś armia demonów...
- Tak, w istocie. Przechodź, tylko szybko wracaj, bo za pół godziny zamykamy bramę.
Raziel uśmiechnął się przyjaźnie i wszedł przez bramę na wielki dziedziniec. Pół godziny? To aż za wiele...
Pogwizdując udał się w stronę wielkiej wieży, w której znajdowała się biblioteka. Gdy tam wszedł aż zaparło mu dech.
Wspaniałości wielkiej, królewskiej biblioteki sławiono w całym znanym świecie, ale trzeba było tu wejść, aby na własne czy przekonać się, jak wspaniała może być wiedza.
Wiedza w postaci książek ułożonych na regałach. Kolistych regałach pod ścianami wieży. Obok nich zbudowano podesty. Na wyższe piętra wychodziło się schodami...Podesty były okręgami, tak, że pośrodku wieży nie było nic. Człowiek na dole mógł patrzeć na regały przy samym szczycie wieży. A wszystko skąpane było w ogniu z pochodni i blasku księżyca wpadającemu poprzez ozdobne witraże.
Raziel stał tak i wpatrywał się w ten cud. Nie zauważył, że od tyłu podeszła do niego starsza kobieta o siwych włosach i surowej twarzy.
- W czymś pomóc? - zapytała.
Raziel drgnął i opuścił głowę.
- Taak...Musze znaleźć jakieś informace o demonach. Podobno...
-Wiem.- przerwała mu bibliotekarka- Widać po tobie, chłopcze, że jesteś Paladynem. Wiele osób od czasu ogłoszenia alarmu się tutaj pojawiło i wszyscy pytali o to samo - westchnęła.- Czwarte piętro. Tam znajdziesz swoje informacje.
- Dziękuję- Raziel się ukłonił. Następnie odwrócił się i pognał po schodach.

***

Gdy wreszcie dysząc dostałem się na czwarte piętro zaskoczył mnie rzeczywisty ogrom biblioteki. Musiałem znajdować się około trzydziestu metrów nad ziemią, a szczyt biblioteki znajdował się osiem pięter nade mną!
Potrząsnąłem głową. Nieźle.
zacząłem się rozglądać. Muszę znaleźć tę książkę.
Po dziesięciominutowych poszukiwaniach bardziej dzięki szczęściu niż wprawnemu oku znalazłem to, czego szukałam. "demonologia kontrolowana" okazała się średniej grubości księgą w grube, skórzanej oprawie. Teraz pozostawało ja tylko wynieść.
Rozglądnąłem się w okół. Nikogo. Dobrze.
Podszedłem do okna i uchyliłem je. Ogarnął mnie zimny powiew nocy. Spod zbroi wyjąłem kawał sznura który ,,pożyczyłem" po drodze. Uwiązałem książkę i spojrzałem na dół. Krzaki.
Przez najbliższe dwie minuty spuszczałem książkę. Potem cisnąłem liną w dół i zszedłem do głównego Hallu. Ukłoniłem się bibliotekarce i wyszedłem.
Patrząc, czy nikogo nie ma okrążyłem wieże i odnalazłem leżącą w krzakach linę i książkę. Książkę wsadziłem pod zbroję, a linę zakopałem w miękkiej, błotnistej ziemi.
Chwilę później pędziłem już ulicami miasta do gospody, gdzie mieszkał mój ,,zleceniodawca" i ofiara zarazem. Jak dobrze pójdzie dostrzegą brak książki przy następnej interweryzacji, czyli za jakieś dziesięć lat.
Gdy piętnaście minut później z prawą ręką na mieczu i drugą opuszczoną wzdłuż ciała, w której trzymałem książkę pukałem do drzwi pokoju wiedziałem, że mi się udało.

[ I znowu pan, panie MG :) ]
[PS
Ile mam już PD za książkę i Impy?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po wędrówce do biblioteki wróciłem do swojego pokoju w zamku Silvertown. Siedziałem na swoim łóżku i patrzyłem na kartkę papieru. To, co przeczytałem w "Demoonologii kontrolowanej", było dla mnie.... trduno do zrozumienia. NIe byłem głupi, skąd, tylko ta wiedza była bardzo skomplikowana. Za pierwszym razem, gdy przeczytałem książkę nic nie zrozumiałęm. Za drugim - zacząłem się zastanawiać, dlaczego pawiany mają czerwone zadki. Za trzecim - IQ mi się zmniejszyło. W końu zdecydowałem zapisać te rzeczy, które wydawały mi się najistotniejsze. Na kartce było sporo napisane... ale łatwiej się czytało niz z tamtej księgi. Czyżby jakieś działanie magiczne w bezpośrednim kontakcie? Możliwe... Tak czy siak, to co przeczytałem:
Dwa miliardy lat temu został stworzony ostatni kontynet - Oriad... Hm... Oriad - słyszałem o tym micie. Podobno kontynent ten został przed wiekami zatopiony, ale tutaj miałem inną wersję wydarzeń ...stworzony przez złego boga Szadusza. Szadusz stworzył go dla swych dzieci - demony. Przez wieki demony żyły na tym przeklętym lądzie tocząc między sobą nieustanne wojny. Szadusz nie mógł patrzeć, jak jego dzieci same się zabijają, więc wybrał jednego z nich - Haresha - i ogłosił go Władcą Demonów. Wszystkie demony bez wątpliwości uznały go swego przywódcę. Przez kolejne wieki nie słyszano o zbytniej aktywności demonów. W końcu jednak, dokładnie miliard lat temu, Haresh wezwał wszystkich swoich sług i zaczął podbój całego świata. Kraj po kraju, kontynent po kontynencie armia demonów niszczyła wszystko po swojej drodze. Młode rasy krasnoludów, elfów i ludzi nie była zagrożeniem dla Haresza. Jedyną rasą, która przeciwstawiła się najazdowi, byli Pradawni. Pradawni dzięki swoim ponad przeciętnym mocom odepchnęli demoniczną krucjątę. Następnie zjednoczyli resztki elfów, krasnoludów i ludzi i razem z nimi zepchnęli demony z powrotem na ich kontynent. Jednak nigdy nie zdołali zabić Władcy Demonów. Władca Demonów był wielkim zagrożeniem dla całego świata, więc kilku najpotęzniejszych przedstawicieli Pradawnych poświęciło się w okrutnym rytuale, by odegnać demony z naszego świata. Oriad zaczął rozpadać się na kawałki. Szadusz jednak nie pozwolił na śmierć swoich dzieci. Przenióśł resztki kontyntentu do innych wymiarów, znanych teraz jako sfery piekielne. Pradawni wiedzieli jednak, że demony kiedyś wrócą, więc stworzyli barierę oddzielającą nasz świat od sfer piekielnych... Lecz, przez wiele setek lat bariera ta zaczęła słabnąć. Praktyki demonologii zaczęły rozprzestrzeniać wśród ludzi, orków, ogrów i wśród innych ras. Przyzywanie demonów przez osłabijoną barierę weszło "w mode"...
Po przeczytaniu moich zapisków zacząłem rozumieć wiele spraw, których wcześniej nie miałem nawet świadomości istenienia. Zaciekawił mnie jeszcze zapisek na tyle kartki:
W czasie demonicznej krucjaty Haresz powołał kilku generałów, którzy najbardziej przysłuzyli się Władcy. Byli to:
- Zol''Argab, zwany Królem Diabłów
- Wayxes, znany jako napotężniejszy czarownik w służbie Władcy Demonów i jego najlepszy szpieg
- Feyt''der, znany ze swego umiłowanie torturami
- Ayisha, zwana Królową Sukkubów


Ayisha?...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co oni wszyscy się tak na mnie gapią?... Ja wiem, że nieczęsto można spotkać w tych stronach elfa, ale nawet LUDZIE i to w takiej spelunie powinni się znać chociaż odrobinę na dobrych manierach.
Przywołałem gestem kelnerkę. Była brzydka jak noc i miała czarny meszek pod nosem. Przez pewien czas rozważałem nawet jej pokrewieństwo z krasnoludami, bowiem była równie przysadzista co one i ten zarost… Uśmiechnąłem się jednak dobrodusznie nie dając po sobie poznać, że najchętniej zwymiotowałbym tu i teraz na jej widok. Widocznie byłem dobrym aktorem gdyż kobieta odwzajemniła mój uśmiech wystawieniem na światło dzienne swoich czarnych zębów. Widocznie nieczęsto to robiła, gdyż po sali przeszedł cichy szmer niedowierzania połączony z jękiem obrzydzenia.
- Czy byłaby pani na tyle miła i przyniosła mi kolejną szklanicę waszego wybornego wina?- "co też ze mną zrobiły kontakty z ludźmi?! Kłamię jak najęty…"
- No pewnie przystojniaczku- puściła do mnie oko- na koszt firmy- dodała i zniknęła z głównej sali. Wcale nie przeszkadzało mi to towarzystwo tej ohydnej baby skoro będzie mi stawiała drinki. Gorzej jeżeli doda do nich coś takiego, że nie będę nad sobą panował i nie będę pamiętał poprzedniego dnia. Mam na tyle rozwiniętą wyobraźnię, że znienawidziłbym samego siebie.
Kelnerka wróciła niosąc na metalowej tacy (o dziwo!) wypucowany dzbanek z ciemo-czerwonym napojem. Kiwnąłem z wdzięcznością głową w nadziei, że zaraz sobie pójdzie, ta jednak jak na złość postanowiła się do mnie przysiąść.
- Co taki cudak jak ty kochaneczku robi w takim miejscu jak to?- "Cudak?! Też coś…"
- Aktualnie popijam przepyszne wino w miłym towarzystwie- Wypowiedziałem te słowa próbując nadać im wymiar ironiczny. Niestety ta przebrzydła baba uznała, ze ją chyba kokietuję… Roześmiała się zawstydzona (?). A miała taki śmiech, że aż mnie ciarki przeszły…
- Umiesz ty kochasiu sprawić słowami że kobieta poczuje się doceniona… ale czy potrafisz to sprawić także… w inny sposób?...- zrobiła „zalotną” minę, a mnie coraz bardziej zbierało się na wymioty. Teraz to kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć, żeby jej zanadto nie urazić. W tym momencie dopadła mnie czkawka. Kobieta podskoczyła przestraszona po pierwszym czknięciu i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Ta mina nie zmieniła się przez kolejne trzy czy cztery czknięcia. Od tego jej pustego wzroku uratował mnie inny klient baru który wydarł się:
- HEJ! Kobito! Żem bym się napił czegoś! Skuńcz więc zalecać się do tego pięknisia i podaj mi butelachę czegoś mocniejszego!
- Nie drzyj się stary capie nie jestem głucha! Już ci podaję gnido ty!...
- No no! Nie tym tonem ty niedomyta…- wymiana zdań między tą dwójka trwała jeszcze trochę. Postanowiłem, ze jak dopiję moje wino to poszukam jakiejś pracy. Byleby stąd wyjść…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ogłoszenie króla ludzi, obowiązujące na razie wyłącznie w Silvertown:
"Drodzy rodacy. Chociaż niedawno skończyliśmy wojnę przeciw półolbrzymom, półorkom i mrocznym elfom, musimy stawić czoła nowemu zagrożeniu. Te czasy nie są dla nas łaskawe. W górach zwanych Mglistymi Szczytami przywoływane są legiony demonów przez szalonego czarodzieja, dążącego do władzy nad światem. Musimy zniszczyć zło w zarodku!!! Dlatego ci, którzy chcą osiągnąć sławę, pieniądze i wieczną pamięć o swych czynach proszeni są o udanie się do generała Battlestroma w koszarach królewskiej armii. Niedoszli najemnicy będą mieli zapewniony darmowy pobyt w gospodach: "Łabędzi Śpiew" i "Gniazdko Yagiellina", oraz w zajeździe "Pod Trąbą Jerychońską" do czasu ogłoszenia szczęśliwców biorących udział w ekspedycji specjalnej. Reszta wejdzie w skład V i VI, a może nawet i VII najemnego korpusu lśniącego ostrza. Zachęcam do służby każdego, kto umie walczyć i nie pogardzi dość sporym żołdem."
cedricek:
Za impy dostałeś 15 monet, dał ci "bonus", jak się dowiedział, że wybiłeś też młode [co do expa, to jest robota huntera]
W zajeździe powitał go ten sam potężny mężczyzna.
- O, szybko się zjawiłeś. - powiedział, wyrywając mu książkę z ręki, wpychając do niej jednocześnie wypełnioną złotem sakiewkę - Odliczone 75 monet. Wybacz, ale premii nie będzie. - dodał
- Jak to... - obruszył się Raziel, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści miecza. Chwilę później poczuł, jak ten ucieka mu z ręki dzięki jakiejś dziwnej sile. Obrócił się. Jego ostrze było teraz w rękach zakapturzonego mężczyzny. Nie miał pojęcia, jak się tutaj dostał.
- Tak to. Propozycja premii miała sprawić, abyś się pospieszył. - rzekł tajemniczy gość. - Drugnanie, idziemy. Straż doskonale wie, że poszukujemy tej książki, a naszą kwaterę znajdzie bez trudu. Podobno jakiś szpicel już nakablował... Co do ciebie, prześpij się godzinkę. - dodał z szatańskim uśmieszkiem i sypnął Razielowi w oczy srebrnym pyłem. Paladyn zachwiał się, stał się nagle bardzo senny. Nim usnął zdołał usłyszeć jeszcze jedno zdanie zakapturzonej postaci, najprawdopodobniej "szefunia" - Miecz zostawiam na łóżku, nie jestem przecież złodziejem...
dominikańczyk:
Ktoś obserwował jego ruchy. Czuł ciężki wzrok, przy każdym kroku. Musiał uważać, aby nie postawić kroku w nieodpowiednim miejscu... Oho, usłyszał kroki za swoimi plecami. Ktoś biegł za nim, posturą przypominał człowieka, jednak jego stopy nie odrywały się od podłoża. Nie chciał walki na tym terenie, zaczął uciekać... Postać jednak była szybsza, powaliła go na ziemię. Dormget zaczął się szamotać, na co usłyszał tylko:
- Nie stawiaj oporu, ty idioto! - ku jego przerażeniu ton głosu napastnika zmusił go do posłuszeństwa. Poczuł, jak zanurza się w grząskim bagnie. Kątem oka dostrzegł, jak z nieba pikowała w dół ogromna wiwerna z otwartą paszczą... pewna śmierć. Jeśli nie napastnik, to ta bestia. Zemdlał...
Obudził się w jakiejś jaskini.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - usłyszał głos napastnika - Wybierasz się na bagna, a umiejętności magiczne masz mniejsze niż niektóre bachory!
- Jak to, znam przecież "ognistą strzałę"...
- I możesz ją połaskotać wiwernę. - uciął napastnik. - Pozwól, że się przedstawię: Arglandid Bestyia - bagienny łowca, czarodziej, mam też trochę z barda...
- To fajnie, gdzie jesteśmy? - mruknął mag Furdz
- W mojej kryjówce, może ciężko w to uwierzyć, ale pod warstwą grząskiej ziemi udało mi się stworzyć całkiem przytulne jaskiniowe gniazdko. Dobra, teraz przejdźmy do ciebie. Musisz tam wrócić, a nie wypuszczę cię bez szkolenia. Gotów? Z resztą, nieważne...
Dormget poczuł, jak rzeczywistość wokół niego się zmienia. Stał teraz na polanie. Naprzeciw niego stały trzy wilki, nie wyglądały na przyjazne.
- Dobra. - usłyszał głos w swojej głowie. - Zajmij się tymi wilkami, najlepiej jak potrafisz, bo chwilę potem przywołam warga, którego też będziesz musiał zlikwidować. No, raz, raz! Nie zabiją cię, ale ból możesz odczuć! - głos ucichł, ułamek sekundy później wilki rzuciły się w stronę czarodzieja.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

PD cz.1

Zacznijmy od wprowadzenia. Może część z was uzna, że jestem leniwy, a to tylko po części prawda. Jak zapewne zdajecie sobie sprawę, żeby przydzielić PD, muszę przeczytać wasze posty. W jednych wypadkach idzie mi to szybciej, a w innych wolniej. Część z was musi zrozumieć, że więcej nie zawsze znaczy lepiej. Nie mam tu na myśli liczby linijek, bo akurat w tym wypadku " więcej=lepiej", ale liczbę: udziwnień, dziwnych konstrukcji gramatycznych itd. Bynajmniej nie chcę ograniczać waszej kreatywności, ale miło by było jakbyście trochę pomyśleli o czytających wasze teksty. Czasami staracie się napakować jak najwięcej do krótkiego tekstu. Gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że w jednym poście chcecie zmieścić całe kilkunastostronicowe opowiadanie. Kończąc moje narzekania przyznam PD osobie, która w swoich tekstach postawiła na przejrzystość. Cedricek w swoich postach zawiera całkiem interesującą fabułę, drobne smaczki literackie i kreatywne rozwiązania. Mimo to nie zapomina o najważniejszym : Czytelności !

PS: Kto może, niech postara trzymać się 3 osoby liczy pojedynczej w swoich tekstach. To znacznie ułatwia zadanie czytelnikowi...

cedricek: 50 PD za prolog
100 PD za Impy
100 PD za "napad na bank" xP
50 PD za czytelność postów...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Co ty do cholery robisz?!
Arglandid potrząsną ramionami.
-Chcę sprawdzić czy dasz radę przejść przez bagna. Nie będę cię eskortował. A tak właściwie kolego... jak masz na imię?
-Dormget.
-Ok. Dormget. idź i powal wilki.
Uruchomiłem strzałę. Zastygła na mojej dłoni. Czekałem aż wilki podbiegną bliżej. Im dalej są tym mniejsze obrażenie dostaną. Biegły na równi. Wypuściłem strzałę na środkowego. Biegł dalej chwilę, ale zaraz padł i płoną dalej. Pozostałe wilki zatrzymały się i okrążyły płonącego. Chciały prawdopodobnie mu pomóc, lecz nie wiedziały jak. Kolejną strzałę wypuściłem w następnego wilka. Do trzeciego podszedłem z mieczem. Chciałem oszczędzić energię na warga.
W zwarciu wilk nie był tak łatwym przeciwnikiem. Atakował, robił uniki i robił różne puapki. Dostałem ciosy w udo i w żebro. Brawie całkowicie się blokowałem, lecz jeden celny cios w głowę sprawił że wilk zginął.
-Świetnie. Muszę powiedzieć że twoja walka mieczem nie jest jakaś specjalna, jednak jak się przyłożysz to może to zaowocować trupem wroga.
-Dziękuję- powiedziałem zdyszany- staram się jak mogę.
-Teraz pora na bossa...
-Czekaj. Dasz chwilę odpocząć? Nie mam najlepszej kondycji a walka mieczem łączona z magią okropnie męczy.
-Oczywiście, odpoczywaj ile chcesz, przecież nie po to cię uratowałem abo cię teraz zabijać.
Po kilku minutach zawołałem Arglandida
-Jestem gotowy. Dawaj tego stwora.
Nagle znikąd pojawił się wielki warg. Od razu zaatakował. Nie czekałem na śmierć. Wypuściłem magiczną strzałę. Płonął. Czuł ból ale nie zwracał uwagi. Przynajmniej tak to wyglądało. Wypuściłem drugą strzałę. Zawył z bólu, lecz biegł, wolniej, ale biegł.
Mam jeszcze dwie. Muszę ich rozsądnie użyć... Wpakuje wszystkie w warga. Nie wytrzyma tego.
Następna powędrowała w twarz. To go zaślepiło. Biegł na oślep. Byłem pod wrażeniem. Ostatnią rzuciłem nogi. Upadł. Lecz za chwilę wstał. Uszedł kilka kroków i upadł. Zaczął wyć przeraźliwie.
Pewnie ogień dotarł do skóry. Oszczędzę mu cierpień. Podbiegłem do niego i wykończyłem go ciosem w serce. Wyjąłem miecz z jego ciała. Był cały we krwi, wytarłem go. zauważyłem że od częstego używania strzały miecz niszczeje. Najbardziej odbiło się to na klindze. Po używaniu czaru chwytam za klingę miecza. Gorącą ręką. Ostrze też troszkę ucierpiało. Osmoliło się i zaczęło tępieć i rozpadać się.
Na szczęście szybko się nie rozwali. Jednak mimo to muszę sobie załatwić nowy miecz... A może kostur czy coś... Bardziej po ''''magowemu''''.
Podszedłem do Arglandida. Miał dziwną minę. Bałem się jego komentarza. Nagle ku mojemu zaskoczeniu mag zniknął. Kręciłem się chwilę , wołając go. Ciągle byłem na polanie. Za kilka minut znów poczułem zmianę środowiska. Tym razem byłem w chatce w której jak można było się domyślić odbyła się krwawa walka. Wśród stosu trupów ludzkich o orczych stał cały wymazany krwią Arglandid.
-Co się...- nie zdążyłem dokończyć bo przenieśliśmy się z powrotem do jaskini.
Poczułem strach... Nie wiedziałem co się teraz stanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudziłem się. W głowie mi huczało, a wzrok nie mógł zogniskować się na jednym punkcie.
Usiadłem i jęknąłem głucho, gdy ból w głowie dał o sobie znać. Zacisnąłem oczy i po omacku odnalazłem miecz.
Wstałem i chwiejąc się stanąłem na nogach.
Usiłowałem sobie przypomnieć gdzie jestem i co się stało... Zadanie, książka, srebrny pył...Zapłaci mi za to, gnojek.
Na razie jednak musiałem coś zjeść i doprowadzić się do porządku...

***

Pół godziny później Raziel wychodził z knajpy raźnym krokiem. Zapadał wieczór. Ciemne chmury snuły się po niebie zwiastując rychły deszcz. Północny, zimy wiatr hulał po opustoszałych uliczkach Silvertown zawodząc przeciągle. Na Razielu nie zrobiło to jednak większego wrażenia.
Nareszcie miał, czego chciał: 116 sztuk złota mile ciążyło mu w przypiętej do pasa sakiewce. Czas więc, aby się przysposobić do walki z demonami.
Po drodze mijał posterunek straży miejskiej. Nie wstąpił jednak tam od razu. Mogli go śledzić. Ten ich ,,szef" wyglądał na inteligentnego człowieka i na pewno miał go na oku. A nawet jeśli nie, to ostrożność popłacała.
Skręcił w drugą przecznicę, a potem wspiął się po bluszczu na dach jednego z domostw. Rozglądnął się uważnie. Nikogo.
Schylony pobiegł po dachu domu i przez uchylone okno wpadł do gabinetu sierżanta.
Sierżant spał chrapiąc głośno z twarzą na biurku. Po jego opasłym brzuchu było widać, że już dawno nie był na żadnym patrolu.
Raziel stanął za nim i z uśmiechem na twarzy wyciągnął miecz, po czym przyłożył sierżantowi do szyi. Ten obudził się i cicho krzyknął, gdy zobaczył miecz.
Paladyn zaśmiał się cicho i schował miecz s powrotem do pochwy. Potem stanął przed sierżantem.
- Ja na pana miejscu nie zostawiałbym otwartych okien, gdy pan zasypia. -powiedział.
- Co ty, człowieku?!- Warknął sierżant- Zwariowałeś?! Ja ciebie aresztować każę...
- Cii...- Raziel przyłożył palec do ust. - Mam następne informacje... Jeden z nich nazywa się Drugnan. Wygląda na to, że jest bardzo blisko szefa szajki. Złapcie go, przyciśnijcie, a będziecie mieli ich jak na dłoni, a chodzi przecież o napad na bank... Tyle wiem, a teraz oczekuje drugich ,,standardowych 20" sztuk złota.
Sierżant bez słowa podał mu sakiewkę. Raziel podziękował i stanął na oknie. Już miał skoczyć, gdy przypomniał coś sobie i obrócił się raz jeszcze do sierżanta.
- Aha, jeśli wydacie mnie, jako źródło informacji... Pójdę do zamku i powiem o tym samemu królowi. Będzie bardzo ciekawy, gdy się okaże, że jego osobiści strażnicy współpracują z przestępczością...
Skoczył. Wylądował na dachu jednego z domostw. Silvertown zaczynało mu się podobać.

***

Chwilę później był już na placu targowym. Teraz, gdy ma 136 szt. złota będzie mógł kupić sobie coś bardziej pożytecznego...

***

Na targu spędził łącznie półtorej godziny. Gdy wychodził było już ciemno.
Ale udało mu się. Sprzedał swoją skórzaną zbroję zarabiając jeszcze 5 szt. złota. Udało mu się kupić za to parę rzeczy...
Były to: Sztylet, zbroja łuskowa, rogaty hełm, słaba mikstura uzdrawiająca i słabe antidotum.
Gdy pół godziny później kładł się spać w wynajętym na dwa tyg pokoju gospody i 40 szt złota w kieszeni zastanawiał się tylko, kiedy król zacznie zbierać armie.

Uaktualnienie do karty postaci:

-Sztylet
- Zbroja łuskowa
- Rogaty hełm
- Słaba mikstura uzdrawiająca
-słabe antidotum

300PD
40 szt. złota.

Ubyła zbroja skórzana.

___
Obrazek przedstawiający Raziela w przyszłości ( Ale i teraz jest podobny...Innego znaleźć nie mogłem)

20080829195204

20080829195220

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szedłem przed siebie, jak najdalej od tych wszystkich ludzi. Jeszcze niedawno chciałem za wszelką cenę wyjść z umysłu Nadii, a teraz? Teraz wolałbym już tam zostać. Chociaż...tu przynajmniej mogę umrzeć. PÓŁORKÓW!? PÓŁOLBRZYMÓW!? Czy on na mózg upadł!? Mam dość... Nagle zobaczyłem kogoś przede mną. Była to ostatnia osoba na jaką mogłem teraz wpaść. Mógłby to być Tichondrius, mogła to być Arianne, Layla, nawet Datter, ale Vic!? Tutaj?
- Tak tego mi brakowało... posiadasz coś takiego jak oczy ty... Altair?
- Vic? Co ty tutaj robisz? - zapytałem. [VIC''A drogi Hunterze żebyś wiedział]
- Sam się zastanawiam nad tym... ale skąd ty się tu wziąłeś? - odpowiedział pytaniem Vic.
- Ten czarnoksiężnik odesłał mnie i Tichondriusa tutaj. - rzekłem.
- Tak? O doprawdy.. ciekawe... - nagle zaczął mówić zaniepokojonym głosem - Ee.. nie mogę tutaj zostać.
- Jesteś poszukiwany. - zauważyłem.
- A jak myślisz czemu nie mogę tutaj zostać..? Miło się rozmawiało ale muszę iść... achh... no wiem wiem, już idę...
- Z kim rozmawiasz? Nie wypieraj się, nie jestem głupi to widać. - zapytałem bezbarwnym głosem. Vic wziął mnie za ramię, pchnął siłą do karczmy, puścił i usiadł przy najbliższym stoliku. Również usiadłem.
- Tutaj możemy spokojnie porozmawiać
- Więc? - zachęciłem Vic''a.
- Więc? Nie odpowiedziałeś mi co ty tutaj robisz.
- Właściwie to teraz opuszczam miasto. - powiedziałem w największym skrócie.
- Opuszczasz miasto powiadasz? Dlaczego? - dopytywał Vic.
- Wiesz, ten czarnoksiężnik jest gorszy niż myślałem. Kazał mi i Tichondriusowi, jak zapewne pamiętasz, poinformować króla Silvertown o demonach. Ja tego nie zrobiłem, poniosłem małe konsekwencje moich czynów i teraz mam nowe zadanie od tego dentara.
- Nie pytam ciebie o zdanie na razie... - mruknął do siebie Vic, po czym zapytał - eh, Altair.. jakie konsekwencje?
- Ee, można powiedzieć, że umierałem na wszelkie możliwe sposoby jakie istnieją... - burknąłem. Nie chciało mi się zbytnio opowiadać ze szczegółami wszystkiego.
- Co, co? Genialnie... na początek głos w mojej głowie, teraz nieumarły. Coraz ze mną gorzej...
- Ee, ja żyję, nie widać? Teraz powiedz z kim rozmawiasz. - powiedziałem.
- ... i jeszcze w dodatku zaprzecza temu co myślę... i się mnie o coś pyta. Hę? To długa historia. - Chyba mu kompletnie odbiło w tych Mglistych Szczytach.
- Szacunku chodź trochę wobec mnie, proszę. Złapali mnie jacyś najemnicy od Króla Kupców i zmuszali mnie żebym cię wydał, nie zrobiłem tego, więc możesz mi opowiedzieć tą długą historię.
- Hm.. jeśli to co mówisz jest prawdą.. to mam bardziej przesrane niż myślałem... ten.. czarnoksiężnik o którym mówiłeś, odstawił mnie gdzieś koło mojego domu. Stamtąd chciałem zapytać się o radę mojej dawnej znajomej, więc ruszyłem z Nakatą w długą podróż do Kniei Androtta, gdzie, ale to tylko przy okazji, niejaki Enserric zabił mi Nakatę... - opowiadał Vic.
- Enserric? TEN Enserric? - zapytałem zaskoczony.
- Nie kto inny. Widocznie trochę się co do niego myliłeś...
- Hm... Masz rację... Mów dalej. - rzekłem.
- Potem znalazłem się w końcu w owej kniei i tam znalazłem ową przyjaciółkę... cicho być!.... Tak, ową przyjaciółkę, była opętana przez jakiegoś ducha, na szczęście dość słabego. Ona jest czymś w rodzaju wieszczki, kontaktuje się ze mną mentalnie, chyba poprzez duchy tego miejsca, już nie pamiętam.
- Aha..Jak ma na imię? - zapytałem.
- Ivy.. ale nie wiem czemu o to pytasz... - odpowiedział Vic.
- Ivy...Ivy...To nie czasem przez nią jesteś poszukiwany przez Króla Kupców?
- Zgadłeś... zgadłeś? Czy się dowiedziałeś?
- Dowiedziałem się.
- Hmm.. tym bardziej nie mogę tu dłużej zostać... - mruknął Vic.
- Właśnie. Jesteś poszukiwany, więc dlaczego tutaj przyszedłeś? Prosto w łapy Króla? - zapytałem.
- Wiesz... nie pamiętam... co? Nie.. nie po to tu przyszedłem... czemu? Nie mam szans z nim!... Co?... Tak... tak... tak! Hmm... - Vic zamilknął na chwilę - Wybieram się na pustynię, to miasto jest tylko przystankiem.
- Pustynię?
- Powinna gdzieś być.. może nie tak blisko ale powinna.. nie wiem czego mam tam szukać, Ivy mi powiedziała, że muszę tam pójść... a dziewucha pewnie wie więcej niż mówi... - oznajmił Vic.
- Aha. Ja tam na twoim miejscu wolałbym najpierw się dowiedzieć po co mam gdzieś iść. Hehe.
- Mało śmieszne... co? Nie będę uciekał przed nim! To tylko wilkołak...! Jak to nie przed nim..? - mówił szybko. Ktoś nagle złapał go z tyłu i wyciągnął z baru trzymając mocno. Nie zdążyłem zobaczyć kto to, wybiegłem za nimi. Teraz byłem w stanie rozpoznać osobnika. Wszędzie bym był w stanie rozpoznać tę łysinę. Robert.
- Łysol! - krzyknąłem.
- [Robert] Ty zabójco masz odejść! Już dość nam pomogłeś.. już ja się policzę z tym gnojem...
- Nie będziesz mi rozkazywał.
- [Robert] WYNOŚ SIĘ! Zanim zrobię się naprawdę paskudny!
- To ty możesz być bardziej paskudny? - zapytałem.
- [Vic] Idź Altair... ja się zajmę tym panem.
- Jak chcesz. - powiedziałem i wycofałem się do karczmy.
- [Robert] To ja się zajmę tobą ty gnido... - usłyszałem za plecami głos Roberta. Zamówiłem jedno piwo i usiadłem przy stoliku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Hunter, co do tej 3 osoby to nawet lepiej :P. Zauważyłem po prostu, że większość tutaj pisze w pierwszej i chciałem się dostosować. Dla mnie takie pisanie też w zasadzie jest to dość męczące ;P]


Kiedy Daedel dopił swoją szklanicę z winem ogarnął go błogi spokój. Nie miał ochoty ruszać się z miejsca nawet pomimo nieciekawego towarzystwa z jakim przyszło mu obcować. Miał jednak coś do zrobienia i raczej nie mógł czekać z tym do jutra, gdyż zapasy gotówki coraz bardziej się kurczyły a w żadnej gospodzie nie można spać za darmo. Postanowił ubiegać się o jakąkolwiek pracę, choć wolałby, by to ktoś do niego przyszedł i tą pracę mu zaproponował. Tak łatwo w życiu jednak nie ma i sam będzie się musiał o nią postarać.
Przed wyjściem Daedel poprosił swoją znajomą kelnerkę o kartkę papieru i coś do pisania. Ta uśmiechnęła się przymilnie i poszła na zaplecze. Po chwili wróciła z pożółkłym kawałkiem papieru i klejącym się od atramentu gęsim piórem. Nie zabrakło też samego atramentu. Elf napisał powoli fikuśnym pismem które miało wzbudzać zaufanie bogatych mieszkańców Silvertown takie oto ogłoszenie:

„Student Akademii Sztuk Pięknych w Silvertown, oferuje swe usługi mające przygotować przyszłych uczniów tegoż uniwersytetu na egzaminy wstępne. Oferuje również korepetycje dla młodszych uczniów, z każdej dziedziny. Znaleźć mnie można w Gospodzie „Czarna Klacz” w pokoju numer 6. Cena uzgadniana indywidualnie z klientem.”

Daedel nie był jakoś szczególnie przekonany do swojego planu. W prawdzie liznął co nieco każdej dziedziny nauki na swoim Uniwersytecie, ale nie był pewien czy ewentualni zleceniodawcy, nie zorientują się że elf niewiele ma wspólnego ze sztuką. Niby każdy długouchy powinien wyrażać zainteresowanie wysoką kulturą… w takim razie Daedel był odmieńcem.
Nie dziękując nawet kelnerce za przyniesienie przyborów do pisania, młodzieniec wybiegł z baru i popędził w stronę rynku głównego, gdzie jak mniemał znajduje się jakaś tablica ogłoszeń. Nie mylił się, po paru chwilach znalazł to czego szukał. Jako że nie miał w jaki sposób przybić do tablicy swojego ogłoszenia, wyciągnął gwóźdź przytrzymujący inną kartkę. Chłopak nie przejął się tym zbytnio i na miejsce tamtej przybił swoją. Musiał przyznać z dumą, że żadne ogłoszenie nie robiło takiego wrażenia jak jego. Wisiało… a raczej górowało nad pozostałymi. Pytanie czy arystokraci, albo przyszli uczniowie Akademii Sztuk Pięknych zaglądają w takie miejsca jak ten targ?
Daedel spojrzał jeszcze na inne ogłoszenia mając nadzieje, że znajdzie tam coś co go zainteresuje i choć trochę zasili jego sakiewkę…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Smoczy Wilq: [sorki, że tak późno, ale twój poprzedni post przeoczyłem]
- Hahaha! - gnom naukowiec zaniósł się śmiechem szaleńca brzmiącym w uszach Layli niczym trzęsienie ziemi. - Tu mam ten eliksir. Oboje zrezygnowali z ucieczki, tak też myślałem... - podszedł do "miniaturowego" domku, wyjmując z niego dwoma palcami Laylę.
- Najpierw ty braciszku. - syknął złowieszczo, wlewając zawartość butelki do wnętrza chatki. Pomniejszony gnom z nadludzkim wysiłkiem próbował uniknąć różowawej fali, jednak ta dosięgła go bardzo szybko. Chciał rzucić jeszcze jakieś pogróżki w kierunku swojego brata, ale zrezygnował. Wiedział, że i tak ich nie zrealizuje... Ku jego zdumieniu z prawego kolana wyrosła mu trzecia ręka, włosy na czubku głowy wypadły, ustępując miejsca chitynowemu rogowi. Nie miał jednak czasu, by nadziwić się swojemu nowemu ciału. Po chwili jego skóra zzieleniała. Nie mógł złapać oddechu, zaczął się dusić...
- Hmm... za dużo ekstraktu z korzenia psyhadelicusa... - stwierdził, notując coś wolną ręką w notesie. Kiedy skończył przeniósł wzrok na smoczą. - Teraz pora na ciebie... - przyjrzał jej się od stóp do głów - Jesteś całkiem ładna wiesz... a ja nigdy nie miałem dziewczyny... Oczywiście na czas dłuższy niż 5 dni. Potem, kiedy pokazywałem im, do czego doszedłem dzięki nauce, stwierdzały, że jestem szalony, mam w sobie geniusz, ale wykorzystuję go jak ostatni wariat... Próbowały mi pokazać, że wiedzą więcej, głupie suki!!! - gnom poczerwieniał na twarzy. Gniew wypełniał każdą cząstkę jego ciała. Musiał jakoś wyładować swoją złość. Jedyną "rzeczą", jaką miał w rękach była Layla. Bez chwili namysłu cisnął nią przed siebie... Poszybowała między drzewami, prosto w leśną gęstwinę. Naukowiec dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Głupim wzrokiem wpatrywał się w swoją rękę.
- Znajdę sobie kogoś innego do eksperymentów. - stwierdził, pakując swoje mikstury, miotacz ognia i pomniejszacz. Las był przecież duży. Doskonale o tym przekonywała się w tej chwili Layla, leżąc w mchu, otoczona przez trzy nienaturalnie duże mrówki... Będzie musiała znaleźć sposób by powrócić do dawnego wzrostu, inaczej może być niewesoło...
dominikańczyk:
- Pierwszy test wyszedł ci o dziwo bardzo dobrze, ale jak poradziłbyś sobie z bestią odporną na ogień, hę... ? Gryzłbyś ziemię. - dodał po chwili bez ogródek. - Teraz zagramy w kilka gier. Pierwszą z nich będą Silvertonśkie Szałatachy. Nie znasz reguł? Ależ komu to przeszkadza? - powiedział, wyjaśniając mu po chwili na czym będzie to wszystko polegać. Dormget przegrał 5 pierwszych partii w mgnieniu oka. Jednak w szóstej zdołał się obronić przed ostatecznym ciosem Arglandida przez całe siedem minut, na co czarodziej pokiwał głową z uznaniem. - To mi wystarczy. - dodał. - Gotowy na kolejny sprawdzian?! Z resztą, to nieważne... - Furdz poczuł, jak przenosi się do jakiegoś zupełnie innego miejsca.
- Jesteś w Puszczy Zabrahovskiej. - oznajmił bagienny czarownik. - Zabij te mięsożerne rośliny, co rosną wokół ciebie NIE UŻYWAJĄC ostrza, ani zaklęć... Czas start... [chciałbym, abyś trochę się tu rozpisał, min. tak jak w poprzednim poście i aby już ci nie poszło tak łatwo, włóż w to więcej wysiłku twojej postaci:) Cię to prawie nic nie kosztuje;] ]
Donki:
Ogłoszenia na tablicy w Silvertown:
"Potrzebuję opiekunki do dziecka, cierpliwej, młodej i sympatycznej kobiety z dobrej rodziny - lady Raddigan, wrzosowa posiadłość"
"Szukam miłej pani do towarzystwa, wiek 19-30 lat, wino i kolacja za darmo! Lord Bratchmore, wdowiec (hura!) - ulica diamentowa, apartament naprzeciwko piekarni Lengersona"
"Firma alchemiczna Abrahor i spółka, na ulicy Rudigara poszukuje maga, testera mikstur - darmowe szkolenie na miejscu. Zatrudnienie minimum na tydzień, praca 4 godzinna pensję, pensja wynosi 6 monet na dzień
"Szukam sponsora, 2 piwa dziennie dla obywatela Druggina, w zamian dozgonna wdzięczność - w razie kontaktu wystarczy podać się za sponsora Drugy''ego w dowolnej z tutejszych spelunek, a ja już się znajdę"
"Potrzebuję usług barda na wesele - jakieś sztuczki, śpiewy, granie, bardzo dobrze płacę, ale i wymagam. Chętnych proszę o zgłoszenie się do mojej willi na diamentowej - największy dom, jaki jest na ulicy, poznać po złotej bramie"
"Potrzebuję kogoś, kto przekona moją teściową, że te czerwone grzyby w białe kropki są jadalne i na dodatek bardzo zdrowe... wymagane bogate słownictwo, umiejętności aktorskie i dar przekonywania. Zapłacę 16 monetami - kontakt w tawernie "Złocisty kufel", pytać o Gabriego Cwaniaka"
"Straż miejska poszukuje obywatela imieniem Drugnan, podobno planuje wielki napad na bank. Ten kto pomoże w schwytaniu tego łotra, otrzyma zwykłą nagrodę za pomoc + bonus 10 złotych ze względu na wagę zagrożenia"
"Drodzy rodacy. Chociaż niedawno skończyliśmy wojnę przeciw półolbrzymom, półorkom i mrocznym elfom, musimy stawić czoła nowemu zagrożeniu. Te czasy nie są dla nas łaskawe. W górach zwanych Mglistymi Szczytami przywoływane są legiony demonów przez szalonego czarodzieja, dążącego do władzy nad światem. Musimy zniszczyć zło w zarodku!!! Dlatego ci, którzy chcą osiągnąć sławę, pieniądze i wieczną pamięć o swych czynach proszeni są o udanie się do generała Battlestroma w koszarach królewskiej armii. Niedoszli najemnicy będą mieli zapewniony darmowy pobyt w gospodach: "Łabędzi Śpiew" i "Gniazdko Yagiellina", oraz w zajeździe "Pod Trąbą Jerychońską" do czasu ogłoszenia szczęśliwców biorących udział w ekspedycji specjalnej. Reszta wejdzie w skład V i VI, a może nawet i VII najemnego korpusu lśniącego ostrza. Zachęcam do służby każdego, kto umie walczyć i nie pogardzi dość sporym żołdem."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Król poważnie zabrał się za zagrożenie ze strony dentara... I słusznie. Moja zadanie wykonane, ale to nie oznacza, że to koniec tej opowieści. Skąd - zdecydowałem zapisać się do tych oddziałów specjlanych - nie tylko ze względu, by ratować świat. Podobno najemnicy mają niezły żołd. Podobno...
------------------------------------
Jakiś czas po ogłoszeniu króla wybrałem się do nie, by zapisać się.
- Dzień dobry Tichondriusie - rzekł król w sali tronowej - Jak zapewne zauważyłeś, szykujemy się do tej wojny. A więc co cię jeszcze sprowadza do mnie?
- Oddziały specjalne. Chcę się zapisać. - odpowiedziałem krótko

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

morze:
- Aha - król spojrzał na Tichondriusa - Ale to nie do mnie. Tym się zajmuje generał Battlestrom, jak z resztą wspomniałem w ogłoszeniu. Ale nie przejmuj się, powiem mu o twojej kandydaturze przy najbliższej okazji. Nie licz, że będziesz miał z tego powodu specjalne względy. Tak jak wszyscy czekaj do ogłoszenia wyników. Wybierz jedną z gospód do ogłoszenia. Przypuszczam, że znajdziesz kogoś, z kim mógłbyś się skumplować i spędzić czas oczekiwania... No więc, czas się pożegnać, od tej chwili zamek jest już dla ciebie niedostępny, tak jak dla reszty gości. Z powodu narad wojennych i nie tylko. Że tak kulturalnie powiem... wynocha. - król uśmiechnął się, dając wampirowi jasno do zrozumienia, że uważa rozmowę za skończoną.
Kalej:
[ok, miał się tobą zająć rusty, dlatego zwlekałem, ale już ja cię przejmę. Jedna rada, myśli postaci pisz kursywą]
Obudził się wśród wysokich dębów na leśnej polanie, usiłując sobie przypomnieć wczorajszy dzień. Delmond..., upadły paldyn..., wojownik z legendarną zbroją... Aha, a więc na tym się skończyło. Wstał, rozglądając się za towarzyszem. Z przerażeniem odkrył, że ten leży bez zbroi z wielką, krwawą plamą na piersi. Wyciągnął broń, będąc w pełnej gotowości do ataku lub obrony. Nagle poczuł, jak jego ciało zamiera w bezruchu. Usłyszał za sobą kroki jednej osoby. Po chwili przed nim pojawił się chuderlawy mag. Słyszał o nich, byli rasą niezmiernie słabą fizycznie, ale posiadającą niezwykle rozwinięty umysł.
- Witaj, zaklęcie paraliżu potrwa jeszcze z 3 minuty, więc nic przez ten czas cię nie zje. Informuję cię, że twój kolega zginął tylko dlatego, że nie chciał oddać zbroi. Ty też możesz zginąć, jeśli udasz się do upadłego paladyna i będziesz mu truł. Friydyia wie, co dla niego dobre... i twój "cel" zrobi wszystko, co mu każe. Zbroja jest mu potrzebna, ponieważ dowódca armii demonów musi się ładnie wyróżniać. Przyznasz, że dla ludzkiej armii będzie niezłym widokiem horda demonów prowadzona przez paladyna... Dobra, to już spływam, a właściwie się rozpływam. - dodał, znikając w gęstym obłoku. Xaar zaczął już odzyskiwać czucie w kończynach. Jego zadanie właśnie znacznie zyskało na trudności, ale i na znaczeniu. Tylko czy to pierwsze nie przerasta drugiego. Samemu przecież nie da rady potężnemu wojownikowi w towarzystwie demonów, gdyby chociaż Calversir żył... Powinien chyba wrócić do Delmond i omówić z mnichami plan działania...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Odrzuciłem broń i wszystko co miałem na ziemię i zacząłem się zastanawiać.
Jak tu pokonać te... 4 rośliny. Nie widzę żeby miały jakieś oczy, nos czy uszy żeby mnie wyczuć... Może ma jakiś szósty... Zmysł. Ciekawe co czuje.
Schyliłem się i podniosłem mały kamyk z ziemi. Zamachnąłem się i rzuciłem obok jednej rośliny. Dość blisko. Nie zareagowała. Stała jak zaklęta.
Co to do jasnej cho... ciasnej ma być.
Obok mnie przebiegała polna mysz. To było dziwne, ale przydatne w tej chwili. Złapałem ją szybkim ruchem i rzuciłem tam gdzie przed chwilą kamień. Ku mojemu zdziwieniu roślina złapała mysz. W powietrzu a potem zjadła.
A więc czuje mięso. Co mam więc zrobić? Jak tylko znajdę się w jej zasięgu dziabnie i zje. Jednak nie mam innego wyjścia. Gdybym zrobił unik przed atakiem miałbym ułamek sekundy żeby ją zneutralizować... Ale jak? Nie mogę użyć miecza. Mógłbym rzucić się jej na łodygę, nie sięgnęłaby mnie. Miałbym więcej czasu, ale i tak nic bym nie zrobił bez ostrza.... Zaraz... Czego ja się uczyłem o takich... Roślinach? Mało. Pamiętam że mieliśmy coś o budowie tych stworów... Eeee... Jak to było... Długa dosyć miękka łodyga, zakończona wielkim ''kwiatem'' który był porośnięty liśćmi wśród których była paszcza. Niewidoczna. A w niej wielkie zęby jadowe... A może bez jadu? Bez. Na pewno bez. Coś też było że nie zjadają swoich ofiar tylko wysysają krew i wypluwają ciało. Mniejsze ofiary połykają... Jak małe myszki... Już wiem co zrobię. Rzucę się na łodygę, przegryzę ją i wypruje flaki.

Podbiegłem do rośliny i stanąłem tak aby mnie nie dosięgła. Czuła mnie. Kręciła się niespokojnie. Przygotowała się do ataku. Ruszyłem się delikatnie by sprawdzić jej czujność. Była okropnie szybka. Nie miałem szans. Ku mojemu zdziwieniu, w miejscu gdzie stałem wcześniej stała myszka. Nie. To był szczur. podkradłem się i złapałem go. Podszedłem do rośliny. Tam gdzie wcześniej. Znowu zaczęła się kręcić. Szybko rzuciłem szczura w drugą stronę. Gdy Ona go łapała, ja skoczyłem z drugiej strony. Szybko wskoczyłem na łodygę i czym prędzej przegryzłem ją. Nie chciałem opić się szczurzej krwi. Łodyga była wyjątkowo miękka co niesłychanie ułatwiło mi zadanie. Potem wsadziłem rękę do środka i zacząłem wyrywać wszystkie flaki ze środka... Chociaż ''flaki'' to zła nazwa, to przecież roślina. Majstrując w łodydze poczułem ciepłą krew szczura. Nie zwracałem jednak na to uwagi i zabijałem roślinę. Wydawała dziwne odgłosy. Coś jak ból i płacz tylko że w tym wydaniu brzmiało to okropniej. Zaczęła upadać. Zeskoczyłem z łodygi. Potrząsnąłem ''kwiatem'' i gdy stwierdziłem że nie jest już zagrożeniem: wyrwałem jej zęby. Mogły się przydać podczas niszczenia pozostałych ''zjadaczów elfów''. Odrzuciłem zęby na bok. Wytarłem umazane jakąś dziwną mazią ręce o trawę. Odpocząłem chwilę i podniosłem się z ziemi.
Dobra. Jeszcze trzy. Trzeba coś wykombinować. Może uda się je wykończyć tak samo jak tą tutaj... Tyle że... Nie mam już szczurów. Rozejrzałem się dookoła. Klasnąłem w dłonie. Ale mam szczęście. Nad jedną roślinką jest wielka gałąź wystająca z drzewa obok. Wdrapałem się wszedłem na gałąź nad potworem, zdałem sobie jednak sprawę z tego że nie dam rady się utrzymać na śliskiej łodydze. Wejście było łatwe. Mogłem podskoczyć i złapać się liści. Potem się podciągnąć. Jeśli teraz zeskoczę i złapię się łodygi to spadnę a roślina mnie zje. A jak złapie się liścia to on na 100% urwie się... chyba że...
Zszedłem z drzewa i podbiegłem do kupki zębów rośliny. Zabrałem jeden i wróciłem na drzewo. Wszedłem na gałąź. Nie była wysoko więc nie ma mowy o tym żebym coś sobie zrobił. Była jednak roślina która nie zostawi mnie na ziemi. Zje mnie. Można tego uniknąć. Zeskoczyłem. Szybko wbiłem ząb w łodygę, podciągnąłem się i złapałem się liścia. Strasznie się roślina kręciła więc trudno było wytrzymać. Mimo trudności, rozprułem dziurę po zębie i zniszczyłem wroga. Zeskoczyłem.
Z ostatnimi nie będzie tak łatwo. Trzeba coś wykombinować. Hmm... zaczynam to nawet lubić. Myślałem chwilę. Kilka minut. Aha! Chwila myślenia i mam pomysł. Sprawie że to coś nadzieje się na pułapkę.
Wyrwałem z drzewa kij. Długi kij. Chciałem pójść po nóż by go zaostrzyć lecz przypomniałem sobie o zakazie. Zwróciłem się w stronę maga.
-Mogę użyć noża do zaostrzenia?
-Nie. Wyobraź sobie że nie mas broni.
Kiwnąłem głową i zacząłem rozglądać się za czymś ostrym.
Ząb! Raczej nie naostrzę nim kija ale mogę go na niego nadziać.
Wziąłem jeden ząb i zacząłem w nim żłopać. Było to łatwe bo drugi koniec zęba był miękki. Złapałem broń i zacząłem iść w stronę wroga. Zauważyłem jednak kamień wyglądający na bardzo ostry.
Hmm... jeszcze kilka bronie nie zaszkodzi.
Urwałem kilka badylów i zaostrzyłem kamieniem. W jedną rękę złapałem zębową włócznie a w drugą jeden z zaostrzonych badyli. Podszedłem do rośliny tak abo mogła mnie dziabnąć. Zaatakowała. Od razu nadziała się na włócznie. Zacząłem wbijać badyle. po jakiś czasie wyglądała jak jeż. Zdechła. Wyjąłem broń z niej i odłożyłem. Tym samym sposobem wykończyłem ostatnią roślinę. Tylko że ostatnia zraniła mnie w ramie. Misja wykonana. Środowisko znowu się zmieniło. Byłem w jaskini Łowcy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudził się.
Był wieczór. Drugi dzień po zakupieniu przez niego nowego wyposażenia. Przeciągnął się i spojrzał w bok. Obok niego leżała piękna dziewczyna o orientalnej urodzie. Uśmiechnął się. Czuł, że jest pełen energii do działania. Pochylił się nad śpiącą i delikatnie ucałował w czoło. Niech śpi. Już jej zapłacił...
Wstał i próbując zbytnio nie hałasować ubrał się w zbroję. Już miał wyjść, gdy dziewczyna poruszyła się i otworzyła oczy.
-Kotku, gdzie idziesz...?
Paladyn westchnął.
- Mówiłem ci. Do króla. A potem na wojnę... Pieniądze leżą na stoliku.
Dziewczyna usiadła na łóżku nie przejmując się tym, że koc opadł z jej ramion, a ona jest naga.
- Nie rozumiesz...-powiedziała- ja...Ja cię naprawdę polubiłam.
Raziel zbliżył się do łóżka i uśmiechnął się do niej.
- Wiem. Ale te pieniądze, to nie jest zapłata. To prezent. Wiem, że utrzymujesz matkę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął stamtąd wisiorek z rubinem.
- Masz. - podał jej- o dla ciebie. Pamiętaj o mnie. A gdybym...Wrócił, to może sie jeszcze spotkamy... Jak chcesz.
- Chcę. - Przybliżyła się i objęła go.- Idź, Paladynie. Miło było.
Raziel pogłaskał ją po głowie i wstał. Jeszcze raz spojrzał na nią i wyszedł za drzwi.

***

Dziewczyna wstała i przeciągnęła się. Spojrzała na stolik i szybko policzyła monety. Serce zaczęło bić jej szybciej. Przecież...To wystarczy, aby zaczęła nowe życie!
Zaczęła się śmiać. Już nigdy więcej nie będzie robić tego za pieniądze!
Razielu- pomyślała- niech bogowie mają cię w opiece.

***

Szedł prężnym krokiem poprzez zatłoczone, oświetlone ulice. Zewsząd dobiegał go gwar. On jednak był maksymalnie skupiony. Prawo, lewo, prosto, prawo... Są. Koszary miejskie.
Przy bramie stali żołnierze, lecz, gdy tylko podał im powód swojego przybycia uśmiechnęli się i zaprosili go do środka.
Gdy wszedł do głównego budynku koszar skierowano go prostym korytarzem w stronę komnaty generała Battlestroma.
Stanął przed drzwiami i z trzaskiem rozprostował palce. Po kręgosłupie przebiegł mu przyjemny dreszczyk. Wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę.

[ Teraz pan MG :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

cedricek:
[Zanim przejdę do fabuły - taka sprawa, skąd miałeś wisiorek z rubinem?;] To ci już odpuszczę, ale na przyszłość musisz uważać na takie rzeczy...]
- Śmiało, przecież nie idziesz z wizytą do teściów... - zachęcił go pogodny głos dobrze zbudowanego, uśmiechniętego mężczyzny w lśniącej zbroi płytowej. - Słuchaj, nie ma tutaj dużo do roboty. Podasz mi parę informacji o sobie, czyli: jak się nazywasz, co możesz zaoferować naszej armii, oraz czy wolałbyś walczyć jako zwykły najemny żołnierz, czy jako członek oddziału specjalnego. Kiedy to zrobisz, opuścisz tą komnatę i udasz się do jednej z 3 wymienionych w ogłoszeniu gospód. No, to plan już znasz. Przystąp do wykonania.
dominikańczyk:
- Niedługo zostaniesz odesłany z powrotem na bagna. Wcale nie jest z tobą tak najgorzej, chociaż, jeśli zostaniesz wypatrzony przez wiwernę, to nie wróżę ci żadnej przyszłości. Ale, zauważyłem, że teraz mogę ci pokazać, co i jak i nauczę cię 2 prostych zaklęć... [domi, uczysz się lewitacji, zaklęcia poziomu 1 i drewnianej skóry, zaklęcia poziomu 2, którego możesz używać dopiero, kiedy nabędziesz umiejętność rzucania czarów tegoż poziomu] Lewitacja pozwoli uniknąć ci "utopienia" się w grząskim terenie, a drewniana skóra uchroni cię przed kłami pewnych, niestety, drapieżnych i nie lubiących ludzi zwierząt. Rozumiesz, jak korzystać z tego, co ci dałem? Musisz, inaczej zginiesz, miłej podróży... - Arglandid uśmiechnął się i pomachał Dormgetowi na do widzenia. Po chwili czarodziej znów znajdował się na bagnach, bogatszy o nowe doświadczenia i zaklęcia.
Do wszystkich:
Piszcie posty!!! Rozumiem, że jest szkoła, ale ogień trwa. Jak nie wiecie, co pisać, to chyba znacie moje gg... Na razie jeszcze jest ulgowo, ale jeśli do czwartku nic nie ruszy, liczba graczy się zmniejszy, a w każdym razie polecą warny...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

PD cz.2

Krótko:
Kalejdoskop86 i donki po 50 PD
dominikańczyk i morze 200 PD
Smoczy Wilq, Deedi, Rusty Mike 250 PD

Komentarzy nie udzielam ! :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Daedel podrapał się po brodzie. Ogłoszenia nie wydały mu się zbyt atrakcyjne, ale przecież nikt nie chodzi pracować z przyjemności. „Opiekunka ze mnie żadna, pani do towarzystwa tym bardziej. Sponsora sam potrzebuję… Heh może sam podobną karteczkę wywieszę?”. Dość interesująca wydała się elfowi propozycja pracy przy miksturach. Trochę się na nich znał jako mag, ale bardziej zaawansowana alchemia zaczynała się w późniejszych latach na uniwersytecie, na razie miał coś w stylu wstępu do tej dziedziny wiedzy. I jeszcze była to praca na minimum tydzień, a coś zawsze może mu „wypaść” i będzie musiał wyjechać. Młodzieniec postanowił, że się jeszcze nad tym zastanowi.
Kusząco wyglądała także oferta ze schwytaniem tego łotra. Daedel lubił łapać przestępców, przyczyniał się w ten sposób, że świat stawał się choć odrobinę lepszy. Nie miał jednak pojęcia, gdzie szukać tego opryszka. Postanowił, że jak tylko spotka jakiegoś strażnika, to wypyta się go o wszystko z możliwe na temat tego zbója.
Kolejne ogłoszenie nieco przygnębiło elfa. Kto normalny chciałby zabijać kogoś ze swojej rodziny?! Tym bardziej teściową! Matkę żony!
- Ludzie są jednak barbarzyńcami…- mruknął Daedel jednocześnie konstruując w głowie plan w jaki sposób mógłby przechytrzyć tego dwulicowego padalca. Postanowił, że wybierze się do karczmy w której znajduje się zleceniodawca zabicia kobiety.
Tawerna „Złocisty kufel” wyglądała nienajgorzej jak na standardy ludzkich oberży. Podłoga nie kleiła się tak bardzo od piwa i tylko gdzieniegdzie można było dostrzec zaspanych pijaczków przy okrągłych stolikach. Elf od razu podszedł do baru, gdyż nie chciał, by ktoś go zaczepił. Miał już dość rozmów z obdartusami i osobami, które są poniżej pewnego poziomu.
- Szukam Gabriego Cwaniaka. Jestem z ogłoszenia.- Karczmarz spojrzał na młodzieńca ze znużeniem. Widocznie nie takie rzeczy w życiu widział, żeby go zadziwił widok łysego elfa… Szynkarz machnął leniwie w stronę jednego ze stolików przy którym siedział szczupły mężczyzna popijając najprawdopodobniej piwo. Daedel od razu szybkim krokiem podszedł do zleceniodawcy.
- Witam.- zaczął elf. Gabri sięgał już po jakiś sztylet zza pazuchy więc chłopak go uspokoił- ja w sprawie ogłoszenia. Myślę, ze jednak nie będę musiał przekonywać twojej teściowej do jedzenia tych… muchomorów, masz muchomory tak?- mężczyzna odpowiedział kiwnięciem głowy- Tak się składa, ze znam się na magii i mogę z łatwością sprawić, by twoje muchomory wygladały dla twojej teściowej jak na przykład borowiki. Ona mam nadzieję, ze lubi grzyby, bo przemiana ich w coś innego jest bardziej czasochłonna, a przez to drożej Cię wyniesie. Płacisz od razu jak zobaczysz że muchomory nie są muchomorami, zgoda?- Daedel sprawiał wrażenie pewnego siebie, a w rzeczywistości że tak powiem… srał w gacie. Nie był pewien, czy uda mu się zmienić kolor tych grzybów. A co jeśli koleś ma sporo kasy i zażyczy sobie czegoś innego…. Chłopak jednak lubił te przypływy adrenaliny…


[MG, czekam teraz na reakcje Gabriego i ewentualny rezultat zaklęcia :P. Jeżeli się nie uda to chciałbym dostać jeszcze szanse wmówienie zleceniodawcy czegoś innego :D]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować