Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

[Maka- Sorry :) Następnym razem uzgodnię...]

Przez chwilę stałem w milczeniu. Potem spojrzałem na twarz generała i zobaczyłem człowieka, za którego mógłbym zginąć.
Wyprostowany, lekko uśmiechnięty z przedwczesnymi zmarszczkami wokół oczu. Widać było, że mam przed sobą prawdziwego wojownika.
- Nazywam się Raziel. Jestem Paladynem. Podczas trwania wojny dowodziłem małym oddziałem specjalnym...No, dywersyjnym, więc sądzę, że w takim bym się sprawdził. Jeśli nie ma takiej możliwości, to dostosuję się oczywiście do rozkazów. Zamelduję się w karczmie ,,Łabędzi Śpiew"...I tam oczekiwał będę na rozkazy.
Potem pożegnałem się i wyszedłem z komnaty. Chwilę później byłem pod drzwiami karczmy.

[ Teraz MG :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

donki:
- Zmienić kolor... Hmm... Niby niegłupi pomysł, ale nie wiem czy się powiedzie. Dobra, zobaczmy, co potrafisz. - Daedel wziął 2 grzyby do rąk i skupił się na muchomorach ze wszystkich sił, przywołując moc zaklęcia... Jego myśli wypełniało tylko jedno słowo: "borowiki". Zamknął oczy, po chwili je otwierając i uwalniając moc. Oba grzyby rozprysły się na dziesiątki kawałków. Gabri spoglądał na niego z ironicznym uśmiechem.
- Wielki mag mi się trafił. - roześmiał się. - Dobra, teraz wymyśl szybko coś innego, albo spadaj stąd. Tylko tym razem ma działać, bo moja niecierpliwość jest bardzo znana w tych okolicach...
cedricek:
Wszedł do środka swobodnym krokiem. Powitał go młody brunet, szczerzący zęby w głupim uśmiechu, kiedy tylko powiedział mu, po co przyszedł, uśmiech zyskał dodatkową dawkę głupoty.
- Ma pan farta, trafiło się panu ostatnie miejsce, pokój, numer 45, dzielić go pan będzie z Traglinem Szybkopalcym i Edwinem Magnusem. W chwili obecnej są w środku. Każdy z was ma po kluczu, radziłbym nie zostawiać więc nic cennego. Mam nadzieję, że czas oczekiwania na wyniki naboru upłynie panu niezwykle miło. Do zobaczenia.
Deedi:
Szalony nymar znowu wdarł się do jego umysłu.
- Co, mało ci było koszmaru w umyśle ukochanej? Nie przekonałeś się jeszcze, co mogę zrobić z ludźmi i wszystkimi istotami im podobnymi? Jeśli tak, to lepiej ruszaj swoje leniwe cztery litery z ziem ludzi, bo spotka cię coś gorszego od śmierci, trwającego dopóki ja nie umrę, a zamierzam jeszcze żyć ładne parędziesiąt lat. Powiem więcej, przy bramie czeka ktoś na ciebie... Spotkaj się z nim, grzecznie cię proszę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 30.08.2008 o 18:25, Maka1992 napisał:

Kalej:
[ok, miał się tobą zająć rusty, dlatego zwlekałem, ale już ja cię przejmę. Jedna rada,
myśli postaci pisz kursywą]
Obudził się wśród wysokich dębów na leśnej polanie, usiłując sobie przypomnieć wczorajszy
dzień. Delmond..., upadły paldyn..., wojownik z legendarną zbroją... Aha, a więc na tym
się skończyło. Wstał, rozglądając się za towarzyszem. Z przerażeniem odkrył, że ten leży
bez zbroi z wielką, krwawą plamą na piersi. Wyciągnął broń, będąc w pełnej gotowości
do ataku lub obrony. Nagle poczuł, jak jego ciało zamiera w bezruchu. Usłyszał za sobą
kroki jednej osoby. Po chwili przed nim pojawił się chuderlawy mag. Słyszał o nich, byli
rasą niezmiernie słabą fizycznie, ale posiadającą niezwykle rozwinięty umysł.
- Witaj, zaklęcie paraliżu potrwa jeszcze z 3 minuty, więc nic przez ten czas cię nie
zje. Informuję cię, że twój kolega zginął tylko dlatego, że nie chciał oddać zbroi. Ty
też możesz zginąć, jeśli udasz się do upadłego paladyna i będziesz mu truł. Friydyia
wie, co dla niego dobre... i twój "cel" zrobi wszystko, co mu każe. Zbroja jest mu potrzebna,
ponieważ dowódca armii demonów musi się ładnie wyróżniać. Przyznasz, że dla ludzkiej
armii będzie niezłym widokiem horda demonów prowadzona przez paladyna... Dobra, to już
spływam, a właściwie się rozpływam. - dodał, znikając w gęstym obłoku. Xaar zaczął już
odzyskiwać czucie w kończynach. Jego zadanie właśnie znacznie zyskało na trudności, ale
i na znaczeniu. Tylko czy to pierwsze nie przerasta drugiego. Samemu przecież nie da
rady potężnemu wojownikowi w towarzystwie demonów, gdyby chociaż Calversir żył... Powinien
chyba wrócić do Delmond i omówić z mnichami plan działania...

Xaar niezwłocznie wstał i zakopał swego martwego towarzysza i ruszył ku Delmond. Po drodze widział wojowników walczących z orkami, a całe miasto było było w ogniu. Świątynia została na wpół zburzona, a mnisi zostali wymordowani. Jedynie ten, z którym przedtem rozmawiał, jeszcze żył.
-Nie... oni, nie żyją... ja się schowałem i...
-Co się stało! -wykrzyknąłem.
-Orkowie wraz z półolbrzymami przyszli i zniszczyli miasto! Był z nimi pewien mag, który... ech, szkoda mówić, szkoda! -i mnich zaczął płakać. Xaarowi zrobiło się przykro, ale wiedział, że oblężenie twierdzy, jego domu jak i zniszczenie tej wioski nie było przypadkowe.
-Posłuchaj, był ze mną wojownik, który miał zbroję, tę o której mówiłeś i...
-No to jesteśmy zgubieni! -wyszlochał. -Ten mag miał na sobie tę zbroję, a jeśli zdobędzie więcej tych artefaktów, wielki demon przybędzie i zniszczy ten świat!
-Calvesir... to był ten wojownik...
-CO?! Czy miał na szyi tatuaż z przedziwnym wzorem?
-Tak, miał, ale co to ma...
-To naznaczenie, które dali mu bogowie. Gdyby stracił zbroję, może raz się odrodzić. Mam nadzieję, że go nie zakopałeś?
-Nie, wykopałem tylko dół i przykryłem ją patykami, później go zakopię, ale widzę, że to nie będzie potrzebne...
Wtem przyszedł Calvesir, który był w pełni sił.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Siedząc w lesie i zastanawiając się jak dostać się do miasta zauważyłem w oddali karawane. Od razu ruszyłem w ich stronę. Szybko dobiegłem do ostatniego wozu. Na wozie siedział jeden elf. Idealna okazja. Szybko go strąciłem i zająłem jego miejsce. Pies szedł obok wozu. Nagle karawana się zatrzymała. Żołnierze zaczęli kontrolę. Zarzuciłem kaptur na głowę i czekałem. Ostatni wóz;
- złaź z wozu! - powiedział do mnie strażnik. Obejrzał wóz. – dobra możecie jechać. Karawana ruszyła. - Witamy w Dumiteriallyinum – dodał.

Oto jestem, dzielnica mieszkalna. Niczym nie przypomina to slumsów w których byłem wcześniej. Jakby zupełnie inne miasto. Wysokie, solidnie wykonane domy. Mieszkańcy względnie ubrani i zadbani. Ale to nie czas na zwiedzanie. Przy pierwszej okazji zeskoczyłem z wozu nim ktoś z karawany by się zorientował. Pies gdzieś pobiegł. Nieważne. Ruszyłem przed siebie główną drogą. Prowadziła ona wzdłuż murów (po półokręgu). Mniej więcej na wysokości centrum było rozwidlenie. Prowadziło dalej przed siebie na rynek. Tam właśnie zmierzała karawana. Natomiast drugie rozwidlenie było skierowane do centrum. Do gild. Tam się skierowałem. Po chwili spaceru mym oczom zaczęły ukazywać się gildie. W samym centrum była fontanna, w której stała statua jakiegoś mrocznego elfa. Na około niej spora droga. Przy której stały najpotężniejsze gildie w mieście. Pomiędzy budynkami widziałem mur. Zapewne slumsy. Spojrzałem w górę. Niektóre były naprawdę wysokie. Z perspektywy slumsów, w nocy nie myślałem, że coś tak wysokiego i eleganckiego może stać tak blisko syfu jaki mnie tam otaczał. Moje rozmyślanie przerwał głos psa. Szczekał przed jedną z gild. Był to mój nowy „towarzysz”. Podszedłem do niego. Nagle ktoś wyszedł z bramy gildii. Wyszedł z nich jakiś facet w szatach. Skierował się w moją stronę;
- to twój pies – spytał. Widać było, że jest zdenerwowany. Ciekawe czym…
- tak jakby… Błąka się za mną. – odpowiedziałem spoglądając na psa i uśmiechając się do niego, po czym podniosłem głowę i spojrzałem rozmówcy w oczy.
- to zabierz go – powiedział stanowczo mężczyzna w togach – strasznie nam przeszkadza – dodał.
- przeszkadza? W jaki sposób? – roześmiałem się.
- otóż głośno szczeka i nie możemy się skupić – powiedział. Wyraźnie był zbulwersowany moim zachowaniem.
- a czym takim się zajmujecie tam? – spojrzałem na ich gildie.
- ważnymi sprawami. Nie musisz znać szczegółów. Po prostu zabierz tego psa stąd. Sam też lepiej stąd znikaj. – powiedział tonem przypominającym groźbę. Zareagowałem na to śmiechem…
- i… co to… miało… być… - uspokoiłem się trochę – Groźba?! – krzyknąłem. Wtedy jeden ze strażników przy bramie gildii spokojnie do nas podszedł.
- jakiś problem? – zapytał jeden ze strażników.
- nie specjalnie – odpowiedziałem – Tak sobie rozmawiamy – dodałem. Strażnik spojrzał na mnie, po czym na mężczyznę w szatach.
- na pewno? – spytał faceta. Ten spojrzał na mnie i na psa. Ten na to gdzieś uciekł. Spojrzał w tedy na strażnika.
- tak. Ten pan… - skierował swój wzrok na mnie - …właśnie sobie idzie – na to strażnik odwrócił się i wrócił na swoje miejsce. Zaraz za nim poszedł mężczyzna w szatach.

No cóż… Trzeba się popytać ludzi, w której gildii pracował „mój” tajemniczy wróżbita. Akurat ktoś przechodziło obok. Zaczepiając go stanąłem plecami do gildii przed którą stoję.
- przepraszam. Szukam pewnego wróżbity. Słyszałem, że jest niesamowity i precyzyjny. Ponoć można go spotkać, w którejś z tych gild.
- hm… pewnie chodzi ci o tego ekscentryka. To ta za twoimi plecami – słowa te przeszyły mi umysł. Odbijały się od czaszki tworząc echo. Zamknąłem oczy i odwróciłem się. Oby ten facet w szatach nie był kimś waż… Moje myślenie przerwał mężczyzna, którego zaczepiłem; - a ten facet, z którym rozmawiałeś… Poznałem go po szatach, to był najwyższy kapłan w gildii. – cholera!
- dziękuje – ledwo wydusiłem z siebie te słowa i otworzyłem oczy. Mężczyzna odszedł a ja jak debil patrzałem na wrota gildii.

Spojrzałem w prawo i ruszyłem przed siebie. Na rozwidleniu głównych dróg skierowałem się w stronę rynku. Karawana, z którą się tu przedostałem handlowała magicznymi przedmiotami i miksturami. Koło jednego z wozów stał pies. Co za zwierzak. Jakby mną kierował. Podszedłem do wozu. Handlarz wydawał się zauroczony psem… Na mój widok handlarz przestał bawić się z psem, ten natomiast podszedł do mnie i usiadł.
- w czym mogę pomóc? – zapytał. Zwrócił uwagę na psa i dodał: - pański? Fajna psinka.
- tak jakby.
- przybłęd? Wygląda na to, że pana lubi. Więc w czym mogę pomóc?
- macie może mikstury niewidzialności?
- a coś się znajdzie – wskazał na wóz nieopodal. – podziękowałem i skierowałem się we wskazane miejsce. Pies spojrzał na mnie i szczeknął. Spojrzałem na niego i kiwnąłem głową negatywnie zakładając kapelusz. Zdaje się, że zrozumiał i został. Handlarzem przy tym wozie była kobieta.
- witam. W czym mogę pomóc – spojrzał się na mnie. Odchyliłem kapelusz i odwzajemniłem spojrzenie. Intensywnie wpatrywałem się w jej oczy.
- kolega nieopodal powiedział, że dostanę tu miksturę niewidzialności. – po czasie wpatrywania się w jej oczy odwróciła wzrok.
- znajdzie się coś. Dość rzadki towar, ale w ostatnim mieście udało nam się zdobyć dwie fiolki. Nie sądziłam, że tak szybko ktoś o nie poprosi – wyjęła je i pokazała mi – ile podać? – dodała.
- niech no sięgnę po… Hm…
- coś się stało? – spytała.
- nie mogę znaleźć sakwy – zaczynam się rozglądać jakbym jej szukał. Wydaje się, że uwierzyła.
- no trzeba uważać na złodziei – powiedziała – niestety nie mogę dać panu mikstury – dodała.
- oczywiście rozumiem – opuściłem kapelusz na oczy i odszedłem.
Teraz zostało mi poczekać do zmierzchu…

[jako, że ostatnio walnąłem parę błędów przy karcie, to umieszczam jeszcze raz]
Aktualizacja karty postaci:

Imię: Tur''garil
Rasa: Mroczny Elf
Klasa: Złodziej

PD: 300/3000
Reputacja: -8
Ekwipunek:
Sztylet,
Krótki miecz najemników,
Skórzana zbroja,
Skórzana czapka,
Peleryna z kapturem,
10 sztuk złota,

Umiejętności:
- Cichy chód

Towarzysz: Pies [nadal nie nadałem mu imienia ;p]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Leżałem na swoim łóżku w pokoju w gospodzie "Gniazdo Yagiellina". Zaraz po przyjściu do gospodarza zostałem przydzielony do pokoju z dwoma gościami: Fernusem, który lubi strzelać ze swojej kuszy we wszystko, co się rusza lub co go wnerwia [niech ten kot spoczywa w spokoju], a także z Merlinem - jakis taki ochędożony czarodziej. I co to za imię Merlin? Ogólnie dziwny typ... Raz powiedział: Miałem wizję. Piękna wizję! Było w nim królestwo - pełne szczęśliwych ludzi i bogactw. Byłęm tam! Mieszkałem w cudownym zamku i byłem doradcą król! Tylko... król miał takie głupie imię - Artur. Czy nie mam racji?!, ale oboje go zlekcewaliśmy i zajeśliśmy się swoimi sprawami... Wracając do meritum: leżałem na łózku z zamknietymi oczyma, a Merlin i Fernus popijali kiepską gorzałę na dole. W końcu... poczułem, że ktos siada w dole łóżka. Otworzyłem oczy i spojrzałem na płomienistą postać kobiety - Ayishę.
- No... Dawno się nie odzywałaś. Może nie chciałaś wyjaśnić kilku spraw?
- Chodzi co o to, że nie powiedziałam ci kim naprawdę jestem czy komu tak naprawdę slużę? - zapytała z złowieszczym usmiechem
- To i to... I nie tylko. Także o to, że skłamałaś mówiąc o Wayxesie.
- Tak z szczerze mówiąc, nie skłamałam. Powiedziałam, że spotkaliśmy się w sferach piekielnych, ale nie napomknąłem nic o tym, że wspólnie służyliśmy Władcy Demonów. Przynajmniej kiedyś tak było.
- Hm... A teraz służysz temu nymarowi. Czy on w ogóle wie o to bie? Że jesteś tak zwaną Królową Sukkubów?
- Nie. Nic a nic. Wyczuwa moją siłę i potęgę, ale nie nie zna nawet 1/10 prawdy.
- A więc co teraz zamierzasz moja droga?
- Wykonałeś swoje zadanie, więc jak na razie nie masz obroży na szyi. Podobnie ze mną. Pewnie pobawię się wrz z moimi siostrami albo co innego. NIe patrzę zbytnio daleko w przyszłość.
- Tylko na tyle, by znaleźć kolejną ofiarę?
- Hehe... Można tak powiedzieć. Cicho! Jest mój, kumacie?!
- Że co?!
- To moje siostry. Dziwią się, że ja cię dostałam, a nie żadna z nich. Już idę, juz idę! Wybacz, znalazły kolejnych głupich wieśniaków do zabicia. Na razie i życzę ci szczęścia.
- Dżięki... I na wzajem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

morze:
Tichondrius nie podniósł się z łóżka. Nie spodziewał się wizyty sukuba. Z dołu dobiegały go dźwięki ostrej imprezy. Piwo zapewne lało się tam strumieniami. Po chwili do jego pokoju zapukała kobieta, po chwili otwierając drzwi.
- Witam, eee... pana. Musi pan szybko zejść na dół i mi pomóc. W moim domu, kilka kroków stąd jest ghul... Nie wiem, jak się tam dostał. Nie mógł w żaden normalny sposób... Musi mi pan pomóc, zaprowadzę pana. To naprawdę tylko kilka kroków... Ta banda pijaków pewno by nawet tam nie doszła.


PISZCIE POSTY!!! JEŚLI DO ŚRODY FREKWENCJA SIE NIE POPRAWI, BĘDĘ ZMUSZONY W NAJLEPSZYM WYPADKU ZAWIESIĆ OGIEŃ.

Pozdrawiam:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ogłaszam oficjalnie że odchodzę.]
[Nie przez złego prowadzącego czy też słabą grę, tylko z braku czasu. Nie mogłem go nawet znaleźć na napisanie tego postu. Ba, na wejście na to forum. Oby Ogień dalej płonął.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pożegnałem się z magiem i zostałem przeniesiony na bagna. Mimo obaw przeszedłem przez nie spokojnie używając czaru lewitacji. Nie widziałem wielu potworów. Spotkałem tylko trzy gnolle które mnie od razu mnie zaatakowały. Na moje szczęście były słabe. Rozwaliłem je strzałą. Raz tylko miałem stracha kiedy przechodziła jakaś hydra. Dość daleko więc uniknąłem potyczki. Było mało potworów. Może dlatego że był dzień. Słyszałem że bagienne potwory żerują w nocy. No, ale liczy się to że przeszedłem. Za jakiś dzień powinienem był w Delmond. Na razie muszę odpocząć, zjeść coś. Przeszedłem jeszcze kilkaset metrów aż poczułem że jestem bezpieczny. Wszedłem na wysokie drzewo. Poczułem się tam wyjątkowo dobrze. Znalazłem dobre miejsce i położyłem się. Wszystkie rzeczy położyłem na gałęzi obok. Chciałem już iść spać, lecz przypomniałem sobie o żołądku. Bardo długo nie jadłem i byłem okropnie głodny. Po przypomnieniu sobie to głód zaczął jeszcze bardziej doskwierać. Aż zacząłem się trząść ze zmęczenia. Wyjąłem więc trzy jabłka, spory kawał kiełbasy, trochę chleba i zacząłem ucztę. Po kilku minutach było po wszystkim. Położyłem się, wyciągnąłem kawałek kiełbasy, która okropnie mi smakowała sięgając po nią zobaczyłem o dziwo... piwo. W malutkiej beczce. Właściwie niemożna było tego nazwać beczką, bo to było malutkie, ale zawsze. Wypiłem więc piwo, zagryzłem kiełbasą i usnąłem jak dziecko.

[sory że tak krótko, ale nie ma weny. Sory też że wcześniej nie pisałem postów. Mało czasu.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zerwałem się. Tak, przecież muszę się pośpieszyć jeśli chcę jeszcze zobaczyć się z Nadią. Wyleciałem z karczmy jak strzała i ruszyłem w stronę bramy. Rzeczywiście ktoś tam widocznie czekał na coś. Postać była w długim płaszczu z nałożonym kapturem na twarz. Nie rozpoznałem kto to jest. Powoli zacząłem iść w jego stronę...
[I tu Maka wkracza :D]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kobieta była bardzo przęjęta. Nie wiedziałem, czemu zwróciłą się z tym do mnie, ale nie mogłem jej odmówić. Po prostu nie mogłem!
- Dobrze, dobrze... Tylko niech pani się uspokoi! Teraz lepiej? Dobrze - niech pani zaprowadiz mnie do tego domu.
- Dziękuję, dziękuje bardzo. Prosże za mną. Szybko!

Kobieta zaprowadziła mnie do dzielnicy nędzy. Tam znajdowała się mała chałupa, z której było słychać wycie i dżwięk tłuczonego szkła.
- To właśnie mój dom... Zanim uciekłam, zorientowałam się, że ghul w piwnicy zrobił coś w rodzaju leża.
- A więc od tamtąd rozpocznę. A pani niech tu zostanie i będzie ostrożna.
Po tych słowach ruszyłem w kierunku drzwi. Powoli je otowrzyłem i zajrzałem do środka - totalne zniszczenia. Pełno roztrzaskanych mebli, ślady pazurów na ścianach i pełno krwi... Ale jednak coś mi tu nie pasowało - ślady pazurów były zdecydowanie większe niż u normalnego ghula. Zacząłem wgłębiać się do zniszczonego domu i nasłuchiwać jakich kolwiek dźwięków. W końcu usłyszałem szu za sobą. Odwórciłem się i ujrzałem sylwetkę jakieś kreatury, znikającej w następnym pokoju. Ruszyłem za bestią. Następny pokój musiał być jadalnią - poznałem po resztkach zastawy stołowej. Spojrzałem w prawo i zauważyłem niedomknięte drzwi do piwnicy. Zacząłem ostrożnie stąpać po podłodze i delikatnie otworzyłem drzwi. Schodząc po schodach widziałem coraz więcej krwi i śladów. W końcu byłem na dole... i nie było tam nic. Zacząłem powoli przechadzać się po piwnicy, gdy... coś rzuciło się na mnie z góry. Padłem pod ciężarem istoty, ale szybko odepchnąłem napastnika mocnym kopniakiem. Powstałem, wyciągnąłem mieczy i spojrzałem na potwora - to zdecydowanie nie był ghul normalny ghul. Był to graul - wyewoluowana wersje ghula. Był trzykrotnie większy od ghula i miał trzy ramiona. Graul zaczął mnie okrążać, by znaleźć słaby punkt mojej obrony. W końcu skoczył na mnie, co było wielkim błędem. Zrobiłem szybki unik i jednym cięciem odciąłem bestii jedno ramię. Bestia zawyła, ale ból tylko bardziej ją rozwścieczył. Odrzucił mnie pozostałymi ramionami na podłogę. Bestia zdecydowała się mnie dobić i rzcuiła się na mnie. W akcie desperacji uniosłem wój miecz prosto na niego... i przebiłem go na wylot. Graul tylko jeszcze raz zawył i padł. Wyciągnąłem z martwej besti swój miecz i skierowałem się po schodach na górę. Gdy otworzyłem drzwi - uderzyłem twarzą w jakąś zaporę. Drogę blokowała mi żelazna płyta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deedi:
- Witam Altaira. - powiedział oschły, ociekający mrokiem głos. Spod kaptura spojrzała na zabójcę szara czaszka z krwistoczerwonymi oczami. - Czym jestem - liszem. Liszem, którego istnienie jest zależne od tej samej osoby co twoje. Tylko od tej osoby, nikt więcej nie może mnie zabić, chyba, że zabierze mu moje filakterium, ale z tego co wiem, nasz przyjaciel pilnuje go jak oka w głowie. Mam ci pomóc w wyprawie na tereny półorków i półolbrzymów, a znam się nie tylko na magii, mój miecz zna krew setek istot. - ściszył głos i dodał. - Chodźmy, po drodze ujawnię ci mój plan zabójstwa naszego drogiego dentara-szaleńca...

edit: jutro mnie nie ma, pojutrze raczej też nie, więc nie narzekajcie, że nic nie piszę;p
aha i smocza, masz warna, jeśli do środy nic nie napiszesz, dojdzie drugi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudziłem się. Byłem bardzo wypoczęty i napakowany energią. Aż chciało mi się biec. Zabrałem więc rzeczy i pobiegłem tam gdzie sugerowała mapa. Był miły, rześki poranek. Czułem wilgoć i drobny wiatr. Dawno się tak miło nie czułem. Biegłem więc dalej. Szybko i bezszelestnie. Mijałem płochliwe dzikie zwierzęta. Gdybym chciał to bym upolował nawet tuzin saren, ale owładną mną doskonały nastrój i nie miałem ochoty zabijać zwierzątek. Przebiegłem ok 2 kilometry. Od miejsca w którym odpoczywałem do miasta Delmond było 5 kilometrów.
Jeszcze tylko 3 kilometry.
Po jednym kilometrze zacząłem się męczyć. Zwolniłem więc. Przeszedłem więc w głośniejszy trucht. Zacząłem wtedy płoszyć zwierzęta. Truchtem przebiegłem kilometr i zatrzymałem się na odpoczynek. Położyłem się na trawie mokrej od rosy i zjadłem kawałek kiełbasy po czym napiłem się piwa. Poszedłem dalej. Szedłem powoli rozkoszując się piękną naturą. Nic ciekawego się nie stało. często jednak słyszałem delikatne szmery traw z pewnością niesłyszalne dla ludzkiego ucha. Prześladowały mnie one od początku wyprawy przez las. Nie zwracałem uwagi, ale później zacząłem się chować bojąc się że to driady. Po nich nie mogłem się niczego spodziewać. Gdy od miasta dzieliło mnie kilkaset metrów poczułem chęć łażenia po drzewach. Przemieszczałem się więc po nich. Niemalże po samych czubkach. Po jakimś czasie widziałem już bardzo dokładny zarys miasta. Zszedłem z drzewa i poszedłem po ziemi. Spokojnie i dostojnie. Chciałem sprawić dobre wrażenie. Czasami się to liczy. Przeszedłem przez bramę bez problemów. Powiedziałem tylko strażnikom swoje imię i nazwisko po czym jeden z nich "machnął" na kartce coś co przypominało mnie. Nie pytałem się po co to bo mi się nie chciało. Przeszedłem kilka metrów w głąb miasta. A raczej mieściny. Małe domki, jeden klasztor modlącej się do nieznanego mi boga, jakaś karczma, szkoła i inne budynki kształcące kulturę.
Tak. To Delmond.
Skierowałem się w stronę karczmy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ktoś tu chyba się nudzi... Pierwej gnomi psychol, a teraz krwiożercze mrówki. Były wielkie, włochate, obrzydliwe i śmierdzące. Czy ja jestem jakaś księżniczka żeby mnie porywać i przez niewygody przenosić! To gdzie jest mój popierniczony książe z bajki? Zabrakło co, mistrzu przygód, o ile to można przygodami nazwać? Wyplułam coś zielonego, zwane niewątpliwe mchem ( w moim przypadku może to być arcyważny element środowiska i właśnie przyczyniam się do jego wyginięcia. Cóż zrobić?) i wolnym ruchem spróbowałam się podnieść. Strzeliło mi w biodrze. Reumatyzm? Mrówki, dotychczas czające się bez ruchu i obserwujące chrumknęły cichutko i zbliżyły się okrążając mnie. Boże, czemu to musi być takie włochate?
- No, patrzcie, patrzcie. - odezwał się głos Henricha Tinnyera w mojej głowie. Chyba.
- Goń się, ojczulku. Nie mam zbytnio czasu na pogawędki w stylu ''co mi zrobisz jak mnie złapiesz''. Przeszło ci?
Rechot przeszedł echem. Czarna mrówka capnęła mnie w pasie i uniosła do góry. Zrobiła to mocno i stanowczo, ale jednocześnie na tyle delikatnie by mnie nie uszkodzić. Zbytnio.
- A propos czasu to owszem nie zostało ci go wiele, a ja się spieszę na spotkanie ze starymi znajomymi. Ach, więc co to ja miałem? No, tak, ukarać cię!
Prychnęłam tylko. Na Nocturne, twój ojciec to ma poczucie humoru, ladacznico.
- Byłaś krnąbrna i nieposłuszna! Wciąż jesteś tylko rozwydrzonym bachorkiem utrzymującym się na rachunek kogoś innego...
- A ty jesteś moim rzecznikiem jakimś czy co? Piszesz biografię, koleś? - przerwałam mu. Oj, ma, oj ma, Maestro.
- Więc. ''Niech przeszłość przyszłością twą będzie, niech miejsca i czasy złączą się w eterze, a Imhoti króluje na płonącym niebie. Niech zmarli wstaną z grobów, niech co do przodu - tyłem lezie! Zapomniani oczym przeistoczą się w, a los twój zapisan drobnyn druczkiem!''. Miłej zabawy! - głos wyraźnie ucichł. Wyrwałam się z zamyślenia i rozjerzałam. Nie wiem czemu miałam wrażenie, że coś mnie połyka. Jakieś... Dziwne. Doszliśmy, jeśli mogę się tak wyrazić, to gniazda i mrów wszedł pod ziemię. Wszędzie mijaliśmy te małe stworki, przebyliśmy parę zakrętów. Większe owady kłapały na ''nasz'' widok. Jestem strasznie ciekaw co on zrobił. Ta, myślisz, że ja nie jestem? Po prostu palę się z ciekawości. Krajobraz tuneli robił się z lekka nudny... I jak nie huknie! Kilka chwil później dym opadł i mym oczom ukazał się jakże rajski widoczek wielkiej ręki młucącej powietrze. Z góry słychać było też jakieś śmiechy. Duża ilość mrówków [ :P ] ruszyła zabić palczastego przeciwnika, a reszta pobiegła po królową. Ja wylądowałam gdzieś w kącie, cały ten bałagan przebiegał w perfekcji, jakby każde stworzonko wiedziało co miało robić. W porównaniu z siedzibami ludzkimi, mrówki biły nas o głowę. Tymczasem do młucącej ręki doszła, o zgrozo, noga. Lawina ziemi zaczęła wszystko przygniatać. Tia, znając moje szczęście przeżyję tą rzeź tylko po to by wpaść w jeszcz większe tarapaty. Gdzieś z boku wierzgały mrówki, ciągnięte w dół. Tak, bardzo lubię mieć na twarzy dupę jakieś mrówki, skądże, mi to nie przeszkadza!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zmienić kolor... Hmm... Niby niegłupi pomysł, ale nie wiem czy się powiedzie. Dobra, zobaczmy, co potrafisz. - Daedel wziął 2 grzyby do rąk i skupił się na muchomorach ze wszystkich sił, przywołując moc zaklęcia... Jego myśli wypełniało tylko jedno słowo: "borowiki". Zamknął oczy, po chwili je otwierając i uwalniając moc. Oba grzyby rozprysły się na dziesiątki kawałków. Gabri spoglądał na niego z ironicznym uśmiechem.
- Wielki mag mi się trafił. - roześmiał się. - Dobra, teraz wymyśl szybko coś innego, albo spadaj stąd. Tylko tym razem ma działać, bo moja niecierpliwość jest bardzo znana w tych okolicach...
Teraz to Daedel nieco spanikował. Co prawda przewidział, że jego starania mogą odnieść podobny skutek i miał nawet na taką ewentualność kolejny plan. Był on jednak na tyle zuchwały że istniało prawdopodobieństwo, ze zleceniodawca nie da się w ten sposób wyrolować. No cóż. Próbować zawsze można…
- Jeżeli chcesz mam jeszcze kolejny czar w zanadrzu.- elf starał się robić wrażenie nie zbitego z tropu. Chyba mu się to udawało, bo Gabri nie parsknął śmiechem- To zaklęcie którego próbowałem użyć jest niesamowicie trudne i pochłania olbrzymie pokłady energii, gdyż ma za zadanie omamić wszystkich którzy mogą zobaczyć dany przedmiot. Nawet najbardziej wiekowi elfi magowie nie zawsze opanowują tego typu magię. Mogę jednak rzucić czar tak zwanej „precyzyjnej iluzji”. Będzie na nią podatne tylko jedno stworzenie (w tym przypadku twoja teściowa). Tylko ona będzie widziała w tych grzybach borowiki, ty czy ja będzie mógł z łatwością rozpoznać, ze to muchomory. Muszę Ci jednak przedtem zadać szereg pytań, bym mógł precyzyjnie dostroić zaklęcie do celu. Możemy zaczynać?- Gabri powoli kiwnął głową- Dobrze więc. Zacznijmy od tego jak ma na imię twoja teściowa?...
…Po dwóch godzinach zadawania pytań typu: „Czy twoja teściowa ma meszek pod nosem”, albo „czy twoja teściowa nie ma zębów? Jeśli tak to powiedz ile i których?”…
- Jeżeli odpowiedziałeś szczerze na wszystkie pytania to mogę zabierać się do przygotowania czaru. Proszę Cię tylko o to byś w trakcie rzucania mnie nie rozpraszał, gdyż to może zaprzepaścić godziny naszej pracy…- to rzekłszy Daedel postawił przed sobą na stole dwa dorodne muchomory. Następnie złożył dłonie jakby zaczynał się modlić. Można by nawet pomyśleć, ze to robi bo zaczął mamrotać niezrozumiale coś pod nosem. Po dwóch minutach takich „modłów” ręce elfa zaczęły się podnosić. Rozczapierzył palce (ten gest miał oznaczać, ze pobiera energię z otoczenia), by po chwili szybkim ruchem rąk dotknąć nimi grzybów. Miał przy tym tak skupioną minę, ze nie było innej rady- Gabri musiał mu uwirzyć, że ten rzucił czar na muchomory [:P].
- Proszę bardzo. Teraz tylko zanieś je swojej teściowej. Jestem pewien, że nie odróżni ich od borowików. Przypilnuj tylko, by nie było nikogo innego w pobliżu, bo wszyscy inni będą wiedzieć, że te grzyby nie są jadalne- "Jeżeli mi w to uwierzy to będę dzisiaj pić do upadłego…" pomyślał młodzieniec.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

morze:
Nie wiedział, czy istnieje jakikolwiek sposób na ucieczkę z tego więzienia. Może tu umrzeć z głodu, a nikt się o tym nie dowie. Słyszał niewyraźne rozmowy dochodzące zza drzwi.
- ... nie dowie się ...
- Ale przecież...
- ... chcemy mieć trupa ...
- ... jak będzie po wszystkim.
Udało mu się rozróżnić dwa głosy. Nie wiedział, czy jeden z nich nie należał do kobiety, która zaprowadziła go do tego domu... Dobrze by było, jakby się dowiedział. Jednak na pierwszym planie na razie była ucieczka stąd, na którą nie miał żadnego pomysłu.
donki:
- Hmm... powiem ci jedno. Zaimponowało mi twoje ryzyko. Może i jesteś magiem, ale ze sztuki nie umiesz na razie praktycznie nic przydatnego. Nie dam się nabrać na twoje oszustwo, ponieważ już sam robiłem kiedyś takie przekręty. Powinienem ci nakopać, ale nie zrobię tego. Podobasz mi się, masz tu 5 monet i poszukaj szczęścia gdzie indziej. Na pewno ktoś mniej doświadczony da się nabrać na twoje aktorskie sztuczki, ale nie taki weteran jak ja - Gabri Cwaniak.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

morze:
Był głodny i spragniony. Nie wiedział, którą godzinę siedzi już zamknięty w lochu. W końcu usłyszał jakieś szmery za drzwiami. Żelazna płyta odsunęła się. Nie ujrzał nikogo, ani nic podejrzanego. I to właśnie było podejrzane. Ostrożnie wyszedł ze swojego więzienia. Nagle ogarnęła go nienaturalna senność. Ostanie co pamiętał, to upadek na posadzkę...
Obudził się w swoim pokoju w gospodzie. Obok niego stali Fernus i Merlin.
- Okradli nas chłopie. Cały sprzęt, który tu zostawiliśmy, w tym złoto. Wiemy, że byliśmy nieodpowiedzialni, upijając się do nieprzytomności, ale co ty sobie myślałeś zasypiając sobie w otwartym pokoju i zapraszając jakieś panienki. - powiedział Merlin
- Jakie panienki? - wymamrotał Tichondrius.
- No, była tu taka jedna, co się o ciebie pytała. Powiedziała, że będzie na ciebie czekać w czwórce. Ma ci coś do powiedzenia. Może chce podzielić się z tobą łupami z włamania, co? Przyznaj się!
domi:
W karczmie od razu ktoś zaprosił go do picia, kilka innych osób śpiewało o młodych dziewczynach, a jeszcze inni zajęci byli bójką, lub usilnymi próbami nawiązania jakiejś logicznej dyskusji... Osoba, stawiająca mu piwo, zawołała go ponownie.

UWAGA: w związku z małą aktywnością graczy, do poniedziałku do godz. 20:00 chcę widzieć posty minimum 5 graczy z deklaracją chęci dalszej gry, w przeciwnym razie ogień zostaje w najlepszym wypadku zawieszony do przyszłych wakacji.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Deklaruję, deklaruję, że będę wciąż grał czy jak to mam napisać:D PS. Ja codziennie po 2-3 razy sprawdzam Ogień co nowego, żeby nie było, ale na razie nic nie piszę, bo początek roku i za bardzo nie mam czasu i głowy. Tzn. niedługo poprawię się :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[(W tle muzyka z Gwiezdnych Wojen plus słowa mówione jakby przez faceta w czarnym hełmie z chrypką) Maka - I willl play....]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować