Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

[Mistrzu jako właściciel baru.]

- Dzięki, dobry... mroczny elfie? Już nie wiadomo na kim można polegać, a na kim nie. Właśnie zabierałem się za sprzątanie, jak nagle wszedł ten młokos. Nie wiem skąd miał klucze. Wziął mnie z zaskoczenia... Swoją drogą nieźle sobie radzisz. Trzeba mieć mocne nerwy aby odważyć się na taki cios, gdybyś walczył z kimś bardziej wprawionym, to tamten zamiast łapać się za głowę, to bez wahania poderżnął by ci gardło, nie czekając na ciąg dalszy... - Spojrzałem na faceta z zaskoczeniem na twarzy... Po chwili zastanowienia odpowiedziałem;
- Ale walczyłem z jakimś dzieciakiem... W ogóle czego chcesz? - Zapytałem się podejrzliwie.
- Żebyś się kiedyś nie zdziwił, co taki dzieciak potrafi. A co do moich chęci, wiedz, że jestem człowiekiem honoru i nagradzam tych, którzy mi pomogli. Masz tu na początek trochę złociszy - rzucił do mnie sakiewkę z kilkunastoma monetami - Nie dziw się, że tak mało. Po prostu chcę się wpierw dowiedzieć, czy chcesz ode mnie czegoś zamiast pozostałej części nagrody. Może jakieś informacje... może nie odwiedza mnie tyle osób co gospodę "u Edgara" ale swoje wiem.
- Gdyby był bystrzejszy to puścił by mnie, a my byśmy teraz nie rozmawiali... Jednak teraz nie jest to ważne. Złotem nie pogardzę, a i informacji potrzebuję. Zacznijmy może od tego czy znajdę tu jakiś targ z magicznymi przedmiotami. Szczególnie zainteresowany jestem w eliksirach.
- Trafiłeś jak wilkołak do kopalni srebra... Ja ci akurat nie pomogę. Znam ludzi zajmujących się magią, kowalstwem, przemytem grudwandzkiego zioła, nielegalnie sprzedających zwoje z zaklęciami, ale przemysł alchemiczny to akurat nie moja broszka... Chociaż... O północy odwiedź mój lokal. Będzie tu czekał na ciebie niejaki Andres. On nie zajmuje się sprzedażą, ale zna więcej sklepów czarnorynkowych niż ja, sądzę, że mógłby ci pomóc... No, chyba, że chcesz je kupić normalnie, to u nikogo innego niż Zittanhermina, człowiek ma długie imię, ale i porządne eliksiry, za cenę taką samą jak inni, którzy sprzedają wywary niższej jakości. Znajdziesz go na głównym targowisku, niedaleko centrum. - Sam nie wiem... wydawał mi się zbyt skory do pomocy.
- Wy ludzie jesteście dla mnie zagadką. Jednak nie jest to teraz ważne. Powiedz mi jeszcze...
- Jest tu u ciebie gdzie się przespać?
- Tak, mam komórkę, trochę ciasną, ale łóżko jest, kufer na różne szpargały, oraz krzesło. Możesz tam spać ile tylko zechcesz i tak jej nigdy nie używam... No, raz na jakiś czas, kiedy jakiś desperat chce szybko przenocować, to zgadzam się za specjalną kwotę 30 monet za noc. Ale dopóki taki się nie zjawi, śpij za darmo.
- Ważne że jest łóżko... Zabił bym za wygodny sen.
- No cóż, uprzedzam, że do najwygodniejszych należeć nie będzie, ale przynajmniej jest za darmo. - uśmiechnął się
- Każde łóżko będzie lepsze od tego, na którym ostatnio spałem... Ale to już moje sprawy. - Zamyśliłem na chwilę - wrócę później by się przespać, a tymczasem bywaj... - Po tych słowach ruszyłem w stronę centrum. Doszedłem dość szybko do głównego targowiska. Było jeszcze dość puste, ale kilku handlarzy już było gotowych do przyjmowania klientów. Wśród nich był też Zittanhermin. Podszedłem by się rozejrzeć.
- O witam, witam… Eh… Czego tu? – Nie zdążyłem wydobyć z siebie słowa, gdy ten przerwał mi; - zresztą nie ważne! Idź stąd idź. Nie ma tu dla ciebie nic ciekawego. – Po tych słowach odwrócił się i poszedł na tyły swojego namiotu. Kiedy wrócił; - Ty tu nadal? No dobra powiedz czego chcesz to może Ci sprzedam.
- Szukam eliksiru…
- No przecież to jest z klep z eliksirami – przerwał mi znowu, po czym dodał – czego chcesz? Wywar miłosny? Mogę Ci sprzedać. Bierz, bierz i idź stąd. – Nie miałem zamiaru odchodzić z niczym. – Eh… Upierdliwy jesteś. Czego chcesz?
- Jak już mówiłem szukam eliksiru przemiany… - nie zdążyłem dokończyć gdy ten znowu mi przerwał;
- Nie! Przepisy zabraniają, a teraz idź stąd.
- Jak to zabraniają? – Byłem ciekaw.
- Obywatelstwo masz? Nie! Więc idź już. Klientów odstraszasz… - Rozejrzałem się. Nikogo nie było. Jednak nie ma co iść w zaparte, jeśli nie sprzeda mi to nie… Będzie trzeba odwiedzić Pod Trzema Wilkami później, a teraz… Następny przystanek akademia.
Kiedy dotarłem na miejsce ujrzałem wysoki ładnie zdobiony budynek akademi. Tak jak mówił Furtham… Nawet z zewnątrz widać było panujący w środku chaos. Strażnicy wchodzili i wychodzili z akademii. Tak jak też mówił przed wejściem stróż sprawdzał wszystkich. Znalazłem sobie dogodne miejsce z dala od gapiów i obserwowałem co się dzieje. Wychodzi, że księga z nazwiskami faktycznie jest zamykana w środku. Siedziałem tak do południa. W tym czasie zjadłem też ostatnią rację żywności. Z obserwacji wywnioskowałem, że to mniej więcej do tej godziny musze działać. Wtedy wszyscy uczniowie szli już na zajęcia, a strażnicy nie wpuszczali nikogo obcego do budynku.
Wróciłem do baru. Właściciel pokazał mi swoją komórkę. Chwilę jeszcze leżałem i rozmyślałem zanim zasnąłem…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

I pomyśleć, że zgodziłem się przyznawać te PD... No ale przejdźmy do rzeczy :)

Rusty:
150PD(I tekst) 100PD(II tekst)50 PD(walka)
Kook:
50PD(pierwszy tekst był irytujący. Miło było by jakbyście zrezygnowali z tych ** i uprościli teskt. Prościej=lepiej A nie: "* rzuciła Turowi sakiewkę ** szeptem * - Zmurszały dziad." Szeptem rzuciła, czy co ?!... To jest do wszystkich nie tylko do ciebie, więc się nie tnij :D)
Deedi:
150PD(I tekst) 100PD(II tekst) 50 PD (walka)
Smocza:
50 PD + 50 PD (walka)
Madoxx:
50 PD+ 50 PD (walka) 100 PD (2 następne posty) 100PD(ostatni post)

A teraz kilka słów o walce. Fajnie tylko nie zbyt rozumiem logiczność wyniku starcia. To co pokazała Smocza na końcu to była jakaś Deus ex machina ? Mag pokonuje 2 wojowników w walce wręcz ? Przyspiezenie to nie jest jakis cud :)

A i słówko do Madoxx''a - do poniedziałku twoje posty nie będą oceniane (patrz regulamin)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bodrycz nie wiedział co się dzieje. Najpierw to drzewo, potem Lynel. Trzeba to zbadać. Poszedł do tawerny Edgara. Miał nadzieje że się tam czegoś dowie.
***
W środku jak zwykle było duszno. Miał ochotę żeby coś zjeść, lecz nie miał kasy. Chciał dowiedzieć się o co w tym całym burdelu chodzi, ale nie wiedział od czego zacząć. Podszedł do Edgara. Ten jak zwykle był podchmielony, jednak zawsze dużo wiedział.
-Witaj!
-Cześć, cześć.
-Są jakieś wieści o tym drzewie?
-Aaa tak. A właściwie to nie. A może i są ale ja o nich nie wiem? Ale to raczej nie możliwe, bo ja zawsze o takich rzeczach jestem informowany jako pierwszy. Chociaż kto wie, może tym razem nic nie powiedzą? To pewnie spisek...
-Dobra, dobra. Ale mówiłeś że jakieś są.
-Taaa, ale nic konkretnego. Kilkoro elfów zablokowało dostęp do drzewa, bo uparli się że jest świętym darem od bogów. Może pójdź z nimi pogadaj?
-Dobra, ale nie wiesz co z Lynelem?
-Ha! To wiem. Wzięli go do tego całego kapłana, ale dziad nie ma czasu i aby go opatrzył i dał pod opiekę świątyni. Może mu to coś da, bo tam mają te eliksiry, nie eliksiry, ale ponoć z chłopakiem jest na prawdę niedobrze. Jest podobno cały pogruchotany. Kto wie czy w ogóle z tego wyjdzie.
-Nie pleć bzdur, tylko daj kufel piwa na koszt firmy.
-A idź ty! Mogę dać ci trochę tej krwi z tej całej akcji.
-Niech będzie.
Krwi było tak na ćwierć kufla. Bodrycz jednak mimo to cenił za tę akcję elfów.
-Dobra, dzięki. Idę.
-Nie! Czekaj! Jeszcze mi się coś przypomniało. Niektórzy mówią że to z Lynelem to sprawka tego całego maga mieszkającego w głębi lasu. Pamiętasz co Lynel miał w ręku?
Bodrycz nie widział jej osobiście, lecz słyszał że było tam coś o runach.
-Mniej więcej.
-A ten mag to jedna z nielicznych osób bawiących się tutaj runami. Cieszy się sławą złego maga. A podobno twój koleżka ukradł mu, mniej lub bardziej chcący, jakąś rzecz która mogła się przyczynić to powstania tego drzewa. Potem mag zrobił mu to z czym teraz jest w tej świątyni, po czym zostawił tą kartkę, jako jakąś przestrogę. Nie wiem czy to prawda, ale wydaje mi się to bardzo prawdopodobne.
-Hmm... Dzięki. A nie wiesz może gdzie ten mag mieszka? Lynel już długi czas się kuruje, więc ten mag mógł zadać mu magią ranę, tak że normalnie się nie wykuruje. Muszę tam pójść.
-Niestety nie wiem gdzie mieszka. I wydaje mi się że nikt tego tutaj nie wie. Możesz poszukać go na własną rękę, w głębi lasu, chociaż tak szczerze, to wydaje mi się że to nie jest to dobry pomysł. Coś mi się zdaje że tacy to nie lubią gości.
-Zaryzykuję. Żebym tylko miał dość strawy na podróż.
-Kurcze stary, wiesz że chciałbym ci pomóc, ale nie bardzo mogę...Ale...Ech... Dobra, zaryzykuje. Masz tutaj trochę chleba i sera i trochę piwa. Dużo tego nie ma, ale więcej nie mogę ci dać.
-Dzięki. Lepsze to niż nic. Jeżeli coś na tej wyprawie zdobędę to postaram ci to choć w części wynagrodzić. Teraz muszę spadać. Do zobaczenia.
-Żegnaj.
Bodrycz wyszedł już, lecz gdy usłyszał to smutne "żegnaj", zdał sobie sprawę z tego że to prawie pewna śmierć. Nie zmienił jednak zdania. Postanowił jednak wziąć towarzyszy. Tarss i Oliver, byli z Bodryczem w chwili, gdy to drzewo powstało i orientowali się trochę w sytuacji. Poszedł ich poszukać. Byli tam gdzie byli prawie zawsze. Byli w domu Obrońców Lasu, którzy byli wybierani. Jego koledzy nie zapisali się po to by bronić las, tylko ze względu na częste imprezy. Obrońcy ćwiczą walkę w obawie przed przybyciem nieznanego wroga który ma zniszczyć las. Bodrycz znalazł przyszłych kompanów właśnie na sali ćwiczeń.
-Witajcie.
-Witaj- odpowiedzieli chórem.
-Wiecie co z Lynelem?
-Ponoć jest z nim źle...
-Karczmarz ma podejrzenia co do Lynela i tego tajemniczego drzewa.
Bodrycz opowiedział im całą historię w możliwie największym skrócie.
-Teraz chcę pójść do tego maga, lecz nie wiem gdzie on jest a wydaje mi się że wy świetnie orientujecie się w tym lesie. A poza tym , gdyby przyszło walczyć, bylibyście świetnymi towarzyszami broni.
Na chwilę zapadła cisza.
-Zrobię to dla Lynela- powiedział Oliver
-Zrobię to dla oderwania się od szarej rzeczywistości i poszukać przygody, bo jak na razie tych dziadów co to mieli zniszczyć las, nie widać a ja chcę wypróbować swoje umiejętności walki w praktyce- rzekł Tarss
-Świetnie. Weźcie więc bronie i jedzenie i spotkajmy się przy północnej bramie jak będziecie gotowi.
Bodrycz poszedł od razu, bo był już wcześniej przygotowany. Po jakimś czasie pod bramę przyszły elfy. w ciemnych zbrojach przystosowanych do wędrówki nocą. Ruszyli bez słowa. Tarss prowadził, bo lepiej znał się na lesie. Bodrycz nie wiedział czy był dzień, czy noc. Nie wiedział też ile czasu szli. Wiedział jednak że szli długo. Zorganizowali postój. Bodrycz wyjął jedzenie które miał przygotowane wcześniej a to od Edgara zostawił na później. Zjadł trochę chleba z serem i popił piwem. Chwilę posiedzieli i byli gotowi do drogi.
***
Minęło parę dni lecz w końcu im się udało. Znaleźli się niedaleko małej chaty. Byli ukryci w krzakach.
-Pójdę sam- powiedział Bodrycz.- Obserwujcie okna. Jakbyście zauważyli coś dziwnego- wejdźcie do środka. To samo zróbcie jakbym za długo nie wychodził. Teraz idę.
-Trzymaj się- powiedział Tarss.
-Ty też- odpowiedział Bodrycz po czym uścisnął obu kompanów. Potem poszedł. Boję się. Ale tylko trochę. Ale zresztą, nie mam czego. Nawet jeżeli ten magik mnie zabije to koledzy odwdzięczą mu się tym samym. Wszedł.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Pff... Nie ma to jak stare, dobre gram.pl... Od czwartku nie mogłam wejść na serwis -,-" O logoutach nie wspominając. Sumując, post miał wyjść dwa dni temu, coby się fabularnie zgadzało, ale wrzucam teraz.
@Hunter
Ekhem, sprawdź, proszę, logi z konferencji walki... ;>]

Ke? Czy ten facet właśnie... Moment, moment. Kim ten facet do cholery był? I co to za miejsce? Czyżby to był jakiś kumpel tego debila i jego sojusznika z wilkiem? Hm, w takim razie nawet nie zejdę do tych pustogłowych, patyczakonogich czarodziejek. A może... Nie, za dużo myśli na raz. Uspokoić się! Najważniejsze, że powoli wracały mi siły. Chaotyczne rzucanie zaklęć nie jest moją mocną stroną. Generalnie cała walka mogła potoczyć się lepiej... Muszę ćwiczyć więcej, zdecydowanie. No, i muszę się dowiedzieć u kogoś o metody zapamiętywania długich zdań, bo gdy przychodzi co do czego to chwilę mi zajmie nim sobie przypomnę te upierdliwe sentencje... Na szczęście to są nieskomplikowane czary, z tego co widziałam co może Pumpurdel, to najgorsze przede mną. Wyjrzałam przez okno, przyglądając się uważnie widokowi zza niego. Ha, pewnie to głupawy pomysł żony arcymaga... "kochanki" też coś. Jakby mężczyźni nie mieli nic lepszego do roboty niż zajmować się kochankami, czuć wojnę jakby była tuż przed naszymi nosami. Jestem ciekawa co z tym Orenem i kapłanem. Jak znam życie jeden z drugim powykrwawiają się nim miną dwa księżyce. Cóż,a wszystko to wydawało się być takie...proste. Ta, ''elficki sen''...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W związku z postem Huntera - ogłaszam iż maksymalna ilość postów na tydzień wynosi 4 - są one normalnie oceniane expem, można jednak napisać maksymalnie 2 posty więcej, ale nie będą one brane pod uwagę przez MGów (czytać 6 postów tygodniowo, pisanych przez każdego gracza to jest ciut za dużo), co nie znaczy też, że jak nie będę miał czasu to ich nie przeczytam i w razie łamania regulaminu zastosuję odpowiednie represje ;P

Aha i w związku z tym, że już raz - trochę się pozmieniało, dwa - niektórzy źle dobrali skille na początku, proszę o pierwsze uaktualnienia postaci! Przypominam, że ważny jest poniższy system expa:
1. | 0
2. | 1 000
3. | 3 000
4. | 6 000
5. | 10 000
6. | 15 000
7. | 21 000
8. | 28 000
9. | 36 000
10. | 45 000
11. | 55 000
12. | 66 000
13. | 78 000
14. | 91 000
15. | 105 000
16. | 120 000
17. | 136 000
18. | 153 000
19. | 171 000
20. | 190 000
Opóźnienie poziomu (2 poziom otrzymują gdy mają 3000 exp, 3-ci gdy 6000 itd) mają (tu trochę zmian ;]):
- dentarowie
- wampiry
- demony
- minotaury

Smocza:
Osłona miała być zdjęta wieczorem, jednak cały czas czuła jej obecność... W końcu okropny dźwięk rozszedł się po całym pomieszczeniu, zupełnie jakby smok drapał po gigantycznej tablicy... Z dołu doszły do jej uszu radosne głosy. Widziała przez okno, jak radosne czarodziejki wybiegają z tego dziwacznego więzienia. Usłyszała też, jak drzwi komnaty obok otwierają się. Po chwili drzwi do jej komnaty również się otworzyły. Stanęła w nich bardzo piękna kobieta o doskonałej figurze, dużych, błękitnych oczach i długich, kasztanowych włosach.
- Witaj, wiedziałam, że jest oprócz mnie ktoś, kto nie dołączył do tych słodkich idiotek na dole. Wiesz, co, jak zechcesz mogę załatwić ci to, że znajdziesz się na tej ekspedycji. Będę w gospodzie "Księżycowy Blask" - pytaj się o Bladą Damę. Będę czekać do jutra, do wieczora, potem sama tam dojdę... No cóż, może do zobaczenia... ? - dodała, po czym rzuciła na siebie czar teleportujący, zostawiając Erelen samą.

dominikańczyk: [z resztą, wiesz co tu jest bo współtworzyłeś dialog ;) ]
Drzwi otworzył starszy mężczyzna, w niczym nie przypominający czarodzieja. A tym bardziej potężnego i złowrogiego. Uśmiechał się pogodnie, przyglądając przybyszowi. Był wyraźnie pozytywnie nastawiony. Bodrycz odetchnął z ulgą.
- Witaj. - rzekł
- Witaj... czego chcesz?
- Powiedz mi: masz coś wspólnego z drzewem które wyrosło w Andaven?
- Ja, ale co ja miałbym mieć z tym wspólnego. - starzec był wyraźnie zaskoczony pytaniem. - Może i zajmuję się runami, ale nie było mnie wtedy w mieście... Spokojnie Pimpek! - zawołał uciszając mruczące groźnie zwierzę, czające się wewnątrz chaty - Z tego co wiem, a wiem coś nie coś, to miał z tym coś wspólnego jakiś elf, a że interesuje mnie ta sprawa, wiem, że nazywał się Lynel i dostał po głowie... Jak znam życie, to komuś gwizdnął tę runę i potem użył przez przypadek... To nie była runa należąca do mnie, jeśli to miałeś na myśli zadając mi pytanie... - dodał po chwili, bacznie przyglądając się wampirowi
- Kto tutaj mógłby używać run? Znasz kogoś kto mógłby mieć coś wspólnego z "wypadkiem" Lynela?
- Ha! Kiedyś zapewne nikt, ale teraz... Te starożytne artefakty, w których zaklęte są zarówno pospolite zaklęcia jak i potężne czary stały się niezwykle popularne. Bardzo wiele osób stara się je zdobyć, aby sprzedać za ogromną cenę badającym je teraz magom, jeszcze inni robią furorę wykonując podróbki tych potężnych kamieni... Musiałbyś popytać się tutejszych uczonych z akademii. Hmm... Powiedz mi, po co w ogóle jest potrzebna ci ta wiedza o runach...
- Runach? Same w sobie mnie mało obchodzą. Jednak jeżeli dowiem się kto mógł mieć runę która stworzyłaby drzewo, ten pewnie miałby coś wspólnego z Lynelem. Boję się że tego co mu się stało nie można od tak wyleczyć, bo to trwa za długo. Ten kto to zrobił, na pewno będzie wiedział jak go odczarować. Oczywiście o ile go zaczarował... W każdym razie to jedyna droga do celu, którą znam.
- Coś plączesz... ale przynajmniej już jestem pewien, że jesteś przyjacielem tego feralnego elfa, więc nie masz złych intencji. Pomogę ci trafić do osoby, która lepiej odpowie ci na twoje pytanie, ale musisz mi wyświadczyć przysługę...
- Niech będzie. Cóż innego mogę zrobić?
- A więc wiedz, że niedawno miałem u siebie mrocznego elfa... [Madoxx ;P] Nie wiem jak ma na imię, ani skąd pochodzi. Odszukaj go i powiedz, że mam mu coś do powiedzenia i ma do mnie przyjść. Nic więcej. Jednak wiedz, że jeżeli skłamiesz, ja to wykryję i kara cię nie ominie. Jeśli zrobisz to, o co cię proszę, skieruję cię do odpowiedniego człowieka. Zrozumiałeś?
- Oczywiście. Nie wiesz jednak chociaż tak mniej więcej gdzie jest?
- Nie wiem... Najbliżej jest Andaven, ale może być przecież wszędzie. W każdym razie szukaj go, jeśli nie znajdziesz go przez tydzień, wróć do mnie, jeśli naprawdę będziesz go szukać i tak otrzymasz to, co chcesz.
- Dobrze. Wyruszę od razu do Andaven. Mam jednak pytanie: możesz powiedzieć jak dokładnie do ciebie trafić. Boję się że za drugim razem mi się to nie uda...
- Ho! Czy sądzisz, że idąc przez las nie zauważysz tego pięknego wzniesienia, z którego tak ładnie widać całą okolicę? A wiesz przecież, że ja lubię ładne widoki i mieszkam na górze, jak widać, nie?
- Oczywiście... To będę już ruszał. Chyba że poczęstujesz gościa jakąś strawą? Byłbym wdzięczny...
- Masz! - rzucił mu jakiś dziwnie pachnący kawałek mięsa - Nie jest smaczny z powodu przypraw, ale sprawi, że najesz się na minimum dwa dni. Bardzo dobre dla tych, co chcą się odchudzać, mało kaloryczne, a wartości odżywczych ma tyle, że człowiek nie może sobie wyobrazić...
- Dzięki. I do zobaczenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Uaktualnienie karty postaci

Alan Ottakar
Człowiek
Wojownik

PD: 650/1000
---Poziom 1---

Ekwipunek
Krótki łuk
Zbroja skórzana
26 strzał
porcja żywności na 3 dni

Umiejętności
Orientacja w terenie
Powalenie (1)
Kowalstwo (1)
Walka każdym rodzajem broni (1)
Szybka nauka (1)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ o kurde... Dobra teraz różne role. Mistrzu jako Andres(tylko do momentu roboty) i starzec z chatki. Oczywiście Dominikańczyk jako bodrycz, reszta ja ^^]

Właśnie spałem. Łóżko może nie należało do najwygodniejszych, jednak wciąż było lepsze od tego poprzedniego. Kiedy przed oczami stanęła przede mną mroczna postać. Wyciągnęła topór i zbliżając się do mnie szybkim krokiem. Byłem bezbronny, a nogi były przyklejone do kamiennej posadzki. Co jest, do cholery?! Postać poruszała się szybko i zdecydowanie. Kiedy znalazła się już odpowiednio blisko przy mnie, zamachnęła się toporem, mierząc cios, przed którym nie było ucieczki...
Zbudził się zlany zimnym potem. Sen? Koszmar… Co jest do cholery? Nad łóżkiem stał mężczyzna w granatowym płaszczu, z kuszą zawieszoną na plecach. Jego twarz miała wiele blizn, przysłoniętych dużym, czarnym wąsem.
- Tu grali...? Tfu! Tur''Garil? Jeśli tak, to miałem się z tobą spotkać. – Spojrzałem się podejrzliwie. Skąd wszyscy znają moje imię?! To już druga osoba w tak krótkim czasie. Jednak tym razem… Wyciągnąłem nóż i przyparł mężczyznę do ściany:
- Skąd znasz moje imię? Mów, jeśli nie chcesz stracić życia – powiedziałem spokojnie. Mężczyzna błyskawicznym ruchem kopnął mnie w krocze, niemal w tym samym momencie wytrącając mi broń z ręki.
- Za krótki na mnie jesteś – odpowiedział. - Ale skoro pomogłeś mojemu przyjacielowi, to ja mimo wszystko pomogę tobie. Swoją drogą uprzedzę go, że musi na ciebie uważać, skoro ukrywasz swoje imię. No to mów, czego chcesz...
- Już ci powiedziałem – wydobyłem z siebie.
- Ech... ale jak tkniesz właściciela tego lokalu to zginiesz, bo od niego znam i zastanawiam się, czy nie rozpowiedzieć wszystkim o pewnym Tur''Garilu, który chce się ze mną zobaczyć dla jakichś dupereli. Gdyby nie przysługa, jaką wyświadczyłeś memu ziomkowi, miałbyś nie tylko kopa w jaja, ale i porządnie obitą mordę za ten numer z nożem... Więc, czego chcesz? – Zdziwiłem się jego odpowiedzią. Wstałem powoli.
- Gdybym nie potrzebował od ciebie informacji to bez wahania skrócił bym cię o głowę... Ale że mam pracę, która wymaga anonimowości potrzebuje czegoś co mi to zapewni... Niestety nie może być to czar.
- Heh, mojego imienia też niby nie powinien nikt znać, a jednak przedstawiam się każdemu i dobrze na tym wychodzę, bo przecież podstawą działania jest zaufanie. Jeśli ktoś ci ufa, masz o wiele większe pole do popisu, niż jak wie, że ukrywasz swe imię i masz co do tego powodu... Taka lekcja od doświadczonego weterana... No, a teraz do rzeczy, bo zaczynam się naprawdę niecierpliwić.
- No pewnie... Tylko z powodu wieku wiesz już wszystko? No, ale to nie jest istotne. Nie szukam zaufania. Muszę na 10-15 minut zmienić wizerunek... Może zmiana w człowieka, albo jakiegoś innego elfa... Ponoć orientujesz się dobrze jeśli chodzi o rynek eliksirów...
- Tak, najlepsze oferty dla moich kumpli ma Scedacus, mag, któremu uratowałem kiedyś cztery litery... Powiedz mu, że przysyła cię Andres Geriland, a kupisz najprostszą z mikstur za 46 monet, działa ona 6-7 minut, ale w przeciwieństwie do tych bubli, co działają kwadrans jest bardzo porządna jakościowo. Chyba, że to dla ciebie za mało, to za 235 monet możesz kupić działającą przez 30 minut, ta sama jakość. - Wybuchłem śmiechem.
- Ciekawe skąd wziąłbym tyle pieniędzy. Nie wiem skąd wezmę te 46 a co dopiero 200... – Pogrążyłem się na chwilę w myślach.
- To już nie mój problem, tańszych, niewymagających obywatelstwa nie znajdziesz... Nie w tym mieście, mój drogi.
- No cóż... Jeśli w takim bądź razie to wszystko co masz mi do zaoferowania to wybacz, ale muszę rozejrzeć się za robotą... 27 monet z nieba mi nie spadnie. – Podszedłem do niego by odebrać nóż.
- Odniosę właścicielowi, jeśli wyjaśnisz z nim kulturalnie kwestię imienia, dostaniesz z powrotem. - uśmiechną się - Albo jeśli wykonasz dla mnie robotę za 27 monet, bez noża. Znasz najprostszy język runiczny?
- Świetnie... I to wszystko dla głupich 100 monet. Chociaż patrząc na to czego się teraz od ludzi wymaga żeby dostać jakieś popłuczyny to się nawet opłaca... Ale co ja tu mówię do siebie. Prawda jest taka, że ani nie mam tej wiedzy, ani nie wiem czy chce mi się tak męczyć. Nocleg mam za darmo, strawę znajdę za darmo... Prędzej czy później dorobię się i bez twojej jałmużny. No i wreszcie odpocznę...
- Jak chcesz, ale to, że nie znasz języka tu akurat działałoby na twoją korzyść... No cóż, to ja już będę leciał. Nie będę kłamał, że miło było, ale i tak się skończyło. - wyszedł z komórki, trzaskając drzwiami. Nie? Kur… Pomyślałem... Wybiegłem jak oszalały nawet nie zamykając drzwi... Pierwsze co podbiegłem do baru właśnie od niego odchodził Andres. Chwyciłem go za rękę i zapominając się trochę krzyknąłem;
- No to po co zadajesz takie pytania?! Było trza od razu powiedzieć że szukasz kogoś kto o runach gówno wie - ludzie się popatrzeli na mnie. Puściłem mężczyznę - jeżeli nie masz nic przeciwko to mógłbym być zainteresowany.
- Pytanie było takie po to, że jakbyś się znał, to byś się przyznał na pewno, a jak bym się pytał czy gówno wiesz, na pewno wyczułbyś, że należy odpowiedzieć "tak", bo coś tu nie gra. Psychologia mój drogi, a co do pracy, potrzebny jest ktoś do rozładunku towaru u Ferminxa. Jego sklep jest najbardziej popularny wśród tutejszych czarnych charakterów, więc wiesz... Będzie tam też czterech ludzi ode mnie, w tym woźnica i człowiek, który będzie czuwał, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Więc nie łudź się na zagarnięcie jakiejkolwiek buteleczki. On cię sprawdzi, a jak zaczniesz uciekać, to możesz spodziewać się kilku potężnych ciosów w najbliższym czasie.
- Psychologia... Też mi coś. Wy ludzie za dużo myślicie. – Powiedziałem normalnym tonem po czy zniżyłem go i zbliżyłem usta do ucha Andresa - u nas gdy spotyka się złodziej z zabójcą to mówimy prosto z mostu. - Po czym znowu zacząłem mówić normalnie – TO… Się nazywa zaufanie... Choć z drugiej strony rozumiem, że nie za bardzo was przypominam. Po za tym, w tym wypadku się udało...
A co jeśli potrzebna była znajomość run? Spytał byś się czy się nie znam? – Powiedziałem z nutką złośliwości po czym ; - właśnie za to nie cierpię was. Za dużo kombinujecie.
No ale... Rozładunek towaru? Można powiedzieć, że jesteś tymi monetami które spadły mi z nieba. Właśnie czegoś takiego szukałem... Co się ze mną dzieje… – Pomyślałem. Po chwili powiedziałem; - Heh... Parę ciosów w głowę? To jest właśnie to... Nie bój się. Już zbyt dużo przeżyłem dostając się do tego zawszonego miasta żeby teraz wszystko spieprzyć jakimiś głupimi wybrykami... Mam jednak pytanie... Gdzie będę mógł odebrać zapłatę i gdzie będę mógł znaleźć tego Scedacus.
- No widzisz, ja też kogoś szukałem. Jest jeden mankament, alchemik ten lubi no... można powiedzieć, że... Trochę po bluzgać na tych co dla niego pracują, a oni muszą to brać na klatę, bo jakby mu coś zrobili, nie mieliby życia w tym mieście. Ale chyba z tym sobie poradzisz, a startujemy stąd, właściwie zaraz, idę z wami do alchemika i zjawiam się, z forsą, gdy skończycie. Zapłata na miejscu, po robocie. Powiem też ci gdzie znajdziesz Scedacusa. - Bez słowa wbiegłem powrotem do komórki. Wróciłem już z butami na nogach i płaszczem na plecach.
- Nareszcie. Może wreszcie wydostanę się z tego miasta przed jutrzejszym zachodem słońca, no ale może ja już skończę… Prowadź.
Mężczyzna prowadził mnie między domami. Miałem wrażenie, że kilka razy skręcaliśmy w te samą uliczkę. Jasne było, że mi nie ufa. Nie miało to jednak znaczenia. Dotarliśmy na miejsce.
Ferminx faktycznie był zrzędliwym pracodawcą, ale w rozmowie z Andresem był spokojny, nie krzyczał. Może nawet trochę się go bał. Ignorowałem podejrzliwe spojrzenia ludzi i uwagi alchemika. Kiedy tak nosiłem skrzynie ktoś mnie zaczepił;
-Witaj, nigdy tutaj nie widziałem mrocznego elfa. Jesteś tu nowy? – Spojrzałem się na rozmówcę. Był to jakiś wampir.
- A co ci do tego wampirze? Może nie widzisz ale jestem zajęty. – On jednak nie zrezygnował tylko z tego powodu. Stał i patrzał jak chodzę ze skrzynkami. Po chwili znowu coś powiedział;
-No bo wiesz... Ja... Szukam pewnego mrocznego elfa... Właściwie to szuka go pewien mag, ale szukam go za niego. Nie znasz może tego maga co tu w lasku coś z runami majstruje? - Kiedy odstawiłem na żądane miejsce skrzynię stanąłem i spojrzałem na wampira.
- eh... Mag? Runy? Źle trafiłeś.
-Hmm... A nie znasz jakiegoś mrocznego elfa który mógłby znać tego całego maga? – Widać było, że pracodawcy nie byli zadowoleni z tej pogaduchy. Z lekkim poirytowaniem na mojej twarzy odpowiedziałem
- Nie. Słuchaj... Jakiś dzień temu tu trafiłem. Dopiero co fuchę znalazłem. Nie znam nikogo a tym bardziej magów czy innych braci, więc jeśli to wszystko... – Zaraz po tym ruszyłem w stronę wozu po następną skrzynkę. Tymczasem wampir jakby na czymś skupił uwagę.
-Widzę dość świeżą bliznę na twym ramieniu. Może i jesteś tutaj dopiero dzień , ale już coś musiałeś przeskrobać. A właśnie: kto o tej porze nosi jakieś skrzynki? Co tam w ogóle jest? – Kończąc zdanie podszedł do wozu.
- Ty! Spadaj stąd! – krzyknął człowiek, który stał na wozie.
- Spokojnie… Załatwię to. – Powiedziałem mu po czym zwróciłem się do wampira - nawet gdybym wiedział... eh... A jeśli poprawi ci to samopoczucie to rana powstała kiedy mnie napadnięto w lesie. Dlatego teraz tu pracuje zamiast siedzieć w gospodzie przy gorzale. – Wampir odsunął się od wozu, a ochroniarz trochę spuścił z tonu.
- Coś mi się wydaje że to nie jest praca społeczna, ani nawet żadna inna. Wiem trochę o takich ludziach i nieludziach. Czym im zawiniłeś? – Szepnął mi do ucha Wampir. Na te słowa złapałem go za rękę i zaprowadziłem gdzieś z dala od gapiów.
- Słuchaj... Co Ty taki święty? Szukasz guza?
- Nudzę się trochę... ale tak poza tym: jak to są jakieś nicponie to muszę trochę się o nich dowiedzieć, bo mogą mieć wspólnego z wypadkiem mojego kolegi. Właśnie oni a nie żaden mag. Mag ma mi pomóc, tylko muszę znaleźć tego elfa a jeżeli się okaże że to nie żadna magiczna rana, tylko ci faceci, to mogę sobie darować te poszukiwania.
- Jeny! Nie dość, że muszę poruszać się między ludźmi to pojawił się zwariowany wampir. Słuchaj. Nawet nie wiem kim oni są. Jutro przed zachodem słońca pewnie już mnie nie będzie w mieście... - zamyśliłem się na chwilę po czym; - wiem co powinno cię zadowolić. Za południową bramą jak będziesz szedł na południowy wschód trafisz na ścieżkę, która poprowadzi cię na wysokie wzgórze. Może starzec mieszkający w drewnianej chatce ci pomoże, a teraz idź już stąd.
- Starzec z drewnianej chatki... Toż to o niego mi chodzi! Znasz go?
- Nie rozśmieszaj mnie. Myślisz, że ten staruszek to jakiś mag? Zielarz, może... – Roześmiałem się. Jednak wampir wyglądał na poważnego. - Ty nie żartujesz?
-Ani trochę. – Spojrzałem się trochę podejrzanie, jednak wciąż byłem zaskoczony.
- O czym Ty mówisz…
- Ty leniu! Co tu robisz?! Myślisz, że za co ci płace. Ruszaj swoją dupę i noś te skrzynie – przerwał mi Ferminx. Natychmiast wróciłem do pracy. Wampir ruszył za mną. Kiedy alchemik wrócił do budynku powiedziałem; - no dobra. Jeśli on już poszedł to powiedz mi co masz mi powiedzieć.
-Więc znasz tego... starca... Jeżeli tak to MUSISZ mi pomóc! Być może to sprawa życia i śmierci. Mówiłem ci już o moim koledze. Pomożesz mi?
- Tylko co to ma wspólnego ze mną?
-Ten „zielarz”, jak go nazwałeś cię szukał. Powiedział że jeżeli cię znajdę to mi pomoże!
- I to tyle? albo naprawdę mu zależy albo mnie próbujesz specjalnie wyciągnąć.
- Nie wiem do czego mu jesteś potrzebny, ale mi na pewno się przydasz. Możemy wyruszyć jeszcze w nocy, albo jak chcesz to z rana!
- Wampir chodzący z rana? Coraz bardziej podejrzanie mi to brzmi... Powiedz skąd pewność, że to mag znający runy?
- Osobiście ja nie wiem czy on te runy zna... Karczmarz Edgar tak mi powiedział.
- No dobra. Ja skończę swoje sprawy i za trzy godziny będę czekał na Ciebie przy południowej bramie... Jeśli się nie zjawisz pójdę sam... Słońce jeszcze będzie chowało się za horyzontem.
Na twarzy wampira pojawiła się jakby ulga wymieszana z radością. Zaraz potem poszedł gdzieś w swoją stronę. Nie zostało dużo do noszenia. Jednak z cieni już wyłoniła się postać Andresa.
- A co tu jeszcze nie skończyliście? – Zapytał. Ja ignorując jego uwagę dalej nosiłem skrzynie. Wszedł do Ferminxa. Zanim wyszedł już skończyłem wypakowywać skrzynie. Podszedłem do niego
- No to teraz w kwestii wynagrodzenia.
- Hah! Jasne, jasne, ale najpierw… Kim był ten koleś co tu węszył? – Spojrzał się na mnie podejrzliwie.
- Raczej nie martwił bym się nim. Jakiś wampir. Tak się złożyło, że mnie szukał.
- I co? – Wypytywał.
- No i mnie znalazł – odpowiedziałem złośliwie. Spojrzał się na mnie przenikliwie… - Słuchaj – zacząłem – nie masz czym się przejmować.
- No dobra. Tu masz umówioną kwotę, a tu masz mapę miasta. My jesteśmy tu. Zaś zaznaczoną masz tu lokację Scedacusa.
Bez chwili zastanowienia wziąłem pieniądze i ruszyłem we wskazane miejsce. Ulice były puste. Światło księżyca było przysłaniane przez chmury. Strażnicy stali tylko gdzieniegdzie przed domami i obserwowali mnie. Doszedłem do wskazanego miejsca. Przed domem stało dwóch goryli. Obserwowali uważnie jak wchodziłem. Za drzwiami stał trzeci. Przeszukał mnie, po czym wpuścił do piwnicy.
- A witam! – Powiedział Scedacus – w czym mogę pomóc? – Dodał.
- Andres Geriland mówił, że znajdę u ciebie dobre eliksiry. – Spojrzał na mnie ze złością w oczach.
- Czego tu chcesz? Skąd znasz Andresa – pytał podejrzliwie.
- Spokojnie. Pomagałem w rozładunkiem u Ferminxa. – Nagle za mną pojawił się strażnik z góry. Scedacus machnął ręką na co ten wrócił powrotem.
- No dobra… Jednak wciąż nie wiem skąd go znasz.
- Właściciel „Pod Trzema Wilkami” mnie z nim zapoznał. Ale do sedna… Andres powiedział, że dostanę u ciebie eliksir przemiany. Sześć, siedem minut, mam tu odliczone – na te słowa rzuciłem mu złoto na stół. Spojrzał po czym
- No dobra, ale teraz nic nie mam. Po dostawie u Ferminxa ja będę następny. Tak się składa, że będę miał coś co cię zainteresuje, ale będziesz musiał wrócić za parę godzin.
- Dwie dostawy jednej nocy? – Zdziwiło mnie to – nie jest to zbyt niebezpieczne? – Na to mag się roześmiał.
- Oj chłopcze. Gdybyś wiedział jak głęboko sięga ręka Andresa to byś zrozumiał, ale co ja będę gadać. Jak chcesz to może powie ci on sam coś więcej o sobie. Tak czy tak przyjdź ze złotem za parę godzin. Będę miał co chcesz. Wyszedłem z domu i ruszyłem w stronę akademii. Kiedy tak szedłem przyjrzałem się uważnie ulicą. Strażnicy zwracali szczególną uwagę na mnie. Kiedy kolejny wóz zatrzymał się przed jakimś domem strażnicy całkowicie go ignorowali. Kim jest ten człowiek? Pomyślałem. Andres Geriland. Dotarłem przed akademię. Już wcześniej widziałem gdzie strażnik chował księgę z listą. Jednak w chacie koło akademii byli strażnicy. Czekałem prawie dwie godziny zanim wyszli na obchód. Wykorzystałem okazję i wszedłem do środka. Księga leżała na wierzchu. Szczęścia wciąż się do mnie uśmiechało. Obok było pióro z atramentem. Szybko znalazłem listę odwiedzających. Remert, Remert, no gdzie on jest… O! Na samym dole dopisałem „Oren Noor”. Upewniłem się czy atrament dość wysechł i jak tylko można było, zamknąłem księgę i wyszedłem.
Niedługo miałem spotkać się z wampirem. Ruszyłem w stronę południowej bramy. Mimo iż było jeszcze trochę czasu on już stał zniecierpliwiony.
- No to chodźmy – powiedziałem nie zatrzymując się. Z łatwością znalazłem drogę na górę. Zobaczyliśmy chatę. Wampir podszedł i otworzył drzwi.
- O, witam. - Zwrócił się w naszą stronę starzec. Po czym zwrócił się w stronę wampira. - Nie kazałem ci go tutaj przyprowadzać, ale to nawet lepiej... Co do ciebie, mroczny elfie, nieładnie jest uciekać od kogoś bez pożegnania, szczególnie, jeśli ten ktoś uratował ci życie. – Nie podobało mi się to, ale cóż. Ciekaw byłem co chciał ode mnie. Mruknąłem tylko coś pod nosem.
-Nieważne, potem sobie pogadacie, a teraz przypominam, że mi coś obiecałeś, magu. – Wtrącił wampir
- Oczywiście, pamiętam o swojej obietnicy... - Wymamrotał słowa zaklęcia, które sprawiło, że w moich uszach pojawił się ogromny szum, zagłuszający wszystkie pozostałe dźwięki.
- Udaj się do akademii i pytaj o Ragnadgera, kiedy już się z nim spotkasz, powiedz, że wyświadczyłeś przysługę blademu mistrzowi, wtedy od razu stanie się dla ciebie przychylny i odpowie na większość twoich pytań... – Nie mogłem już znieść szumu. Najchętniej rzucił bym się z nożem na tego starca, jednak ten spojrzał się na mnie. Widziałem tylko jak ruszają mu się usta, a chwilę potem szum zniknął.
- Wybacz, mój drogi Tur’garil, ale to była jego nagroda. Jako rekompensatę masz ode mnie to ziarno. Wrzuć je do wody, a pojawi się chmura mgły. Taki sobie bajer. - rzekł, wręczając mi zawinięte w chustkę trzy nasiona. Jednak na mojej twarzy zamiast ulgi pojawiła się jeszcze większą złość.
- Mam tego dość! Skąd znasz moje imię?! Czego w ogóle chcesz?
- Znam twoje imię, twoje imię... znam, bo mi powiedziałeś! A może nie... ta starość, człowiek już nie wie co się dowie przez magię, a co tradycyjnymi metodami. A chcę... Cóż, chcesz aby Bodrycz też wiedział, czy na nim też zastosować zagłuszenie? – Wampir zrobił skwaszoną minę.
- Dość, że zna me imię... więcej nie musi wiedzieć - powiedziałem podirytowany.
-Nie! Ja mogę wyjść, czy coś... – Wtrącił Bodrycz.
- Idź... – Wampir odwrócił się. Zanim jednak wyszedł dodałem - a i jeszcze jedno. Najlepiej zapomnij jak mam na imię.
-Czemu? – Zatrzymał się.
- Tak będzie lepiej dla wszystkich - powiedziałem tajemniczo. Wampir spojrzał się na mnie po czym wyszedł.
- A więc dobrze... Jakby tu powiedzieć, no cóż, wiesz, że mam zwierzę o imieniu Pimpek... I to ono cię tu przyniosło po raz pierwszy...
- No i co w związku z tym?
- To jest no cóż kot, dość duży kot... w łapy cię nie chwyci... Dodam też, że jest to kot magiczny - staruszek wyglądał na dość skrępowanego.
- Kot? Magiczny? O czym ty mówisz? No i jak duży ma ten kot być?
- No cóż nie rozmiar się tu liczy, mój drogi... Chodzi o to, że przyniósł cię w zębach, ty miałeś wiele ran... Kot się ślini... Jego ślina ma w sobie magię, no i... – Nie podobało mi się do czego to zmierzało.
- Co próbujesz powiedzieć?
- Mogłeś zarazić się likantropią, to nic pewnego, ale lepiej działać wcześnie – po tych słowach podał mi fiolkę z purpurową cieczą. - Wypij jedną czwartą, kiedy poczujesz, że dzieje się z tobą coś dziwnego. Nie powstrzyma to przemiany, ale sprawi, że zwierzę nie zapanuje nad tobą przez długi czas... A jeśli uda ci się trzykrotnie trafić z miksturą przed przemianą, będziesz mógł przewidzieć ją sam na godzinę przed skutkiem...
- Ty chyba żartujesz? Chcesz powiedzieć, że mogę stać się kotołakiem?
- Tak. Możesz, ale nie musisz... wszystko zależy od tego, czy twój organizm zwalczył tego magicznego bakcyla, czy też nie.
- Co z ciebie za mag? Teraz sobie to przypomniałeś? Nie mogłeś tego powstrzymać jak leżałem tutaj?
- Nie, chyba, że pozbawiłbym ciebie resztek krwi, a tym samym zabił. Chyba jednak wolisz obecną sytuację.
- Sam nie wiem co o tym myśleć. Spodziewałem się, że będziesz wstanie powiedzieć mi coś o runach. W najczarniejszych scenariuszach nie przewidywałem takiego obrotu sytuacji... - Zmarszczyłem brwi... Na twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- Runach? A dlaczego miałbym CI o nich mówić...
- Pierwsze co wspomniał twój "posłaniec" to runy... Po za tym co się zgrywasz? Znasz moje imię a nie znał byś przyczyn dla których tu przyszedłem? Jeśli naprawdę chcesz to ode mnie usłyszeć to wiedz, że jestem zainteresowany nimi. Może od tego zależeć moje życie. Dlatego też przyszedłem do ciebie, z nadzieją że czegoś się dowiem.
- Tak... Zależy twoje życie. W takim razie bądź ze mną szczery i powiedz jak. Może i znam się na jasnowidztwie, ale tą wiedzę skrywasz bardziej niż swoje imię. Jeśli chcesz, abym ci pomógł po tym, jak zachowujesz się względem mnie jak ostatni niewdzięcznik, to musisz zdobyć moje zaufanie.
- A za co mam być wdzięczny. Przedłużyłeś tylko mój żywot. Dałeś nadzieję... Sam już siebie nie poznaje. – Nagle z twarzy zniknęło zakłopotanie. Pojawiło się za to zimne spojrzenie. - A więc chcesz wiedzieć czemu? - odpowiedziałem już spokojnym głosem. - Do tego przeklętego miasta przysłał mnie jakiś osiłek. Nie wiem jak wygląda. Wiem tylko tyle, że on mnie zna jeszcze z rodzinnego miasta. Nie wiem jak mnie rozpoznał. Nie jest to jednak ważne. Mam z tym miejscem różne wspomnienia. Głównie złe. Naraziłem się paru ważnym ludziom z okolicznych miast. Jeśli ktoś z tych kręgów dowiedział by się gdzie jestem, na karku miałbym małą armię zabójców. – Wskazałem na swoją bliznę na bicepsie po czym ściągnąłem płaszcz i pokazuje równie dużą pod pachą. - Miecz przeszył mnie dość głęboko. Zostawili mnie na pastwę losu. Z tego co pamiętam uratowała mnie jakaś kobieta, ale nie znam szczegółów. Miałem gorączkę i w ogóle byłem w gorszym stanie jak ostatnio.
Ale do sedna. Osiłek o którym mówię chce bym dowiedział się coś o runach. Muszę mieć coś by zdobyć jego zaufanie... Nie mogę ryzykować tego, że mnie wyda. Więc? Pomrzesz? - Patrzałem na starca pustym wzrokiem. Bez emocji…

- Dobrze. A więc pogadaj z Bodryczem. Dałem mu odpowiednie namiary. Mam nadzieję, że sobie poradzisz, a jak będziesz miał jakieś problemy to wiesz, gdzie mnie szukać. Zaraz po tych słowach wskazał palcem na drzwi i odwrócił się. Zajął czymś przy stole. Wyszedłem i stanąłem przed drzwiami;
- Skoro i tak podsłuchiwałeś to wiesz, że starzec wysłał nas do tej samej osoby. Tyle, że ja nie wiem kto to jest... - powiedziałem spokojnie.
-Ha! Żebym ja wiedział - odpowiedział zdenerwowany
- Powiedział wyraźnie, że dostałeś namiary na kogoś. Nie igraj sobie ze mną.
- Nie igram... Dobra, pójdźmy do Andaven, znajdziemy go w akademii a dalej się zobaczy, musimy jednak ruszać bo za parę godzin zacznie się dzień.
- I co tak po prostu nam pomoże?
- Nie wiem, jak tobie, ale mi powinien. Ten mag mnie zapewniał że jak powiem mu kto mnie przysyła, to od razu będzie chętny do pomocy.
- Jak na kogoś kto przysłuchiwał się moim... – Przerwałem westchnięciem. Nie miałem dużego wyboru. - Nie ważne. Tak czy tak nie wejdziemy o tej porze do akademii, no chyba że chcesz się włamać.
- O tej porze nie. Jutro. Już niedługo rano, a kilka godzin czekania do świtu może nas uratować od pójścia do więzienia za włamanie.
- Eh... No cóż. Jeśli idziesz w zaparte to mam chociaż nadzieję, że to co powiedziałem temu starcowi zostanie między nami. – Spojrzałem na niego dając do zrozumienia, że nie żartuję.
- Jeżeli tego właśnie chcesz... Dobrze... Teraz idźmy,
- Nie wspominał bym o tym gdybym nie chciał... No dobra, chodźmy.
Ruszyliśmy. W niecałą godzinę dotarliśmy do miasta. Weszliśmy i ruszyliśmy w stronę akademii. Kiedy już przed nią staliśmy;
- Jak tylko będą otwierać spotkamy się tutaj – powiedziałem. Wampir bez słowa skinął głową i udał się w swoją stronę. Ja jednak miałem jeszcze coś do zrobienia. Pierwsze co skierowałem swoje kroki do Scedacusa. Tak jak obiecywał miał dla mnie miksturę. Następnie wróciłem do baru „Pod Trzema Wilkami”. Był już zamknięty, a dokładniej mówiąc nikogo już w środku nie było. Właściciel chyba zostawił otwarte drzwi tylko z mojego powodu. Nie wydawało się to być rozsądnym rozwiązaniem, ale co mi tam. Wszedłem. Jednak nikogo nie było. Kiedy próbowałem otworzyć drzwi na górę okazało się, że te były zamknięte. No cóż. Pogadam se z nim jak zejdzie. Zastanawiało mnie co jutro będzie się działo. Wszedłem do komórki. Na łóżku leżało już zimne jedzenie. Nawet miło z jego strony. Zjadłem i resztę nocy spędziłem leżąc i rozmyślając o runach i przede wszystkim robocie jaka mnie czeka rano. Kiedy tak leżałem przez małe okienko wpadły pierwsze promienie światła. To był znak, że trzeba już iść. Wstałem więc i ruszyłem w stronę akademii.

[lol wyszło trochę dłuższe niż się spodziewałem ^^]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Kontynuacja tego posta wyżej ;P Wystąpili: Bodrycz- ja (;P), Tur''garil- Madoxx, Wszyscy którzy nie są tymi dwoma- Miszczu.]
Bodrycz nie zdążył odpocząć po podróży. Najpierw poszedł do Olivera i Tarssa. Potem razem z nimi trafił u Edgara, bo chcieli ten sukces, że towarzysz wrócił, oblać. Wypił tylko kufel piwa i skromne śniadanie na koszt elfów. Potem pożegnał się ze znajomymi i poszedł w stronę akademii. Już po chwili widział jej spiczasty dach na pomarańczowym tle, porannego nieba. Był tam też Tur.
- Dobry.
- Skończmy już to.
- Co?
- Nic... Po prostu chcę to szybko skończyć i zająć się swoimi sprawami!
- Chodźmy, więc. Nie przyszliśmy tu po to żeby gadać bez sensu...
Elf bez słowa ruszył przed siebie.
Weszli do środka. Ich sprawa była o tyle trudna że nie wiedzieli, gdzie ten Ragnagder jest i jak wygląda... Odnalezienie go nie zajęło im dużo czasu, jednak by elf zdążył wyrzucić z siebie dorodną wiązankę bluzgów w stronę towarzysza. Po jakimś czasie jednak w końcu się udało.
-Witam, czy to ty jesteś Ragnadgder?
- Nie... Ale tak w ogóle chyba wam chodzi o Ragnadgera... Ragnadger - patrzy z wyrzutem na przybysza. - to ten mag w białej szacie - Hej stary, chodź tu! Ci panowie do ciebie! - powiedział, po czym odszedł
- Witajcie, nie znam was, czego chcecie?
- Musisz pomóc mojemu przyjacielowi.
- A to niby dlaczego?
- Bo Blady Mistrz mnie przysyła.
- Aha... w takim razie słucham ciebie, a ty, elfie odejdź.
- Cokolwiek. I tak to nie moja sprawa. - powiedział po czym oddalił się.
- A więc mów, co ci chodzi po głowie, młody wampirze, przyjaciele bladego mistrza są tu zawsze mile widziani.
- Dobrze, elf wyszedł. Teraz ci wytłumaczę: stosunkowo nie dawno mój przyjaciel, Lynel, został ranny. Nie wykurował się jeszcze, co jest dziwne, bo jednak minęło trochę czasu a u niego ciągle się nie poprawia. Ba! Ciągle wygląda tak jak go znaleziono. Wydaje mi się że to ma coś wspólnego z tajemniczym drzewem które wyrosło w Andaven... Mój ziomek mógł zostać zaatakowany przez jakiegoś maga...
- Eee... no i co ja mam do tego, nie znam wszystkich magów w mieście. Poza tym sprawca już dawno może być poza miastem, w ekipie arcymaga Trebiadona. No i szczerze wątpię, aby drzewo miało z tym coś dziwnego. To co najmniej dziwne.
-Bo wiesz... To drzewo to właśnie mój ziomek wywołał jakimś
przedmiotem. Podejrzewam że mógł tą runę, czy cokolwiek to jest, ukraść jakiemuś magowi, lub komuś kto ten sam przedmiot ukradł magowi. Obawiam się że to właśnie ten mag mógł spowodować obrażenia u mojego ziomka, bo właśnie ten elf miał po wypadku w ręku kartkę z jakąś groźbą, żeby się odczepili od run czy coś takiego. Ja osobiście tego nie widziałem, jednak o to mniej więcej chodziło. Poszedłem więc do tego... Bladego Mistrza... A on wysłał mnie do ciebie.
- Więc zapewne ma to coś wspólnego z runami... Co dokładnie chcesz wiedzieć o nich, nie prowadzę ich ewidencji w tym mieście...
- Mnie same runy mało obchodzą! Obchodzi mnie to żeby uleczyć ziomka. Może ty mógłbyś go obejrzeć?
- Przykro mi, ale nie jestem uzdrowicielem...
- Przynajmniej mógłbyś sprawdzić, czy to magiczna rana...
- Wątpię, aby używając runy coś sobie zrobił... a nawet jeśli byłaby to magiczna rana, równie dobrze mogłaby być zadana magiczną bronią, którą może mieć każdy. - spojrzał w stronę Tura, szukając potwierdzenia
- Nie patrz na mnie. - uśmiechnął się - ja zawsze myślałem, że magiczny oręż należy do rzadkich... Ale co ja wiem? To Ty jesteś magiem - dodał złośliwie.
-To ja już nie wiem! Dobra, po prostu sobie daruję, wyjadę z Andaven i zapomnę o wszystkim, ale dziękuję ci że chciałeś pomóc- powiedział do Ragnadgera po czym wyszedł z pomieszczenia.
- Porywczy wampir, sam nie wie, czego chce... - stwierdził mag, po czym rzekł do elfa - Wiem, że magiczna broń jest rzadka, ale używając słowa każdy miałem na myśli wojowników, paladynów, a nawet zabójców, nie szufladkujmy magów!
- No jak spojrzeć na to w ten sposób to tak... No, ale cóż. Wampir chyba posze... - Nagle mi przerywa wchodząc znowu do pomieszczenia
- Przepraszam, coś mnie napadło. Kontynuujmy rozmowę
- No dobra to kontynuujcie - powiedział rozczarowany elf.
- Dobrze, a więc czekam, aż się dowiem o co ci w końcu chodzi. Ja specjalizuję się w runach, jeżeli blady mistrz cię do mnie przysłał, to nie wiem po co... musisz mi nakreślić sprawę.
- Może na początku zbadasz to drzewo. Może ukryta jest w nim magia, lub da się je spokojnie zamienić w runę z której powstała? Może po tej runie poznasz do kogo należy?
- Tego nie da się poznać, ale runę odzyskać mogę... Tylko, że wolę nie opuszczać akademii. Dużo ludzi wie, że się nimi interesuję i dużo o nich wiem, jak opuszczę to miejsce znajdę się w wielkim niebezpieczeństwie...
- Mag w niebezpieczeństwie? - wtrącił się elf się do dyskusji trzymając w ręku jakieś świecidełko
- Rączki cię świerzbią, mój drogi, to niedobrze... - rzekł Ragnadger rzucając na rękę Tura urok, który sprawił, że ręka zaczęła go strasznie piec. - Kim ty w ogóle jesteś, powinienem chyba was obu sprawdzić...
- Jestem po prostu niecierpliwy, a jeśli chcesz nas sprawdzić to proszę bardzo... ja nie mam broni.
- Najlepiej wyjdź stąd elfie, będzie spokój- powiedział Bodrycz zwracając się do mrocznego elfa - więc co mam zrobić?- powiedział zwracając się do maga.
Elf zignorował wampira i usiadł na wygodnym krześle maga drapiąc się w ręce
- Jeśli chcesz pomóc swojemu towarzyszowi, daj mu tą miksturę - wyjął z szafki sporą butlę, którą wręczył Bodryczowi - Działa znieczulająco, a jeśli rana nie jest spowodowana magią, zostanie wyleczona. Poza tym, uciekajcie z miasta i najlepiej nie interesujcie się runami, tu gra będzie toczyła się o wielkie stawki... Możesz już iść, bo przecież chyba o to ci chodziło, a ty mroczny elfie zostań, mamy do pogadania, bo to, że nie masz broni jeszcze nic nie znaczy...
- Dobrze, więc idę
Bodrycza nie interesowała ich rozmowa. Skupił się tylko na flakoniku. Poszedł więc do świątyni. Miał małe trudności z dostaniem się do środka, lecz po chwili konwersacji i wspomnieniu o akademii i kilku zmyślonych rzeczach załatwiły sprawę. Po chwili był w pomieszczeniu w którym był Lynel. Wyglądał okropnie. Gorzej niż się spodziewał. Bez namysłu wlał ziomkowi do ust zawartość flakonika. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, lecz wiedział że trzeba trochę poczekać, bo lek od razu nie zadziała. Postanowił że zostanie przy towarzyszu na noc. Siedział przy nim do późna i delikatne zmiany widział... Albo mu się wydawało. W końcu położył się na ziemi i usnął marząc o tym żeby rano stan Lynela się poprawił...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Tymczasem kiedy wampir już odszedł pozwólcie, że cofniemy się do wydarzeń z akademii]

Cały czas drapałem się w dłonie
- …a ty mroczny elfie zostań, mamy do pogadania, bo to, że nie masz broni jeszcze nic nie znaczy...
- Heh. Coś w tym jest. Pewnie było by lepiej dla tego miasta jakby nie było mnie i mojego pokroju, ale zanim stąd pójdę musimy pogadać. Jasne jest już, że staruszek dobrze mnie skierował. Przynajmniej twierdzisz, że dużo wiesz o runach i właśnie w tej sprawie do ciebie przyszedłem - nadal się drapie i to coraz bardziej - mógłbyś - pokazuje mu ręce.
- Jaki staruszek, jeśli blady mistrz, to nie uwierzę, dopóki mi nie powiesz o nim trzech faktów. Inaczej nie pogadamy, tylko prześledzimy umysł.
- Magowie... No cóż. Myślę, że to wystarczy - elf wyciągną z trudem fiolkę, którą mu wręczył ów starzec i podaje magowi. - Dostałem to od niego, bo podejrzewa, że jego kotek mógł mnie zarazić likantropią. Jeśli chcesz więcej to mieszka w domku niecałą godzinę drogi od miasta na południowy wschód w drewnianej chacie na wzgórzu. Może jeszcze chcesz żebym powiedział jak wygląda? – dodałem.
- Czemu nie, oraz powiedz, czy mieszka w domu sam, czy nie, a jeśli nie, to z kim?
- Jeny! Jeżeli nie wpuszcza tego swojego kota do chaty to chyba mieszka sam. Zresztą skąd mam wiedzieć. Leżałem tam bliski śmierci, a za drugim razem zabawiłem na kilka minut.
A jak wygląda? Dość przeciętny staruszek. Siwy, z brodą w podartych łachmanach, trochę przygarbiony. Nigdy bym się nie spodziewał się, że jest jakimś magiem, choć ziółka jakie mi przyrządził w dwie godziny zasklepiły mi ranę. - Pokazuje na prawe ramię. - I mógłbyś do cholery zrobić coś z tym pieczeniem?!
- Oczywiście - machnął ręką, rozpraszając urok. - Teraz ty mów, o co ci chodzi. Bo na bezinteresownego gościa nie wyglądasz.
- Ha! Powiem ci szczerze, że gdyby nie afera z tym jego magicznym kotem to już by mnie nie było w mieście, ale widzisz... Ktoś z mojej przeszłości znalazł mnie i kazał mi dowiedzieć się czegoś o runach w tym mieście. Gdyby nie ten twój blady mistrz to bym ci nie zawracał głowy, ale skoro już wspomniał to czemu nie zabić dwóch gołębi jednym kamieniem. A... I mikstura jeśli można... Chyba, że chcesz ją kupić?
- No, rób z miksturą co chcesz, a co do run, no cóż, możesz zadać 3 pytania. Im więcej informacji dzięki nim uzyskasz, tym lepiej dla ciebie...
- Wiem, że Terembir organizuje wyprawę. Rzekomo w sprawie run. Powiedz mi co jest w nich tak interesującego, że sam arcymag organizuje ekspedycję?
- Jaki Terembir... Trebioadon! - śmieje się - Co jest interesującego... Właśnie tego chcą się dowiedzieć, wiedz bowiem, że z powodu tych durnych kamyków pokłócili się jaszczuroludzie i pradawne krasnoludy. Dwie najbardziej zaprzyjaźnione ze sobą rasy. Podobno ktoś z nich znalazł bardzo potężną runę, zbyt potężną...
- Ha! A ja myślałem, że chodzi o historię... A to po prostu kolejna walka o władzę i siłę. Żałosne, no, ale cóż, wiele wyjaśnia. Hm... O co by cię tu jeszcze spytać? – pogrążyłem się na chwilę w myślach; Ale słyszałem coś, że one przechowują wiedzę. - Czy oprócz skrywanej w nich magii jest coś jeszcze? Pismo? Historia?
- Tak... właśnie nikt nie wie, co za moc skrywa znaleziona runa, czy po prostu posiada zaklęte w sobie zaklęcia mogące zmienić nasz świat, czy też zawiera niezwykle cenną informację związaną z naszą historią. Informację, przez którą najlepsi przyjaciele skoczyli sobie do gardeł. Widziałem runę, która opowiadała o historii stworzenia pierwszego miecza, mając w sobie urok przywołania magicznego ostrza... Zapewne więc jest tak, że zarówno moc runy, jak i jej treść są ze sobą powiązane.
- Interesujące... Kurde. Brak mi pytań. Co by tu... – Ciekawe czy uda mi się… - No dobra, powiedz mi jak można odczytać jakąś runę.
- Potrzeba do tego wielu lat nauki, najlepiej pod okiem jakiegoś jaszczuroczłeka, którym ten język wpajany jest od dziecka. Mógłbym nauczyć cię w tydzień odczytywać NAJPROSTSZE runy, ale niestety nie za darmo - 50 monet za półtorej godzinną lekcję, ale nie zdziwię się, jak nie zechcesz. Nie wyglądasz na pasjonate starożytnej magii. - uśmiechnął się. Ku jego zdziwieniu na mojej twarzy pojawiło się niesamowite podekscytowanie. Każda część ciała aż się trzęsła.
- Nie żartuj sobie! Ta potęga. Ta wiedza. - Po chwili ciszy ciało uspokoiło się jednak jego spojrzenie zostało pełne podekscytowania i rządzy. - Widać po tobie, że nie jesteś wiele starszy ode mnie i nie widzę, żadnych jaszczuroludzi w pobliżu. Czyli kto? Kto mógłby nauczyć cię? Niech zgadnę; B, L, A, D, Y… Mistrz. Po za tym słyszałem, że jakiś kolega tego wampira uaktywnił runę. Biorąc pod uwagę z jaką łatwością potem padł można się domyśleć, że nie zrobił tego specjalnie... Więc nie ważne co muszę je opanować. – Po tych słowach jednak zmarkotniałem. - Jest jednak problem ceny...
- Niestety ja muszę zarabiać. Jest szansa, że wyleją mnie z akademii. Trzymanie mnie tutaj według rektora jest zagrożeniem dla uczniów, pozwolili mi zostać tu jeszcze przez tydzień, jednak już nie nauczam, przez co ja też jestem w lichej sytuacji... Chyba wrócę do bladego mistrza i zapytam się o radę... Może on zechce cię nauczyć czytania run za darmo, ale wątpię, aby dał się przekonać od razu. Zazwyczaj sam wybierał swoich uczniów i to, czego ich uczył...
- Nie... To nie jest ważne. Sama perspektywa, możliwość nauki. Nic dziwnego, że arcymag przyjmował kogo popadnie do ekspedycji. Gdyby ktoś wiedząc jak łatwo można się tego nauczyć, jak łatwo można posiąść moc i wiedzę... Naprawdę zbliża się nowa era... Ja muszę już iść. Jeśli będziesz w mieście może wpadnę na dwie lekcje - uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę drzwi
- Do zobaczenia – rzekł mag kiedy wychodziłem.

Swoje kroki skierowałem w stronę „Pod Trzema Wilkami”. Kiedy wychodziłem uczniowie jeszcze spali. Miałem szansę obrócić, no i z tymi nasionkami od bladego mistrza ucieczka powinna być dziecinnie łatwa. Teraz tylko mam do pogadania z właścicielem… Bez zawahania otworzyłem drzwi baru. Właściciel właśnie schodził na dół.
- Witaj - odezwałem się do niego.
- Ach, witaj.
- Chciałbym z Tobą porozmawiać w mojej sprawie... – Mężczyzna spojrzał na mnie jakby czekał na pytania; - Skąd znasz moje imię, jak mnie rozpoznałeś... Kim ty w ogóle jesteś.
- Jestem właścicielem baru, przezornym, dbającym o to, aby nie zapewniać schronienia nieznajomemu. Najpierw dowiedziałem się o tobie kilka rzeczy. Trzeba przyznać, że fuksem, ale tak wyszło i doszedłem do wniosku, że jednak cię przechowam.
- Jestem w tym mieście pierwszy raz w życiu, a już w niecały dzień dowiedziałeś się jak mam na imię? Już prędzej uwierzył bym, że jesteś jasnowidzem!
- Wspomniałem - miałem fuksa. Trafiłem na odpowiedniego człowieka. A właściwie nie wiem czy człowieka... Wiem, że Traynod mówił, że go zna. On mi odpowiedział na parę pytań.
- Czy to możliwe, że on tu jest?
- Kto?
- A nie tak myślę na głos. Przepraszam. To wszystko... - ruszyłem w stronę drzwi, ale tuż przed wyjściem zatrzymałem się - A! Byłbym zapomniał. Andres mówił, że masz coś dla mnie.
- Aha... Wybacz, ale postanowiłem go sobie zatrzymać. Tobie bardziej przyda się to. - wręczył mi nowy sztylet - Ale obiecaj mi, że wciągu tygodnia opuścisz jednak to miejsce, znaczy się mój lokal. - Spojrzałem na sztylet ładny.
- Nie martw się... Tydzień w zupełności powinien wystarczyć. Wiesz... Gdybyś mi powiedział gdzie mogę znaleźć tego Traynoda to bardzo by mi pomogło.
- Nie wiem, zazwyczaj przychodził tu codziennie, ale ostatnio go nie widać... ktoś wspomniał, że został zasztyletowany w jakiejś uliczce, ale nie potwierdzę ci tej informacji, jeszcze nie dziś. Właśnie dlatego chcę, żebyś odszedł, zbyt dużo się wokół ciebie dzieje. A z nożem kuchennym przy pasie trochę głupio puszczać gościa, nieprawdaż... Nie wiem, popytaj się kilku osób w okolicy tego dziwnego, wielkiego drzewa... Nic dziwnego. Czyżby przeszłość zaczyna mnie doganiać?
- Powiem ci jedno, zapomnij to imię jak najszybciej. A jak już zniknę z tego miasta w ogóle zapomnij, że znasz moją osobę. - Chwyciłem klamkę i otworzyłem drzwi. zanim wyszedłem uśmiechnąłem się lekko - jedzenie było dobre – powiedziałem po czym wyszedłem trzaskając drzwiami. Całą drogę poruszałem się ciasnymi uliczkami i przeciskając się między domami. W zasięgu wzroku była znowu akademia. Ludzie już zbierali się z pocztą przed wejściem. Cofnąłem się trochę, żeby mieć pewność, że nikt mnie nie widzi i wypiłem eliksir. No dobra sześć – siedem minut. Wyszedłem z zaułka. Słońce akurat odbiło się od czegoś prosto w moje oczy. Zaćmiony na chwilę blaskiem zamknąłem je. Kiedy otworzyłem ku memu zdumieniu ludzie się na mnie gapili. Ruszyłem przed siebie. Stanąłem jak każdy w kolejce. Dwie – trzy minuty później była moja kolej.
- Do kogo? – zapytał strażnik.
- Remert. – zaczął sprawdzać po czym zapytał
- Nazwisko?
- Oren Noor.
- No dobra… Poczekaj. – Kiedy to powiedział jednocześnie dał znać koledze. Ten po minucie wrócił.
- Chodź. – Powiedział po czym zaprowadził mnie pod drzwi Remerta. Dał mi znać żebym wchodził i wrócił na dół. Wszedłem do środka. Na dźwięk otwieranych drzwi chłopak zaczął mówić.
- Oh jak miło. Właściwie zapomniałem zapytać strażnika kto do… - Chłopak zamilkł kiedy mnie zobaczył – kim… - Chwyciłem szybko po sztylet, który ukryłem wcześniej w wewnętrznej kieszeni płaszcza by nie rzucał się w oczy jednocześnie zakrywając chłopakowi usta. Wyciągają sztylet pchałem chłopaka do ściany. Jednocześnie jak uderzył o ścianę wbiłem mu w brzuch zimne ostrze. W szeroko otwartych oczach Remerta widziałem jak moja postać zaczyna się zmieniać z powrotem. Pociągnąłem za klingę do góry. Chłopak wzdrygnął się kiedy jego ciało było rozcinane a zaraz potem stracił przytomność. Wyciągnąłem szybko jedno nasionko i wrzuciłem do wazonu który stał na jednej z półek. Mgła powoli zaczęła pojawiać się. Chwyciłem za prześcieradło szybko zawiązałem jedną część na szyi martwego Remerta a drugą do łóżka stojącego koło okna. Kiedy mgła robiła się coraz gęstsza szybko jeszcze zaryglowałem drzwi szafką. Nagle na ulicy było słychać ludzi, a do drzwi walili strażnicy. Podniosłem chłopaka, nabrałem ile tylko mogłem powietrza w płuca, po czym głośno je wypuściłem. Mgła była już wyjątkowo gęsta, nie byłem pewien czy w ogóle stoję przy oknie. Wypuszczając powietrze rzuciłem ciało Remerta przed siebie. Usłyszałem tłukące się szkło. Zaraz potem lekko rozdzierające się prześcieradło i krzyk ludzi na ulicy.
- Co to jest! – krzyczeli strażnicy. Byli już w środku, ale nic im po tym. Mgła była zbyt gęsta by zobaczyć czubek swego nosa. Ubrałem kaptur na głowę po czym wyskoczyłem przed siebie. Ulica przed akademią była dość wąska, dlatego padając na ziemię i przeturlawszy się do przodu byłem już prawie na drugiej stronie. Tłum był przejęty widokiem wiszącego na prześcieradle chłopaka i jego wnętrzności leżących na ziemi, że pewnie większość nawet nie zauważyła jak wyskakiwałem. Po za tym wszyscy byli zwróceni do mnie plecami, kiedy już wylądowałem na ziemi. Jeszcze tylko kilka długich kroków i byłem między domami. Wciąż w biegu odciąłem od płaszcza kaptur i wrzuciłem go do jakiejś studni, którą akurat mijałem. Wtedy zwolniłem do normalnego chodu a sztylet schowałem do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Uspokoiłem oddech i wyszedłem z uliczek na główną ulicę. Uśmiechnąłem się i ruszyłem spokojnie przed siebie… W stronę akademii. Po chwili dotarłem na miejsce.
- Co się stało? – spytałem.
- Ktoś zabił ucznia akademii – odpowiedziała jakaś kobieta. Zdziwiłem się bo spośród tłumu wyróżniała się stoickim spokojem. Patrzała na mnie i uśmiechała się.
- To straszne.
- Nie wyglądasz na zbyt roztrzęsionego tym faktem. – odpowiedziała.
- I vice versa – odpowiedziałem. Kobieta jakby jeszcze bardziej się uśmiechnęła, a po chwili odwróciła się i poszła sobie. No cóż… Skręciłem w prawo i ruszyłem w stronę południowej bramy. Wieczorem powinienem być na miejscu. Tak też ruszyłem po swoją nagrodę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ja niestety (choćby dla mnie :P) z gry rezygnuję. W ciągu tygodnia ciężko mi złapać sensowną choćby godzinkę na napisanie posta + błędy na gramie... Miłej gry życzę i pozdrawiam.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie sądziłem, że kiedyś wrócę jeszcze w te regiony. Gdzieś na wschód jest już granica tego królestwa. Tak jak o tym myślę to jeszcze nie tak dawno temu mieszkałem sobie spokojnie daleko na wschodzie również na terenach przygranicznych. Sam nie wierzę, że przeszedłem taki kawał drogie po raz drugi… I po co? Tylko dlatego, że dostałem jakiś list? No cóż. Teraz jednak byłem skupiony na czym innym. Musiałem znaleźć Furthama i odebrać nagrodę. Już widziałem wejście do miasta.
- Panie! Witamy powrotem! – Krzyczała córka gospody, w której parę dni temu się zatrzymałem. Podbiegła bliżej – o jeny. Wygląda pan jeszcze gorzej jak poprzednio. Idzie pan ze maną – powiedziała po czym zaczęła mnie ciągnąć za rękę. Weszliśmy do gospody po czym wbiegliśmy na piętro do jakiegoś pokoju. – Proszę! – Wskazała na szafę. – Te stare ciuchy powinny pasować. – dodała po czym wyszła. Spojrzałem się odrobinę zaskoczony. No, ale skoro… Ściągnąłem swoje ciuchy i wyciągnąłem jakieś ciuchy. Wszystko wyglądało na zadbane. Ubrałem spodnie i koszulę. Leżały jak ulał. Znalazłem też porządne skórzane buty. Nie było jednak żadnego płaszcza czy peleryny nawet więc ubrałem swój podarty. Wyszedłem z pokoju, a dziewczyny nie było. Nagle usłyszałem; - Na dole! – Więc zszedłem. Na stole leżało jakieś jedzenie. – Proszę – powiedziała.
- Nie trzeba – odpowiedziałem.
- Jeżeli chodzi o ojca to go nie ma. Wróci dopiero rano – powiedziała. No cóż. Prawda była taka, że byłem głodny. Usiadłem więc i zjadłem.
- Słuchaj – zacząłem przerywając ciszę – nie wiem co chcesz, ale lepiej zapomnij o mnie. – Dziewczyna na te słowa się skrępowała.
- Ale…
- Nie mów nic – przerwałem jej. Po czym wstałem i ruszyłem do drzwi. Akurat teraz brakowało mi żeby jakaś dziewczyna się we mnie zakochała. Zatrzymałem się jak chwytałem klamkę; - powiedz… Gdzie mogę znaleźć Furthama? – dziewczyna spojrzała na mnie z rozczarowaniem w oczach.
- Przy wschodnim wyjściu z miasta ma swoją ruderę.
- Dzięki za wszystko – powiedziałem po czym wyszedłem. Skierowałem się od razu do zleceniodawcy.
- Ah... Furtham. Nareszcie cię znalazłem.
- No i co z tego. Czy zrobiłeś to, o co cię prosiłem?
- A żebyś wiedział... Wnętrzności tego chłopaka ładnie wyglądały przed akademią.
- A skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
- Zawsze możesz iść do miasta. Myślę, że będą nadal poruszeni i to długo. Nie miałem jednak czasu szukać pamiątek.
- No cóż... a jak obszedłeś zabezpieczenia?
- Wykradłem listę o której mówiłeś. Wpisałem się, kupiłem eliksir przemiany. Idioci nawet nie przeszukują ludzi. Ba! Byłem wcześniej w swojej prawdziwej formie z wampirem i weszliśmy bez przeszkód powołując się na imię maga. No cóż... Później tylko wystarczyło zrobić cięcie i wyrzucić go przez okno.
- Muszą być zajęci czymś innym, zwykle nie są tacy łatwowierni... Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ciekaw, czym, no cóż 100 monet jest twoje... - sięga do ukrytej kieszeni w spodniach, rzucając wypchany mieszek elfowi - Dobra robota, muszę przyznać.
- No cóż... Za parę ekstra monet mogę ci powiedzieć czym są zajęci...
- Sam się dowiem, - roześmiał się głucho - Mam w mieście jednego znajomego i przekaże mi info za darmo. Tylko, że nie spodziewałem się w ogóle, że w tamtej dziurze może dziać się coś ciekawego...
- Coś ciekawego? Oj… Jeszcze będziesz miał okazję. - uśmiechnąłem się i ruszył szczęśliwy, że sakwa jest już trochę pełniejsza. Powrotem do Advane. Zostało mi tylko do wyrównania jedne rachunki.


[Byłbym zapomniał Uaktualnienie karty postaci]

Imię: Tur'garil // Często podaje się jako Oren Noor
Rasa: Mroczny Elf
Klasa: Zabójca

PD: 600/1000
Poziom 1

Ekwipunek:
- Sztylet
- Lniane odzienie - nowe, eleganckie.
- 100 sztuk złota
- Amulet siły
- Mikstura, która ma pomóc opanować bestię przy ewentualnej przemianie w kotołaka.
- Dwa nasionka po zetknięciu z wodom tworzące mgłę

Umiejętności:
- Aktorstwo (1 stopień)
- Widzenie w ciemności (1 stopień)
- Skradanie się (2 stopień)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Madoxx:
Szedł spokojnie leśną ścieżką, niczego się nie spodziewając. Powrót do Andaven nie był przecież jakąś specjalną misją... Wtem silne uderzenie spadło na jego plecy, sprawiając, że upadł na ziemię, a zawinięte w chustkę nasiona wypadły mu z kieszeni. Nie miał pojęcia jakim cudem. Nie słyszał żadnego podejrzanego dźwięku, nie widział nic, co wskazywałoby na to, że za nim ktoś podąża. Potężne cielsko przygniatało go do ziemi. Bezskutecznie próbował uwolnić się od napastnika, który odkorkowywał jakąś butelkę... Po chwili znajomy głos zagrzmiał nad jego uchem
- Powąchaj tego! - głos należał do podtykającego mu jakąś butelkę pod nos, osiłka, który spotkał go już wcześniej. Wiedział, że nie może spodziewać się po nim niczego miłego. Dlatego powstrzymywał się przed oddychaniem tak długo jak mógł. W końcu przyjemny, kwiatowy zapach uderzył go w nozdrza, otaczając jego umysł aurą błogiego spokoju. Na jego twarz wypłynął radosny uśmiech... Osiłek zakorkował butelkę, po czym uwolnił Tura. Mroczny elf wstał, otrzepując się z brudu. Odwrócił się w stronę napastnika. Jego twarz była szczelnie zasłonięta jedwabną chustą, nosił na sobie purpurowy płaszcz, a w ręku trzymał płonący błękitnym płomieniem krótki miecz. Miał ponad dwa metry wzrostu i ponadprzeciętną masę mięśniową. Nie to go jednak przerażało, tylko zachowanie jego ciała. Z jego ust bowiem wyszły zupełnie niepożądane słowa:
- Dziękuję, bardzo przyjemny był tamten zapach, ale jednak na przyszłość prosiłbym cię przyjacielu, abyś nakłonił mnie do wąchania go w mniej agresywny sposób.
- Ależ oczywiście! - zarechotał bandyta - Tylko powiedz mi mój drogi, czego dowiedziałeś się o runach, gdyż wiem, że rozmawiałeś z magiem, który posiada sporą wiedzę o nich... - Za nic ci tego nie powiem, suczy synu! - powiedział w myślach Tur, jednak i tym razem jego ciało postąpiło wbrew jego woli, z przerażeniem słuchał, jak sam opowiada wszystko, czego dowiedział się od Ragnadgera i o tym, kim jest blady mistrz... Olbrzym przysłuchiwał się temu z zaciekawieniem, zdawało się, że się uśmiecha, jednak nic nie było w stanie tego potwierdzić. W końcu, kiedy Tur już skończył, osiłek poklepał go po plecach.
- Dzięki, PRZYJACIELU... Wiedziałem, że mi się przydasz... - przerwał na chwilę, gdyż zauważył chustkę z nasionami leżącą na ziemi. Bez chwili wahania podniósł ją i z zadowoleniem schował ziarna do kieszeni płaszcza - Mgliste nasiona. Nie wiedziałem, że tak szybko zdobędziesz takie rarytasy... Przykro mi, ale mi bardziej się przysłużą, chyba to rozumiesz...
- Ależ oczywiście... - ODDAWAJ MI JE TY TŁUSTA ŚWINIO! - Nie ma problemu. Poradzę sobie bez nich.
- Świetnie, teraz pozwól, że cię opuszczę, a ty poczekasz tutaj grzecznie, aż działanie wywaru przyjaźni przeminie, zrozumiałeś?
- Tak, zrobię, jak sobie życzysz przyjacielu.
- Doskonale. Wydaje mi się, że jeszcze się spotkamy... W każdym razie, do zobaczenia. - odparł olbrzym, po czym dał nura w las. Tu''Garil mógł tylko stać i czekać, aż z powrotem stanie się panem swojego ciała... Kiedyś zemści się na tej górze mięśni. Bez dwóch zdań...

Rusty, KooK, Deedi: Fajnie by było, jakbyście coś napisali do poniedziałku, oki? ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Post powinien pojawić się kilka dni wcześniej, ale z przyczyn wiadomych mi i Makowi(Mace?) niestety nie mógł.]
Wypytywałem Alana co się dzieje, ale ten wciąż nie chciał mi niczego powiedzieć. Jednak wciąż coś ukrywał. Postanowiłem w końcu, że później go zapytam.
- Masz zamiar w ogóle kiedykolwiek powiedzieć mi co tu jest grane? - przerwałem tę ponurą ciszę lekko poirytowanym tonem.
- Spokoju mi nie dasz jeśli nie powiem? - odpowiedział pytaniem Alan powstrzymując się od wybuchu gniewu, głosem miłym, ale wskazującym na zdenerwowanie.
- Pewnie nie. - odpowiedziałem spokojnie.
- Usłyszałeś dość od tego typa, co ja jeszcze mam wyjaśniać?
- Ten gość wspominał o czymś, czego dla niego nie zrobiłeś. - stwierdziłem.
- Jest dużo rzeczy jakich nie robiłem. Ty zapewne też masz ich nie mniej i nie masz zamiaru się z tymi informacjami dzielić. Tak samo jak ja. - powiedział głosem kończącym rozmowę. Chciałem coś jeszcze dopowiedzieć, już otworzyłem usta, ale zaraz znów je zamknąłem. Nie ma sensu tego ciągnąć dalej. - Hm. Czyli się zgadzasz... to nie to, że cię nie lubię. Po prostu niektóre rzeczy powinny pozostać zapomniane.
- Tak. Masz rację. - mruknąłem.
- Znasz drogę do Andaven, nie? - zapytał zmieniając temat.
- Pewnie, że znam.
- No to teraz ty poprowadzisz, ja w miastach nie byłe... - rzekł Alan, ale nagle urwał i zatrzymał się. Zobaczył coś przed sobą, wyglądał na bardzo zaskoczonego.
- W porządku? - zapytałem i popatrzyłem na niego marszcząc brwi, po czym spojrzałem przed siebie. Naprzeciw nas stała niepozorna dziewczyna, o blond, unoszonych przez lekki powiew wiatru włosach, w podartych i brudnych ubraniach, która patrzyła na nas beznamiętnie. Popatrzyłem zaskoczonym i pytającym wzrokiem na Alana.
- Przecież... tak się starałem... - wymamrotał patrząc cały czas na kobietę, która stała w bezruchu. Złapałem powoli za rękojeść mojego miecza, ale go nie wyciągnąłem.
- Tyle... - zaczął Alan, ale nagle urwał, bo zobaczył, że trzymam nerwowo miecz. - Nie! Nie rób tego! - krzyknął przerażony. Nic nie odpowiedziałem tylko delikatnie poluzowałem ucisk dłoni na mieczu. Alan zrobił krok naprzód.
- Od....wlekałem to. Pozwól mi tylko... - dziewczyna zrobiła bardzo niepokojący uśmiech na twarzy - Eeee... Kainan?
- Co? - zapytałem.
- Lepiej stąd spie... - znów urwał i zwrócił wzrok ku dziewczynie. - No pięknie... - Kobieta zaczęła głośno krzyczeć i nienaturalnie szybko rzuciła się na Alana, po czym stało się coś dziwnego - tuż przed upadkiem oboje po prostu zniknęli!
- Co to za przedstawienie, do cholery?! - rzuciłem w przestrzeń. Minęła jakaś chwila, już miałem iść się rozejrzeć czy przypadkiem gdzieś sobie nie siedzą, kiedy nagle mój towarzysz pojawił się leżąc koło pobliskiego drzewa kaszląc. Podszedłem powoli do niego.
- Co tu się dzieje?! - zapytałem.
- Khe! Khe!.... przeszłość... khyyh... - wykrztusił.
- Nic ci nie jest?
- Jestem mocno obolały... ale to raczej nic takiego... - mruknął po czym wrzasnął do Gabriela, który zaczął go oblizywać - Gabe, przestań, cholera jasna!
Alan powoli wstał.
- Gdzie podziała się ta dziewczyna?! - krzyknąłem. Co tu się dzieje?!
- Uczyniła swoje... nie ma jej, na razie. - powiedział lekko drżącym głosem.
- Na razie?! Kim ona jest?!
- Aa.. tak, przepraszam że nie zdążyłem jej tobie przedstawić! Przepraszam także, że nie zrobiłem herbatki i nie obgadaliśmy swoich problemów przy stole! - mocno chrząknął, po chwili się uspokoił - Właśnie.... miałeś przyjemność poznać Aurę.
- Co za Aurę? - zapytałem także spokojniejszym tonem.
- Dawna znajoma... tędy do Andaven? Świetnie... - powiedział szybko i powoli ruszył.
- Nie tędy. Tym razem mi powiedz - kim jest Aura i czego od ciebie chciała? - Alan ciężko westchnął i powiedział.
- Nie zagraża nam teraz. NIE ma SENSU o to dopytywać. Prawda?
- Tą drogą do Andaven. Po co właściwie chcesz się tam wybierać? - zapytałem podenerwowanym głosem.
- Nie interesuje mnie tyle miasto ile droga do niego. W końcu, muszę znaleźć tego magika... - rzekł, po czym zapadła chwila ciszy i dodał. - Jeśli chodzi ci po głowie pójście swoją ścieżką to cię nie zatrzymuję, i tak już widziałeś wszystko.
- Tędy. - powiedziałem stanowczym tonem, ignorując ostatnie zdanie Alana i wskazałem palcem za siebie.
- Dzięki. - mruknął wyjmując bochenek chleba i włożył sobie kawałek do ust. Gabriel także coś sobie miętolił w pysku. - Lepiej chodźmy.
- Tak.
Kim jest Aura? Czego chciała? Mam nadzieję, że wkrótce mi wszystko wyjaśni, trochę to niepokojące...

[Ah, uaktualnienie karty postaci
Imię: Kainan Rethan
Rasa: Mroczny elf
Klasa: Wojownik
Poziom: 1
PD: 500/100
Ekwipunek:
Długi miecz
Zbroja skórzana
Resztki żywności
Umiejętności:
widzenie w ciemności (stopień 1)
wyostrzone zmysły(stopień 1)
walka każdym rodzajem broni (stopień 1)
skradanie się(stopień 2)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rusty i Deedi:
Właśnie szli ścieżką do Andaven, kiedy dostrzegli w oddali idącą ścieżką grupę magów, widać, że również byli pod wpływem zaklęcia przyspieszenia, jednak nie było to aż tak widoczne jak w przypadku poprzedniego czarodzieja. Na czele grupy szedł młody, opalony czarodziej w pięknej, błękitnej szacie, koło niego szła widocznie niepocieszona, niebrzydka, aczkolwiek do pięknych również nie należąca kobieta. Idący za nimi magowie to byli niemal sami mężczyźni. Trzy kobiety, jakie zdołali dostrzec w orszaku na pewno nie należały do tych, które natura obdarzyła urodą. Przewodzący grupą mag, widząc parę wędrowców natychmiast podbiegł w ich kierunku.
- Witajcie! Powiedzcie mi, czy może któryś z was posługuje się magią albo zna się na runach? Wiem, że nie wyglądacie na takich, ale może... Bo moja żona okazała się na tyle egoistyczna, że bez względu na talent, odrzuciła z mojej ekipy wszystkie ładne czarodziejki i przez to jest nas trochę zbyt mało... Ach, bym zapomniał, jestem Trebiadon, arcymag Andaven... A jeśli nie, odszukajcie w mieście niejakiego Ragnadgera, słyszałem, że ma kłopoty z miejscem zamieszkania w zaistniałej sytuacji, a bardzo by nam się przydał... Ech, przez tą całą aferę z moją żoną jestem cały roztrzęsiony... To co wy na moją propozycję?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cały ten czas byłem na baczności, ale i tak się zakradł. No i co to za masa… To musiała być magia i ten miecz… Rozpoznał też nasiona. Właśnie zrozumiałem to zupełnie inny klasa. Nie zabije go w takim stanie. Jednak to nie to zaprzątało mi głowę najbardziej. Mógł mnie zabić, nie jestem już mu potrzebny, a jednak… Mówił też, że wiedział o mojej rozmowie z magiem, ale skąd? Tak czy tak musze jeszcze załatwić jedną rzecz w Andaven. Traynod… Może to ten mięśniak z nim rozmawiał, a jeśli się znają… Jednak stojąc w miejscu do niczego nie dojdę. Ruszyłem przed siebie.
Słońce zaczęło świtać kiedy doszedłem do miasta. Już po raz kolejny byłem świadkiem jak miasto się budzi. Ludzie wstający z łóżek jedzący i zaraz wychodzący do pracy. Słońce zaglądające do miasta zza murów. Pierwsze swoje kroki skierowałem do Edgara. Karczma była oczywiście otwarta. Ludzie wstawali i schodzili by coś zjeść. Niestety mężczyzna nie widział Traynoda jakiś czas. Choć nie mam pewności, że nie kłamał. Tak czy tak nie mogłem zrezygnować. Postanowiłem sprawdzić innych z czarnego rynku. Ktoś zapewne go musiał widzieć. Ferminx z charakterystyczną dla siebie pogardą spławił mnie. Ostatnią moją szansą był Scedacus. Mag wydawał się zdecydowanie sympatyczniejszy. Nie myliłem się, choć sprawiał wrażenie, że chce pomóc to jednak znowu wyszedłem z pustymi rękoma. Trochę się zdziwiłem gdy w progu spotkałem Andresa. Nie wyglądał na zbyt zachwyconego moim widokiem. Kiedy wspomniałem o Traynodzie jakby jeszcze bardziej się zdenerwował. Jednak to on dał mi pierwszą sensowną poszlakę. Ostatnio widział go u Edgara z jakimś mięśniakiem. Więc miałem rację. Wróciłem do karczmy i wyłożyłem wszystko właścicielowi. Już widziałem jak alchemik furiat złagodniał przy Andresie, jak mag zrobił się przyjazny gdy usłyszałem jego nazwisko. Edgar nie był inny. Jak tylko powiedziałem mu od kogo mam informację język mu się rozwiązał. Dowiedziałem się, że niedługo po tym jak mięśniak wyszedł pojawił się właściciel „Pod Trzema Wilkami”. To ostatni raz kiedy widziano Traynoda. Pomyślałem, że osiłek czekał na niego. Wyszedłem i rozejrzałem się po okolicy. Jeśli już nie żyje to pewnie gdzieś leży w okolicy… I nie myliłem się. Znalazłem go pod murem za karczmą Edgara. Ciało było obrabowane, ale co zwróciło moją uwagę to sposób w jaki został zabity. Rana przechodziła przez lewy biceps i przebiła się aż do płuca pod pachą. Znam dobrze tę metodę. Nie ma wątpliwości to oni. Od razu ruszyłem w stronę „Pod Trzema Wilkami”. Wszedłem do baru, jednak nie właściciela nie było. Usłyszałem jakieś odgłosy w piwnicy. Zszedłem na dół;
- Hej! Jesteś?!
- A kto pyta i o kogo w ogóle pyta?
- Szukam właściciela, mam dla niego wieści.
- Ha! - mężczyzna podszedł do Tura - A więc znalazłeś. Dziś w nocy ma być niezła biba, więc szukam skrzynki z odpowiednimi trunkami... Jak sądzisz, czy poczciwe "Rumiany" będą dobre?
- Ja wiem... Nazwa trochę nie pasuje do pogrzebu.
- Nazwa, nazwa się nie liczy, mój drogi smolistoskóry... Skoro zwracasz uwagę na nazwę, znaczy się, że go nie piłeś i nie wiesz, co to jest za rarytas... W takim razie mi nie pomożesz. Ale co w ogóle chciałeś?
- Przynoszę wieści, jak już wspomniałem. Ale biorąc pod uwagę, że nie zdziwiłeś się tym co przed chwilą powiedziałem to chyba już wiesz, że Traynod został zabity.
- Aha... a więc jednak... No cóż, w dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym... Nawet ja mogę lada chwila dostać od ciebie kosę, a jakoś stąd nie uciekam. Czy tylko tyle chciałeś mi powiedzieć, czy chciałeś coś w ten sposób uzyskać, przekazać, dowieść...
- Sposób w jaki został zabity. To myślę zainteresuje cię. Znam tę metodę bardzo dobrze. Została mi po niej głęboka blizna. Przyszedłem cię właściwie ostrzec, niedługo w mieście zrobi się niebezpiecznie. Powiedział bym, że tydzień zajmie im dotarcie do Advane. Wtedy będzie gorąco...
- Andaven, elfie! No cóż, dzięki za ostrzeżenie, ale nie sądzę, bym mógł z niego skorzystać. Za trzy dni opuszczam to miasto. Nie pytaj się mnie, dlaczego...
- To dobrze dla ciebie... Mam nadzieje, że oferta jaką mi złożyłeś wciąż jest aktualna.
- Jaka oferta?
- Mieszkaniowa.
- Aaa... dobrze, mieszkaj sobie, w każdym razie dopóki ja tu jestem, co z tobą zrobi stary Gremblen, bo to on tu zawita, nie mogę przewidzieć...
- Trzy dni powinny mi wystarczyć. Sam nie mam zamiaru ryzykować spotkania z nimi kolejny raz bo raczej nie popełnią tego samego błędu drugi raz.
- Jak tam chcesz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdy wstałem, ból głowy nie dawał mi spokoju... Tak samo jak myśl o tych dwóch typkach którzy najwyraźniej czegoś szukali. Postanowiłem wyjść na świeże powietrze, uważałem że dobrze mi to zrobi. Tak też postąpiłem, lecz nie był to dobry wybór. Gdy tylko usłyszałem ludzi gwarzących przy niedalekich mi straganach, śmiejące się dzieci i radosnych rodziców, poczułem niesamowitą niechęć do świata. Coś było nie tak, do tego te głosy... Głosy...
Weezwij mniee, zdobądź too, czego inni nie mooglii... Ból głowy stawał się nie do wytrzymania. Po głowie chodziły mi szaleńcze myśli... A ja wcale nie zaprzeczałem. Studia ku Ilmaterze wydawały mi się teraz żałosną dziecinadą. Nagle, śmierć stała mi się bliższa, niż cokolwiek co żyje. Głosy nie przestawały mnie kusić...
Weeezwiij mniee, poznasz moc większą niż możesz soobie wyobraazić... Byłem pewien że umieram. Ból głowy przypominał pękanie czaszki, moja nienawiść aż bolała... Wyruszyłem do sanktuarium Ilmatera bezczeszcząc po drodze wszystkie święte ordery, i znaki... Gdy znalazłem się tam, upuściłem swojej krwi którą narysowałem pentagram na podłodze, i ścianach. Zapaliłem świece... Rozpocząłem recytowanie inkantacji, wzywałem to, co mnie opętało... I najwyraźniej bardzo się z tego powodu cieszyło... Taak, jesteś na dobrej droodze! Śmierć to moc, a moc to śmierć która niedługo przyyjdzie! Coś dziwnego zaczęło mnie okrążać. Jakby latająca mgła, o rudej poświacie... Dochodziłem do końca przywołania... Kes Mann Iphin Aret Bel! Nagle, czerwona mgła zaczęła formować się w coś co przypominało roztopiony wosk... Przykleiło się do ściany, i zaczęło po niej spływać. Z masy coraz bardziej widać było postać, której nie potrafiłem zidentyfikować. Wtem całe sanktuarium zajęło się ogniem, a z dymu wyszedł... Demon!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

dominikańczyk:
Szedł spokojnie do świątyni, w której przebywał jego ranny towarzysz, niosąc w ręku butelkę z napojem uzdrawiającym, który miał mu wręczyć. Nie wiedział, że obserwuje go para zamaskowanych postaci...

Kiedy dotarł na miejsce, jego towarzysz spał, a przy nim czuwała dwójka jego elfich przyjaciół. Wręczył im miksturę, wyjaśniając sposób jej działania, po czym wyszedł przejść się po mieście. Runy... nie interesowały go, a mimo to każdy sądził, że to właśnie o nich chce się jak najwięcej dowiedzieć, dlaczego? Coś musiało być na rzeczy... Tak zamyślony nie dostrzegł idącej za nim postaci, wyciągającej z kieszeni jakiś dziwny kamień. Postać uniosła go w górę, co sprawiło, że zabłysł krwistoczerwonym światłem. Bodrycz poczuł, jak jego ciało sztywnieje, każda z jego kończyn zastygła w bezruchu, jego umysł również powoli przestawał pracować, upadł w ciemność...

Ocknął się w jakiejś piwnicy. Wyraźnie czuć było stęchlizną i szczurzym kałem. Nikt go nie związał, nad nim stała jakaś postać... Otaczała ją chmura dymu, przez co nie mógł stwierdzić, czy ją zna, czy nie, a nawet jakiej jest rasy.
- Powssstałeś... Wiedz, że my nie mamy nic do ciebie, ani twoich towarzyszy, co więcej, pomścimy Lynela, zabijając gnoja, który mu to zrobił... Tylko chcemy od ciebie jednej rzeczy... A właściwie jednej osssoby... Magusss imieniem Ragnadger, otacza go pewna ochronna aura, która nie pozwala nam się do niego dossstać, ani śledzić jego poczynań... Wyssstaw go nam... To nie jessst prośba... - postać wyraźnie akcentowała głoskę "s", jeszcze przez chwilę Bodrycz mógł próbować się jej przyjrzeć, jednak po kilku sekundach wyszła ona z piwnicy, zostawiając wampira samego. Czy ma wykonać zadanie zlecone przez nieznajomego, czy też jednak być po stronie maga, który przecież mu pomógł... No i co to znaczy, że "to nie jest prośba"? Zamyślony wstał, szukając wyjścia z piwnicy. Swoją drogą ciekawe, gdzie w ogóle jest?

KooK:

Demon nie namyślając się wiele doskoczył do zaskoczonego kapłana, błyskawicznym ruchem powalając go na ziemię. Człowiek nie miał żadnych szans obrony w starciu z bestią z otchłani, bezradnie próbował ją kopać, oraz sięgnąć swojej broni, co nie przynosiło żadnych skutków...
- Byłeś głupcem, jesteś głupcem i głupcem już dłużej nie będziesz... - wysyczała bestia prosto w twarz przerażonego mężczyzny. Z jej ust wydobywał się ostry zapach siarki, mocno drażniący oczy i nos ofiary. Demon uniósł prawą łapę, uzbrojoną w rząd ostrych jak brzytwa szponów. Szybkim ruchem zatopił je w ciele kapłana, który zaczął wrzeszczeć z bólu, jednak nikt go nie słyszał. Pazury potwora powoli przesuwały się po jego ciele, czyniąc każdą następną sekundę drogą przez mękę. Czerwona struga krwi zaczęła spływać po zużytej już lekko szacie adepta. Człowiek z lękiem patrzył, jak bestia unosi w górę drugą łapę. Po chwili i ta spadła na niego, powoli wbijając się coraz głębiej w jego ciało. Już powoli zaczął tracić nawet siły na krzyk... Demon z satysfakcją i diabelskim zadowoleniem przyglądał się cierpieniom idioty, który postanowił go przywołać, nie zaprzestawał powolnej tortury... Jeszcze trochę potrwa, aż siły życiowe kompletnie opuszczą jego ofiarę, a on nie zamierza tego zbytnio przyspieszać... W końcu jednak ten moment nastał. Ból ustał, a oczy kapłana przesłoniła ciemność. Alkhael Münã wyzionął ducha.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciągle jeszcze w pełni nie doszedłem do siebie... nie słuchałem do końca tego człowieka, zapamiętałem tylko, że mam się dostać do miasta i odnaleźć Ragnadgera. Zgodziłem się, w końcu, co innego miałem do roboty. Razem z elfem ruszyliśmy z powrotem w stronę miasta. Było dość ciepło, ochładzał nas lekki wiatr wiejący z zachodu. Grunt po którym stąpaliśmy był trochę przemoczony, co mogło się wydawać trochę dziwne.. ale może jesteśmy w okolicach jakiegoś bagna, czy też moczar. Nie przejmowałem się tym zbytnio. Podróżowaliśmy w ciszy, którą zakłócała tylko śpiewy ptaków, czy sapanie Gabe''a. Kolejny normalny, piękny dzień.
Mój umysł jednak był zamyślony. Aura... zmieniła się okropnie, ale mimo tego byłem w stanie ją rozpoznać. Co takiego mogłem czuć gdy ją zobaczyłem? Z pewnością był to żal... ona powinna zupełnie inaczej skończyć, mieć jakąś przyszłość, znaleźć sobie kogoś, ustawić sobie życie. A zamiast tego... wydaje się być widmem, bezmyślną istotą szukającą ofiary. Jednak powinienem podkreślić słowo "wydaje".
Próbowałem poddać analizie to co się wcześniej stało, ale nawet sam początek z logicznego punktu widzenia nie powinien istnieć. Skoczyła na mnie, złapała mnie... trafiliśmy do jakiegoś świata pokrytego mgłą tak gęstą, że nie mogłem zobaczyć co się dzieje tuż przed moim nosem. Słyszałem wtedy głosy, mnóstwo głosów, oraz ból w plecach, jakby ktoś mi chciał wyrwać kości od wewnątrz. Wyraźne słowa szepczące do mnie, a potem nagły koniec. Znów jestem w normalnym świecie. Ale co ona chciała osiągnąć? Mogła mnie spokojnie zabić, czemu niby...
Musiałem zaprzestać tych rozmyślań, bo do głowy wpadła mi jeszcze jedna rzecz. Nagle zwróciłem się do towarzysza.
- Czy my przypadkiem tamtego gościa nie mieliśmy o coś spytać, zamiast przyjmować od niego zlecenia?
- Przypadkiem tak było. - odpowiedział.
- Psiamać, wiedziałem że coś mi umknęło! Uuuh! Nie dogonimy ich raczej... no to przynajmniej pójdziemy do tego całego Ragnadgera. - powiedziałem z gniewem w głosie.
- Yhy. - Kainan burknął monosylabą. Po chwili dodał jeszcze - Przynajmniej?
- Eh? Tak mi się powiedziało, przecież nie mamy niczego innego do roboty więc "przynajmniej", lub też ponieważ... - przestałem w tej chwili mówić i po pauzie dodałem - Nn-n-n-nie próbuj mnie tu zagadywać.
- Tak ci się powiedziało? A dlaczego jesteś taki zdenerwowany? - odpowiedział, przez co nabrałem ochoty na mord.
- A czemu mam nie być? - powiedziałem to przez zaciśnięte zęby.
- Ty mi powiedz.
- Dostaliśmy w tyłek od bandy cieci, schrzaniliśmy zadanie, i do tego jeszcze namierzyła mnie osoba od której UCIEKAM PRZEZ PIEPRZONĄ ILOŚĆ CZASU! Czemu do cholery mam nie być zdenerwowany, co?! - po tych słowach aż Gabriel odsunął się na trochę większą odległość.
- Masz rację. - elf powiedział to tak, jakby miał na myśli coś zupełnie innego.
- Nie spodziewałem się, że mnie zrozumie mroczny elf. - zgryźliwie mu dopowiedziałem - Ale i tak miałeś co innego na myśli.
- Ano, znów masz rację. - powiedział tuż po przerwie na zastanowienie się.
Tym razem chciałem mu wytknąć wszystko co mi się w nim w tej chwili nie podoba, ale ostatecznie postanowiłem, że nie ma sensu teraz tego robić.
- Nie ma po co marnować czasu... - powiedziałem i przyspieszyłem kroku.
- Też tak myślę. - odpowiedział znów biernie. Nie cierpiałem go w tej chwili za to.
Żadne słowa nie zostały już wypowiedziane. Mieliśmy zadanie do wykonania i duże odległości do przejścia. Po co je marnować na gadanie z tym niezdecydowanym farfoclem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Powiedz mi mao, powiedz mi tato, kogo przywiało na te stare śmieci :P
Maka -> nie dzwoń, nie pytaj - sam się do Ciebie skontaktuję :P ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować