Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Imię: Freija Targaryen
Rasa: Elf
Klasa: Kapłanka
Historia postaci: Targaryen przyszła na świat dzięki wielkiej miłości Elendila oraz Ilandy. Rodzice nigdy nie powiedzieli jej całej prawdy o swej przeszłości. Elendil rozpoczął walkę z tyranem Astarothem, który nękał elfy z sąsiednich ziem. Pokonał jego armię, lecz nie udało mu się zgładzić jego samego. Poprzysiągł on zemstę na jego potomkach. Na długi czas słuch po nim zaginął. Krążyły legendy, że zginął, gdzieś na wschodzie. Jak każda z rodu Targaryenów naznaczona została symbolem dębu na ramieniu. Dorastała ona w lesie Hallanard otoczona miłością rodziców. Cała społeczność udzielała jej wielu ważnych nauk i rad, życie toczyło się sielankowo. Największą bolączką takiego a nie innego wychowania było zamknięcie jej na wszelkie złe czynniki. W rodzimej społeczności wszyscy się znali, więź między jej członkami opierała się na wzajemnym zaufaniu. Taki stan rzeczy nie przygotował dostatecznie Freiji na spotkanie z brutalnym i niejednoznacznym światem. Po osiągnięciu dojrzałości młoda kapłanka Cereter, bogini płodności, poczuła się wreszcie gotowa do wyruszenia i poznania świata. Musiała to zrobić ze względu na swą naturę, chęć ciągłego poznawania świata i odkrywania nowych rzeczy. Jak wiadomo - pożegnania zawsze są trudne, jednakże Freija obiecała, że wróci za jakiś czas.

Charakter: osoba niepewna samej siebie w świecie, którego nie zna. Aż nadto moralizatorka, u której racjonalne myślenie pojawia się nad wyraz rzadko, zdecydowanie przeważa u niej rozwiązywanie problemów przez pryzmat uczucia. Ot, romantyczka, co jest głównym powodem powołania jej na kapłankę Cereter.

Wyglad: Urodę odziedziczyła po Ilandzie, swojej matce. Wysoka, średniej długości kasztanowe, lekko falujące włosy. Jak na dzisiejsze standardy cywilizacyjne nie została obdarzona większym niż przeciętnie biustem. Twarz o łagodnym usposobieniu, ciepłe oczy i relatywnie jasna karnacja.

Ekwipunek:
- Szata adepta
- Krótki łuk
- 10 ostrych strzał
- 40 sztuk złota
- Trzydniowa porcja żywności

Zdolności:
- Podstawowe
- Skradanie się
- Leczenie

Wprowadzenie do gry: Targaryen już od dobrego miesiąca pałęta się po okolicach Hallanard. Jest to dla niej pierwsza w życiu realna szansa poznania osobowości, ludzkich pragnień, zapędów, mnogości sposobów wymaganych do osiągnięcia celu. Mniej lub bardziej niemoralnych, nieetycznych.
Podczas podróży przez spustoszone ziemie, znane też jako Lakotoia spotkała człowieka o imieniu Sirius. Postać tajemnicza, podróżująca bez celu. Poznają się, wspólny dialog ukazuje im wiele podobieństw. Postanawiają wyruszyć razem do najbliższego miasta, w końcu w dwójkę raźniej.
Ten dziwny zbieg okoliczności połączył ich jednak na dłużej. Konkretniej na 2 lata dłużej. Łączyła ich tylko przyjaźń, nic ponad to, choć Sirius liczył na więcej.
Czemu tylko na 2 lata? Przyczyna tkwi w przeszłości ojca.
Po upłynięciu tego okresu czasu Freija wraz z Siriusem kierowali się w stronę Hallanard. Zatrzymali się w tawernie Biały Potok. W tym samym czasie przybyli nieznani im ludzie, z daleka już wyglądający podejrzanie. Zobaczyli jej znamię. Chcieli ją zabić, lecz .. Sirius zdołał utworzyć portal. Dziwne, skąd zna on tajniki sztuki magicznej? Na to pytanie jak na razie nie ma odpowiedzi. Pożegnali się ze sobą w niezbyt romantyczny sposób. Sirius po prostu wepchnął ją do portalu, Freija nie ma pojęcia, co się z nim stało.
Tornado energii poruszało się na magicznej płaszczyźnie, poszukując zakończenia.
Znalazło je.
Moc była obca. I daleka. Ale dawała odpowiednie zakończenie. A to było ważne. Połączenie... i teleportacja.
To nie było delikatne przeniesienie. Wstrząs był odczuwalny fizycznie – najpierw brutalne przerzucenie do magii stworzonej przez kogoś innego, do innych celów, potem – bolesne drżenie rozrywanego wiru energii, nie przystosowanego do transportu dwóch osób na raz.
Wylądowała... sama nie wiedziała gdzie. O dziwo nie czuje się aż tak źle. Jednak gdy obróciła się, zobaczyła chłopaka leżącego obok niej. Skąd on się tu wziął? Chłopak na wpół wyjęczał, a na wpół nieśmiele wykrztusił kilka... cóż, dźwięków. Poza intonacją, nie miało to brzmienia jakiegokolwiek sensownego języka. Intonacja jednakże wskazywała, że zadał jakieś pytanie i... najwyraźniej oczekuje jakiejś odpowiedzi.
- Na Cereter, żyjesz? - spytała. Wciąż czuje lekki wstrząs po tym wydarzeniu, jednak przez swą dobrotliwą naturę pierwsze co dostrzega, to na wpół żywy młodzieniec. Dopiero po chwili orientuje się, co się stało. Z braku słów na zaistniałą sytuację wyraziła swe zdziwienie jedynie krótkim westchnieniem.
Sind na chwilę milknie, marszczy lekko brwi. Postukuje przez momencik zębami, przymyka oczy... potem wyrzuca z siebie kilka śpiewnie brzmiących słów. Jakby pytanie. Freija nabrała powoli powietrza, później, z widocznym trudem pozbyła się go ze swoich płuc. Nie zrozumiała młodzieńca. Ach, ta mnogość języków, ten ledwie poznany świat! Większość życia spędzona w Hallanardzie, gdzie mieszkańcy posługiwali się lakshmijskim. Co prawda uczyła się też innych języków, ale nigdy nie były one wykorzystywane przez nią w praktyce. Chwila zastanowienia... Tak, to aldemarski! Nauka jednak nie poszła w las (jak kuriozalnie by to nie brzmiało, jeśli weźmie się pod uwagę dziedzictwo Freiji). Chwila zastanowienia, by złożyć proste zdanie:
- Tak tak, mówię! Jesteś cały, wiesz co się dzieje?
- Uciekałem. - wyjaśnił. Przygryzł wargę, obmyślając kolejne zdanie - mój mistrz magiem... był magiem. Niezbyt lubiany przez król, więc nagroda na jego głowę. - odchrząknął. - Została nałożona. Kazał mi uciec, to użyłem portal. Kirashitic... Znaczy, taki który podczepia się do innego. - Zrobił zakłopotaną minę. - Przepraszać... przepraszam jeśli przeszkodziłem. Umm... Pani stąd?
Młodzieniec - choć sama była młoda, jednak nie potrafiła go lepiej określić - zdawał się być człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, pewnym siebie, jednak dla Freiji sprawiał wrażenie na swój sposób wrażliwego. Trudno jednak to wywnioskować po zaledwie kilku chwilach spędzonych na bezowocnym dialogu.
- Mów mi Freija - powiedziała pogodnie.- Nie, nie stąd. Wplątałam się w dość... niecodzienną sytuację, przez co zmuszona byłam użyć portalu. Póki co mniejsza z tym, lepiej sprawdź, czy wszystko z tobą w porządku.Dopiero teraz rozejrzała się po okolicy, jednak nie może się skupić na poznaniu terenu. O Cereter, co tu się dzieje? Czemu w ciągu kilku godzin świat widziany jej oczami staje do góry nogami?Chłopak wstał powoli, krzywiąc się lekko, ale bez pojękiwań czy upadków. Oczywiście, podparł się laską - z jarzębinowego drewna, o ile można stwierdzić.
- Chyba... Myślę że należy się udać do jakieś miasto. - Wzruszył ramionami. - Mam nieco jedzenie, ale nie potrafię się... zachować w lesie... znaczy, obejść... to znaczy, poradzić sobie, więc myślę że będę musiał znaleźć jakąś praca. Albo nauczyciel który weźmie mnie do terminu... - syknął i roztarł sobie kolano. - A ty, pani? - zapytał z odrobiną czegoś co chyba było ciekawością w głosie - Masz jakiegoś cel?
- Nie, raczej nie... - Stwierdziła, a zarazem poczuła swoją bezradność. Nie poznaję tego miejsca, pomyślała. Klimat wydawał się zupełnie inny od jej rodzinnych stron. Jak daleko jest od domu? Czy bezpiecznie będzie zwiedzać ten las? Zaraz, przecież tu jest droga, w dodatku brukowana! - Myślę, że powinniśmy udać się tą drogą. Na dobrą sprawę to nasz jedyny punkt zaczepienia, jakieś miasto powinno być niedaleko. Tam... tam zastanowimy się, co robić dalej. - Chłopak... No właśnie, jak on ma na imię? Naprawdę wydaje się niewinny, jednak ostatnie wydarzenia nauczyły ją, że nie można wszystkich uznawać za godnych zaufania. Lepiej będzie, jeśli nie będę mu ujawniać wszystkich swoich talentów, w końcu ta sytuacja nie aprobuje do miana zwyczajnej i codziennej.
- A tak przy okazji, jak masz na imię? I czy wiesz może, jakim cudem doszło do tej ''koniunkcji'' portali?
- Moje imię? Sindreth. Nazwisko - Mantlos. Co do portali... - skrzywił się - ta sposoba miała maskować cel, poza tym nie wymagała dużo mocy. Przepraszam wiele razy, przeszkodzenie ci, pani, nie było celem. - Odchrząknął. - Więc... może w mieście dowiemy się gdzie jesteśmy. Moje rodzime strony leżą mnogie yarish stąd...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-He, ładnie śmierdzi- odezwał się nie wiadomo po co demon.
-Walić to i tego dziwnego kolesia tam. Chodźmy, to miejsce jest jakieś dziwne.
-Jak tam chcesz, to może... Ej, co ci?!
Dźwięk wymiany dusz zadźwięczał straszliwie, Piękny wyszedł na wierzch. Chęć zbohateryzowania się, zniżył głos i krzyknął do Oxinusa:
-Za mną, wierny towarzyszu! Musimy sprawdzić, cóż to za kłopoty dręczą tę okolicę! Walka dla dobra innych to nasze powołanie! Do broni, aaaaa!
-Co?! Ale walnięty typ.- demon wyjął kija i nieśpiesznie ruszył za bohaterem walczącym o dobro niewiast i innych bezbronnych.
Na końcu korytarza było jakieś dziwne pomieszczenie z daleka ładnie wyglądające. Gdy elf wszedł środka nikogo w nim nie było. Potem przyszedł otchłaniec, a wejściu pojawiła się krata uniemożliwiająca ucieczkę. Zniknęła też iluzja. Pokoik zmienił się ww normalne ścieki. Pojawił się jakiś demon na krzesełku a obok jakiś dziwny typ. Pewnie ten którego można było zobaczyć wcześniej.
-Towarzyszu Paszczurze, co z moją zupą?!- krzyknął demon na dziwnego ludka.
-Szie rhobi, szefie.
Zniknął. Wrócił. Podał demonowi kawę. Oboje, tak jakby nie widzieli elfa i demona przy kracie. Ten na krzesełku dopił napój i dopiero potem zagadnął przybyszów.
-Witajcie, przyjaciele! Wiedziałem że przejdziecie już kilka dni temu!
-Jesteś czarnoksiężnikiem?!- spytał demon mag
-Nie, pozabijaliście moich szczurzych zwiadowców, ale nieważne. Chcę was prosić o pomoc. Nazywam się Goripex i chciałbym się do was przyłączyć!
-Ale czemu?
-Ponieważ...- zaczął, ale przerwał, bo bard w ciele czarnym rzucił się na niego z mieczem i zanim Goripex zdążył wyjąć swój oręż, już miał żelastwo w brzuchu. Bard wiedział że coś jest z nim nie tak...
Zbyt grzeczny i w ogóle, nie podoba mi się ten typ
Wola walki go rozpierała. Nie wiedział czy zabił złego do szpiku kości demona, bo dostał czymś w czachę i zemdlał.

@@@

Jak był nieprzytomny to wrócił do kabiny sterującej Kasei.

@@@

-Nienawidzę cię, większego idioty nie znałem, żal mi ciebie.
Bard milczał.

@@@

Jak się obudził był w tym samym miejscu. Obok niego leżał demon z mieczem w brzuchu. Oxinus sobie siedział i gadał z Towarzyszem Paszczurem. Jak zobaczyli że Bohater Dnia wrócił do bycia przytomnym, podeszli obaj.
-Jak tam, kretynie?- spytał demon.
-Będę żyć...
-Co cię napadło?
-I tak nie zrozumiesz.
-Nieważne, musimy wezwać medyka dla tego, którego skrzywdziłeś. Towarzyszu Paszczurze?
-Tak?
-Musisz znaleźć medyka dla twojego pana.
-Aczywiscie, znam idejalnego.
-To idź po niego.
-Tak.
I pobiegł, nie wiadomo którą drogą.
-Elfie, posłuchaj. On mógł nam pomóc. A ty wszystko spartoliłeś. Musimy uciekać, ale powiedziałem Towarzyszowi Paszczurowi, żeby jeżeli jego pan przeżyje, to żeby zaproponował ponowną rozmowę z nami. I takie incydenty NIE MOGĄ się powtarzać.
-Na jakieś kilkanaście dni mamy spokój.
-Cokolwiek to znaczy, bierz mieczyk i spadamy. Nic nie osiągnęliśmy.
-Ciekawe w jakiej części miasta jesteśmy.
-Zobaczymy jak wyjdziemy. Ty przodem.
Kilka minut walki z kratą i byli w mieście. I zdarzyło się najgorsze. Byli w jakiejś najodleglejszej części miasta. Żeby to chociaż było to miasto...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elminster:
- Żadne tam leci na pieniądze, wielu wiernych nie ma, świątynię trzeba utrzymywać w dobrym stanie. - Dwignar usłyszał spokojny głos za swoimi plecami, stał za nim stary, dość wysoki jak na krasnoludzkie standardy wąsacz, z krótką, kozią bródką, na nosie miał dziwne okulary z grubymi szkłami, które zupełnie nie pasowały do jego wyglądu. Po kolorze szaty i znakach wyszytych na rękawach, Dwignar mógł dostrzec, że jego rozmówca to wysoko postawiony w hierarchii kapłan Daremitha. - Widzę, że jesteś dobrym sługą Daremitha i jednocześnie nową twarzą w mieście. Chodź, pokażę ci coś... - krasnolud zaprowadził swego młodszego kolegę do domu znajdującego się nieopodal świątyni. Znajdowało się w nim pełno chorych i biednych mieszkańców miasta, a wśród nich krzątało się kilku krasnoludów w kapłańskich szatach. - Tutejsi mieszkańcy nigdy nie rozstawali się chętnie z zawartością swych sakiewek, a takie osoby jak tu, schorowane, samotne, bez środków do życia nie mogą zostać skazane na śmierć. Naszą zasadą jest to, że wiara jest dobrowolna, kto wierzy, ten chce, nikt nie może zabronić nikomu wiary, ale przede wszystkim ja, jako kapłan zobowiązałem się chronić życie, co bez pieniędzy wyciągniętych pod lekkim przymusem z wiernych byłoby niemożliwe. Z resztą, miedziak za wejście do świątyni to niedużo, a to, że udaje nam się tu utrzymywać przy życiu i pomagać tym kilkudziesięciu istnieniom jest dla mnie o wiele bardziej istotne. Może zainteresowała by cię posługa w naszym przybytku? Wyglądasz na prawego krasnoluda, jestem przekonany, że twoja pomoc byłaby niezmiernie przydatna...

Tajemnic & Tykus:

Najbliższą osadą, jaką spotkali wcale nie było miasto, była to niewielka osada zamieszkała przez nie więcej niż kilkadziesiąt osób. Cztery z nich z zafascynowaniem przyglądały się przybyszom nadchodzącym ku ich domostwom leśnym traktem. Trzy kobiety lekko już podstarzałe zebrały się w ciasną kupę, głośno komentując pojawienie się przybyszów.
- Patrzcie ją, tą wysoką, se anemika znalazła, mój Samulenik byłby dla niej odpowiedni, chłop jak dąb, mięśnie ma, nie to co ten tutaj...
- A idź ty, byś swojego syna za bezwstydnicę wydała? Gdzie ty masz rozum, pewnie w kurniku zostawiłaś... Toć tym traktem do najbliższych zabudowań jakieś trzy dni drogi będzie, a to myślisz, że bez ekhem, ekhem... snu to oni tu przyszli? A idź ty, pewnie są bez ślubu i będą tu niemoralność szerzyć! Mam nadzieję, że długo tu nie zostaną... - skrzeczała gniewnie najwyższa ze staruszek, wyraźnie gestykulując przy tym rękami
- Ta, ja rozumu nie mam, a to ty wierzysz, że 8 dziewczyn z wioski ci synalka uwiodło i każdą inną tą samą miarą mierzysz... Opamiętaj się! To twój Kalaw jest taki, że co ledwo z jedną zaczął już mu się inna podoba! - odgryzła się pierwsza
- A cicho bądźcie, nie widzicie, że w szatach magików idą? Jak tu zostaną, naprawdę będzie niedobrze, Jahrwan lubi nowych przyjaciół a im więcej magów pod jego przywództwem i realizujących jego pomysły, tym gorzej dla nas... Zobaczcie, sam jest, a jakie rzeczy wyczynia, pomagierów by znalazł, by naszą biedną wioskę z dymem w 2 dni puścił! - dwie sprzeczające się kobiety skinęły głową, na znak, że i one obawiają się trochę eksperymentów pomysłowego czarodzieja. Jakby na potwierdzenie ich obaw, tuż obok czwartego obserwatora przebiegło dziwne skrzyżowanie dzika, kozy i barana, wydając odgłos podobny do kwiku: "PZPN, PZPN... $%!#!& PZPN!!!", po czym pognało w stronę lasu. Przerażone nagłym zdarzeniem staruchy szybko odeszły w głąb wioski, a pozostały, młody mężczyzna w lnianym odzieniu i słomkowym kapeluszu pokręcił głową i powiedział na głos ni to do siebie, ni to do przybyszów.
- PZPN - Powszechny Związek Podatkobiorców Neasthanu, widocznie ich posłaniec przyniósł naszemu magowi pismo z wiadomością ile musi zapłacić za wynajem wieży za ten miesiąc, a ten wyżył się na jakimś biednym zwierzęciu. - po wypowiedzeniu tych słów ściągnął kapelusz, odsłaniając swe dość gęste, blond włosy i skierował się w stronę najbliższej chaty. Tuż chwilę potem dziwny stwór wybiegł z leśnej gęstwiny i goniony przez parę wilków kierował się prosto na elfkę i człowieka.

Tokkarian & Morze
To było miasto, znaleźli się w publicznym wychodku, nieczynnym już od jakiegoś czasu. Stara, przerdzewiała krata okazała się drzwiami do starego, zniszczonego przez starość i różnorakie potrzeby fizjologiczne budynku, w którym unosił się delikatnie mówiąc "niezbyt przyjemny aromat". Drzwi były zamknięte, a przez niemyte od wieków okna dało się zauważyć, że są w jednej z kilku tutejszych dzielnic biedoty, zaledwie parę przecznic od gospody w której się zatrzymywali... Jeśli tylko udałoby im się otworzyć okno lub wyważyć drzwi w ciągu 30 sekund, może udałoby im się nie zwymiotować z powodu panującej tu atmosfery i paść na kolana, powalonym przez panujące tutaj toksyny. Można powiedzieć, że zaczął się wyścig z czasem, ale nie dodawajmy zbędnej dramaturgii...

Ced & Mordrag - macie czas do soboty-niedzieli, jeśli po weekendzie nie będzie waszych postów, macie po ostrzeżonku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Tak, piszę posta. Po dziwnym dniu w dziwnej godzinie. Nie pytajcie dlaczego. Mogłem być pijany. Albo na dragach. Albo po prostu mieć poczucie obowiązku, wiedząc że jutro wyjeżdżam na tydzień. Chociaż styl, jak widzę, wskazywałby na któreś z dwóch pierwszych ;P]

- Wilki - oznajmił Sind, dumny z tego, że poprzedniego dnia poznał to słowo. - Wilki, prawda?
Jego towarzyszka właśnie przygotowywała łuk. Wzruszył ramionami.
O ile był w stanie to ocenić - ze swojego punktu widzenia, należącego do osoby przez większość życia pozbawionej jakiegokolwiek "konwersatywnego" ludzkiego towarzystwa - układało im się całkiem dobrze. Nie, nie "dobrze" w którymś z tych zboczonych sensów które mogłyby wam przyjść do głowy - a po prostu dobrze. Dogadywali się... cóż, dokładnie tak jak nieśmiały w gruncie rzeczy odludek, i wesoła, pogodna dziewczyna. Krótki okres podróży pełen był rozmów które Sindowi pozwoliły nieco podszlifować znajomość języka, a im obu - nieco nawzajem się poznać. Oczywiście, ten pierwszy opowiadając o swojej historii dość mocno łagodził szczegóły, coby jej nie zniechęcić, a zorientować się czy Freija mówiła prawdę nie był w stanie. Toteż podróżowali.
Powoli, warto zauważyć. Po pierwsze żadne z nich nie było wytrawnym piechurem, po drugie - z powodu braku doświadczenia ich noclegi (i warty) przedłużały się niemiłosiernie. Co prawda dało to nieco czasu Sindowi do odprawienia kilku najprostszych rytuałów, składających się właściwie wyłącznie z mamrotania, czerpania i kształtowania energii (innymi słowy - "podwieszenia" paru najprostszych z wyuczonych przez niego czarów, głównie glifów stosowanych przy przywoływaniu demonów), ale i tak było to swoiste marnotrastwo czasu. Prawdopodobnie za kilka dni będzie już nieco lepiej, ale...
Świst strzały sprawił, że mocniej zacisnął dłonie na swojej lasce. Nie uciekał. Wiele z prymitywnych, znanych wielu rasom strachów zostało z niego wyplenionych - widział teraz nie drapieżnika który lada moment rozerwie mu gardło, a po prostu żywą istotę która ma zamiar mu zaszkodzić. Owszem, może i była to spora istota, z mocarnymi mięśniami, ostrymi pazurami i zębiskami... ale można ją było zabić.
Pierwsza strzała chybiła i przeleciała gdzieś nad wilkiem. Tym bliższym. Drugi nie miał zamiaru zmieniać celu swojego pościgu - nadal gonił stwora.
Drugi pocisk podzielił los poprzedniego. Trzeci natomiast - trafił. W ziemię. Przed wilkiem. Rozpędzony, nie mógł ominąć strzały - więc na nią wpadł.
Niestety, lotki nie były zrobione z zaostrzonych, metalowych płytek. Sprawiło to tylko, że wilk stracił równowagę i zachwiał się lekko. Ale dokładnie wtedy grot - ciągnący za sobą resztę strzały - wbił mu się w bok.
To nie była śmiertelna rana, ale wystarczająca aby wilk zawył i na chwilę się zatrzymał. Owszem, zawarczał groźnie, sięgając do swej zwierzęcej furii...
Ale zaraz trafiła go trzecia strzała. A Sind - który nie stał przecież aż tak daleko - przyskoczył i łupnął laską znad głowy. Dwa metry solidnej, grubej jarzębiny zrobiły swoje - rozległ się satysfakcjonujący trzask pękających żeber.
Wilk nie umarł. Po prostu wydał wilczy odpowiednik wrzasku, odwinął się i - na tyle na ile był w stanie - rzucił się na Sinda.
Świst.
Sind mógłby przysiąc, że to strzała, a nie jakiś kamyk czy cuś pozostawiła mu niewielką krwawą rysę na policzku. Owszem, skutek był widoczny - wilk spadł z Sinda - ale... ale...
- CO TY DO...
Ale zamilkł. Drugi wilk okrążył dwójkę walczących i właśnie pędził na Freiję. Owszem, ta trafiła go raz, ale zwierzę pogrążone w swym entuzjazmie...
Sindreth zanurzył laskę w krwi utłuczonego właśnie wilka. I uniósł ją.
- Wzywam... - nakreślił w powietrzu parę linii - glif dyskombobulacji!
Niewielki symbol, składający się z czerwonych linii wystrzelił w kierunku drapieżnika. Wcześniej przygotowany czar, teraz odpalony został energią krwi. Trafił, oczywiście - trafił prosto w skaczącego wilczka. I bach! Owszem, może i w zwykłych warunkach byłoby to zaledwie pchnięcie, ale skoro zwierzę wisiało w powietrzu zostało skutecznie odrzucone. I zaraz potem raz i drugi postrzelone. Strzały trzasnęły kiedy mięśnie zaciskały się w przedśmiertnych konwulsjach... ale zwierzę było martwe.
Koniec.
Sind zacisnął drżące ręce na "wbitej" w wilka lasce, dopiero teraz czując adrenalinowy szok. Uff. Tak zaczynali wielcy bohaterowie! Jharnvis Szczurobójca! Wielki Leśniczy Harvrand! I... i...
Freija była znacznie spokojniejsza.
- Pozbieram strzały - mruknęła. - Ty... pogadaj z tym stworem. - wskazała na istotę do niedawna gonioną przez wilki.
- A, tak. - pokiwał głową. - Jeśli jest inteligentne ma u nas dług, jeżeli nie - możemy je zjeść, prawda?
Uniosła brwi.
- Myślałam raczej o sprawdzeniu czy nie jest ranne. A skoro potrafi gadać - spróbowaniu komunikacji.
Sind wzruszył ramionami i rozejrzał się w poszukiwaniu... chimerycznego prosiaka, jak go w myślach nazwał. Mieszkańcy wsi zaczęli się schodzić - bo tłumy zawsze się schodzą gdy jest już po wszystkim.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[W rolę starego kapłana Daremitha wcielił się Wielki Imperator Maka. Tak: boję się Ciebie. :P]

Gdy stary kapłan na końcu rozmowy napomknął coś o pomocy dla świątyni, zaczął po tym odchodzić w bliżej nie znanym kierunku. Dwingar wiedząc, że jest to może jedyna sposobność dowiedzenia się czegoś więcej o mieście i otaczającym go konflikcie, zapytał się go:
- Czy wszystkie świątynie bogów pomagają chorym czy też tylko ta jedyna bracie?
- Wszystkie, staramy się, jak możemy... Nawet nie wiesz, jak duże jest to miasto i jak wiele w nim bólu, który musimy ukoić.
- Czy tylko krasnoludy pomagają innym braciom? Czy też inne rasy takie jak elfy czy ludzie mają w tym swój udział?
- Są szpitale ludzkie i różne, niewielkie organizacje żebracze, ale wiedz, że w naszym mieście mieszka 20 tysięcy istot, a i 15 tysięcy z tych osad nieopodal naszej metropolii trzeba pomóc, bo tam nie mają nic.
- Ale czy pomagacie naszym braciom i siostrom wyjść na przysłowiową prostą? Bo jeżeli ich uzdrowicie a oni powrócą do dalszego żebrania na ulicy, to nic to nie da, ponieważ wrócą do starych nawyków. Tak więc pomagacie im szukać pracy, miejsca zamieszkania i tym podobne?
- Jeśli tylko dają nam taką szansę... Wiedz, że nie wszyscy tego chcą, a i tym leniwym trzeba pomagać. - odparł kapłan. - Chyba coraz bardziej wierzysz w słuszność naszych datków. - uśmiechnął się.
- Czy wierzę? To sprawa dyskusyjna, bo wiedz, że już wiele w życiu przeżyłem i wiele razy stało się tak, że osoby z różnych ras po prostu mnie oszukiwali. Jednak bądź co bądź jestem zaintrygowany waszą działalnością. Na czym miałaby polegać moja pomoc u was?
- Wiedz, że nie wszyscy kapłani są przychylni temu, co robimy, uważają, że niepotrzebnie pomagamy bliźnim, zamiast składać ofiarę bogom. A czy pomoc dla naszych braci nie jest im milsza niż spalenie 2000 monet i trzech baranów? Znajdź ich i przekonaj do nas, albo wskaż ich nam, a my ich sami przekonamy... - rzekł kapłan, mierząc wzrokiem Dwignara.
- Co rozumiesz przez "a my ich sami przekonamy..."? - Zapytał zaskoczony Dwingar.
- Retoryka, przyjacielska rozmowa, a w ostateczności sąd kościelny. Tradycyjne metody...
- Taak. Tradycyjne metody a w nich tortury, spalanie na stosie. Oczywiście wszystko rozumiem. Przecież to dla dobra większości...
- To ostateczność, wiele z nich mogła zostać omotana przez Stregira, ten buntownik musi zginąć, to on jest winny tutejszemu podziałowi. Dla reszty mamy przeznaczone rozmowy, takie jak z tobą, tylko, że podczas nich chcemy im pokazać, że ścieżka Stregira była... była bebe.
- Tak na prawdę to w pewien sposób rozumiem was obu - Stregira oraz Ciebie. Ten pierwszy chcę składać ofiary bogom, a w mniejszym stopniu pomagać bliźnim. Ty natomiast choć pomagasz jak możesz naszym braciom, zapominasz o daninach które powinno się składać naszym bogom, a dodatkowo nawet w naszej rozmowie potwierdziłeś, że opornych kapłanów będziecie torturować. Co więc myślę? Powiliście współpracować a nie ze sobą walczyć.
- Współpracować? - Bywaj, bracie w wierze. Owocnych poszukiwań życzę. chce władzy, nie chce współpracować, jeśli nakłonisz go do współpracy, proszę bardzo, spróbuj... - w oczach starego kapłana zapłonął ogień - Ale najpierw go odszukaj, ten buntownik ukrywa się przed nami i nie sądzę, aby łatwo ci było go znaleźć.
- Jednak najpierw gdy udam się na poszukiwania przysięgnij na naszego boga, że gdyStregir tutaj przyjdzie nie zaatakujesz go, nie będziesz namawiał innych aby go zaatakowali i ogólnie nie będziesz robił nic, na jego szkodę. Uprzedzając twoje pytanie: tak, gdy on będzie tu szedł poproszę go aby złożył taką samą przysięgę. W innym wypadku nie zaprowadzę go do Ciebie.
- Nie zaatakuję go, ani nie będę namawiał do tego innych, nawet mogę im to odradzać, tyle ci mogę obiecać.
- Dziękuję. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak odejść. Żegnaj.
Bywaj, bracie w wierze. Owocnych poszukiwań życzę.
Dwingar po zakończonej już rozmowie pokręcił się trochę bo budynku, pomagając kapłanom w uleczaniu schorowanych krasnoludów. Gdy poczuł, że czas już odejść, wymknął się cicho tylnym wyjściem w poszukiwaniu Stregira...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wybaczcie, ale ja odpadam. To bez sensu żebyście musieli na mnie tyle czekać i tylko się wkurzać;) a jeżeli teraz odpisze to zapewne w przyszłości też nie będę się terminowo wyrabiał, a i fabułę ciężko będzie nadgonić. Tak więc dzięki za miłą grę, co złego to nie ja do usłyszenia ;))

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Demon i elf byli... szczerze mówiąc, nie byli pewni, gdzie się znajdowali. Krajobraz pasował do miasta, tylko prawdopodobnie jakaś odległa dzielnica... Bardzo odległa od karczmy, gdzie mieli miejscówkę. Mimo to, mag rozpostarł ramiona i głęboko oddychał czystym, nieskazitelnym powietrzem. Nawet dla niego to była duża ulga po siedzeniu w ściekach.
- Co Ty wyprawiasz? - zapytał lekko ochrypłym głosem Nanto. Oxinus zgadywał, że to przez ciągłe oddychanie ustami, by nie czuć smrodu.
- A... tak sobie oddycham czystym powietrzem. Nie można? - zapytał patrząc na elfa lekko zdziwionymi oczętami
- Można... można... Tylko jakoś nie wyczuwam zbytniej różnicy.
- Ja też zbytnio nie. Chodźmy lepiej od tej studzienki.
- Dobra...
Obie postacie zaczęły pospiesznie ulatniać się z okolicy studzienki, gdzie jeszcze tak niedawno zabili kupę szczurów i jednego bogom duchu winnego gościa.
- To co robimy? - zapytał demon
- Kurka, skąd mam wiedzieć? Na pewno musimy wrócić po resztę sprzętu z tamtej karczmy, bo nadal tam są... A rachunek się nabija. Bosko! - wrzasnął, na co jakiś kot spadł z dachu do śmietnika
- Ale chyba wiesz, że nie będziemy mogli zbyt długo tam zostać, nie?
- Domyślałem się. Ci goście co nas tam wsadzili - kiwnął w kierunku studzienki, która już była daleko za nimi - będą mogli spróbować jeszcze raz. Gdzie się przeniesiemy?
- Gdziekolwiek...
- Byle był alkohol?
- W to mi graj!

***

Kilkanaście minut później znaleźli się w dzielnicy, gdzie była karczma. Elf i demon chcieli jak najszybciej wejść i wyjść. Bez zbytnich rozmów wbili się do środka i uniknąwszy serdecznego powitania gospodarza, weszli do swych pokojów i zabrali w pośpiechu wszystkie swoje rzeczy.
- Ty... - mruknął elf do Graviera - spójrz, co mam - i zamachał butlą z dziwaczną cieczą.
- Druga fala? Może później...
Już schodzili z powrotem, gdy Oxnius zdecydował się czegoś dowiedzieć od karczmarza.
- Gdzie reszta, z którą wynajmowaliśmy pokoje?
- Nie wiem, sir... Eh, chyba nigdy nie nauczę się tego poprawnie wymawiać. Tak czy siak, nie pojawiali się tutaj od dłuższego czasu. Nie mam pojęcia, gdzie mogą być.
- Trudno. Dzięki.
Postacie po chwili wyszli z karczmy.

***

Akcja szybko przesuwa się do przodu. Nowa karczma, nowy pokój i nadal Ci dwaj ze sobą gadający.
- Jak sądzisz, gdzie są? - zapytał demon
- Nie wiem i guzik mnie to interesuje, ale... - wyciągnął dzban - Kto dłużej ustanie?
- Niech będzie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Wampir oderwał się od ofiary i uniósł zakrwawione wargi odsłaniając takież kły. Syknął. Warknął. Odrzucił truchło kobiety gdzieś w bok. Ciało gruchnęło w ścianę z łomotem, rozbryzgując naokoło pozostałą w nim krew. Jeden z strażników slumsów pochylił się i zwymiotował soczyście na ziemię.
Raziel wyprostował się. Otarł usta.
- Dobry wieczór państwu - ukłonił się grzecznie w stronę obu grup - mamy dzisiaj piękną noc. A te gwiazdy...!
Jeden z miejskich strażników wyszedł przed towarzyszy.
- Rozkazem miłościwego pana każę Ci położyć się na ziemię i odrzucić miecz za siebie...
Wampir przekrzywił głowę i popatrzył się prosto w jego rozszerzone, brązowe oczy.
- Nie bardzo zrozumiałem - zaczął kpiącym tonem. - czyli... - pożył się na ziemi - mam teraz rzucić miecz za siebie, tak? Hm, dziwna sprawa... bo on mi chyba spadnie na łeb... tak mi się coś zdaję. No więc, panie strażniku? Co dalej?
- Na niego! - zawył tamten w odpowiedzi.
Jego dwaj kompani ruszyli na wampira wrzeszcząc. On jednak pozostał w tyle, wolnym krokiem podążając za nimi.
Po dwóch drabach - policji slumsów - nie pozostało za to nic, prócz ich drągów i kupki wymiotów na ziemi. Nie byli głupi, zbyt wiele widzieli, by teraz wdać się w walkę.

Raziel wciąż był na ziemi, kiedy strażnicy go dopadli. Uderzyli jednocześnie. Właściwie dźgnęli, chcąc wbić miecze jak włócznie w ciało przeciwnika.
Na to wampir właśnie czekał. Strażnicy zobaczyli tylko jego oczy, gdy przetaczał się po ziemi. Z głupimi minami wpatrywali się w swoje miecze, do połowy wbite w grunt. Tak samo głupi wyraz twarzy miały ich głowy, które potoczyły się chwilę później po ziemi, gdy białowłosy jednym ruchem wyjął miecz i ciachnął na odlew wciąż stojących w jednym miejscu przygłupów.
Wtedy z tyłu uderzył ich dowódca. Wampir uchylił się przed ciosem i przeturlał przez prawy bark. Tamten jednak już był przy nim. Poleciały iskry, gdy dwa miecze spotkały się w powietrzu.
Człowiek był dobrym szermierzem. Gdyby Raziel dalej był tak osłabiony, jak kiedy wyszedł z trumny, na pewno odniósłby parę ran. Teraz jednak, po sutym posiłku był pełen energii.
Pozwolił, by tamten zyskał przewagę, następnie, cofnął się aż pod ścianę jednego z domostw. Twarz strażnika przybrała tryumfalny wyraz. Raziel pozwolił, by tamten go rozbroił. Miecz poleciał pod ścianę naprzeciwległej kamienicy. Strażnik krzyknął tryumfalnie i wzniósł miecz do ostatecznego ciosu. Tak, jak to Raziel przewidział, zamachnął się, by cios był jak najsilniejszy. A przy tym dał mu czas, na wymknięcie się z ,,zasadzki". Raziel obrócił się i w oka mgnieniu przeniósł się za plecy przeciwnika, który właśnie kończył swój miażdżący cios.
Jednym ruchem skręcił mu kark. Ciało ciężko zwaliło się na ziemię. Jeszcze pól sekundy oczy konającego wpatrywały się w wampira z niedowierzaniem, potem zasnuła je mgła.
Raziel otrzepał ubranie, podszedł do swojego miecza i podniósł go. W upiornej ciszy rozległo się klaskanie. Zaskoczony, obrócił się ku źródle hałasu.
W mroku ujrzał rosłą postać ubraną w długi płaszcz i kapelusz.

[ Zrozumiałem, że jednak chcę grać. Maka, czekam na CD ;] ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Najpierw kilka słów wyjaśnienia - w sprawie "dlaczego ten nieodpowiedzialny cholernik tak długo nie pisał?" Po pierwsze, nie nieodpowiedzialny ;) Po drugie - czekałem za takimi osobami jak ced i morze, gdyż takie miałem założenie od początku tej edycji - dawać serie gracze - MG -gracze zamiast część graczy - MG - mniejsza część - MG - jeszcze mniejsza + częsć piewszej części - MG - i tak dalej brnięcie w chaos i burdel... Po trzecie - pech chciał, że jak oni napisali, ja miałem dużo zajęć, mało chęci i potrzebowałem tygodnia na regenerację - udało się, więc piszę. Liczę na chęć dalszej gry z waszej strony lub otwarte powiedzenie "teraz to sp...aj!" nie mam ochoty tak jak w przypadku Mordraga czekać na post, czekać, a kiedy w końcu znajdzie czas by napisać, pisze, że kończy, bo nie ma czasu... Ciut mało sensu, skoro nie ma czasu/chęci, można dać znać od razu ;)
NOWOŚĆ - aby uniknąć tego co teraz wprowadzam zasadę - 10 dni od mojego wpisu na wasz wpis,jeśli go nie ma, uznaję, że nic nie robicie w odniesieniu do mojego komentarza i np z ciemnej dupy wbiję spóźnialskiego do jeszcze ciemniejszej... (w szczególnych wypadkach, ustalonych na gg, granica ta wyniesie dni 13 dla tych osób co się usprawiedliwią - same, bez mojego wcześniejszego pytania o ogień) a jeśli to będzie już przegięcie np 3-ci raz nie odp (może 2-gi...) to po prostu giniecie.
A teraz jedziem z koksem:
Tykus & Tajemnic:
Stwór charczał ciężko, spoglądając to na elfkę to na mężczyznę...
- Dziemęęę-kuję. - ni to zameczał ni rzekł dziwoląg. Był podobny do człowieka, jednak jego twarz była dziwnie spłaszczona, a całe jego ciało porośnięte gęstą wełną, do zdumienia przypominającą owcze runo. Szara, długa, śmierdząca potem sierść sprawiała, że ciężko było rozpoznać płeć stwora. - Je-meee-stem drugą ofiarą tego mee-ga od siedmiu boleści. Mam mee-dzieję, że go też tak potraktujecie. - z trudem wyjaśniła istota, spoglądając z nadzieją na dwójkę przybyszów. - Chociaż ty też jesteś cholernym mee-giem... - prychnęła patrząc spode łba na Sindretha.
Elminster:
Poszukiwania Stregira nie były rzeczą łatwą. Zaprowadziły cię do starca, który wyjawił ci, że bliski kontakt z buntownikami religijnymi ma krasnal imieniem Fanthar. Tego z kolei znaleźć było dość łatwo. Co trzeci zapytany brodacz wskazywał karczmę "Pod Przebitym Elfem", którą nie czekając zbyt długo, odwiedziłeś. W środku nie było zbyt dużego ruchu - kilku pijaków przy stolikach, opowiadających sprośne dowcipy, ładna krasnoludka rozmawiająca przy barze z karczmarzem i siedząca w kącie szóstka czarnobrodych krasnali w lśniących zbrojach, rozprawiająca głośno o ostatniej bitwie, w jakiej brali udział. Wszystko wskazywało na to, że ktoś z nich musi być owym Fantharem albo przynajmniej coś o nim wiedzieć.
Mordrag(RIP), morze i Tokkarian:
Karczmarz był wyraźnie zadowolony, widząc, z jakim zapałem jego nowi goście korzystają z bogactw jego spiżarki. Niestety, jego zapał minął, kiedy zapytani o zapłatę zaczęli obojętnie wzruszać ramionami... Znowu to samo, kiedyś pójdzie z torbami. Nie powie przecież do tego demona, że jak zaraz nie zapłaci to go wykopie na zbity pysk. W każdym razie nie teraz, póki nie ma straży...
Tymczasem Mordrag uznał, że sprawiedliwości musi stać się zadość i nikt nie będzie próbował ukarać go za coś, czego nie zrobił... Niewiele myśląc rzucił się na wąsatego strażnika i wyzywając od parszywych oszczerców zaczął dusić, kiedy tamten stracił przytomność, wojownik biegiem puścił się do wyjścia. Niestety dla niego, towarzysze wąsacza również obecni w budynku w porę nałożyli strzały na cięciwy swych łuków i niewiele myśląc, posłali je w kierunku mężczyzny, który po chwili nosił w swym ciele już pięć pocisków. Odwrócił się jeszcze w stronę łuczników, z przerażeniem patrząc w ich stronę, po czym padł na ziemię. Przezorni gwardziści postanowili dokładnie przyjrzeć się tym, z którymi ów szalony wojak podróżował. Może są równie niebezpieczni? Ludzie powiadają, że wśród nich był demon, może on jest siewcą szaleństwa? Muszą go odnaleźć. A dla pewności zabić...
Cedricek:
- Wspaniale, bracie. Nawet nie wiesz, jak dawno nie widziałem w tym mieście utalentowanego krwiopijcy. Mów mi Krwisty... Od wielu lat wykonuję podobną robotę w tym mieście i wiem, że za parę chwil spróbują nas otoczyć i to w takiej liczbie, że taki popis jak twój przed chwilą, nie będzie miał głębszego sensu. Jeśli więc chcesz jeszcze wyjść sobie kiedyś na polowanie nocą, to chodź za mną. - postać zaczęła biec gestem zachęcając Raziela by podążył za nią, jednak nim zniknęła za zakrętem, rozpłynęła się w powietrzu... Czy aby na pewno?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Houston we are a problem – pomyślał Dwingar. - Co do diabła tutaj robię? Czuję się jakby od wielu dni się nie ruszał. I ten nagły zanik pamięci. Coś potwornego. Chyba zmienię robotę i będę robił w agrobiznesie. Podobno... - Jednak nie dane było mu tego dokończyć, ponieważ nagły błysk światła oślepił wszystkich w karczmie, a kapłan został wciągnięty do niezidentyfikowanego statku latającego.... Pff! Do pewnego ustronnego miejsca w wszechświecie gdzie uciął sobie krótką pogawędkę z Daremithem który wyjaśnił mu co i jak. Na pytanie kleryka dlaczego jego bóg nie uwolni jego krewnego oraz jego od wpływów jakiegoś głupiego czarodzieja [pozdrowienia dla inwencji twórczej MG ;] władca tej strefy powiedział, że będzie z tym za dużo papierkowej roboty. Po tym Daremith został delikatnie wyproszony przez „ochronę” która posiadała na składnie dwa czołgi nowej generacji, samolot na baterie oraz dziesięć nowiuśkich stanowisk do CKMu. - No spokojnie panowie! Już wychodzę! - powiedział kleryk. Gdy pojawił się znów na ziemi, zauważył, że nie nastąpiła żadna zmiana. - To fajnie – pomyślał – przynajmniej nie będą po mieście krążyć plotki o tym, że zostałem porwany przez jakąś wiązkę światła. Zaważyło by to na mojej nienagannej reputacji.
- Tak więc mamy do wyboru: barmana, sześciu krasnoludów którzy opowiadają jakieś bajki oraz kelnerkę. Wątpię, żeby ona była tym Fantharem. Kobiety w naszym społeczeństwie odgrywają raczej marginalną rolę, ale są powszechnie szanowane za swój upór i otwarty umysł. - pomyślał Dwingar. Po dojściu do lady i zamówieniu „wojskowego szaleńca” u barmana, przedstawił mu się jako podróżnik z dalekich stron. Krasnolud z uśmiechem na twarzy i z małym ubytkiem w zębach, powiedział, że nazywa się Daren. - W takim razie to nie jego słucham – pomyślał. Po zastanowieniu się, doszedł do wniosku, że najbardziej prawdopodobne jest to, że w tej szóstce żołnierzy jest poszukiwana przez niego osoba:
- Witajcie panowie! - powiedział Dwingar.
- Witaj łaskawco! Może będziesz taki bezinteresowny, i złożysz datek na pomoc biednym wojownikom? - zapytał się krasnolud który miał przynajmniej z 7 promili.
- Może później. Czy któryś z was to Fanthar?
- Nie. Powiedzieli chórem. Dasz więc te monety czy nie?
Ignorując zapytanie krasnoludów, Dwingar doszedł do wniosku, że jego jedynym ratunkiem jest krasnoludzka kelnerka krążąca po całym budynku.
- Witam szanowna pani – powiedział kleryk kłaniając się przy tym nisko.
- Dzień dobry Dwingarze – odpowiedziała.
- Skąd znasz moje imię? - zapytał się zdziwiony kapłan.
- Nie mów, że powiedziałam to na głos...
- W takim razie muszę Cię niestety zmartwić. Jeszcze raz: skąd znasz moje imię?
- Kultura wypadałaby abym się przedstawiła: witaj szanowny krasnoludzie, jestem Fanthar. Tak tak. Wiem, że to typowo męskie imię, ale winić za to mogę tylko rodziców. Od kilku dni obserwuję Cię. Widzę, że zadajesz się z naszym wrogiem Wiedz, że...
- Nie kończ tego. Wiem co masz na myśli. Możesz mnie zaprowadzić do Stregira? Myślę, że mogę pomóc obu zwaśnionym stronom.
- Jak sobie chcesz. Jednak wydaje mi się, że nic to nie da. Nie wiem dlaczego tak myślę, ale mam przeczucie. No ale chodźmy już bo nie długo się ściemni...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować