Zaloguj się, aby obserwować  
Gumisiek2

Gothic Tale - gra forumowa

174 postów w tym temacie

[Niechcący podałem tu odpowiedź do quizu sorki]

Lando z nowym rekrutem przybyli wieczorem i zaczęli omawiać plan, wszystkie możliwe opcje. Sytuacja była o tyle zła, że nikt z drużyny nie znał terenów, na którym znajdował się cel wyprawy. Nowy nabytek drużyny nazywał się Li i wydawał się Kazzurowi podejrzany. Wyglądał jak ktoś kto dołączył do ich grupy zbyt chętnie i pewnie nieszczerze. Kolejne godziny mijały, aż minął wieczór i nadeszła północ, więc postanowi nieco odpocząć przed wyprawą.
- Skończmy już więc i wyśpijmy się aby mieć siły, jutro rano spotykamy się przy bramach miasta. Czekać tam ma na nas przewodnik, o którym wspominałem, czyli Kret. - wypowiedział się Lando i wszyscy za jego radą poszli spać.
Nordmardczyk miał w nocy sny, ale rano nie pamiętał, o co chodziło. Jakaś scena z przeszłości zapewne wesoła, bo pamiętał śmiech - kobiety.

***

Przed bramą wiał wiatr i śpiewały ptaki. Śpiewały o wojnie, która nadchodzi, która nie ma zamiaru zniknąć jak zły sen i przestać nękać mieszkańców. Cała drużyna czuła na sobie piętno strachu tej wyprawy, w każdej chwili mogli przecież zostać odkryci przez orków. Mimo wszystko Kret wydawał się być pewny siebie, tak samo jak Lando, więc musieli znać drogę, której orkowie nie znają. Wszyscy myśleli o tym żeby dotrzeć jak najszybciej do celu i nie trafić przy okazji na orków, pogoda źle działała na umysły, usypiała.
- Wyruszamy teraz, do Sinetil dotrzemy za jakieś dwa dni, będziemy musieli iść powoli, żeby nie wpaść po drodze na orków. Miejcie broń w pogotowiu i trzymajcie się przy nas. Góry są niebezpieczne szczególnie dla nieobeznanych z terenem.
- Kret będziesz prowadził, reszta za mną.
Kazzurowi przypomniał się śmiech kobiety - napawało go to otuchą...

[Krótkie to trochę, ale już dodałem więc trudno]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sinetil znajdowało się na zachód od Faring, u podnóża gór stanowiących granicę z Nordmarem, który teraz był centrum dominium orków. Żeby tam dotrzeć można było okrążyć ogromne pasmo górskie, ale Kret, który doskonale znał teren powiedział, że znajdzie swoją starą przełęcz. Lando postanowił mu w tym zaufać, bo jeśli okaże się to prawdą to skrócą drogę co najmniej o dwa dni. Paladyn obserwował swojego przewodnika od kiedy opuścili Faring i nie znalazł w żadnych jego słowach, nawet jeśli ogromnie sarkastycznych, ani krzty oszustwa. Postanowił, że jeśli chodzi o drogę do Sinetil to zna się na niego. Piaszczysta droga prowadziła ich na południowy zachód, pomiędzy rzeką wypływającą z gór i wzgórzami na południu. Było to hałaśliwe od huczących wodospadów miejsce. Drzewa i gęsto zasłaniające trawy paprocie stanowiły zielony płaszcz letniej natury. Pierwszy postój Lando zarządził po trzech godzinach marszu. Tylko na pięć minut. Kiedy każdy coś zjadł przyszła pora na dalszą wędrówkę, Kret marudził trochę na jakość posiłku, ale ugiął się pod spojrzeniem paladyna i zaprzestał. Lando chciał, żeby w Sinetil znaleźć się jak najszybciej. Nie wiadomo, czy orkowie jakoś nie dostali się do miasta. Słońce gotowało się już do wejścia za góry, kiedy Prezo, który szedł razem Lando na samym przedzie stanął i podniósł dłoń. Li także złapał za rękojeść swojego krótkiego miecza i nasłuchiwał. Wszyscy pozostali byli w gotowości. Jako, że wszędzie było słychać dudnienie rzeki trudno było wyłapać jakieś inne dźwięki.
- Co jest? - spytał szeptem Kazzur.
- Chrapanie... - odrzekł Prezo i wyjrzał zza kamienia na drogę, która akurat skręcała w lewo - Zębacze.
W tej chwili jedna z bestii obróciła łeb w stronę kamienia i warknęła. Usłyszała szept. Łucznik ostrożnie nałożył strzałę na łuk i naciągnął lekko. Lando i Sandris podeszli bliżej niego i zobaczyli dwie zielone bestie z ogromnymi szczękami. Drugi zębacz także spojrzał w kierunku drużyny i zaczął węszyć. Po chwili oba potwory rzuciły się biegiem przed siebie. Lando i Sandris zareagowali jednocześnie łapiąc za miecze. Prezo wypuścił strzałę w kierunku jednego zębacza, ale chybił bo bestia akurat skoczyła na paladyna. Ten uskoczył i przekoziołkował po ziemi łapiąc gada w locie i przyduszając jego szczęki do ziemi. Pazury bestii wbiły się w jego bok, ale Li zareagował szybko i nożem przebił gardło potwora. Drugi zębacz zaatakował Sandrisa, ale Sih uderzył go zaklęciem ogłuszającym i odrzucił lekko do tyłu. Kazzur i Sandris wbili swoje miecze w tułów bestii i kiedy przestała się rzucać, przekręcili rękojeść i wyjęli ostrza.
- Ohyda - rzekł Kazzur przecierając miecz z ciemnej krwi zwierzęcia.
Li zebrał kilka jej kropel do maleńkiego szklanego pojemnika i zakręcił korkiem, następnie przy pomocy małych szczypiec wyrwał zębaczom kły. Na pytające spojrzenia towarzyszy odpowiedział wzruszeniem ramion. Lando przewiesił miecz ponownie przez plecy i zrzucił łuskowate ciała do rzeki.
- Nikomu z nas się już nie przydadzą - powiedział i ruszył drogą przywołując do siebie Prezo.
Grupa podążyła za nimi. Drogą zawęziła się tu i mogli iść maksymalnie jeden obok drugiego. Pochód zamknęli Sih i Kazzur, którzy mięli za zadanie ostrzegać resztę, w razie ataku z tyłu. Po zapadnięciu zmroku widoczność wciąż była dobra. Księżyc odbijał się dumnie w rzece, która była już tutaj zbieraniną mniejszych i większych potoków spływających z gór. Lando zarządził wkrótce drugi postój, tym razem taki, aby każdy mógł się przespać co najmniej trzy godziny. Drużyna bardzo z tego zadowolona zaczęła wkrótce wymieniać się swoimi myślami.
- Ktoś z was był kiedyś w Sinetil? - spytał po kolacji Sih.
- Ja byłem - odparł Lando, a w ślad za nim Kret, ale jego zignorowano.
- Jak tam jest?
- Teraz, czy kiedy byłem tam ostani raz? - zaśmiał się paladyn.
- Nie wiem ani tego ani tego - rzekł Kazzur.
- Kiedyś tam była osada pasterska. Później dołączyli ludzie z wsi w okolicach Silden i tak się trochę rozrosło. Kiedy ostatni raz tam byłem to widziałem wszechobecny strach przed orkami. Ciężka sprawa.
- Słuchaj, czy mogę wiedzieć co dokładnie się dzieje w Sinetil? - spytał paladyna Prezo.
- Sam tego nie wiem - odrzekł Lando i westchnął - Wiem tyle, że orkowie przeszli przez góry i otoczyli miasto. Chyba jeszcze nie weszli do środka.
Zapanowała chwila milczenia, którą przerwał Kret:
- Mogę cię o coś spytać? - zwrócił się do Li.
- A niby o co?
- O to do czego potrzebna ci krew zębacza.
- O to? Do badań - rzucił Li i spojrzał wyzywająco.
- A co masz w tej torbie? Też rzeczy do badań? Budujesz jakieś maszyny?
- A coś ty taki ciekawski? - wtrącił Sih.
Kret rzucił mu urażone spojrzenie i już chciał coś odpowiedzieć, ale Prezo go uprzedził.
- Jesteś alchemikiem? - spytał.Drużyna bardzo z tego zadowolona zaczęła wkrótce wymieniać się swoimi myślami.
- Ktoś z was był kiedyś w Sinetil? - spytał po kolacji Sih.
- Ja byłem - odparł Lando, a w ślad za nim Kret, ale jego zignorowano.
- Jak tam jest?
- Teraz, czy kiedy byłem tak ostani raz? - zaśmiał się paladyn.
- Nie wiem ani tego ani tego - rzekł Kazzur.
- Kiedyś tam była osada pasterska. Później dołączyli ludzie z wsi w okolicach Silden i tak się trochę rozrosło. Kiedy ostatni raz tam byłem to widziałem wszechobecny strach przed orkami. Ciężka sprawa.
- Słuchaj, czy mogę wiedzieć co dokładnie się dzieje w Sinetil? - spytał paladyna Prezo.
- Sam tego nie wiem - odrzekł Lando i westchnął - Wiem tyle, że orkowie przeszli przez góry i otoczyli miasto. Chyba jeszcze nie weszli do środka.
Zapanowała chwila milczenia, którą przerwał Kret:
- Mogę cię o coś spytać? - zwrócił się do Li.
- A niby o co?
- O to do czego potrzebna ci krew zębacza.
- O to? Do badań - rzucił Li i spojrzał wyzywająco.
- A co masz w tej torbie? Też rzeczy do badań? Budujesz jakieś maszyny?
- A coś ty taki ciekawski? - wtrącił Sih.
Kret rzucił mu urażone spojrzenie i już chciał coś odpowiedzieć ale Prezo nie dał mu dojść do głosu.
- Jesteś alchemikiem? - spytał.
- Jestem - odpowiedział Li i tym samym skończył temat.
Drużyna rozmawiała jeszcze przez chwilę wypytując Kazzura o jego osobę, ale ten odrzekł, że nie potrafi o sobie opowiadać, więc zaprzestano rozmowy. Kret poszedł spać jako pierwszy, a w ślad za nim reszta.
Sandris stanął na warcie jako pierwszy, a zmienić go miał sam paladyn. Rano do doliny wpłynęła biała mgła i drastycznie zmniejszyła widoczność. Kret zapewnił, że już niedaleko do jego przełęczy i za jakiś czas tam dotrą. Lando cieszył się z takiego obrotu spraw, więc po skończonym śniadaniu pierwszy wstał gotowy do drogi.
- Gotowi? Trzeba się w końcu pospieszyć - ponaglał towarzyszy drapiąc się po brązowej brodzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Natknąłem się na ciekawą mapę świata gothic i postanowiłem wrzucić, aby każdy miał możliwość zorientowania się w geografii terenu. Zaznaczyłem na niej także położenie Sinetil - ot tak, dla ciekawych gdzie to w ogóle jest. Być może zdarzy się, że mapa będzie potrzebowała dalszych aktualizacji.
Z racji tego, że potrzebujemy się rozkręcić proszę o częste i systematyczne pisanie ;)
PS. Przepraszam za zdublowany dialog w poprzednim poście, to błąd przy edycji tekstu.]

20101002231546

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Gotowi - odparł Sih za całą resztę. Przetarł oczy i zwinął swoje posłanie. Od spodu było dość przemoknięte rosą. Widząc to czarodziej skrzywił się, ale obwiązał je sznurami i schował do plecaka. Kazzur zobaczył niezadowolenie Sih''a z powodu przemoczonego materaca, więc spytał:
-Czemu za pomocą magii tego nie wysuszysz? Przecież dobrze włądałes tą mocą w walce z zębaczami, czemu więc nie użyjesz jej także teraz?
Ghyttesvan uśmiechnął się i zamknął plecak uprzednio wyciągając z niego rację podróżną.
- Gdybym wszystko rozwiązywał za pomocą magii to świat byłby nudny. Każdy z nas musi mieć chociaż małe problemy, jakąś linię oporu. - Odpieczętował swój posiłek i wgryzł się w suszony chleb z owocami. Przeżuwając wskazał na pobliski dąb. - Widzisz to drzewo? Ono mogłoby urosnąć za pomocą magii w kilka chwil, jednak czy wtedy jego rozwój byłby tak piękny jakim jest teraz? Drzewo, żeby dojrzeć w pełnym majestacie musi rozrastać się przez lata. A to jest już inna magia, dużo silniejsza od tej mojej. Magia, która jest nade wszystkim. To magia natury.
Kazzur pokiwał głową.

[Za chwilę dopiszę więcej]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sih dokończył jeść swoją rację podróżną a reszta drużyny powoli się uwijała z pakowaniem. Paladyn już stał z podpartymi bokami mierząc wszystkich lekko rygorystycznym okiem.
- Szkoda dnia! - poganiał drużynę. - Jeśli będziemy zachowywać się tak dalej, to orkowie nie potraktują nas jako poważnych przeciwników.
Widać, że te słowa popędziły wszystkich niczym bat popędzający pracę niewolników w kopalniach. Ghyttesvan jeszcze się guzdrał z zapakowaniem księgi, ale z pomocą Li wszystko poszło sprawnie. Drużyna ruszyła. Ponownie drużynę prowadził Lando, a na końcu ubezpieczali tyły Sih i Kazzur. Wędrówka dłużyła się a teren był monotonny. Pezro czasem wybiegał do przodu, by spomiędzy drzew zbadać teren i regularnie zdawał raporty drużynie. Dzień był chłodny, a wiatr ostro smagał ich twarze mimo tego, że słońce pełnią swego blasku spływało na krainę.
Wreszcie Alja zdał raport, że widzi miasto. Grupa od razu się sprężyła. Szereg stał się bardziej zwarty, a krok jednolity. Wszyscy wzięli sobie do serc, ze niedługo przystąpią do konfrontacji z nieprzyjacielem. Wędrówka taka zajęła im prawie cały dzień. Gdy - według zapewnień łowcy - byli parę mil od Sinetil, słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, a niebo spowiły pomarańczowe smugi.
U podnóża niewielkiego wzgórza Lando zatrzymał się wbijając miecz w ziemię.
- Proponuję postój. Idziemy cały dzień, jesteśmy niedaleko zamku a przed potencjalnym starciem trzeba trochę wypocząć. Rozbijemy tutaj obóz - u podnóża tej góry. Dzisiaj nie rozpalimy ognia, ponieważ jesteśmy za blisko wroga. - powiedział stanowczo, wyciągając swoje posłanie. Ku załamaniu innych dodał po chwili - warty zostają. Ostrożności nigdy za wiele. Dzisiaj czuwać będzie Sih, Pezro, ja i Kazzur. Wstajemy skoro świt i nie chcę mieć powtórki z dnia dzisiejszego.
Cała paczka pospiesznie rozłożyła posłania i położyli się. Sih rozwinął swój zamoknięty koc i usiadł na nim otwierając kładąc opasłe tomisko na swych nogach. Przewertował kilka kartek, po czym klasnął w dłonie.
- Czekajcie, przyda Wam się moja opatrzność. Bóstwa też czasem potrafią zawieść - uśmiechnął się i wypowiedział długą inkantację. Każdego z osobna otoczyły niebieskie płomienie dotykając każdej części ich ciał. Zrobiło im się przeraźliwie zimno, ale niedługo po tym poczuli przyjemne ciepło.
- Magiczna osłona. Nie traktujcie jednak tego jako pancerza. To tylko drobna pomoc, jeśli strzała popędzi prosto w waszą gardziel, to możecie być pewni, że ją przeszyje na wylot - roześmiał się. - Dobranoc.

***

Drużyna straciła rachubę wartowania, przez co w nocy zabrakło czuwania. Okazało się to błędem z fatalnym skutkiem. Pierwszy obudził się Li, próbując poruszyć swymi rękoma. Poczuł, że ma je skrępowane na swych plecach. Nogi tak samo. Na szczęście napastnicy nie zasłonili mu oczu. Rozglądnął się wokoło. Zobaczył, że podobny los spotkał jego towarzyszy. Lando już się obudził. Reszta spała. Paladyn nic nie mówił, spoglądał tylko na kolegę bezradnie. Ich broń oraz plecaki były położone na kpie, strzeżonej przez dwóch bandziorów. Byli to ludzie o śniadej cerze, ubranych w dość solidne skórzane zbroje. Nie byli zwykłymi rzezimieszkami polującymi na zbłądzonych kupców. Wyglądali na doświadczonych w swoim fachu. Zaryzykować można stwierdzeniem, że byli najemnikami.
- Obudzili się. - powiedział jeden z pilnujących uzbrojenia. Do Li podszedł inny rozbójnik. Ubrany w zbroję skórzaną z metalowym zabudowaniem lewej piersi. Kopnął łotrzyka w brzuch tak, że ten wydał stłumiony okrzyk.
- No proszę, wyspaliście się. Cóż, najwidoczniej sen zmorzył was na tyle, że wasz wartownik pozwolił moim ludziom bezproblemowo was złapać. - zaśmiał się, a jego śmiech wzbudził w Lando ciarki.
Swym rechotem obudził także pozostałą część drużyny. Wszyscy byli zdezorientowani, bowiem taki atak był niespodziewany. Liczyli na orków, a złapali ich ludzie. I to, gdy byli już tak blisko celu. Sytuacja wydawała się bez wyjścia...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szli zakuci w kajdany, a do nóg mieli przyczepione łańcuchy z kulami, które skutecznie ograniczały ich możliwości poruszania się. Ku zdziwieniu Sandrisa, nie byli prowadzeni w kierunku Sinetil, lecz kierowali się z powrotem na wschód.
- Czy ten mag nie może użyć jakiegoś zaklęcia i wyciągnąć nas z tego bagna? - myślał gorączkowo - Musimy jak najprędzej dostać się do Sinetil, a właśnie coraz bardziej się od niego oddalamy.
Sih zdawał się czytać w jego myślach, bo odpowiedział cicho:
- Nie jestem w stanie nic zrobić.
- Co tam paplasz, cherlawy dziwaku? - zapytał jeden z pilnujących grupy rozbójników.
- Mówię, że sytuacja jest nieciekawa.
- Dla was bardzo nieciekawa. Wkrótce przekonasz się, jak bardzo.
- Jesteście najemnikami Orków? - wtrącił się do rozmowy Lando.
- Kwestię naszej przynależności zostawimy dla siebie. Dowiecie się wszystkiego w odpowiednim czasie. No, chyba że byście się nie doczekali. - dodał, śmiejąc się szyderczo.
Po kilkunastu minutach kule u nóg dały o sobie znać jeszcze bardziej. Li miał problemy z poruszaniem się, przez co regularnie dostawał pięścią w twarz od wysokiego bandyty, który twierdził, że poprawi mu to samopoczucie.
- Co, już nie możesz wytrzymać? - rzekł wyraźnie rozbawiony, gdy Li potknął się o ziemię i upadł. - W takim razie będę zmuszony nieco cię zahartować.
Bandyta złapał łotrzyka za płaszcz i już brał zamach, gdy nagle wydał stłumiony okrzyk i padł na ziemię. Z jego piersi wystawała strzała.
- Co do jasnej... - zaczął drugi rzezimieszek wyjmując miecz, ale i on po chwili padł jak rażony piorunem. Drużyna ze zdziwieniem przyglądała się tej scenie.
- Wszyscy na ziemię! - krzyknął Lando, który jako jedyny zachował trzeźwy umysł. Sandris padł na ścieżkę i obserwował, jak bandyci po kolei giną, rozglądając się bezradnie w poszukiwaniu napastników. Po paru chwilach było po wszystkim. Z krzaków wyłonili się wybawcy grupy wojowników, którzy nadal trzymali w pogotowiu napięte łuki. Do leżącego na początku konwoju Kazzura podszedł wysoki, uzbrojony we włócznię człowiek, prawdopodobnie ich przywódca.
- Pozwól mi sobie pomóc, przyjacielu. - rzekł do zdziwionego wojownika, po czym wziął topór od jednego ze swoich podwładnych i przeciął grube łańcuchy.
- Jesteśmy waszymi dłużnikami. - powiedział Lando, rozcierając sobie ręce odciśnięte przez kajdany. - Kim właściwie jesteście?
- Sługami Adanosa, mój bracie. Zwą nas Gońcami Leśnymi.
- A ci, którzy nas zaatakowali? To najemnicy Orków?
- Jest takie podejrzenie, choć nie posiadam całkowitej pewności. Zaprowadzę was do Naediasa. To nasz druid i jednakowo przywódca, odpowie wam na więcej pytań. Myśmy nie uczeni w mądrościach, które on posiada.
- Mam wrażenie, czy coś z nimi nie tak? - spytał Alji Sandris, gdy ruszyli do kryjówki Gońców. - Mówią jakoś dziwnie.
- Gońcy Leśni są odizolowani od naszego społeczeństwa. Ich kultura od lat pozostaje niezmienna, sposób wysławiania się także.
- Myślisz, że mógłbym go o to wypytać?
- Lepiej tego nie próbuj. Widziałeś, jaką ma włócznię?
- Jesteś pewny, że sprostałby mi i mojemu mieczowi?
- Wolałbym się nie upewniać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szli lasem gęsiego. Li był wykończony po podróży w kajdanach, w dodatku bolała go twarz od ciosów, które sprezentował mu ten sukinkot. Cały czas nie dawało mu spokoju jakim cudem dał się tak łatwo podejść i dać związać jak małe dziecko. Sięgnął do torby i wyciągnął z niej małe pudełko, po czym zaczął rozcierać w dłoniach jego zawartość. Była to gęsta maść, którą po roztarciu można było rozmasować na zbolałych mięśniach. Li ograniczył się jednak tylko do stóp i twarzy, żeby nie zgubić towarzyszy. Gońcy Leśni wydawali mu się dziwni. Z jednej strony doceniał ich zręczność, z drugiej natomiast te wielkie smutne postacie przypominały mu posągi w kaplicach Innosa. Las którym się poruszali składał się głównie z potężnych iglastych sosen, nie był jednak zbyt gęsty i w dodatku górzysty teren dookoła sprawiał, że Li miał wciąż wrażenie bycia obserwowanym. Spojrzał na twarz Lando, ten uchwycił jego wzrok i spokojnie kiwnął głową. Zbliżył się i powiedział:
- Jak z twoją głową? Mocno oberwałeś.
- Już jest lepiej. Mam na takie rzeczy kilka sposobów.
- Podobno druidzi są w tych sprawach ekspertami. Nigdy jeszcze żadnego nie spotkałem, ale za to słyszałem o ich umiejętnościach. Są sługami Adanosa – dodał.
- Ciekawi mnie ich przywiązanie do natury – wtrącił Sih – To dość niespotykane w Myrtanie.
- Wyglądają jakby przestali się rozwijać sto lat temu – dodał Sandris.
- To cecha podobna do Nordmardczyków – Lando spojrzał wymownie na Kazzura, który szedł z przodu i nie słyszał rozmowy.
- Świetnie sobie radzą z łukiem – dołączył Prezo – Widzieliście te precyzyjne strzały? Mają bardzo małe lotki, właściwie nie słychać świstu.
- Może i są precyzyjni, ale nie pomyśleli o tym by zostawić przy życiu kogoś do przesłuchania – odparł Li.
- To mogłoby się nam przydać – skomentował Lando – A tak niczego się nie dowiemy o tych najemnikach. Mam nadzieję, że ten druid będzie mógł to wyjaśnić.
Las dłużył się niemiłosiernie, a zieleń i brąz wydawały się zgniatać błękit nieba. Przywódca Gońców Leśnych prowadził cały pochód, był prawdopodobnie najstarszy z grupy i najbardziej doświadczony. Nasłuchiwał i wąchał co jakiś czas jakby szukając znaków, a kiedy już je odnajdywał szedł dalej jak gdyby nigdy nic. Był to dobry znak, bo w przeciwnym wypadku można by się było spodziewać ataku. Po godzinie Kret nie wytrzymał:
- Mam już dosyć marszu na dziś. Daleko jeszcze?
- Właśnie jesteśmy na miejscu – odparł przywódca Gońców.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przed ich oczami ukazała się jaskinia i otaczające ją szałasy. Drużyna była mocno zdezorientowana. Wszyscy zastanawiali się jak może wyglądać siedziba Gońców i nie spodziewali się widoku, który zastali na miejscu. Kilka bezładnych chałup zgromadzonych wokół potężnie obwarowanego wejścia do jaskini, było dla nich zdziwieniem. W obozie znajdowało się akurat kilku strażników, którzy pozdrowili przywódcę pochodu gestami i powrócili do swoich zajęć. Weszli do jaskini, aby porozmawiać z druidem. Gnębiło ich kilka pytań i wiedzieli, że zna on na nie odpowiedzi. We wnętrzu pieczary było wilgotno, ciemno i straszno. Ich przewodnik zapalił pochodnię i ich oczom ukazało się wysokie sklepienie. Szli dalej korytarzem do sporej sali w jaskini. Przy wejściu stał sędziwy mężczyzna ubrany, jak na druida przystało w szatę o barwie liści, nosił długą brodę i włosy, koloru siwego. Powitał ich dziwnym spojrzeniem i rzekł:
- Witajcie.
- Witaj i ty, druidzie. Mamy do ciebie kilka pytań. – odpowiedział Kazzur, a Lando kiwnął głową.
- Słucham więc. Nie obiecuję niczego, ale mówcie.
- Zostaliśmy pojmani przez jakichś ludzi, wasi Gońcowie ich wybili, więc jesteście wrogami. Kim byli ludzie którzy nas porwali? – spytał Lando.
- Sam nie jestem tego pewien, mogą to być najemnicy na usługach orków, ale mogę się mylić. –odpowiedział druid i zaczął krążyć po komnacie.
Kazzur zrobił krok w jego stronę i spytał:
- Więc skąd wiecie, że nam można ufać? Nie zabiliście nas, dlaczego?
- Jakby to powiedzieć – starzec zmarszczył brwi – wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi.
- A co robimy tutaj? – wtrącił się Sandris również stając krok dalej.
- Szukacie odpowiedzi. To już chyba jasne, że chce wam pomóc.
- On musi wiedzieć o naszej misji. – szepnął Lando do Kazzura. – Ostrożnie.
- Kret znasz tę okolicę? – również szeptem zapytał Li. – Musimy stąd jak najszybciej odejść.
- Nie wiem gdzie znajduje się ten obóz, ale może oni nas wyprowadzą na miejsce, które znam.
- W porządku. – odrzekł Lando i zwrócił się do druida – Możecie nas stąd wyprowadzić?
- Więc jednak macie do nas zaufanie?
- Nie do końca.
- Dobra wyślę z wami dwóch ludzi, oni pokażą wam jak dojść w wyznaczone przez was miejsce. Tymczasem, bywajcie.
- Żegnaj druidzie.
Po czym cała drużyna ruszyła do wyjścia z groty…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

U wyjścia z jaskini od razu robiło się niewypowiadalnie lekko. Światło słoneczne wpadało niczym grzmot przez niemal okrągłe wejście i oślepiało ostrymi, złotymi promieniami. Ze skalnego sklepienia zwisały tu i tam drzewne korzenie, które jakimś sposobem przecisnęły się przez grubą warstwę kamieni nad nimi. Nadchodziła właśnie pora kolacji i drużyna postanowiła, że odpocznie chwilę, zanim wyruszą w dalszą drogę. Sandris i Lando próbowali przyszykować jakiś ciepły posiłek dla reszty, która spokojnie usiadła na rozdeptanej trawie i rozmawiała.
- Ten druid nie był zbyt rozmowny - stwierdził Sih - Nie powiedział nam tego, czego oczekiwałem.
- Może powinieneś pozwolić Lando z nim rozmawiać - zwrócił się Li do Kazzura, który uśmiechnął się tylko przepraszająco, co na jego potężnej twarzy wyglądało niemalże śmiesznie.
- Daj spokój - wtrącił paladyn - Co by to zmieniło?
- Jesteś z najlepiej obyty z takimi ludźmi - rzekł Prezo, a pozostali pokiwali głową.
- Może - przyznał Lando - Ale to nie znaczy, że wy musicie milczeć. Niech was o coś spytam. Jaki się wam wydał ten druid?
- Był taki zimny... - rzekł ponownie łucznik i na jego twarzy pojawił się grymas.
- Mówił zagadkami - dorzucił Sandris - Nie spodobał mi się.
- Myślę, że coś z nim nie tak - oznajmił w końcu Sih, na którego opinię jako maga wszyscy czekali - To taki dziwne wrażenie.
- No właśnie - dziwne - wtrącił do rozmowy obcy głos.
Był to przywódca Gońców Leśnych, którzy uratowali ich z rąk bandytów. Był on wysokim, siwym starcem o chudych ramionach. Nosił zielono-brązową szatę, która maskowała go w leśnym otoczeniu. Na głowie miał głęboki kaptur.
- Widzę, że w końcu się ośmieliłeś - rzekł Lando - stoisz tu już jakieś pięć minut.
- Wybaczcie, że podsłuchiwałem. Jestem Corraugh i przewodzę Gońcami Leśnymi. Wszyscy jednak jesteśmy sługami druida Naediasa i Adanosa.
- Usiądź przy nas - zaproponował Kret - jesteśmy ciekawi waszego świata.
- Nasz świat to wszystko co widzicie tu dookoła drogi uczniu - odrzekł Corraugh i otworzył ramiona tak, jakby chciał nimi zgarnąć przestrzeń przed sobą - Ale tobie zdaje się chodzi o coś innego. O coś co nazywamy Obowiązkiem.
- Jakim Obowiązkiem? - zdumiał się Sandris.
- Musisz zrozumieć, że Obowiązek każdego sługi Adanosa jest inny od drugiego. Moim Obowiązkiem jest opiekować się moimi podopiecznymi. Ostatnimi czasy mam jednak jeszcze jeden - Corraugh zwiesił wzrok.
- Niech zgadnę - wtrącił Sih - Z waszym druidem jest coś nie tak?
- Tak - odrzekł Goniec - My nie używamy takich słów, ale w waszym pojmowaniu to dobre określenie.
- Na czym to polega?
- Naedias jest chory. To dziwna choroba, której powodów nie może dociec żaden z nas. Tylko druidzi posiadają wiedzę na ten temat. Być może w księgach Naediasa znajduje się odpowiedź na to pytanie.
- Jakie są objawy tej choroby? - spytał Li.
- Druid... staje się szalony - cień przemknął przez twarz Corraugha - Tak jak jego gaj. Nie widać tego, ale w zapachu i dźwięku lasu jest coś niepokojącego. Podejrzewam, że choroba druida mogła zostać wywołana przez kogoś z zewnątrz.
- Jak na przykład obcą magię? - spytał Sih.
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie - odrzekł Goniec i smutno spuścił oczy.
- Powinniśmy znaleźć przyczynę choroby Naediasa - zaproponował Lando.
- Po co? - ze wściekłością podniósł się Kret - To Sinetil jest naszym celem.
- Sam pomyśl - odrzekł paladyn a moc w jego głosie uciszyła szpiega natychmiast - ostatnim razem tylko z woli Innosa udało nam się stamtąd ujść z życiem. Następnym razem trzeba się przygotować - zwrócił się do Corraugha - Czy jeśli pomożemy wam w sprawie z magiem wy pomożecie nam w dotarciu do jakiegoś bezpiecznego miejsca w okolicach Sinetil?
- Przysięgam, że się tak stanie - Goniec zrobił lekki ukłon samą głową.
- Twoja przysięga znaczy bardzo wiele. Musimy mieć dostęp do ksiąg druida. Czy można to jakoś załatwić?
- Tak - odparł Corraugh po chwili zastanowienia - Ale będziecie musieli poczekać do północy.
- Zgoda - Lando zwrócił się do Siha - Czy myślisz, że potrafiłbyś zdjąć czar z tego druida?
- Nie wiem, to trudna sprawa - odrzekł mag.
- Zawsze można liczyć na szczęście. Ja, Sandris i Prezo rozejrzymy się trochę po lesie. Nie zaszkodzi. Reszta niech zostanie tutaj i czeka na tego wielkoluda. Sih - ty będziesz dowodził pod moją nieobecność. Bierzcie swoje rzeczy i ruszamy.

[Tokkarian - dwa tygodnie to dość dużo czasu, żeby napisać posta. Mam nadzieję, że zajrzysz tutaj i coś napiszesz. W razie pytań zapraszam na GG., podane w podpisie do każdego mojego posta.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trójka mężczyzn łażących po lesie nie miała prawa wyglądać podejrzanie.Ot zwykłe polowanie, czy coś. Jednak baczny obserwator zauważy, że wszyscy się jakoś nerwowo rozglądają, jakby czegoś szukali. Podszedłszy bliżej zobaczy jednak uzbrojonych w stal po zęby wojowników. Więcej raczej nie zobaczy, bo albo zostanie pochlastany przez tych dwóch z mieczami, albo trafiony strzałą próbując tego uniknąć. Tak przynajmniej pomyślałby nasz obserwator. Jak by było na prawdę- nigdy się nie dowiemy.
Pomijając trzech osobników płci brzydkiej, puszcza była bardzo ładna, zielona, pachnąca. Był tylko jeden szkopuł.
- Nie wydaje wam się, że jest tu jakoś za cicho?- spytał Sandris
- Może -powiedział Lando- a co?
- Wiecie, ja wiele czasy spędziłem w lasach takich jak jakiś zwierz, czy chociaż ptak odezwał się raz co najmniej raz na kilka minut, traktowałem to niemal jako zasadę- rzekł ściszonym tonem Prezo- Tutaj nic. A idziemy już bitych parę godzin,
Kilka chwil szli w milczeniu. W końcu odezwał się Sandris:
- Czy jest jakaś szansa, że ma to związek z chorobą druida?
- Nie zdziwiłbym się- rzekł Paladyn- w końcu druidzi chyba mają jakiś związek z życiem lasów.
- A Corraugh powiedział że puszcza szaleje -zauważył łucznik- Nie wiem jak dla was, ale dla mnie to JEST szaleństwo.
- Nawet jeżeli to jest przyczyna, to mało nam to daje. Zostawmy to dla tych którzy się na tym znają lepiej od nas.
Szli dalej, a im dalej w las tym nudniej było.
- No to co- rzekł Prezo- zawracaaa - Sandris i Lando zobaczyli jak idący bardziej z przodu łucznik upada. Podbiegłszy do niego zobaczyli, że potknął się o trupa. I to nie byle jakiego- ludzkiego. Sandris pomógł łucznikowi wstać.
Przyjrzeli cię ciału. Nie było żadnych zewnętrznych obrażeń.
- No i co wy na to?- spytał Sandris
- Trzeba się tutaj rozejrzeć, rozdzielmy się, ale nie odchodźcie za daleko- rzekł Paladyn
- Jasne- potwierdził Prezo z Sandrisem
Prezo odwrócił się i zrobił kilka kroków. Zauważył na ziemi coś wyglądającego jak krew. Schylił się i dotknął. Krew. Nawet świeża.
- Lando! Mam coś!
Nikt się jednak nie odezwał. Łucznik wstał i odwrócił się. Nikogo tam nie było. Alję przeszedł dreszcz. Usłyszał skrzeczenie jakiegoś ptaka. Oby ptaka.
- Sandris!- żadnego odzewu- jasna cholera... Co to ma oznaczać?- Przeszedł kilka kroków. Tam gdzie leżał ten trup teraz było pusto. Najgorsze było jednak to, że Prezo jako człowiek zaznajomiony z lasem zauważył jeszcze jedno- układ drzew się zmienił.
- Bogowie, czy to jakaś klątwa?- rozejrzał się dookoła i krzyknął tak głośno jak potrafił- Sandris!!
Sandrisa nie usłyszał. Usłyszał za to coś innego: głosy, ale na pewno nie ludzkie. Pierwotne instynkty kazały łowcy uciekać. Nie był jednak pewny z której strony dochodziły głosy, a że nie chciał uciekając wpaść na tych przed którymi ucieka, wskoczył na drzewo. Siedział tam kilka minut. W końcu głosy wróciły i to niedaleko drzewa. Widok był co najmniej dziwny: dwoje ludzi i dwóch orków trzymających na sznurach ogromne wilki. W kłębie miały mniej więcej tyle, że sięgały orkom prawie do pasa. Jeden z orków rozmawiał z człowiekiem, po czym wypuścił oba wilki. Rozeszli się. Gdy Alja upewnił się, że odeszli dość daleko, zszedł z drzewa. Spróbował poukładać myśli. Ich trójka została podzielona, nie wiadomo jakim sposobem. Po lesie krążą patrole ludzko- orcze, Prezo widział jeszcze jeden taki, wszystkie patrole chodzą z ogromnymi wilkami, a co najmniej dwa takie są na wolności. Co robić? Na pewno nie zostawać tutaj. Musiał iść, znaleźć resztę, wyjść z lasu albo znaleźć jakieś centrum, bazę tych wrogów. Wybór byłby łatwiejszy, gdyby łucznik mógł sam zadecydować gdzie idzie, teraz mógł tylko pójść przed siebie i modlić się o szczęście. To też zrobił.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Uprzejmie proszę zarówno graczy z pierwszej jak i drugiej grupy o pisanie. Trzeba się rozkręcać ;) ]

Lando spojrzał na trupa ostatni raz. Było w nim niewypowiadalne zimno. Jego skóra przybrała kolor sinozielony przez co wyglądał niczym rozwałkowana na trawie cebula. Lando niemal wyczuwał magię ich otaczającą. Odwrócił się i spoglądając przez ramię na Sandrisa poszedł bacznym krokiem przed siebie. Nie było wątpliwości - to miejsce było niebezpieczne, ale nie było nawet śladu po ewentualnym zagrożeniu. Lando nie zwykł bać się tego, czego nie widział, wolał więc się przekonać z czym mają do czynienia. Jego palce przyszywała ochota na sięgnięcie po miecz. Nie dał się długo namawiać i złapał za rękojeść wysuwając ją delikatnie z pochwy na plecach. Rozejrzał się po okolicy. Wszędzie wokół widać było zieleń. Nawet światło, które szczęśliwie wpadało czasem do tego miejsca przybierało zielonkawy odcień. Lando miał dosyć tego koloru. Potrzebował czegoś co da mu odpowiedź. Potrzebował czegoś innego. Nie musiał długo czekać na efekty swoich poszukiwań. Niedaleko od miejsca, w którym rozdzielił się z towarzyszami znalazł leżącego na ziemi targanego konwulsjami dzika. Było to biedne zwierzę z ranną szyją. Lando mógł zauważyć ślady po pazurach i kłach na jego skórze. Wilki byłyby zdolne pokonać dzika, ale widocznie nie zrobiły tego dla pokarmu. A więc dlaczego? Lando nie miał więcej czasu, aby się zastanowić, ponieważ chwilę później usłyszał świst strzały. Niedaleko, kawałek w lewą stronę. Paladyn z żalem zostawiał rannego dzika, jako paladyn miał obowiązek pomóc każdemu stworzeniu Innosa. Nie mógł jednak nie zareagować na ten wyczekiwany sygnał. Sygnał przerywający ciszę. Gdzieś niedaleko słychać było krzyki i szczęk metalu o metal. Nie było wątpliwości - ktoś walczył. Lando biegł tak szybko jak tylko się dało i słyszał odgłosy walki coraz wyraźniej. Wyraźnie na tyle by móc rozpoznać ryk Sandrisa poprzedzony szczękiem stali, zapewne wymierzył komuś cios swoim potężnym mieczem. Paladyn wyskoczył zza kolejnego drzewa i w tym momencie zobaczył całą scenę. Sandris walczył tutaj z trzema napastnikami. Potężny ogar bojowy, którego prawdopodobnie napuścili na wojownika bandyci leżał martwy na ziemi pod stopami paladyna. Lando ruszył do boju z niemym okrzykiem na ustach. Jego miecz przebił najbliższego napastnika w połowie, a kolejny cios odrzucił trzymającego tarczę wielkiego bandytę. Był on wyższy od paladyna o dwie głowy, ale nawet to nie uratowało go przed utratą tej jednej, którą stracił po uderzeniu Sandrisa. Lando dobiegł do towarzysza i obaj stanęli przeciwko trzeciemu napastnikowi, który wymachując dwoma ostrzami odganiał ich od siebie krótkimi, urywanymi ciosami. Fintował na przemian lewą i prawą ręką co pozwoliło wkrótce wychwycić rytm jego ciosów i Lando skutecznie przerwał jego obronę, odcinając przeciwnikowi ramię, które upadło na trawę rozpryskując czerwienią wszystko wokół. Sandris dobił napastnika przebijając jego serce i przekręcając miecz, co spowodowało gwałtowny wybuch czerwonej posoki.
- W porządku? - spytał paladyn towarzysza.
- Tak - odrzekł tamten po czym końcówką miecza wskazał na gęstą część lasu, zapewne południową - Przyszli stamtąd.
- Gdzie jest Prezo?
- Nie wiem - Sandris wzruszył ramionami.
- Powinniśmy najpierw go poszukać. Nie minęło wiele czasu, może wciąż tu jest.
Sandris kiwnął głową i schował swój ogromny miecz, po chwili to samo zrobił Lando. Paladyn przyjrzał się najbliższemu zabitemu napastnikowi. Był on ubrany w skórzany pancerz z kolczugą, a na niedaleko leżącej głowie spoczywał garnczkowy hełm. Lando zdjął go i ujrzał młodzieńczą twarz poznaczoną blizną, która powstała od uderzenia Sandrisa.
- Co o tym myślisz? - spytał wojownik.
- To mogą być najemnicy - stwierdził paladyn - mają dobre wyposażenie. Zwyczajnych bandytów raczej na takie nie stać. Jeszcze ten ogar - wskazał na psa - został wyszkolony do zabijania.
- Może ich być tu więcej. Powinniśmy znaleźć Prezo - zaproponował Sandris.
- Też tak myślę. Ile tu krwi...

*******************************************************

Ruszyli szybko i cicho jak dwa sokoły zataczające krąg nad doliną. I tak też spoglądali w głębokie cienie drzew i zielone polany spajane kolorowym słońcem. Lando i Sandris biegli w kierunku, skąd prawdopodobnie przybyli, ale żadnemu z nich ten teren nie wydał się znajomy. W pewnym momencie paladyn myślał, że poznał pewien odstający od krajobrazu pieniek, ale nie był pewien i zmusił się do dalszego biegu. Po krótkiej chwili stanął jak wryty i złapał za miecz. Zza cienistych drzew powoli zaczęły wypełzać ciemne postacie. Sandris stanął w pozycji bojowej i dał znać, że taka sama sytuacja ma miejsce za ich plecami. Wpadli w zasadzkę. Wrogie sylwetki otoczyły ich ciasnym kręgiem. Było ich może dwunastu, każdy uzbrojony po zęby. Po chwili na przeciw paladyna wyłoniła się jeszcze jedna postać. Niski, dobrze zbudowany mężczyzna z krótkimi włosami stanął tuż przed jego nosem i wyprostowany rzucał swoim spojrzeniem obelgę. Lando zniósł spokojnie tę próbę, jako paladyn był uczony siły woli od małego. Nie znał wielu ludzi, którzy znali tę sztukę równie dobrze co on. Mężczyzna stojący naprzeciw niego, najwyraźniej będący przywódcą grupy obejrzał obu wojowników dokładnie po czym uśmiechnął się i zrobił krótki ruch ręką w stronę miecza. Lando był jednak szybszy i po chwili przy gardle napastnika pojawiło się lśniące ostrze.
- Rusz się no tylko, a rozpruję ci gardło.
Pozostali najemnicy złapali za miecze, ale przywódca ich uspokoił.
- Spokojnie! - krzyknął w panice - Porozmawiajmy!
- Zrobiłeś błąd podchodząc tak blisko, a teraz za to zapłacisz- rzekł paladyn - Sandris!
Wojownik przeszedł kilka kroków w kierunku okręgu najemników, ale żaden z nich nie ustąpił.
- Słuchajcie ich! Róbcie co wam każę! - krzyczał przywódca.
Po krótkiej wymianie czujnych spojrzeń najemnicy rozstąpili się ukazując niewielkie przejście, przez które najpierw przeszedł Sandris przyjmując obronną postawę, a następnie Lando trzymający miecz na gardle przywódcy napastników. Poruszali się powoli. Wszyscy obserwowali każdy swój ruch, najemnicy próbowali dostrzec słabość w którymś z elementów tego pochodu. Na próżno. Sandris przeszedł za paladyna i ubezpieczał go przed możliwością ataku ze strony najemników. Cała sytuacja robiła się coraz bardziej napięta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować