Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie

Kalenos odnalazł swój plecak, zabandażował sobie rękę i wyruszył razem z resztą grupy. Mróz coraz bardziej dawał się we znaki, ale wiedział, że musi wytrzymać. Kalenos był blisko ukończenia studiów, więc nie mógł teraz umrzeć.

Zaczął się rozglądać dookoła. Widział wielu ludzi, ale jego wzrok przykuła kobieta, która robiła zdjęcia.
- Dziwnie trochę robić zdjęcia w takiej chwili - zastanawiał się Kalenos.
Zauważył również zakonnice, która pocieszała szlochającego faceta.
- Ech... Ona ma rację, niestety do każdego kiedyś przyjdzie śmierć, a kiedy to jest decyzja Boga - smutno westchnął do siebie student.

Kalenos również zaczął się zastanawiać nad tym Uru Ukbe. Kto to jest? Może to jest jeden z tych, którzy próbowali uprowadzić samolot i teraz prowadzi nas na zgubną śmierć, a może to naprawdę jest jedyny człowiek, dzięki któremu mamy szanse na przeżycie. No cóż, o tym przekonamy się później. Kalenos nie wiedział co ze sobą zrobić, więc wydobył z plecaka książkę: "Anatomia" i zaczął czytać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

STAĆ!! Uru Ukbe próbował przekrzyczeć świdrujący wicher.
- Musimy się tu zatrzymać i przeczekać noc. Wicher się wzmaga, robi się szaro a widoczność jest ledwie na 2 metry, więc dalsza wędrówka nie ma sensu. Pogorszenie pogody może nas i tak spowolnić do zera a do tego nas osłabi. Tu mamy dobre miejsce na zrobienie prowizorycznej bazy. Zbieramy patyki, drewno. Robimy prymitywne namioty i ognisko po środku. Zostaniemy tu aż pogoda się uspokoi więc zróbmy to w miarę dobrze. Kto potrafi robić wnyki niech zrobi. Może jakiś zając się złapie. Potrzebujemy żywności i to co zabraliśmy ze sobą na długo nam nie wystarczy. Każdy z umiejętnościami surwiwalu może być teraz na wagę złota.

- Dobra nie patrzcie się tak na mnie, tylko szukajcie drewna bo za chwilę pogoda pogorszy się na tyle, że nic nie znajdziemy.
- Wiem, że mi nie ufacie, ale wierzcie mi, że ja również nie ufam nikomu. Jednak w tych okolicznościach musimy ze sobą współpracować bo nikt tego nie przeżyje. Zejście może nam zająć tydzień a nawet dwa.
Podejrzewam, że jesteśmy na granicy Chile z Argentyną więc powinnismy kierować się na północny wschód do Ushuaia. To przygraniczne miasteczko już na terenie Argentyny. Może jest coś bliżej ale tego nie jestem pewny.
- Dobra do roboty!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zenonem targały różne uczucia. Z jednej strony pomoc i wsparcie jakie zapewniła mu siostra Kale bardzo podniosły go na duchu. Docenił też, że kobieta z aparatem uszanowała jego cierpienie i zrezygnowała z robienia mu zdjęcia. Z drugiej karcił się za okazanie słabości.
Wiedział, że nie ma nic złego w uzewnętrznianiu swoich uczuć, lecz wolał tego unikać wśród nieznajomych. Szczególnie, że nie każdy musi być godzien zaufania. Czuł, że musi pokazać swoją siłę lub zostanie uznany za bezużytecznego dość prędko. Gdy tylko usłyszał mimo świszczącego w uszach wiatru co mówi Murzyn, postanowił przynieść tyle drewna na ile tylko pozwoli mu bezużyteczne lewe ramię. Wziął się do pracy czym prędzej.
Wyruszył w kierunku zachodnim od obozowiska. To w tamtą stronę wiał wiatr. Wyboru dokonał w przekonaniu, że łatwiej będzie mu iść z wiatrem, a do czasu kiedy zacznie wracać choć trochę się uspokoi.
-Kamienie i kamienie. Gdzie jest jakaś roślinność? -Klął do siebie po piętnastu mituach marszu. -Chyba pora wracać
, jeszcze się zgubię. - zastanawiał się gdy dojrzał dość sporą gałąź. Spróbował z całych sił ją pociągnąć.
Ani drgnęła.
-Chorela. Najwyraźniej będę musiał sprowadzić kogoś innego z obozowiska do pomocy.- Jak pomyślał tak zrobił. Niestety wiatr nie osłabł ani trochę, być może nawet się wzmógł. Wracał walcząc z wichurą i piaskiem i drobnymi kamieniami uderzającymi o jego ciało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wczorajszy wstrząs mózgu był dla nieznajomej kobiety brzemienny w skutkach. Uszkodzenie mózgu doprowadziło do utraty pamięci, a w wyniku tego nie wiedziała nawet jak wygląda czy jak się nazywa. W głowie miała tępą pustkę. Stała w milczeniu i wodziła oczami po rozbitkach, z którymi miała spędzić najbliższe kilka dni, zanim przybędzie im ktoś na ratunek. Bo przybędzie, prawda?..
Miała na sobie długi, sięgający do kostek wełniany płaszcz z kapotami. Znalazła go we wraku samolotu przy ciele nieznanego mężczyzny. Chronił ją przed tutejszym chłodnym klimatem na tyle, na ile pozwalał na to cienki materiał, z którego go uszyto.
Obolała i zmęczona, zabrała się za zbieranie drewna na szałas. Powieki same jej się zamykały - nawet ostatnie doświadczenia nie były w stanie zabić w niej potrzeby snu. Przykucnęła i zamknęła oczy. Jej ciało przeniknęła przyjemna fala. Uklękła, powiodła dłonią po wilgotnym mchu, chropowatych kawałkach kory, kłujących igłach. Położyła się na plecach i już miała odpłynąć, gdy poczuła czyjąś obecność w pobliżu. Tajemnicze piski wzbudzały niepokój. Bez wątpienia nie był to ktoś z grupy ocalałych w katastrofie. To było zwierzę. Otworzyła oczy i odwróciła powoli głowę w lewo skąd dochodziły dźwięki. Ulżyło jej. Dostrzegła stojącą nieopodal koszatniczkę degu, która wpatrywała się w nią uważnie. Wyciągnęła do niej rękę w nadziei, że ta podejdzie. Zamiast tego płochliwe stworzenie czmychnęło w zarośla, znikając na dobre.
Osamotniona kobieta ponownie zamknęła oczy i usnęła. W krainie snów czekały już na nią szczególne rewelacje, które miały wkrótce diametralnie wpłynąć na bieg wydarzeń...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kraszawski wyruszył razem z grupą prowadzoną przez Ukbe, który samorzutnie objął przywództwo nad rozbitkami, ciężko mu było co prawda zostawiać ciężko rannych towarzyszy, ale rozum mu podpowiadał, że takie wyjście daje największe szanse na przeżycie obydwóch grup, muszą tylko znaleźć pomoc.

Podczas przeszukiwania wraku wzbogacił się o znaleziony polar i odkryte w luku bagażowym buty trekkingowe w swoim rozmiarze. - I mówcie, że to nie szczęście, a splot logicznych, powiązanych ze sobą wydarzeń... - zastanowił się, po chwili aż się roześmiał uświadamiając sobie bezsensowność swojej rozkminy. Nagle zwrócił uwagę na jednego z towarzyszy niedoli. - Niewiarygodne. - mruknął rozpoznając Alberta da Fariego, młodego brazylijskiego bramkarza. "Brazylia dawno nie miała naprawdę dobrego bramkarza, a teraz ich wielka nadzieja znajduje się gdzieś w argentyńsko-chilijkiej głuszy", Andrzej po raz kolejny się uśmiechnął.

"Jakże każdy inaczej reaguje na zaistniałą sytuację. Załamują ręce, aktywnie szukają ratunku, niektórzy chyba nawet traktują to jak jakąś zabawę, eh, może sam dobrze nie rozumiem naszej pozycji, jakby to było ważne..." Kraszawski rzucił swój plecak na ziemię słuchając co do powiedzenia ma Ukbe. "Dziwny człek, tajniak czy ki drań, zachowuje się jakby wiedział coś czego lepiej nie wiedzieć jeśli chce się spać spokojnie, dziwna sprawa, dziwna sprawa."

Andrzej jednak posłuchał "sugestji" Ukbe, uważał, że skoro już znalazł się samozwańczy lider to lepiej dla porządku go słuchać, zwłaszcza jeśli nie plecie głupot. - United we stand... - westchnął Andrzej. - A strzeżonego Pan Bóg strzeże. - dodał podnosząc niedługi, ładnie ukształtowany i na oko wytrzymały kawałek drewna. Dobrze leżał w dłoni i wydawał się nawet ostry. Mniej więcej o długości noża...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kim był Uruk Ukbe? To pytanie zadawała sobie również siostra Kale... Był niezwykle opanowany jak na warunki i sytuację, w których się znaleźli. Pozostali rozbitkowie szli powłócząc nogami, milczący, z głowami spuszczonymi w dół, pogrążeni w swoich myślach nie wiedząc jaka przyszłość ich czeka. Tylko on jeden nie tracił energii i zachowywał trzeźwość umysłu. Wiedział gdzie są, wiedział dokąd mają iść. Jakby sam Bóg im go zesłał. Siostra Kale powierzyła swój los w ręce Wszechmogącego, skoro raz ich ocalił, to napewno nie pozwoli, aby stała im się krzywda, On ich poprowadzi właściwą ścieżką.

Kiedy dotarli do miejsca, w którym mieli zanocować, zakonnica rozejrzała się wokół. Trudno w tym miejscu o drewno na szałasy, nie wiedziała nawet jak się je buduje, miała jednak nadzieję, że ktoś z pozostałych to potrafi i ją nauczy. Nie chciała szałasu dla siebie, ale innym przyda się schronienie przed wiatrem, jej samej wystarczyłoby tylko nieco ciepła z ogniska, aby mogła rozgrzać zmarznięte stopy i ręce.

Szukając odpowiedniego materiału do budowy szałasu siostra zauważyła leżącą na ziemi kobietę. Podbiegła do niej i dotknęła jej ramienia.
- "Proszę Pani!" - krzyknęła.
- "Zostaw mnie!"- odpowiedziała kobieta - "Jestem zmęczona, nie mam już sił, proszę daj mi spokój!"
- "Nie możesz tu zostać, musisz wrócić na miejsce, w którym rozbijemy obóz, tam będziesz mogła odpocząć" - tłumaczyła zakonnica wyciągając dłoń w kierunku kobiety. Jednak ta odepchnęła jej rękę, podniosła się i odeszła nie mówiąc już ani słowa.

Siostra Kale patrzyła za nią tak długo, aż ta zniknęła jej z pola widzenia. Zastanawiała się dlaczego kobieta nie przyjęła pomocy. Dlaczego żaden z rozbitków nie próbuje się do siebie zbliżyć, zaprzyjaźnić, dlaczego tak nieufnie na siebie patrzą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kalenos zrozumiał rozkaz Uru Ukbe i ruszył do lasu. Po 15 minutach zauważył zająca. Student zaczął tak cicho się skradać, że zwierzę w ogóle nie wyczuło jego obecności. Już było blisko złapania zająca, gdy nagle Kalenos przypadkowo nadepnął na gałąź i przepłoszył zwierzątko. Wściekły na siebie student pozbierał te kilka gałęzi, które zepsuły jego "polowanie" i ruszył w stronę obozowiska, zbierając po drodze wszystko co się może jeszcze przydać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

„Nie dziwi mnie ta wrogość i nieufność, ale po co ganić dziewczynę z aparatem. Przecież jeśli zginiemy to ktoś kiedyś nas znajdzie, tylko te zdjęcia będą mogłyby powiedzieć kim jesteśmy.” Booddy starał się myśleć o wszystkim byle nie skupiać się na katastrofie. Widział, że rozmyślanie nad tym co się stało i dlaczego właśnie on w tym musiał uczestniczyć, doprowadziłoby go do obłędu.
Poza paroma sporymi siniakami i obolałym barkiem, nie był specjalnie ranny, mógł przynajmniej spróbować zejść razem z grupą w dół, w pobliże bliżej nieokreślonej cywilizacji. Jednak wszyscy potrzebują odpoczynku i schronienia przed zapowiadającą się mroźnie nocą. Nie wierząc za bardzo w skuteczność tych posunięć, udał się, podobnie jak większość, na poszukiwanie czegokolwiek co może się przydać: drewna, a być może jakiegoś jedzenia jeśli się trafi.
Ma nadzieje,że Uru Ukbe faktycznie wie co robi. I znowu, byle nie myśleć o katastrofie i ludziach, których zostawili, Booddy zaczął zastanawiać się dlaczego wszyscy Afrykańczycy muszą nosić imiona, na których łamiemy sobie język.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Spisek! Spisek! To na pewno był zamach! Pewnie Rosjanie... A może kosmici... Hmmm... bardzo prawdopodobne - mruczał pod nosem Rob Duckling.
Rob nigdy nie był zbyt wytrzymały psychicznie, a ostatnio ewidentnie brakowało mu piątej klepki. Nie wiadomo co bardziej wpłynęło na jego obecny stan: szok związany z katastrofą, uderzenie głową jakiego doznał podczas wypadku, czy też może brak snu przez ostatnie 48 godziny. Fakt faktem, Rob obecnie wykazywał inteligencję nakręcanej zabawki - kręcił się w kółko mrucząc pod nosem od rzeczy.
- Taaaak... To na pewno cykliści... Nigdy mnie nie lubili....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W głowie Ponuraka nie roiło się za dużo myśli, bo i jak tu myśleć jak jest zimno chłodno trochę głodno a podstawowym celem jest przeżycie ?
Choć rozmodlenie u zakonnicy nie powinno być dziwne w takich okolicznościach jego zdaniem było przesadne , niemal fanatyczne. A jak wiadomo fanatycy zdolni są do różnych rzeczy aby udowadniać swoje tezy.

Mimo początkowych obaw co do czarnoskórego okazał się on dość rozsądnym człowiekiem i nawet jeżeli to on stał za tym wszystkim to i on był także teraz dość dobrym wyborem na przeżycie. (bo zdawał się wiedzieć co robi i nie szarżować ani panikować w tym całym galimatiasie )

Mimo wszystko była jeszcze jakaś nadzieja na wyjaśnienie tego wszystkiego co się dzieje.


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zakonnicy udało się nazbierać trochę gałęzi, nie miała zbyt wiele siły, więc za jednym razem nie mogła przynieść więcej niż kilka sztuk. Po godzinnym chodzeniu w tę i spowrotem ręce i nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Usiadła więc na ziemi i sięgnęła po różaniec licząc, że modlitwa doda jej sił. Kiedy skończyła dziesiątkę zdrowasiek, jej modły przerwało burczenie w brzuchu. Rozejrzała się dookoła. Jedni jeszcze znosili gałęzie, inni rozpoczęli już budowę szałasu. Nikt z nich nie jadł, więc postanowiła zaczekać z kolacją, aż ukończą pracę. W jej torbie znajdowało się kilka kanapek z sałatą i śledziem, może znajdzie się ktoś z kim będzie się mogła podzielić?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Uru Ukbe. Ta postać jednocześnie zadziwiała i przerażała Buscettę. Z jednej strony chciałaby posiadać jego spokój i opanowanie. Z drugiej ogromnie zastanawiało ją, skąd wie tyle o miejscu, w którym się rozbili, skąd u niego ta pewność siebie. W jednym jednak musiała przyznać mu rację - trzeba współdziałać.

Postanowiła wziąć się do pracy - tak mogła przysłuzyć się najlepiej. W survivalu mistrzem nie była, ale doskonale pamiętała, jak jeszcze w późnym dzieciństwie budowała szałasy. Wychowywała się wśród dzieciarni z reguły biednej, która nie posiadała nowoczesnych zabawek, a ciekawe zajęcia organizowała sobie sama. Skoro wtedy potrafili zrobic swietny szałas, to i teraz to zrobi. O polowaniu na zwierzeta pojęcia nie miała, to zadanie postanowiła zostawić innym. Nie chciała patrzeć na cierpienie jakiegoś niewinnego stworzenia, ale też wiedziała, że kiedy głód ich dopadnie, nikt nie będzie wybrzydzać.

Niewiele rozmyślając ruszyła w teren. Potrzebowała gałęzi - najlepiej długich i prostych. Do tego mchu, liści, kory. W tych warunkach pogodowych i na tej wysokości zdobycie takich materiałów było niezłym wyczynem. Po dłuzszym czasie zebrała jednak większość potrzebnych rzeczy i wróciła do obozu.

Zobaczyła, że praca wre. W oczy rzuciło się jedno - każdy pracował samodzielnie. A przecież mieli być zespołem! Zauważyła, że zakonnica siedzi i znów się modli. Może nie ma sił? A może po prostu nie potrafi zbudować szałasu. Buscetta postanowiła rozbić swój obok niej. Wzieła się do pracy - uporządkowała miejsce, wyrzuciła kamienie, które mogłyby uwierać. Rozpoczęła tworzenie szkieletu - najdłuższą gałąź przywiązała do innych wbitych w ziemię sznurówkami, które wyciągnęła z butów rozrzuconych we wraku. Teraz trzeba było przykryć konstrukcję. Szałas był dość spory, więc i jego pokrycie wymagało sporo pracy. Może ktoś jej pomoże? Mogłaby się podzielić miejscem w szałasie - w grupie byłoby im cieplej. Nie chciała jednak nikomu się narzucać - i tak już zerkali na nią dziwnie. Ciekawe dlaczego? - rozmyślała budując.

Rozejrzała się wokół. Jedni pracowali, inni zmęczeni przysiedli, jeszcze inni sprawiali wrażenie zagubionych. Buscetta czuła już silne zmęczenie i głód. W torbie miała trochę jedzenia, ale wiedziała, że priorytetem jest zbudowanie schronienia. Czy ta konstrukcja, którą tworzy nie przewyższa jej możliwości? Przydałaby się pomoc.Może ktoś jej pomoże? Mogłaby się podzielić miejscem w szałasie - w grupie byłoby im cieplej. Nie chciała jednak nikomu się narzucać - i tak już zerkali na nią dziwnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Siostra Kale, odzyskawszy nieco sił, podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę budującej szałas dziewczyny.
- "Czy mogę Ci pomóc?" - zapytała nieśmiało się uśmiechając - "Wprawdzie nigdy tego nie robiłam, ale myślę, że każda para rąk się przyda"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Bardzo chętnie przyjmę pomoc Siostro. Ten szałas chyba przerasta moje możliwości. Zmieszczą się w nim spokojnie 3 osoby. Musimy obłozyć poszycie dachu, wzmocnić konstrukcję. Chyba będzie trzeba znaleźć jeszcze trochę niezbędnych materiałów. Pracujmy - im szybciej to zrobimy, tym szybciej będzie można się posilić i odpocząć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zenon przyglądał się dość niezręcznym wysiłkom siostry Kale. "Te dłonie faktycznie zostały stworzone do różańca, ale robi co może" - pomyślał. Zjadł jedyną kanapkę jaką miał w plecaku. Poruszał ręką. "Chyba się do czegoś już nadaje, pora do roboty". Po czym spytał Buscettę, czy nie przydałaby się dodatkowa pomoc. Gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą zaczął zbierać krótsze gałązki, które mogły posłużyć za dokładniejszą osłoną od wiatru, a gdy okażą się zbędne nadadzą się na doskonałą rozpałkę do ogniska. Znalazł też spore skupisko mchu na kamieniach. Powinien być wygodny.
"Inni niech sobie działają pojedynczo jeśli sobie tego życzą, grupa jest prawdziwą siłą, a ja nie mam zamiaru zginąć zapomniany w jakimś opuszczonym przez Boga krańcu świata." - zamruczał pod nosem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kalenos wrócił do obozu ze sporą ilością gałązek.
-Mam tyle tych gałązek, że mi wystarczy, by zbudować jeden szałas - powiedział Kalenos.
Student dobrze wiedział, jak sie buduje szałasy, gdyż za młodu był harcerzem.
- Ktoś się przyłączy do mnie ? Myślę, że w moim również się zmieszczą 3 osoby - zaproponował.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Siostra Kale pracowała z zapałem. Budowanie szałasu okazało się niełatwą sprawą, ale ta młoda kobieta, która przyjęła jej pomoc, udzielała dokładnych wskazówek. Była także wdzięczna za pomoc, z którą przyszedł im ów młody człowiek, który stracił żonę. Zakonnica nie bała się ciężkiej pracy, chociaż nie była do niej przyzwyczajona. W klasztorze większość czasu spędzała na modlitwie, indywidualnej lub z innymi siostrami, na czytaniu pism św. Franciszka, zaś w wolnym od modlitw czasie opiekowała się chorymi. Pracując rozmyślała nad życiem jakie obrała... Tak, to była jej droga, chciała być zwiastunem dobrej nadziei, siać w sercach ludzi pokój i miłość i żywiła nadzieję, że będzie miała jeszcze ku temu okazję...

Praca wrzała, zbudowano kilka szałasów, nastał czas na odpoczynek i kolację.
- "Czy ma ktoś ochotę na kanapkę ze śledziem?" - zapytała zakonnica.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przywództwo w grupie przejął jakiś umięśniony, czarnoskóry mężczyzna. Umięśniony to jednak dla Alboerto da Fariego kwetia względna - on sam nie należał do ułomków, wzrostem spokojnie dorównywał wspomnianemu Uru Ukbe, a i masa mięśniowa tegoż jegomościa nie robiła na Brazylijczyku większego wrażenia. Bramkarz rozumiał, że w każdej drużynie potrzebny jest menadżer, trener, a już w najgorszym razie kapitan. Uru Ukbe zdawał się ponadto coś wiedzieć, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Da Fariego zaniepokoiło jedynie jedno zdanie wypowiedziane przez samozwańczego lidera: ''Możecie mnie zabić, ale moja śmierć może wam przynieść tylko zgubę''. Zabić? A kto tu chce kogoś zabić? Mało nam trupów podczas tej podróży? Alberto chciał jak najszybciej wracać do Sao Paulo, nie w głowie były mu jakieś ''chore akcje''.
Da Fari zdenerwował się jeszcze bardziej, gdy Ukbe postanowił zrobić postój na noc. O ile pod pewnymi względami było to nawet całkiem logiczne, o tyle tekst: ''Zejście może nam zająć tydzień a nawet dwa'', nie mogło zostać ot tak zaakceptowane.
- Jaki tydzień? Jakie dwa? - wyszeptał Alberto i ze złości zacisnął pięści. Wiedział jednak, że samodzielnie nie mógł kontynuować podróży, niezależnie od tego, jak bardzo by chciał. Zdał sobie też sprawę, iż w tym momencie kwestia przeżycia powinna być jednak priorytetowa, sprawa odpowiedniego przygotowania do nadchodzącego sezonu piłkarskiego musi zejść na nieco dalszy plan. Wszak mimo faktu ocalenia z katastrofy lotniczej żaden z pasażerów nie mógł się jeszcze czuć w pełni bezpieczny. Latynoski temperament został opanowany, Alberto rozluźnił dłonie, po czym wyszeptał jedynie:
- Trener mnie chyba zabije...
Da Fari zerknął do swojej sportowej torby, którą zabrał ze sobą z miejsca katastrofy. Strój sportowy, butelka wody mineralnej, jakieś owoce, tabletki spełniające funkcję suplementu diety... Trochę tego jest, ale na długo to nie wystarczy. Chyba trzeba będzie niedługo obejrzeć się za jakimś zającem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Buscetta odetchnęła z ulgą. Sama zdecydowanie nie dałaby rada. Zakonnica i ten mężczyzna spadli jej z nieba. Oboje byli bardzo pracowici. Zakonnica, mimo że miała delikatne gładkie dłonie, co wskazywało że nigdy ciężko nie pracowała fizycznie, dawała z siebie wszystko. Mężczyzna zadbał o wszystko, czego trzeba jeszcze było do budowy, nawet pomyślał o opale na ognisko. Buscetta zauwazyła, że także młody chłopak zaproponował współpracę i wspólny szałas. Siostra zakonna dzieliła się pożywieniem.

Zaczęła kiełkować w niej nadzieja. Nadzieja, że wszystkim uda się jeszcze skorzystać z życia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Ogień, cud natury. - powiedział cicho Kraszawski dorzucając jeszcze jedno naręcze mniejszych gałęzi.
- Ktoś się przyłączy do mnie ? Myślę, że w moim również się zmieszczą 3 osoby. - powiedział Kalenos, student, propozycja przyszła w samą porę, gdyż Kraszawski sam nie znał się na budowaniu szałasów, gdyby ta propozycja się nie pojawiła zapewne wsunął by się w śpiwor znaleziony w luku i trzymał blisko ogniska. Andrzej zmierzył Kalenosa wzrokiem, uśmiechnął się wstając i wyciągając doń dłoń.
- Andrzej Kraszawski. - przedstawił się. - Nie znam się na tej robocie, ale sądzę, że odpowiednie instrukcje pozwoliłyby mi się przydać, w końcu zbożny cel. - powiedział dziarsko unosząc przy tym roziskrzony wzrok w stronę nieba by zaakcentować swoje słowa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się