Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie


- Witam pana, proszę usiąść. Pan Żabka jak sądzę? Prosze bardzo, tutaj jest siedzenie dla pana. - powiedział osobnik ubrany w czarną marynarkę i niechlujnie zapiętą białą koszulę wskazując na lekko obdarte ze skóry krzesło.
- Ekhm... - wtrącił się do delikatnie stojący za Żabką nieco niższy mężczyzna, z charakterystyczną fryzurą zaczesaną na bok i drobnym zarostem.
- Och pan Lewiatan! Najmocniej przepraszam, nie byłem przygotowany na pana przyjście... proszę spocząć, nie zauważyłem nawet kiedy pan wszedł...
- Mniejsza z tym. - Odburknął Lewiatan. - Pan dobrze wie, po co tu przyszliśmy, panie Kefirek. Bez zbędnego lania wody... proszę przejść do konkretów.
- Ależ oczywiście, ależ oczywiście - uśmiechnął się Kefirek. W jego uśmiechu można było zauważyć wielkie podniecenie, jakąś pasję, żeby przypadkiem nie powiedzieć szlaleństwo.
- Nasz eksperyment w oczach opinii publicznej oraz - szczególnie - wyższych urzędników odpowiedzialnych za stosowne dotacje z cała pewnością nie zyskałby poparcia nawet w minimalnym stopniu, tak więc musimy go finansować z naszych prywatnych środków... widzę pański uśmieszek panie Lewiatan. - Twarz Kefirka nagle przybrała złowrogi wygląd - Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z faktu, że doskonale wie pan skąd posiadamy takie zasoby budżetowe, ale prosiłbym o nie przeszkadzanie mi poprzez tego typu ironiczne zachowania.
Lewiatan lekko westchnął, a z jego twarzy zniknął drobny uśmieszek. Trudno było ocenić, czy było to zażenowanie, czy poddanie się woli Kefirka.
- Wracając do głównego wątku, który jak mam nadzieję nie zostanie mi już przerwany... proszę spojrzeć za okno znajdujące się po naszej prawej stronie... jak dobrze z naszego piątego piętra widać, w środku naszego kilkupiętrowego budynku znajduje się dość pokaźnych rozmiarów podwórko nad którym na wysokości kilku metrów znajduje się siatka i drut kolczasty. Oczywiscie wszystko jest pod wysokim napięciem, gdyby przypadkiem któremuś z naszych.... - Kefirek na moment zawiesił głos - pensjonariuszy zachciało się przypadkiem opuścić nasze miłe lokum.
Żabka i Lewiatan spojrzeli przez okno na dół, w stronę wspomnianego podwórka. Faktycznie, do wysokości mniej więcej pierwszego piętra znajdowała się olbrzymia siatka rozłożona nad całym placem, który był całkowicie pusty, nie licząc dwóch skromnych ławeczek. Nikt tam nie siedział, ale trudno było się temu dziwić, biorąc pod uwagę paskudną pogodę za oknem. Było przeraźliwie zimno, a w dodatku na przemian padał deszcz, śnieg, albo wszystko naraz. W oknach znajdujących się na parterze paliło się światło - prawdopodobnie musiało tak być cały czas, ponieważ jakiekolwiek światło, niezaleznie od pogody, z trudem docierało na sam dół podwórka. Obecnie musiał tam panować lekki półmrok.
- Ilu ich tam jest? - Odezwał się chrypliwym głosem Żabka, który do tej pory wydawał się być jedynie niemym statystą.
- Dwunastu. Plus jeden człowiek od nas. Oczywiście doskonale przeszkolony i jak najbardziej normalny... gdyby ktoś miał wątpliwości... - Dodał spoglądając znacząco w stronę Lewiatana, który kolejny raz uśmiechnął się pod nosem.
- Doskonale o tym wiemy. - Odparł Lewiatan. - Prosze przejść do konkretów i opisać warunki w jakich przebywają oraz ogólnie cały ten innowacyjny plan, który tak bardzo starał się pan zachwalać w pewnych sferach...
- Niestety nie możemy zejść poniżej drugiego piętra... oczywiście nie licząc przejścia po którym weszli panowie tutaj na górę, ale ono również jest odzdzielone od zamkniętej strefy... sami panowie rozumiecie, od drugiej strony nie ma de facto żadnych drzwi wyjściowych. Gdybyśmy przypadkiem natrafili podczas otwierania pomieszczenia na jakiegoś delikwenta, albo co gorsza delikwentów.... trudno przypuszczać, jakie mogłoby to mieć dla nich oraz dla nas konsekwencje... sami z pewnością doskonale wiedzą, że jest ktoś "na zewnątrz", ale jak narazie nikt nie przejawiał ochoty opuszczenia zakładu. Zresztą, jak już pokazywałem chociażby na przykładzie tej siatki pod wysokim napięciem, ucieczka jest praktycznie niemożliwa.
Lewiatan pokiwał znacząco głową, chociaż z jego spojrzenia można było wyczytać lekkie powątpiewanie w ogólny sens tłumaczeń Kefirka. Tymczasem on dalej kontynuował swoją wypowiedź na temat budynku i planów związanych z jego "funkcjonowaniem".
- Dotychczas podobne badania czy też terapie polegały głównie na rozmowach z pacjentami i ścisłemu organizowaniu ich planu dnia, jakiś zajęć, ograniczaniu częsci ich swobód chociażby poprzez takie teoretyczne błachostki jak wyłączenie telewizora czy też wprowadzanie ciszy nocnej. Tutaj sytuacja przedstawiać się będzie całkowicie inaczej - obłąkani dostają od nas pełną swobodę i mnóstwo udogodnień takich jak na przykład wspomniany wcześniej telewizor, radio, komputer, kino domowe... nie chciałbym tracić czasu na wymienianie wszystkich atrakcji, bo jest tego naprawdę sporo - wszak i sama powierzchnia terenu ich zamieszkania jest przecież całkiem spora. Będą tego tego w sumie aż trzy piętra - oprócz "nadgórnych" mamy także jedno podziemne. Każdy z nich otrzymuje własny pokój, chociaż może równie dobrze przebywać w głównym holu, przechadzać się po podwórku, pływać na basenie, ćwiczyć na siłowni...
- Doprawdy musi się pan powaznie postarać jeśli chce pan, żeby nikt z wyższych urzędników nie dowiedział się w jaki sposób wydajecie tutaj pieniądze! - Wtrącił oburzony Żabka.
- Spokojnie. - Chwycił go za ramię Lewiatan zanim zdołał to zrobić Kefirek. - Oni mają swój własny budżet o którego wpływach nie będziemy oczywiście wspominać, zaś podatnicy nie płacą nic ekstra, teoretycznie jest to normalny szpital psychiatryczny. Nasza w tym głowa, żeby nikt z zewnątrz nie dowiedział się o tym eksperymencie pana Kefirka... no, chyba, że faktycznie okaże się sukcesem i wszyscy obłąkani zostaną wyleczeni i w tak niekonwencjonalny sposób przystosowani do powrotu do społeczeństwa...
Żabka ciągle był dość mocno zniesmaczony, ale powstrzymał się od dalszych komentarzy, zmieniając nieco temat rozmowy.
- Jak wygląda ich obecny stan psychiczny? Są już powaznie chorzy, jakie to stadium?
- Sytuacja jest bardzo zróżnicowana. - Odparł Kefirek. - Wie pan, nie chcę pana zamęczać dokładną terminologią lekarską... posługując się potocznym językiem, powiem panu, że mieliśmy już paru Napoleonów, Aleksandrów Wielkich, mnóstwo gwiazd filmowych, bóstw i cholera wie co jeszcze... aczkolwiek u nich jest to rzecz zmienna, w jeden dzień są tą osobą, w drugi już kimś innym, mogą także równie dobrze siedzieć cicho w kącie i nie odzywać się do nikogo przez długi czas.
Żabka ciągle sprawiał wrażenie mocno zamyślonego i sceptycznie nastawionego do całego eksperymentu.
- Wydaje mi się, że zobaczyliśmy wystarczająco dużo. - Odparł nagle Lewiatan. - Osobiście nie mam już żadnych wątpliwości, uważam, iż możemy spokojnie przymknąć oko na pańskie eksperymenty. Jak pan doskonale widzi, kolega Żabka ciągle jeszcze się waha, ale podejrzewam, że stosowna argumentacja, bardzo podobna do tej którą sam zostałem przekonany do pańskich racji, zapewni panu również i jego poparcie.
Kefirek sięgnął do szuflady w swoim biurku i wyciągnął z niej małą paczuszkę ozdobioną świątecznymi akcentami. Żabka uśmiechnął się pod nosem, kręcąc jednocześnie głową.
- Nadmierna swoboda może skończyć się naprawdę tragicznie... lepiej ich pilnujcie... i naprawcie w końcu te ukryte kamery, bo przechodząc obok jednego z pokojów waszej pseudoochrony zauważyłem, że macie tam wyraźne problemy z odbiorem obrazu... jeden wasz człowiek tam w środku niekoniecznie może okazać się wystarczającym zabezpieczeniem na wypadek jakiś ekstremalnych sytuacji... o ile sam wcześniej nie zwariuje...
- No, ale tak poza tym to oczywiście jestem zwolennikiem takich innowacyjnych metod i życzę panu z całego serca, aby przyniosły one panu spodziewane efekty. - Dodał po chwili ze szczerym uśmiechem, zabierając paczkę z rąk Kefirka. - No i oczywiście Wesołych Świąt, bo przecież to już całkiem blisko.
- Życzę tego i sobie, i panom. - Odparł Kefirka, otwierając drzwi od swojego gabinetu i wyprowadzając gości ze swojego gabinetu, nie ukrywając przy tym swojej olbrzymiej radości z powodu pozytywnego rozpatrzenia jego propozycji.

-----

Głosujecie po pierwszym morderstwie. Głosy przyjmuję do godziny 22:30 na adres darnok@qwe.streamcn.pl albo na gadu. Wszelkie wątpliwości/komentarze zgłaszać na priva. Mam nadzieję, że pominięci nie będą czuć się urażeni, selekcja nastąpiła po konsultacji z niektórymi graczami. Powodzenia!
Elitarną (przed)świąteczną edycję Forumowej Mafii uważam za rozpoczętą!
Osoby nie grające proszone są o nie udzielanie się w temacie, gracze niech nie stosują OT.
Powodzenia!
------

1. Cermatox
2. Mika
3. Vilmar
4. S4jm0n
5. Ziemas
6. BloodyGuy
7. Arxel
8. kurt
9. walgierz
10. upiordliwy
11. Deviance
12. Domek
13. Lampek

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Jestem upiordliwą Biedronką , jestem upiordliwą Biedronką, jestem Upiordliwą Biedronką, jestem uPiOrDlIwOł Biedronkom, jeeeestem Upiordliwom BiedronkOM jezdem upiodliwom biedongą ...- podśpiewywał pan Kalafiorek przechadzając się Washington skłer potocznie zwanym korytarzem A pomiędzy swoim apartamentem a Wieżą AjFlak i jednocześnie pozdrawiając kolegę Stalina i inne pomidory. Ujemna polaryzjacja magnetyczna w połączeniu z telekinezą nie wychodziła mu na dobre więc postanowił przejść się do komory gazowej na sztuczne oddychanie poprawiające krążenie w stopach. Okolica przedstawiała się tak czy siak. Nikt nie wiedział dlaczego ogórki są kiszone . A to było bardzo intrygujące. Coś tu smierdziało. I nie było to tylko objawem przewlekłego syndroumu "paradoxu" zwanego w tych stronach sraczką. Ktoś tu próbował wykiwać Żwirka , ale on wiedział , że Muchomorek na to nie pozwoli... O jejku , Papa Smerf, jak dawno prezesa nie widziałem , kiedy to było? Ach tak na ślubie Johnyego Krugera, rzeczywiście kopę lat...A jak ma się Gargamel ? Ciągle widzi wszędzie niebieskie myszki? No trudno to nie jego wina , że z okapu wydziela się strumień matrycy ? Słucham? A nie nic , taki tam Matrix? Że co? Musi papcio już lecieć, no trudno ja też. Idę zawiązać krawat, dziękuję , również jąpozdrów stary druchu!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wszędzie czerwone światła, syrena alarmowa darła swój beznadziejnie głupi ryj.
- Alarm, alarm, alarm... Czerwony alarm, alarm zbliżeniowy!!
- Zamknij się do jasnej ciasnej!! - wrzasnął Lampek.
Syrena zamilkła.
- Pewnie poczuła się obrażona... - pomyślał Lampek i pobiegł dalej korytarzem. Minął jakiegoś dziwnego jegomościa krzyczącego "jestem upiordliwą biedronką" i pobiegł dalej. Wiedział, że niebezpieczeństwo się zbliża, wiedział iż nie może zmarnować ani chwili, jeśli chce przetrwać.
- Zbliża sie... Zamknąć właz !! - wrzasnął po czym przeskoczył nad jakąś bliżej nie zydentifikowaną kanapą. "skąd do cholery kanapa na moim niszczycielu??". Biegł jeszcze chwile po czym stanął przed białymi drzwiami. Przeczytał napis WC. Tak! Udało mi się, dotarłem do Wewnętrzengo Centrum. Wpadł z szaleństwem w oczach a wszystkie syreny zamilkły, światło znów zrobiło się zwykłe... i niebezpieczeństwo minęło.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wyglądając przez okno, ze swego jak pięknego pomieszczenia, DEViANCE wypatrywał spoglądał na niebo. W rzeczywistości lał deszcze, ale DEV widział piękne słoneczko, które to raziło jego twarz. Promienie słoneczne powoli i powoli wypełniały cały pokój. Słyszał lekki szum wiatru i źródlaną wodę. "Pięknie" - pomyślał i tym razem wlepił oczy w sufit. "Jakże to pięknie wygląda" - pomyślał i położył się na podłodze uznając ją za wiosenną trawę. W rzeczywistości i według DEViANCE''a podłoga była delikatna. W rzeczywistości dywan, a wg niego miła w dotyku łąka.
Wstał i poszedł w stronę swojego łóżka. Położył się i nasłuchiwał pięknych głosów Matki Natury, przerywanych przez inne osoby w zakładzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Walgierz był krasnoludem. Był o tym święcie przekonany. Nie było ważne, że wszyscy powtarzali mu, że jest inaczej. Początkowo znosił wszelkie zniewagi ze stoickim, iście nie-krasnoludzkim spokojem. Miarka się przebrała, kiedy pewien lekarz, pewnie elf jakowyś, powiedział:
- Panie walgierz, myślę, że powinien się pan poddać leczeniu.
Krasnolud tak nie myślał, a wynikła z tego wymiana zdań zakończyła się bójką. Jako, że żaden elf nie ma szans w walce na pięści z krasnoludem, to lekarz padł szybciej niż Gołota przed Tysonem...
Niestety, zjawili się inni przeciwnicy, a walgierz był bezbronny wobec przewagi pięciu na jednego. Założyli mu koszulę tył na przód, zawiązali przydługie rekawy na plecach i przewieźli w to dziwne miejsce...
Ocknął się, rozejrzał i rzekł:
- Gdzie jest mój topolek?
Topolek? A właśnie, krasnolud miał drobny problem z wymową literki "r"...
- Kulwa, topolek mi zginął - przeklął siarczyście - A nic tam - pogodził się z losem - zlobię sobie nowy.
To rzekłwszy wyrwał nogę od krzesła i wsadził ją za pasek.
- Zobaczę, gdzie mnie te ścielwa poniosły - powiedział i ruszył na obchód.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Lampek wyszedł z kibelka i rozejrzał się po innych. A więc nie był sam w tym domu... już nie wydawało mu się, że jest na swoim statku. "Zaparkowałem na zewnątrz mam nadzieję że ptaki go nie zas..." jego twórcze rozmyślania przerwał kubek spadający z szafki.
- Kubek wypadł z szafki... - zamyślił się Lampek i zwiesił głowę.
- Sam jesteś kubek - pomyślał kubek.
Lampek, po chwilowej śpiączce, otworzył ponownie oczy i usiadł przed telewizorem.
- Oj chopaki i dziewczyny!! Leci właśnie skrót walki Gołoty z Brewsterem!! Ej chodźcie! - biedaczysko nie miał szczęścia, zanim odwrócił się z powrotem do ekranu, Gołota leżał na deskach z tempym wyrazem twarzy. Lampek aż podskoczył.
- Małysz powinien wejść na boisko... - pomyślał. Tkwił w nim ukryty talent menedżerski.
Lampek sądził, iż jest chodzącym cudem. Umiał przepowiadać przyszłość wąchając buty, umiał biegać po ścianach jak ten okularnik w ciemnym płaszczu... umiał wiele mniej lub bardziej przydatnych rzeczy... A tak mu się przynajmniej wydawało.
Siadł na sofie, ponieważ fotel przed telewizorem zaczął uwierać go w du...zadek. Jak codziennie, zaczął rozmyślać.
"Jak siem tu znalazłem? Jak siem tu dostałem? Hmmm...znaleźć się to rzecz inna niż dostać bo jak można dostać, jeśli się nie znajdzie? Bo jak się czegoś nie znajduje to znaczy, że czegoś sie nie ma, a więc nie ma szansy tego dostać bez uprzedniego znalezienia. Znaleźć można też coś, czego się nie szukało, a dostało się wcześniej - tutaj właśnie jest paradoks! Bo jak można coś znaleźć bez szukania? "
Siedział z tępym wyrazem twarzy, wpatrywał się w sufit. Osoby, które go znały(a niewiele ich było) nazywały to "zawieszeniem się systemu". O tak, mózg Lampka był systemem, tak wydajnym że mógłby cały czas się zawieszać...ale tak nie jest! Ponieważ Lampek panuje nad sobą i nad swoimi emocjami...
Nagle, Lampek wstał i rzucił krzesłem w okno.
- Wcale nie panuję nad endecjami!! Wcale!! Słyszajesz pałąku?? ?? Słyszysz??
Biedny Lampek, zawsze mówił do siebie. Słyszał głosy, które mu coś sugerują, podpowiadają.
" Jak siem tu znalazłem?? " - i już miał dodać kolejne zdanie, które znowu stworzyłoby ciąg wywodów nie na temat, ale coś go powstrzymało. - " Okropni jacyś ludzie mnie wrzucić do miejsca to! Nie pozwolę się... izolować! Nie mnie na wygnanie!!
Po czym wstał i zaczął biec w stronę ściany, naprężył muskuły i... odbił się od niej jak piłka. Przeleciał kilka metrów i upadł. Znów tępo wpatrywał się w sufit. Tym razem nie próbował wstać... zasnął.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Walgierz podążał przez ciemne, wilgotne lochy pełne potworów. Właściwie były to zwykłe, całkiem suche korytarze psychiatryka, ale po co czepiać się szczegółów? Potworów też było jak na lekarstwo. Dwa kosarze, nawet przy sporym poziomie szaleństwa walgierza trudno uznać za potwory, ale dla chcącego...
Walka była zacięta, kosarze stawiały zacięty opór. Biegały chaotycznie w rózne strony. W końcu uległy krasnoludowi, ale ten też odniósł rany. Mocno poobijał sobie kostki tłucząc nogą krzesła o ścianę.
- Czegoś blak jest mojemu topolowi... - mruknął - Już wiem! - ucieszył się - Luny!
Pobiegł przed siebie i dotarł do dużego pomieszczenia. Na stoliku ujrzał to, czego szukał: coś do pisania, a konkretnie flamaster.
Usiadł, przygryzł w zadumie język i zaczął pokrywać "topór" starożytnymi runami...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przechadzając się po swoim pokoiku Ziemas jak zwykle nie myślał o niczym. Chodził bez celu nie zastanawiając się nad niczym. Umiejętność wyłączenia mózgu posiadł już bardzo dawno temu gdyż uważał to za słabość ludzkiego gatunku. Chciał by jego organizm zmienił się w maszynę i po pewnym czasie zachowywał się jak maszyna do szycia. Chiodząc odczuwał tylko, że szyje wielkie ubranie dla jego matki cybernetycznego mózgu gdzieś we wrzechświecie. Szycie zajmowąło mu już sporo czasu i jak narazie nikt nie był w stanie zamienić z nim słowa, aby zmienić ten stan rzeczy potrzeba było szoku, który jak narazie nie nastąpił i nie zapowiadało się na to.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cholera całe życie z wariatami. Cerm znowu pacnął w scianę noszoną od zasze packą na muchy. Prawnicy mówili że będe leżał w zakładach 5 lat - heh to już 4 rok jak strugam idiotę.... ale i tak się opłaca... opłaca.... no właśnie tyle wyżeczeń dla tylu pieniędzy. Granie głupka prawnego (taką sobie terminologię wymyśliłem żeby nie musieć pamiętać tych lekarskich określeń które mnie tyle kosztowały). Jeszcze rok ale mogę wczęsniej zidiocieć do cna... Cerm musiał w nocy powtarzać swój prawdziwy życiorys dobrego złodzieja bo wypadek który go sporwadził do tego miejsca należał do najczarniejszych horrorów. Robiąc bogatą willę źle wyliczł powrót do domu właściecieli - nie wiadomo jak to wszystko by się potoczło gdyby bogaty bubek nie sięgnął po broń - a tak miał na koncie 3 trupy. Trzy trupy w jakże pięknej czystej histori czystego włamywacza- najlepszego po tej stronie Odry... heh trzeba się męczyć dalej. Ale ten zakłąd nie wygląda jak poprzednie coś tu jest nie tak... za łądnie za bogato za normalnie? Może prokurator dalej chce mnie widzieć za prawdziwymi kratkami a nie u czubków... no zobaczymy bylem nie umarł od tego szczęścia na pokaz.
--
Cerm

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Opowiem wam historię, która zdarzyła mi się jakiś czas temu. W owym okresie zdarzyło mi się przebywać w pewnym szpitalu dla obłąkanych. Oczywiście, byłem tam jedynym normalnym osobnikiem. Umiem jednak dowolnie zmieniać kształty, co nie zostało dobrze przyjęte w pewnym gronie ludzi, i dlatego umieścili mnie na jakiś czas w tym szpitalu. W sumie nie mogłem nic na to poradzić, postanowiłem więc po prostu przeczekać trudny dla mnie okres, przy okazji doskonaląc moją niezwykłą umiejętność.
Na przykład pierwszego dnia pobytu wyszedłem na korytarz, patrzę, jakiś czubek idzie w moim kierunku. No to ja czym prędzej zamieniłem się w lampę. Wariat zatrzymał się obok mnie i spytał:
-Te, wiesz może gdzie tu jest kuchnia?
Jako iż byłem w tym momencie lampą, taktownie milczałem.
-Nie słyszysz co się do ciebie mówi? Pytam się gdzie jest kuchnia.
W tym momencie nie wytrzymałem.
-Dlaczego się do mnie odzywasz, obłąkańcze! Nie widzisz, że jestem lampą?! Jak niby mam odpowiedzieć na twoje durne pytania?!
Wtedy ten wykolejeniec rzucił pod nosem jakieś przekleństwo i poszedł dalej, a ja w duchu przeklnąłem swoje położenie, przez które znajduję się wśród wariatów rozmawiających z lampami. Ale potem sam zacząłem zastanawiać się gdzie jest kuchnia, a ponieważ byłem dość głodny nie tracąc czasu zamieniłem się w ptaka i poleciałem na poszukiwania czegoś do jedzenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mika, Mikusiowy jogurt bakoma... deserek dobry na podwieczorek lub pozywne sniadanie na na na tak to ja :P

Mika udawała jogurcik dla checy nigdy nie uwazala sie za jakikowliek deser, serek, jogurcik :> Tak naprawde zawsze uwazała ze jest iście przepiękną elica i wraz ze swoim towarzyszem kostkiem, ktory byl pomaranczowym tygrysem, przemierza ziemie Azeroth:P

A tak naprawde naprawde Mika byla zwyklą prosta kobieta, jej pasja bylo granie... grala w tak wciagajaca gre, ze az... zwariowala :P Lekarze stwierdzili ze jest nie odwracalnie chora i umiescili wraz z cala zgraja wariatow w tym wlasnie miejscu... Jednak Mika uwaza, że nie jest chora... lekarze umiescili ja tu zeby zrobic jej na zlosc... uwaza sie za normalnego zdrowego czlowieka z pasja :P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kurt miał to nieszczęście, że jako dzieciak wpadł do wielkiego kotła z napisem „zdejmowanie simlocków” i od tej pory był komórą. Oczywiście nie byle jaką komórą – był komórką z aparatem, dyktafonem, wskaźnikiem laserowym do świecenia po oczach, radiem i translatorem polsko-węgierskim. Kurt zachowywał się bardzo grzecznie i na pierwszy rzut oka/ucha nie wydawał się nienormalny. Chodził po cichutku korytarzami , nikomu nie wadząc, mrugając przesadnie od czasu do czasu lewym okiem – robił zdjęcia ciekawszych pomieszczeń. Zdarzało mu się niekiedy wyjękiwać polifoniczne ‘smoke on the water’ bądź popiskiwać przez sen (lecz po cichu).
W zasadzie jedynym znaczącym problemem był fakt, iż jakiś laik-fajtłapa wziął omylnie alarm wibracyjny za poważną chorobę i zdiagnozował Parkinsona… i wtedy się zaczęło... zbyt bliskie kontakty z ludźmi z służby zdrowia zaowocowały izolacją...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdy tak leciałem napotkałem raczej niewielką ilość osób. Ot, ktoś tam strugał sobie jakąś pałkę, kto inny biegał po korytarzach z obłędem w oczach, ktoś odbijał się od ścian... Nic, czego bym się nie spodziewał po domu wariatów. Przeleciałem nad zegarem z kukułczym gniazdem i znalazłem się w kuchni. Rozejrzałem się dookoła aby sprawdzić, czy nikt niepowołany nie patrzy, po czym znów przyjąłem postać człowieka.
Kuchnia była bogato zaopatrzona - w lodówce nie brakowało niczego, od pysznych polędwiczek po butelki Heinekena. W ogóle był to jakiś dobrze zaopatrzony ośrodek - pamiętam że widziałem chyba po drodze basen, salę treningową, widać że służba zdrowia ma się tu dobrze. Nie pamiętam kiedy wywieźli mnie z Polski... Narobiłem solidną porcję kanapek, wziąłem butelkę piwa i teraz z kolei udałem się na poszukiwania telewizora. Pobyt w tym ośrodku zapowiadał się milej, niż przypuszczałem z początku...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Lampek przebudził się. Spał bardzo długo...
Powoli wstał, otrzepał się z kukurydzianych chrupek, które niewiadomo skąd leżały na nim. Zauważył kilka nowych twarzy, które wczoraj mu umknęły... ktoś biegł po korytarzu, szaleńczo machając rękami, ktoś przemieszczał się mrugając oczami i cicho wydawał z siebie odgłosy biiiip-biiiiip. "Nic, co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia..." pomyślał Lampek.
A właśnie... Lampek. Jaka była jego przeszłość?
Cóż, jak sam opowiadał, urodził się jako rower. Ale nie miał szczęśliwego dzieciństwa - wszyscy na nim jeździli a Lampek nie lubił, gdy mu dokuczano. Więc wyjechał z rodzinnych stron... Wraz z nim podróżowały dwa pedały. Lampek znosił ich ale tak naprawdę nie lubił ich towarzystwa, cały czas jeden obracał drugi... Ale kierownica i siodełko dzielnie pomagały Lampkowi...
W końcu trafił do domu ciotki Warki i wuja Lecha. Było u nich fajnie, z jednym małym wyjątkiem - do jedzenia były tylko słomki makaronu niegotowanego, kiszone pomidory, słone buraki i czarne ziemniaki a tak mało zróżnicowane menu mogło człowieka odstraszyć. Co było dalej? Lampek nie pamięta... dostał się tutaj.
Stał zamyślony, a po chwili zwiesił głowę i zamknął oczy. Padł jak kłoda na ziemię, gniotąc resztkę chrupek i przewracając stolik naprzeciwko telewizora. Śpiączka Lampka mogła trwać krótko - 4 lub 5 godzin ale mogła też ciągnąć się w nieskończoność i trwać nawet 5 minut!! Jedno było pewne - Lampek wszystko słyszał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Poszedł w stronę kuchni, a obok niego przeleciał szybki, ale piękny ptak. "Nisko lata. Będzie padać" - myśli DEV. Gdy znalazł się w środku zobaczył wiele innych ciekawych osób. Podszedł do lodówki i wyciągnął udko z kurczaka. Jadł i jadł, aż pomyślał - Kocham ptaki! Jak mogę to jeść?! - i rzucił tym w ścianę i szybko wstał z miejsca, po czym ruszył w stronę lodówki. Tym razem wyciągnął marchewkę, położył się na ziemi, bo sam uznawał ją za trawę i przyglądając się sufitowi, powoli zjadał ją całą. Gdy zjadł znów ruszył do lodówki i znów wyciągnął marchewkę. I kolejny raz powtórzył to samo.
Po zjedzonym obiedzie, zachciało mu się iść do kibla. Po drodze wpatrywał się w sufit, podziwiając jaki to on jest piękny. Śpiew ptaków tak go łagodził.
Po dojściu na miejsce, podszedł do sedesu, spojrzał w dół i wyobraził sobie kaczki - Jakie to piękne ptaki! - pomyslal po czym usiadł i załatwił potrzebę. Następnie ruszył korytarzem z nadzieją zobaczenia innych rzadkich ptaków.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co tu się właściwie dzieje? Domek cały dzień przemierzał korytarze swojego domu, zastanawiając się co właściwie robią tu ci wszyscy ludzie. I w dodatku skąd się tu wzięli? Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że nie powinno tu ich być...

Ale znowu... przecież są tu od zawsze. Czemu? Skąd miał wiedzieć. W końcu nigdy nie rozumiał ludzi. Zachowują się tak dziwnie. Biegają, chodzą, gadają, skaczą. Myślą, że są kim innym niż są naprawdę.

Komunikują się.

Na czym właściwie polega ta sztuka? Może dlatego tu jestem, z tymi dziwnymi osobnikami? Może mam się nauczyć? Może mam zrozumieć?

Starając się nie wpaść na nikogo, by nie znaleźć się w niezręcznej sytuacji wymiany zdań, Domek udał się w stronę jadalni. "Chyba już czas kolacji". W tłumie zawsze było lepiej. Łatwiej. Bardziej zrozumiale. Tłum postępuje zgodnie z pewnymi zasadami. Jednostki są nieprzewidywalne. Jednostki są groźne. Jednostek lepiej unikać.

Szedł powoli uważając, by nie natknąć się na nikogo samotnego...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Muszę się napić! - stwierdził walgierz - Nie ma to jak łyk pszedniego klasnoludzkiego miodu!
Rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł miodu. Może dlatego, że własnie zwiedzał łazienkę.
Rozejrzał się wiec jeszcze raz i dostrzegł prawie pustą butelkę po płynie do płukania.
- "Puchatek" - przeczytał - Bszmi nieźle...
Nalał sobie wody do pojemnika i zatrząsł. Łyknął, mlasnął z zadowoleniem i stwierdził:
- Dobly. Tlójniaczek...
Bąbelki wydobywające się z nosa i ust nie popsuły mu humoru. A język miał bardzo mięciutki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przebudziłem się następnego dnia po południu. W zasadzie nie pamiętałem niczego, z wczorajszego wieczoru... ani tego jak znalazłem się w swoim pokoju... Wielu rzeczy z poprzedniego dnia nie pamiętałem... Dziiiwne... Tak jakby... ktoś wymazał to z mojej pamięci... Nie było dobrze. NAPRAWDĘ zaczynałem wariować. Chyba przez przebywanie z tymi wszystkimi świrniętymi furiatami coś mi padało na mózg. W celu ratowania mojej normalności zamieniłem się w różowe słoniowe bambosze, bo to mnie zawsze uspokajało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Lampek powoli otworzył oczy - Przebudził się! Na pierwszy rzut oka, nic się nie zmieniło... na drugi też... trzecim okiem nie rzucił, bo go nie miał. Usiadł przy stole, uprzednio wyjąwszy z lodówki serek homogenizowany. Jogobella - z ekstra dużymi kawałkami owoców. Zanurzył w niej łyżeczkę i wyjął, uważnie obserwując jogurt, który na niej osiadł. Był różowy - przeterminowany! - pomyślał Lampek. Odłożył jogurt na stół a łyżeczkę rzucił do zlewozmywaka. Postanowił usiąść przed telewizorem i pooglądać telewizję. Nie grali nic nowego: Finały Mistrzostw Europy w piłce nożnej... "Kolejna powtórka, ciągle ten sam stadion i ta sama 100-tysięczna publiczność, tylko się kolory koszulek zmieniają oraz wynik... co w tym ciekawego??" przełączył dalej. Na "dwójce" był program kawa czy herbata... "Przecież to zależy od preferencji konsumentów kawy oraz herbaty bo jedni wolą jedno a drudzy drugie... Hmmm... jedni to 1 wolą jedno czyli 1. 1+1 = 2 !! Czyli Ci pierwsi tak naprawdę wolą herbatę, nawet o tym nie wiedząc!! A drudzy? Wolą to drugie czyli 2 (drudzy) + (wolą) 2 (drugie) = 4 !! Niesamowite! Ci drudzy tak naprawdę nie wolą wcale herabty a nawet kawy, wolą... ... .... " - Lampek się zamyślił. "Jakiś sok! Albo alkohol! Nieważne... ważne jest to iż tak naprawdę każdy w swoim życiu...eee. I zwiesił głowę, zamykając oczy.
Nagle, podniósł głowę i rozejrzał się. " TAK! Ściany! One mnie ograniczają! Zabierają przestrzeń duchową i metafizyczną! Tylko ja i moja... przestrzeń!" Rzucił się w szaleńczym biegu w stronę jednej ściany, przeskoczył jakiegoś jegomościa i z impetem wpadł w ściane... Oczy spowiła mu mgła. Szybował teraz w przestrzeni, nie ograniczonej niczym a obok niego latały te zabawne różowo-zielone słoniki oraz niebieskie króliki. Jeden nawet jadł kawałek kanapki z serem!
Otworzył oczy. Leżał pod ścianą, z wybitym palcem i wpatrywał się w sufit. Hmmm... dziwne. Sufit, co w nim takiego ciekawego, ze się w niego wpatruję?? I leżał tak następne parę godzin, wgapiając się w sufit i zastanawiając co jest w nim ciekawego, skoro cały czas się na niego patrzy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się