Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie

- Kolejny cholerny Kuba Rozpruwacz - mruknął Scott Samuel.
Człowiek ten nie wyglądał na policjanta, jeśli zobaczyć go po pracy, w cywilnym ubraniu. Niski, przysadzisty w rogowych okularach. Wyglądał bardziej na inżyniera niż stróża prawa. Jednak był dobrym policjantem. I to niezłym.
Zasiadł za biurkiem, miejscem pracy przez najbliższe dni. Chciał jak najszybciej rozwikłać tę sprawę, ale dobrze wiedział, że ściganie seryjnych morderców to trudne zadanie. Pokrętna logika i nieprzewidywalność cechuje większość z tych przestępców.
Wziął teczkę i zaczął przeglądać akta. Zaginęły 23 kobiety. Wszystkie powiązane są z tą sprawą? Samuel szczerze w to wątpił. Dopuszczał też myśl, że nie wszystkie zaginięcia z tych terenów zostały zgłoszone.
Odłożył papiery i rozglądnął się po pokoju. Niektórzy rozmawiali ze sobą, inni, tak jak on, siedzieli przy biurkach i analizowali papiery. Dotąd Scott rzadko zwracał uwagę na innych policjantów, jednak teraz musiał zmienić swoje przyzwyczajenia. Kojarzył kilka twarzy, ale nie miał pamięci do nazwisk.
Scott zobaczył jeszcze jak ktoś wychodził z pomieszczenia i wrócił do teczki z dokumentami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Paul wychylił łyk kawy - jedynego napoju, jakiego jego organizm potrzebował do życia. Ekspres do kawy nieustannie pracował, dostarczając kolejną porcję czarnego nektaru w chwili, gdy skończyła się poprzednia.
Hoggson czuł na sobie zaciekawione i nieco kpiące spojrzenia współpracowników. Nie doceniali go z powodu młodego wieku. Jednakże zdążył już udowodnić swoją przydatność poprzez udział w wielu, zakończonych sukcesem, śledztwach. Miał na koncie pomoc w ujęciu Chrisa Doherty, dzieciobójcy z Ontario; Jacksona Filtha, zwanego przez prasę "wampirem z Orlando" oraz Ronalda Browna, który przydomka się, na szczęście, nie dorobił.
Te wszystkie sukcesy jednak nie wystarczyły, by zaskarbić sobie szacunek starszych funkcjonariuszy. Fakt ten nie dziwił zbytnio Paula, gdyż zebrała się tu sama elita stróżów prawa - takim ludziom nie jest łatwo zaimponować.
Był Kenny Johnson, który wsławił się dwa lata temu brawurową akcją ujęcia szajki groźnych bandytów. Był Louve, często występujący w roli negocjatora. Był McCartney, który brał udział w wojnie w Wietnamie... a może to był jego ojciec? Nieważne. Praktycznie każdy z siedzących teraz w zadymionym pomieszczeniu funkcjonariuszy odniósł wiele znaczących zwycięstw nad światkiem przestępczym.
Współpraca z takimi tuzami wiązała się ze sporą presją. Paul musiał dotrzymać kroku starszym kolegom. Musiał.
Rozpoczął więc dogłębną analizę akt sprawy. Seryjny morderca, niedobrze. To z pewnością nie będzie prosta sprawa.
Paul Hoggson ponownie napełnił kubek smolistą cieczą i wrócił do studiowania akt.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Williams siedział przy starym, obdrapanym biurku sącząc już siódmą kawę. Akta sprawy wydawały się splotem przypadkowych wydarzeń, jedyną częścią wspólna było zamiłowanie mordercy do prostytutek. Żadnych śladów, niewiele poszlak. Mógłby to być zarówno psychopata, jak i alfons likwidujący konkurencję.
Jedno Williamsowi nie dawało spokoju, seryjny morderca czy nie, po raz pierwszy widzi takie środki ostrożności podczas śledztwa. To nie będzie proste, przebywać 24 godziny na dobę z bandą... ludzi.
Mike nie przepada za towarzystwem, uważał, że im więcej ludzi zajmuje się jedną sprawą, tym więcej jest okazji by coś spieprzyć. Znał niemal wszystkich z nich, oni znali jego. Nie, bynajmniej nie byli kumplami z pracy. Mike nie miał kumpli jak każdy porządny socjopata.

- Kurwa, istny zjazd gwiazd rocka na festiwal, nie żałowali sobie, sprowadzili najlepszych śledczych z okolicy... - mruknął sam do siebie - ... problem w tym że nie ma prochów i alkoholu, a wszystkie dziwki przywożą w plastikowych torbach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trzymaj się innych, a wszystko będzie dobrze. Takie motto towarzyszyło Jamesowi przez prawie całe życie i jakoś zawsze parł do przodu. Poznał parę osób od razu gdy tylko spojrzał im w oczy, innym musiał się przyjrzeć dłużej, a pozostałych widział pierwszy raz. Tak jak mówił tatuś: trzymaj się blisko kupy; kupy nikt nie ruszy. - pomyślał policjant. James nie był młody, ale też nie przekraczał trzydziestki. Mimo że wyglądał na młodziaka, to nim nie był... Może trochę z zachowania, ale taki charakter towarzyszył mu od dzieciństwa. Z wyglądu nie przypominał nikogo i dziękował za to Bogu. Dobrze być oryginalnym. Unikatem, jak mawiała jego świętej pamięci babcia. Nagle czyjeś słowa spowodowały powrót Jamesa do rzeczywistości.
- Panowie, /.../ siedzę w tym szambie od przeszło 20 lat /.../ .

Przypomniał go sobie od razu. Był kiedyś ''pod nim''. Ale jakoś nie bardzo podoba mu się dyrygowanie innymi. Bardziej lubiał wykonywać czyjeś rozkazy. Zawsze można było zrzucić winę na przełożonego.

- Witaj! - przywitał się James i lekko uniósł wargi, które przypominały uśmiech, jednakże po chwili zauważył, że pozostali patrzą na niego dziwnym wzrokiem... Ucichł. Lepiej, bym tak wesoło nie mówił - skarcił się James.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mark Louve siedział przy swoim biurku i przeglądał jeszcze raz, na spokojnie zdjęcia ofiar. Zapewne na zwykłym śmiertelniku zrobiłyby one niebagatelne wrażenie, jednak Mark pracował w tym zawodzie już zbyt długo, aby chociażby lekko rozszerzyć źrenice na widok kolejnego trupa. Taka praca, albo jesteś miękki i wielkiej kariery tu nie zrobisz albo bierzesz wszystko na dystans i podchodzisz chłodno do kolejnych spraw. Tym bardziej, że przynajmniej raz w roku trafiał mu się do rozwikłania przypadek dotyczący morderstwa.
Może ktoś stwierdzić, że to niezbyt wygórowana statystyka tego typu spraw, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że Louve nie specjalizował się tylko w jednym typie śledztw. Praktycznie zajmował się wszystkim jak leci tym, co zlecali mu przełożeni. Dlatego też wachlarz spraw, które rozwiązywał wcześniej, był niezwykle rozległy. Morderstwa, mafia, narkotyki, porwania, gwałty, wymuszenia, pobicia, napady, rabunki... Gdyby kiedykolwiek Louve postanowił napisać swoją biografię z dokładnym opisem wyżej wymienionych śledztw bardzo możliwe, że nie starczyłoby mu życia, aby ową książkę dokończyć. Trzeba też zaznaczyć, że wszystkie te akcje zaowocowały zebranej szerokiej gamy doświadczeń, wszak podczas tych spraw Mark wcielał się w różnego rodzaju role. Nie trzeba w tym miejscu dodawać, iż liczył, że owe doświadczenia przydadzą mu się także i w tym śledztwie.
Mimo tak bogatej przeszłości Louve nie lubił się nią chwalić. Uważał, że każdy stara się wykonywać swoją pracę jak najlepiej, a opowiadanie z zapałem i wypiekami na twarzy o kolejnym sukcesie może być źle odebrane przez innych. Oczywiście jeżeli ktoś chciał się dowiedzieć o szczegółach konkretnej akcji Mark, w miarę wolnego czasu, służył pomocą, jednak nie pozwalał sobie na zbędne przechwałki.
Louve''a przede wszystkim cechowało ogromne zaangażowanie. Zawsze starał się nie ograniczać do tylko jednej teorii dotyczącej danej sprawy, lecz wolał wszystko dokładnie sobie przemyśleć lub też rozpisać, aby nie stracić z oczu wszelkich możliwych poszlak. Przydawało się to zwłaszcza w sytuacjach, gdy pierwotnie przyjęty trop okazywał się błędny. Nie inaczej miał zamiar postąpić i tym razem - zebrać wszystkie dotychczas istniejące przesłanki i postarać się je jakoś zebrać do kupy, a być może na ich podstawie zauważyć jeszcze coś nowego, co może okazać się istotne dla sprawy.
Zanim kolejny raz pochylił się nad zdjęciami zabitych prostytutek rzucił szybkie spojrzenie każdemu z zebranych policjantów. Miał wrażenie, że o każdym kiedyś już słyszał, a nawet kojarzył z wcześniejszej bezpośredniej współpracy, jednych co prawda bardziej, drugich mniej. A być może miał tylko takie wrażenie, w końcu widział w swoim życiu już tyle nazwisk i tyle twarzy, że po pewnym czasie każda staje się coraz bardziej podobna do drugiej. W każdym razie warto znać chociażby z widzenia swoich partnerów w tymże śledztwie, także gdy Mark przyjrzał się już wystarczająco dokładnie każdej z zebranych w pomieszczeniu osób przystąpił do konkretnej pracy. Wszak morderca sam się nie znajdzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ta... wiedziałem, że w końcu coś sie zepsuje. Za długo był tutaj spokój. Teraz na domiar złego lata jakiś wariat i zabija nasze dzi... ewczyny... - Kenniemu Johnsonowi nie dawało to wszystko spokoju. Sam był już doświadczony jeśli chodzi o staż w policji, ale nigdy nie przyszło mu się zmierzyć z seryjnym zabójcą tego typu. Miał swoją rodzinę, 2 dzieci w tym córkę i syna. Mógł tylko przypuszczać co mogli czuć rodzice tych dziewczyn.
- Bestia... - wyrwało mu się w którymś momencie na głos.
- Co powiedziałeś Kenny? - odparł któryś z jego policyjnych kolegów.
- Bestia... Uważam, że to jest zasrana bestia! Jak można w tak bestialski sposób mordować... i do tego dziewczyny, wszystkie młode, piękne, być może tylko potrzebne im było trochę pieniędzy na start. A teraz? Wszystkie żyją w strachu i zagrożeniu. Nie na widzę tego człowieka, jeśli go można nazwać w ogóle człowiekiem...
- Doskonale Cię rozumiem. Ale bądź dobrej myśli, dorwiemy tego drania.
- Nie widzę innej możliwości...
Kenny podszedł do automatu z kawą i zakupił jedną z podwójnym cukrem - zawsze taką pijał. Usiadł przy biurku i zaczął ją powoli popijać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pierce Pillskin obudził się tego dnia w podłym nastroju. Miał pracować razem z grupką znanych mu funkcjonariuszy, tych lubianych przez niego, jak i znienawidzonych, przy rozwiązywaniu sprawy ostatnich morderstw. Wszystko wskazywało na to, że za tymi przestępstwami stoi jedna, co najwyżej dwie osoby. To niepokoiło Pierce''a. Skoro jeden geniusz przez tak długi czas wodził ich za nos, to czemu, miałoby im powieść sie w tej chwili? Pierce był fatalistą i uwazał, że ta obława skazana jest na porażkę. Sądził, że powinni zająć się tym federalni. Przecież oni zawsze potrafią wtrącać nos tam, gdzie nie są niepotrzebni. Więc możeby tym razem chociaż raz się przydali? Jednak nie, woleli wysłać do tej sprawy zwykłych gliniarzy, samemu stojąc z boku i wygodnie recenzując nasze poczynania. W porzadku, ale to oni będą odpowiadać przed Bogiem i historią, jeżeli nam, szaraczkom, się nie powiedzie...
Po porcji rannych rozmyślań Pierce zajął się higieną osobistą. Ogolił się, aby ładnie wyglądać i być może wpaść w oko którejś z nastolatek, które miały być wabikami dla mordercy. Następnie wykąpał sie, przyrządził śniadanie, zapakował kanapki do torby, którą zawsze brał ze sobą i ruszył do pracy. Wiedział, że to będzie długi i cieżki dzień. Acz nie wierzył do końca, że miejscowym łamagom razem z nim samym uda się przechytrzyć geniusza zbrodni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wieczór był chłodny.
Kto by się spodziewał, że na dodatek będzie ponury.

Leonard Cohen właśnie zapewniał kolejną słuchaczkę w radiu, iż "I''m your man", na biurku masy przeróżnych formularzy niemal zasłaniały obrotowy fotel mężczyzny około trzydziestki. Żarówka lampki trzeszczała cichutko, dając znać właścicielowi, że należy jej się emerytura.
- Ja chyba też zasłużyłem na emeryturę - głośno pomyślał starszy sierżant McCartney nie podnosząc głowy znad kawałka papieru, którego lektura wciągnęła go na dwie godziny. Mimo to McCartney nie sądził wcale, że to stracony czas. Wręcz przeciwnie, poszukiwanie powiązań obecnej sprawy z zamkniętymi śledztwami nie tyle co go pociągało, co sprawiało, że McCartney czuł się bardziej kompetentny do wykonania zadania.
Problemem natomiast było to, że profil bandyty pasował do wielu osób.
Bezwzględny, okrutny, mordujący atrakcyjne kobiety, które parały się godnym pogardy rzemiosłem jakim jest prostytucja. Przecież taki facet może mieć tysiące powodów, by robić to co robi.
Cholera wie, może po prostu nie zaznał miłości matki i teraz poszukuje jej w ramionach innych kobiet... A czemu je morduje ? Hmmm, może by zemścić się właśnie za to, że ta teoretycznie najważniejsza dla niego kobieta w życiu go pozostawiła samemu sobie ? Te pomysły same przychodziły mu do głowy. I choć po dłuższym zastanowieniu dochodził do wniosku, że sam musi być psychopatą, skoro wpada na tak niedorzeczne pomysły, to rozpatrywał je jeszcze długo. Każdy z osobna.
Najgorszy z możliwych scenariuszy wyglądał tak, że osobnik, który morduje te kobiety jest bezwzględnym socjopatą, który z odpowiednim przeszkoleniem nie zostawia żadnych śladów, nie daje się pochwycić organom ścigania a na dodatek kieruje się w życiu jakąś przemożną chęcią prowadzenia krucjaty.
- Do diabła, tylko dlaczego akurat w tym mieście ? Jakbym nie miał dość sąsiedzkich sporów, upominania tego gnojka od Langów i łapania wagarowiczów...

McCartney wstał, złapał się za plecy, wygiął się do przodu do momentu, kiedy kręgi w kręgosłupie głośno i wyraźnie dały znać o swoim istnieniu, po czym chwycił czapkę ze stojaka przed drzwiami przez długi, jasno oświetlony korytarz opuścił piętro. Zszedł dwa pietra schodami w dół, wierząc, że pomoże mu to na stare lata zachować brzuch przynajmniej w takim stanie, w jakim znajduje się obecnie. Tuż przed drzwiami kiwnął portierowi głową.
Zachłysnął się świeżym powietrzem, wsadził ręce do kieszeni i zaczął myśleć. O Becki i chłopcach. O tym co by się stało, gdyby ich tatuś pewnego pięknego jesiennego dnia, jakim był ten dzień, dopóki nie dowiedział się o tej przeklętej sprawie, nie wrócił do domu bo leżałby w rowie, w najlepszym wypadku z poderżniętym gardłem.
Nie ma co ukrywać, bał się trochę tej sprawy. Niedawno skończył trzydziestkę, nie wychował dzieci, żona potrzebowała jego oparcia a na dodatek wciąż czekał na swój moment, na swoje pięć minut, na awans...
Rozglądnął się dookoła, ulice wydawały się spokojne, ludzie wydawali się szczęśliwi, słońce gdzieś na horyzoncie wydawało się świecić.

Żeby było bardziej pompatycznie spojrzał na swoją odznakę.
A co jeśli któregoś pięknego dnia, zamiast którejś z kolei ofiary X odnalazłby w rowie Rebeccę. Co miałoby wtedy sens? Co dalej mógłby robić w tym życiu? Jak American Dream mógłby mu wtedy pomóc ?

Wyciągnął z kieszeni zmiażdżonego wręcz pączka po czym nie dumając nad opłakanym stanem podwieczorka szybkim ruchem skierował słodkości do ust.Wszedł do środka, wytarł ręce o mundur zgodnie z założeniem, że i tak miał być wyprany wyruszył w drogę powrotną do swego biurka, by wykorzystać czas na zaznajomienie się ze szczegółami sprawy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mark wziął spory łyk gorącej herbaty.
- Dobra, co my tu mamy... - przejrzał po raz kolejny wszystkie zdjęcia zamordowanych kobiet. - Zabójstwa jak widać zostały dokonane w większości przy pomocy jakiegoś ostrego narzędzia. Widać jednak, że morderca nie starał się zbytnio pokiereszować ciał ofiar, koncentrował się jedynie na odebraniu im życia. Dzięki temu można było je dosyć łatwo zidentyfikować. Niestety, w związku z tym nie pozostawiał on na nich praktycznie żadnych własnych śladów, widać więc, że pod tym względem mamy do czynienia z profesjonalistą. Skurkowany nie ułatwia nam zadania.
Louve odstawił kubek z herbatą.
- Motyw... Raczej nie seksualny. Gdyby tak było powinien przy okazji gwałcić swoje ofiary, a o tym nic mi nie wiadomo. Aczkolwiek jego obiektem są prostytutki. Może więc morderca został kiedyś odtrącony przez kobietę, względnie kobiety. Prostytutki wszak jednoznacznie kojarzą się z seksem. Trzeba założyć, że w dalszym ciągu będzie mordował kobiety o takich predyspozycjach zawodowych. Co więcej wszystkie morderstwa zostały popełnione w rejonie White Boulevard. Dajmy na to, że zabójca w dalszym ciągu będzie się trzymał tej okolicy. To nam nieco zawęża pole poszukiwań. Hmmm... O ile się nie mylę w pobliżu White Boulevard mieści się uniwersytet. Warto byłoby, ot chociażby na wszelki wypadek, pozyskać z jego dziekanatu listę wszystkich mężczyzn uczęszczających do niego obecnie jak i tych, którzy skończyli w nim edukację w przeciągu ostatnich kilkunastu lat. Potem sprawdźmy, którzy z nich wciąż mieszkają w naszym miasteczku i jego peryferiach, bo nie sądzę, żeby morderca zamieszkiwał jakąś bardzo oddaloną od nas miejscowość i przyjeżdżał tu jedynie zabijać. Oczywiście istotna może być też informacja którzy z nich posiadają samochód, choć trzeba się raczej nastawić na to, że większość z nich.
Mark po raz kolejny przyłożył kubek z herbatą do ust.
- O.K., a jak go podejść w inny sposób, złapać na gorącym uczynku? Cholernie ryzykowna robota. Można byłoby podszyć się pod prostytutkę, aczkolwiek jak już zauważyłem wszyscy zgromadzeni w tym pomieszczeniu to faceci. Charakteryzacja raczej odpada, morderca musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć zasadzki. Kobieta-policjantka spoza naszej grupy? Wątpliwe, żeby zdecydowali się na to przełożeni. Można obserwować prostytutki, niemniej jednak trzeba by podzielić się na mniejsze grupy, po dwie-trzy osoby, a i tak nie ma pewności, czy uchwycilibyśmy moment, w którym morderca zwabia ofiarę, po czym ją morduje. Nasze miasteczko nie jest zbyt duże, lecz do małych również nie należy. Stany Zjednoczone... Hmmm... Chyba że oprócz obserwacji zmusić kilka prostytutek do współpracy - należałoby zgarnąć z ulicy te, na które mamy jakieś zarzuty, typu zażywanie narkotyków, i przedstawić im propozycję współpracy nie do odrzucenia. Oprócz obserwacji owych przynęt należałoby je również uzbroić w jakieś nadajniki, dzięki czemu cały czas wiedzielibyśmy, gdzie one się znajdują. Wówczas nie trzeba by ograniczać się do przyglądania się z ukrycia tylko im, lecz również mieć oko na inne, niewtajemniczone w akcję prostytutki...
Louve pociągnął ostatni łyk, gdyż herbata w kubku zwyczajnie się skończyła.
- To chyba póki co tyle, jeżeli chodzi o moje propozycje, trzeba przedstawić je pozostałym. Ciekawe zresztą, czy oni także zajęli się takim analizowaniem naszej sytuacji i poczynili jakieś plany na przyszłość.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

McCartney rzucił plik kartek na biurko Louve''a.
- Mark, zerknij na to, to sprawy o podobnym przebiegu z ostatnich 5 lat, nie mogę przestać myśleć o tym skurczybyku, więc pomyślałem...zresztą, jeśli nie mi, to może Tobie się przyda...wiesz...powiem prosto z mostu : kiedy wyobrażę sobie, że ten bez skrupułów morduje te kobiety, choćby nie wiem czym się zajmowały, albo porywa je i Bóg jeden wie co z nimi robi...zbiera mi się na wymioty.
Louve i McCartney spoglądali na siebie przez chwilę w ciszy, jakby zgadzali się przynajmniej co do jednego - oboje woleliby widzieć tego psychola za kratkami.
Im szybciej tym lepiej.
- O, herbatka, mogę się poczęstować?
- Dałbym Ci z chęcią, ale właśnie skończyłem pić. Herbata chyba tu nie pomoże. Zanosi się na godziny pieprzenia o pierdołach, które doprowadzą nas do kolejnych pierdół, aż w końcu ktoś wpadnie na genialny pomysł, że ten świr nazywa się Johnatan Brown, jest moim sąsiadem i robi to wszystko, bo moja żona odrzuciła jego zaręczyny siedem lat wstecz.
Obydwoje parsknęli śmiechem. Mimo całej powagi sytuacji zdawali sobie sprawę, że obecnie szukają igły w stogu siana. Facet mógł przecież przyjechać z innego stanu, zaczepić się wokół White Boulevard, zrobić swoje i pojechać deprawować inny stan, inne miasta.
- No cóż, Mark, tak jak powiedziałem, zerknij na to, może wpadniesz na coś, czego ja nie dostrzegłem. W razie czego - będę na dole, muszę zadzwonić do Becci, że dziś wrócę później, wiesz - będzie się martwić.
- Taak, ok, rzucę na to okiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W kolejnych zamkach zazgrzytały klucze, po czym drzwi otworzyły się i wszedł kapitan McMahony. Nikt nie wstał. Wszyscy jednak oderwali się od swoich zajęć i patrzyli na przełożonego.
- Witam panów. Idę się odlać i robimy podsumowanie dnia. To będzie standardowa procedura – rzekł sucho. Zamknął drzwi z powrotem na wszystkie zamki i skierował się w stronę WC. Kiedy zniknął policjanci zaczęli porządkować dokumenty i szykować notatniki.
- Co do… kurwa mać!!! – moment później usłyszeli krzyk kapitana. Zerwali się ze swoich miejsc i pobiegli do łazienki.
Kapitan stał nad ciałem jednego z policjantów.
- To Wallace… - szepnął ktoś.
Martwe ciało Allana Wallace’a leżało na zimnej i mokrej posadzce.
- Został uduszony – stwierdził rzeczowo kapitan. – Przez… - zawahał się spoglądając na nich. - … któregoś z was...
____________________________________________________________________________ ___
Sprawy się komplikują. Teraz dociera do Was o co tu chodzi. Kapitan McMahony po oględzinach zwłok stwierdził, że Wallace’a uduszono w ten sam sposób, co prostytutki. Okazuje się zatem, że morderca dziewczynek jest wśród Was. McMahony podjął decyzję, że zostaje z Wami. Tylko on ma klucze do budynku. Do czasu wykrycia mordercy nikt nie wyjdzie z budynku…
_______________________________________________________________________________

1. Boogie - Mike Williams
2. DEVIANCE - James Flanely
3. DonCorleone - Pierce Pillskin
4. Fiarot - Mark Louve
5. Furr - Ian Dorrow

6. Kalkulator - Allan Wallace - K.I.A.
7. Keroth - Dan Nitz
8. Lampek - Roger Fawcett
9. Ninja Seba - Kenny Johnson
10. Spider - Bill Sworsky
11. Upiordliwy - John McCartney
12. VBone - Paul Hoggson
13. Windows - Scott Samuel

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dorrow wypluł gumę którą żuł od godziny. Próbował rzucić palenie, choć zdawał sobie sprawę z tego, że w takiej pracy jest to niemal niemożliwe. Do tej pory starał się spojrzeć na problem z innej strony - mianowicie dlaczego nie znaleziono żadnych śladów przy znalezionych ciałach. Ze swojej długiej praktyki zawodowej wiedział dobrze, że żaden przestępca nie jest na tyle dobry, by nie zostawić żadnego śladu. Błąkała mu się po głowie myśl, że ktoś mógł zacierać ślady na bieżąco, ktoś mający dostęp do materiałów w śledztwie. Odrzucał jednak tę teorię - do tej pory nie spotkał się z sytuacją, w której to policjant miałby być winny.
Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że osoby, którym do tej pory nie obawiał się zawierzyć własnego życia są potencjalnym mordercami.
Rozejrzał się po osobach zgromadzonych w ciasnej łazience.
- Zacieracie ślady. - powiedział przez zaciśnięte zęby.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Świat Paula zawalił się z hukiem. Oto okazało się, że wśród bohaterskich funkcjonariuszy, których oblicza oglądał wiele razy na pierwszych stronach gazet, ukrył się poszukiwany zabójca prostytutek. Widocznie zmienił upodobania, gdyż tym razem jego ofiarą padł stuprocentowy mężczyzna - śledczy Allan Wallace.
Wallace znany był ze swego analitycznego myślenia, jednak z plotek, które docierały do Paula wynikało, iż był on także człowiekiem dość leniwym i małomównym. Mimo tych przywar, zdołał schwytać wielu niebezpiecznych przestępców. Dzisiaj jednak miał pecha trafić na przeciwnika o wiele groźniejszego.
Atmosfera w pomieszczeniu stałą się wręcz klaustrofobiczna. Byli zamknięci jak w klatce, jedenastu stróży prawa i jeden zwyrodnialec. A może zdrajców było dwóch? Albo nawet trzech? Cholera, mogło być ich nawet jedenastu!
Paul starał się uspokoić. Nie, nie można dać się zwariować, pomyślał i przyjął na obecną chwilę, że mają do czynienia z jednym mordercą.
Próbował sobie przypomnieć, czy nikt nie wychodził do łazienki zaraz za Wallacem, albo czy ktoś był nieobecny w momencie, gdy Allan ruszył sobie ulżyć. Niestety, nic takiego nie zauważył, gdyż był zbyt zajęty studiowaniem akt sprawy.
Mimowolnie powiódł wzrokiem po twarzach zebranych. Który z tych niegdyś praworządnych ludzi mógł nagle zacząć popełniać tak ohydne zbrodnie?

Motyw: podejrzany jest najprawdopodobniej mizoginem. Do tej pory zabijał jedynie kobiety. Powód wstrętu do płci pięknej: nieznany. Choroba psychiczna? Kłopoty z matką lub siostrą? Odrzucenie?
Zemsta za odrzucenie? Łączy się z powyższym przypuszczeniem.
Podłożę religijne? Członek sekty? Zwalcza "plugastwo", które reprezentują dla niego prostytutki lub ogólnie kobiety?
Podłoże seksualne? Brak poszlak na to wskazujących.
Motyw rabunkowy? Odpada, zdecydowanie odpada.

Powód śmierci Wallace: zamiar przerwania dochodzenia. Czysty pragmatyzm.
Koliduje to z podejrzeniem o chorobę psychiczną lub fanatyzm religijny.

Wstępne założenia:
- Kawaler lub wdowiec
- Działa racjonalnie, nie pod wpływem chwili (morderstwo Allana Wallace''a)

- Panowie nie mają nic do powiedzenia? - zwrócił się do Dana Nitza i Rogera Fawcetta. - Coś tak cicho panowie siedzą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mark nie zdążył wstać od swojego biurka, gdy podszedł do niego John McCartney.
- Mark, zerknij na to, to sprawy o podobnym przebiegu z ostatnich 5 lat, nie mogę przestać myśleć o tym skurczybyku, więc pomyślałem...zresztą, jeśli nie mi, to może Tobie się przyda...wiesz...powiem prosto z mostu : kiedy wyobrażę sobie, że ten bez skrupułów morduje te kobiety, choćby nie wiem czym się zajmowały, albo porywa je i Bóg jeden wie co z nimi robi...zbiera mi się na wymioty.
Louve w myślach przyznał mu rację. Jakkolwiek owe kobiety nie prowadziłyby porządnego życia to jednak nikomu nie daje to prawa do decydowania o ich śmierci, zwłaszcza w taki sposób. Potem obaj panowie wymienili kilka zdań na temat herbatki, a Mark rzucił jakimś dowcipem dla lekkiego rozładowania sytuacji. Widział bowiem, że John bardzo to przeżywa. Niby doświadczony policjant, ale jednak nie można go za to karcić, wszak były to jak najbardziej ludzkie odruchy. Nie każdy może być przecież tak bardzo odporny psychicznie jak Louve. Ale cóż, trzeba też przyznać, że Markowi było nieco łatwiej chociażby ze względu na fakt, iż nie założył on jeszcze własnej rodziny. Pewnie dzięki temu potrafił o wiele lepiej tłumić w sobie emocje. Na koniec dialogu McCartney przyznał zresztą, że schodzi na chwilę na dół, aby wykonać telefon do żony. Ów policjant tuż przed wprowadzeniem tej czynności w życie powtórzył jeszcze raz, aby Louve przejrzał materiały z podobnych zbrodni z okresu ostatnich 5 lat.
- Taak, ok, rzucę na to okiem. - przytaknął Mark.
Louve stwierdził zresztą, że to być może nie jest taki głupi pomysł. Miał on przecież pewną teorię na temat absolwentów bądź też studentów lokalnej uniwerku, czemu więc nie poszerzyć hipotez o kolejną, mówiącą o powrocie mordercy do starych nawyków. Gdyby przecież udało się znaleźć jakieś konkretne powiązanie którejś z przeszłych sytuacji z obecną mogłoby być im nieco łatwiej. Zawsze to dodatkowe informacje, a tych w końcu nie było zbyt wiele.
Mark przeglądał sobie owe dokumenty, gdy wszedł kapitan McMahony. Rzucił on do policjantów, że po jego powrocie z ubikacji dokonane zostanie podsumowanie dnia. To dawało Louve''owi jeszcze kilka minut na wczytanie się w materiały uzyskane od McCartney''a. Być może uda mu się jeszcze coś w nich znaleźć...
Niestety, poszukiwania powiązań zostały przerwane przez wulgarny krzyk kapitana. Policjanci udali się prędko do łazienki, Mark podążył za nimi. Na miejscu okazało się, że zamordowany został Allan Wallace.
- Został uduszony - stwierdził rzeczowo kapitan. - Przez… - zawahał się spoglądając na nich. - … któregoś z was...
Louve w pierwszej chwili wstrzymał oddech. Takiego obrotu wydarzeń nie spodziewał się bowiem w najgorszych przewidywaniach kolejnych ruchów mordercy. Jak to?
- Zacieracie ślady - powiedział przez zaciśnięte zęby Ian Dorrow, co pozwoliło Markowi odzyskać pełną przytomność umysłu. Właśnie! Wallace uduszony, tak jak i część prostytutek. Może to będzie jakiś trop.
- Racja! - krzyknął Louve, żeby jeszcze bardziej dodać sobie animuszu. - Odsuńcie się od tych zwłok, nie obmacujcie już Allana!
Towarzystwo odsunęło się od trupa, jednakże część osób zdążyła dotknąć go w szyję, co by chociażby sprawdzić, czy ma jeszcze puls. Wyglądało więc na to, że ta poszlaka za bardzo im nie pomoże. W dodatku trzeba by przecież zbadać wszystkie odciski palców na ciele Wallace''a, a przecież klucze do budynku miał jedynie kapitan. Wątpliwe, aby ryzykował otworzenie drzwi do innych pomieszczeń, chociażby w obawie o to, czy znajdujący się w naszym gronie mordercy nie zechcą tego wykorzystać i dać nogę, względnie wymordować nagle wszystkich z zaskoczenia, gdy wszyscy nieco się rozejdą. Faktycznie najlepszym rozwiązaniem było pozostanie teraz w jednej grupie.
Mark ponownie usiadł przy biurku i starał się jeszcze raz poskładać myśli. Niesamowite... Oby owym mordercą nie okazał się sam kapitan...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zegar zwolnił. Czas celebrował pełną napięcia chwilę.
Chwilę, w której każdy coś sobie uświadamia. Roger Fawcett opadł na fotel, ustawiony niedaleko jego biurka. Kątem oka zauważył tylko jak McMahony domyka wyjściowe drzwi. I chowa klucze.

Z łowców stali się zwierzyną. Zginął policjant - więc i sprawa nabrała bardziej personalnego znaczenia. Znali go. Większość tutaj się znała, lub przynajmniej słyszała o sobie od osób postronnych. I rzadko były to negatywne opinie.

Kiedy umiera ktoś taki jak Wallace, ktoś może zastanowić się, ile w ludziach zostało człowieczeństwa. Tego, o którym się mówi. Dusza, uczucia - to, co odróżnia nas od zwierząt. Podobno. Tak wiele słów a większość zdaje się nie dostrzegać ogromnej hipokryzji, sączącej się z podobnych, wzniosłych myśli. Człowiek to zwierze. Nie każdy - wielu. Drapieżnik. Zabójca. Moralność to tylko puste słowo. Bo ile w niej siły, skoro z taką łatwością tyle osób ją porzuca? Dochodzi do degeneracji. A może degeneracja zawsze czaiła się gdzieś w mroku umysłu? Czekając tylko na okazję, by przejąć kontrolę, dominację.


Dla Fawcetta liczyło się to, że śmierć stała się czymś bliskim. Czaiła się wśród nich, ostrząc sztylet. Teraz byli zamknięci w ośrodku z mordercą. Problemy mordowanych prostytutek zeszły na drugi plan. I tak przez jakiś czas zostanie - być może zbyt długi, by uchronić kolejne niewinne ofiary. I to tyle, jeśli chodzi o sprawiedliwość.

W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że Amerykański Sen to wielka bujda. Propaganda. Idylla. Podobnie jak sprawiedliwość. Bo jaki bezwstydnik nazwie sprawiedliwością zamordowanie jednej osoby, winnej śmierci wielu? Winnej łez rodzin tych, których zamordował. Sprawiedliwości nie ma. To tylko kolejne, puste hasło.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 14.10.2008 o 00:13, VBone napisał:

- Panowie nie mają nic do powiedzenia? - zwrócił się do Dana Nitza i Rogera Fawcetta.
- Coś tak cicho panowie siedzą.


Fawcett otrząsnął się ze wszystkich myśli i wrócił do rzeczywistości. Wyczekująco spoglądał na niego jeden z funkcjonariuszy, Paul Hoggson.
- Wybacz... - zaczął Roger.

Sprawiedliwość.

-... mówiłeś do mnie. Mógłbyś powtórzyć, proszę?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

----------------------------------------------------------------------------------
!!!UWAGA!!!INFO!!!UWAGA!!!!!!UWAGA!!!INFO!!!UWAGA!!!
------------------------------ ----------------------------------------------------
--I MAFIA I KATANI DZIAŁAJĄ OD PIERWSZEGO DNIA--
---------------------------------------------------------------------- ------------
!!!UWAGA!!!INFO!!!UWAGA!!!!!!UWAGA!!!INFO!!!UWAGA!!!
---------------- ------------------------------------------------------------------

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Co się kurwa dzieje ??
-Gdzie my jesteśmy , na paradzie równości czy w komisariacie ??

Bill nie mógł spać .Myśli kłębiły mu się po głowie . Tak niewiele do emerytury a tu takie gówno .Jeszcze tego brakowało aby mu jakiś szajbus poderżnął gardło podczas snu . Tylko jak ma prowadzić dochodzenie jak nie będzie wyspany ? Ehh .... tylko tego mu do szczęścia brakowało .
Przynajmniej wiadomo że nie trzeba latać po ulicach , bo mordercę mamy zamkniętego w tym samym pokoju co my .Pytanie tylko jak do niego się dostać ??
Pozostaje tylko jedno wyjście , burza mózgów . Morderca prędzej czy później się pogubi , wtedy go dorwiemy .Zresztą z szeptów jakie wczoraj wieczorem słyszałem już się pogubili . No nic , trzeba poczekać aż inni się obudzą a za ten czas ja się ogolę i zjem śniadanie .
Mam nadzieję że odnajdywanie tego szaleńca nie potrwa za długo , inaczej albo nas wyrżną albo zamkną w wariatkowie .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 14.10.2008 o 00:35, Lampek napisał:

-... mówiłeś do mnie. Mógłbyś powtórzyć, proszę?

- Zastanawiałem się po prostu, dlaczego jeden z najznamienitszych stróżów prawa w naszym kraju siedzi tak cicho, nie dzieląc się z nami swymi przypuszczeniami. Ale jestem pewien, że miał pan powód. Stokrotnie przepraszam, jeśli przerwałem panu rozmyślania.
Kawy?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Louve uderzał nerwowo palcami o blat biurka.
- Jasna cholera... Skup się Mark, skup...
Louve starał się jeszcze raz przypomnieć sobie dokładnie wydarzenia z wczorajszego wieczora. Samego zniknięcia Wallace''a nie zarejestrował, gdyż był w tym czasie zajęty czytaniem dostępnych materiałów i rozmyślaniem nad motywami owych zbrodni i sposobami zgarnięcia mordercy. Także niestety tutaj poszlak znaleźć się nie da. Ale chociażby zbiegnięcie się wszystkich do łazienki po wulgarnym okrzyku kapitana...
- Hmmm... Chwilka... - zaczął głośno myśleć Mark, odtwarzając sobie w głowie całą tą sytuację. - Morderca dusił, więc zostawił jakieś ślady na szyi Allana. Niektórzy zaś również odcisnęli na niej swoje palce sprawdzając, czy ma puls. Jednak zapewne zabójca dla niepoznaki podbiegł także stosunkowo blisko zwłok Wallace''a, chociażby dla niepoznaki. Załóżmy na tą chwilę właśnie taki scenariusz wydarzeń. Kto stał najbliżej ciała zamordowanego policjanta? Wcześniej za dnia dosyć dobrze przyjrzałem się wszystkim twarzom i jestem w stanie stwierdzić, że byli to Ian Dorrow, Paul Hoggson, Roger Fawcett, Mike Williams i Kenny Johnson. Trzej pierwsi stosunkowo szybko skomentowali całe zdarzenie, pozostałych dwóch nie chciało jednak wówczas od razu zabierać głosu w tej sprawie. Nie wiem czemu, ale w związku z tym na podstawie tych mglistych przesłanek skłaniałbym się dziś nieśmiało ku Mike''u Williamsie lub Kenny''emu Johnsonowi. W związku z tym skoncentruję się na szczególnej obserwacji dzisiejszych poczynań tej właśnie dwójki policjantów-potencjalnych morderców.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się