Zaloguj się, aby obserwować  
Gram.pl

Konkurs Risen 2: Mroczne Wody - dokończ opowiadanie i zgarnij wspaniałe nagrody

187 postów w tym temacie

Trochę tego wyszło... mam nadzieję, ze to nie problem :) Faktycznie, chyba lepszym pomysłem byłoby wysyłanie tego na maila.

Jak Roland mógł przypuszczać, że Złe, czymkolwiek by było, akurat im pozwoli przejść nietkniętym? To znaczy, owszem, spodziewał się walki, lecz na trochę innych zasadach. Ta była nieuczciwa, co nie było dla pirata większym problemem, pod warunkiem, ze to on stosował nieuczciwe sztuczki.

Tunel szybko się zwężył, tak, że ramię w ramię mogły iść tylko dwie osoby, a i to z trudem. Początkowo wszystko szło dobrze, uciekali wgłąb, mimo, że przejście było nie tylko niewypucowane, lecz momentami ciężko było je nazwać przejściem. Tunel wił się we wszystkie strony, sprawaijąc wrazenie, że drążył go jakiś pijany marynarz z chorobą lądową i nikłą wiedzą o wyjściach. Żadnych odnóg, zwyczajny prosty korytarz... cholernie pokręcony prosty korytarz. Częste korzenie zwisające ze stropu nie sprawiały problemu, ponieważ awanturnicy wycięli je w drodze ku sławie i nawet Baobab, choć z trudnościami, mógł się przecisnąć. Po kilku minutach zaczęly się narzekania. Poza Baobabem i Willowem dało się już słyszeć Dragona i Strupa a po chwili wszyscy już wygłaszali swoje uwagi na temat... właściwie wszystkiego. Tak to własnie jest z załogą, dziewieciu, kuźwa, kapitanów w zasranym tunelu pod plonącym miastem. I wszyscy wiedzą co robić. Może lepsze to niż robić w gacie.

A potem się zaczęło.

Korytarz powoli się rozszerzał aż nagle przerodził się w większą grotę. Idealną na zasadzkę. Ścigający ich żołnierze wychodziliby praktycznie pojedynczo i nawet broń palna by im nie pomogła... nie można strzelać w kogoś kogo nie widać. Niestety, grota była idealnym miejscem na zasadzkę także z innego powodu. Grząski grunt pozwala się zakopać, truposzom dużo łatwiej byłoby pochwycić czyjąś nogę stąd niż spod brukowanych ulic Necroville, co z resztą często robiły. I doskonale o tej przewadze wiedziały. Gdy Roland doszedł do, mniej-więcej, połowy groty, zostawiając za sobą większość załogi, trzymając przy sobie jedynie Dragona, nieumarli postanowili pokazać, czemu miasto ma w nazwie necro. Spod ziemi wyciągnęły się w ich stronę ręce. Las rąk. I wszystkie przegniłe.

- Zagłada! - ogłuszający ryk Baobaba odbił się echem od ścian groty, oznajmiając wszystkim to co już zdążyli zauważyć... byli w dupie... i to bardzo ciemnej.

Uhu i Willow wzięli na siebie pierwszych zgnilców, odrąbując im łapy i przecinając glowy, choć tych było tak dużo, że obracali kordelasami jak młynkami bez większego skutku. Piraci rzucili im się na pomoc, w ruch poszły ostrza, bełty, macki i...

- Dragon, nie strzelaj! - krzyk Rolanda w ostatniej chwili powstrzymał kamrata od odstrzelenia łba jednemu zgniłkowi. Broń odbierająca za każdym razem życie jest dobra, pod warunkiem, że walczy się z żywymi.

- Nienawidzę cutlasów...

- Zamknij się i wyciągaj żelastwo, chcesz nas pozabijać?! - Roland jak mógł dzielił uwagę miedzy fechtunkiem, operowaniem mackami i opieprzaniem podwładnego.

Mimo wprawy w licznych mordobiciach i walkach o nierównych proporcjach, przeciwników było zwyczajnie za dużo. Cloudy, plujący ogniem na wszystkie strony, dostał jako pierwszy. Jakiś zdechlak rzucił mu się do gardła i... widok ognia plujacego wzdłuż szeregu zombie był imponujący i nie można mu było odówic skuteczności. A Cloudyemu zdecydowanie nie można było odmówić spalonej czaszki i sztywności. Następny poszedł Strup. Kusza to kiepska broń na krótki dystans, ale niski wzrost zadbał o to, by zniechęcić go do walki czym innym - nie taka była jego rola. A nieumarli skutecznie zadbali by nie miał nóg... a potem stracił głowę - taki był jego koniec.

No pięknie - pomyślał Roland - dwóch padło, trzech rannych, Dragon walczy jakby chciał a nie mógł, a Baobab zna tyle zaklęć, że najsłabsze zawaliłoby nam strop na glowy. - Faktycznie sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie, cyklop, potężny chłop, bronił się bez większych problemów. Ale mocno krwawił i się męczył. Sam Roland nie mógł nic zrobić, zombiaki rzuciły mu się na macki i zwyczajnie go przygniotły, gdyby nie reszta załogi już by nie żył. Jedynie Moonshine trzymał się bez większych problemów. Kanibal cuchnął padliną, moze zombiaki wzięły go za swojego. Walczyli długi. Za dlugo.

- Szybciej! Nie mogli uciec daleko, ładować broń! - ten krzyk zdecydowanie pokrzepił Rolanda. Chwilę później do groty wpadli ścigajacy ich żołnierze i rozpętało się piekło. Każdy walczył z każdym, słychać było ogłuszaję strzały, członki latały we wszystkich kierunkach, krew lała się strumieniami.

- Taaak jest, chodźcie tu! - Dragon wyciągnął swoją rusznicę i z wielką radością zajął się pancernymi.

Nie wiedzieli jak długo walczyli. Przeżyli - to wiedzieli. Poza Strupem i Cloudym padł jeszcze Slash, reszcie jakoś się udało. W śmierdzącej grocie, wsród masy bezwładnych ciał narodził się problem. Co teraz?

- Mamy stąd trzy wyjścia. Jednym przyszliśmy, jedno... chyba jest zalane a kolejne wydaje się bezpieczne i opada - Moonshine dzielił się swoimi spostrzeżeniami... umarlaki nawet go nie drasnęły, zasranego mięsożercy.

- Tak, chyba każdy kto tu schodził tak myślał - odparował Roland - Musze przypominać, ze żaden nie wrócił? Tutaj było ich po prostu dużo, a już nas przetrzebili, pomyślcie co będzie dalej. Nie, idziemy tym zalanym. Jeśli jest tu woda, to musi się łączyć z zatoką, mam pomysł.

Wszyscy weszli do zalanego tunelu i podpłynęli do końca. Faktycznie, było to wyjście na port. Miasto nad nimi się paliło a Blędny Rycerz stał w doku. Bylo już ciemno. Dało się słyszeć pijackie przyśpiewki, ale jakieś bardziej ugrzecznione. Kto by pomyślał, że zaraz po wyrżnięciu miasta, dobrzy żołnierze pójdą się schlać? Roland.

- Widzicie ten statek? Plan jest taki, wspinamy się po burcie od strony morza, wyżynamy schalną załogę, nie schlaną.. też wyżynamy i zabieramy statek.

- I jak niby nim odpłyniemy? - Moonshine był zdecydowanie zbyt niektnięty, miał siłę zadawać głupie pytania.

- Popatrz idioto, stoi na żaglach, zostawili na pokładzie kilku majtków, ktorzy ledwo sobie dają radę z ich zwijaniem. Zabieramy go teraz, albo zostajemy tu i walczymy ze wszystkimi.

Schalni czy nie, kilkadziesiąt muszkietów to dość poważny argument, aby unikać walki. Zgodzili się. Podpłynięcie do burty okazało się dość proste, wśród tych wszystkich wraków można się było łatwo ukryć, a trupy w wodzie ułatwiały zadanie jeszcze bardziej. Prosta część planu się udała. Teraz krótka wspinaczka na wysoki okręt... o dziwno bez strat i pojękiwań. Nawet wybicie resztek załogi poszło bez problemów. Cieżko o problemy jak wszyscy sa nieprzytomni lub nieuzbrojeni. Albo oba na raz. Statek należał do nich. Teraz przyszła pora na najtrudniejszą część.

- Baobab, zrób swoje sztuczki i wywołaj wiatr, chcę, żeby ten statek gnal jak żadna jednostka wcześniej. Dragon, wciągniesz kotwicę, Uhu zabezpiecz żagle a Moonshine przeszuka jeszcze raz cały statek. Nie ma sensu szukać reszty załogi, sami musimy sobie poradzić, całe szczęście, że byli tak mili i zostawili statek gotowy do wypłynięcia.

Wciągnęli kotwicę, Baobab coś wymamrotał, wyraźnie zadowolony, że opuszczają to miejsce. W chwili gdy odbijali od doku, z nabrzeża rozległy się strzały z muszkietów. Ale to oni mieli działa. Niestety, było ich za mało do ostrzelania sukinsynów, ale odpłynięcie żywcem wystarczyło. Na razie. Błędny Rycerz wyglądał na świetną zdobycz. To dziwne, w piątek nic nie powinno się udawać. Gdy wypłynęli na otwarte morze, za Rolandem rozległ się glos podwładnego.

- Kapitanie - to był Moonshine, który skończył obszukiwać statek - znalazłem tu kogoś.

- Kogoś... kurwa, na wszystkie krakeny tego morza, czemu istnieją piątki!? - Kimś okazał się stary czlowiek w lekko pobrudzonych szatach... i znakiem inkwizycji na płaszczu. - Pięknie, kurwa... Tego tylko brakowało. Na port napadła inkwizycja a my zwinęliśmy ich statek z inkwizytorem na pokładzie. Musimy szybko znaleźć jakąś obsługę do tych dział, będzie potrzebna.

- A co z nim? - Moonshine najwyraźniej był dumny ze swojego znaleziska. Trzeba przyznać, ze pojmanie inkwizytora to nie lada sztuka. Najwyraźniej pokurcz znalazł go śpiącego i jeszcze walnął po głowie. Na to wskazywałaby krwawiąca skroń. Inaczej staruch by go rozniósł. Ale teraz inkwizytor był przytomny, związany a Baobab już umiał zadbać o zniwelowanie jego sztuczek. Chyba nadeszła pora, by coś sobie wyjaśnić.

- Dzisiaj rano pieprzyłem się z dziwką portową, chciałem się nawalić i powtórzyć to jeszcze kilka razy. Nie tylko dzisiaj. Przez Ciebie i Twoich przydupasów nie tylko tego nie zrobiłem, ale straciłem statek, większość załogi i jeden z ulubionych portów. Teraz grzecznie opowiesz co was przywlokło do Necroville, tylko nie próbuj swoich inkwizytorskich sztuczek, ten duży za mną zablokje każdą magię, a ręczę, że mnie nie przegadasz.

- Nie mam zamiaru. - nie takiej reakcji spodziewał się Roland - Ładunek z tego statku już został wyładowany na ląd, a... przydupasy... zajmą się zadaniem i bez mojej pomocy. Nie myśl więc, że cokolwiek wygrałeś. Ale ja też mogę za coś ręczyć. Jak mnie wysłuchasz, zaraz zawrócisz ten statek do Necroville i z ochotą odstawisz mnie na ląd.

- Nie wydaje mi się. Ale mow, to może być zabawne.

Mówił. Dlugo i szczegółowo. Kiedy skończył, Roland kazał obrać kurs na... Necroville. Staruch miał rację, gra była warta świeczki. Ale on też miał rację. Piątek to zdecydowanie zly dzień dla marynarza. Na horyzoncie wstawało słońce... sobota. Miał cały tydzień na zwinięcie jednego z największych łupów swojego życia i już obmyślał plan.

Ale to inna historia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wśród zgrai panuje cisza i napięta atmosfera, jedynie Willow, zwykle zachowujący się względnie spokojnie co raz cicho chichoczę, Strup podenerwowany słysząc kolejny cichy śmiech odwraca się by ulżyć swemu zdenerwowaniu .
-Może się zamkniesz przygłupie?
-Prz-przepraszam *zawstydzony odpowiada
-co ciebie tak śmieszy? *szukając zaczepki ciągnie rozmowę
-Te ściany, one one mi przypominają tą kochankę kanibala którą podczas kontroli
kapitańskiej zjadł próbując ukryć ją by uniknąć konsekwencji. *kończąc zdanie chichocze

Nagle Baobab powstrzymał Strupa gotowego zbesztać barczystego pirata i wskazał palcem górne warstwy ściany na których widniały wyryte rzeźby kobiet niosących głowy zwierząt.

-Zagłada *rzekł Baobab wskazując

-Wie ktoś co to może oznaczać * zapytał Roland

Załoga patrząc na siebie nawzajem wzrusza ramionami w niewiedzy.

-Zagłada *powtórzył Baobab

Lekko zirytowany Roland ignoruje maga i zamierza iść dalej, lecz powstrzymują go jego kolejne słowa .

-Zagłada wszystkim którzy kroczą drogą Salvadusa a nie mają potęgi którą złożą mu w ofierze.

-No to mamy swojego Błędnego rycerza *odpowiedział z rozbawieniem Dragon

-Ruszajmy czas nagli* skwitował Roland

-Czekaj kapitanie słyszysz ?*obgryzłszy rękę do kości chirurg zapytał

Roland z zdziwieniem –Co słyszę, nic nie słyszę !?

-Właśnie czyżby agresor skończył bombardowanie miasta?

-Górę zdobyli może zeszli niżej *odparł Cloud

Nagle niezauważenie podczas rozmowy na Cyklopa Uhu rzucił się jeden z oczekiwanych w tym tunelu jaszczurów rosły cyklop z pomocą „bliźniaka” pozbył się gada lecz ekipa zorientowała się że nie ma do czynienia z jednym gadem a z całą gromadą . nie był to silny przeciwnik lecz jego ilość była przytłaczająca.

-Slash, Uhu osłaniajcie mnie, nic nie może mnie drasnąć * z powagą krzyknął Mag

Slash posługujący się cutlasem na dłoni zabijał przeciwników którzy gromadzili się przy osłaniającym maga Uhu. Nagle Slash w wirze walki zapytał maga.

-Co się stanie gdy ktoś zada ci rany?
-Wtedy to wasze duszę posłużą mi do zabicia wroga.

Uhu nieco przestraszony zaczął jeszcze skuteczniej odpychać bestie od kompana.

Nagle Cloudy celną kulą ognia oczyścił pole trzem przyjaciołom w potrzasku i z dumą wrzasnął
-Co tak słabo panienki.
Po czym na wsparcie maga dołączyła reszta ekipy Bao nagle zaczął wymawiać sekwencje po czym połowa wyrwanych z ciał dusz jaszczurów zabiła drugą połowę tych jaszczurów które duszę jeszcze mieli.

Cały odcinek w którym znajdowali się wojownicy był wypełniony trupami jaszczurów z oddali było słychać krzyki polegających ludzi.

Wykończony walką Dragon z lekką otuchą rzekł– nie tylko my walczymy z jaszczurami.

-Najwyraźniej ci którzy atakują miasto zapragnęli je pozwiedzać* rzekł Roland
-Na nasze szczęście wybrali najgorsze miejsce na zwiedzanie *chichotał Willow
-Nie zostajemy tu dłużej nie będziemy chyba na nich czekać *zakończył Roland

Po krótszej wędrówce ocalała załoga orlicy dochodzi do Sali wyglądającej jak Sala tronowa na końcu znajdował się tron a na nim jedynie zbroja, w Sali wszędzie były ustawione ołtarze
Na środku znajdował się pergamin a w nim opis czasów Świetności miasta, jego upadku i historia Rycerza Salvadusa który miał bronić lecz potęga zrobiła z niego potwora. Roland zaczął o tym czytać zaś towarzyszom kazał rozejrzeć się po Sali. Po przeczytaniu ważniejszych fragmentów do Sali wpadli uzbrojona grupa atakująca miasto.

Cloud jedynie zdołał krzyknąć zasadzka, niestety przeciwnik był liczny po długiej walce piraci zostali skuci a agresorzy szykowali się do ich egzekucji wtem wpadł ich dowódca którego zwali Iryton. Po krótkiej rozmowie z swoimi żołnierzami. Rzekł do Rolanda

-nie sądziłem że spotkam tu kogoś, to raczej mało uczęszczane miejsce *rzekł ironicznie
Roland na złość zuchwałemu dowódcy odpowiedział –Pewien palant atakuje miasto więc pomyślałem że tu wpadnę.
-uhm nie spodziewałem się takiego chamstwa po jeńcu ale cóż to nie długo nie będzie miało znaczenia.
-to znaczy?
-nie udawaj że nie wiesz głupcze nie można tu wejść przez przypadek zrobiłeś to szybciej nawet niż ja a byłem w pełni przygotowany by tu przybyć.

Jeden z wrogich żołnierzy podchodzi do swego dowódcy
-Panie rytuał gotowy możemy zaczynać
-Świetnie nie ma co odwlekać *oznajmił zniecierpliwiony Iryton
-A co z nami* zapytał ciekawski Slash
-W pierwsi złożycie mi swoją moc w ofierze *odparł Iryton po czym odszedł

Zdenerwowany Uhu krzyknął -o co tu chodzi?
Na co pogrążony w melancholii Iryton odpowiedział –Kiedyś żył tu rycerz, ludność miasta chciała się chronić przed najazdami bandytów więc rada miasta sprowadziła najlepszych starożytnych magów którzy obiecali uczynić obrońcę miasta bardzo potężnym ale cena była wysoka rycerz otrzymywał moc z każdą zabitą na jego ołtarzu osobą wiele osób zgłosiło się na ochotnika dzięki czemu rycerz powstrzymał najeźdźców lecz rycerz pragnął jeszcze więcej mocy wkrótce zaczął zabijać aż w końcu mieszkańcy uciekli a ci którzy zostali w mieście wkrótce byli złożeni w ołtarzu wkrótce w agonii z braku nowej mocy rycerz zmarł na swym tronie ale niebo nad miastem pozostał ciemne teraz ja obejmę jego moc ale nie ograniczę się do jednego miasta zdobędę wszystko.

Drużyna podczas długiej opowieści szaleńca dzięki swoim umiejętnościom wydostała się z więzów i przystąpili do walki tym razem to oni mieli przewagę zaskoczenia .

Roland kolejny raz udowodnił że szczęście stoi po jego stronie nim zdążył podnieść broń w górę ta wystrzeliła i trafiła w podbrzusze jednego z strażników ten nie był już zdolny do walki

-Nażryjcie się tym *krzyczał rozjuszony Cloud ciskający kulami ognia
-tak dalej synu a przy następnej wizycie w tawernie będziesz pił za mój koszt *odparł półgoblin Strup który swym zaprawieniem w szabli siatkował wrogów.
-kamraci Iryda nie mieli szans z rozwścieczoną grupą Rolanda wkrótce na polu bitwy żywym przeciwnikiem pozostał jedynie Iryton

-Głupcy rytuał zakończony a ja właśnie zdobyłem umiejętności tych których zabiliście.
*w furii wyznał Iryton.
-To może się okazać za mało *odparł Roland i przystąpił do ataku.
Potęga mocy dawnego rycerza była potężna a każdy atak był odpierany
-Tak go nie pokonamy *wątpiący Strup
-Zagłada *prorocze słowa Baobaba
-Słuchajcie on ma jeden słaby punkt podczas ataku ale musicie wystawić się na atak, wtedy ja się przebiję *stwierdził uważnie Roland
Drużyna zaczęła wypełniać taktykę Rolanda najpierw wszyscy zaatakowali Irytona Strup próbował zranić go szablą, Baobab rozpraszał go magią , Bliźniacy i Willow próbowali zadawać mocne ciosy z bliska zaś Cloud próbował ograniczyć widoczność oponenta przez palenie dywanów z Sali tronowej które wytworzą dym, Chirurg-Kanibal próbował zaskoczyć Irytona swoim niekonwencjonalny atakiem niczym zombie rzucający się na mięso, wtedy przyszedł czas na kontratak Iryto miał się zamachnął by skrócić o głowę któregoś z załogantów.
-To moja potęga *krzyknął rozwścieczony Roland po czym przebił serce Irytona a ten zsunął się martwy na ziemię.
Cała załoga padła na ziemię z wykończenia tylko Willow chichocząc wyznał
-I po sprawie
-Ty przygłupie *wybuchając wraz z innymi śmiechem powiedział Strup.

Kilka chwil później kompani zauważyli za tronem wyjście na powierzchnie do którego udali się bardzo chętnie a podczas wychodzenia Roland rzekł.
-Jak następnym razem wpadnie mi do głowy chodzenie po tunelach to obierzcie mnie do naga i wrzućcie do morza. *po czym drużyna oddaliła się do najbliższego żywego miasta i opowiadała swoje przygody w tawernie aż ….. ale to następnym razem XD.


________________________________________
Jeśli można i mam szanse wygrać to prosił bym wersje na Xbox 360 na kompa nie odpali za słaby XD.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zdaje się, że to wcale nie było prawdą, iż niewolnicy czyścili podziemie tylko do setnego metra. Brygada z Rolandem na czele, przekroczyła już około 200 metrów. Nagle przewodnik się zatrzymał i zniżył pochodnie.
- Psiakrew, wiedziałem! Jesteśmy w dupie!-krzyknął Dragon na widok stosu czarnych, rozkładających się kości, a wśród nich leżały dwie czaszki, jeszcze z gałkami ocznymi, ale były całe czarne, jakby pokryte sadzą.
Na ten widok, wszystkim zmrożyło krew, nawet Baobab zaczął coś pomrukiwać w swoim języku, Strup praktycznie kompletnie zzieleniał, a Moonshine nerwowo oblizywał resztki żołnieża.
-Idziemy.- rozkazał Roland, głosem kompletnie pozbawionym wszelkich nadziei.
W tyle slychać było grom kroków, rozkazów krzyków i sporów-"Już tu są.."- pomyślał Roland.
Szli cały czas prosto, przechodząc obok setek tuneli. Im dalej tym bardziej dawał się znać stęchły zapach, aż swędziała ich skóra i oczy.
Ściany były pokryte czarno- żółtą, strasznie lepką substancją. Kroki z tyłu stały się cichsze, niepewne, a smród już tak nie drażnił, nawet lepiej, czasem czuć było świeże powietrze.
Nagle, zza ich pleców dał się słyszeć głuchy, cichy świst, który powtarzał się. Pierwszy odwrócił się Dragon i już zaczął celować.
Morda umarlaka, odległego o góra póltora metra ukazała się w świtle Rolandowej pochodni. Jego wyciekające oczy, czarno-żółta skóra pokryta sadzą i skręcona dolna żuchwa, była przykładem najgorszych koszmarów. Długie łapy za kolana i długie, lecz słabe nogi, dawały dość kolosalny wygląd zgarbionego skurwiela.
-Nieee!-krzyknał Roland rzucając się naramie Dragona i zabierając mu spluwe.
-Ty tumanie, on nie ma duszy, mogłeś zginąć!
W tej samej chwili Cloudy pożądnie dmuchnął na umarlaczka, po czym Willow rzucił się na niego rozdrabniając jego kości i łeb w drobny mak.
Roland i Dragon wstali z klejącej się ziemi i spojrzeli w dal. Słychać było krzyki. Ludzki, przeraźliwe krzyki, jakby ktoś hakiem chciałby zrobić komuś operacje żołądka.
-Chooduuu!- zawował, tym razem Strup, który zaczął biec co sił w nogach, w kiedunku, którym przedtem się udawali.
Wszyscy wiali ile tylko mieli sił w nogach, nawet Willow, w sumie nie rozumiejąc co się dzieje, biegł razem z nimi, z lekką niechęcią zostawiając możliwość
dowalenia wszystkim tym kruszliwym truposzczom.
Po dość długim biegu, ze Strupem na czele, wszyscy wbiegli do ogromnej jaskini. Na jej końcu był ocean. Jednak co ciekawsze, był tam nawet mostek, a przy nim zacumowany statek, stary lecz olbrzymi Galeon, nawet gotowy do odpłynięcia.
Bez zastanowienia Roland wydał rozkaz:
-Na statek, bigiem! Odcumować i rozwinąć żagle!-po czym splunał na tą zepsutą ziemie i wszedł na statek.
Baobab, kończąc jego (prawdopodobnie) modlitwy, stanał za sterem, podniósł ręce i szeptał coś patrząc w góre. Szept dał się słyszeć z wiatrem, który wciąż się nasilał napędzając ich statek. Kapitan spoglądnąl na płonący ląd.
"Zapluta dziura.."- pomyślał, po czym wyjął znalezioną lunetę i spojrzał na statek, który spoglądał z lądu. "Błędny Rycerz". "Co on cholera od nas chce? Co tu robi?.. Dorwę cię... Jeszcze przyjdzie czas."-myśląc, zwinął
lunetę i nadał kurs na pólnoc, jak najdalej od wrogiego statku, a zarazem do miejsca, gdzie zbierze co nieco informacji o jego nowych "przyjacielach". I tak uciekli od nieznanego nowego wroga, Baobab będący zagadkowym kluczem nawet dla Rolanda, żadny dusz Dragon na bocianim gnieździe, Strup, zzieleniały ze strachu, Willow, który zapodział się w kuchni, i reszta załogi, której ledwie udało się uciec z krainy śmierci... Nie. Krainy nieumarłych, Necroville.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cała gromada, z Rolandem na czele, kroczyła powoli przed siebie, patrząc się z obrzydzeniem na śluz , który był na ścianie jak i na podłodze. Wszyscy mieli beznadziejny humory, oprócz Willowa, który cały czas podśmiechiwał się pod nosem z niewiadomych powodów. Po przejściu dwóch kilometrów, grupa nie myślała już o tym , że na trasie nie będzie pochodni, bo przez całą dotychczasową trasę, były one rozmieszczane dość regularnie. Nagle jednak, zaczęły się one pojawiać coraz rzadziej, aż w końcu zaczęło ich brakować, a zostały im tylko dwie pochodnie, które ze sobą wzięli.
-Cała szczęście , że je zabraliśmy, bo mielibyśmy problemy – powiedział Roland.
- Ile to cholerstwo może jeszcze się dłużyć? – zapytał zniecierpliwiony Dragon, lecz nikt mu na jego pytanie nie odpowiedział.
Po chwili usłyszeli przed sobą hałas, który był tak dziwny, że żaden z tej załogi nie słyszał takiego na uszy w całym swoim życiu mimo tego , że dużo rzeczy każdy z nich przeżył. Po tym odgłosie Willow przestał się w końcu podśmiechiwać , a Moonshine przestał podgryzać dłoń i chwycił jakby zaraz szykowała się jakaś walka, po swojego cutlasa.
- Co to było? – zapytali naraz Bliźniacy
- Zagłada, zagłada- powiedział Baobab
-To , na pewno nie było nic takiego – powiedział Roland, który chciał okazać swoją odwagę, mimo tego że i tak wszyscy wiedzieli ,że również i on przestraszył się tego dźwięku.
-Zagłada- powtórzył się Baobab
- Nie idziemy w tamtą stronę, prawda? – zapytał się Cloudy
-Musimy tam iść, chyba nie chcesz się wracać do tej ruiny i do tych, którzy nas zaatakowali. Kimkolwiek oni są , moje przewagę liczebną i nie mamy z nimi szans- powiedział stanowczo Roland i nie czekając na reakcję grupy ruszył przed siebie.
Nagle, zobaczyli przed sobą rozwidlenie, jedna droga prowadziła w lewo, druga w prawo. Szybko postanowili się rozdzielić na dwie grupy. W jednej Roland, Dragon, Moonshine i Baobab, drugą natomiast Bliźniacy ,Willow i Cloudy. Każdy dostał pochodnie i za pół godziny mieli się tu spotkać się z powrotem. W pierwszej gromadzie tunel zaprowadził ich do wielkiej komnaty, w której po całej były schowane dziury.
-Ale to jest duże – powiedział Dragon, który gestykulując przy okazji zrzucił pochodnię Rolandowi na ziemię.
-Ty … ty debilu, jak teraz wrócimy? – zapytał się Moonshine
-Zagłada- powiedział Baobab i wskazał na ciemność.
I nagle z dziur zaczęły wychodzić nieżywi. Całe szczęście, że tak samo jak gromada, równie słabo widzieli w ciemności. Na całe szczęści mieli ze sobą Baobaba, który rzucił zaklęcie które dało im światło. Nie bijąc już się z licznymi jednostkami wrogo nastawionych trupów, zaczęli uciekać co sił w nogach na miejsce spotkania. Jedynie Willow co chwilę strzelał swoim ze swojej broni. Gdy dobiegli już do miejsca, gdzie czekali na nich druga grupa, krzyknęli „W nogi”
- Co się stało? – zapytał się Cloudy podczas biegu
-Nic specjalnego, po prostu rzuciło się na nas setki nieumartych- rzekł Dragon
- Czyli dzień jak co dzień – powiedział i zaśmiał się Willow.
- Znaleźliście wyjście?- zwrócił się do bliźniaków zdyszany od biegu Roland
-Tak, jest całkiem blisko stąd. Około 5 minut stąd. - odpowiedział mu Slash
Uciekali tak cały czas, aż w końcu nie wiadomo czy przypadkiem , czy specjalnie Dragon strzelił w skałę przyczepioną do sufitu tunelu, która opadła na ziemię i zablokowała przejście nieumartym. Mimo tego nie zwalniali tempa, bo chcieli jak najszybciej wydostać się z tego tunelu. Po 3 minutach byli już na zewnątrz, na świeżym powietrzu na którym nareszcie odpoczęli.
-O kurwa, ale się zmęczyłem- powiedział zdyszany Uhu
-Ciesz się, że wyszliśmy z tego cholerstwa. Boże jak ja nie mogłem wytrzymać z tamtym smrodem – mówił Slash, który momentalnie położył się na ziemię.
-Wolność, wolność- rzekł uradowany Baobab, który wreszcie powiedział inne słowo od ranka mimo tego , że zaczynał robić się już wieczór.
-Moja kochana- głaskał swoją broń Dragon , która prawdopodobnie uratowała wszystkim życie- całe szczęście , że miałem cię przy sobie.
- A co tak ogólnie stało się w tym waszym tunelu?- zapytał Cloudy
Moonshine zaczął mu wtedy opowiadać całą historię grupie, wyolbrzymiając wszystko i opisując wszystko pięknymi słowami, ponieważ mimo tego , że był on chirurgiem to znał on dużo słów. Powiedział im o wielkiej komnacie, o tym jak Dragon zrzucił im pochodnie oraz o tym co wydarzyło się potem.
-Nieźle , nieźle – powiedział Willow słysząc tą całą historię- A ty, Roland czemu tak cicho siedzisz?
-Myślę sobie…- odpowiedział mu zamyślony Roland- Myślę sobie , dlaczego ktoś chciałby zniszczyć Necroville.
I od tego czasu do nocy wszyscy przy ognisku i jedzeniu zastanawiali się nad tym pytaniem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co dziewczynki-Rzekł Roland.-Wy się boicie.
Ale kapitanie my się wcale, nie boimy-Rzekł Dragon.
Po dojściu do bram zauważją potwora z mackami,
o zębach oraz mordą ja Baobab, macki miał jak karczma
a dorównywał wielkościom 15 ośmiornicom.
Bracia to legendarny Kraken-Rzekł Roland.
Kraken-Rzekł Dragon.-,myślałem że to legenda.
Ja też,myślałem że to legenda-Rzekł Uhu.
Lecz wiedzieli że steruje nim błędny rycerz nie poddali się,
chcieli zabić legende za wszelką cene, lecz załoga oprócz kapitana się po prostu bała, prawie posikała się ze strachu.Roland wiedział co robić żeby go zabić, i motywowł załoge że zabiją legende, że mają się nie bać, lecz wtedy jeden się posrał, bo go zauważył, i zobaczył jaki jest wielki.
Przynieście rum-Rzekł Roland-Najlepiej beczki pietnaście beczek.
Dobrze już się robi-Rzekł Dragon- już sobie pójde.
Wtedy nagle Kraken zabił czarnego maga, wchłaniając go w otchłań,
lecz wtedy przybiegł dragon, który miał te beczki, a dalsze wskazówki powiedział mu Roland.
Już masz kapitanie, pietnaście beczek rumu-Rzekł Dragon.-Co ochlejemy Krakena tym rumem- znowu rzekł Dragon.
Nie-Rzekł Roland.-Przywiąż wszystkie beczki, migim strachli wa dziewczynko.
Pomysł Rolanda wył sprytny, najpierw oszołomi go wybuchem potem będą odcinali macki.
Dobrze załogo rzucać przywiązane beczki, migiem-Rzekł Roland.
Gdy podrzucili Roland strzelił oraz rzucił w niego piaskiem.
Kabracia odcinać mu macki-Rzekł Roland.-Nie opierdzielać się.
Tak jest kapitanie-Powiedział Dragon.
Po odcięciu wszystkich macek, Roland i jego załoga chciała uciekać,
lecz Roland zauważył że potwór nadal żyje ale bez macek nie jest grożny.
Wtedy Roland rzucił się na nie go z mieczem i przebiłgłowe.
Zagiliśmy go-Rzekł Roland.-Nie ma na nas mocnych.
Tak, racja kapitanie-Rzekła załoga.
Uczcijmy to rumem, żarciem oraz dziewczynami-Rzekł Roland-Uciekamy.
Ale jak Kapitanie nie mamy statku-Rzekł Dragon.
Ukradniemy ich-Rzekl Roland-Przecież ta wioska jest sfajczona.
Gdy odpłynenli statkiem, popłyneli do innego miasta gdzie uczcili wygraną z Krakenem, stawiając wszystkim rum i grog, tak balowali że prawie cała karczma się zawaliła.Lecz po przespaniu wyruszyli dalej ponieważ nie było już piątku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po kilku minutach drogi zauważyli dwóch leżących na ziemi zakrwawionych żołnierzy, takich z jakimi walczyli w mieście.
- Cholera, patrzcie może żyją i wytłumaczą nam co tu się dzieje - krzyknął Dragon
Jeden z żołnierzy jeszcze żył ale miał wbity sztylet w pierś i był zakrwawiony.
- Kim jesteś i co tu się dzieje? - spytał Roland.
Żołnierz coś powiedział ale w nieznanym dla piratów języku.
- Proponuje go dobić i obrabować - rzekł Strup po czym przebił mu serce sztyletem.
- Dobra bierzemy wszystko co mają i spieprzamy, to miejsce zaczyna mnie przerażać - Warknął Cloudy.
Piraci się z nim zgodzili i poszli dalej w głąb tunelu.Po kilku minutach zauważyli szkielety przybite do ścian tunelu.
- Cholera, szybciej to miejsce robi się coraz straszniejsze - rzekł Uhu
- Kurwa, patrzcie! - krzyknął Dragon
Kilka metrów od nich stała ogromna postać mierzyła ponad dwa metry i zmierzała ku nim.Po chwili zauważyli czym jest naprawdę ten potwór.
- Zombie! - krzyknął Moonshine.
- Strzelać! - warknął Roland.
Baobab podniósł topór i odciął bestii głowę.Potwór padł załoga poszła dalej nareszcie zobaczyli wyjście z tunelu.
- Nareszcie wyjście - krzyknął Baobab.
Piraci wyszli z tunelu znajdowali się w środku jakiegoś lasu.
- Dobra teraz musimy się gdzieś ukryć i znaleźć transport - rzekł Roland
Załoga rozbiła obóz w lesie i zbudowała łódź.Wkrótce piraci opuścili wyspę i popłynęli szukać przygód ale to już inna historia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Proszę moderatora o usunięcie mojego poprzedniego posta z pracą konkursową, gdyż wkradły mi się drobne błędy. Teraz pragnę wprowadzić poprawki:


Piracka zgraja stąpała ostrożnie, nasłuchując dźwięków dobiegających z głębi tunelu. Strach i przerażenie przezwyciężyła żądza przygód i nadzieja na wzbogacenie się. Wszyscy liczyli na zdobycie sławy poprzez eksplorację od lat nieuczęszczanych tuneli. Nieuczęszczanych oczywiście z teorii, gdyż mimo tego, że wielu śmiałków zapuszczało się w labirynt podmiejskich tuneli, nikt nie powrócił z nich cały zdrów. Coś musiało być tego powodem... Roland marzył dodatkowo o założeniu potężnej, wzbudzającej strach i respekt na morzach bandy pirackiej, a obecna sytuacja wydawała się znakomita na rozpoczęcie realizacji swoich planów. Cała drużyna więc, mając podreperowane morale i lepszy humor, ruszyła przed siebie i zaczęła podśpiewywać swoją ulubioną pieśń:

"Czarny okręt, na nim śmierci znaki,
Trupia czaszka, dwa piszczele w skos!
Na pokładzie same zabijaki,
Brudne szaty, stargany ich włos!"

Po kwadransie bezowocnego błądzenia po łańcuchu tuneli paczka dotarła do wielkiej jamy, z której biegło sześć rozgałęzień. Grota wzmocniona była przegniłymi od wilgoci balami i spróchniałymi deskami. Poustawiane na stojakach wzdłuż ścian beczki z piwem i antałki z rumem mogą świadczyć o dawnym wykorzystywaniu jaskiń pod Necroville jako ciemnicy do dojrzewania alkoholu. Willow z Dragonem, nie mogąc oprzeć się pokusie, podeszli do baryłek. Gdy się no nich przyssali, nie było żadnego sposobu, aby ich oderwać. W pewnym momencie Roland, poczuwając się za nich odpowiedzialny, nie wytrzymał i wypalił:

- W dupę węgorza, przyszliście się tutaj nachlać się jak świnie ?! Macie, kurwa, świadomość, że zaraz mogą nas zeżreć jakieś zasrane potwory ?! Myślicie, że te gnoje, którym skopaliśmy tyłki nie wysłały za nami pościgu?! Chcecie skończyć jako pokarm dla piranii?!

- On ma rację - odrzekł Moonshine. - Całe życie przechlaliście, chociaż teraz wysłuchajcie rozkazu.

Wtedy odrzucili na bok antałek i zaczęli razem z resztą przyglądać się tajemniczemu miejscu. Beczki pokryte były grubą warstwą kurzu, ze stropu gdzieniegdzie kapała woda. W powietrzu dało się wyczuć zapach stęchlizny, było duszno.

- Ciekawe, dlaczego tak ważne i dochodowe miejsce zostało opuszczone? - ni z tego, ni z owego powiedział Strup.

- Pewnie potwory jakieś się zalęgły - odrzekł bezmyślnie Slash i splunął na ziemię.

- Zagłada! Zagłada! - znowu zaczął Baobab, jednak nikt go nie słuchał.

- A tam, pieprzysz, Slash. - kontynuował Strup. - Często sami ludzie wmawiają sobie istnienie dupowęży lub innego cholerstwa. Wydaje mi się po prostu...Nie zdążył dokończyć, gdyż nagle wykrzyknął Uhu:

- Patrzcie pod nogi!

Na ziemi było można dostrzec wiele śladów, niektóre nawet wyglądały na świeże...i na niepozostawione przez człowieka. Gdy Uhu zwrócił na nie uwagę reszty zgrai, po plecach wszystkich przeszły ciarki. Zdeformowany ślad ludzkiej stopy w brunatnej ziemi nie wróży niczego dobrego...W tym momencie, Baobab, nie tracąc ani chwili, użył swojej magii Voo Doo do wykrycia jakiegoś ruchu lub magicznej aktywności. Zrobił to zbyt późno, gdyż ze wszystkich tuneli zaczęły wylewać się fale truposzy.

- Nie panikować, kuźwa! - wrzasnął Roland. - Do attaaaku! Odesłać kurwiszonów do piachu! - po czym rzucił się na zgniłą armię, dając przykład reszcie swojej pirackiej hałastry. Wywijając cutlasem przebijał się przed hordy nieumarłych, siekał, zabijał, siekał, zabijał i tak na okrągło. Reszta zresztą nie była gorsza. Dragon strzelał ze swojej rusznicy, raz za razem trafiając w blade czerepy wrogów. Willow natomiast niszczył beczki na głowach zgnilców, przez co wszyscy wokół byli przemoczeni rumem do suchej nitki, a Baobab z Cloudym nie mogli w pełni wykorzystać swych magicznych mocy. Reszta drużyny opatentowała świetny sposób na walkę. Podczas gdy cyklop Uhu ogłuszał umarlaków swą zdobyczną maczugą, Strup, Moonshine i Slash dobijali ich wszystkim, czym popadnie. W powietrzu latały beczki, deski, sztylety, bełty, kamienie, potem nawet ręce, nogi i głowy. Strumieniom truposzy nie było końca, a piracka banda zaczęła się już męczyć. Poza tym zapach rumu i stęchlizny w powietrzu stał się tak uciążliwy, że walka sprawiała o wiele większy trud, nawet dla tak zatwardziałych marynarzy, jak oni. Pewnym jednak momencie w korytarzu z którego przyszli pojawił się pościg. Gromada ludzi w tych samych barwach, co ci, z którymi banda Rolanda mierzyła się w Necroville, wkroczyła do groty, w której aktualnie trwała walka.

- Stać w im...! Kuurrrwa! - wrzasnął ich dowódca, po czym padł na ziemie, ugryziony w szyję przez jednego z nieumarłych. Fala zgniłych przeciwników ruszyła na dopiero co przybyłych, kompletnie ignorując piracką hałastrę. Był to doskonały moment na ucieczkę.

- Odwrót, kumotrzy! Za mną! - zasygnalizował wyraźnie Roland, po czym zapuścił się w jeden z tuneli. Wszyscy pobiegli za nim, wiedząc, że to najlepsze wyjście. Błądząc w plątaninie korytarzy, zapuszczali się coraz dalej i dalej. W pewnym momencie dotarli do kolejnej jaskini. W jej centrum usypany był stos kości, zapewne były to ofiary krwiożerczych mieszkańców miejskich podziemi. Omijając go, natknęli się na tajemniczą skrzynię, którą postanowili ze sobą zabrać jako łup. W historiach, które słyszeli, zawsze takie skrzynie mieściły w sobie masę kosztowności. Po wzięciu jej, zapuścili się w nieopodal położony, drugi korytarz i szli nim do momentu wyjścia na powierzchnię. A wyjście było we wnęce skalnej, na nieuczęszczanej przez nikogo plaży.

- Wreszcie! Do stu tysięcy spróchniałych beczek z rumem, udało nam się! - wykrzyknął uradowany Dragon.

- Ratunek, ratunek! - wymamrotał niespodziewanie Baobab.

- To jeszcze nie wszystko, kompani! Zamierzacie zostać na tej śmierdzącej gównem wyspie, przeoranej przez setki armatnich kul?! Mam pomysł! - odrzekł Roland, po czym ruszył wzdłuż plaży, pragnąc dotrzeć do miejsca, gdzie ostatnio upatrzył pewien okręt.

Nagle ich oczom ukazał się ogromny, niezwykle kunsztownie wykonany i wzbudzający grozę statek. Wszyscy pomyśleli o tym samym. Wspięli się nań po linach, wybili pojedynczych majtków i jak najszybciej postanowili oddalić się z tego miejsca.

- Tia, "Błędny Rycerz", wiedziałem... - rzekł w zadumie Roland.

- Co? - odparł Strup, popijając z kufla piwo, znalezione w pobliskim kambuzie.

Nowy kapitan chciał już swoim sposobem odpowiedzieć: "gówno", w ostatnim jednak momencie, biorąc pod uwagę fakt, że ten piątek był całkiem udany, odpowiedział:

- Nie, nic. "Błędny Rycerz". Podoba mi się ta nazwa...

Zdobyczny o zachodzie słońca okręt obrał trasę na wschód. Legendy mówią, że błądził on parę miesięcy aż do momentu, gdy sztorm go doszczętnie roztrzaskał. Czasami jednak można w przeróżnych tawernach spotkać awanturników i gawędziarzy, którzy widzieli tajemniczego "Błędnego Rycerza" lub rozmawiali z kimś z załogi. W karczmach często usłyszymy pieśni bardów wychwalających czyny dzielnego Kapitana Rolanda lub bosmana Dragona. Nigdy jednak nie dowiemy się, jak było naprawdę i jak zakończyła się historia tej szajki pirackiej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szli w milczeniu. Ciszę towarzyszącą piratom przerywały jedynie przytłumione odgłosy wybuchów z armat oraz denerwujący plusk kapiącej wody. Tunel był kręty i ciasny, przez co musieli pojedynczo przechodzić przez niektóre odcinki. Z czasem to tajemnicze i mające złą sławę miejsce przybrało taki wygląd, jaki wyobrażali sobie piraci z Necroville. Zapalona pochodnia rozświetlająca im drogę ukazywała raz po raz białe czaszki śmiałków, którzy odważyli się przekroczyć Bramę, a także resztki uzbrojenia, którym naiwniacy pragnęli pokonać Zło, bytujące głęboko w czeluściach podziemi. W końcu paraliżującą ciszę postanowił przerwać Baobab.

- Zagłada! - czarnoskóry mag utkwił swoje spojrzenie w nadjedzonym torsie istoty, której płci ani rasy nie dało się zdefiniować z uwagi na brak głowy.

- Milcz idioto! - rozkazał Roland - Nigdy w życiu trupa nie widziałeś? Chyba nie przyglądasz się swoim ofiarą po podpaleniu im tyłków, gdy strzelasz piorunami!

Kapitan rozejrzał się dookoła i stwierdził, że znajdują się w jakiejś krypcie, pełnej naskalnych napisów i malowideł. Kiedyś może zachwycałby się rysunkiem imitującym pojedynek cyklopa z nagą goblinką, lecz w tej chwili bardziej zainteresował go ekwipunek, który pozostawiły po sobie leżący obok trupy.

- Dragon i Strup! - zwrócił się do kompanów - przeszukajcie te truchła, zabierzcie pochodnie i broń. Odwagi wy nędzne piraciny!

Po chwili szli już w blasku żywo tańczących płomieni w pochodniach. Widok wiecznie uśmiechniętego Willowa kontrastował z przerażoną miną Baobaba, który wyglądał tak, jakby nadal rozpamiętywał nagryzionego trupa i szczerze żałował jego śmierci. Przemierzali kolejne metry tunelu, który zdawał się nie kończyć, i cały czas trzymali w gotowości broń. Ich mięśnie były naprężone, oczy i uszy czujne. W każdej chwili gotowi byli rzucić się do walki i odstrzelić łeb każdej istocie, która pojawiłaby się przed nimi.

Ku ich zdziwieniu nie spotkali żadnej bestii, żadnego uosobienia Zła, którego tak się lękali. Mimo wszystko żaden z nich nie poczuł ulgi, bo ta cisza i ten spokój były dla nich gorsze od krzyku, łuku strzałów i dźwięku metalu. Z każdym krokiem w głowie Rolanda brzmiało pytanie - skąd wzięły się te trupy, skoro po drodze nie natknęliśmy się na żadne niebezpieczeństwo? Wkrótce miał dostać odpowiedź na swoje pytanie

- Gdzie my, do cholery, jesteśmy? - odezwał się Dragon - idziemy tędy już z 1000m. Po drodze tylko trupy, szczury i ten smród! Wolałbym już zostać w mieście i ukręcić łeb temu Błędnemu Rycerzowi!

- Ciekawe, czy na górze przeżyły jeszcze jakieś dziwki...- mina Slasha sugerowała, że rzeczywiście jest to teraz najważniejsza kwestia, nad którą próbował usilnie myśleć.

- W gębie już mi zaschło od tego zapalania pochodni - skarżył się Cloudy - wracajmy do Necroville, może rzeczywiście poszły już sobie te przydupasy w śmiesznych hełmach. W "Orlicy" na pewno zostały jeszcze pełne butelki wódki!

Tym rozważaniom nie przysłuchiwali się Uhu i Strup, którzy odeszli od grupy. Po przejściu 150m skończył się wąski tunel i wyszli na otwartą przestrzeń, która była podzielona na dwie części głęboką przepaścią. Nad nią znajdował się most, który swą konstrukcją nie zachęcał do wycieczek na drugą stronę. Mimo wszystko była to jedyna droga, jaka im pozostała.

- Kapitanie! - zawołali jednocześnie.

Chwilę później rozpoczęła się żywa dyskusja na temat tego, kto ruszy na śmiałka przez próchniejące deski tego czegoś, co zapewne tylko w planach miało być mostem. Całą kompanię pogodził Roland, który w czasie dyskusji przedostał się na drugą stronę.

- Hej panienki! Ruszcie te tchórzliwe tyłki To, wbrew pozorom, solidna konstrukcja, ale będę was ubezpieczał, na wypadek gdyby jakiejś panience podwinęła się nóżka! - pomachał do towarzyszy mackami i wykrzywił twarz w ironicznym uśmieszku.

Do śmiechu nie było Baobabowi, który miał iść jako ostatni, lecz uparł się, że poszuka innej drogi. Wreszcie uległ namową kompanów, lecz, jak na ironię, pod jego ciężarem liny zaczęły pękać i Roland rzeczywiście musiał wspomóc swojego towarzysza.

- Zagłada! - były to ostatnie słowa, jakie kapitan i reszta usłyszeli od swego druha podczas przygody w podziemiach.

Przeprawa nad przepaścią była jedynie wstępem do tego, co ujrzeli chwilę później. Tuż przed nimi znajdowała się ogromna kotlina, która swym kształtem przypominała wielki kocioł wyżłobiony w skale. Nie to jednak było najbardziej zaskakujące. Wreszcie odkryli, co spowodowało śmierć wszystkich śmiałków, których trupy widzieli na swej drodze. W oddali, w centrum kotliny, znajdowało się coś na kształ obozu, a w nim dziwne istoty swoimi wyglądem przypominające połączenie człowieka i małpy. Mieli owłosione twarze, długie nosy i pazury, a ich oczy miały czerwony kolor. Ubrane były w w podarte szmaty, które z pewnością ściągały ze swoich ofiar.

- Co to kurwa jest!? - krzyknął Dragon.

Pod każdym z piratów ugięły się nogi. Stali jak sparaliżowani.

- Dlaczego moje złe przeczucia muszę się zawsze sprawdzać...-jęknął Uhu.

- Ciszej kumotrzy, bo nas zobaczą! - skarcił ich Roland - Spróbujemy przedostać się obok nich. Z drugiej strony na pewno jest jakieś wyjście.

Kapitan rozejrzał się dookoła i zobaczył, że po ich prawej stronie ciągnie się wąskie przejście, oddzielone skałami od obozu dziwnych istot.

- Tam! - zwrócił się do towarzyszy pokazując palcem, co ma na myśli. - Naprzód, z życiem!

Dwa razy nie trzeba było im powtarzać. Ruszyli jak pielgrzymka do świętego miejsca, natchnieni wizją przestrzeni, w której będą niewidoczni. Cały misterny plan zepsuł jednak jego twórca, który potknął się o leżącą na ziemi czaszkę i uderzył jedną ze swych macek w ścianę, z której oderwał się duży fragment skały.

- Kurwa! Jak ja nienawidzę piątków! - krzyknął ze złości Roland i wydobył swego cutlasa widząc, że zbliżają się już do nich wściekłe dziwne istoty.

Kompania, jak w prawdziwym wojsku, jednocześnie przygotowała się do walki, lecz bestie były szybsze i, co najbardziej istotne, było ich więcej. O dziwo nie rzuciły się one do wściekłej walki i nie wbijały swych szponów w ciała piratów, choć Baobab i tak został obdarowany głęboką raną na lewym policzku. Istoty chwyciły swymi długimi rękoma całą drużynę i zanieśli w okolice swego obozu, gdzie kapitan i towarzysze zostali dokładnie przywiązani do drewnianego słupa.

- No to wpadliśmy... - odezwał się markotny do tej pory Mooshine, który bezskutecznie próbował oswobodzić sobie ręce. - Osobiście wolałbym zginąć w walce z Błędnym Rycerzem, zamiast zostać zjedzonym przez to...coś! Ej ty kutafonie! Ja wcale nie jestem smaczny!

- Cicho bądź! - rzucił gniewnie Slash - Patrzą się na nas dziwnie...Czego oni chcą? Dlaczego nie zabili nas jak tych pozostałych?

- Zamknijcie się obaj, durnie! - Roland patrzył się w przeciwną stronę i pot zaczął mu spływać na policzki, co bardzo go denerwowało. - Spójrzcie na lewo. Czy tylko mnie się wydaje, że z tamtej strony idzie w naszą stronę coś większego i jakby...bardziej groźnego?

- Może to ich kucharz! - krzyknął podniecony i cały czas uśmiechnięty Willow.

Cała kompania spojrzała na niego z pogardą.

Roland miał rację i rzeczywiście ku nim kierował się stwór podobny do pozostałych, lecz swoim wyglądem i zachowaniem bardziej przypominał człowieka, niż małpę. Ubrany był w długie szaty, na szyi miał naszyjnik z kości, a na długim palcu ogromny pierścień. Podszedł do unieruchomionych piratów i patrzył się na nich chwilę. Następnie odwrócił się do reszty dziwolągów i odezwał się ludzkim głosem.

- Uwolnić ich! - jego głos był donośny, złowrogi.

Dało się poznać, że był to przywódca grupy. Polecenie zostało szybko wykonane i po chwili oszołomieni piraci rozcierali już swoje zdrętwiałe ręce. Istota będąca wodzem cały czas przyglądała się im. Wreszcie odezwała się.

- Nie wiem, kim jesteście, lecz podziwiam was jednak, że odważyliście się dojść aż tutaj. Moi bracia dobrze zrobili, że pozostawili was przy życiu. Umiemy wyczuć intencje ludzi, ich zamiary. Wszyscy ci, których trupy spotkaliście po drodze szli tutaj z zamiarem ograbienia nas, podporządkowania sobie i wykorzystania do własnych głupich celów. Zostali zabici. Wy macie szansę. - istota poruszyła ustami, co z pewnością było rodzajem uśmiechu - Szczerze powiedziawszy to jesteśmy podobni do was i nam też nudzi się czasami. Chce zatem dobić z wami targu. Zagram z jednym z was kości. Jeśli wygracie, jesteście wolni i pokażemy wam bezpieczne wyjście na zewnątrz. Jeśli jednak to ja odniosę zwycięstwo, zostaniecie tutaj i będziecie grać ze mną w karty, kości i nauczycie mnie innych, ludzkich gier. Zgadzacie się?

Piraci spojrzeli na siebie i próbowali zrozumieć to, co usłyszeli. Sam fakt, iż ta dziwna istota mówi do nich był zaskakujący. Jego propozycja stała się zatem czymś niewiarygodnym. Baobab rozglądał się dookoła i już chciał krzyknąć: "Zagłada!", lecz w porę przypomniał sobie, że przysiągł nie odzywać się więcej w tym przeklętym miejscu, gdzie o mało nie zginął w mrocznej przepaści.

Najszybciej zmysły odzyskał Roland, który zrozumiał, że lepiej nie sprzeciwiać się temu czemuś. Mimo to, prawie do rozpaczy doprowadziła go świadomość, że najlepiej z nich w karty potrafi grać Willow, który w tym momencie głaskał się po brzuchu i miał wyraz twarzy, jakby chciał położyć się na ziemi i zasnąć. Była to jednak ich jedyna szansa...

- Zgoda! - odezwał się kapitan - z naszej strony do gry wysyłamy Willowa!

Pochwycił za ramię towarzysza i zaczął mu coś tłumaczyć do ucha. Twarz niezbyt rozgarniętego pirata nagle rozchmurzyła się, a w oczach pojawił dziki błysk. Reszta drużyny patrzyła z trwogą na całe zajście.

To, co wydarzyło się potem wielokrotnie śniło się Rolandowi i z czasem nie potrafił sobie już uświadomić, czy był to jedynie sen, czy też taka sytuacja naprawdę miała miejsce. W jaskini pełnej pochodni, przy małym stoliku siedziała istota będąca czymś pomiędzy człowiekiem i małpą, a na przeciwko niej Willow, cały czas ze swym idiotycznym uśmiechem. Trwała zacięta gra w karty. Dookoła nich biegały dziwolągi, podobne do postaci siedzącej przy stole. Roland z druhami stali obok, patrzyli na kości, od których zależał ich los.

Gra wreszcie zakończyła się. W trzech turach szczęście uśmiechnęło się do piratów i mogli oni odetchnąć z ulgą. Pomimo swej porażki dziwna istota zanosiła się czymś na kształt śmiechu i z radością zaprowadziła ich do wyjścia. Piraci mogli wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem...

- Powiedz mi proszę - zwrócił się Dragon do Rolanda, gdy byli już 500m za wyjściem z podziemi, a słońce chyliło się już zachodowi - co powiedziałeś Willow''owi w jaskini, gdy miał grać w karty z tym...czymś!

Kapitan zaczął się śmiać i dopiero po chwili potrafił odpowiedzieć swojemu towarzyszowi.

- Obiecałem mu, że jeśli wygra, dostanie od nas jedzenia i wódki na tydzień, dziwkę na własność i własny statek, żeby nie musiał być już piratem z przymusu!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Do przejścia przed sobą mieli wąski korytarz liczący jakieś 20 metrów. Gdy już przez niego przeszli dotarli do jaskini wielkości podobnej trzech tawern, w której były klatki, dyby i stare, przerdzewiałe kajdany wskazujące na to, że były to lochy. Na ziemi leżało kilka szkieletów, drużyna wędrująca przez podziemia dokładnie się rozejrzała, można by rzec po każdym zakamarku jaskini. Cloudy, żauważywszy pod leżącym szkieletem kufer zwrócił się do reszty trzymając pochodnię w ręku:

- Hej, tam coś leży.

Moonshine krzyknął z drugiego końca jaskini:

- Więc rusz się i to sprawdź.

Cloudy więc podszedł do dostrzeżonego przez siebie przedmiotu, nogą odsunowszy szkieleta otwarł kufer, w którym znalazł tylko stary klucz. Podszedł do Rolanda i pokazał mu trzymany w dłoni przedmiot pytając:

- Do czego to może być?

- A skąd ja mam to niby wiedzieć? Zostaw, może się do czegoś przyda - odpysknął Roland.

Cała grupa po chwili zebrała się i poszła przed siebie zauważając jakieś stare drzwi. Roland rozkazał Cloudy''owi:

- Widzisz? Ten klucz pewnie do tego.

- Ale dlaczego w takim razie leżał w kufrze pod truposzem, objęty jego kościanymi rękami, jakby to było coś ważnego... - Retorycznie odpowiedział Cloudy.

- Jeszcze niewiemy co jest za drzwiami. Otwórz je. - Stwierdził Roland.

Grupa zdecydowanie podeszła pod drzwi z Cloudy''m na czele, który otwarł drzwi, wszedł i gdy zobaczył co jest w środku oniemiał. Za drzwiami bowiem znajdował się wąski korytarz a na jego końcu ułożone od podłoża do góry kamienie, przypominające stojącego człowieka.

- Nie zbliżać się do tego. Muszę to sprawdzić. - oznajmił Baobab.

Mag podszedł do dziwnie ułożonych kamieni i gdy był już metr od nich, krzyknął:

- To golem!

Gdy próbował się odwrócić i odbiec od potwora, ten go złapał i cisnął za grupę Rolanda. Cała drużyna wyjęła miecze z pochwy i próbowali zrobić nimi krzywdę golemowi, ale nic nie przynosiło rezultatu.

- Nie ma się co dziwić że na niego to nie działa, w końcu to sterta kamieni. - rzekł Moonshine.

Golem zrobił duży zamach i uderzył swoim wielkim ramieniem, ale wszyscy zdążyli odskoczyć. Baobab gdy już podniósł się z podłogi uklękł, położył swe dłonie na podłodze i wymamrotał coś pod nosem. Ziemia zaczęła lekko się trząść ale mimo to wszyscy opierali się o ścianę. Kamień z golema zaczął się kruszyć, a towarzyszył temu dziwny dźwięk jakby zgrzytanie zębów. Gdy kamienna istota była już rozsypana nikt się nie odezwał, poprostu na skinienie głową przez Rolanda, wszyscy odważnie, lecz niepewnie za nim poszli. W końcu znaleźli kamienne zakręcone schody prowadzące w górę, do klapy. Roland wyszedł jako pierwszy, a za nim całe towarzysto. Na zewnątrz była mgła, padał deszcz i słychać było lekkie wyładowania atmosferyczne jakoby miało to zwiastować nadejście burzy. Roland powiedział do wszystkich:

- Zadowoleni że już wyszliście?
- Napewno lepiej tutaj, jak tam. - odparł Dragon.
- Dokładnie - potwierdził Uhu.

Reszta skinęła głowami.

- Tylko dlaczego te podziemia wydawały mi się takie krótkie, a nie słychać już żadnych armat? I kim do cholery był ten Błędny rycerz? - Zapytał Strup.

- Błędnego rycerza spotkałem raz...Gdy jeszcze służyłem w armii królewskiej. Jego twarzy nikt nie widział, cała jest obwiązana chustą, widoczne jest tylko jego lewe oko. Z ostrza jego miecza emanuje mroczna energia. Jeszcze żaden z jego wrogów nie przeżył bezpośredniego spotkania z nim. - opowiedział Roland.

- Jak to, a ty? - zapytał Willow.

- Wtedy jeszcze nie byłem jego wrogiem. Pewnego razu natknęliśmy się na dobrze dowodzoną flotę piratów. Mieliśmy znacznie mniej okrętów, jednym z nich dowodził właśnie Błędny rycerz. Gdyby nie on przegralibyśmy bitwę. Później jednak oskarżono go o zdradę przez kolaborację z piratami i odebrano mu honor oraz wszystkie zaszczyty związane z jego rangą. Teraz jak widzicie to on sam jest piratem, ale zależy mu tylko i wyłącznie na zemście.

- Skoro tak to dlaczego zaatakował Necroville? - odparł Moonshine.

- Właśnie tego chcę się dowiedzieć. Jego wojsko nie dorównuje liczebności królewskiej armii, więc musiał mieć powód żeby tutaj przybyć. Muszę się z nim spotkać, pewnie jeszcze mnie pamięta. Kto idzie ze mną? - pyta Roland.

- Jaa, ja! - wykrzyknęła drużyna.

Grupa towarzyszy udała się tym razem nie przez podziemia, ale przez lekkie zalesione wzniesienia. Zajęło im to jeden dzień, ale gdy mieli już widok na miasto nie widzieli już żadnej bitwy, a jedynie rzezimieszków popleczników Błędnego rycerza wyładowujących zaopatrzenie z okrętów do miejscowych magazynów. Roland i jego towarzysze udali się do bramy miasta, gdzie otoczyli ich piraci. Ronald zakomunikował:

- Chcę się widzieć z waszym przywódcą.

- Oddajcie broń, a was puścimy - rzekł pirat.

Roland nakazał towarzyszom zostać i poczekać, podczas gdy sam zdjął z pasa pochwę z cutlasem i udał się prosto do siedziby Błędnego rycerza. Gdy już dotarł na miejsce, podszedł do niego i zaczął od pytania:

- Czego tutaj szukasz? Wiem, że pragniesz zmesty na Trorgharze, królewskim generale.

- Owszem, masz rację. Ale nie mam wystarczająco dużo ludzi do walki z nim dlatego potrzebuję czegoś silniejszego niż ludzie. - odparł Rycerz.

- O czym ty mówisz?

- Nie spotkałeś niczego w podziemiach? - powiedział rycerz.

- Żartujesz sobie? Niby jak byś chciał przekonać do siebie...golu..golema?

- A to już moja sprawa jak. Przydałbyśmi się jednak, ty i twoi znajomi.

- Co dostaniemy w zamian?

- Niech pomyślę...miasto, okręty, wojsko i bogactwo.- Zaproponował rycerz.

Roland poszedł do jego kompanów czekających przed bramą i przedstawił im ofertę Błędnego rycerza.Wszyscy się zgodzili, jedynie Baobab miał co do tego pewne wątpliwości, ale nikomu ich nie przedstawił i poszedł za innymi.

W nocy, Błędny rycerz kazał zwołać nowo zrekrutowanych na plac zgromadzeń w centrum miasta. Na środku placu było namalowane okrągłe koło przypominające pentagram. Rycerz rozkazał Baobab''owi wejść w środek tego koła i dał mu zwój, który kazał przeczytać.. Baobam wypowiedział na głos słowa zapisane w zwoju i po chwili cała wyspa zaczęła drżeć. Piraci się pobudzili, a z ziemi zaczęły wychodzić golemy i to nawet jeszcze wieksze od tego, którego spotkali w podziemnym tunelu. Dragon z wściekłością w oczach stwiedził do Błędnego rycerza:

- Nie mówiłeś, że to tak będzie wyglądać!

Na co ten drugi odpowiedział:

- Masz racje, nie mówiłem, ale to teraz i tak nieważne. Stało się co chciałem i teraz w końcu mogę dokonać zemsty,a wy nie jesteście mi już do niczego potrzebni.

Baobab oznajmił:

- Błędny rycerzu, zapomniałeś tylko, że władzę nad golemami ma ten, czyjego krew dotknie tego zwoju.

Baobab wyjął więc szybko sztylet, rozciął sobie dłoń i poplamił zwój kroplami swojej krwi. Nakazał golemom zgładzić Błędnego rycerza i jego piratów, jak też się stało. Po wydanym i spełnionym rozkazie golemy rozpadły się, a grupa towarzyszy, której przewodził Roland zabrała jeden z większy okretów przycumowanych do brzegu i odpłyneła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szli długimi krętymi tunelami dobre dwie godziny,aż w końcu ujrzeli światłość,w którą bez wahania wstąpili.
Znaleźli się na piaszczystej plaży.Jakże ich zdziwienie było wielkie gdy ujrzeli kobiety ubrane w czerwone suknie
mało tego na morzu stał olbrzymi statek.
-Kim jesteście-zawołał głośno Roland
-To kim jesteśmy nie powinno cię interesować.Ale ja widzę że jesteście piratami,toteż umiecie prowadzić statek.
-Spostrzegawcza-powiedział drwiąco Dragon-i jakie piękne!
-Zamilcz gnido-powiedziała kobieta-mam dla was propozycje.Widzę że zostaliście z niczym,a my potrzebujemy
kogoś kto poprowadzi statek...statek który jeżeli przystaniecie na propozycję będzie wasz.Musicie tylko zapłynąć z nami
tam gdzie chcemy.
-Macie statek a załogi nie?
-Załogę zaatakowały ścierwojady.Tylko my przeżyłyśmy.
-Coś mi tu śmierdzi-powiedział Roland.
-Jeżeli coś tu śmierdzi to tylko ty,piracie.Chcecie statek czy nie?
-Bierzmy te robotę,one zastąpią nam dziwki!-Krzyknął Slash
-Zgoda,nic nie mamy do stracenia,możemy tylko zyskać-Rzekł Roland.
Kobiety zaczęły wchodzić na statek.Wcześniej się przedstawiła i omówiły z Rolandem wszystkie szczegóły.
Roland i jego ludzie nie wiedzieli w jakie gówno się pakują...

Sześć kobiet zbudziło się jednocześnie, echo ich krzyków wciąż jeszcze odbijało się
od ścian zatłoczonej kajuty oficerskiej. Siostra Ulicia słyszała w mroku, jak tamte z trudem
oddychają. Starając się uspokoić przyspieszony oddech, przełknęła ślinę i natychmiast się
skrzywiła, poczuwszy ostry ból w gardle. Powieki miała wilgotne, lecz wargi tak spieczone,
iż ze strachu, że popękają i zaczną krwawić, musiała je zwilżyć językiem.
Ktoś dobijał się do drzwi. Jego krzyki brzęczały głucho w uszach Ulicii. Nie zaprząta-
ła sobie jednak głowy znaczeniem wykrzykiwanych słów; ów człowiek nic nie znaczył.
Wyciągnąwszy drżącą dłoń ku środkowi czarnej jak węgiel kajuty, siostra Ulicia
uwolniła strumień swojej Han, esencji życia i ducha, i skierowała iskrę ku wiszącej na niskiej
belce lampie naftowej. Knot posłusznie zapłonął, a smużka dymu chwiała się w rytm kołysa-
nia statku.
Pozostałe kobiety, również nagie, siedziały i wpatrywały się w słaby żółtawy płomyk,
jakby oczekiwały odeń zbawienia lub zapewnienia, że wciąż jeszcze żyją i że ujrzą światło.
Widok płomienia sprawił, że po policzku Ulicii spłynęła łza. Przedtem czerń pozbawiała
Siostrę oddechu niczym góra czarnej, wilgotnej ziemi. Jej posłanie było zimne i wilgotne od
potu, ale nawet gdy się nie pociła, w słonym powietrzu i tak wszystko było zawsze wilgotne,
zwłaszcza że od czasu do czasu fale spadały na statek i woda ściekała na pokład. Ulicia daw-
no już zapomniała, jak wyglądają suche ubrania czy nie przemoczona pościel. Nienawidziła
tego statku, panującej na nim bez przerwy wilgoci, obrzydliwych zapachów, nieustannego,
przyprawiającego ją o mdłości kołysania. Lecz przynajmniej żyła i dzięki temu mogła go
nienawidzić. Delikatnie przełknęła ślinę, pozbywając się z ust smaku żółci. Starła palcami
ciepłą wilgoć zalegającą nad oczami i spojrzała na wyciągniętą rękę - czubki palców połyski-
wały krwią. Niektóre z Sióstr, jakby ośmielone jej przykładem, uczyniły ostrożnie to samo.
Każda miała krwawe zadrapania na powiekach, dokoła brwi i na policzkach - ślady po tym,
jak desperacko, acz bezskutecznie usiłowały rozewrzeć powieki i wyrwać się z sideł snu, snu,
który nie był snem.
Siostra Ulicia starała się odzyskać jasność myślenia. To musiał być zwykły koszmar.
Z trudem oderwała wzrok od płomyka i spojrzała na pozostałe kobiety. Siostra Tovi garbiła
się na dolnej koi naprzeciwko. Grube fałdy skóry na jej bokach obwisły i wydawało się, że
dopasowują się do posępnego wyrazu poznaczonej zmarszczkami twarzy, kiedy wpatrywała
się w lampę. Siwe, kręcone włosy Siostry Cecilii, zwykle starannie ułożone, sterczały teraz na
wszystkie strony, a nie znikający z jej oblicza uśmiech, gdy patrzyła ze swego miejsca obok
Tovi, zastąpiła poszarzała maska strachu, Ulicia pochyliła się trochę i spojrzała na górną koję.
Siostra Armina - nie tak stara jak Tovi czy Cecilia, a raczej w wieku Ulicii i wciąż jeszcze
atrakcyjna - wyglądała na półprzytomną. Zrównoważona zazwyczaj Armina ocierała drżący-
mi palcami krew z powiek.
Po drugiej stronie wąskiego przejścia, na kojach nad Tovi i Cecilią, siedziały dwie
najmłodsze i najbardziej opanowane Siostry. Nieskazitelne policzki Siostry Nicei przecinały
krwawe zadrapania. Kosmyki blond włosów przylgnęły do splamionej potem, łzami i krwią
twarzy. Siostra Merissa, równie piękna jak Nicei, przyciskała koc do nagich piersi - nie ze
skromności, ale z przeraźliwego strachu. Jej długie, ciemne włosy tworzyły splątaną gęstwinę.
Pozostałe Siostry były starsze i po latach ćwiczeń wprawnie posługiwały się ujarz-
mioną mocą, lecz Nicei i Merissa miały rzadko spotykane, wrodzone mroczne umiejętności -
talent, którego nie zastąpi największe nawet doświadczenie. Przenikliwsze, niż można by się
spodziewać po osobach w ich wieku, nie dawały się omamić sympatycznym uśmiechom
i uprzejmościom Cecilii lub Tovi. Młocie i pewne siebie Siostry doskonale wiedziały, że
Cecilia, Tovi, Armina, a zwłaszcza Ulicia, gdyby tylko zechciały, mogłyby je z łatwością
rozerwać na strzępy. Jednak ta świadomość w niczym nie umniejszała ich opanowania
i biegłości - były jednymi z najgroźniejszych kobiet. Opiekun wybrał je właśnie ze względu
na ich zdecydowaną wolę zwycięstwa.
Widok dobrze jej znanych kobiet znajdujących się w takim stanie mógł wytrącić
z równowagi, ale dopiero niepohamowane przerażenie Merissy naprawdę wstrząsnęło Ulicia.
Nigdy przedtem nie spotkała Siostry tak opanowanej, tak nieskorej do wzruszeń, tak bezlitos-
nej i nieugiętej jak Merissa. Ta kobieta miała serce z czarnego lodu.
Ulicia znała Merissę od blisko stu siedemdziesięciu lat i nie mogła sobie przypomnieć,
by przez ten czas choć raz widziała ją płaczącą. A teraz Merissa łkała.
Ulicia czerpała siłę z widoku odrażającej słabości tamtych i prawdę mówiąc, cieszyło
ją to - była ich przywódczynią, była silniejsza od nich.
Dobijającym się mężczyzną okazał się Roland, chciał się dowiedzieć, co to za zamieszanie
i skąd te krzyki. Ulicia zionęła gniewem ku drzwiom.
- Zostaw nas w spokoju! Jeśli będziesz nam potrzebny, wezwiemy cię!
Stłumione przekleństwa oddalającego się Rolanda wkrótce ucichły.Jednak coś kazało mu wrucić i wsłuchać się w rozmowe kobiet,
Nie wiedział jakie będą tego konsekwencje...
Słychać było jedynie łkanie Merissy i trzeszczenie wręg kołyszącego się na wzburzonych falach statku.
- Przestań się mazać, Merisso - warknęła Ulicia. Skarcona spojrzała na nią. W jej
ciemnych oczach wciąż jeszcze widać było przerażenie.
- Nigdy przedtem tak nie było. Tovi i Cecilia przytaknęły jej.
- Wypełniłam jego swolę,czemuż to uczynił?Przecież go nie zawiodłam...
- Gdybyś go zawiodła były byśmy tam razem z siostrą Lilianą-powiedziała Ulicja
-I ty ją widziałaś? Była... - Armina wzdrygnęła się.
- Widziałam ją. - Obojętny ton głosu Ulicii miał ukryć jej przerażenie.
Siostra Nicei odgarnęła z twarzy splątany kosmyk wilgotnych blond włosów. Opanowała się i powiedziała nor-
malnym tonem:
- Siostra Liliana zawiodła Pana.
Spojrzenie Siostry Merissy, której łzy już zasychały, pełne było lodowatej pogardy.
- Płaci cenę zawodu, jaki sprawiła. - Chłód w jej głosie przybrał na sile jak zimowy szron na szybach. - I będzie ją
płacić przez wieczność. - Merissa niemal nigdy nie pozwalała, by na jej gładkiej twarzy malowały się jakiekolwiek uczu-
cia, tym razem jednak ściągnęła brwi w krwiożerczym gniewie. - Postąpiła wbrew twoim rozkazom, Ulicio, wbrew rozka-
zom Opiekuna. Zniweczyła nasze plany. To jej wina.
Liliana rzeczywiście zawiodła Opiekuna. Gdyby nie ona, nie tkwiłyby na tym przeklętym statku. Ulicia aż poczer-
wieniała ze złości, gdy pomyślała o pysze tamtej kobiety. Liliana chciała chwały tylko dla siebie. Ma to, na co zasłużyła.
Ale i tak Ulicia przełknęła nerwowo ślinę na wspomnienie widoku jej męki i nawet nie poczuła ostrego bólu gardła.
- Ale co z nami? - spytała Cecilia. Znów się uśmiechała, lecz raczej przepraszająco niż wesoło. - Musimy uczynić
to, co nakazał ów... człowiek?
Ulicia przesunęła dłonią po twarzy. Jeśli to była prawda, jeśli naprawdę wydarzyło się to, co zobaczyła, nie miały
czasu na wahania. Ale to nie mogło być nic więcej niż zwykły koszmar senny, dotychczas jedynie Opiekun przychodził do
niej we śnie, który nie był snem. Tak, to na pewno był tylko koszmar senny. Ulicia obserwowała pływającego w nocniku
karalucha. Gwałtownie podniosła wzrok.
- Ów człowiek? Nie widziałaś Opiekuna? Widziałaś jakiegoś człowieka?
- Jaganga - odparła drżąca Cecilia.
Tovi uniosła dłoń ku ustom, żeby ucałować palec serdeczny - był to starożytny gest szukania opieki Stwórcy,
nawyk nabyty pierwszego dnia szkolenia nowicjuszki. Wszystkie nauczyły się go wykonywać każdego ranka po prze-
budzeniu, a także w chwilach cierpienia. Tovi wykonała zapewne ów gest tysiące razy, podobnie jak one wszystkie. Siostra
Światła była symbolicznie zaślubiona Stwórcy, spełniała jego wolę. Ucałowanie serdecznego palca stanowiło rytualne od-
nowienie tych ślubów.
Nie wiadomo jednak, czym skończyłby się teraz ów pocałunek, skoro zdradziły. Przesąd głosił, że oznacza on
śmierć tej, która oddała swą duszę Opiekunowi: Siostra Mroku umrze, jeżeli pocałuje serdeczny palec. Chociaż nie było
pewne, czy rzeczywiście rozgniewa to Stwórcę, nie było wątpliwości, że wzbudzi to gniew Opiekuna. Dłoń była już
w połowie drogi ku ustom, kiedy Tovi zdała sobie sprawę, co czyni, i gwałtownie ją cofnęła.
- Wszystkie widziałyście Jaganga? - Ulżcia popatrzyła po kolei na każdą, a one przytaknęły. Wciąż migotał w niej
płomyczek nadziei. - A więc widziałyście imperatora. To nic nie znaczy. - Nachyliła się ku Tovi. - Czy słyszałaś, by mówił
cokolwiek?
Tovi podciągnęła okrycie aż pod brodę.
- Byłyśmy tam wszystkie, jak za każdym razem, gdy wzywa nas Opiekun. Siedziałyśmy półkolem, nagie, jak
zawsze. Ale to Jagang się zjawił, a nie Pan.
Z górnej koi dobiegł ich cichy szloch Arminy.
- Cicho! - nakazała Ulicia i ponownie skupiła uwagę na roztrzęsionej Tovi. - Ale co powiedział? Jak brzmiały jego
słowa?
Tovi wbiła wzrok w podłogę.
- Powiedział, że nasze dusze należą teraz do niego. Powiedział, że należymy do niego i że może z nami zrobić, co
zechce. Oznajmił, że mamy jak najszybciej się u niego stawić, bo w przeciwnym razie pozazdrościmy Siostrze Lilianie jej
losu. - Spojrzała w oczy Ulicii. - Powiedział, że pożałujemy, jeśli każemy mu czekać. - Zapłakała. - A potem pokazał mi, co
czeka tych, którzy mu się narażą.
Ulicia poczuła nagły chłód i zdała sobie sprawę, że i ona otuliła się przykryciem. Z trudem zmusiła się, żeby je
opuścić na kolana.
- Armina? - Z góry dobiegło ciche potwierdzenie. - Cecilia? - Zapytana skinęła głową. Ulicia spojrzała na Siostry
zajmujące przeciwległą górną koję: choć z trudem, udało im się jednak zapanować nad sobą. - No i? Czy wy również
słyszałyście te słowa?
- Tak - potwierdziła Nicei.
- Dokładnie te sarnę - rzuciła obojętnie Merissa. - Liliana to na nas sprowadziła.
- Może Opiekun nie jest z nas zadowolony i oddał nas na służbę imperatorowi, byśmy w ten sposób zapracowały
na powrót do jego łask - zastanawiała się Cecilia.
Merissa wyprostowała się dumnie. Spojrzenie miała równie lodowate jak serce.
- Przysięgłam i ofiarowałam Opiekunowi moją duszę. Skoro mamy służyć temu wulgarnemu bydlakowi, żeby
odzyskać łaskę naszego Pana, to będę służyć. Jeżeli będzie trzeba, nawet lizać jego stopy.
Ulicia przypomniała sobie, że w tamtym śnie, który nie był snem, Jagang - zanim opuścił półkole - nakazał Merissie
wstać. Potem niespodziewanie wyciągnął rękę, chwycił krzepkimi palcami prawą pierś Merissy i ściskał ją dopóty, dopóki
pod Siostrą nie ugięły się kolana. Ulicia spojrzała na jej pierś i zobaczyła fioletowe siniaki.
Merissa nie starała się przykryć i spokojnie spojrzała Ulicii w oczy.
- Imperator powiedział, że pożałujemy, jeśli każemy mu czekać. Siostra Ulicia usłyszała to samo. To, co zrobił Ja-
gang, graniczyło z lekceważeniem Opiekuna. Jak imperator zdołał zająć miejsce Opiekuna w tym śnie, który nie był snem?
Uczynił to - i tylko to się liczyło. Przytrafiło się to każdej z nich. To nie był zwyczajny sen.
Nikły płomyczek nadziei zgasł i żołądek Ulicii skurczył się z przeraźliwego strachu. I ona poznała przedsmak tego,
co czeka nieposłusznych. Krew, która zakrzepła nad oczami, przypomniała Siostrze, jak bardzo pragnęła uciec z owej lek-
cji. To się naprawdę wydarzyło - wszystkie to wiedziały. Nie miały wyboru. Nie było chwili do stracenia. Kropla lodowa-
tego potu spływała między piersiami Ulicii. Jeśli się spóźnią...
Zeskoczyła z posłania.
- Zawróćcie statek! - wrzasnęła, otwierając gwałtownie drzwim,Roland zdążył wejść do kajuty. - Natychmiast zawróćcie statek!
W korytarzu nie było nikogo (tera oczywiście). Siostra z krzykiem ruszyła na pokład. Pozostałe biegły za nią, uderzając po drodze
w drzwi kajut. Ulicia nie traciła na to czasu - to sternik wyznaczał kurs statku i posyłał marynarzy do żagli.
Gdy Siostra Ulicia z trudem odrzuciła klapę luku, powitał ją mrok: świt jeszcze nie nadszedł. Nad ciemną pow-
ierzchnią morza wisiały ołowiane chmury. Kiedy statek ześliznął się z potężnej fali i przez moment zdawało się, że wpa-
dają w czarną otchłań, tuż za relingiem zabieliła się piana. Pozostałe Siostry wypadły na wilgotny od morskiej wody
pokład.
- Zawróćcie statek! - wrzasnęła Ulicia do członków drużyny rolanda, którzy w niemym zdumieniu spoglądali na kobiety.
Ulicia mruknęła jakieś przekleństwo i popędziła na rufę, ku sterowi. Pięć Sióstr rzuciło się za nią po nasmołowanym
pokładzie.Dragon poczuł, że ktoś chwyta go za bluzę, i podniósł głowę, by sprawdzić, co się dzieje. Z luku u jego stóp wy-
dostawało się światło latarni, ukazując twarze czterech ludzi kierujących rumplem. W pobliżu brodatego Dragon zgro-
madzili się marynarze i stali, wpatrując się w sześć kobiet.
Ulicia z trudem łapała oddech.
- Co z wami, opieszali głupcy? Nie słyszeliście, co powiedziałam? Kazałam zawrócić statek!
Nagle pojęła, dlaczego się tak gapią - ona i pozostałe Siostry były nagie. Merissa stanęła u boku Ulicii, dumnie wy-
prostowana, jakby osłaniała ją sięgająca pokładu szata.
- No, no. Wygląda na to, że paniusie przyszły się zabawić - odezwał się Slash, przyglądając się młodszej
kobiecie.
Merissa, chłodna i nieprzystępna, spojrzała władczo na uśmiechającego się lubieżnie Slasha.
- Wszystko, co moje, należy tylko do mnie i nikomu nie wolno na to patrzeć, dopóki mu nie pozwolę. Natychmiast
przestań mi się przyglądać albo się tym zajmę.
Gdyby Slasch miał dar i władał nim tak mistrzowsko jak Ulicia, wyczułby, że Merissę otacza nimb mocy.Męszyżni
wiedzieli jedynie, że pasażerki są bogatymi szlachciankami płynącymi do dziwnych, odległych miejsc, i nie
zdawali sobie sprawy, z kim naprawdę mają do czynienia. Roland wiedział, że są Siostrami Światła, lecz Ulicia
zakazała mu informować o tym innych.
Slasch drwił z Merissy, poruszając obscenicznie biodrami i przybierając pożądliwe miny.
- Nie bądź taka sztywna, dziewuszko. Nie przyszlybyście tu w takim stroju, gdybyście miały na myśli coś innego
niż my.
Powietrze dokoła Merissy, zasyczało. Krew splamiła w kroczku spodnie Slasha. Wrzasnął i podniósł oszalałe oczy.
Wyszarpnął zza pasa długi nóż, po czym z krzykiem rzucił się ku kobiecie, najwyraźniej chcąc ją zabić.
Pełne usta Merissy uśmiechnęły się zimno.
- Ty sprośna szumowino, wysyłam cię w lodowate objęcia mojego Pana - mruknęła do siebie.
Ciało mężczyzny popękało niczym zdzielony kijem przejrzały melon, a uderzenie mocy wyrzuciło je za burtę.
Krwawy ślad znaczył jego drogę przez deski. Mroczna woda niemal bezgłośnie pochłonęła zwłoki. Pozostali marynarze
skamienieli ze zdumienia.
- Macie patrzeć wyłącznie na nasze twarze. Nie ważcie się spoglądać na cokolwiek innego - syknęła Merissa.
Tamci potaknęli tylko, zbyt przerażeni, żeby się odezwać.Cloudy spojrzał bezwiednie na ciało Merissy, jakby jej
zakaz wyzwolił w nim niepowstrzymany odruch. Strwożony zaczął się natychmiast usprawiedliwiać, lecz cięła go po oc-
zach ostrym niczym topór bojowy uderzeniem mocy. Wypadł za burtę jak tamten.
- Wystarczy, Merisso. Myślę, że zrozumieli lekcję - powiedziała cicho Ulicia.
Spojrzały na nią lodowate, zamglone Han oczy.
- Nie pozwolę, żeby patrzyli na to, co do nich nie należy. Ulicia uniosła znacząco brew.
- Potrzebujemy ich, żeby wrócić. Nie zapomniałaś chyba, że się nam spieszy?
Merissa popatrzyła na marynarzy, jakby obserwowała kłębiące się u jej stóp robactwo.
- Oczywiście, że nie, Siostro. Musimy natychmiast wracać.-Ulicia odwróciła się i stwierdziła, że właśnie zjawił się
Roland. Stał za nimi z otwartymi szeroko ustami.
-Jak śmiałaś zabić moich ludzi...-Krzyknął ta jednak przerwała i rzekła.
- Zawróć statek, kapitanie - poleciła. - Natychmiast. Wysunął język i oblizał wargi, a następnie przebiegł wzrokiem
po twarzach Sióstr, patrząc im kolejno w oczy.
- Teraz chcesz zawracać? Dlaczego?-Ulicia wyciągnęła w jego stronę palec.
- Dobrze ci zapłaciłyśmy, kapitanie, żebyś zabrał nas tam, dokąd chcemy, i wtedy, kiedy chcemy. Mówiłam, że
umowa nie daje ci prawa zadawania pytań, i obiecałam, że obedrę cię ze skóry, jeżeli pogwałcisz któryś z jej punktów. Jeśli
wystawiasz mnie na próbę, przekonasz się, że nie jestem tak pobłażliwa jak Merissa. Nie obiecuję szybkiej śmierci. A teraz
zawróć statek, i to już!
-A może to dla tego chcesz zawrucić bo kazał ci to zrobić Nawiedzający sny?
-Podsłuchiwałeś nędzny robaku?Jesteś naprawdę głupi że o tym mówisz ale dobrze się składa.Dam ci wybór albo będziesz służył mnie
i mojemu panu albo zginiesz ciężką i powolną śmiercią.Co wybierzesz?Zycie czy śmierć?...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Strup miał rację. Im bardziej kompani posuwali się w głąb tunelu tym widok był mniej zachęcający. Smród wszechobecnej uryny tak drażnił nozdrza, że wszyscy najchętniej opuściliby to przeklęte miejsce, lecz wiedzieli, że jest to ostatnia rzecz na jaką zgodziłby się Roland, który co chwilę przystawał, rozglądał się, po czym kroczył dalej.
W tunelu panowała grobowa cisza. Słychać było tylko mlaskanie Moonshine''a, który widocznie ukończywszy swój ,,posiłek" grzebał między zębami wyskrobójąc resztki przegniłego mięsa.
Roland znów zatrzymał się i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przemierzył całą zgraję piratów wymownym spojrzeniem.

- Coś tu chyba człapie! - wyjęknął Dragon skrobiąc się po swej pustej głowie.

- Brawo! - wykrzyknął Roland - A już myślałem, że pod tym zakutym łbem są tylko trociny brodzące w denaturacie.

Po chwili zza rogu wyłoniła się jakaś sylwetka. To był Vortex.

- Gdzie rześ się do chuja-pana podziewał!? Wiesz co się tam na górze dzieje? - wrzasnął Willow pieniąc się przy tym niczym rozwcieczony kojot.

Vortex puścił te uwagi mimo uszu i zwrócił się do Rolanda:

- Ratuj! ... to coś ... tam! - wymamrotał i wskazał sam nie będąc pewien co i gdzie.

Roland przeraził się choć nie dał tego po sobie poznać. Z Vortexem stoczyli niejeden bój i nigdy nie widział go w takim stanie.

- Uspokój się! Co się stało? Gdzie pozostali? - zasypał pytaniami kapitan.

- Ehh... A więc, gdy to wszystko się zaczęło postanowiliśmy was szukać... to znaczy: ja, Sax, Julia i ten popiepszeniec Ogopogo, ale poszukiwania sczezły na niczym, więc pomyślałem co zrobiłbym na twoim miejscu. Do tunelu trafiliśmy widocznie na niedługo przed wami. Nic nie zapowiadało, że...

- No gadaj! - wyrwał się Uhu, który widocznie zainteresował się całą sprawą i nie na rękę było mu przesiadywanie w tym ponurym miejscu.

- Stul pysk i daj mu dokończyć! - odezwał się Baobab po czym spojrzawszy na Vortexa rzekł:

- Kontynuuj proszę

- Dziękuję. Chodzi o to, że ... Oni wszyscy są martwi! Na chwilę zostawili mnie samego. Mieli się tylko rozejrzeć. Długo nie wracali, więc poszedłem ich śladem, ale widok jaki mnie czekał mroził krew w moich żyłach. Rozszarpane zwłoki i tylko krew, krew, krew!!!

- Wystarczy - rzekł spokojnym tonem Roland - Nie jesteśmy tu sami, więc od tej pory musimy się trzymać razem. Czy to jest kurrrwa jasne?!

- Tak jest! - odparli zgodnie jak jeden mąż co miało miejsce nad wyraz rzadko i zwykle wtedy, gdy chodziło o kolejną kolejkę rumu.

Od tej pory panowała cisza jeszcze większa niż przedtem. Zapytacie jak to możliwe? Ano! Po prostu Moonshine przestał mlaskać.
Po niedługiej wędrówce dotarli do miejsca, gdzie cała woda i inne substancje spływały do jednego miejsca. Prawdziwe szambo.

- Ja już nie mogę - stęknął Slash.

- Cierpliwości - skomentował pokrótce Vortex.

Nagle głośny plusk przerwał tą ,,żywą" dyskusję.

- Nadchodzą!!! - wrzasnął Cloudy, który oprócz swego gorącego oddechu mógł pochwalić się naprawdę nie najgorszym słuchem.

Po chwili spod wody wynurzył się tuzin olbrzymich, człekokształtnych monstrów, na których porównanie do jakichkolwiek istot było zbyt mało czasu. Teraz liczyło się tylko to by uchronić swój zad.

- Chodźcie ty obślizgłe robale! Urządzę wam taką jadkę, że nie pozna was rodzona matka hahaha! - ryknął Dragon po czym wystrzelił z rusznicy rozbryzgując na ścianie głowę jedenj z bestii.

Jacy to z nich awanturnicy nie byli to jedno, ale zapało do walki nie można im było odmówić. Strup miotał bełtami z kuszy jak opętany, Cloudy pluł ogniem na prawo i lewo, a Baobab z Uhu stanowili naprawdę przerażający duet. Willow z kolei miażdzył kończyny bestii swym ołowianym ciosem, a i Moonshine nie ustępował mu dźgając potwory z chirurgiczną precyzją. Roland, Vortex i Slash stanowili szermierczy tercet, a macki tego pierwszego siały prawdziwą zagładę.
Walka szybko dobiegła końca i co najważniejsze bez strat własnych. Ich serca biły tak mocno, że omal nie powyskakiwały z piersi.

- Co to za diabelstwo? - zapytał Dragon, choć wolał nie znać odpowiedzi na to pytanie.

Roland rozejrzał się i postanowił przeszukać zwłoki pokonanego ścierwa. Była to słuszna decyzja, gdyż jeden z człekokształtnych, który swymi rozmiarami wyraźnie odróżniał się od reszty - prawdopodobnie wyższy rangą - miał przy sobie starą, poszarpaną i pożółkłą od słonej wody rycinę.
Na tej nazwałbym to mapie czarnym krzyżem zaznaczone był Necroville.
Roland był tak pochłonięty odczytywaniem pozostałych znaków, że dopiero po chwili spostrzegł, że jest sam.

- Gdzie oni się podziali do kurwy nędzy? - pomyślał.

Wówczas ciemność ogarnęła cały tunel. Roland zląkł się.

- Ehh... Ciemno tu jak w dupie Murzyna - wysapał.

I nagle poczuł na ramieniu dotyk czyjejś ręki. To był Baobab.

- Przepraszam PRZYJACIELU - wyjęczał głosem wykastrowanego pisklaka Roland.

- Nie chowam do ciebie urazy są ważniejsze sprawy... - odparł Murzyn.

- Co się dzieje? - zapytał rozkojarzony kapitan.

- Musimy się stąd wynosić, nie wiem co z resztą, ale udało mi się znaleźć to.

I wówczas oczom Rolanda ukazała się rycina łudząco podobna do tej, którą sam znalazł. Od razu rzucił mu się w oczy napis ,,Błędny rycerz" oraz rysunek przedstawiający twierdzę - prawdopodobnie siedzibę tego Mrocznego Pana.

- Cieszę się Baobab, że ze mną jesteś. Chyba pora to wszystko wyjaśnić. Spójrz, na tej mapie zaznaczona jest wyspa. Jak myślisz czy nie powinniśmy złożyć wizyty jej gospodarzowi?

- Ooo tak! - wyraził zadowolenie czarny kompan - Ale jak się tam dostaniemy?

- Niech cię o to głowa nie boli - odparł skrobiąc się po swoim kilku... kilkutygodniowym zaroście Roland jednoscześnie wskazując wyjście z tunelu.

Ale o tym co spotkało ich w drodze na wyspę Błędnego Rycerza i czy udało się im uratować kompanię opowiem innym razem, przy okazałym kuflu czegoś mocniejszego. Teraz pozwólce, że udam się na spoczynem bo podobnie jak Roland nie cierpie piątków. Kto wie, może znam go lepiej niż wam się wydaje?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Panie Szymonie Madeja aka viwern7, ładnie to być na nagrodę aż tak pazernym, żeby wklejać fragmenty z innej książki i podmieniać imiona jeszcze z błędami ? Myślę, że skoro nagroda jest taka sowita, to i praca włożona w to, aby ją wygrać, powinna być wielka...a to jest po prostu żałosne. Aby nie rzucać słów na wiatr, podaję od razu autora i książkę: Terry Goodkind i trzeci tom powieści "Miecz prawdy", czyli "Bractwo czystej krwi". Proszę wkleić fragment "Sześć kobiet zbudziło się jednocześnie" do wyszukiwarki i już wyświetlą się dziesiątki wyników do pobrania z pewnej nie do końca legalnej strony. Zatem nie muszę mówić nikomu, jakie działanie wobec tej pracy powinno zostać podjęte.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Roland wraz z swoimi kamratami ruszył w głąb ciemnego i cuchnącego korytarza.
Wszyscy czuli że nie przejdą przez podziemia spokojnie, wiedzieli że coś się wydarzy coś złego...

-Czujecie ten okropny fetor ? spytał Strup

-Śmierdzi jak twoje onuce powiedział Dragon

-Cicho bądźcie kretyni warknął Roland

-Coś się poruszyło za rogiem

Roland ujrzawszy cień za rogiem rzucił w jego kierunku pochodnie. Światło płonącej pochodni oświetliło to coś co stało za rogiem , a było to niezmiernie brzydkie. Poczwara ta miała zieloną cerę była niska i miała wielki garb , za strzępów ubrań widać było kości i resztki skóry.Strup od razu przymierzył do poczwary z swojej kuszy już chciał puszczać cięciwę leczu usłyszał straszny głos mówiąc.

-Nędzny człowieku nie radzę

-Zdziwiony Roland spytał kim jesteś ?

-Nie ważne "kim jestem" wynoście się z mojego domu !!!

-Powiedz dziwolągu co stoi na przeszkodzie abym nie wpakował ci bełtu z kuszy prosto w oczy rzekł Strup.

-Możesz mnie zabić ale ty także zginiesz, za mną stoją moi pobratymcy gotowi odgryźć wam głowy i wypić waszą krew

-Roland przerażony powiedział: nie przybywamy w złych zamiarach i opowiedział całą historię temu dziwnemu stworzeniu. Okazało się że te poczwary są ghulami , myślącymi stworzeniami które niegdyś były ludźmi ale umarli i w skutek niewyjaśnionych przyczyn po paru latach w grobie obudzili się. Ghule opowiedziały im że zamieszkały w tych podziemiach bo nie chciały zabijać ludzi. Chwile później nastąpił wielki huk , drzwi przez które weszli wyleciały a na schody za nimi wskoczyli żołnierze którzy wcześniej atakowali miasto.

-Jeden z ghuli chrapliwym głosem powiedział do Rolanda pomożemy wam jeśli obiecacie że potem wyniesiecie się z naszej wyspy i nigdy nie wrócicie .

-Roland nie miał wielkiego wyboru zgodził się

Żołnierze ruszyli na nich zaczęła się krwawa jatka ghule , Roland i kamraci przeciwko setką żołnierzy walka trwała kilka chwil , Roland z załogą nawet się nie rozruszali . Ghule ruszyły na żołnierzy biegnąc po ścianach całą chmarą . Wszyscy napastnicy polegli.

-Całą grupa kompanów z przerażeniem patrzyła na zabitych

-Wreszcie Roland rzekł do gula który był jak mu się wydawało kimś na wzór króla , dziękujemy za pomoc yyy... panie... jak się nazywasz ?

-Jak już mówiłem nie jest to istotne wynoście się z naszego domu i nigdy nie wracajcie tu .

Cała kompania wyszła z podziemi i zdobycznym okrętem opuściła Necroville , potem rozmawiali o tym co się wydarzyło tylko jeden jedyny raz , doszli do wniosku że ci co im pomogli byli trupami którzy żywili się zwłokami . Ale co z tego jeśli nam pomogli powiedział Roland . Nigdy już nie byli na Necroville omijali ją szerokim łukiem .

Co się stało z Necroville ??? Ghule które mieszkały w tamtejszych podziemiach wyszły na powierzchnie i zabijały każdego kto pojawił się w ich mieście .


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Na twarzach piratów było widać przerażenie,tylko Roland starał się zachować zimny wyraz twarzy choć wiedział że i tak nie najlepiej się to dla nich skończy.Szli przed siebie prawie nic nie widząc , co jakiś czas pochodnie zgaszały się i nagle zapalały jakby coś oprócz nich czaiło się w tunelach.
Nagle ktoś z przerażeniem zawołał
-Patrzcie tam coś leży !
Roland niepewnym krokiem podszedł do miejsca wskazanego mu przez jednego z towarzyszów
-O kurwa - powiedział Roland
Oczom wszystkich ukazała się wielka , otwarta skrzynia w której roiło się od bogactw i kosztowności
-Hah ! Teraz już wiem jak pospłacam te wszystkie dziwki ! - zażartował Dragon
-Hola ! Najpierw musimy podzielić sensownie ten łup - rozkazał Roland
Każdy dostał po 2 diamentach i odrobiny złota.Każdy z nich coraz bardziej był zadowolony z pomysłu zejścia do podziemi i wszystko było by dobrze gdyby nie niespodzianka czająca się za zakrętem...
-O mój boże - krzyknął przeraźliwie murzyn !
Wyskoczyła na nich gromadka przeciwników , podobnych jakby do widma (szkieletów) z masą mieczy i łuków
Każdy wiedział co ma robić i co sił ciskali toporami i mieczami w grupę przeciwników.
-Każdy cały ?- zapytał Roland
Nagle ujrzał zakrwawioną postać Slashiego i płaczącego nad nim Strupa.
Każdy milczał ale wiedzieli że wchodząc tu ryzykują życiem , ale była to jedyna droga ucieczki
-Odpoczniemy chwilę i ruszamy dalej - zarządził Roland
-Zwariowałeś ?! Człowieku nie widzisz co się stało przez twoją głupotę ? - krzyknął Dragon
-A masz może jakiś lepszy pomysł zakuty łbie ?! Myślisz że jest mi dobrze widzieć martwe ciało ? Ktoś musiał polec w walce byśmy mogli dalej iść i walczyć o życie . Przykro mi ...
Ruszyli dalej , milczący do tej pory Strup zarzucił ciało martwego i ruszył za nimi.Ciągle było słychać echo strzałów armat ale z czasem przywykli do tego odgłosu.Zbliżali się do wielkiej jaskini,towarzyszyły im wtedy odgłosy pluskania wody,nagle ich oczom ukazał się wielki wypełniony ciemnością obszar.
Nagle pośrodku ujrzeli postać coś jakby widmo,o niebieskiej niebiańskiej cerze.Okazało się że była to postać najpiękniejszej kobiety jaką którykolwiek z piratów widział w życiu.Dragon pewnym krokiem zaczął podbiegać do tej nieznajomej postaci , wtedy też Roland zawołał :
-Stój to pułapka !
Postać szybkim ruchem odwróciła się i jednym ciosem położyła Dragona na ziemie , z siłą nie z tego świata i znikła.
Roland wręcz osłupiał nie wiedział co ma powiedzieć bo sam nie wiedział co własnie się stało.
Rozejrzał się i wokół siebie zobaczył tylko Strupa , obaj nie mieli pojęcia co stało się z resztą
-Co to było - wyjąkał Strup
Nie mam pojęcia ... uciekajmy stąd i to szybko - odparł Roland !
Odwrócili się w przeciwną stronę i zaczęli biec co sił w nogach , ze ścian wypełzały żółte straszliwe oczy które ciągle śledziły ich wzrokiem.
Roland odwrócił się i spostrzegł że Strup leży na ziemi martwy .
Wielki na 2 m Potwór wysysał z niego krew i odrywał mu głowę
Myślał tylko o jednym bramie która widział przed sobą , serce biło mu jak nigdy dotąd starał się na oślep rzucać kamieniami w potwora a zarazem uciekać.
Udało mu się, szybko zamknął bramę i uciekł przed siebie.Schował się za wielkim pniem i odetchnął , nieznajomych wrogów których wcześniej widzieli nie było już widać.Miasto było zupełnie spustoszone został w nim sam , on sam tylko jedna żywa dusza w mieście.
Roland resztkami sił powiedział tylko dwa słowa
-Nienawidzę Piątków

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Kurważ mać - szepnął schrypniętym głosem Roland. Był cały skąpany we krwi. Nie, nie swojej.
Ale jeśli zaraz się nie ruszy, nie będzie mu to robiło różnicy. - Martwi nie czują - pomyślał.


Wszystko wzięło w łeb zaraz po wejściu w Bramę, gdy ranny Uhu, osunął się na ścianę tunelu.
Slash odrzucił swoją pochodnię i natychmiast do niego doskoczył, ale gdy tylko dostrzegł ciemną krew wypływającą z rany na piesi, wiedział że to ostatnie chwile przyjaciela.

- Co jest. Uhu? - Roland obejrzał się za siebie.
- On ... - zaczął Slash
- Zagłada - nieprzytomnie stwierdził Baobab
- On umiera, kapitanie.
- Jes ... jeszcze nie ... - z wysiłkiem wyrzęził Uhu. Oczy miał półprzymknięte i zamglone.

W ciemnościach tunelu, doszły ich głosy żołnierzy zbierających się przed Bramą.
- Musimy ruszać Slash. Nie możemy mu pomóc. Nie teraz gdy w każdej chwili mogą tu wejść. A wejdą napewno.
- Nie! Nie możemy go tu zostawić!
- Nie mamy wyjścia gówniarzu. Rusz się, albo zostań i zdychaj! - zawołał wyraźnie zdenerwowany Strup.
- Lepiej posłuchaj szefa - dodał Willow, unikając wzroku młodego kamrata.
- Ale ...

Cóż. Każdy ceni życie. Zwłaszcza swoje - pomyślał Roland. Mały zdecydował się iść.
Może pogodził się z nieuniknionym. Tak czy inaczej - dobrze, bo nie mieliśmy za plecami towarzystwa spragnionego wesołej pogawędki.
- Zbieramy się chłopcy? - spytał Moonshine, obgryzając resztki mięsa z ręki niedawno pokonanego żołdaka.

Ruszyliśmy wgłąb tunelu. Choć wtedy tego nie wiedziałem, śmierć zaciskała na nas swe zimne i bezlitosne trupie dłonie.

Mrok i smród. Mrok wbijający nam się w trzewia, małymi ostrymi sztyletami niepewności, od którego odzielały nas tylko nikłe i słabe światła naszych pochodni.
Smród który nie pozwalał się skupić i pomyśleć o czymkolwiek innym niż gówno i gnijące mięso. Wszyscy byliśmy milczący i zasępieni.
Całymi godzinami przedzieraliśmy się przez ten odpychający podmiejski świat, skupiając się tylko na tym, by stawiać krok za krokiem. Tunel, w którym przyszło wyzionąć ducha Cyklopowi z początkowego - ciasnego, powoli przechodził w coraz większy i okazalszy korytarz. W pewnym momencie doszliśmy do murowanego przedsionka, który prowadził w jeszcze większe głębiny pod Necroville.
Przed wejściem wisiał sporych rozmiarów gobelin, przedstawiający, jak na moje - stwierdził Roland, - za bardzo udaną wizję krwawej jatki. Nie można tego nazwać dobrą wróżbą.
Za sobą, w oddali, słyszeliśmy niepewne kroki pogoni, która za nami wyruszyła. Ale nie czuliśmy już takiego lęku, jak u stóp Bramy. Na tej czarnej drodze zła, perspektywa walki z paroma żołnierzynami,
nie wydawała się obezwładniająca. Zwłaszcza w obecnym położeniu. Teraz już przeczuwaliśmy, że musimy jak najszybciej się stąd wydostać, inaczej życie, a raczej same fizyczne istnienie,
może nie być jedyną ceną, jaką przyjdzie nam zapłacić, tkwiąc w tym przeklętym miejscu.

- Co za pierdolnik! - szczeknął wściekle Dragon. - Jesteśmy piratami, kurwa, a ten krajobraz nie wygląda mi na morze.
- Twoje smęty w niczym nam nie pomogą, więc ryj w sracz baranie - Roland był wyraźnie zgorszony. - Wpakowaliśmy się w kabałę, wiemy wszyscy, ale może uda nam się z tego wyjść cało.
Ale musimy iść naprzód.
- Szefie - rzekł Dragon - chyba coś słyszę!
- Dochodzą nas?
- Wolę nie czekać na potwierdzenie. Wam też bym nie radził.
- Jazda głąby! Co tchu. - sapnął Roland.

Ruszyli.
Droga różniła się znacząco od poprzedniego odcinka. Strzelista, prosta i solidnie wykonana, w niczym nie przypominała obskurnej nory, jak u początku.
Może to uśpiło ich czujność. Willowa i Slasha napewno. Mimo tego że szli na przedzie, niby zwiad. Nawet nie poczuli, gdy cienkie stalowe ostrza, które wystrzeliły ze ściany, przebiły ich na wylot.
Slash zdążył tylko zamajtać prawą nogą, nim znieruchomiał. Nie żył. Podobnie jak Willow.

- Chodu kurwaaa!! - ryknął Roland.
- Zagłada, zagłada! - wrzeszczał Baobab.

Puścili się biegiem. Mieli w oczach strach. Nie patrzyli za siebie, mimo że niedaleko słyszeli równie obłąkancze wrzaski, jak swoje własne. Widać i żołnierzyków nie omineły tutejsze atrakcje.
Dostrzegli niebieskawą poświatę, odbitą w marmurze posadzki i zanim się obejrzeli, stali w wielkiej komnacie. Rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że znaleźli się w sercu podziemnego Necroville.
Wzdłuż kulistego hallu, ramię przy ramieniu, były wbudowane stare płaskorzeźby. Przedstawiały nieznane postacie, wyglądające na dostojników. Ich oblicza były pełne okrucieństwa i czystej nienawiści.
Na przeciw wejścia do komnaty, umiejscowona była ciężka i wyglądająca na metalową brama. Choć była nieco mniejsza, z wyglądu bardzo przypominała zewnętrzną - prowadzącą do tego piekła.

- Co to kur ... zaczął Strup
- Założyciele - burknął Roland.
- Ale, ale jak?
- Wyjście? Czy ...
- Dragon, co z tobą?

Dopiero po chwili zorientowali się, że kamienne wizerunki na nich patrzą. Jakby z głodem.
Nagle wzmógł się ogłułszający potępieńczy jęk. Potem inny. Po chwili kolejne. Spazmy kaźni wypełniły ich uszy. Wypełniły ich c a ł y c h.
Z wejściowego korytarza zaczeli napływać wrodzy żołdacy. Dosłownie. Jedni brodzący we własnej krwi, flakach i gównie. Inni w takiej samej sytuacji, ale targani przez niewidzalne siły.
Czas niesamowicie przyspieszył. Wszystko stało się prawie w tym samym momencie.
Dragon, który od wejścia do hallu, zachowywał się dziwnie ospale, wycelował swoją rusznicę w Strupa i odstrzeił mu połowę twarzy. Runy na jego broni błyszczały. Stojący po prawej Rolanda, Moonshine,
rzucił się na niego, ale w połowie drogi, nie wiadomo jak, został obdarty ze skóry. A jego trup rzucony ku bramie. Jucha soczyście pokryła zdębiałego kapitana.
Cloudy niczym wilk zaatakował swojego niedawnego kompana, opluwając go płomiennym jadem. Dragon, choc twarz nu nikła, topniała wręcz, zdołał nieludzkim wysiłkiem wycelować swoją broń i wystrzelić.
Padli na ziemię, niemal w tym samym momencie. Jeden bez twarzy, drugi bez duszy.

Sparaliżowany grozą Roland nie był wstanie się poruszyć. Żolądek podjeżdzał mu do gardła. Patrzył jak giną jego ludzie, jak giną wrogowie, i nie wiedział co tu się kurwa dzieje.

- Czarowniku. Baobabie. Zrób coś!
- A więc to teraz. Tu.
- Co?
- Zagłada.

Mag wydał z siebie ogłuszający ryk. Ziemia zatrzęsła, a na płaskorzeźbach zaczeły pojawiać się coraz wyraźniejsze nitki peknięć. Rzeź w komnacie, nabrała większego tempa. W powietrzu latały ludzie ochłapy.
Fala krwi, wnętrzności i kawałków posadzki, miotała się po całym grobowcu. Powiększała się z każdą chwilą.

- Zaraz sforsuję bramę. Nie będziesz miał dużo czasu - niezwykle pewnie rzekł czarnoskóry mag.
- A ty?
- Przygotuj się.

Moc z dziką werwą uderzyła na bramę, przełamując metalową zaporę. Roland nie zdążył zareagować, gdy jakaś siła, wyrzuciła go ku wyjściu.
Usłyszał trzask walącego się stropu i urywanych krzyków. Potem wszystko ucichło. Zemdlał.


Nie wiedział ile czasu był nieprzytomny. Gdy się ocknął, było całkiem spokojnie. Czuł jednak, że to kiepskie miejsce na odpoczynek.

- Kurważ mać - szepnął schrypniętym głosem. Był cały skąpany we krwi. Nie, nie swojej.
Ale jeśli zaraz się nie ruszy, nie będzie mu to robiło różnicy. - Martwi nie czują - pomyślał.

Przed sobą widział jasny punkt wyjścia z tunelu. Ruszył.
Gdy szedł, poczuł na sobie dotyk. Jak? Skąd? A więc to tak się skończy?

- Skąd, kurwaa! Aaaaaaaaaaargghhh
Zaczął walczyć. Mocował się z niewidzialnymi rękoma. Niewidzialne paznokcie, orały mu policzki. Krew zalewało mu usta ... Odpływał. Zasypiał. A może jednak bu ...


- Puść mnie! PUŚĆ SKURWYSYNU!!! - darła się Margaret
- Co.. ja ...
- Płac kutasie i won. Nie chcę cię więcej widzieć! Nikt nie będzie mnie szarpał i podduszał.

W oddali słychać było dźwięk armat i walących się murów.
- Co się dzieje? - Dragon uniósł głowę znad blatu stołu, na którym spał. - Strzelają?

Pobladły Roland, wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu.

- Jak ja nienawidzę piątków.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zaloguj się, aby obserwować