Zaloguj się, aby obserwować  
Gram.pl

Konkurs Risen 2: Mroczne Wody - dokończ opowiadanie i zgarnij wspaniałe nagrody

187 postów w tym temacie

Przez pierwsze pół godziny marszu tunel był prosty i prowadził pochyło coraz głębiej pod ziemię. Przez pierwsze pół godziny czuć się dało na plecach chłodny powiew, który kontrastując z coraz wyraźniejszym ciepłem, narastającym w miarę zagłębiania się w ciemne odmęty korytarza obiecywał bezpieczny powrót na powierzchnię (już nawet walka z oddziałami Błędnego Rycerza wydawała się bezpieczniejsza niż dalsze uparte podążanie za kapitanem!). „Ciepło” jednak nie jest dobrym określeniem na to, czego doświadczała załoga spoczywającej już pewnie na dnie zatoki Orlicy – ciepło kojarzy się dobrze – to ciepło, wbrew prawom fizjologii przyprawiało o gęsią skórkę nawet Rolanda, który jednak starał się nie okazywać po sobie zdenerwowania, nie chcąc pogarszać wystarczająco już napiętej atmosfery.

Kiedy jednak pierwsze pół godziny marszu towarzystwo miało już za sobą, jednomyślnie uznając owe pół godziny za najdłuższe w swoim pełnym wielu bogatych w grozę przygód życiu (czego nikt jednak na głos nie wypowiedział), na drodze Rolanda i towarzyszy stanęło rozwidlenie (stanęło, a jakże! W końcu pojawiło się nagle i wcale nie zostało przyjęte przychylnie). Od prostego to tej pory korytarza odchodziły pod kątem prostym dwa kolejne, identyczne z resztą, przed nimi zaś ciągnęło się przedłużenie tego, którym podążali dotychczas. Nie wiedzieć czemu, ustał towarzyszący im do tej pory powiew chłodu, powietrze jak na zawołanie stało się jeszcze cięższe, a smród się zaostrzył, choć przed momentem mogło się to wydawać niemożliwe. Mimo, że przez całą drogę nikt się nie odzywał, to ciszę przerywały rytmiczne, mlaskające odgłosy ciężkich butów kroczących po przemokniętej posadzce – aż do teraz, należało się bowiem zatrzymać i zastanowić co dalej. Teraz złowroga cisza zapanowała nad piratami, dla których stała się prawdziwą władczynią, królową tej przedłużającej się chwili, zaś ich sapiące oddechy były niczym hołd dla niej. Na nic więcej nie było ich stać.

-Zagłada – rzekł cicho Baobab.
Wydawać by się mogło, że ta krótka wypowiedź stanie się gwoździem do trumny, którą sami sobie wybudowali, decydując się przemierzać podziemia Necrovile. Nie spełniła jednak swojej roli i paradoksalnie rozluźniła napiętą do granic możliwości atmosferę. Roland wybuchnął gromkim śmiechem. Z początku jego dziwna reakcja spotkała się ze skonsternowanymi spojrzeniami towarzyszy, jednak już po chwili wszyscy dołączyli do niego, nawet Baobab, który do tej pory wieszczył jedynie zagładę. Nawet światło pochodni, które z trudem przebijało się przez gęstą zasłonę ciemności zaledwie na kilka metrów, stało się, jakby jaśniejsze, mocniejsze.
-No, tośmy sobie kurwa pożartowali – przerwał salwy śmiechu Dragon – tylko którędy do cholery teraz?
-Możemy się rozdzie… - Willow nie zdążył nawet skończyć, gdyż złowrogie spojrzenie Baobaba sprawiło, że w gardle stanęła mu wielka, mokra klucha.
-W lewo – odparł z przekonaniem kapitan i bez chwili zastanowienia ruszył wybraną drogą, reszta załogi zaś, nie chcąc zostawać w tyle bez słowa podążyła za nim.
Korytarz nie różnił się niczym od poprzedniego i już parę kroków wystarczyło, by ciemność spowiła tunel, który przemierzali dotychczas. Nie pozostało nic innego, jak tylko iść przed siebie. Parę kroków wystarczyło też, by to chwilowe rozluźnienie prysło niczym te bańki, które Baobab tak często wypuszcza z nosa przez sen.

Nagle, w oddali za sobą usłyszeli to, czego się obawiali, kroki podążających za nimi oddziałów z tajemniczego statku, który równał Necrovile z ziemią.
-No to sobie pobłądzą, błędni rycerze, psia ich mać – spróbował zażartować cichy do tej pory Moonshine, jednak nawet nie oczekiwał od swoich kamratów śmiechu, sam zdawał sobie bowiem sprawę, że tak prosty tunel nie skręci się nagle przed ich prześladowcami.
-Musimy się pospieszyć – skwitował dowcip medyka Strup, spoglądając na Rolanda, który kiwnął głową z aprobatą. Tylko dokąd my się właściwie spieszymy, chyba ku własnej zagładzie – pomyślał zielonoskóry bosman.

-Zagłada! - krzyknął czarownik, gdy przed załogą pojawiła się, jakby znikąd, kobieta. Jedyne słowo do jej opisania, jakie przychodziło wszystkim na myśl to „piękna”. Rzeczywiście, można rzec, że była urodziwa. Jej bujne włosy koloru rdzy, która zżerała niesioną przez strupa kuszę, pomimo że były tłuste i rozmierzwione, w świetle trzymanej przez nią pochodni robiły niesamowite wrażenie. Ubrana była w krótką koszulę nocną, nie sięgającą nawet do połowy jej całkiem zgrabnych ud. Koszula była luźna, jednak podkreślała kobiecość kształtów kobiety, zwłaszcza spore piersi, zwieńczone sterczącymi brodawkami, uwypuklającymi cienki materiał oraz krągłe biodra, zdające się zapraszać do sięgnięcia między owe smukłe, nieznacznie tylko zakryte uda. Roztropny zastanowiłby się, czy zjawisko, jakie ogląda, nie jest przypadkiem efektem gry światła rzucanego przez tańczący płomień pochodni. Poza przerażonym Baobabem jednak, wszyscy wpatrywali się w dziewczynę, jak w anioła. Z rozmarzenia wyrwał towarzyszy Roland:
-Margaret, dziwko! Co tu robisz? - krzyknął.
-Haha, to faktycznie ta zdzira, nie poznałem. Ciemno tu, jak w dupie mojej starej. Odpowiedz kapitanowi, co tu kurwa robisz? - obudził się z zauroczenia Dragon.
-Ciszej, bo ściągniecie ich tu szybciej, niż to konieczne – odparła Margaret, nie robiąc sobie nic z obelg, jakimi została obrzucona, jakby przyzwyczajona do takiego traktowania – musicie iść za mną, nie ma czasu do stracenia.
-Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie wyjaśnisz, co się tu dzieje – obojętnie rzucił Roland. Obojętność ta była jednak sztuczna, na co jednak nikt nie zwrócił uwagi. Każdy z jego towarzyszy w takim samym stopniu, jak i kapitan był ciekaw, o co chodzi w tej dziwnej sytuacji.
-Dobrze, wyjaśnię wam wszystko, ale po drodze. Błagam, chodźcie za mną!
Roland kiwnął głową i ruszył, pozostali bez słowa poszli za nim.
-Zagłada – szepnął Baobab. A może nie, może to głosy w mojej głowie – zastanawiał się kapitan.
-Może się wam to wydać nieprawdopodobne – podjęła Margaret – ale w sercu tych podziemi jest skarb – w tym momencie piratom zaświeciły oczy, Strupowi zwłaszcza (ah, ta goblińska krew) – największy, jaki jesteście sobie w stanie wyobrazić, nie tylko złoto i klejnoty. Tu ukryta jest władza...
-A skąd coś takiego może wiedzieć takie ścierwo jak ty? - przerwał milczący przez całą drogę Cloudy, co wywołało falę śmiechu u pozostałych.
-To długa historia i obiecuję, że opowiem wam ją, jak będzie po wszystkim – prostytutka nic nie zrobiła sobie z kolejnej obelgi – tymczasem mogę wam obiecać, że jeśli pomożecie nam obronić skarb, będziecie mogli zabrać tyle złota, ile tylko będziecie w stanie udźwignąć.
-Ja tam w skarby nie wierzę – rzekł Dragon – wzbogacić można się tylko uczciwie okradając statki pieprzonych bogaczy – i tej wypowiedzi towarzyszył wybuch śmiechu.
-Kogo masy na myśli, mówiąc „nam”? – spytał trzeźwo, nie zwracając uwagi na kompanów Roland.
-Zaraz zobaczysz.
W tym momencie korytarz skończył się, a przed załogą otworzyła się przestrzeń olbrzymia w porównaniu do klaustrofobicznie ciasnego tunelu. Pomieszczenie było okrągłe, na ścianach w niewielkich odstępach wisiały pochodnie, rzucając wystarczająco dużo światła, by uwidocznić wszystkie zakamarki sali oraz wysoko osadzone sklepienie. Na samym środku posadzki umieszczona była wielka metalowa klapa, nie to jednak przykuwało uwagę piratów. Znajdowało się tam bowiem kilkanaście kobiet, z których każda miała szablę i tarczę, żadna zaś, poza tym wyposażeniem nie miała przy sobie i NA SOBIE nic. Również Margaret w mgnieniu oka pozbyła się koszuli, która zniknęła nie wiadomo gdzie, nikt też nie widział, skąd w jej rękach pojawiła się tarcza i szabla.
Wszyscy równocześnie chcieli coś powiedzieć, co w rezultacie doprowadziło do niezrozumiałej plątaniny słów, zdań i krzyków. Zamieszanie to przerwał huk wystrzału.

W tym samym momencie Moonshine padł powalony na wilgotną posadzkę, wokół niego zaś poczęła rozlewać się czarna kałuża krwi, na co jednak nie miał już kto zwrócić uwagi, gdyż zarówno kobiety, jak i piraci rzucili się w wir walki.
Zapanował chaos. Huki kolejnych wystrzałów, szczęk ostrzy, krzyki ranionych i okrzyki bojowe mieszały się ze sobą, na to wszystko nakładały się syki płomieni wypluwanych przez Cloudy''ego. Niczym to jednak było w porównaniu do dźwięku, jaki wyrwał się z szeroko rozwartych ust Baobaba. W jednej chwili wszyscy napastnicy zawisnęli w powietrzu i w ułamku sekundy zostali rzuceni przez tajemniczą moc na ściany pomieszczenia z niewyobrażalną siłą.

Wszystkie kobiety, poza Margaret leżały martwe, z załogi Rolanda zaś przy życiu pozostał tylko on sam, Dragon, Cloudy i Baobab. Piraci otrzepywali się i spluwali z pogardą na poległych przeciwników. Roland podszedł, do jednego z napastników, który ostatkiem sił utrzymywał się przy życiu i wyraźnie starał się coś powiedzieć. Kapitan nachylił się i posłuchał.
-Głupcy, nie z nami powinniście walczyć – szepnął umierający.
-Zagłada – znów dało się słyszeć.
Roland kątem oka zauważył, że Dragon mierzy z rusznicy do Margaret. Był zbyt daleko, by cokolwiek zrobić, więc obserwował dalszy przebieg wydarzeń.
-Co robisz? – spytała kobieta bez emocji.
-Jestem piratem, kurwo! Jestem piratem i wezmę sobie cały Twój skarb!
Nacisnął spust i rusznica grzmotnęła, dziwka jednak stała dalej, natomiast to Dragon był tym, który upadł. Zagłada – pomyślał Roland, widząc, jak oczy Margaret przybierają barwę krwi, a spod rozchylonych warg wyrastają białe kły. Zagłada – pomyśleli wszyscy, gdy martwe wydawałoby się kobiety powstały, prezentując także wampirze gabaryty. Nim jednak zdążyły się rzucić na piratów, Baobab wykrzyknął potok niezrozumiałych słów, wszystkie pochodnie zgasły i nastała ciemność. I cisza, która była niczym władczyni, niczym królowa, nie było jednak słychać żadnych oddających owej ciszy hołd oddechów.

Kiedy Roland otworzył oczy leżał na łóżku w burdelu, na nim drzemała Margaret, z głową na blacie stołu zaś chrapał Dragon. Kapitan wymacał dłonią belkę łóżka, którą za moment wykorzysta jako kołek. Niech to cholera! Zanim ją zabiję, jeszcze raz ją zerżnę – pomyślał i obudził dziwkę sięgając dłonią między jej uda.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 06.04.2012 o 20:02, piopal napisał:

Cloud próbował ograniczyć widoczność oponenta przez
palenie dywanów z Sali tronowej które wytworzą dym

Leżę i kwiczę od 15 minut xD

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 07.04.2012 o 23:21, Valmar napisał:


> Cloud próbował ograniczyć widoczność oponenta przez
> palenie dywanów z Sali tronowej które wytworzą dym
Leżę i kwiczę od 15 minut xD

Sukces to sposób niekonwencjonalnego planowania, cieszę się że zaciekawiła cie na tyle powieść by przeczytać ją w całości XD.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sam gram.pl napisał: Zapraszamy na udział w kolejnym konkursie, w którym liczymy na Waszą kreatywność. Przyda się także kunszt pisarski i bogata wyobraźnia., więc piopal jak na razie przoduje :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie było już po co wracać, nie dotyczyły ich już doczesne trudy i znoje. Śmierć przyszła szybko, niespodziewanie, właściwie to Roland był pewny tylko jednego: tego czego każdy jest pewien na samym końcu. Nie żyli. Ale czy zabił ich wystrzał armatni, cięcie cutlasem czy też trupi pierd? Pies to wiedział. Tak samo jak nie był pewny czy zginęli wszyscy naraz czy truposze dopadły ich pojedynczo. Zresztą, nie to było w tej chwili najważniejsze. Teraz musieli dotrzeć jak najdalej w rozjaśnioną płomieniem pochodni ciemność i to zanim Strup, Baobab i reszta też zorientują się w sytuacji... W drodze do piekła brakowałoby mu tylko kilku lamentujących bab, które nie wierząc w to co je spotkało, zawrócą ku powierzchni - prosto w objęcia Wiecznego Potępienia. Tam na dole przynajmniej trafią na swoich, może nawet wzniecą rebelię, kopną w rzyć samego Lucyfera, po wszystkim wleją w siebie beczułkę rumu (jedną na łeb!), a i jak czort da może uda mu się zagrać w kości z Czarnobrodym. Może nawet piekło ostatecznie nie okaże się takim złym miejscem... Roland doszedł do wniosku, że później będzie martwił się jak wyjaśnić kompanom tą niezręczną sytuację, bo że trzeba będzie w końcu ją wyjaśnić był więcej niż pewny. Ale im później tym lepiej, a na razie naprzód...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szli dalej, prostą drogą. Roland nadal trzymając pochodnie i cutlasa, którego trzymał twardo i jak najdalej od siebie, ruszył w przód na zwiad. Reszta załogi oczywiście się obijała wiedząc, że kapitan jest daleko przed nimi.

- Jak myślicie? Spotkamy tutaj rzeczywiście jakieś „ciemne moce”? – spytał się Uhu, który właśnie dłubał sobie w nosie.

- A chuj go tam wie co spotkamy! Ot co! Tutaj można się wszystkiego spodziewać, a to nasz najdroższy kapitan wjebał nas, w to bagno! – powiedział dość zdenerwowany Slash.

- Bądźcie cicho bo jeszcze nas usłyszy. Co jak co, ale nie mamy wyboru jak tylko się go słuchać. Może i jest porywczy oraz często coś robi nieprzemyślanie, jednakże jest naszym kapitanem do cholery! Zna tą wyspę jak nikt inny i lepiej się go słuchajmy, choćby miał nas zagonić i do samego piekła! – odparł Dragon.

Po wszystkich wymienionych obelgach i pochwał wobec kapitana, usłyszeli znak, że mogą ruszać dalej. Na szczęście podziemia nie były dość skomplikowane do obejścia. Wszędzie proste zakręty bez żadnych skrzyżowań, które każą się zastanawiać, którą ścieżkę wybrać. Załoga niemalże przez całą wędrówkę miała drogę, można rzecz, jak po maśle. Niestety, jak to w życiu bywa, zawsze coś musi pójść nie tak.

- Skrzyżowanie! No i kurwa pięknie! Co teraz?! – powiedział Cloudy.

- Zamknij się! Pójdę prawą ścieżką i zobaczę co tam się znajduje, wy chwile tu poczekajcie! I pod żadnym pozorem nie właźcie do ścieżki po lewo. Zrozumiano?! – odezwał się Roland.

- Tak jest!

- No i tak ma być!

Roland zanurzył się w prawą stronę, długiego korytarza. Niestety droga jego była krótka. Najwidoczniej nie poczuł, że przeszedł przez sznurek, który właśnie zerwał. Nim się zorientował głazy zawaliły mu przejście do swoich towarzyszy. Został zupełnie sam.

- Kapitanie! Kapitanie! Jesteś tam?! – krzyknęli wszyscy, przez tą chwilę byli zdezorientowani, ogarnął ich strach i panika, czekali w napięciu na odpowiedź.

- Jestem… Ale ledwo żyje.

- Ważne, że żyjesz do cholery – odparł Dragon.

- He! No i nastały czasy, kiedy to ktoś się przejmuje swoim denerwującym kapitanem, aż się wzruszyłem. Jednakże żarty na bok. Słuchajcie mnie uważnie, bo nie będę powtarzał! Słuchacie?

- Słuchamy!

- To dobrze! Tak więc, musicie się koniecznie udać w lewy korytarz i zbadać co tam się znajduje. Ja udam się dalej prawym, być może drogi pozwolą nam się znowu zobaczyć, kto wie. Jednak na chwilę obecną, myślmy aby o tym by wydostać się z tych przeklętych tuneli. Nie mam pojęcia co was tam spotka, ani co mnie spotka, musimy być dobrej myśli! I błagam was, patrzcie pod nogi oraz nie dajcie się zabić! Czy zrozumieliście?!

- Aye!

- Doskonale! Więc w drogę!

Roland przez dalszą drogę szedł po ciemku, bo pochodnia zleciała mu prosto pod kamienie, mógł ją jeszcze wyciągnąć, ale wiedział, że ognia to już na niej nie zastanie. Starał się patrzeć prosto pod nogi by zobaczyć, czy znowu nie ma jakieś linki niespodzianki. Nie miał zielonego pojęcia po jaką cholerę, ktoś miałby podkładać tu pułapki. Co raz bardziej wierzył w to, że tutaj naprawdę są jakieś szkieletory pod przewodnictwem jakiegoś mrocznego maga. Myślami był jednak gdzie indziej. Cały czas zastanawiał się, kto tak bardzo chce zniszczyć Necroville. I wpadł na genialny pomysł. Gdyby zespoić ze sobą legendę tych tuneli z tym atakiem to miałoby sens. W przeszłości musiał mieszkać tu ktoś, kto zajmował się czarną magią. Swoje zabawy zapewne urządzał tutaj, w lochach. Można również przypuszczać, że skoro to były lochy, miał więźniów jako zabawki do jego chorych eksperymentów. Pewnego dnia musiało coś pójść nie tak i uciekł z wyspy, tak samo jak inni, którzy dowiedzieli się o tym incydencie. Dlatego też wyspa stała się miejscem idealnym dla piratów. Atak mógł być jego rozkazem, albo też kogoś kto żył na tej wyspie i kogoś kto ma teraz wysokie wpływy albo też pieniądze, by wynająć sobie armię. Wszystko to ma sens, ale pierw trzeba by było się dowiedzieć co takiego strasznego skrywałaby ta wyspa. I tak były to tylko znając życie, ślepe i nie mające sensu przypuszczenia, ale kto wie.

Po lewej stronie, nie było za komfortowo. Było ciasno, a w każdym zaułku było mnóstwo szczurów i ogromne pajęczyny. Cóż nic niezwykłego, ale te pajęczyny były wyjątkowo wielkie. Cała załoga, jednocześnie wpadała w zachwyt, i w strach. Tylko Willow nadał głupio się uśmiechał, chyba dalej sobie nie zdając sprawy, że jest w budzących grozę lochach. Szli dalej, przez wąski korytarz pełny szczurów.

- Kurwa, w tej chwili bym sobie bzyknął jakąś ładną dziwkę i nachlał się rumu, a tak to przez tych cholernych skurwysynów tkwię w tej jebanej jaskini, która jebie gorzej niż stopy Moonshine’a nie myte przez tydzień. – powiedział Uhu, z kwaśną i wkurzoną miną.

- Myje stopy codziennie, nie to co Cloudy, potrafi nawet przez dwa bite tygodnie nie myć stóp! A wtedy ich smród… - tu zatknął nos - Szkoda gadać.

- Moje stopy śmierdzą?! Ja Ci zaraz pokażę, kogo stopy śmierdzą! – odpowiedział Cloudy szykując pięści, by przywalić Moonshine’nowi w twarz.

- Uspokójcie się! To nie czas na bicie się po mordach! Musimy znaleźć naszego kapitana i wyjście z tego przeklętego miejsca! To jest teraz naszym priorytetem! – odparł wkurzony Strupa.

- Dobra, dobra – odpowiedzieli wszyscy jednogłośnie i ruszyli przed siebie.

Dalsza droga nie należała do najłatwiejszej. Każdy musiał iść gęsiego i to jeszcze bokiem, bo ściana była aż tak wąska. Szli tak dość spory kawałek drogi. Strup ledwo mieścił się w korytarzu, bo trzymał też swoją kuszę, a Dragon też nie miał łatwo trzymając swoją rusznicę, opóźniał cały wymarsz ponieważ szedł jako pierwszy. Wędrowali dalej i dalej, nasłuchując spadających kropli wody, które spadały z sufitu, wydawałoby się, że topnieją sople lodu i powoli w małych kroplach opadają na ziemie. Czasami z małych dziur w ścianach, wydostawały się szczury, które ledwo się w nich mieściły, często też utykały w nich i gryzły po rękach piratów. W końcu doszli do końca, mając do wyboru tylko zakręt na lewo. Bez narzekań tam skręcili. Nie odzywali się do siebie przez dłuższy czas. Musiał nadejść moment, w którym końcu to zrobili.

- O ja pierdole! – rzekł z przerażeniem Dragon.

- Co to kurwa jest?! – powiedział Strup.

Wszyscy, mówili podobnie. Patrzyli się w dół, bardzo głęboki dół, w którym znajdowało się ogromne stado, olbrzymich pająków. Na samym środku całego tego dołu, stał tak ogromny pająk, że każdego z nich połknąłby w całości od razu go trawiąc.

- Chociaż rozwiązała się zagadka tych olbrzymich pajęczyn. – odparł Slash.

- Ano… - powiedział Uhu.

- Nie wiem, jak wy chłopacy, ale my to byśmy woleli stąd spieprzać gdzie pieprz rośnie! – z drżeniem w głosie powiedziały jednocześnie Bliźniaki - Tam z tyłu jest jeszcze jakiś inny tunel. Lepiej uciekajmy póki nas do cholery jasnej nie słyszą!

Cała ekipa zgadzała się z tym pomysłem. Niestety głupi Willow musiał wskoczyć prosto w stado wroga. Idiota zaczął nawalać wszystkie pająki pięściami, i trzeba przyznać, szło mu całkiem nieźle. Uderzał sprawnie, co prawda jak dziki, ale uderzał dobrze i silnie, na pewno można było wykryć pewien profesjonalizm, w tej jego, można rzecz pijanej sztuce. Nie mogłoby się nie stać tak, że pająki nie zauważyłyby innych, którzy nie zamierzali dalej tam zostać.

- Nie chciałbym nic mówić… - mówił cicho Slash - … ale ja tam Willowa mam w dupie, ogółem proponuje spieprzanie!

- Popieramy!

Biegli szybko, w stronę nieodkrytego tunelu. Nie było już istotne to, co znajdą tam, mieli tylko nadzieję, że będzie tam bezpiecznie.

Kapitan piratów nadal toczył wędrówkę po ciemnym tunelu, patrząc wciąż pod nogi z niesamowitą uwagą. Z daleka było widać jakieś światło. Roland wiedział, że koniecznością jest udanie się tam. Dotarcie tam, nie zajęło mu długo. Owym światłem okazała się pochodnia przybita do ściany. Jedynym co zastanawiało było to, skąd do cholery wzięła się tu pochodnia i to w dodatku przybita do ściany? Nagle pirat coś usłyszał, wydawało mu się, że jest to dźwięk podobny do dźwięku łamanej kości. Ku jemu zdziwieniu zza rogu wyszedł ogromny szkielet, tak szkielet! Miał na sobie tylko obdarte ubranie, więzienne, co nie dziwiło, ale był to szkielet i żeby nie było, ogromny szkielet! Czyżby Roland się nie mylił, czyżby jego teoria odnośnie jakiegoś pseudo czarnego maga, była prawdziwa?! Teraz nie było czasu na zastanawianie się. Roland szybko chwycił za swój cutlas i ruszył ku stercie kości, lecz został szybko pokonany, istota przywołana za pomocą czarów, szybkim ruchem chwyciła za rękę Kapitana i wyrwała mu miecz z ręki, przywłaszczając go sobie. Pirat nie zastanawiał się długo, przebiegł pod nogami olbrzyma i ruszył ku drodze, z której szkielet przybył. Nie wiedział, że niedługo spotka się ze swoją załogą i w to zupełnie tajemniczym miejscu.

- Biegnijcie! Szybko! – krzyczał każdy kamrat po kolei, przekrzykując się nawzajem.

- Czy one się od nas odpieprzą?! Są coraz szybsze! – powiedział szybko Strupa i przyspieszył tępa, wraz z resztą ekipy.

Nie mieli pojęcia gdzie biegli. Pędzili przed siebie, nie zważając na zakręty i szczury, na które wdeptywali co i raz. Na samym końcu biegł biedny Baobab. Cały czas gadał coś o zagładzie, nawet w panice. Zakręty powoli się kończyły, droga też robiła się co raz to krótsza. Załoga wpadała w większa panikę. Koniec wyboru, musieli się zatrzymać.

- Kurwa, już po nas! – dysząc ciężko odezwał się Dragon.

Cała załoga stała przypięta do muru. Każdy ciężko dyszał, czekając już na pewną śmierć. Zaczęli się modlić do każdego bóstwa z osobna, mając nadzieję, że któreś im pomoże. Tak się jednak nie stało. I w tym momencie, Baobab jakby wchłonął całe powietrze z okolicy i je wypuścił. Pomieszczenie wpadło w ostry wstrząs, pająki się wycofały, widząc jak ich bracia zostali po prostu zdmuchnięci z powierzchni ziemi. Niestety, zaklęcie Baobaba było tak silne, że podłoga pod piratami po prostu się zawarła, upadli w dół biorąc ze sobą swego kapitana, o czym jeszcze nie wiedzieli.

Przez chwilę wszyscy leżeli nieprzytomnie, w jeszcze nieznanym im miejscu. Po kilku sekundach wszyscy się otrząsnęli i zaczęli otrzepywać z kurzu, jaki zebrali ze sobą.

- Czy ktoś mi do cholery wyjaśni, co się przed chwilą stało?! - powiedział mocno zdenerwowany Roland.

- Kapitan! – krzyknęli wszyscy.

- Tak, tak to ja do kurwy nędzy! Ale w dupie mam te wasze radosne gęby! Żądam wyjaśnień i to w tej chwili!

- To wszystko przez Baobaba, rzucił zaklęcie! – powiedziały Bliźniaki.

- Ech… To wszystko wyjaśnia. Mam tylko pytanie, co się stało z Willowem? Nie widzę go z wami.

- Idiota ruszył na stado pająków, dodam ogromnych pająków, na pewno nie przeżył, przykro mi.

- Kurwa, kolejny stracony dobry marynarz, i to akurat w piątek, jak można lubić ten dzień? Ale mniejsza już oto, lepiej mi powiedzcie, czym do cholery jest to coś po środku? – Roland wskazał palcem na środek Sali, w której się znajdowali.

A tam na złotej okrągłej i przyozdobionej różnymi runami platformie, stał kryształ, bardzo duży kryształ. Był on koloru purpurowego, świecił się niesamowitym blaskiem, niczym światło, tylko w kolorze purpury. Załoga wraz ze swym Kapitanem, podeszła do tejże niesamowitej rzeczy.

- Co to kurwa jest? – zapytał się Dragon.

- No i to jest właśnie kurwa pytanie. Żebym to ja wiedział, to bym wam powiedział. – powiedział Roland.

- Trzeba się dowie… - nim cokolwiek zdążył Skrupa powiedzieć do pomieszczenia wparowało wojsko, które zaatakowało Necroville.

Piraci zostali okrążeni przez wrogą armię. Musieli oni ustać przy krysztale, by znaleźć się w bezpiecznej odległości. Widać było, że armia chce ich wyeliminować, byli pewni, że to ich ostatnie chwile i znowu się zaczęły modły, ale tym razem do Baobaba, żeby ponownie użył zaklęcia. Ale Baobab nie miał zamiaru żadnego zaklęcia wykonywać, bo znowuż ględził o zagładzie i najwyraźniej zatracił się w tym bez końca.

Kiedy żołnierze dostali już rozkaz rozstrzelania przez swego kapitana, piraci wyszli na przód gotowi na śmierć. Szczęściem się jej nie doczekali. Do Sali wszedł ktoś inny, widać było, że był to ktoś pokroju szlacheckiego. Miał on na sobie szaty złotawo-czarne, które na pewno kosztowały niezłą sumkę. Na jego piersi widniały liczne odznaczenia wojskowe, lśniące niesamowitą czystością. Pas miał gruby i sztywny, a buty miał czarne, czarne niczym kruk. Był dojść otyły i miał śmieszny wąs, nie nosił on jednak zarostu. Na twarzy też był pulchny, ale akurat twarz miał gładką i dość dziecinną, dosłownie niczym niemowlę.

- Natychmiast przerwać rozkaz! – krzyknął tajemniczy mężczyzna.

- Tak jest, Panie Generale!

Tożsamość tajemniczego pana była już prawie znana, brakowało jeszcze tylko imienia i nazwiska.

- Witajcie mości bracia piraci! Kłaniam się wam Ja, generał Tomas D’Alibios! – odrzekł generał, w uroczystym geście i nawet rzeczywistym pokłonie.

- Słuchaj koleś! Nie wiem kim ty do cholery jesteś, ale atakujesz naszą piracką wyspę, za którą w sumie nie będziemy płakać, ale mimo wszystko była to nasza wysepka. Dodatkowo zmuszasz mnie i moich ludzi do zejścia w te cholerne podziemia, żeby uciec przed twoją zasraną armią. I ty jeszcze mi tu się kurwa przedstawiasz? – odparł Roland, pokazując środkowy palec w stronę generała.

- Drogi młodzieńcze! Przyszliśmy tu po coś, czego twoja mała główka nie ogarnia. Nie obchodzi mnie twoje życie, przyszedłem tu tylko po ten kryształ za tobą. – Roland obejrzał się, wraz z resztą załogi patrząc na pożądany przedmiot – Tak właśnie po ten, na który teraz patrzycie. Tę robotę zlecił mi mój pracodawca i zamierzam ją wykonać, jeżeli przeszkodzicie mi w wykonaniu mego zadania, rozprawię się i z wami.

- Och tak?! No to jednak będziesz musiał to zrobić! Do ataku!

Po tych słowach, załoga ruszyła na złowrogich żołnierzy. W tym samym momencie, Baobab ucichł i znowu się wydawało, że ukradł całe powietrze z pomieszczenia. Piraci wiedzieli co zaraz nastąpi. I stało się, Baobab krzyknął, że żołnierze wraz ze swym generałem runęli na ściany. Pomieszczenie było zbyt duże, by zrobić w nim ponowną dziurę w podłodze, więc tym razem załodze się udało.

- Weź kryształ! Szybko! – powiedział do Rolanda, Baobab.

- Jasne! – powiedział Roland.

- A teraz stąd wszyscy uciekajmy jak najszybciej! – rzekł Baobab i wszyscy ruszyli do wejścia, z którego przybył
wróg.

Piątek mógłby się wydawać dniem jakiejś ucieczki. Załoga musiała, uciekać już dzisiaj kilkakrotnie i robiła to znowu powtórnie. Ścieżka jednak okazała się krótsza niż inne i wydostali się na zewnątrz w bardzo szybkim tempie. Znaleźli się na plaży, kiedy przejście z którego przybyli się zamknęło. Co prawda mieli już to gdzieś, teraz aby usiedli na plaży i odpoczywali oddychając szybko. Roland usiadł sam, kiedy dosiadł się do niego Baobab.

- Wiem, o czym wtedy myślałeś – powiedział Baobab.

- Hmm…? – odparł zdziwiony Roland.

- Wiem, że myślałeś o tym, jako żeby miałby na tej wyspie przebywać czarny mag, coś niczym Nekromanta. I uwierz mi, tak też było. Nie bez powodu spotkałeś tego szkieleta, a my te ogromne pająki. To wszystko to jego pozostałości, i tak nie spotkaliśmy jeszcze innych, o wiele gorszych istot. Ale za to spotkaliśmy ten kryształ, jego najpotężniejszą i najbardziej przerażającą pozostałość. Mamy go i nie możemy go oddać w niczyje łapska, to on przysłał po tego generała! W końcu dowie się, że kryształ ma ktoś inny i dowie się, że to my go mamy i wyśle wszystko co ma na nas, a wtedy będziemy musieli się bronić.

- Doskonale Cię rozumiem. I dzięki za wszystko. Teraz mamy tylko jeden cel znaleźć statek i nie dać się złapać!

- To w sumie dwa cele, Panie kapitanie! – powiedział Dragon.

- A niech będą i dwa, ale za to jakie ważne dwa cele! – odrzekł Roland.

- Tak więc ruszamy? – spytał się Strupa.

- Tak ruszamy, moja załogo!

I ruszyli przed siebie, w nieznane.



Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Oto moje wypociny. Dosyć się rozpisałem, ale jednak liczy się jakość nie ilość. Może się komuś spodoba :D Am i mam nadzieję, że tekst nie jest zbyt wulgarny. Starałem się pisać w duchu opowiadania ;)


Gromada ruszyła przez korytarze podziemi. Roland krzywił się za każdym razem gdy jego noga zapadała się głębiej niż powinna w muł płynący środkiem tunelu. Willow z reguły radował się możliwością potaplania się w błocku. Mężczyzna energicznie stawiał swoje kroki brnąc przez coraz głębszą breję i rozchlapując ją dookoła, radośnie przy tym parskając. Roland miał już serdecznie dość grobowej ciszy jaka panowała w podziemiach.
-No więc, psy. Niech no który może coś zaśpiewa, raźniej nam tu będzie!- krzyknął do załogi
-Naprawdę ma pan, panie kapitanie ochotę śpiewać w takim miejscu?- spytał podejrzliwie Strup
-Coś trza robić. Chcesz byśmy tu powariowali? Nie uśmiecha mi się chodzenie w ciemnościach po jakichś tunelach, z bandą wyposzczonych sukinsynów.
-O ja sobie wypraszam!- wyszczerzył się Slash.- Dziwka z którą spędziłem dzisiaj noc dostała ciarek na sam widok mego „ostrza”.
-Czasami chciałbym byś mówił o swoim kutasie...-powiedział na wpół do siebie Roland.

Schodzili coraz niżej, droga prowadziła w głąb podziemi. Minęli parę odnóg korytarza ale wszystkie kończyły się ślepymi uliczkami w postaci zawalonych przejść czy zwykłych murowanych ścian. Zupełnie jakby coś ciągnęło ich coraz głębiej w czeluść krainy w jakiej się znaleźli. Wtem w tunelu przed nimi, Roland dostrzegł dziwny kształt jakiejś kreatury o śliskim ciele która następnie zniknęła w ciemnościach.
-Stać- powiedział do reszty.

Roland skierował płomień pochodni w głąb tunelu, wytężając przy tym wzrok i starając się dojrzeć co znajduje się w mrokach przed nimi. Nagle usłyszał dziwny jęk gdzieś daleko w głębi korytarza. Głos zdawał się zbliżać do nich i cały czas potęgował. W pewnym momencie dało się słyszeć już tylko jednostajny ryk który niósł się po całych podziemiach. Odgłos zdawał się wzburzać wodę, im był bliżej tym więcej warstw kurzu poczęło odpadać na ziemię z sufitu. Baobab zaczął wrzeszczeć. Spotęgowało to tylko przerażenie Rolanda. I nagle to poczuł. Tuż przed nimi. Coś co sprawiło, że cały zdrętwiał. Potężną siłę która do nich zmierzała. Pierwszy raz w życiu poczuł namacalne zło. Tajemnicza moc w nich uderzyła. Pochodnia zgasła.
-Zagłada!-ryknął Baobab, niestety nie dokończył swej żałobnej litanii, gdyż potężna siła siła powaliła go na ziemię. Zresztą nie tylko jego.

W cichym jak dotąd tunelu dało się nagle słyszeć mnóstwo przekleństw. Całą bandą rzuciło po korytarzu. Wszyscy miotali się pod wodą. Roland wynurzył się spod wody i począł dziko naparzać swym cutlasem wszystko co się rusza. Willow niezbyt zorientowany co się dzieje starał się złapać równowagę, niestety bez skutku. Moonshine gorączkowo szukał czegoś w wodzie a Dragon właśnie przymierzał się do odstrzelenia komuś łba. Baobab chwycił się za głowę i zaczął tarzać się w mętnej brei wrzeszcząc „zagłada!”. Roland niczym wariat dźgał i ciął wodę wokół siebie. Nagle wyrósł przed nim masywny kształt i Roland zdał sobie sprawę, że w kierunku jego szczęki z zawrotną szybkością kieruje się czyjaś pięść. Na chwilę znowu znalazł się pod wodą. Nagle masywne łapy wyciągnęły go z powrotem na powierzchnię. Roland uwolnił swoje macki z zamiarem wyrwania z ich pomocą nóg tamtego z jego rzyci, jednak zorientował się, że patrzy w jednookie oko Uhu''a i zrezygnował z tego pomysłu. Cyklop już miał coś powiedzieć gdy w korytarzu rozległo się donośne „Kurwa!”. Wszyscy zamarli. Krzyknął Moonshine. Roland oswobodził się z ramion Uhu''a i zirytowany krzyknął do chirurga:
-I czego ryja drzesz?!
Moonshine spojrzał na niego zdziwiony, o co mu też może chodzić, po czym powiedział:
-Zgubiłem rękę...
Rozległo się donośne „Zagłada!” Baobaba po czym rozpętało się piekło. Z wody za Rolandem wyskoczył nieumarły. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i rozpłatał mu łeb. Trupy były wszędzie, pływały w wodzie, wychodziły z nowo powstałych szczelin w ścianach a nawet nadchodziły z kierunku z którego przyszli. Rozległy się strzały. Piraci poczęli walczyć. Dragon był w pułapce. Nie mógł używać swojej broni. Bliźniacy ramię w ramię odpierali chordy umarlaków ale zaczęli słabnąć. Moonshine wyjął zza ucha swój skalpel i wbił go w oko pierwszej bestii na jaką trafił. Willow chwycił równocześnie dwa łby umarlaków i zaczął zderzać je ze sobą. Strup przeskakiwał od wroga do wroga z zakrzywionym sztyletem. W tym całym zamieszaniu umknął Rolandowi Baobab. Murzyn siedział skulony pod ścianą kiwając się przy tym miarowo. Był okrążony przez trupy. Roland wypluł z swoich ust potok przekleństw i popędził w stronę murzyna, tnąc i rżnąc wrogów dookoła. Sprawił, że nieumarli wokół Baobaba zainteresowali się jego osobą.
-No! Dalej! Dalej wy sukinsyny!-krzyczał Roland atakując.
Szybkim cięciem pozbawił jednego umarlaka głowy,drugim rozpłatał gardło kolejnego, trzecim...Nie zdążył wyprowadzić trzeciego ciosu. Jeden ze stworów brutalnie wytrącił mu cutlasa z dłoni i zacisnął swe zimne palce na jego gardle. Roland ni cholery nie mógł posłużyć się swoim mackami. Coś w bestii mu to uniemożliwiało. Trwali tak przez chwilę. Bestia tępo zaciskająca swój chwyt. Roland patrzący w puste oczodoły śmierci. I rozległ się strzał. Nieumarły rozpadł się na kawałki. Roland upadł na ziemię, poszukując wzrokiem źródła wystrzału. Dostrzegł Dragona. Masywny mężczyzna stał pośrodku tego całego zamieszania. Z lufy jego rusznicy sączył się dym. A to oznaczało...
-Nie!-krzyknął Roland.
Kolba lufy rozjarzyła się jasnym zielonym światłem. Dragon próbował odrzucić broń niestety ta zaczęła przywierać do jego dłoni, płonąc przy tym.
-A pieprzę to...-mruknął pod nosem zdając sobie sprawę z tego co się dzieje. Przeniósł wzrok na Rolanda i uśmiechnął się łobuzersko - Pozdrów ode mnie Margaret- rzucił po czym jego ciało stanęło w zielonych płomieniach.
W tym momencie Baobab wrócił do rzeczywistości. Mężczyzna poderwał się z ziemi rzucając zaklęcia w niezrozumiałym dla Rolanda języku. Korytarz zadrżał. Woda zaczęła się podnosić zalewając przy tym nieumarłych. Załoga stała oniemiała w miejscu, patrząc jak woda wypełnia powstałe szczeliny i rozsadza ściany. Trupy nie mogły się ratować. Woda jakby ożyła. Pozostawiła żyjących samym sobie, i rzuciła się na nieumarłych. Woda przygniatała swoim ciężarem, ciała trupów do ścian tunelu, pozostawiając wokół załogi płytki brodzik. Ze wszystkich stron byli otoczeni przez majestatyczne wodne bariery oddzielające ich nieumarłych. Baobabowi nie było mało. Zaczął wykonywać swoimi rękami dziwne ruchy kierując wodę poprzez coraz to nowe szczeliny. Roland przez chwilę pomyślał, że murzyn w tej chwili zalewa całe podziemia. Zamierzał krzyknąć coś do Baobaba, lecz jego zamiar przerwało mu nagłe pęknięcie posadzki na której stali. Roland stał niepewny co robić patrząc jak woda wlewa się szczeliny w podłożu, gdy pęknięcie poszerzyło się i cała posadzka się załamała. W tej chwili Roland całkowicie stracił orientację. Przez chwilę myślał, że spada w dół jednak zdał sobie sprawę, że jest niesiony przez potężny nurt wody. Stracił towarzyszy z oczu. Woda miotała nim po ogromnej (jak sądził) jaskini w której się znalazł. Całkowicie stracił orientację. Po całej jaskini wiły się w powietrzu ogromne słupy wody podmywające, (jak sądził Roland) fundamenty miasta. I w całym tym burdelu musiał się znaleźć właśnie on! Nagle sklepienie groty się załamało wpuszczając do środka, kolejny potężny strumień wody. Dookoła zaroiło się od głazów i innych tego podobnych rzeczy których Rolandowi nijak nie dało się unikać. W pewnym momencie poczuł iż zarył o coś głową. Jedyne co w tym momencie pomyślał, to to, iż powinien ograniczyć sobie alkohol. Prąd poniósł go dalej. Świat dookoła pociemniał.

Mewa. Tak, na pewno słyszał mewę. Sól. Czuje sól. Skoro słyszy mewę i czuje sól znaczy to pewnie, że jest na morzu. Co on cholera robi na morzu? Roland otworzył oczy, patrząc dziko dookoła. Pierwsze co do niego dotarło do zapach drewna. Przewrócił się zaskoczony na drugi bok skrobiąc tajemniczą posadzkę na której się znalazł. Deska. Jest na statku. Wtem ktoś brutalnie poderwał go z ziemi. Spojrzał na swoich oprawców. Rycerze. Wszyscy w śliczniutkich, lśniących zbrojach. Zdał sobie sprawę, że jako w Necroville od dawien dawna nie słyszano o rycerzach to zapewne znajduje się na pokładzie „Błędnego Rycerza”. Zmrużył oczy przed promieniami słonecznymi, starając się dostrzec więcej szczegółów. Przed nim, przy ustawionym małym eleganckim stoliku siedział niski, gruby człowieczek o chytrym wyrazie twarzy. Cały wystrojony jak na bal, z pięknymi pończoszkami i peruką. Gładził coś, co leżało na jego nodze. Była to rusznica Dagona. Roland zmarszczył brwi. „Już cię nienawidzę” przemknęło mu przez głowę. Niski człowieczek wezwał go gestem do siebie. Rolandowi nie zostało nic innego jak tylko podejść, oczywiście razem z „eskortującymi” go strażnikami. Niski człowieczek rozparł się wygodnie w swoim fotelu i spojrzał wyzywająco w oczy Rolanda. Ten odpowiedział tym samym nie wiedząc czego się właściwie od niego oczekuje.
-Jestem hrabia Edward von de Monte...-zaczął mówić wyniosłym tonem niski człowieczek, starannie wymawiając każde słowo.- Dziś rano zaatakowałem Necroville.- uśmiechnął się szyderczo- Czy wiesz czemu to zrobiłem?
-Gdzie są moi towarzysze?- Roland postanowił zignorować tyradę hrabiego i od razu przejść do rzeczy.
-Czyli nie wiesz... Jak wiesz Necroville cieszyło się złą sławą...-ciągnął dalej hrabia- W każdym razie wśród ludzi takich jak ja. Wielu zadawało sobie pytanie, czemu to miejsce jest siedliskiem ludzi pokroju...Chm, takich jak na przykład ty-wskazał palcem Rolanda- Otóż okazało się, że przyczyna tkwi głębiej niż ktokolwiek myślał.- w tym momencie Edward rozpostarł szeroko ręce, zamknął oczy i począł opowiadać.- Wiele lat przed skolonizowaniem półwyspu,w miejscu gdzie teraz stoi, a właściwie stało, ale do tego jeszcze dojdziemy,-wtrącał co chwilę- Necroville, znajdowała się kiedyś świątynia nekromantów czczących swego demonicznego boga. Myśleliśmy, że ich wyrżnięto w pień i nie ma się czym martwić. No ale okazało się, że nekromanci przed odejściem rzucili klątwę. Miasto stało się siedliskiem zła, zepsucia i tak dalej, za sprawą mocy demonicznej mocy jaka kiedyś mieszkała na wyspie w podziemiach pod miastem rozprzestrzeniła się epidemia umarlaków których zapewne spotkałeś. Gdy magowie naszej skromnej inkwizycji się o tym dowiedzieli, postanowili działać. Niestety podczas sondowania miasta swymi zaklęciami, tylko rozjuszyli to ZŁO, które swoją drogą podpada pod zło starożytne. No więc stwierdziliśmy iż nie ma ratunku dla tej mieściny i postanowiliśmy zapobiegawczo zrównać ją z ziemią.
-Zabijając przy tym niewinnych ludzi?- Roland parsknął- Nie powiem, że to bardzo oryginalne „wśród ludzi pokroju takiego jak ty”- dokończył słodkim tonem.
-Może- hrabia skupił swoje zainteresowanie na swych gładkich paznokciach- w każdym razie nie mieliśmy wiele do roboty-spojrzał wymownie na Rolanda.- Jakimś cudem ty i twoja banda podmyliście fundamenty Necroville i utopiliście miasto razem ze złem które w nim mieszkało. Co prawda nasze kochane „zło” chciało walczyć, jak pewnie przekonałeś się w podziemiach, lecz niestety nawet jego wzmożona aktywność nic nie dała. Jedynie spowodowała bóle głowy u twojego przyjaciela.
-Baobab? Gdzie on jest?!
-Jest tu ze mną, nie martw się. Swoją drogą niezły mag z tego twojego Bambo. Moi ludzie zastali go lewitującego pośrodku, pośrodku...- pstryknął palcami na służącego stojącego obok.- Mortis, słowo! Duży bałagan! Jak to inaczej powiedzieć?
-Może burdel- wtrącił Roland
-Tak!- hrabia skierował palec w górę.- Burdel! Znaleźliśmy go lewitującego w centrum tego burdelu jaki pozostał z miasta. To on nas do ciebie skierował i podarował mi tą urokliwą broń- hrabia potrząsnął tryumfalnie rusznicą Dragona.- Co do reszty twoich towarzyszy nie jestem pewien.- powiedział zamyślony. Co prawda wyłowiliśmy cię z morza razem z jakimś goblińskim bękartem. Niestety nie ma tu miejsca dla takich jak on, sam rozumiesz.
W tym momencie Roland nabrał chęci by nakarmić swoje macki dupskiem hrabiego.
-Jak to z morza? Co tu się cholera...- w tym momencie jeden z rycerzy zdzielił go w pysk.
-Z morza, dobrze słyszałeś. Twój Bambo musi znać niezłą magię skoro zniosło cię aż tutaj.
-Nienawidzę piątków...-wymruczał Roland
Hrabia uśmiechnął się chytrze na tą wzmiankę.
-Och, ależ gwarantuję ci, że podczas pobytu tutaj znienawidzisz więcej dni tygodnia. Jednak warto zauważyć iż dzisiaj mamy niedzielę. Przyjmuje się, iż niedziela to pierwszy dzień tygodnia. Potraktuj to jako nowy początek!- rzucił za Rolandem uśmiechnięty Hrabia, podczas gdy ten był ciągnięty do ładowni.
Niedziela? Pomyślał zaskoczony Roland. O cholera... Siedząc w mrokach pod pokładem, Roland bił się z myślami. Stwierdził, że lepiej nie chwalić się swoimi mackami wyrastającymi z pleców w momencie gdy hrabia napomknął o inkwizycji. Jednak w głowie kiełkował mu nowy pomysł. Niedziela, pierwszy dzień tygodnia. Świetnie. Nim tydzień się skończy Roland postara się by do tego czasu Hrabia Edward był już martwy a statek należał do niego.
O tak, to dobra myśl.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tunel stawał się coraz węższy. Musieli iść gęsiego jeden z drugim. Najgorzej miał Willow jego olbrzymie barki ocierały o zimny kamień tunelu.

-Cholera ! - krzykną Willow kiedy rozdarł sobie skórę o kawałek pręta wystającego ze szczeliny pomiędzy kamieniami – Karły budowały te tunele czy co ?

Strup zaśmiał się swoim goblinim śmiechem – Trzeba było tyle siedzieć na siłowni ?

Willow spojrzał na niego swoją najgroźniejszą miną. Ćwiczył ją przez kilka tygodni przed lustrem. Był z niej zadowolony, zawsze działała jak powinna. Ludzie najczęściej spuszczali wzrok w dół i uciekali najszybciej jak mogli, jakby ich diabeł gonił.

-Możecie przestać zachowywać się jak dzieciaki ?? - zapytał zdenerwowany Roland – Przez pięć minut zamknijcie pyski.

Doszli do rozdwojenia tunelu. Żadna z dróg nie wyglądała zachęcająco lecz coś trzeba było wybrać. Roland pomyślał – Jak ja nie na widzę piątków.

-Dobra panowie, jakieś propozycje którędy idziemy ? - zapytał Roland

Nastała cisza. przerywana przez siorbanie Moonshina który dobrał się właśnie do szpiku ręki zabranej od martwego żołnierza.

-Moonshine jesteś obrzydliwy, zero kultury. Nie nauczyli Cię że w towarzystwie się nie siorbie ?. Zwykły prostak !!! - powiedział Cloudy z zniesmaczoną miną.

Moonshine poczerwieniał ze złości

-Odezwał się wychowany !! Który nawet nie potrafi spuścić wody po sraniu !! - krzykną Moonshine

Z nozdrzy Cloudy''ego zaczęły wydostawać się chmurki dymu. A powietrze wokół niego zapachniało siarką. Już otwierał paszczę żeby zionąć w twarz Moonshina sporą porcją ognia. Kiedy poczuł ze coś zimnego i metalowego dotyka jego potylicę.

To Dragon przystawiał swoją rusznice.

-Jeżeli się nie uspokoicie to najpierw rozwalę łeb Cloudy''emu a później tobie Moonshine – powiedział stanowczo Dragon – Moonshine wyrzuć tą rękę !! jeszcze zapach świeżego mięsa przyciągnie coś z wnętrza tuneli .


Moonshine z niechęcią wrzucił ogryzioną rękę do jednej z dziur w ścianie tunelu. Kilka zgłodniałych szczurów rzuciło się na nią. Rozpoczęła się wielka szczurza uczta.

Baobab nadal coś jęczał pod nosem, można było od czasu do czasu usłyszeć słowa „zginiemy”, „zagłada”.

Strup podszedł do Baobab''a, położył dłoń na jego ramieniu

-Słuchaj mój czarnoskóry przyjacielu, potrzebujemy twojej pomocy. Proszę skup się przez chwilę. Na pewno czytałeś księgi o podziemiach Necroville.

Baobab słyną z tego ze całymi dniami siedział i czytał przeróżne księgi. Co zarobił na wyprawach pirackich od razu przeznaczał na nowe księgi.

Strup powtórzył słowa. Lecz nie przyniosło to efektu. Baobaba nadal coś bulgotał pod nosem i trząsł się jak galareta na stole podczas sztormu.

-Dobra panowie trzeba go zrestartować – powiedział Strup – Wziął olbrzymi zamach i przywalił z otwartej dłoni w twarz Baobab''a.

Po tunelu poniósł się olbrzymi grzmot, jakby ktoś wystrzelił z armaty. Baobab przestał mruczeć pod nosem, znieruchomiał i jak worek ziemniaków upadł bezwładnie w breję tunelu. Nastała cisza która przeciągała się w nieskończoność.
Nagle Baobab zatrząsł się i wstał z ziemi. Na jego twarzy było widać zdziwienie.

-Co tu się dzieje, gdzie my jesteśmy – złapał się za policzek który od uderzania napuchł jak balon – Kto mnie uderzył w twarz !!! Który cymbał to zrobił ! - Baobab spojrzał na Strupa stojącego koło niego. Strup stał się jeszcze bardziej zielony niż zwykle ze strachu. Jeszcze nigdy nie widział Baobab''a tak wściekłego.

-Przepraszam że to zrobiłem, musiałem, potrzebujemy twojej pomocy- odrzekł ze strachem w głosie Strup.


Baobab''a pomasował się po policzku, rozejrzał się wokoło. Wciągną kilka głębokich wdechów zgniłego powietrza w swoje wielkie płuca.

-Dobra Strup tym razem Ci daruje. Pod jednym warunkiem.

Strup nieco się wyluzował. I zapytał z drżącym głosem.

-Czego tylko sobie życzysz – Strup przygarbił się nieco. W jego oczach można było dostrzec błysk nadziei że jednak tym razem Baobaba nie zmieni go w kota. Nienawidził być kotem, te lizanie się po tyłku.... Przebiegły po jego plecach ciarki gdy dłoń Baobab''a spoczęła na jego ramieniu.

-Już spokojnie Strup – powiedział swoim najbardziej łagodnym głosem- Chcę tylko od Ciebie butelkę rumu i nową księgę gdy wyjdziemy z tego śmierdzącego tunelu – uśmiechną się do Strupa.

Strup nie odpowiedział. Pokiwał tylko głową na znak że zrozumiał i się zgadza z tą propozycją.

-Dobra panowie, to teraz niech ktoś mi powie co tu się dzieje – Baobab''a spojrzał pytająco na swoich kompanów.

Roland odchrząkną – Opisał szybko Baobabie co dokładnie się stało w Necroville. Kiedy powiedział że musieli zejść do podziemi aby uciec przed goniącymi ich żołnierzami Baobaba nieco pobladł.

Minęło trochę czasu zanim czarnoskóry mag przetrawił wszystkie nowe informacje.

-Czy was pogięło !! Co wyście zrobili. Nie wiecie ze te tunele są przeklęte. To jest siedziba zła. I to nie byle jakiego zła. Zła absolutnego – Wykrzyczał te słowa Baobab''a – Lepiej by było jakbyśmy się dali zabić tym na górze. Jeżeli tutaj zginiemy nasze dusze zostaną tutaj uwięzione na zawsze.

Słowa Baobab''a jeszcze przez długi czas odbijały się echem po tunelach podziemia. Cloudy z przerażenia puści bąka, zawsze to robił kiedy naprawdę się bał.

-Dobra trzeba jak najszybciej się stąd wydostać – odpowiedział już nieco spokojnej Baobab''a – Jak dobrze pamiętam wschodnie tunele są nieco bardziej bezpieczniejsze.

Wskazał tunel wielką ręką. Zapytacie się skąd wiedział który tunel prowadzi na wschód. Baobaba miał magiczny kompas wbudowany w głowie.

Cała grupa ruszyła za Baobab''em....

-Aaaaaaaaaauuuuuuuuuuuuuugrrrr – coś zawyło za ich plecami

Wszyscy chwycili się za uszy. Dźwięk ten był przerażający, mroził krew w żyłach. Pierwszy otrzeźwiał Uhu jako cyklop miał dużą odporność na ogłuszenie. Podbiegł do reszty załogi i wybudził ich z otępienia . Wybudzenie polegało na uderzeniu w potylice.

Kiedy już wszyscy kontaktowali krzykną – Uciekać komu życie miłe !!! Chodu !!

Cała grupa ruszyła w zawrotnym tempie. Willow biegł jako pierwszy, wszyscy sadzili ze ten olbrzymi goryl nie potrafi biegać, a na pewno nie tak szybko. Biegli tak przez dobre dziesięć minut. Wbiegli do wielkiej sali. Sala była olbrzymia, oświetlało ją ponad tysiąc pochodzi palących się ogniem o dziwnym niebieskawym zabarwieniu z nutką zieleni.

Slash jękną z zachwytu. Jeszcze nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Na końcu wielkiej sali znajdował się złoty pomnik przedstawiający starego człowieka, nieco przygarbionego. Człowiek ten na głowie miał koronę a w lewej dłoni berło wysadzane szlachetnymi kamieniami.

Roland krzykną z podniecenia.
-Ile złota !! starczyło by na nową łajbę ! Naa nnaaaa sto nowych statków – w jego oczach można było dostrzec opętanie.

Demon który ich gonił zatrzymał się przed wejściem do wielkiej sali. Spojrzał na wszystkich swoimi ciemnymi jak noc oczami, zioną kilka razy ogniem. Krzykną jeszcze raz swoim przeraźliwym głosem odwrócił się i odleciał w ciemność tunelu. Nawet demon wiedział ze nie warto wchodzić do tej sali. Był to grobowiec króla Amurida XII. Najbardziej okrutnego z władców podziemi.

Roland zaczął zbliżać się do pomnika mamrotał coś niezrozumiałego.

Baobab''a chwycił go za rękę. Odwrócił przyjaciele w swoją stronę i wymówił kilka magicznych zaklęć w jego ojczystym języku. Pochodził on z niewielkiej wyspy położonej niedaleko wiru zagłady na morzu martwym.
-Wszystko dobrze – spytał Baobab''a puszczając dłoń Rolanda.

Roland kiwną głową i zemdlał. Willow skoczył w jego kierunku i chwycił Rolanda, chroniąc go przed uderzeniem głową o zimny kamień.

-Dobra panowie trzeba się stąd jakoś wydostać – przemówił Dragon – Nie patrzcie w stronę pomnika ! - Krzykną pod koniec swojej wypowiedzi.

Było to bardzo ciężkie do wykonania pomnik aż emanował magią która przyciągała do niego wzrok.

Baobab''a ponownie wypowiedział słowa w swoim języku. Wszystkie pochodnie zgasły, oprócz jednej trzymanej w dłoni Slasha.

Baobab''a uśmiechną się – I po kłopocie już nikt nie spojrzy na pomnik – powiedział.

Ciemność była tak głęboka że nawet dwudziesto metrowy pomnik wykonany ze złota nie mógł się przez nią przebić. Jego magia zgasła.

-Dobra Baobab''a prowadzać – kiwną w jego stronę głową Dragon.

Baobab''a wskazał ręko na lewą ścianę pomieszczenia. Kiedyś widział mapę tej sali, wiedział ze gdzieś po lewej stronie powinno być tajne przejście prowadzące na górę do ludzkiego świata. Gdzie powietrze ma przyjemny zapach, słońce miło nagrzewa skórę, a ptaki śpiewają swoje piękne melodie. Lecz świat ten nie był bez skaz także było tam zło ale nie tak wielkie jak tutaj w podziemiach.

Po kilku minutach poszukiwań odnaleźli wyjście z przeklętej sali. Wyszli na zewnątrz zadowoleni ale bardzo zmęczeni. Cała grupa zapadła w długi, kojący nerwy sen....






Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a odgłosy walki, wystrzałów i jęki oficerów " Błędnego rycerza " powoli ucichały. Kapitan, jakby zawiedziony monotonnym rozwojem sytuacji, zdawał się coraz bardziej przyśpieszać tempa. Piraci bowiem ciągle nie mieli pojęcia gdzie się znajdują, ani dokąd idą, na domiar wszystkiego pochodnie zaczynały się wypalać. Sytuacja stawała się coraz gorsza, gdy w końcu...

- Rozwidlenie! Myślałem już, że utkniemy w tym rynsztoku! - rzucił radośnie Uhu, a na jego twarzy zaczęło malować się jakieś proste szczęście, że w końcu odzyskał władzę nad swoim losem.

- Co ty taki szczęśliwy, baranie, teraz mamy dwa problemy zamiast jednego! Co jeśli wybierzemy złą drogę? Ty nigdy nie myślisz o tym co spotka nas na następnym kroku, prawda? Ty chol... - I możliwe, że Strup dałby upust swoim nerwom, gdyby nie momentalne ożywienie Rolanda.

- W lewo.

- Jesteś pewien, Kapitanie? - Zapytał Cloudy. - Nie mamy za dużo czasu nim zabraknie nam światła, a nie zamierzam pluć ogniem po całym tym przeklętym miejscu.

- Jak ci się nie podoba, miałeś okazję zginąć zanim tu weszliśmy!

Stopniowo w wymianę zdań wdali się wszyscy poza Willowem, a doniosłe głosy roznosiły się po podziemiach jak zniszczenie w Necroville, kilkanaście stóp wyżej.
Ten ostatni, niemalże kompletnie otumaniały, ciągle nie wiedział, że wlazł z kompanami do najbardziej przeklętego miejsca jakie ta okolica miała w ofercie. Wykorzystując cały raban dał porwać się "potrzebie" i oddalił od reszty. Przeznaczenie chciało, że wybrał korytarz po prawej stronie.
W tym samym czasie piratom udało się opanować wewnętrzny amok, po czym powoli, ale pewnie, przeczesywali drugą stronę tych specyficznych lochów.
A pełna specyfyfika miejsca, w którym przebywali napełniłaby wielu strachem, jeszcze inni nie zbliżyliby się nawet do samej Bramy. Zewsząd unosił się bowiem odór rozkładanych ciał, lecz nigdzie takowych szczątków nie było. Na domiar złego panowała idealna cisza, wcześniej skowytał wiatr, teraz wszystko się uspokoiło. Aż za bardzo.

- Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi pałętać się po takiej grobowni z kuszą w ręku i bandą wątpliwie silnych sojuszników obok... - Powiedział, łamiąc chwilę milczenia, Strup.

- Wątpliwie silnych? Parę dobrych chwil temu kasowaliśmy tuziny żołnierzy " Błędnego " w porcie, a trochę ciemności i zapach trupa już sprawiają że srasz na posadzkę? - Odrzekł Cloudy. - Przepraszam przyjacielu, ale chyba jesteś jedynym, który się tutaj czegokolwiek boi. Prawda, Moonshine?

- Ha, prędzej mi kula na pokrwawionej dłoni wyrośnie niż po tylu latach oddam skórę jakiemuś truposzowi! Nawet Uhu ma w sobie wystarczająco dużo dumy by walczyć do końca końców, ba, i nie polec!

- Koniec jest bliski, zagłada spojrzy nam w oczy jak tylko zgaśnie pierwsza pochodnia... A gdy zabraknie drugiej, nawet Willow nie opędzi się od wroga. - Stwierdził z ironią Baobab. - Zaraz... Willow?

- Gdzie jest Willow? - Zapytał Roland. - Gdzie, do kurwy, jest Willow! - Im dłużej Kapitan powtarzał swoje pytanie, tym bardziej pokazywał, że i jemu udzielił się strach.

- Możliwe, że został przy rozwidleniu... Albo poszedł w inną stronę... Musimy po niego wrócić, nie zostawię tego cepa samego, nie tutaj! - Z trudem odbełkotał przerażony Uhu.

- Czy on rozum w " Płachcie " zostawił, żeby się od nas odłączyć? - Odparł całkiem trafnie Slash. - Mówiłem już dawno temu, że takim jak on nie wolno dać się zapić, kurwa, w trupa! Teraz trzeba go znaleźć!

- Nie damy rady. - Rzekł Strup. - On w najlepszym przypadku już nie żyje, w najgorszym.

Nagle wszystkich uderzył ogłuszający, nieludzki krzyk, połączony z lamentem Willowa, dobiegający z przeciwnej strony tuneli.

- Nieważne czym jesteś, zginiesz jak reszta! - Krzyczał zagubiony kompan.

- Co do... - Jęknął Strup. - Pijany mistrz walki po ciemku, ha, czego te dziwki z człowieka nie zrobią!

- Kapitanie...? - Krótko wycedził Uhu, z pytaniem o zgodę wymalowanym na twarzy.

- Pieprzę to, on zasłużył na więcej. - Warknął Roland, rzucając się z gotowym ostrzem w drogę powrotną.

- Słyszeliście kamraci! Nie zostawiamy nikogo! Dziś wychodzimy śmierci na spotkanie! - Huknął Strup.

- Za Willowa! - Wykrzyczał Moonshine.

Bieg sprawił, że nagle cały długi korytarz, jaki wcześniej pokonali był niemalże poranną przebieżką. Nic nie mogło powstrzymać tak potężnej siły, płynnie szarżującej w mroku tuneli tylko by pomóc jednemu towarzyszowi. Roland, Strup, Cloudy, Baobab, Uhu, Moonshine, Slash, a nawet milczący od dłuższej chwili Dragon.

- Nie poddam ci się! - Im głośniejsze stawały się krzyki zguby, tym silniej grupa parła do celu.

- To już blisko! On musi gdzieś tutaj być! - Niemal wrzeszczał Kapitan do swoich kompanów zaraz po przekroczeniu rozwidlenia.

- Tracimy światło Kapitanie! Lepiej żebyśmy go znaleźli albo wszyscy skończymy na katafalkach! - Odpowiedział donośnie Cloudy, a jego pochodnia zaczynała gasnąć.

Roland jednak już tego nie usłyszał. Wbiegł do komnaty i coś nim wstrząsnęło. Jej wnętrze wydało mu się znajome tylko i wyłącznie dzięki przeczuciu, że być może kiedyś zdarzyło mu się w niej być. Duża przestrzeń, podzielona filarami, z ołtarzem na środku, wysoka nawet do ulic miasta. Na ścianach znajdowały się wymazane za pomocą krwi runy, a od centrum pomieszczenia biło zielone światło. Najbardziej przytłaczająca była idealna cisza i duszący zapach zwłok, które bez mała dosłownie napierały na Rolanda, zmuszając go do walki o każdy wdech. Dopiero po chwili Kapitan odzyskał zmysły i spostrzegł ciało Willowa leżące przed stołem ofiarnym. Piratem wzdrygnęło obrzydzenie i upuścił swój cutlas. Nie obchodził go już nawet wypalający się płomień ostatniej pochodni. Zastanawiał się co było w stanie zabić tak potężnego człowieka, jakim był Willow. Co było w stanie połamać go i oddać w ofierze jakiemuś bożkowi? Dlaczego w ogóle coś takiego znalazło się pod Necroville?

- Kapitanie! - Wrzasnął Strup.

Reszcie załogi dopiero teraz udało się dogonić Rolanda, lecz w większości stracili przytomność niemal rozbijając się u progu komnaty, w której przebywał. Jakaś bliżej nieokreślona siła nie pozwalała im przebić się do środka. Dragon i Baobab byli jedynymi, którzy trzymając się z tyłu, uniknęli zderzenia z ową barierą.

- To... Magia! Na macki Kapitana, Baobab, zrób coś z tym! - Po raz pierwszy od kłótni przy rozwidleniu rzucił Dragon.

- Zagłada, mówiłem, że ogarnie nas wszystkich! To miejsce jest przeklęte! Nawet na powierzchni czuje się jego energię, widzisz to światło?! Willow już zapłacił swoją cenę za wejśćie tutaj!

- Twoje gadanie zaczyna działać mi na nerwy. Zrobisz coś z tym, czy wolisz pilnować tyłów?

- Możecie przestać pierdolić i pomóc mi tutaj? - Warknął mocno Roland.

- Ehh. - Westchnął głęboko mag. - Dragon, ocuć tę miernotę!

Euforia do walki zaczynałą zmieniać się w panikę. Dragon odsuwał nieprzytomnych na bok, podczas gdy Baobab próbował złamać zaklęcie drzemiące w wejściu komnaty ofiarnej. Gdy wszystkie proste inkantacje okazały się nieskuteczne, czarnoskóremu magowi został do wykorzystania tylko jeden, najpotężniejszy rodzaj magii. Powoli rozpalał ognisko wewnętrznej furii, a w jego źrenicach można było dostrzec szalejące piekło.

- Jeśli zamierzasz cokolwiek zrobić, zrób to teraz, coś się dzieje! Potrzebuję was tutaj! - Krzyknął Roland do wielkiego jak drzewo maga, podnosząc jednocześnie swoje wysłużone ostrze z posadzki komnaty.

Zielone światło przybierało coraz bardziej jaskrawą barwę, jakby sięgając w kierunku Willowa. Raptownie dało się słyszeć paraliżujący wybuch. Moc czaru rzucanego przez Baobaba stworzyła falę uderzeniową, która wstrząsnęła bez mała całą podziemną konstrukcją, gasząc przy okazji jedyną pozostałą piratom pochodnię. Nie miało to jednak większego skutku, udało się jedynie wzbudzić tonę kurzu w korytarzach. Bariera ciągle była na swoim miejscu. Część pyłu osiadła jednak na powietrzu tworzącym tę przeszkodę, tworząc kształt... Runy. W tym samym czasie zielone światło wydobywające się z wnętrza ołtarza coraz bardziej nabierało na sile, prawie całkiem obejmując nieżywego Willowa.

- Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam sprawdzać co się stanie gdy światło w całości go dosięgnie! - Wykrzyknał panicznie Kapitan.

- Ja... Poznaję ten znak. - Stwierdził szeptem Dragon patrząc na barierę. - Ta runa zapewnia całą moc mojej rusznicy... Czy myślicie, że to kurwa, ta sama magia jest?

- Magia już probowała, Dragon, Twoja kolej! - Odburknął Baobab.

- Mam ryzykować własne życie dla tych pierdół? Sam kurwa w to strzel jak chcesz! A zresztą...

Nerwową dyskusję piratów przerwały krzyki w oddali.

- Dalej! To musi tutaj być! - Krzyknął, komanderując, nieznany żołnierz.

- Słyszeliście? Nie jesteśmy tu, kurwa, sami! " Błędni " zrównali całe Necroville z ziemią, żeby tu dotrzeć! - Wybełkotał Baobab.

- Musicie się wycofać... - Odpowiedział Roland.

- Nie zostawimy cię Kapitanie! Nigdy się nie poddaliśmy, czemu mamy uciekać teraz?!

- To wszystko na nic Dragon. Nie mogę decydować o życiu Strupa czy Moonshine''a, o waszym nie wspominając! A jeśli Twoja rusznica jest kluczem do bariery, to musicie ją zabrać jak najdalej stąd! Cokolwiek tu jest, nie może się wydostać, sam stawię temu czoła! - Mówił podniesionym głosem zdesperowany Kapitan. - Błagam, wycofajcie się! Zabierzcie tamtych i odwrót! Do kurwy, odwrót!

- Słyszałeś rozkaz. - Odrzekł smutnym głosem mag. - Wynosimy się stąd!

Baobab z trudem podniósł z ziemi zielonoskórego z Moonshinem i Uhu, ustabilizował wagę towarzyszy, po czym zniknął w ciemnym korytarzu, biegiem kierując się do rozwidlenia. W jego ślady zaraz ruszył Dragon, niosąc na ramieniu Cloudiego i Slasha. W chwili gdy załoga cudem minęła się z oficerami " Błędnego rycerza " zielonkawa poświata całkowicie ogarnęła truchło byłego kamrata, przelewając się z ołtarza w jego ciało. Ściany delikatnie się poruszyły a Willow z drżeniem złapał oddech. Z każdą chwilą Roland coraz bardziej pozbywał się swojego strachu. Był tu sam, odizolowany, z kolejnym, zwykłym- jak by nie patrzeć, nieumarłym. Jednakże jego życie zostało już skreślone. Nie wyjdzie stamtąd. Wiedział, że jedyne co może jeszcze zrobić, to zabić jednego, ostatniego przeciwnika. Fakt walki z trupem byłego przyjaciela nie robił mu różnicy. Patrząc jak Willow, a raczej to co z niego zostało, podnosi się z ziemi, krzyknął:

- Przyszedłem po duszę swojego przyjaciela, jeśli chcesz ją zatrzymać, musisz mnie zabić!

Ożywieniec stał plecami do Kapitana, wpatrzony w ołtarz, który po przemianie stracił całe swoje światło.

- Moje przeznaczenie... Nie dopełni się tej nocy, pomazańcu śmiertelności. Twoje zaś kończy się tutaj i teraz. - Spokojnie odparł Willow głosem pełnym złości, będącym zlepkiem różnych tonów i barw.

- Czym ty.

W jednej chwili rozległ się dźwięk dobywanej broni. Najemnicy, przez których wszyscy znaleźli się w tych lochach, stali już przed barierą. Jeden z nich miał oręż podobny do rusznicy Dragona, i, jak Roland się spodziewał, przyszli albo po Willowa, albo po sam ołtarz. Kapitan nie zobaczył wśród nich nikogo ze swojej załogi, to dało mu pewność że ostatni moment chwały nadszedł. Chwila, w której on oddaje swoje życie w zamian za cień szansy na ratunek życia kamratów, za dodatkowe sekundy dla ich rozpaczliwej ucieczki. Uwaga Rolanda była jednak zbyt długo skupiona na wrogich żołnierzach. Zaklął, niemalże porażony niespodziewaną, gwałtowną udręką. Upadając spostrzegł zielony błysk w oczach Willowa. Zdał też sobie sprawę, że to nadciąga jego koniec. Śmierć zapowiedziana ciosem zadanym przez byłego towarzysza, który jeszcze kilkanaście godzin wcześniej razem z całą załogą wznosił toast za swojego Kapitana. Dogorywający umysł kreślił piratowi wizje wielu wspomnień- pierwsza wyprawa " Orlicą ", ostatnia... Wizje spełnionych aspiracji ale też sytuacje, gdy Roland jako dowódca swojego statku zawiódł. Dźwięk cutlasa uderzającego o zimną, przesiąkającą krwią posadzkę zdał się chwilowo przywrócić mu świadomość. Oddał tej komnacie swoje ostatnie świadome słowa:

- Oby w piekle nie było piątków... - Wydusił szeptem Kapitan.

Chwilę po tym zabójca, wymijając leżącego w agonii, podszedł do bariery i jakby czekając na jej zniknięcie kreślił zakrwawionym sztyletem znaki w powietrzu. Roland, umierając, mimowolnie obserwował jak najemnicy niszczą magiczną przeszkodę a jej runiczna pozostałość upada na posadzkę jak najdelikatniejsza szarfa na taflę wody. Widział Willowa skuwanego w kajdany. Czegokolwiek szukali... Teraz był tym właśnie Willow. Ostatnia żywa myśl konającego uciekła w kierunku jego załogi. Czy udało im się przeżyć, wszystkim? Czy ofiara nie poszła na marne? Jak dalej potoczą się ich losy...

- Jego też zabierzcie. Kto wie, duży może nie wystarczyć. - Odbąknął w stronę martwego już Kapitana oficer, który chwilę wcześniej unicestwił barierę.


( Nie będzie Extended Cut-a :P )

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Roland zastanawiał się, czy moment rozpoczęcia Złej części szlaku będzie klarownie oddzielony rozerwanymi ciałami rzekomo przysłanych tutaj niewolników czy też będzie można to zauważyć po ścianach wymazanych ichniejszą krwią czy zapachu siarki. Tak to sobie bowiem wyobrażał - w jednym momencie natychmiast wywącha siły piekielne, będzie mógł mocniej ścisnąć dłoń na cutlasie i wtoczyć swoje wyostrzone już zmysły na wyższy poziom. Nikt początkowo nawet nie pisnął słowa, ich nogi wydawały się być jakby spętane tym niezmącanym spokojem, a Baobab, który do tej pory wyłącznie irytował dzielnych piratów swoimi przestrogami o zagładzie, teraz stanowił ważny element atmosfery grozy, ciężko odznaczającej swoją obecność.
Slash i Uhu wydawali się być nieco przytłoczeni przemierzaniem tych cholernych kanałów - ich ruchy były najbardziej nerwowe, wpatrywali się w rozświetlającą korytarz pochodnię, jak w ich jedyny ratunek, ostatni bastion przytomności umysłu. Willow stanowił natomiast zupełne przeciwieństwo zachowania wszystkich zgromadzonych - gdyby nie powaga sytuacji, prawdopodobnie radośnie przestąpywałby z nogi na nogę i pogwizdywał szczęśliwie pod nosem. Wydawał się być zupełnie odizolowany od świata, nie miał pojęciu o ewentualnym zagrożeniu. Wszyscy zdolni do jakichkolwiek rozważań mieli wrażenie, że Roland - niby wytrawny myśliwy - stara się nawet nie zaprzątać swojego umysłu jakąkolwiek myślą, był przygotowany na wszystko, co może wyczłapać się zza rogu.
Ten stan przerwał gwałtowny zanik pochodni, która do tej pory - jak na złość - nie wydała żadnego zwiastunu, który miał obwieścić, że radośnie tlący się do tej pory len - gaśnie. Wszyscy, zdawałoby się, zwrócili się w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą widniał ich jedyny azyl sprawiający, że wielcy, doświadczeni w boju piraci nie popuścili w portki. Mieli świadomość, że Cloudy może przywrócić ogień nim się spojrzą, ale tak nagłe zabranie im tego ciepła sprawiło, że przerazili się nie na żarty. Ich plany jednak nie wypaliły - Cloudy zabrał się do przywrócenia światłości w kanałach, ale jego buchnięcie płomieniem w kierunku łuczywa skończyło się fiaskiem - ogień pojawił się, ale tylko jako kształt wychodzący z ust chłopaka - w żaden sposób nie wpłynął na żagiew.
- Co jest, do stu tysięcy kartaczy - warknął Roland, zdając sobie nagle sprawę, że Dragon nie wykazał do tej pory żadnej aktywności.
Wymacał go dłonią - stoi, ale obrócony w przeciwnym kierunku. Już zbierał się, by zbluzgać jego matkę od najgorszych, gdy w tunelu pojawił się oślepiający błysk z zupełnie przeciwnego - w stosunku do pochodni - kierunku.
- Zagładaaa - przeciągnął Baobab przerażająco rozdzierając ciszę.
Trzy białe promienie rozbłysły na wysokości pięciu łokci na ułamek sekundy, zaś po tunelu rozniósł się okropny wrzask. Nikt nie był w stanie zareagować na tak szybko postępującą sytuację - słyszalny stał się jedynie nagły wystrzał z rusznicy Dragona, lecz wyraźnie zbyt późny - coś niemal ścięło go z nóg, a kula odbiła się rykoszetem gdzieś od sufitu. Dźwięk upadającego pirata nagle przywrócił świadomość w umysłach reszty załogi, która natychmiast cofnęła się o kilka kroków. Jęki Dragona, który zwijał się na ziemi były przerywane przez stopniowo coraz głośniejsze dyszenie Baobaba. Roland jako pierwszy przypomniał sobie o ostrym cutlasie, który trzymał w spoconej dłoni i nieco nieporadnie starał się wyprowadzić pchnięcie w kierunku zjawiska, którego świadkiem byli przed chwilą. Dźwięk naciąganej cięciwy w kuszy Strupa zbiegł się ze szczękiem ostrza, natrafiającego na coś wyraźnie nieorganicznego. Błysk ze strony zagrożenia rozgorzał na nowo, a razem z nim ten okropny krzyk, który szczypał w uszy niby rak. Tym razem Roland zachował więcej rozsądku - starał się, korzystając ze światła, dojrzeć z czym ma, do jasnej cholery, do czynienia. Odruchowo zablokował szablą potężny cios z góry, by płynnie przeskoczyć w bok, niemal niezauważalnie pokiwać głową i wyprowadzić rozpoznawalne kopnięcie, po którym reakcja stwora wydała jednoznaczny werdykt.
- To pieprzony żywy trup! - wykrzyczał, mijając się twarzą z pędzącym bełtem wystrzelonym z kuszy.
- Kusza nic tu nie da, zostańcie z tyłu! - starał się uporządkować swoją przerażoną drużynę Roland.
Leniwe ruchy zombie dawały im całkiem sporo czasu, by wszyscy słusznie wykonali rozkaz ich przywódcy. Wszyscy poza Willowem, który ni stąd, ni zowąd z morderczym krzykiem na twarzy ruszył na nieumarłego. Moonshine, korzystając z sytuacji, wystąpił do przodu i na czworakach szukał zawodzącego Dragona, po czym - gdy już do niego dotarł - pociągnął go za sobą do tyłu. Tymczasem po kanałach roznosiły się krzyki zirytowanego Willowa, którego pięści ukryte za skórzanymi rękawicami, nie były w stanie zrobić bestii absolutnie nic. Cios za ciosem, warknięcie i odgłos pękających szwów, które nie wytrzymały od - bądź co bądź - potężnej siły tego mięśniaka. Straszydło parło, jak gdyby nigdy nic do przodu i w końcu po raz trzeci ciemność została przerwana przez te przeklęte lśnienie, którym emanowały oczodoły i usta upiora za każdym razem, kiedy swoim kościanym ostrzem wyprowadzał powolny, lecz absolutnie śmiertelny atak. Roland, niespokojnie badający do tej pory sytuację, teraz ruszył niemal równolegle z kontrą żywego trupa, chcąc powstrzymać go przed pozbawieniem zdrowia czy życia swojego kolejnego kompana.
- Kurwa, już po nim! - wykrzyczał na głos Roland coś, co miało być tylko myślą.
Willow stał nieco osłupiony, prawdopodobnie nie przewidując żadnej reakcji na to, co przygotowało dla niego monstrum. Życie uratowała mu niewątpliwie fala błysku podobnej barwy, lecz znacznie silniejszego i przede wszystkim - pochodzącego z tyłu. Pochodnia nagle zapaliła się na nowo i rozświetliła szlachetny w tym momencie profil Baobaba, który z wyciągniętymi do przodu rękoma wbił wzrok w stertę zwęglonych kości, które stały przed momentem na przeciwko owalnej głowy Willowa.
Przytulony ściany Slash natychmiast się od niej odsunął, zawadiacko przesunął rękę po szabli, językiem musnął górną wargę i wykrzyczał, starający zatuszować tchórzostwo:
- No i to się nazywa pierońsko dobra robota, towarzyszu! - klepiąc Baobaba po potężnym, spoconym ramieniu, podśmiewając się przy tym jak idiota. Roland rzucił czarodziejowi jedno z wielu spojrzeń pod tytułem "cholera, co też w jego głowie siedzi" i ruszył w kierunku Moonshine''a, który klęczał pochylony nad cichym już Dragonem.
- Trzyma się? - wypowiedział już po drodze do chirurga.
- Krucho z nim, panie Roland, biedaczek wytrzyma godzinę, góra dwie! O, patrzaj pan, jak go ten truposz, kurwa jego mać, podziurawił - tutaj medyk wetknął palec dosyć głęboko w przechodzącą na wylot ranę na wysokości ramienia, po czym oblizał go dokładnie.
Roland od zawsze wyznawał zasadę jednego samca w stadzie, nie chciał, by ktoś był w stanie ewentualnie podburzyć jego załogę, dlatego też wyczuł swoją szansę, by pozbyć się niechcianego osobnika. Tą myśl pozostawił oczywiście dla siebie, na zewnątrz natomiast pojawiło się zmartwienie i iluzja walki z jakimś wewnętrznym dylematem. Już miał rozpocząć kwieciste zdanie, gdzie pojawiłyby się najwyższe honory, jakimi rzekomo czcił Dragona, ale znajomy dla nich krzyk odbił się echem z oddali.
- Nie mamy wiele czasu, musimy go tutaj zostawić. Przy tych pieprzonych trupach Dragon będzie dla nas tylko obciążaniem i jestem przekonany, że dla dobra wyprawy, gdyby sytuacja była odwrotna, a ja bym tam leżał - zrobiłby to samo. Naprawdę żałuję, że to on jest brzuchem do góry, a stary Roland stoi tutaj zdrów, ale nie możemy mu już pomóc. Strup - zabierz mu rusznicę, może okazać się przydatna. Żegnaj Dragon, niech Cię Bóg ma w opiece, cholera.
Załoga stała wyraźnie porażona tą przykrą wiadomością - mają zostawić swojego człowieka? Łysola, z którym niedawno razem chlali i śpiewali radosne, pijackie ballady? Smutek został ponownie przerwany przez wrzask połączony już z tradycyjnym światłem, które odbijało się na ścianie za rogiem. Strup czuł, że robi coś złego, odbierając Dragonowi jego ostoję, przedmiot, o który dbał bardziej niż o samego siebie. Przypomniała mu się sytuacja, gdy sprzedał on swój złoty pierścień, do którego tak się przywiązał, a który był prezentem od pewnej urodziwej baronowej, tylko po to, by wyposażyć się w antał wina, ale nigdy, przenigdy nie pomyślał, by pozbyć się swojej antycznej, grawerowanej broni. Już miał wysunąć strzelbę z dłoni Dragona, gdy ten gwałtownie ją zacisnął, przyciągając do siebie z przeciągłym, żałosnym mrukiem. Próbował nawet przekląć pod nosem, ale Strup odpuścił sobie walkę i wrócił do grupy, która ruszyła już ostrożnie do przodu, z pustymi rękoma.
- Kupą mości panowie, kupą! Slash, Cloudy, Willow i doktor z tyłu, zaś przednią ścianę stanowimy ja, nasz czarodziej, Strup i Uhu. Trzymajcie się razem i miejcie na uwadze każdy pierdolony szmer.
Nieco pewniej, podbudowani rozsądnym działaniem Rolanda, przemierzali kolejne metry korytarza i nie musieli czekać długo, by natknąć się na drugiego kościotrupa.
- Jest tutaj - wybełkotał Baobab - przed nami.
Ledwo wszyscy zdążyli z niedowierzaniem zwrócić swoje oczy w kierunku, w którym rzekomo stał nieumarły, by pomarańczowy błysk i ten grający brutalnego marsza na bębenkach krzyk tylko upewniły ich o prawdziwości słów czarnoskórego maga. Uhu z trudem sparował uderzenie po to, by pod jego rękoma zawirował w fantazyjnym piruecie Roland, który zza głowy potężnie pociągnął stwora po nogach, zaś kiedy zombie wylądował na kolanach - Baobab ze stoickim spokojem, wręcz powolnie położył mu dłonie na "policzkach" i niemal dosłownie wyssał z niego życie, czy może śmierć - cholera wie, co w tych straszydłach siedzi. Strup przewalił definitywnie nieżywego już napastnika kopniakiem tylko po to, by usłyszeć odgłosy walki z tyłu. Formacja nie była już tak onieśmielona, a potwory nie wydawały się już takie nieśmiertelne. Willow wyjątkowo błyskotliwie i szybko odbił uderzenie miecza dłonią, dając czas Slashowi na wymyślne zagranie - podstawił on cutlas pod usta Cloudy''ego, który rozgrzał go do czerwoności, by ten drugi z pół obrotu, z impetem godnym kulomiota, pozbawił truposza głowy, która jeszcze przez kilka sekund odbijała się po korytarzu.
- Nie mamy na co czekać, biegiem! - wykrzyczał Roland, ruszając do przodu coraz żwawiej. Nie trzeba było dużo czekać na kolejne zastępy monstrów; panowie proporcjonalnie do liczby pokonanych okropieństw nabierali coraz większej wprawy, a chrzęst deptanych kości pod coraz cięższymi butami stał się powszedni. Walka przebiegała zręcznie, a najgroźniejszymi obrażeniami były do tej pory wyłącznie otarcia czy zwykłe przecięcia skóry. Skończy się najwyżej na siniakach i przetrąconej szczęce Willowa, który w uroczy sposób przyjął na twarz cios z, kto by pomyślał, diabelnie ciężkiej i mocnej, kościstej pięści.
Piraci zaczęli jednak wątpić w ich cel, by dotrzeć do końca - korytarz wydawał się, jakby nie miał końca, zaś siły z biegiem czasu na pewno się nie regenerowały. Skromne racje żywnościowe, które akurat mieli przy sobie zgromadzeni wystarczyły tylko na to, by najsłabsze organizmy mogły nie paść z głodu, a kolejna godzina dłużyła się w nieskończoność.
Toteż zadowolenie i nadzieja były ogromne, kiedy w końcu na ich drodze rozgorzało światło inne od tego, które jeszcze niedawno miażdżyło ich serca ze strachu. Z każdym kolejnym krokiem jednak zwalniali, ujrzawszy coś, co niewątpliwie mijało się z ich oczekiwaniami. Pomieszczenie, do którego trafili to jedna, wielka, oświetlona krypta. Jej wystrój był wyjątkowo bogaty, zupełnie nietknięty przez ręce poszukiwaczy skarbów czy - dla przykładu - piratów. Grobowce były ozdobione wartościowymi klejnotami, a odgradzały je łańcuchy, których cała wartość z pewnością równała się którejś z łajb, na której dotychczas podróżowali. Wszyscy, jak jeden mąż - oniemieli, pojawiły się kurwiki w oczach, zaś Strup ściągnął czapkę i nieśmiele ścisnął ją w ręku. Od wstąpienia do pomieszczenia nie wymienili ani jednego słowa, nie byli nawet na tyle trzeźwi, by pakować korzystniejsze, wedle wartości waga-wartość, przedmioty, ale już po chwili wiedzieli, że koniecznie, ale to koniecznie muszą dowiedzieć się, co jest w tych trumnach. Uhu i Baobab chwycili za pokrywę z jednej i drugiej strony i w pełnej synchronizacji, z niewyobrażalną, można by pomyśleć, gracją - odłożyli ją na podłogę.
- Eee, to chyba jakiś król, czy coś, nie? - powiedział niemy do tej pory Willow, pociągając nosem.
W środku znajdował się spokojnie spoczywający, wyraźnie przeżarty już przez kilkadziesiąt minionych lat - no właśnie, kto? Mężczyzna wyglądający jak absolutnie ważna postać.
- Poseł, król czy jakiś, cholera ci go wie, szlachcic - odrzekł spokojnie Roland, przyglądając się wspaniałej, mimo pochówku, nieskazitelnej urodzie. Z tyłu zazgrzytały kolejne włazy, za które zabrali się piraci - w środku leżeli ludzie z podobnej grupy społecznej, równie pięknie ubrani i przyszykowani. Łącznie: jedna kobieta i trzech mężczyzn.
- Który tu umi czytać, hę? Roland, weź no tu pozwól - rzekł Moonshine, stojąc przed jakąś potężną tablicą. Roland podszedł wolnym krokiem, zlustrował wyryte na niej zdanie po raz pierwszy, po raz drugi, zastanowił się jeszcze raz nad tym, co przeczytał, by przypadkiem nie wprowadzić kompanów w błąd i w końcu, po chwili konsternacji, podczas której jego skóra nabrała przerażająco bladego odcienia rzekł bezbarwnie:
- Ku pamięci ofiarom rzezi w Tauncerville - po czym odszedł gdzieś, niby oglądając podziemne cmentarzysko.
- A co to jest te Tauncerville, co? - zapytał wyraźnie ciekawy Slash, drapiąc się cutlasem po plecach.
- No właśnie, w życiu - a żyję już lat wiele - o czymś takim żem nie słyszał - wymamrotał Strup, opróżniając właśnie swój nos z kataru, którego prawdopodobnie nabawił się podczas przechadzek po tych zimnych kanałach.
- Nie myślałem, żeby goblin mógł na coś ludzkiego zachorować! - rzucił zaczepnie Slash.
- Jak najbardziej, widać, że się gówno na życiu znasz, młodzieniaszku. Mogę Cię czegoś nauczyć przy najbliższej okazji - odpowiedział Strup na prowokację równie agresywnie.
- Tauncerville to niegdysiejsza nazwa wioski przylegającej do Necroville, w której kilkanaście lat temu, kiedym podróżował na jednej korwecie, stał urokliwy, acz mały zamek. Wybudowany on został z pieniędzy, a jakże, podatników dla nowopowstałej Rady Konfliktów Rasowych, która zajmowała się godzeniem ludzi i nieludzi - powiedział Roland, obracając się do towarzyszy, kiedy Slash miał zamiar wytoczyć kolejną obelgę w kierunku kapitana.
- No i co, poginęli oni? - zaskakująco włączył się do dyskusji Willow.
Na to pytanie Roland nie odpowiedział, rozejrzał się tylko z pozornym spokojem po sali, po czym zwrócił się do piratów:
- Skoro jest tutaj krypta takich ważnych osobowości - podwładni, którzy musieli o nich dbać dostawali się tutaj na pewno nie przez te cholerne, pełne trupów kanały, lecz przez jakieś wewnętrzne przejście, będące w tym momencie naszą jedyną szansą, by się stąd wydostać. Szukajcie w każdym możliwym miejscu, jakby miało od tego zależeć Wasze życie, bo przecież zależy.
Uhu stanowił straż na wypadek, gdyby trupy miały jeszcze zamiar odwiedzić naszych piratów, zaś reszta badała każdy zakamarek pomieszczenia, pukała palcami po ścianach, by rozpoznać jakiś tępy stuk, sugerujący, że po drugiej stronie może być jakieś przejście. I właśnie w takiej sytuacji znalazł się Willow, który chcąc widocznie zabłysnąć wśród załogi, nie czekał na żadną pomoc, lecz potężnym sierpem przebił się przez imponującą ścianę drewna.
- Eee, szefie, chyba żem znalazł.


Zaangażowałem się chyba bardziej, niż powinienem, ponieważ zostawiłem kilka otwartych wątków, niewyjaśnionych sytuacji, które z pewnością można by bardziej sprecyzować z tego względu, że czułem się... jakbym pisał rozdział w książce. Planowałem, w jaki sposób rozwiązałbym to w przyszłości. Może dla jednych będzie to zaletą (oby do tej grupy należeli jurorzy), a może gwoździem do trumny - nie wiem. Gdyby komuś spodobała się moja praca i byłby ciekawy, w jakim kierunku bym ją poprawił i jak wyjaśniłbym niektóre sprawy, możecie skierować swoje pytania na papilarny66@gmail.com.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Roland z drużyną stąpali ostrożnie zagłębiając się coraz to dalej w ciemną jamę. Odgłos skórzanych podeszw butów odbijał się echem na całej jej szerokości. Spoglądając w górę dojrzeć mogli szpiczaste kamienne groty wystające spod sufitu. Wyglądały one jakby zaraz miały się zwyczajnie rozpaść i runąć im prosto na czaszki. Obawiając się tego stąpali wzdłuż ścian, sunąc po nich swoimi włochatymi, niekoniecznie czystymi dłońmi, co jakoby dodawało im otuchy. Wśród całej zgrai widać było, że nie są przyzwyczajeni do ograniczonych ciasnotą i widocznością pomieszczeń. Kochali morza i wody, po których przywykli sunąć bujanym ruchem obecnie już nie sprawnej „Orlicy”, a wszystko przy wszechobecności najlepszego trunku na ziemi – rumu. To w końcu ich życie.
- Zagłada. – wyszeptał obłędnie Baobab przerywając względną ciszę. Jego ciało idealnie zgrało się z otaczającą ich ciemnością.
- Kurwa, zamkniesz się wreszcie? – wykrzyczał wyprowadzony z równowagi Dragon, wymachując mu pięścią przed twarzą.
Za nimi bliźniacy zaczęli ryć ze śmiechu. Willow wydawał się nic nie słyszeć.
- Stulić mordy, wilki morskie! – ryknął Roland kiedy powietrze przed jego nosem zostało przecięte srebrzystą szablą.
Zza wnęki w ścianie wynurzył się nieumarły. Żywy trup. Był o tyle paskudny, że na miejscu szczęki widać było tylko obrzydliwą szparę, z której wypełzał i odbijał się bezwładnie od twarzy długaśny jęzor. Kapitan szybko wbił swój cutlas pomiędzy wygłodzone, pokryte zielono-brązową sadzą żebra, wyrzucił pochodnię w powietrze, tak, aby któryś z jego towarzyszy mógł ją złapać, po czym zgrabnym ruchem przyłożył zdechlakowi rusznicę do miejsca dawnej szczęki. Odgłos wystrzału wydawał się w tym tunelu być spotęgowany dziesięciokrotnie. Rozbryzg krwi i odłamki mózgu ulotniły się na sąsiedni murek.
- O rzesz… - powiedział ze zgrozą w oczach Dragon, oświetlając ścieżkę przed nimi. Ta była zablokowana olbrzymimi dębowymi drzwiami. – Kapitan spojrzy. Wiedziałem, że to beznadziejny pomysł schodzić tutaj…
Przed przejściem stał co najmniej tuzin takich samych nie umarlaków. „Takich samych” to pojęcie względne. Wydawali się strzec tego miejsca. Uwaga większości z nich zwrócona była na dwóch umundurowanych trupach, które uznali za pożywienie. Miny wszystkich zrzedły na widok wypruwanych flaków. Jeden z nich zwrócił się w stronę pirackiej kompani, rozszerzył swoją japę po czym na nich desperacko ruszył. Za nim zaczęli wstawać inni, odrywając się od jedzenia.
Baobab opadł na jedno kolano i zwiesił bezwładnie głowę, jakby zemdlał.
„Cholera, walka bez maga może stanowić większe wyzwanie. – pomyślał kapitan, po czym dał z siebie wszystko.”
Roland wyrzucił w powietrze swoje potężne, oślizgłe macki, które wypełzły mu zza pleców. Atakując z lewa uderzył pierwszego z zombie. Ten odleciał na parę metrów po czym zderzył się z twardą powierzchnią jaskini. Gdzieś tam trafił kolejnego wystrzałem z rusznicy. Zostali okrążeni. Uhu wysunął się niebezpiecznie blisko, przez co stał się ich głównym celem. Wyczuli jego krew.
- Uhu, do tyłu! – wykrzyczał Roland odpychając kolejnych dwóch wrogów.
Cyklop walczył dzielnie, jednak pięści nie były najmocniejszą bronią przeciwko trupom. Zanim się spostrzegł te uderzyły na niego z obydwu flanek, blokując jego ciosy. Rzuciły mu się na plecy, zresztą nie tylko, dosłownie rozrywając mu ciało.
- Na co gapicie, robale? Pomóżcie mu! – ryknął kapitan.
Dragon zaczął ostrzeliwać kupkę trupów, spod której słychać było bolesne jęki cyklopa. Zaraz przyłączył się drugi z bliźniaków, ten ciął swoim kordelasem z wyjątkowym zapałem i agresją. Cloudy podpalał wszystko co leżało i próbowało jeszcze wstać. Smród zgnilizny i okrzyki walki nie pozwalały się skupić na niczym innym. Kiedy było już po wszystkim Moonshine podbiegł do nieruszającego się ciała Uha, po czym sprawdził mu tętno.
- Za późno. Nie żyje.
Po policzku Slasha spłynęła cierpiąca łza.
Nagle za nimi rozległ się tupot ludzkich stóp. Te zbliżały się prędko. Stanowczo za prędko.
- Cholera! Moonshine, Strup bierzcie Baobaba i spadamy stąd jak najprędzej!
Podbiegli do drzwi, tak szybko jakby ścigało ich stado aligatorów morskich. Roland przypatrując się bliżej na wpół skonsumowanym trupom rozpoznał brygadę, która napadła na miasto. Te same mundury, oraz barwy. Nie było wątpliwości. Kapitan zastanawiał się czego tu szukali.
Zaraz rozległ się dźwięk skrzypiących drzwi, obcierających o twardą warstwę skalnego podłoża. Przeszli przez próg, a to co tam zobaczyli nie zapomną już do końca swoich dni.
Na początku była totalna ślepota. Wszystkich zdziwiło, że zza olbrzymiej szczeliny w grocie, która roznosiła się w górę na ponad sto metrów wyglądała wielka, ognista kula. To słońce.
- O rzesz ty! Dobre miejsce na burdel! – wymruczał podekscytowany Willow, spoglądając na ogrom przestrzeni przed sobą.
- Ty tępaku! Dziwki ci teraz w głowie? – Roland wycedził wściekle przez zęby uderzając Willowa w owalny czerep – To jest jakaś przystań.
Jaskrawe promienie światła oświetlały port, na którego końcu stał sporych gabarytów złocisty statek. To jest ich szansa. Cały drewniany podest wypełniony był jednak ożywieńcami…
Dragon zaczął przeklinać, kiedy zaraz przy uchu świsnął mu nabój kalibru 0,32 cali. Na jego szczęście oberwał zombie, który niegroźnie stał mu naprzeciw. Kiedy się odwrócili dostrzegli nadbiegających żołnierzy, już trochę przepoconych, mierzących do nich jak do kaczek.
Prędko złapali za obydwa uchwyty wrót po czym je zatrzasnęli. Dragon rzucił pochodnię prosto w ów przejście. Szybko Cloudy zaczął mu pomagać swoją ognistą śliną. Drzwi zaczęły jarzyć się ciernistymi płomieniami. Przez nie zdążyło przelecieć jeszcze parę chybionych kul. Było słychać bardzo wyraźny huk wystrzałów.
- To powinno ich na jakiś czas zatrzymać. – dumny Dragon ruszył w kierunku statku, za nim cała reszta.
Parli ile sił w nogach, trzymając w dłoniach swoje wierne rusznice. Dragon, Slash, Willow, oraz Roland byli na przedzie, reszta musiała się zajmować na wpół przytomnym magiem.
- Wrzućmy go do wody i będzie po sprawie! – ryknął przekonująco Strup, jakby takie rzeczy były u niego na porządku dziennym. Jako pirat raczej nie przywykł do opiekuńczości. Wręcz przeciwnie.
Wszędzie wokół padały strzały. Huk był ogłuszający. Z każdym wystrzałem z drogi schodził im jeden z bezmózgich wrogów. Kiedy skończyła się amunicja – owszem mieli zapasową, lecz nie było na to czasu - wszyscy wyjęli swoje idealnie naostrzone cutlasy. Zaczęli ciąć i spychać zdechlaków na powierzchnię wody. Jednego z nich Roland posłał na dno idealnym kopniakiem w klatę i uśmiechnął się przypominając sobie słynny cytat z legendy o trzystu spartanach. Odcięte kończyny wraz z wszechobecną, szkarłatną cieczą wypełniły cały podest. W końcu dobiegli.
- Pakować się, pakować! – ryknął Dragon, dając sygnał rękom. Mag się zbudził.
- Nie możecie tam wejść… - wyjąkał.
- Co proszę?
- Nie możecie! – silnemu głosowi mężczyzny towarzyszyła potężna fala uderzeniowa, która sprawiła, że wszystkich odrzuciło i upadli na glebę. Oczy Baobaba poczęły się świecić czystą bielą zmieszaną z wszystkimi odcieniami niebieskiego. Zaraz do uszu wszystkich doszły złowrogie słowa magii.
- Niby dlaczego nie możemy? To nasza jedyna deska ratunku! Na wszystkie dziwki w Necroville, czyż nie jesteśmy kompanami? – Roland spróbował go przeciągnąć na swoją stronę.
- To nie ma znaczenia. – wziął głęboki wdech – Statek ten nie prowadzi na znane wam wody. Jeżeli tutaj wypłyniecie, zgubicie się w krainach, o których opowiadano wam dla przestrogi jako bajki kiedy byliście jeszcze dziećmi. Błędnym rycerzem sterować może jedynie prawowity kapitan.
„Błędnym rycerzem? – pomyślał Roland.”
- A więc się nim stanę! – odparował.
- Nie! Nie pozwolę ci na to!
Ogromna ognista kula poleciała prosto w Rolanda. Ten najprędzej jak tylko mógł zasłonił się cały swoimi mackami. Bolało go to, lecz z tą stratą mógł się jeszcze pogodzić. Kiedy poczuł ulgę precyzyjnie wyrzucił swoje macki prosto w czuprynę maga, dłońmi jeszcze szybko przeładowując strzelbę. Te odbiły się od tarczy, która go otaczała i ochraniała.
- Ataki fizyczne na nic się tu nie zdadzą. – wyjąkał maniakalnie, zupełnie jakby nie był już sobą. Pewny siebie rękoma począł tworzyć jakieś pieczęci. Dragon zaczął skradać się za nim.
Kapitan szeroko się uśmiechnął. Z rąk wystrzelił mu potężny ładunek elektrostatyczny, który przedarł się przez sam środek ramienia Baobaba. Ten ryknął z bólu. Tarcza zniknęła.
- Kto ci powiedział, że nie znam się na magii? Masz złe lub przestarzałe źródła!
- Zaraz pokażę ci prawdziwą moc! To dopiero początek walki!
Drewniany podest zaczął się rozpadać, gwoździe wbite w niezbyt trwałe dechy zaczęły unosić się w powietrze, woda się burzyła. W dłoniach Baobaba pojawiła się potężna wiązka ognia.
„Twoja kolej. – pomyślał Roland.”
I wtedy wyskoczył Dragon przedzierając się swoim coutlasem prosto przez serce maga.
- Nie. To już koniec. – wyszeptał mu do ucha.
Jego ostatni dech. Źrenice obłąkanie podążyły ku górze. Jego wielka jak na człowieka japa otworzyła się. Wtedy usłyszeć można było pierwszy huk. Kula wystrzelona przez Rolanda przedarła się przez czaszkę Baobaba, pozostawiając za sobą olbrzymią plamę czerwonej cieczy. Jego ciało zsunęło się bezwładnie na ziemię. Wszystko co magicznie się unosiło upadło.
- Hej, hej! Nie musiałeś go dobijać, on już nie żył. – powiedział uśmiechnięty Dragon.
Roland kciukiem wymienił nabój, wycelował.
- Nie celowałem w Baobaba.
Drugi huk był niespodziewany. Kula przedarła się przez prosto przez gardło Dragona. Ten próbował coś jeszcze powiedzieć, łapiąc się za pulsującą ranę, lecz nie mógł. Nie miał także możliwości złapania powietrza, więc po chwili i on upadł w bezdechu. Wszyscy, którzy już wstali byli kompletnie zaskoczeni. Czy Roland zmienił stronę? Czy zwrócił się przeciwko nim? Między nimi zapanowała głucha cisza.
Ręka Rolanda, która podtrzymywała rusznicę opadła, odbijając się od powierzchni ciała. Po chwili niepewności jego mina spoważniała.
- Ładować się, wilki morskie! Ile razy mam wydawać ten sam rozkaz? – wykrzyczał najgłośniej jak potrafił. Wszyscy bez sprzeciwów posłuchali.
Kapitan podszedł do Clouda.
- Podpal cały podest, tak, aby tamci nie mieli szans nas dogonić.
- Kapitanie… czy nie było innego sposobu?
- Czyżbyś zmiękł, Cloud? – zapytał drwiąco – Jemu absolutnie nie można było ufać. Stało by się to prędzej czy później, rozumiesz? A teraz do roboty!
Kiedy byli już na statku podest już prawie nie istniał. Resztka szczątków unosiły się wciąż na wodzie. Do groty w końcu udało się dostać wrogim żołnierzom, niestety widok, który ich uraczył absolutnie im nie przypadł do gustu. Nie było nawet zasięgu, aby strzelać.
- Kapitanie! – ktoś wystękał – Kapitanie! Ten statek… Wydaje mi się, że zbudowany jest ze szczerego złota!
„A mimo utrzymuje się na wodzie… czysta magia… - pomyślał Roland.”
- No załogo, może jednak piątki nie są takie złe? Zastanawiająca nazwa... te Necroville, co?
Wśród załogi słychać było potężną aprobatę.
- Kurs na… - westchnął, po czym przekręcił oczami – A w cholerę z tym, wyjmować rum – czas świętować.
I odpłynęli w kierunku słońca.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Piracka hołota długo zastanawiała się czy ma ruszyć w głąb tego ciemnego wąskiego tunelu.
-Biegiem! Na co czekacie? - Krzyknął z lekkim strachem Roland
Jego kompani trzęśli się jak galareta dopiero Dragon rzekł:
-My mamy się bać? Może trochę ale jeśli będziemy trzymać się razem żaden głupi trup nam nie podskoczy.

Drużyna pewna siebie ruszyła na przód nie wiedząc co ich czeka. I tak szybkim marszem pokonali
150 stóp nawiedzonego tunelu.
Nagle Baobab krzyknął jak opętany:
-Zagłada! Nic jej nie powstrzyma! Uciekajcie!
-Co ty chrzani....
Nie dokończył Dragon a z zakrętu wybiegło 8 szkieletów wraz z kimś podobnego do oficera, z przeraźliwymi krzykami biegli wprost na piratów.

Walka się rozpoczęła pierwszy dodając otuchy swoim kompanom pobiegł Roland a za nim cała reszta. Dragon strzelił z rusznicy ale zrobił tylko małą dziurkę w kościach szkieleta.
-Z nimi nie tak łatwo trzeba toporami. - Oznajmił Roland wskazując na stertę zardzewiałych toporów.
Cała drużyna wzięła topory i zaczęła ciachać na kawałeczki armię umarłych.
Kiedy został im tylko oficer Baoab znowu wrzasnął:
Zagłada!
Ale reszta drużyny nie zwróciła zbytnio uwagi i zabrała się za oficera.
Kiedy bliźniacy zadali mu rozłamkowy cioś toporem nagle on upadł a ze ścian tunelu wydobył się dym i cała zgraja nic nie widziała. Dopiero po kilku minutach kiedy dym opadł dostrzegli, że wśród nich nie ma Cludyiego i Moonshine. Wszyscy oprócz Baoaba byli przerażeni całym zajściem i zaczynali się bać o swe nędzne życie.
-Szlak by to! - Krzyknął Roland i rozkazał wszystkim pójście naprzód.
Jednak jego piratom nie spieszno było do śmierci.
-Nie mamy wyboru jeśli zawrócimy to zginiemy a jeśli pójdziemy do przodu nie mamy pewności co nas czeka. - Próbował tłumaczyć Roland
Ostatecznie drużyna poszła przestraszona naprzód a Baoab coś plenił sobie pod nosem.
I szli bez niespodzianek jakieś 300 stóp.

Kiedy doszli do ostatniej prostej tunelu i ujrzeli zdawna upragniony suchy ląd otoczony morzem
Ni stąd ni zowąd otoczyły ich wielkie morskie ośmiornice kręcąc swymi mackami we wszystkie strony.
Piraci pewni śmierci nie mieli zamiaru walczyć.
Wtedy uratował ich Baoab który zaczął mamrotać zaklęcie, następnie urósł kilka stóp i trzasnął wielką kulą ognia wszystkie ośmiornice po czym obróciły się w pył. Baoab nagle znikł i już nigdy do nich nie powrócił. Kamraci byli z niego dumnie bo dzięki niemu wydostali się na zewnątrz stworzonego przez samego diabła tunelu. Na brzegu znaleźli opuszczoną łajbę obsadzili ją i wyruszyli w dalszą piracką wędrówkę

Po dotarciu do miasta Kartiga wszyscy swoją drogą. Jedynie słychać plotki, że Roland przygotowuje jakąś wyprawę i obiecuje spore zarobki. Ale to już inna bajka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Minęła już pewnie dobra godzina odkąd tu jesteśmy - Przeklął w myślach Roland
Odkąd zeszli do podziemi czuł narastający niepokój, jednak nie dawał tego po sobie poznać.
Legendy, a raczej plotki przekazywane w karczmach przy kuflu mocno ochrzczonego piwa opowiadały
o wielkim złu jakie się tu czai. Roland uważał, iż większość tych opowieści to brednie wymyślone przez
pijanych głupców chcących zaimponować swoją rozległą wiedzą, która zwykle nie wykraczała poza tenże właśnie kufel.Jednak co by nie mówić o tym zapomnianym przez bogów miejscu czuło się tu dziwne napięcie. Kapitan zastanawiał się nad tym kogo zostawiali za sobą - Błękitny Rycerz - jako jedyny z ich bandy domyślał się kto to może być. Odkąd bogowie opuścili świat pojawiły się wielkie sztormy, a także wiele innych niewiarygodnych rzeczy, jak te przeklęte świątynie. I wtedy na jednej z ocalałych wysp pojawił się On, rozbitek, który przeciwstawił się Inkwizytorowi Mendozie i ocalił wyspę. Tyle, że potem coś się w nim zmieniło, niektórzy mówią, że jest opętany po tym co przeszedł wewnątrz wulkanu.
Roland twierdził, że to brednie, jednak faktycznie wstąpił na służbę do wojska i teraz jest pierdolonym kapitanem.
Jeśli chociaż połowa tego co o nim mówią jest prawdą Roland wolał zmierzyć się ze setką demonów niż z nim.

-Kapitanie, znaleźliśmy coś - krzyknął Dragon.

-Słyszę kurwa, może byś tak nie rozdzierał tej swojej paskudnej gęby.

-Co to może być? - mruknął Strup.

-Wygląda jak jakaś figurka.

Roland podniósł dziwne znalezisko i dokładnie obejrzał. Figurka przedstawiała coś na kształt... morskiego stworzenia.
Dało się rozpoznać odnóża, jednak większość została zatarta przez czas.

-Jakaś bezwartościowa zabawka - Rzucił posążek na ziemię i ruszył wolnym krokiem przed siebie

Reszta poszła w jego ślady jednak Moonshine, który szedł na samym końcu postanowił zabrać dziwny przedmiot. Schował go w torbie, którą znalazł na początku tunelu i ruszył za resztą.

-Zagłada, czeka nas wszystkich śmierć - Mamrotał Baobab.

-Uciszcie tego kretyna bo go zastrzelę - Odpowiedział Roland. Nie obchodziło go, że mag może zrobić coś głupiego, obecnie miał większe zmartwienia niż mamroczący czarnoskóry olbrzym.

Dragon zrównał się z Baobabem i szepnął mu coś do ucha, po czym ten natychmiast się uciszył.
Światło pochodni tańczyło na ścianach i co chwilę cienie przypominały Rolandowi ludzkie kształty.
W pewnym momencie tunel się skończył, a przed nimi pojawiła się wielka, kamienna brama.

-Brama - Stwierdził fakt jeszcze nie do końca przytomny Willow.

-Brama - Powtórzył zamyślony Kapitan.

-Tu są jakieś znaki - Oznajmił Moonshine

Roland podszedł i przetarł ręką zakurzoną od wieków ścianę. Znaki nic mu nie mówiły, z pewnością był to jakiś rodzaj pisma, jednak używany zapewne bardzo dawno.

-Baobab - Zwrócił się do maga - Potrafisz to odczytać?

Mamroczący olbrzym podszedł do ściany i przyglądał się jej dłuższą chwilę.

-Tak - Odparł po chwili - Jest to starsza mowa - zamyślił się - Mowa "Ludzi Morza"

-"Ludzi Morza" hę? - Odezwał się Strup - Takich jak my?

-Nie - Odparował mag - My jesteśmy piratami, Oni podobno potrafili nakłonić morza by im służyły... Podobno.

-Co to, kurwa za brednie - Parsknął Dragon

-Zamknij się kretynie i daj mu czytać - Roland miał już szczerze dosyć wszystkich legend, opowieści i tym podobnych, ale Dragon denerwował go jeszcze bardziej.

Po chwili ciszy, która zadawała się trwać lata, Baobab zaczął czytać.

-Tu jest miejsce spoczynku "Jednego" z "Trzech", "Władcy Wód"

-Jakich "Trzech" - Zapytał Strup.

Mag przeniósł wzrok na następną ścianę.

-"Trzej", władali Tytanami.

-Niewielu, miało na rozkazy wielu - Ciągnął czarnoskóry Olbrzym.

-Zanim wkroczysz do jego grobowca, złóż ofiarę z "Qarreno Miqcoli" i podziwiaj jego wspaniałość - Dokończył Baobab.

-"Qarreno Miqcoli"? - Odezwał się zdziwiony Roland - Co to do kurwy nędzy jest?

-Jeśli się nie mylę to znaczy "Żywej Podobizny"

-Świetnie, tego nam brakowało - Bąknął pod nosem Cloudy - Niezrozumiałe zagadki i kurewskie ofiary.

Kapitan zamyślił się. Podobizna, zapewne to ta figurka, która znaleźli, jednak wyrzucił ją. Podzielił się swoją opinią z innymi.

-Możliwe, ale ja na pewno się po nią nie wrócę - zaprotestował Dragon

-Nie musisz, dzięki swojemu wrodzonemu instynktowi, wziąłem ją ze sobą - Oznajmił Moonshine.

-Tak instynktowi złodzieja - parsknął Strup.

Roland odebrał od niego posążek.

-Mamy posążek, ale co znaczy, że ma być hmm "żywy"

-Widzicie to naczynie - Ponownie odezwał się mag i wskazał coś pod bramą - Posążek trzeba umieścić w środku i prawdopodobnie zalać świeżą krwią "Ofiary", zapewne używali do tego zwierząt.

-Skąd do chuja mamy wziąć tutaj jakieś zwierzę? - Wrzasnął Moonshine.

Nie ma innego wyjścia, inaczej wszyscy zginiemy - Powiedział do siebie w myślach Kapitan.

-W takim wypadku jesteśmy udupie... - Moonshine nie zdążył dokończyć, ostatnie litery były jedynie chrząknięciami. Dotknął swojego gardła dłońmi i poczuł na palcach krew. Ułamek sekundy później był już martwy.

-Nie my, tylko ty - Odezwał się Roland i nadstawił jego zwłoki tak by krew z rany sączyła się do kamiennego naczynia.

-K-Kapitanie d-dlaczego? - Jąkał się Cloudy.

-To było konieczne, wolałbyś wrócić? Poza tym i tak nigdy nie lubiłem tego śmierdzącego kanibala - Parsknął i splunął za siebie jakby to miało zmyć mu z rąk to co przed chwilą zrobił.

Wszyscy patrzyli w osłupieniu jednak nikt nic więcej nie powiedział, kiedy naczynie pełne było krwi Roland wrzucił do niego figurkę.
Po kilku chwilach krew zaczęła spływać kanalikami w dół naczynia i zmierzać do drzwi. Strumyki czerwonej cieczy wypełniły szczeliny w drzwiach i
parę uderzeń serca później drzwi zaczęły z głośnym hukiem się otwierać. Kapitan zrobił kilka niepewnych kroków do przodu, kiedy upewnił się, że
droga jest wolna machnął ręka na resztę by ruszyli za nim. Mijali wielkie posągi, dziwnych istot, których nigdy wcześniej nie widzieli. Po jakimś czasie
dotarli do wielkiego, również kamiennego posągu. Była to tysiąckrotnie powiększona wersja figurki jakiej użyli by się tu dostać. Teraz widzieli
co przedstawia owa podobizna. Było to coś na kształt wielkiej ośmiornicy, lub kałamarnicy sami nie byli do końca pewni. Weszli na podest, który znajdował się zaraz pod posągiem i
ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zauważyli, że owy kształt jest umiejscowiony kilka metrów nad wielkim, okrągłym zbiornikiem z wodą.

-Kolejne zapiski - Odezwał się Baobab.

-Czytaj - Mruknął bardziej do siebie, niż do maga Roland.

-"My żywe istoty stoimy tu i wzywamy Cię Panie Wód. Niech okowy czasu się zerwą. My jesteśmy twoją nową krwią. Caero Denateri. Powstań Krakenie"

-Co Kraken nie pierdo... - Roland nie dokończył z ołtarza na, którym stali wysunęły się setki kolców.

Na jego oczach załoga ginęła, a ich krew sączyła się do posągu, ranny Kapitan ostatni raz spojrzał na posąg, który właśnie ożywał.
Ostatnia jego myśl brzmiała "Jednak legendy były prawdziwe". I odszedł.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A co mi tam, spróbuje. Tym bardziej że gra warta świeczki. Trochę się rozpisałem ale dostałem nagłej weny twórczej :D mam nadzieje, że się spodoba.


Nie uszli pięćdziesięciu kroków, gdy usłyszeli za sobą niesione przez echo głosy.
- Panie oficerze znaleźliśmy wejście do ścieków.
- Doskonale żołnierzu. Weźcie ze sobą dwudziestu ludzi i przeszukajcie je. Nikogo nie pozostawiać przy życiu.
- Tak jest, sir.
- Szlak. Co teraz kapitanie? – spytał Strup.
- A jak myślisz baranie? Spieprzamy!
Biegli najszybciej jak mogli. Niedługo też przekonali się, że Strup miał rację w sprawie tuneli. Po chwili zaczęli wpadać w wielkie pajęczyny i ślizgać się na pokrytych glonami i gównem kamieniach.
- Cholera, zaczyna śmierdzieć coraz gorzej – krzykną Roland – Musimy się stąd jak najszybciej wydostać, bo zaraz mnie…
Ostatnie słowa kapitana utonęły razem z nim w sporym zbiorniku znajdującym się po środku okrągłej komory, do której wbiegli. Pomiędzy zbiornikiem a ścianami komory były tylko wąskie, mające nieco ponad pół metra kamienne ścieżki. Z komory wychodziły jeszcze trzy inne tunele. Roland wynurzył się plując i parskając. Strup i Dragon pomogli mu wygramolić się ze ścieków.
- Kurwa, w żuciu nie pozbędę się tego smrodu – warkną Roland ocierając twarz.
- Dużej różnicy nie czuć – mrukną Strup.
- Coś mówiłeś?
- Nic, nic.
- Tak myślałem. A wy co się tak gapicie? Musimy stąd uciec zanim dogonią nas ci…
Nagle powierzchnia ścieków w zbiorniku zaczęła wrzeć i kotłować się jakby ktoś rozpalił pod nim wielki ogień. Wystrzeliło z niej sześć wielkich, oślizgłych macek, każda zakończona pazurem w kształcie haka. Piraci cofnęli się o krok, ale z tyłu usłyszeli krzyki żołnierzy Błędnego rycerza i zobaczyli w oddali blask ich pochodni. Byli w potrzasku. Postanowili jednak zaatakować monstrum. Cięli, bili i tłukli macki gdzie popadło. Dragon wycelował z rusznicy.
- Nie! – krzykną Roland chwytając za lufę broni i ciągnąc ją w dół. – Nie strzelaj idioto! Jesteśmy tu tylko my, jeśli strzelisz to pieprzona pukawka zabije któregoś z nas.
Pirat spojrzał na niego spod łba, ale posłusznie zaczął okładać najbliższą mackę kolbą rusznicy.
- Baobab, nie stój jak kołek! – wrzasną Strup. - Przestań mamrotać pod nosem o tej twojej zagładzie i zacznij ciskać w to coś błyskawicami czy jakimś innym magicznym cholerstwem.
Mag wyrwany z osłupienia otrząsną się i zaczął rzucać zaklęcia. Powietrze zaiskrzyło od magii.
Wtem jedna z macek oplotła nogę Dragona i uniosła go nad środek zbiornika. Ze ścieków wyłoniła się głowa potwora. Roland w całym swoim życiu nie widział czegoś tak paskudnego. Wyglądało to tak, jakby ktoś napakował do skurzanego pęcherza pełno gówna i starych, zgniłych flaków, z resztą śmierdziało podobnie. Na wierzchu „pęcherza” był szeroki blisko na 2 metry otwór pełen ostrych, szpiczastych zębów. Potwór nie miał oczu, albo przynajmniej nie było ich widać.
Monstrum powoli zaczęło zbliżać mackę z wiszącym na niej Dragonem do otworu gębowego. Załoga rzuciła się i zaczęła z zdwojoną zaciekłością atakować potwora. On jednak nic sobie z tego nie robił. Dragonowi udało się przyłożyć rusznice do ramienia i wycelować prosto w otwartą paszczę.
- Nażryj się tym, ty gnijący ochłapie! – wrzasnął.
- Dragon, nie! – krzyknął Roland. – Nie strze…
Huk wystrzału potoczył się echem po ściekach. Gdy Roland później wspominał te wydarzenia uznał, że mieli mnóstwo szczęścia. Gdy potwór oberwał z rusznicy zabulgotał i zacharczał straszliwie. Rzucił Dragona do jednego z tuneli i zaczął się miotać. Jedna z macek uderzyła w sufit korytarza, z którego wyszli. Akurat w tym momencie wypadł z niego pierwszy z żołnierzy z Błędnego rycerza. Uszkodzony strop zawalił się na niego i zagrodził wejście pozostałym. Potwór zapadł się w ścieki.
- Wszyscy cali? – spytał Roland. – Moonshine sprawdź, co z Dragonem.
- Nic mi nie jest – powiedział pirat podnosząc się na nogi. – Tylko się trochę poobijałem.
- Co to było kapitanie? – spytał Slash patrząc na zbiornik.
- Nie wiem i gówno mnie to obchodzi. Najważniejsze, że już go nie ma i że zawaliło wejście tym żołnierzykom. Ale lepiej się stąd zmywajmy, bo może jeszcze wrócić.
Pobiegli jednym z tuneli. Po paru godzinach wyszli na powierzchnie w lesie poza miastem. Zobaczyli, że ludzie z Błędnego rycerza rozbili obóz na plaży.
- Co teraz robimy? – spytał Cloudy.
- Ja i Strup podkradniemy się i spróbujemy dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, wy tu zaczekajcie – zdecydował kapitan.
Podpełzli pod wielki namiot i ukryli się w pobliskich krzakach.
- Co my tu właściwie robimy panie admirale? – spytał jeden z mężczyzn stojących w koło stołu, na którym były rozłożone jakieś papiery. – Po co przypłynęliśmy na ten zapomniany przez bogów półwysep?
- Wielmożny mag Averitus dobrze nam zapłacił za to, żebyśmy przeszukali ruiny znajdujące się na tych bagnach – odpowiedział mężczyzna w wielki, bogato zdobionym kapeluszu. – Dodatkowo obiecał nam wysokie premie za każdy odnaleziony w nich magiczny artefakt.
- Słyszałeś? – szepnął Strup.
- Tak – odszepnął Roland. – Chyba zaczynam wszystko rozumieć. To mi wystarczy. Wracamy do chłopaków.
Odpełzli kawałek i zaczęli przemykać się wśród drzew.
- Myślisz, że dlatego zniszczyli Necroville? Żeby pozbyć się konkurencji? – spytał Strup.
- Jestem tego pewien. Jednak nie udało im się to do końca.
-Myślisz, że warto jest się w to mieszać? Oni mają całą armię a nas jest tylko dziewięciu.
- Zniszczyli nasz statek i ranili Uhu, że o tych, którzy do nas nie dołączyli nie wspomnę. Uważam, że jakoś należy im się odpłacić. Poza tym wiesz, że lubię przygody, szczególnie te, na których można nieźle zarobić.
- Myślałem, że nie lubisz podejmować takich decyzji w piątki.
- Masz rację. Nie lubię.
Roland zatrzymał się i powoli odwrócił. Na jego twarzy malował się uśmiech.
- Ale już jest sobota – rzekł i ruszył do miejsca, w którym czekała na nich załoga.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zaloguj się, aby obserwować