Zaloguj się, aby obserwować  
Gram.pl

Konkurs Risen 2: Mroczne Wody - dokończ opowiadanie i zgarnij wspaniałe nagrody

187 postów w tym temacie

Powinni dawać więcej takich konkursów jako fan Mass Effect chciałem ostatnio wziąść udział w konkursie na zrobienie własnego DLC niestety w głównej mierze chodziło o wykonanie rysunku pełen nadziei wziąłem się za rysowanie dodatkowej broni, lecz po skończeniu szkicu i oddaniu pod ocenę brata otrzymałem odpowiedź, „z której strony jest lufa" XD tu bardziej chodzi o sam pomysł .


Pomyślcie tylko, co by było gdyby dali konkurs, w którym nagrodą by była EK guild wars 2 która kosztuje 499 zł a i tak fani tyle zamawiają że zabrakło towaru w magazynie dla gram.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Macie dar przekonywania. Napisałam coś, ale wyszła mi z tego jakaś dziwna historia. Zdecydowanie zbyt obyczajowa, jak jakaś baśń :) ale taką już mam naturę (mówiłam, że to nie mój klimat). Może wplotły się tam raz czy dwa wulgaryzmy. Mam nadzieję, że chociaż komuś się spodoba. Wiem, że to takie inne, ale konkurs dla każdego, a pomyślałem, że może szczęście dopisze. Sama bym w Risena 2 i tak nie zagrała, ale mój brat na pewno, tylko nie pozwoliłabym mu grać za dużo bo maturę ma w maju ;p

Podróż tunelem okazała się nie lada wyzwaniem i nie mam tu na myśli wspomnianego wcześniej smrodu. Dla przeciętnego człowieka 2 zdrowaśki w tunelu oznaczałyby śmierć z braku świeżego powietrza, ale nie dla naszych piratów. Im taki zapach nie wydawał się obcy - wystarczy tylko napomknąć, że prędzej sprzedaliby własną matkę niż mieli dostąpić rozkoszy jaką wydawać by się mogła kąpiel. Największą niedogodnością było to, że im dalej się posuwali tym tunel był węższy. Sprawiało to głównie trudność czarnemu magowi - Baobabowi, którego okazałe muskuły, szerokie barki oraz masywne dłonie -które skruszyły już kark niejednego wroga - okazały się prawdziwym przekleństwem. Pozostali szli w milczeniu, ale do czasu...

- Nie, nie, nie!!! Jak zaraz czegoś nie zeżrę to ocipieje z nerwów! - wymamrotał wyraźnie podenerwowany Willow. - Matka mi zawsze powtarzała: ,,Pamiętaj synku, im więcej będziesz jadł tym będziesz mądrzejszy"... Ahh... bo to dobra kobieta była, a pozwolę sobie wtrącić, że jest pora kolacji!

- Mmmlask, mmmlask, możemlask spróbójesz mlask tej pysznejmlask rączki mlask? - spytał Moonshine wyjmując z ust dłoń i wymachując nią przed twarzą przyjacielowi.

- Wiesz Moonshine, dziękuję ci... tą propozycją nakarmiłeś mnie do syta - odparł Willow.

- Z jednej strony Willow ma rację - skwestował Strup - Nie wiadomo jak długo przyjdzie nam maszerować. Wszyscy są już zmęczeni. To nie ma sensu.

- To był zły pomysł, żeby się tu pchać - podsumował Slash.

Wówczas Roland, który wydawał się przez całą wcześniejszą drogę nieobecny rozmyślając o Błędnym Rycerzu, który ewidentnie brzmiał mu znajomo, lecz za żadne skarby nie był w stanie przypomnieć sobie z czym ma sobie go skojarzyć odparł:

- A co? Wolałbyś być teraz na górze? Pff... banda półgłówków.

- A może bym wolał - postawił się Slash - Może to Necroville to ruina, ale zachowujemy się jak tchórze. Wielu z nas się tu wychowało, a teraz tak po prostu mamy się podać. Nie... Ja wracam!

- Do reszty oszalałeś - odparł Roland.

- Młody ma rację. Trzeba bronić Necroville do ostatniego budynku i pokazać tym co je napadli gdzie jest ich miejsce. Wracamy! Ku zagładzie! - wygłosił swoje zdanie Baobab.

- Nie będziesz mnie pouczał - odrzekł wyraźnie zdenerwowany Roland.

- W takim razie głosujmy - wyszeptał Dragon.

- No, wreszcie coś mądrego powiedziałeś - wywnioskował Willow.

- Hyhyhy - zaśmiał się Dragon czując się doceniony.

Przeciw opuszczeniu tunelu był jedynie Roland. Za cała reszta z wyjątkiem Uhu i Cloudy''ego, którzy w obawie przed gniewem kapitana wstrzymali się od głosu.

- Niech wam będzie. Widzę, że nie mam ostatnim czasy nic do gadania - powiedział Roland wzruszając ramionami - Pożałujecie swojej decyzji kiedy będziecie wydawać ostatnie tchnienie.

Wracali pospiesznie. Droga była już im znana, a mieli ochotę jak najszybciej to wszystko skończyć. Roland choć był przeciwny w głębi serca cieszył się, gdyż miał nadzieję rozwikłania sprawy Błędnego Rycerza.
Widok jaki ukazał się ich oczom po wyjściu na powierzchnię był nie do opisania. Ruina w ruinie. Całe Necroville przypominało jeden wielki cmentarz. Puste ulice spływające krwią i jedynie w oddali jeszcze pojedyńcze krzyki. Jedynym ocalałbym budynkiem był ratusz.

- Ratusz stoi nienaruszony. Jak mniemam skurczybyk, który nas zaatakował grzeje tam teraz swój tyłek razem ze swoją pieprzoną gwardią - nie krył nienawiści Slash.

- Musimy się tam dostać i go stamtąd wykurzyć - wykombinował Dragon.

- Dobra kurwa, byłem przeciwny, ale skoro już w tym siedzimy to teraz nie możemy dać plamy, jasne? - spytał retorycznie Roland.

I ruszyli przed siebie. Po drodzę nie spotkali żadnego żołnierza. Zapewne wszyscy opijali swój tryumf. Nagle Roland usłszał jakby ktoś go wołał.
Odbił od reszty i udał się w miejsce skąd dochodziły głosy. Za rogiem stała Margaret.

- Co ty tu robisz? - nie krył zdziwienia Roland.

- Cieszysz się, że mnie widzisz kutasiku? - spytała dziwka dając mu buziaka w czoło - Dawałam akurat d... To znaczy byłam z klientem aż wparował nam do pokoju jeden z żołnierzyków. Klient stracił głowę i to dosłownie, a mnie chciał wziąść ze sobą pewnie jako zdobycz, ale ja nie jestem jakąś szmatą tylko kobietą wyzwoloną no to kopnęłam mu w klejnoty i uciekłam. Biedak pewnie już nigdy nie zazna rozkoszy. Jakimś cudem udało mi się jakoś przeczekać tą rzeźnię.

- Nie doceniałem cię mała - odparł z podziwem Roland - a teraz gadaj co z mieszkańcami, czy ktoś oprócz ciebie ocalał?

- Obawiam się, że nie. Jedynie reszta moich koleżanek mogła ujść z życiem, ale teraz pewnie gwałcą je te skurwysyny pfu! - oburzyła się Margaret.

- Chodź z nami może uda nam się odbić ratusz i przy okazji twoje przyjaciółki - postanowił Roland.

- Zgoda kutasiku. Jeśli się uda to będę ci bardzo, bardzo wdzięczna - odparła dziwka całując go w czoło, lecz bardziej namiętnie niż poprzednio.

Od tej pory Margaret była jedną z kamratek.
Gdy byli już blisko ratusza ich oczom ukazał się widok, który przeraziłby nawet największego herosa. Wzdłuż drogi prowadzącej do głównego budynku Necroville jakim był ratusz na palach ponabijane były ciała młodych chłopców.
Wówczas poczuli w sobie jeszcze większą chęć zemsty.
Dotarli do ratusza. Było jasne, że coś jest nie tak.

- To musi być jakaś pułapka - rzekł Cloudy i miał rację.

Po chwili cała dziesiątka została otoczona przez setkę żołnierzy w spiczastych hełmach. Piraci stali w bezruchu czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Wówczas otworzyły się drzwi ratusza, a oczom kompanów i... dziwki ukazał się zakuty w stalową połyskującą zbroję mężczyzna, a twarz jego zakryta była hełmem z przyłbicą. Przepasany był złotym pasem, a wraz z wiatrem powiewała jego czerwona peleryna. Trzeba przyznać, że w blasku świecącego właśnie księżyca wyglądał jednocześnie zachwycająco jak i przerażająco.

- Witaj Rolandzie - zwrócił się do kapitana rycerz.

- Skąd znasz moje imię i czego chcesz od Necroville? - odpowiedział pytaniem Roland.

- Skąd? Jak mógłbym zapomnieć imię mojego brata - rzekł tajemniczo rycerz.

- BRATA!? - wykrzyczelii wszyscy.

- Mój brat nie żyje - odparł niewzruszony Roland wyczuwając podstęp.

Wówczas rycerz zdjął hełm, a oczom wszystkich ukazała się twarz - twarz Rolanda.

- Kto to do licha jest? - spytał Uhu kapitana oczekując wyjaśnień.

Lecz zanim Roland zdążył cokolwiek powiedzieć, rycerz wtrącił:

- Jestem Filip. Brat bliźniak Rolanda - uznany za zmarłego, lecz wciąż wsród żywych.

- To niemożliwe!!! - wykrzyknął Roland.

- A jednak braciszku, a jednak. Może opowiesz swoim kompanom jak to doszło do mojej śmierci? Nie? Dobrze. Sam powiem.

I zaczęła się opowieść Filipa.

- Ja i Roland urodziliśmy się tutaj... w Necroville... dawno temu. Nasza matka zmarła przy porodzie. Ojciec był rybakiem i naprawdę musiał dużo pracować by zapewnić nam godziwe życie. Choć z Rolandem wyglądaliśmy jak dwie krople wody to nigdy nie potrafiliśmy się dogadać. Brat zawsze mi zazdrościł. Pewnego dnia poprosił mnie, żebym udał się z nim na ryby. Zgodziłem się wierząc, że chce w ten sposób wyręczyć starego i schorowanego ojca, ale myliłem się. Gdy byliśmy wystarczająco daleko od brzegu Roland wypchnął mnie z łodzi. Przekonany o tym, że się utopiłem wmówił ojcu, że zostałem porwany. To był dla niego tak wielki cios, że zmarł jeszcze tego samego dnia. Wyrzucony na drugi brzeg byłem nieprzytomny przez wiele miesięcy. Zaopiekowała się mną pewna rodzina. Od tej pory byłem dla nich jak syn, a i ja przywiązałem się do nich. Zakochałem się też w ich córce Margaret. No właśnie Margaret podejdź tu do mnie.

- Przecież to dziwka! - wykrzyknął Roland chcąc zagłuszyć historię swojego brata.

- Widzę, że dobrze odegrała swoją rolę skoro w to uwierzyłeś. Margaret pomogła mi poznać prawdę o śmierci ojca. Od tej pory marzyłem tylko o tym, żeby go pomśić bo to ty go zabiłeś swoim kłamstwem! Pytałem wszystkich, ale podobno nie widziano cię w Necroville od tamtego czasu. Wróciłem więc z Margaret do jej domu i postanowiłem wieść spokojne życie. Ojciec Margaret był oficerem w szeregach korony. Jako że traktował mnie jak syna szybko nauczył mnie fechtunku. Z biegiem lat sam zostałem oficerem.

- Więc skąd przydomek ,,Błędny rycerz"? - spytał Roland.

- Nie pamiętasz? Ojciec opowiadał nam tą historię zawsze przed snem. Marzyliśmy by zostać takimi wojownikami - ciągnął Filip - Pewnego dnia dotarła do mnie wieść, że wróciłeś do Necroville. Wówczas poprosiłem Margaret by udawała dziwkę i tym samym odszukała cię. Tydzień temu otrzymałem od niej list potwierdzający tę wiadomość. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko żeby raz na zawsze uczić pamięć ojca.

- I musiałeś wymordować całe Necroville? Jesteś taki sam jak ja! Dosyć tego przelewu krwi. Stań do pojedynku na śmierć i życie. Jeśli wygram twoi ludzie zostawią nas i odpłyną. Jeśli ty wygrasz zrobisz co zechcesz - rzekł Roland.

- Zgoda. Z przyjemnością zabiję ciebie, a potem całą resztę! - wysyczał rządny krwi Filip.

Rozpoczął się pojedynek. Roland był bardzo pewny siebie. Ufał swoim mackom, ale zapomniał, że Filip uczył się walki od najlepszych i mimo braku nadprzyrodzonych zdolności wciąż był śmiertelnie niebezpieczny.

- Marzyłem o tym od dawna. Walka w blasku księżyca. Jak myślisz bracie może ktoś kiedyś opisze tą historię w jakiejś opowieści? - spytał szyderczo bliźniak Rolanda.

- Walcz, a nie gadaj! - podsycał emocje Roland.

Walka była wyrównana. Bez wątpienia było widać, że to bracia. Mimo innych stylów walki ich ruchy były podobne. Mimo to Roland szybko stracił swe macki, które Filip sciął jednym zamaszystym rucem miecza. Z minuty na minutę Roland tracił siły i stało się to co musiało się stać. Filip wyprowadziwszy kontrę najpierw pozbawił brata cutlasa odcinając mu przy tym dłoń, a następnie pchnął go prosto w serce. Roland osunął się na ziemię. Był martwy.
Wówczas dzwon ratusza wybił północ. Rozpoczął się nowy dzień... sobota. Filip uniósł ręce w geście tryumfu, lecz nagle puczuł ukłucie w piersi. Schylił głowę. Jego lewy bok przebił na wylot rapier po czym usłyszał cichy szept zza pleców:

- Kochałam cię, a ty okazałeś się potworem

To były słowa Margaret.
Filip padł na ziemię i już się nie podniósł.
Walka zakończyła się.

Gwardziści Filipa mimo wszystko wykazali wyrozumiałość. Widocznie Filip traktował ich jak śmieci.

Ciała braci spalono. Piraci z kolei zostali zapewnieni, że dołożone zostaną wszelkie starania by Necroville zostało odbudowane, lecz nikt z nich nie chciał tam dalej żyć i wyruszyli w niezane. Każdy w inną, nową podróż.

Od tamtej pory minęło ponad 50 lat. Necroville zmieniło się nie do poznania, choć jest to wciąż ważny punkt handlowy. Mimo to historia ,,Błędnego rycerza" , Rolanda i jego zgrai wciąż żyje w ludziach, którzy osiedlili się w mieście po jego odbudowie.

I to koniec tej opowieści. Możesz zapytać: Dobrze, ale skąd taka stara karczmarka jak ja zna te wszystkie szczegóły? Pewnie jakaś kolejna bujda...
Już zaspokajam twoją ciekawość. Jestem Margaret... kutasiku

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kutasiku ... Coż za deprecjonowanie męskości piratów. Normalnie jakby do Vito Corleone, mówić per bamboszku. Ale ogólnie praca nie jest zła. Ba, jest całkiem niezła, jak na feministyczny dziki atak, godzący w godność piratów (joke). :d

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Teo21 zawinęłaś mi motyw z bratem... I już nie będę wyjątkowy :/ A na nic nowego nie mam za bardzo pomysłu. A już miałem to tak ślicznie przygotowane :)
Co do samej opowieści to miałbym kilka uwag, ale nie ja ją oceniam, więc daruję sobie ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przeszli około pięć staj drogi gdy znaleźli się pod starym magazynem. Była tam duża krata ściekowa.
-Cicho śmierdzące ścierwa- sykną Roland przez zaciśnięte zęby . Z kraty usłyszeli rozmowę dwóch rycerzy.
-Znaleźliście już tych dziewięciu, którzy zabili tylu naszych ludzi?- zapytał jeden.
-Niestety nie, nie wiemy, czy są martwi czy nie, ale znaleźliśmy coś w rodzaju wejścia do kanałów.-odrzekł drugi.
-Trzeba więc będzie przejść całe te kanały i dopaść ich. Na nich najbardziej zależy naszemu panu.- Po tej rozmowie wyszli z magazynu.
-Pięknie kurwa, pięknie.- odpowiedział drżącym głosem Strup.
-Zagłada- Szepną Baobab.
Wtem zauważyli małe drzwiczki, które całe były pokryte grzybem i rdzą. Były zamknięte, lecz wystarczył porządny kopniak Dragona, a drzwi wypadły z zawiasami. Pierwszy do pomieszczenia wszedł z pochodnią Roland. W środku zauważyli kilka beczek prochu.
-Wiem jak nas ocalić- Powiedział Roland. I rozkazał ustawić za sobą na drodze dwie beczki prochu. Trzecią zaś kazał rozsypać aby stworzyła lont. Cała dziewiątka odsunęła się najdalej jak to możliwe a Strup przyłożył lufę do prochu i spalił garstkę prochu na panewce. Lont zapalił się od iskry i pomkną w kierunku beczek wypełnionych prochem. Za moment usłyszeli ogromny huk. Cały tunel zawalił sięga nimi.
-To drogę powrotną mamy załatwioną- powiedział Dragon – Ciekawe, czy przewidziałeś, że z tych lochów może nie być drugiego wyjścia.
-Zamknij się- wrzasną Roland- Wolisz, aby cały czas ścigali nas ci wojskowi?- Dragon nic nie odpowiedział. Ruszyli dalej w milczeniu. Nie uszli daleko, gdy na końcu korytarza zauważyli światło.
-Wyjście!- Uradował się Strup.
-Ślepa jesteś łachudro to nie światło dzienne, lecz to ogień.-Sprostował Baobab.
-Ogień w tym miejscu?- Zdziwił się Dragon.
-Dziwisz się?- Zapytał Roland- Przecież szczury też muszą się ogrzać.
-Tak naprawdę bardzo śmieszne- odparł trzęsącym się głosem strup.
Roland podszedł powoli do ściany, za którą paliło się światło. Wychylił się i zobaczył wysoką smukłą postać odzianą w ciemno niebieską szatę. Pomyślał wtedy, że jest to jakiś pustelnik, który żywi się szczurami ściekowymi.
-Hej ty!- Zawołał. Wtedy postać odwróciła się i Rolanda zdjęła groza. Zobaczył człowieka, który, zamiast oczy miał kule od pistoletu, prawą rękę miał odrąbaną zaraz pod łokciem a w miejsce brakującej ręki wszytą miał szablę. Drugą ręką wyciągną kostur i już miał rzucić zaklęcie, gdy w całych lochach rozległ się strzał. Nieznajomy padł na twarz.
-To był A`seham.- Rzekł Baobab chowając broń- W moim rodzinnym kraju widziałem nie jednego. Jest to ciało zmarłego, lecz dusza żyjącego maga. Straszne cholerstwo.
Znaleźli się teraz w małej komnacie, na środku palił się ogień.
-Pięknie stąd jest tylko jedno wyjście.
-Tak to z którego przyszliśmy
Wtem Willow odskoczył do rogu pomieszczenia i pociągną za pochodnie, która była przytwierdzona do ściany. Wtedy jedna za ścian runęła.
-No , to już wiemy, gdzie iść dalej.-Powiedział Dragon.
-Chodźmy kurwa bo od tego smrodu robi mi się niedobrze.-Prychną Strup.
Dziewięciu piratów ruszyło dalej. Powietrze zrobiło się lżejsze niż wcześniej i poczuli, że idą pod górę.
-Chyba zbliżamy się do wyjścia. –Powiedział Baobab.
Przeszli jeszcze kilka staj a dotarli do pewnej kraty. Obok były trzy dźwignię.
-Kto zaryzykuje i pociągnie którąś z nich- Zapytał Roland, lecz nikt nie odpowiedział.-No dalej tchórze! Nikt się nie odważy?
-Niech będzie. Ja spróbuję. Mam już dosyć tych pieprzonych kanałów.-Odparł Strup i od razu skoczył po czym pociągną lewą dźwignie. Coś huknęło i krata ze skrzypem podniosła się.
-Na twoje nieszczęście będziesz musiał jeszcze trochę się poplątać po tych kanałach.- zaśmiał się Dragon.
Całej zgrai humory się poprawiły. Raźniej ruszyli w dalszą drogę. Po kilkunastu minutach doszli do takiego momentu tunelu, gdzie zaczęła w n im być woda.
-No nie wszystko na nic!- Krzykną Roland – Niech to szlak!
-Ja myślę, że powinniśmy przepłynąć pod wodą jakąś część trasy może tam kończy się woda.- Odparł Dragon.
-Niech będzie i tak nie mamy innego wyjścia- Odparł Roland.
Ustawili kolejność w której będą płynąć i zaczęli po kolei wchodzić pod wodę. Jako pierwszy popłyną Roland. Stawkę zamykać miał Baobab. Roland wszedł pod wodę i zaczął płynąć. W tunelu robiło się coraz ciemniej gdy nagle pojawiła się ogromna światłość. Roland od razu skierował się w górę. Po chwili wypłynął na powierzchnię. Zaraz wypłynęła reszta.
-Kurwa! Udało się.- Krzyknął Roland- Żyjemy!
Zaraz zorientowali się, że są kilkaset staj od Necroville. Całe miasto stało w ogniu Okrętu wojennego nie było widać, nie było słychać dział. Natarcie skończyło się. Wtem zauważyli, że płynie w ich kierunku statek. Ten sam co ostrzeliwał Necroville.
-Nie, Nie!- Jękną Strup.- A już prawie się udało. Ucieczka nie miała sensu. Piraci już przygotowali się na najgorsze. Gdy ze statku dał się słyszeć głos:
-Arrr! Kapitanie.
Gdy statek był wystarczająco blisko, z pokładu zsunęła się drabina. Zdziwieni piraci wyszy na pokład. A tam stali Sax, Julia, Ogopogo i Vortex.
-Witamy na pokładzie!- Krzyknęli.


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Korytarz, którym szła załoga „Orlicy”, o bogowie świećcie nad jej drewnianym kilem, okazał się być solidną konstrukcją wykutą w litej skale. W wilgotnych i zimnych ścianach odbijał się blask niesionych pochodni lecz i to nie pomagało w rozrzedzaniu nieprzeniknionego mroku.
- Psia mać! – zaklął Dragon gdy potknął się o niepozorny kamyk, … a może to była kość?
- Przez te diabelskie ciemności, połamiemy sobie kulasy – rzekł Stup.
- Zamnknijcie się – syknął Roland przez ramię. – Bądźcie czujni i nasłuchujcie.
Willow tylko mruknął gardłowo na znak aprobaty i wszyscy dalej podążali przytłaczającym korytarzem wgłąb ziemi.
Korytarz ciągnął się dobre kilkadziesiąt metrów zanim zaczął się rozwidlać. Piraci chcąc niechcąc musieli zrobić, krótką przerwę w tym miejscu.
- I co teraz? – stęknął Dragon, spoglądając na Rolanda.
- Nie możemy się rozdzielać – powiedział Roland. – Musimy zdecydować, lewo czy prawo?
- Pan tu jest kapitanem – rzekł z kolei pół-goblin.
Roland westchnał i zamamrotał coś pod nosem, po czym wskazał prawą odnogę.
- Zagłada! – odezwał się nagle Baobab i wszyscy zwrócili spojrzenia w jego stronę.
- Co ty pleciesz do cholery! Skończ w końcu z tą zagładą albo powiedz o co ci chodzi – rzekł Roland.
Nastała, chwila napięcia. Lecz Baobab i tym razem nic więcej nie powiedział. Tylko coś jakby zaskwierczał i mlasnął, a potem wlepił wzrok w czeluść prawego tunelu i znieruchomiał.
- Ehhh dobra, idziemy! Bądźcie przygotowani na wszystko i mordy w kubeł dopóki nie dowiemy się dokąd prowadzi ten tunel. W końcu musi być gdzieś tu inne wyjście – powiedział pewnie Roland i dodał w myślał.. chyba.
Dwie pochodnie nie ułatwiały piratom wędrówki lecz po kolejnych kilkudziesięciu metrach zdało się nieco przejaśniać i słyszeć jakieś dziwne dźwięki dochodzące przed nimi.
- Stać – pokazał gestem Slash, który wciąż szedł na przedzie, co chwilę tnąc prewencyjnie ciemność cutlasem.
– Chyba coś słyszę. Przed nami, jakieś dwadzieścia metrów.
Piraci, cały czas od ataku na Necroville byli gotowi do walki, lecz teraz skupili się jeszcze bardziej i zaczęli zbliżać się do źródła dźwięku. Dźwięk nasilał się, niesiony echem. Z początku wydawało się, że to olbrzymia Morwa grobowa sunie w ich stronę i nawet nie byłoby w tym nic dziwnego w tych okolicznościach. Lecz czym bliżej znajdowali się źródła dźwięku, Roland uświadomił sobie, że to nic innego jak porządny odgłos chrapania.
Gdy byli już na tyle blisko, aby ujżeć nikłe światło kaganka ich oczom ukazał się zadziwiający widok.
Przy ścianie stało niewliekie drewniane krzesło z trzema nogami, a na jego szczycie spał w najlepsze fioletowy karzeł. Miał długą brodę i ubrany był w równie długą czapkę, której koniec leżał przy przeciwległej ścianie korytarza. Obu tych rzeczy nie sposób było ominąć nie deptając.
- To chyba jakieś kpiny – powiedział na głos Roland i zerknął pytająco na resztę załogi.
Moonshine, trzymający się dotąd na końcu pochodu, nagle znalazł się obok Rolanda i wycierając obślinioną ręke wskazał sufit nad nimi. Roland spojżał w górę i jego oczy dziwnie się rozszerzyły gdy przeczytał napis pośpiesznie wyryty na drwnianej desce.
ZAGŁADA – WCHODZISZ NA WŁASNE RYZYKO
O co tu chodzi? Pomyślał Roland i skierował spojżnie na Baobaba, który tym razem nie odezwał się ani słowem.
- Nie możemy się tu zatrzymywać – rzekł w końcu Roland. Ci żołnierze, którzy zaatakowali Necroville mogą iść już za nami.
Cloudy trzymający się przy końcu pochodu, z uwagi na to, że posiadał jedną z pochodni odpowiedział, że cały czas nasłuchuję ewentualnego pościgu ale jak na razie nic nie słyszy ani nie widzi.
- Dobrze, może nie zauważyli, że tu wchodziliśmy.
- Albo sami boją się tu wchodzić – rzekł Moonshine.
W końcu Roland końcem swojego cutlasa klepnął karła w wystający bebech.
– Hej! pobudka panie śpioch!
- Om nom nom nom – karzeł wydał dziwny dźwięk i otworzył swoje oczy zaćmione bielmem. Pewnie z powodu długiego przebywania w ciemnościach.
- Kim jesteś i co tu robisz karle? Gadaj prędko jeśli ci życie miłe – warknął Roland i przystawił cutlasa do gardła karła.
- Kto mnie budz… o ostrze? – powiedział karzeł macając czubek cutlasa Rolanda. – Hi hi hi, po co te nerwy miłościwi panowie. Jam jest Purpurowy Ridl. Strażnik bramy.
- Bramy? – zawachał się Rolnad – Jakiej bramy? Mówisz o tej starej spróchniałej desce.
- Otóż to! – z uradowaniem rzekł Ridl. – Niech zgadnę, jesteście panowie zapwewne poszukiwaczami przygód, hi hi hi. Taak. Na pewno żeście są panami, czuć was na tysiąc stóp, jak nic, hi hi hi. Jam jest strażnik bramy i nie możecie wejść do Zagłady, nie inaczej jak przeze mnie.
- Czy ty wiesz w ogóle istoto, że całe Necroville zostało spalone, tam w górze! A my jesteśmy piratami i możemy w mgnieniu oka cię zabić!
- Oooo piraci! Ha, tak mogłem się domyślić, niestety oczy już nie te co kiedyś. A Necroville? Co to jest Necroville? Ja tu mieszkam i jestem strażnikiem bramy! Hi hi hi. A w ogóle nie wy pierwsi chcecie mnie zabić… mieszkam tu od tysiąca lat i cóż niestety jest drobny problem mości panowie. Mnie nie da się zabić. Chroni mnie magia starego świata. I nawet najwięksi magowie nie mogą jej przezwyciężyć. Dlatego jestem strażnikiem, strażnikiem bramy! O tak!
- Ah tak – ze zrozumieniem pokiwał głową Roland. Cloudy! spal go!
- Ayay sir – wyrechotał Cloudy i w jednej chwili splunął ogniem w fioletowego karła. Potok ognia objął całe ciało Ridla, tak że załoga piratów musiała się cofnąć, chroniąc się przed żarem.
Zadowolony Roland, pokiwał głową – Ha ha, nie da się zabić, tak? I co panie karzeł.
Po tych słowach w jedenj chwili ogień rozpłynął się w ciemnościach korytarza. Języki ognia spłynęły z Ridla niczym jakaś diabelska ciecz i zniknęły.
Ridl siedział na swojej trzynożnej ryczce wpatrując się w Rolanda i jego załogę. Z miłej fioletowej starej twarzy znknał beztroski uśmiech. Jego twarz wypełniało teraz zdziwienie i gniew.
- Mości panowie. Chyba nie chcecie stąd wyjść żywi – rzekł ze spokojem karzeł.
Na twarzach załogi Rolanda jak i jego samego również malowało się zdziwienie lecz oprócz tego ogarnął ich lęk.
Nastała niezręczna cisza. Atmosfera stała się tak napięta, że można by ją ciąć cutlasem, a Monshineowi zrobił się sucho w gardle. Roland nie wiedział czy karzeł ich teraz zabije czy nie, czy będą musieć walczyć i będzie to ich ostatnia walka w życiu.
Nagle Baobab, który do tej pory wydawał jedynie dziwne dźwięki albo nic nie mówił. Odezwał się jakby obudził się z letargu i kompletnie nie zdawał sobie sprawy z sytuacji w jakiej się znaleźli.
- Zagłada! Zagłada! Kapitanie, jeśli się nie mylę to jest Zagłada! Legendarny podziemny port, o którym czytałem kiedyś w starych woluminach z Przylądka Czarnej Pięści. Musimy tam wejść. To nasza jedyna szansa.
Roland, często zdumiony umiejetnościami swojej załogi, zdumiał się jeszcze mocniej, gdy Baobab przemówił i całkowicie zapomniał o grożącym im teraz niebezpieczeństwie.
- Co? Skad o tym wiesz? Nie mogłeś powiedzieć wcześniej?
- To legenda kapitanie, choć wierzyłem, że jest prawdziwa. Wiedziałem jedynie, że wejście do tego miejsca musi być gdzieś pod Necroville, lecz która brama tam prowadziła nie miałem pojęcia. Obserwowałem, chmury i zawirowania portali aby ustalić prwidłową lokację, gdy zaatakowano Necroville. Ten okręt… kapitanie!
- Błędny Rycerz – szepnął Roland.
- Tak! On musi być przeklęty! Wprowadził mnie w stan pół-letargu umysłowego, gdy się pojawił. Jakieś diabelskie moce na jego pokładzie działają na magów.. tak myślę.
- Czyli od początku chciałeś mi powiedzieć o Zagładzie? – domyślił się Roland, tylko nie mogłeś.
- Właśnie tak, kapitanie!
- Zaraz, zaraz – otrząsnął się Roland i przypomniał, że zaraz mogą zginąć z ręki fioletowego mikrusa.
Spojżał na Ridla, lecz na jego twarzy znów zagościł miły uśmiech staruszka, jakby nigdy nic się nie stało. Roland kompletnie zdezorientowany całą sytuacją wrócił do rozmowy z Baobabem.
- A więc wszystko jasne - rzekł Roland. Tylko dlaczego Błędny Rycerz zaatakował Necroville? Przecież tam nic nie ma, oprócz taniego burdelu - z resztą całkiem niezłego, no i umarlaków.
- Myślę, że ten okręt, a raczej to co jest na jego pokładzie chce zdobyć Zagładę – stwierdził Baobab. Dzięki zaburzeniom magii Zagłada jest całkowicie bezbronna. Na przykład weźmy tego karła, on już nie będzie nieśmiertelny.
- W takim razie musimy dowiedzieć się na czym im tak zależy i znaleźć sposób na pokonanie tego okretu i jego załogi – stwierdził Roland i odwrócił się do Ridla.
- Karle! Przepuść nas musimy wejść do Zagłady! – zdecydowanie powiedział Roland, nie wiedząc co teraz odpowie Ridl. Po tym, co kazał zrobić Cloudiemu.
- Hi hi hi, tak tak. Eee o czym ja to mówiłem… aaa, na pewno musicie tak, tak. Ale żeby to zrobić musicie najpierw odgadnąć zagadkę – z podnieceniem wymamrotał Ridl i pogłaskał się po białej brodzie.
- No nie, westchnął Strup. To jakaś paranoja! Najpierw atakuje nas horda marynarzy i tracimy nasz okręt. Potem spotykamy karła, który jest nieśmiertelny i do tego mógł nas zabić ale chyba ma błyskawiczny zanik pamięci, a na końcu okazuje się, że cała Zagłada może ulec zagładzie i nie wiadomo, co jeszcze. A teraz mamy się bawić w zagadki?
- Strup! – warknął Roland. Opanuj się, to jedyna szansa żeby tam wejść.
- A co jeśli odpowiemy błędnie? – powiedział Roland i nagle zdał sobie sprawę, że to dość ważne.
- Cóż, hi hi hi… niestety będę musiał was przenieść – zaśmiał się tajemniczo Ridl.
- Jak to przenieść? – zdziwił się Dragon.
- No tak. Pewnie zginiecie – oznajmił Ridl. – Zostaniecie przeniesieni daleko od tego miejsca. Niestety nie mogę wam powiedzieć gdzie dokładnie, bo sam tego nie wiem. To losowe. Mogę jednak zapewnić mości panowie, że raczej tego nie przeżyjecie. Hi hi hi.
- Zaiste bardzo zabawne – stwierdził Roland i spojżał na załogę niknącą w balsku pochodni. Cyklop Uhu przewrócił swoim jednym okiem, a reszta załogi zdawał się być bielsza od szkieletów spotykanych na pustyni Karib.
- Nie mamy wyjścia – karle. Gadaj i miejmy to z głowy – oznajmił Roland.
- Tak tak, już mówie, hi hi hi – zachichotał Ridl. Tak więc co to jest? – Chwyta oddech nieba gdy płynąć trzeba.
- Załoga zaszemrała między sobą lecz żaden z towarzyszy nie mógł znaleźć odpowiedzi. Wtem Roland powiedział, heh przecież to proste. Chodzi o żagiel. Ha ha, mogłeś bardziej się postarać Ridl – stwierdził Roland.
- Eee tak, tak, hi hi hi, zgadłeś mości panie. To jest żagiel. Zatem możecie przejść.
– Brawo kapitanie. To dlatego ty jesteś kapitanem. - odezwał się Willow.
- Ta zagadka była banalna – stwierdził Roland. Ale czego oczekiwać po tysiąc letnim starcze.
Ridl zwinał swoją długą brodę i cała załoga mogła przejść przez bramę do Zagłady.
- Dobra idziemy – krzyknął Roland.
Korytarz w brew pozorom nie zmienił się bardzo gdy Roland i jego kompani przeszli przerz bramę. Nadal sprawiał wreżenie solidnego, chociaż bardzo zaniedbanego. Po kilkunastu metrach korytarz nagle się skończył i oczom piratów ukazała się wielka grota, co najmniej taka jak Necroville na powierzchni. Na samym dole groty można było dostrzec coś na wzór portu. Różne budynki i chałupy drewniane, a niektóre domy były wykute w pobliskich skałach. Drewniane pomosty wcinały się w pobliską zatokę, która sprawiała wrażenie często odwiedzanej. Małe dźwigi portowe straszyły swoimi ramionami gotowe na podjęcie ładunku, a tego nie brakowało. Na drewnianych pomostach walały się różnej maści skrzynie i beczki. Połyskująca tafla wody, na której bujały się leniwie Brygi i Slupy wyglądała nad wyraz magicznie.
- Toż to cały port pod ziemią! – ze zdumieniem oznajmił Slash.
- A jednak on istnieje – z rozmarzeniem stwierdził Baobab.
- Tak niesamowity - powiedział Roland. – Musimy iść i szybko dowiedzieć się o co tu chodzi. Bądźcie czujni jak zawsze.
Roland i jego towarzysze zeszli po drewnianych schodach i pomostach w głąb groty. Po pewnym czasie znaleźli się w porcie Zagłada.
Ku zdziwieniu piratów, port sprawiał wrażnie kompletnie opuszczonego. Jednak wszystkio inne było na swoim miejscu. Jakby mieszkańcy nagle zapadli się pod ziemię.
- Nie podoba mi się to – odezwał się Baobab i mocniej ścisnął swoją demoniczną strzelbę.
- Mnie też – przyznał Roland.
Piraci posuwali się wzdłuż głównej drogi portowej. Po lewej mieli zatokę, a po prawej drewniane zabudowania.
Nagle rozległ się przeraźliwy świst i chwilę później eksplodował Slup najbliżej stojący brzegu.
- To zasadzka, krzyknał Roland. – Do broni towarzysze!
Z drewnianych chałup wysypali się znajomi żołnierze w szpiczastych chełmach z szablami i pistoletami. Zza samotnej skały znajdującej się na środku zatoki, której nie było widać u wylotu tunelu do groty, wypłynął Błędny Rycerz. Rozpętało się piekło.
Kule armatnie świszczały w powietrzu, beczki z prochem rozlatywały się w drobny mak, posyłając na dno zacumowane okręty. Metaliczny szczęk oręża wypełnił przestrzeń jaskini.
Cała załoga Rolanda walczyła dzielnie do ostatnich sił. Cloudy pluł ogniem jak nigdy przedtem posyłając tuziny wrogów w zaświaty.
Slash ciął swoim cutlasem na prawo i lewo osłanaijąc Uhu, który strzelał z garłaczy. Dragon błyskawicznie przeładowywał swoją rusznicę i pluł ołowiem w metalowe napierśniki wrogów.
Tylko Baobab pogrążył się ponownie w otępieniu. Jego demoniczna strzelba tym razem nie chciała wypalić. Błędny Rycerz skutecznie blokował jego magię i umysł.
Błedny Rycerz był ogromny okrętem, wpływając do portu Zagłada taranował statki i drewniane nabrzeże, przy którym cumowały. Niszczył kadłubem wszystko czego dotknął, a salwami armatnimi zmiatał chaty i pobliskie domy w skałach.
Roland i jego załoga tego nie widzieli, gdyż walczyli zaciekle z hordą żołnierzy. Jednak liczebność wroga i tym razem była oszałamiająca.
Przytłoczeni piraci nie mieli dokąd się wycofać. Zostali okrążeni.
- Pieprzony piątek! – wycedził Roland – Panowie, to był zaszczyt być waszym kapitanem – powiedział z przekonaniem i świat nagle zrobił się ciemny.

Roland obudził się z piekielnym bólem głowy. Przez dłuższą chwilę zamglony wzrok przyzwyczajał się do karmazynowego światła, które go otaczało ze wszystkich stron.
- Co się stało? – nie żyję? Wiedział tylko jedno, został sam. Nie dostrzegł swojej załogi. Został także pozbawiony broni i wszystkiego co miał przy sobie.
Roland rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł. Ciężko było mu stwierdzić jednoznacznie gdzie jest. Znajdował się w jakimś pomieszczeniu o karmazynowych ścianach, na których tliły się magiczne lampy. Ściany były niby drewniane lecz jakiś inne. Nie potrafił określić tego uczucia, które mu towarzyszyło gdy patrzył na to miejsce. Na końcu pomieszczenia dostrzegł coś co przypominało drzwi.
- Dobra, gdziekolwiek jestem. Trzeba się z tąd wydostać. Może moja załoga jeszcze żyje? Trzeba działać, tak – jego zmysły zaczęły powoli wracać do normy.
Roland uzbrojony jedynie w pieści i silną determinację ruszył pewnym krokiem w kierunku drzwi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

1) 11,11% wartości nagrody - pewnie trzeba sobie opłacić podatek od wygranej.
2) To nie ma znaczenia, bo wszystkie posty są przekierowywane tutaj do wątku konkursowego :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciszę kanałów pod Necroville zakłócało echo szybkich kroków. Roland, Moonshine, Baobab, Dragon
i reszta spiesznym krokiem uciekali przed atakiem na miasto. Ściany korytarzy, oplecione grubymi i spróchniałymi korzeniami pokrytymi wilgotnym mchem niepostrzeżenie układały się w wyboistą, pełną wyrw i zapadlin drogę, po której biegli. Widać było, że te kanały są bardzo stare i były milczącym świadkiem nieubłaganego upływu czasu oraz niejednego tragicznego wydarzenia. Całość okrywała ciemna mgła wydobywająca się spod ich nóg.

- Zwolnijmy – powiedział zdyszanym głosem Roland, splunął i kontynuował : – Tak to my se długo możemy chodzić tym labiryntem.
Po wypowiedzeniu tych słów popatrzył na Moonshina: opasłe cielsko podskakujące w rytm szybkich kroków zalewało wszystko naokoło śmierdzącym potem.
- Co się gapisz, a w ogóle gdzie jest Dragon, Bliźniacy i ta kupa mięcha, Willow ?! – parsknął Moonshine, ocierając pot z czoła.
- Dragon, ten kretyn znowu się zgubił, a tamci uciekają pewnie innym korytarzem – warknął Roland i zaklął pod nosem. – Dragon pewnie dołączy do nas później.
- Hej, chłopaki ! – krzyknął zachrypiałym głosem Strup.
- Czego się drzesz ?– warknął Roland wrogo marszcząc brwi i spojrzał na goblinowatego.
- Tu jest zejście do jakiś katakumb – dokończył Strup.
- Co ty nie powiesz? – odpowiedział Roland bez specjalnego zaangażowania, sięgając po flaszkę piwa, którą jak zwykle zwędził z karczmy, tym razem podczas ucieczki przez miasto.
- Wstawaj, nie chlej, bo zaśniesz ! – wrzasnął Strup i chrząknął.
- Dobra, dobra – zabełkotał Roland pijąc ostatni łyk i wyrzucając butelkę. - Chodźmy do tych twoich katakumb – ostatnie słowa powiedział, jakby chciał rzygnąć na i tak brudną i obślizgłą podłogę.

Wstali i ruszyli po stromych schodach w dół, do następnej sieci podziemnych korytarzy. Po chwili ciemnobrązowy płynny szlam zaczął im sięgać do kolan, a jego zapach przesiąknięty słodkawym rozkładem i zgnilizną wszelkiego robactwa wprawiał w zakłopotanie najtwardsze żołądki.
- Ale tu ciemno i obleśnie – wściekł się Moonshine, mierząc wzrokiem Rolanda i zgarniając z siebie kolejne warstwy oblepiającej go śluzowatej brei zmieszanej z jakimiś porostami albo pajęczynami.
- Jak ci się nie podoba, to wyjazd stąd. No dalej, idź do Necroville i zdychaj – odezwał się gniewnie Cloudy.
- Zamknijcie się, słyszę coś ! Jak ktoś się odezwie, to zabiję! – wrzasnął przytłumionym głosem Roland, aż mu wszystkie żyły na skroniach i czole nabrzmiały.
- Zagłada – jęknął Baobab.
- Jeśli jeszcze raz powiesz coś, co zaczyna się na „zet”, to ci przywalę, rozumiemy się ? – syknął Roland patrząc Baobabowi w jego ostatnie oko.
Nastała cisza, było czuć tylko zapach rozpadającego się truchła i regularne kapanie wody.
Nagle gdzieś niedaleko i bardzo wyraźnie odezwał się głos:
- Kim ty, Roland, jesteś... ?!
- Dragon ?! - krzyknęli równocześnie Roland i Strup, ze zdziwieniem w oczach.
- Kim ty jesteś ?! – prawie wrzasnął zdyszany Dragon, wyłaniając się z ciemności. - Ty jesteś dowódcą Błędnego Rycerza, to TY !!! – już wrzeszczał na cały głos, wyciągając szpadę.
- Co ty pieprzysz, odwal się Dragon ! – przekrzykiwał go Strup, dobywając swój kordelas.
Dragon był lepszym szermierzem od Strupa - wszedł w bardzo dobrą kombinację ciosów, ostatecznie podciął Strupowi nogi i ten już leżał w cuchnących wodach katakumb. Wstał jeszcze i kulejąc próbował zamachnąć się na Dragona, który był jednak szybszy i zadał z obrotu ostateczny cios w brzuch Strupowi.
- Do jasnej cholery ! Przestańcie się szarpać, bo wszyscy się tu wyrżniemy i nie dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi ! Gadaj Dragon, czego się dowiedziałeś ?! – ryknął Roland, w jego oczach było widać zmęczenie całą tą sytuacją i groźbę zabicia kogoś lub czegoś – obojętne...

- Więc... - zaczął chaotycznie Dragon - wróciłem do Necroville po swoją kasę oraz broń i złapała mnie banda Błędnego Rycerza. Poturbowali mnie ostro. Podczas przesłuchania okazało się, że szukają swojego przywódcy, którym okazałeś się TY (!!!) - zwrócił się do Rolanda: - Pytali, gdzie jesteś ! Jeden z nich ćwiczył buta na mojej twarzy z dziesięć razy. Kiedy myśleli, że jestem nieprzytomny, część strażników gdzieś poszła i został tylko jeden. No i przekonał się na swoim gardle, jaki mam ostry kordelas - zakończył Dragon.
- Naćpałeś się, co… ? Nie wiem o czym ty w ogóle mówisz…
Nagle w oddali usłyszeli echo wielu kroków, nawoływania i komendy ludzi Błędnego Rycerza.
- Zostawmy to teraz, musimy ratować skórę – odezwał się ściszonym głosem Dragon. – Będę cię Roland miał na oku, nie próbuj żadnych numerów. No i udało mi się też znaleźć przy trupie strażnika tą mapę, która chyba dotyczy sieci tych korytarzy.
- Dawaj to – rzekł Moonshine, wyrywając Dragonowi mapę... I przyglądając się jej powiedział: - Nawet nie przypuszczałem, że pod miastem są tak wielkie podziemia. No dobra, idziemy... Tędy ! – parsknął wskazując na brudny, cuchnący korytarz i splunął na ścinę.

Cała gromada ruszyła i idąc spiesznym krokiem przez sieć mrocznych korytarzy mijali pomieszczenia i ściany, na których wyłaniały się spod brudu i zarośli jakieś fragmenty płaskorzeźb i rozpadających się budowli, gdzie – w migotliwym świetle pochodni - dostrzec można było niezrozumiałe obrazy, rzeźby, ryciny albo napisy.

Nagle bardzo wyraźnie usłyszeli głos spokojny, ale dojmujący: - Nic nie wskóracie i tak zawładnę kontynentem! - Po czym dodał : – Nie wyjdziesz stąd ! – ostatnie słowa usłyszeli, jakby każdemu z osobna w głowie jakieś echo wybrzmiewało.

- A to co ma być ?! – parsknął Roland, dobywając szpady.
Moonshine sięgnął po strzelbę, Dragon po swój stary, lecz wciąż ostry kordelas. I wtedy ujrzeli wyłaniającego się z ciemności małego człowieczka, jakby gnoma z poszarpanymi długimi sięgającymi pasa włosami. Miał na sobie brudną, potarganą i mokrą koszulę, na jego twarzy w migoczących światłach pochodni widać było całą sieć zmarszczek, a w oczach jakieś zmęczenie, rezygnację pomieszane z pulsującymi błyskami szaleństwa. Twarz wydawała się wyrazista, aby w następnej chwili pogrążyć się w nieprzeniknionym mroku. Wyszedł naprzeciw nim i zaczął mówić:
- Wkrótce kontynent pochłonie echo chaosu, eh ….., pomóżcie mi... ,pomóżcie sobie..., jestem bratem Vielfara, tego, który zbudował Necroville, ja …., ja zazdrościłem, o jak bardzo mu zazdrościłem i zabiłem go. Tyle krwi, tyle zbrodni, cierpienia... ,od tamtej pory bóg Niegodziwości zapanował nade mną. On włada mną, by zdominować te ziemie..., on przedłuża mój żywot... , zabij mnie … – bełkotał gnom z wielkim wysiłkiem, jakby walcząc z całą armią niewidocznego najeźdźcy, a jego głos przechodził chwilami w jakiś skowyt i niemal agonalne rzężenie. - Chcę już odejść, a jak odejdę, to wtedy zniknie cały ten chaos, co gnębi Necroville, to całe gówno, w którym się taplacie - biedne marionetki mojego pana – wiem to. Zabij mnie... To jedyne wyjście dla was i dla mnie... zrób to teraz, natychmiast, teraz...

Przez chwilę nikt nic nie mówił, lecz kiedy korytarzami podziemi zaczęły wstrząsać coraz mocniejsze drgania i ze sklepień oderwane skały i gruzowisko posypały się na głowy piratów, a granitowe płyty zaczęły rozstępować się pod ich nogami ... W końcu oprzytomniały Roland wielkim wysiłkiem dobył szabli i wbił ją gnomowi w pierś po samą rękojeść. Ten upadł na ziemię z głuchym westchnieniem.... i nastała zupełna cisza
i spokój.

- Już wiem ! Wiem dlaczego należę do załogi błędnego rycerza i kim jestem. Wypiłem eliksir, by stracić pamięć, miałem wstąpić do gildii piratów w Necroville, a eliksir był po to, bym się nie ujawnił, bym niczym się nie zdradził. Miałem stać się piratem. Miałem mordować, bluzgać, stać się nieokrzesanym chamem i do końca myśleć jak pirat. Miałem być jednym z nich. Więcej, miałem być tym, który całą tą piracką zgraję skupi wokół siebie, aby wytropić to zło drzemiące w tym mieście i w tych podziemiach. Eliksir miał działać i tak się stało aż do zabicia pośrednika ojca Niegodziwości. Cały ten przebiegły plan był przygotowany przez Eltemera, mojego ojca arcymaga inkwizycji z miasta Arterivt – powiedział Roland wstrząśnięty nagłym i pełnym przypływem pamięci.

- Załoga Błędnego rycerz szukała mnie – ciągnął Roland. Mieli z moją pomocą zniszczyć to zło..., bo wiedzieli, że ja ich do tego zła zaprowadzę...
Milczenie i głucha cisza, jaka powstała po tych słowach trwały w nieskończoność... Wydawać się mogło, że nawet ściekająca strumieniem woda zamilkła pod ciężarem ostatnich wydarzeń i słów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Okręt Jego Królewskiej Mości "Knight Errand"
Pełniący obowiązki kapitana jednostki, pierwszy oficer Jacob H. Bishop
14 lipca 1658 roku

Do Admiralicji Królewskiej i Gubernatora Kolonii Brytyjskiej w Indiach Zachodnich

Zgodnie z otrzymanymi rozkazami, a także wykonując ostatnią wolę naszego Kapiana (niech spoczywa w spokoju na dnie morza) okręt zajął o godzinie 8 rano pozycję bojową u wejścia do dawnego kupieckiego portu, opisanego na naszych mapach sztabowych jako Necroville. Znajduje się on w zatoce, na południowo-wchodniej stronie wyspy, którą Hiszpanie nazwali kiedyś Nową Zamorrą. Informacje, tak boleśnie okupione śmiercią Kapitana (jakże bohatersko wtedy nacierał), od schwytanych niedawno piratów, potwierdziły się. Bryg który zatopiliśmy 15 mil morskich na południe rzeczywiście mógł sprzedać swój łup w tym miejscu. Szczerze przyznam, że podczas mojej dziesięcioletniej służby w Marynarce Królewskiej pod Kapitanem S. Richmont''em (niech mu woda lekką będzie), nie spotkałem się z tak odrażającą, plugawą, brudną, zadymioną, walącą się i przegniłą przystanią. Fetor jej, mocny niczym brunatne wody Tamizy podczas Londyńskiej epidemii czerwonki, towarzyszył nam długo przed spostrzeżeniem lądu. Po godzinie zwiadowcy powrócili, potwierdzając przestępczą i grzeszną naturę tego miejsca. Wydałem rozkaz ataku.

Pozwalam sobie zauważyć, że już druga prawoburtowa salwa z 43 dział okazała się na tyle celną, aby statki stojące w tym kalającym wody Karaibów porcie zaczęły tonąć. Godzina 9 rano okazała się także środkiem nocy dla, jeśli można tak nazwać tą zbieraninę gwałcicieli, morderców i dziwek, mieszkańców. Odpowiedzi na nasz ostrzał nie doczekaliśmy się. Po kwadransie mury i duża część budynków (łącznie z nieczynnym od dawna, tu nie mam wątpliwości, kościołem) chyliły się ku upadkowi. Dałem znak piechocie morskiej, mężni żołnierze przypuścili szturm, zajęli „przystań” i „miasto” w ciągu godziny. Pojmano 16 prostytutek, 5 karczmarzy i 3 lokalnych plantatorów tytoniu z ich ponad pięćdziesiątką niewolników oraz 32 dezerterów Marynarki Królewskiej (tych już kazałem powiesić zgodnie z prawem) – resztę zabito w zaciekłej walce lub pozwolono zbiec na bagna, o których krąży opinia pozwalająca spisać tych wrogów Królestwa na straty. Krew zbrodniarzy obficie spłyneła, co mam nadzieję pomściło w jakimś stopniu śmierć Kapitana z rąk ich pirackiej braci. Była to może przemoc bezlitosna i z pewnością zaskoczyła piratów swą gwałtownością, a jednak jakże słuszna i zasłużona.

Miasto zgodnie z rozkazami kazałem spalić. Gdy piszę te słowa wszechobecny dym i swąd popiołów powoli opada i zaczyna snuć się nad taflą wody. Jest to ożywcza woń dla wiernego sługi Króla i Floty Brytyjskiej. Grzech, plugastwo, rozwiązłość i pijaństwo zostało wypalone do fundamentów. Dzielni marynarze opróżniają właśnie ładownie zatopionych okrętów. Muszę niestety w tym miejscu zaznaczyć, że sukces nasz jest niepełny. Straty nasze wyniosły ponad trzydziestu żołnierzy, z których większość poległa w pierwszym rzucie, walcząc z załogą, którą Kapitan (niech jego kurucjata przeciw piratom trwa wiecznie) tak długo tropił. Nie leży to w moich kompetencjach, oceniać rozkazy, ale przyznać muszę, że do dziś determinacja Kapitana (oby więcej takich w Marynarce) i najwyższa tajność rozkazów Admiralicji i Gubernatora zdumiewała mnie. Dziś rozumiem niebezpieczeństwo i strach, jaki mogą budzić w światłych i oświeconych ludziach te istoty Chaosu. Przerazili oni żołnierzy na tyle, że przedstawiono mi raport o nadprzyrodzonych zdolnościach, magii, a nawet o nieludzkiej budowie niektórych z nich. Oficera meldującego kazałem wychłostać za opowiadanie swoich przewidzeń, aby herezja nie zadomowiła się wśród załogi. Wracając do owej załogi, dowodzona jest ona przez niejakiego Rolanda, o ile można ufać portowym ladacznicom, i udało im się zbiec przez jedną z „bram” jak je nazywają lokalni bandyci.
„Bramy” te są niczym więcej jak wejściami do ciemnych i strasznych kazamatów, które wywołują dreszcze u najdzielniejszych wilków morskich. Wysłany patrol z jednym z moich najprzedniejszych ogarów nie powrócił. Panuje tam ciemność, wilgoć i pleśń, dziwne sterty pochodni zostały ułożone przy wejściu. Niepokojące odgłosy, bzyczenie i jak gdyby drżenie powietrza zdaje się dochodzić z czarnych czeluści tego tunelu. Piszę to z całym przekoniem, nadzorowałem bowiem osobiście końcowy etap oczyszczania miasta. Kazałem wystawić przy każdej klapie liczną straż, gdyby uciekinierzy zamierzali powrócić. Ze względu na nadciągający zmrok kazałem wykarczować okoliczną dżunglę i rozpalić wielkie ognie.

15 lipca 1658 roku
W nocy z bagien i moczarów powróciła część ucieknierów z porannej masakry- przemiana, jaka u nich nastąpiłą w przeciągu kilku godzin była niesamowita, bardziej bali się lasu niż stryczka, bełkotali coś o topielcach powstających z bajor. Niestety zgodziliśmy się z oficerami, że stali się zbyt obłąkani aby ich powiesić zgodnie z prawem. Kazałem więc zamknąć ich pod jedną z owych „bram”.
Na porannej zbiórce ubyło trzech członków załogi, których pomimo poszukiwawń nie udało się odnaleść. Spali oni w namiocie nieopodal krawędzi lasu, możliwe więc, że skożystali z okazji do dezercji- jestem pewien, że prędzej czy później dopadnie ich królewska sprawiedliwość. Ponadto po otworzeniu tymczasowego więzienia nocnych przybyszów, już ich tam nie zastaliśmy- co przerażające, ślady w błocie, które jakoby zostawili, mówią o walce jaka się tam rozegrała (o pozostanie w pobliżu wyjścia jak mniemam), przy czym strażnicy na powierzchni nic nie słyszeli poza stopniowym cichnięciem bełkotania owych przeklętych szaleńców.
Ponieważ piorytet naszej misji to sprawa wielkiej wagi, postanowiłem pozostać dopóki sprawa owych „bram” się nie wyjaśni, nie ryzykowałem jednak dalszych ofiar z załogi. Posłałem tam niewolników z pochodniami i bronią, ktrórą zdobyliśmy dnia poprzedniego, w grupach po dziesięciu (owych klap do kanałów było pięć). Nie wróciły trzy ekipy, z wyjątkiem dwoch, które spotkały się w tajnej skrytce rumu pomiędzy, jak się zdaje, dwoma „fałszywymi bramami”. Zbadany oddcinek przeczesali, a mienie zabezpieczywszy, wysadzili żołnierze.
Pozwoliło to wzmocnić straż przy pozostałych trzech. Reszta załogi rozpoczęłą karczowanie i wypalanie wyspy. Jeśli będę potrzebował, zgodnie z rozkazami, oczyszczę w ten sposób całą okolicę. Część załogi pod dowództwem nawigatora, Samuela Smitha, wysłąłem na pokładzie „Błędnego rycerza”, w celu sporządzenia dokładnej mapy brzegu wyspy i ewentualnej obserwacji czy nie ma jeszcze gdzieś śladów grzesznego osadnictwa.Dzień mija na pracy w imię Króla.

16lipca 1658 roku
Coś dziwnego stało się w nocy przy jednej z owych „bram”- strażnicy bez rozkazu zeszli do kazamatów (co potwierdza śpiący niedaleko czujnym snem bosman Robbins) i nie powrócili. Podobną chęć odczuli pozostali strażnicy, jednakże nie była tak mocna, jak twierdzą, stłumił ją strach i zdrowy rozsądek. Kazałem wysadzić wejścia do dwóch z nich, pozostawiając tą, do której zbiegła poszukiwana załoga, obłąkani więźniowie a także patrol strażników. Mam nadzieję ich odnaleźć. Zebrawszy około pięćdziesięciu pozostałych przy broni marines, ruszam rozwikłać w końcu ową tajemnicę. Poza tym odczuwam narastającą ciekawość, jaka to mroczna siła drwi sobie z praw boskich i królewskich. Nie wydaje mi się aby dla doborowego oddziału Marynarki Brytyjskiej istniało tam jakieś zagrożenie. Pozostawiam ten raport z naszych postępów do wysłania przy najbliższej okazji, gdy „Biała róża” przybędzie z obiecanym wsparciem i zapasami. Dalszą część przedstawię w kolejnym liście.


PS.
Okręt Jego Królewskiej Mości "Knight Errand"
Pełniący obowiązki kapitana jednostki, starszy nawigator Samuel L. Smith
28 lipca 1658 roku

Załączam ten raport zgodnie z rozkazem i ostatnią wolą pierwszego oficera J. H. Bishop''a (mam nadzieję, że jeszcze żyje lub chociaż odnalazł spokój). Dokument ten został odnaleziony dziś rano w pozostawionym na brzegu bagażu.
Jak zapewne Admiralicja i Gubernator zostali poinformowani przez kapitana „Białej Róży”, którą wyprawiam z wieściami samemu pozostając na tej przeklętej wyspie, od przeszło tygodnia poszukujemy śladów tej części załogi, która pozostała w Necroville (tym co z niego pozostało), a której nie zastaliśmy po opłynięciu tej mrocznej wyspy. Ponieważ rozkazy dowództwa posiadał pierwszy oficer Bishop, postanowiłem, wedle mego własnego osądu sytuacji, na wysadzenie ostatniej tak zwanej „bramy”. Raport ten przeraził mnie jednak, nie byłem świadom na jaki straszny los mogłem skazać wyprawę pana Bishopa w podziemiach, na powierzchni. Jednakże, jak nadmieniłem, nie pozostał tu kokolwiek żywy czy martwy. Rozpoczynając poszukiwania mam nadzieję rozwikłać sekret tej diableskiej wyspy. „Bramy” nie odkopię z powodu ogólnego lęku jaką wyzwala teraz ta okolica w załodze, teraz nocujemy na okręcie. Zwłaszcza teraz, gdy noce są bezksiężycowe. Zaznaczę jeszcze, że podczas opłynięcia wyspy nic niezwykłęgo nie zauważono. Czekam na dyspozycje i ewentualną karę za moją niesubordynację.
Samuel L. Smith

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdy przebrnęli już ze 100 metrów, huk armat stał się niesłyszalny i jedyną rzeczą jaka dawała im cień szansy że dalej żyją, był niewyobrażalny smród.

- Ile jeszcze mamy w tym gównie iść - wymamrotał Dragon spoglądając na ufajdane mazią buty - Nawet sraka Cloudy''ego tak nie wygląda a tym bardziej tak nie cuchnie!

- Co ty do kurwy sobie myślałeś! Że podziemia skończą się po 10 minutach - Wrzasnął Roland- choć i nie marudź bo Cię tu zostawimy!

Dragon bez słowa ruszył do przodu nie odpowiadając kapitanowi. Reszta przyglądała się rozmowie towarzyszy, do momenty gdy Baobab stanął i uklęknął. Wydał z siebie przeraźliwy krzyk jak diabeł wchodzący do kościoła.

- Pojebało cię? Wstawaj- wrzasnął Roland i szarpnął czarodzieja, lecz nic to nie dało- Strup choć mi pomóc.
Dopiero gdy ten podszedł Baobab wymamrotał:

- Śmierć... jest za nami, Chodu!-Nagle wstał i wycedził do przodu, zostawiając resztę za sobą.

- Co mu odjebało- skwitował Dragon-może to przez ten smród?

Ruszyli. Dopiero po chwili poczuli lekki podmuch wiatru za nimi. Po minucie zmienił się w mocną bryzę aby przerodzić się w wichurę, która cisnęła wszystkimi w głąb tunelu. Roland stracił z pola widzenia resztę towarzyszy, widział tylko ciemność. Nie mógł nic zrobić, a do tego w całym tunelu było słychać przeraźliwy pisk, jakby ktoś wystraszył dziecko.

Po około 10 minutach wiatr się uspokoił i Roland spadł na ziemię. Po odzyskaniu sił wstał i rozejrzał się dookoła. Już nie był w tunelu; przerodził się on w wielka grotę zakończona wielkimi, zwisającymi stalaktytami.

- Gdzie ja do cholery trafiłem- powiedział sam do siebie - Dragon!!Willow!! Gdzie wy do kurwy jesteście?

Przeszedł może z 10 kroków, gdy usłyszał jakiś cichy szmer. Nastawił ucha i ruszył za swym słuchem.

Okazało się że Grota była przedzielona na dwie części i że z tej drugiej dochodził dziwny dźwięk. Przecisnął się pomiędzy kamieniami i rozglądnął się po drugiej grocie. Przed nim stał imponujących rozmiarów pająk, który najprawdopodobniej przygotowywał sobie obiad. Spoglądając na ewo od stworzenia, Roland ujrzał swoich towarzyszy obwiniętych pajęczyną. Byli nieprzytomni. Po uważnym przyjrzeniu się zobaczył że brakuje Dragona. Zmieniając swoje położeniu zobaczył że to jego obwiją pająk. Szybko obmyślił plan i ruszył powoli w stronę pająka. Ten był bardzo zajęty obwijaniem jego towarzysza. Dobył miecza i gdy tylko stanął przy pająku zrobił duży zamach i dźgnął pająka. Ten podskoczył odrzucając zdobycz i odwrócił się do Rolanda. Ten spanikował i wdał się w walkę mieczem z pająkiem. A że pająk miał dość dobrze opancerzone odnóża mógł się nimi bronić. Jednym szybkim ruchem odrzucił miecz z rąk Rolanda oraz zrzucił go z nóg. Błyskawicznym susem znalazł się na nim i próbował go zabić. Już miał wbić odnóże w jego klatkę piersiową gdy nagle usłyszał huk i pająk padł na ziemie. To był Dragon! Zdążył poprawić pierwszy strzał i dobić pająka.

- Dłużej się kurwa nie dało?- wrzasnął kapitan- bierz swój wielki zad i odplącz resztę!

- Tak jest kapitanie- odpowiedział Dragon i ruszył do towarzyszy.

Gdy wszyscy byli już cali i zdrowi Strup zauważył dziurę w stropię, i światło wydobywające się z niej. Po paru próbach udało się im wyjść na powierzchnię.

- Parszywce- wymamrotał kapitan- ruszamy do najbliższego portu po nowy statek. Musimy się na kimś odegrać.

Nikt nie zaprzeczył i wszyscy ruszyli przez las.
KONIEC!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wszechogarniające ciemności uniemożliwiały widzenie czegokolwiek. Światło pochodni leniwie rozpraszało mrok. Gdzieś z oddali do uszu naszej dzielnej kompanii dochodziło tylko miarowe kapanie wody, nie licząc odgłosów ich kroków. Nikt nie wiedział jak długo zajęło im dojście do miejsca w którym tunel rozgałęział się na trzy inne. Jedno było pewne wilgoć i odgłosy wydawane gdy któryś z członków kampanii niechcący nadepnął na szczura towarzyszyły im na każdym kroku. Dochodząc do rozwidlenia kapitan gestem dłoni zatrzymał swoich towarzyszy. Wszyscy dobrze znali ten gest. Znaczył po prostu tyle co milczeć i przygotować się na złojenie kilku tyłków. Roland odbezpieczył swoja broń i skradał się wzdłuż ściany jednoczenie uważając żeby nie nadepnąć na małe stworzenia krążące im między nogami, co z całą pewnością zaalarmowałoby tego lub to co usłyszał w jednym z tuneli. Nie był pewny czy rzeczywiście coś usłyszał ale nauczony życiem nie zamierzał ryzykować wpadnięcia w zasadzkę. Wmawiał sobie, że lepiej wyjść na przewrażliwionego głupca i znosić przez kilka dni żarty z tego powodu niż narazić swoich ludzi na niebezpieczeństwo. Gotowy do oddania strzału wyskoczył zza ściany by zaraz potem obserwować lot swojej broni i zostać odrzuconym do tyłu jakimś nienaturalnym sposobem. Piracka kompania nie kazała na siebie długo czekać gdy tylko usłyszeli stukot broni uderzającej w kamienną posadzkę tunelu popędzili na pomoc swojemu kapitanowi. Jakież było ich zdziwienie gdy zobaczyli go klnącego i próbującego odpędzić się od szczurów które wykorzystały okazję i postanowiły zbadać zawartość jego kieszeni. Z początku nie dostrzegli, że są obserwowani przez postać stojącą poza zasięgiem światła z ich pochodni. Chwilę potem wszystkie pistolety i ostrza były skierowane w jego stronę. Nieznajomy wyciągnął ręce do góry i podchodził coraz bliżej. Gdy zbliżył się w krąg światła ujrzeli zakapturzonego człowieka kojarzącego im się z mnichem wciąż unoszącego dłonie w geście uspokojenia.

- Poproś swoich kompanów o opuszczenie broni.

Kapitan tylko skinął głową na znak by uczynili tak jak mówi nieznajomy. Nie wiedział czym kierował się w tej chwili. Ciekawością kim jest człowiek który go powalił?

- Dziękuję. Wiem, że nie powinienem był tak gwałtownie reagować. Wysłuchajcie mnie zanim zdecydujecie się mi odpłacic. Myślę, że to dobry układ – głos spod kaptura znów do nich napłynął.
- Jak? - wykrztusił tylko kapitan, krzywiąc się z bólu.
- Jak? To nie jest właściwe pytanie w tej sytuacji. Najpierw muszę wiedzieć czego tu szukacie i kim jesteście.
- Obiecałeś nam wytłumaczenie do cholery, a teraz wymagasz odpowiedzi na swoje pytania? Mamy przewagę, mnie jednego mogłeś powalić jakimś hokus-pokus ale teraz nie jestem sam, więc to my dyktujemy warunki.
- Spokojnie. Zaufajcie mi a ja zaufam Wam. Jesteśmy w tym samym miejscu i możliwe, że w tym samym celu. Tak więc domagam się współpracy. Najpierw Wy potem ja. Przecież nie chcemy by komuś stała się krzywda.

Kapitan ze zrezygnowaniem machnął ręką, druga wciąż trzymając się za potłuczone plecy.

- Roland jestem. Ten z rozwalonym czerpem to Dragon, goblinowate to Strup, goryl sprawiający wrażenie jakby zapomniał mózgu to Willy, ten ciemny to Baobab a reszta to Cluody, Moonshine, Uhu i Slash. Zadowolony?
- Słuchacie Rolandzie. Jesteście w miejscu w którym nie powinniście się nigdy znaleźć. Zastanawialiście się co stało się tam na górze? Dlaczego przysyłają tu głupców pod pretekstem konserwacji tych tuneli? Powiem Wam, ale po drodze. Tu nie możemy zostać kto wie co będzie jak postanowią tu zleź. Nie możemy czekać w tym korytarzu aż nas znajdą.

Kapitan po raz kolejny skinął głową swoim ludziom, dając znak do udania się za nim. Sam z kolei zajął się rozmową z nieznajomym.

- Zacznij od tego kim kurwa jesteś.
- Ech ...zawsze tak to się kończy – westchnął nieznajomy – To kim jestem dowiesz się w swoim czasie. Nie, nie zrozum nie źle. Doceniam, że mi zaufałeś a przynajmniej próbujesz mi to uświadomić. Zdecydowanie zbyt szybko podjąłeś decyzje bym w pełni uwierzył w Twoje intencje. Mam rację?

Roland ze złością popatrzył na zakapturzonego nieznajomego i splunął po nogi.

- Tak masz rację. Nie doceniłem Cię. Chyba miałeś nam coś opowiedzieć po drodze.
- Udało Ci się dojrzeć nazwę statku, który przybył do miasta?
- Taaa ... „Błędny Rycerz”. A co to ma do rzeczy ?
- Mieliście pecha trafiając do Necroville właśnie teraz.
- Gadaj sensowniej do cholery a nie przewracaj się ze mną słówkami. Męczy mnie to już.
- Oczywiście, jakie to typowe dla Was z góry. Cierpliwością nie grzeszysz, panie kapitanie – ironicznie stwierdził prowadzący ich przez ciemności człowiek - Widzisz ten statek, jego załoga nie jest do końca realna. Od zawsze krążyły legendy o statku-widmo przynoszącym nieszczęście tym którzy nie są godni przemierzania bezkresnych wód oceanu. Z jakiegoś powodu Necroville jest nawiedzane przez ten okręt od kilku pokoleń.
- Naprawdę sądzisz, że to jakiś statek z legend? - Roland przewrócił oczyma i zarechotał – Słuchaj, byłem tam. Widziałem ludzi, walczących prawdziwych ludzi, próbujących wymordować wszystkich łącznie z moja załogą. Flaki i krew latały na wszystkie strony. A ty myślisz, że to jakaś ożywiona legenda? Legendy nie zabiją ludzi. Po prostu są i tyle.
- Uważasz, że to nonsens? Proszę bardzo, ale jak zginiecie z ich ręki i dołączycie do ich trupiej armii nie miej do mnie pretensji.
- Przyjmijmy tylko teoretycznie, że twoje bajdurzenia są prawdziwe. Co to powoduje i jaki ma cel?
- Zdaje się, że miasto zostało splugawione przez ród który jakiś czas temu władał tymi ziemiami. Jak łatwo możesz się domyślić to wtedy po raz pierwszy pojawił się ten okręt z ze swoja upiorną załogą. Byłem tam wtedy. Nikt nie chronił zwykłych ludzi. Uciekłem razem z niewielka grupą do tych kanałów. Mamy tutaj coś w rodzaju bazy. Nie jestem do końca zwykłym człowiekiem. Param się magią ale nie jestem w stanie zrozumieć magii która jest w to zaangażowana. Myślę, że jedynymi którzy może dali by radę byli by szamani plemienia, zamieszkujący ten półwysep ale nie jestem w stanie się z nimi skontaktować. Oni wygineli.
- Mam tu kogoś kto może Ci pomóc. Może i pochodzi z pewnej małej wyspy setki mil stąd jest całkiem niezłym magiem gdyby nie to, że nie do końca kontroluje swoje zdolności pewno byłby na moim miejscu. Baobab cho no tu.
- Zagłada! Być tu! Ja widzieć na niebie! - Baobab z przerażeniem w oczach wypowiedział te słowa do naszego magicznego nieznajomego.
- Już to słyszałem. Gdy byliśmy na górze. - zamruczał pod nosem Roland - Baobab do cholery ogarnij się i powiedź nam coś przydatnego.
- Akasi don''si myzjo kadazi? - zapytał w nieznanym kapitanowi języku mag.
- Si, akasi tela gonsi – odpowiedział Baobab.
- Twierdzi, że to klątwa.
- Zagłada przyzwać lud. Człowieki złe w miasto być. Statek nawracać.
- Jeśli dobrze rozumuję to władcy miasta uaktywnili jakaś klątwę i uciekli. Necroville jest obecnie pełne brudu, anarchii, rozbójników, wyrzutków i kto wie czego jeszcze. Na dodatek bagna oddzielające półwysep od reszty lądu są pełne chodzących umarlaków i innych plugastw. Widmowy „Błędny Rycerz” przybywa by oczyścić to miasto z niegodziwości, ale wszystko im jedno czy zabiją przy okazji niewinnych. Jedynym wyjściem z sytuacji jest dezaktywacja klątwy. Kluczem do sprawy wydaja się być bagna do których jesteśmy w stanie się dostać tymi właśnie tunelami ale najpierw udamy się do naszej kwatery w jednej z sal do których zaraz dojdziemy. Tam się zastanowimy co dalej. Czy to Wam odpowiada ?
- Nie mamy wyboru. Z jednej strony szaleńcy i jatka z drugiej obłąkany mag. Z dwojga złego wolę przeżyć. Nie mogę się doczekać opuszczenia tego pieprzonego miejsca, nawet jeśli oznaczało by to wpadniecie w łapska umarlaków.

Nagich wilgotnych ścian każdy z załogi miał już dość, więc z ulgą powitali pierwszą z sal. Mała na planie kwadratu z płonącymi pochodniami na ścianach i kilkoma łóżkami. Prosto i minimalistycznie urządzoną ale jaką radość sprawiał widok łóżka po godzinie błąkania się po ciemnych korytarzach. Zakapturzony mag zaprowadził ich jednak do drewnianych drzwi na końcu komnaty. Zapukał trzy razy. W odpowiedzi usłyszał ten sam sygnał z wnętrza. Zaraz potem drzwi otworzyły się. Kolejne pomieszczenie było cztery razy większe od wcześniej mijanej improwizowanej sypialni. Na środku stał solidny, lekko podniszczony stół. Oświetlenie zapewniało kilka wytartych, pokrytych łuszczącą się złota farbą świeczników. Za stołem siedziało już sześć osób. Byli identycznie ubrani jak mag robiący za przewodnika grupie Rolanda. Szare wełniane habity, gruby sznur w pasie i kaptur naciągnięty na głowę tak, że nie widać było twarzy.

- Kogo przyprowadziłeś? - zapytał ostro jeden z siedzących.
- Spotkałem ich w tunelach. - odparł nieznajomy mag.
- A co jeśli to oni? Przecież „Błędny Rycerz” znowu się pojawił. Jeśli sprowadziłeś na nas zgubę …
- Ręczę za nich. To nie upiory. – przerwał mu ostro - Rolandzie to osobnicy z którymi uciekłem podczas pierwszego ataku „Błędnego Rycerza”. Jam jest Curnir.
- Widzę, że bardzo przyjaźnie są nastawieni te przydupasy siedzące na czterech literach – z nieprzyjemnym uśmieszkiem odrzekł Roland.
- Mamy szansę. Dziwnym trafem wśród tej zgrai piratów znalazł się mag. A raczej mago-szaman. Udało mi się mniej więcej uzgodnić co należało by zrobić. Nazywa się Baobab i pcohodzi z plemienia podobnego do tego który tu żył – Curnir zignorował uwagę kapitana i zwrócił się do reszty towarzystwa.
- Zagłada! - ryknął Baobab
- Możemy raz na zawsze przegnać klątwę „Błędnego Rycerza”. Baobab musi znać rytuał. Udamy się na bagna. -Prawdopodobnie tam ją aktywowano.
- Zaraz, zaraz … A co z nami? - zapytał Roland.
- Albo nam pomożecie albo zostaniecie tu z nami aż ktoś za nas zdejmie klątwę. Wybierajcie.

Cała piracka załoga wpatrywała się z uwagą w twarz swojego kapitana, nawet Willy z szeroko otwartymi ustami z których powoli skapywała ślina wdzięcznie naśladując odgłosy z kanałów. Roland wiedział, że wybór jest tylko jeden. Jeśli nie pomoże to ich życie ograniczy się do przebywania w tych tunelach prawdopodobnie do końca życia. Bez dziwek, rumu, swojej łajby, szlajania się po morzach. Nie zdecydowanie nie byli by w stanie się do tego przystosować. Lepiej umrzeć pomagając niż skazywać się na takie życie.

- Pomożemy. Jest jeszcze jedna sprawa. Slash twierdzi, że wysyłano do kanałów ludzi aby o nie dbali tymczasem nie spotkaliśmy ani jednego …
- Posądzasz nas o morderstwa czy może od razu o kanibalizm? - zaśmiał się Curnir – Oczywiście żyją, ale ktoś musi polować. W pobliżu bagien występuje trochę zwierzyny. Kilku z nich wciąż dba o kanały i dokarmia szczury bo gdybyśmy ich nie karmili to by nas zjadły. Nie jesteśmy w stanie ich wybić, za szybko się mnożą. Część dba o bezpieczeństwo drugiego wejścia tego do którego się udamy. Wypocznijcie i zjedzcie coś w sypialni a my przygotujemy wszystko na jutro. Rolandzie i ty Baobabie wy zostańcie.

Pozostali piraci udali się do sali przez która przechodzili wcześniej, lecz każdy z nich miał kłopoty z zaśnięciem. Po kilku godzinach wytężonych obrad w wielkiej sali szarzy bracia, jak ich nazwał Roland, opracowali plan rytuału korzystając z wiedzy Baobaba.

- Wstawać szczury, jeśli chcecie posmakować jeszcze kiedyś prawdziwego życia dziś musimy uwolnić to miasto. - - Udamy się na bagna gdzie Ci szarzy wraz z Baobabem odprawia jakiś rytuał. Naszym zadaniem jest ochrona ich coby nie zeżarły ich truposze. Na pohybel statkom-widmo!
- Nienawidzę chodzących trupów – parsknął z wściekłością Dragon.

Chwilę później Curvir dał znak do wymarszu znów robiąc za przewodnika. Droga do wyjścia na bagna nie była długa ale tunele po tej stronie miasta były jeszcze bardziej wilgotne i pełne szczurów. Przy wyjściu spotkali się z małym oddziałem chroniącym go przed nieproszonymi mieszkańcami bagien. Połowa z nich dołączyła do pirackiej zgrai.

Razem dojdziemy do kamieni w centrum bagna potem musicie zapewnić nam ochronę. Nikt nie może nam przerwać rytuału. Trzymajcie ich na dystans. Czeka Was wielka próba ale warta zachodu. Możemy przywrócić tu spokój raz na zawsze. Ruszajmy. - Curvir dał znak do wymarszu.
- Czy zawsze tu tak leje? - skrzywił się Roland.
- Dziwne, że o to pytasz. Bo Necroville słońca nie widziało od pierwszej wizyty „Błędnego Rycerza” w mieście.
- Pięknie, kurwa, pięknie.

Marsz nie trwał długo. Pierwszego trupa spotkali po kilku minutach, Dragon trafił go ze swojej niezwykłej broni. Z każdą minutą pojawiało się ich coraz więcej.

- Curvir! - ryknął Roland. - Nie damy rady! Musicie odłączyć się od nas i podążać dalej. Róbcie co musicie. My ich odciągniemy.
- Rozumiem. Idziemy – zawołał na pozostałych szarych.

Gdy tylko Baobab z Curvirem i jego towarzyszami się oddalili. Roland postanowił zmienić kierunek i poprowadzić umarlaków z powrotem do wejścia do tuneli. Miał nadzieję, że zdążą wrócić do magów zanim ci rozpoczną rytuał.

- A masz kurwa! - krzyknął Dracon przecinając w pół kolejnego zombie.
- Po co ich przecinasz zamiast odrąbać głowę? - pytająco ryknął Slash walcząc z trzema umarlakami naraz.
- Żebyś umarł od tego smrodu – odkrzyknął ze złośliwym uśmieszkiem Dragon.

Staranie przetrzebiali zastępy żywych trupów, myśląc tylko o tym żeby nigdy się nimi nie stać.

- Ostatni skurwysyn – skwitował Roland – Wracamy do reszty. Migiem!

Gdy piraci dotarli na miejsce ich oczom ukazał się mała wysepka na której siedem sporych bloków z kamienia tworzyło krąg pośrodku którego wnosił się zniszczony obelisk. Niby nic nadzwyczajnego ale powietrze aż wibrowało od nadmiaru magii.

- Wreszcie jesteście. Przygotowujemy się do odprawienia rytuału. Każdy z nas – uciekinierów ma odrobinę mocy. Staniemy przy tych blokach – Curvir wskazał ręką na bloki tworzące krąg. - Z kolei Baobab będzie nadzorować ceremonię. Jako jedyny zna formułę, możemy mu tylko pomóc nakierowując energię tego miejsca aby wspomogła jego własną.
- Zdurnieliście. Baobab nie panuje nad własną mocą. Może jeszcze bardziej nam zaszkodzić.
- Nie Rolandzie, kontroluje swoją magię ale tylko we własnym języku. To Wasz język go ogranicza. Źle wypowiedziany wyraz zmienia postać zaklęcia na taką której skutki trudno przewidzieć. Gdyby on o tym wiedział prawdopodobnie nigdy by do Was nie dołączył. Jeśli chcesz się na coś przydać każ swoim ludziom utworzyć krąg dookoła nas. Nie wiemy co się stanie. Pod żadnym pozorem nie rozpraszajcie się. Jeśli dojdzie do walki musicie starać się utrzymać pozycję, aż Baobab nie przegna klątwy. Zrozumiano?
- Jeszcze czego kurwa, kapitanie to czysty nonsens! Pozwól mu przemówić do rozsądku mojej strzelbie! - Dracon z niezadowoleniem pokręcił głową.
- Dość głupcze! Jeśli chcesz przeżyć to naszą jedyną szansą jest zrobienie tego co żądają. To się tyczy Was wszystkich kurwa! Ustawiać mi się tu w kółeczku i pamiętajcie o tym co mówił nasz zakichany Curvir.

Piraci bojąc się kolejnego wybuchu złości rozdrażnionego już Rolanda spełnili jego rozkazy.

- Baobab zaczynaj – rzekł Curvir,
- Akasi, Akasi! Acja je ibuiz dywukyt apanaruki chcein! Lacoot saim jelad amcizda lbzsyk anogy wazrecyr! Akasi now! Akasi now!

Wokół obelisku pojawił się wir powietrza, a sam obelisk emanował błękitną poświatą. Baobab został umieszczony wewnątrz coraz to większej wirującej trąby nie przerywając wykrzykiwać swoje zaklęcia.

- Akasi! … Akasi! Yreloh cod zdjedo elaata iwsezow tsagul pymezrtez!

Wir przyśpieszał i rósł z każda sekundą pokonując już połowę drogi między obeliskiem a kamieniami. Szarzy Bracia z niepokojem patrzyli na siebie, wciąż próbując zmusić energię obelisku do zmiany frontu. Wzmocnienia Baobaba.

Nagle szum powietrza i wrzaski Baobaba rozdarł pełen paniki okrzyk Willego.

- Taaa taaa taaa taaaaaaam!

Roland pamiętając o ostrzeżeniu Curvira cudacznie wygiął się do tyłu aby zobaczyć co tak przeraziło gorylowatego pirata. To co zobaczył z pewnością widywał dotąd tylko w koszmarach sennych. Wysoki na dwa metry stwór. Z mackami oblepiającymi upiorną twarz, szarozielonej skórze, dwiema parami wodnistych czarnych oczu lśniących blaskiem obelisku. Gdyby nie groza sytuacji może i by się zaśmiał na widok stroju tego stwora. Podarte pantalony, łatana koszula i za mały kapelusz kapitański dopełniały tą postać. Spanikowani piraci szybko rozpoczęli wystrzeliwać salwy pocisków w obce monstrum. Jedna salwa. Druga. Trzecia. Czwarta ...Pokraczny stwór dalej parł naprzód jak gdyby ich nie zauważał. Piraci stali jak sparaliżowani ogarnięci strachem. Monstrum weszło w krąg z kamieni a potem w wir, stając przed Baobabem.

- Lug lug epudim cacar wazeim sotk? - zagulgotał potwór.
- Ot saim otlaco einape isice jaddo! - odpowiedział Baobab klękając przed przybyszem.
- Owtsa gulpott seja icizo gejow tendo gein! - stwór łypnął na niego obiema parami oczu.
- Abe zrto ceiborei sicca ddo hcywilzom zyz sywjan tyzc zsazot.
- Iceiz dhcio wsald meiz hcytnapy nnei gaba jmywa ksal lug lug – odparł stwór drapiąc jedną twarzowa macką w czoło – ycin letre imsin rudhcy massaw zezrpy nawzyz rpketatsy womdi weino gdoae icyze jowsim zsadda.

Baobab wyciągnął swój kordelas popatrzył Panu Bagien w twarz i przebił sobie pierś, przed śmiercią wychrypiał tylko „O Akasi”. Monstrum weszło w jego martwe ciało jak duch. Obelisk i wir nagle zniknęły. A pośród szarych chmur pojawiło się nieśmiało słońce. Roland uśmiechnął się pod nosem. Wolność.

- Dlaczego to zrobił? - zapytał kapitan patrząc na martwe ciało Baobaba.
- Zaciekawił swojego Boga, wykorzystał jego ciekawość aby ten wygnał klątwę, niestety Pan Bagien jak każdy bożek chciał coś w zamian. Chciał jego - wyjaśnił Curvir.
- Skoro klątwa już załatwiona to czas zadać ostateczne pytanie. Twierdziłeś, że Ci którzy ją zesłali uciekli. Czego nam nie powiedziałeś?
- To my. Szarzy bracia jak nas nazywasz. Rządziliśmy miastem. Mięliśmy władzę i moc. Nie wystarczało nam to jednak, popełniliśmy błąd. Chcieliśmy wykorzystać jeszcze moc plemienia które właśnie w miejscu w którym stoisz miało swoje święte miejsce. Nie udało się. Z powodu swojej pychy ściągnęliśmy na Necroville zgubę.
- I uciekliście do kanałów jak tchórze czekając aż kto ją przegna za Was? Baobab przez Was zginął oddając się temu potworowi. Nie myślisz ze czas spłacić swój rachunek? - Roland sięgnął po broń.
- Zaczekaj! Zapłaciliśmy już cześć raty za swoją zbrodnię! Jak myślisz dlaczego przez ponad 100 lat siedzieliśmy w tych tunelach? Ratowaliśmy ludzi, tak jak Was gdy weszliście do nich. Dbaliśmy by do miasta nie wpadły hordy trupów. „Błednego Rycerza” i potworów z głębin nie potrafiliśmy pokonać bo to one były głównym składnikiem klątwy! Nie zabiliśmy Baobaba on dobrowolnie oddał się swemu Bogu dla Was i dla nas.

Roland prychnął zniecierpliwiony i odwrócił się do swoich ludzi.

- Wracamy do portu. Znajdziemy resztę i zmywamy się z tego kretyńskiego miasta. Zostawimy ich z tym burdelem. Niech ludzie sami ich osądzą.

Kompania wróciła do portu. Gdyby nie widoczne uszkodzenia można by pomyśleć, że nigdy nie było tu żadnego statku. Ciała wszystkich wybitych wrogów zniknęły. Pozostały jednak wspomnienia tych którzy w tym uczestniczyli. Jeszcze tego samego dnia piraci opuścili Necroville obierając kurs na zachód.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Co się stało później, panie Rolandzie? – zapytał facet w czarnej sukience i śmiesznej peruce. Tak po prawdzie to wcale tak bardzo nie wyróżniał się tym strojem, ale reszta jakoś mniej rzucała się w oczy. Może dlatego, że nie siedzieli na podwyższeniu? A może problem tkwił w rozmiarach? Wszyscy obecni ‘prawoznawcy’, bo tak kazali do siebie mówić, powodowali swoją posturą mimowolnego zeza i prawdopodobnie łamali się w pół pod wpływem wiatru. Natomiast ‘Jego Jaśnie Wielmożna Ekscelencja Pan Sędzia’ powodował prawdopodobnie zaćmienie słońca gdy tylko wyszedł na świeże powietrze. Na pierwszy rzut oka było widać, że w tym urzędzie, jak i wszędzie indziej, płaca nie była współmierna do nakładu pracy. Ale przynajmniej tytułowano go per ‘Pan’. Roland nigdy nie był taki dumny! Gdyby tylko ktoś uwolnił go z kajdan, od razu okazałby wszystkim swą bezmierną wdzięczność. Zaraz… jakie było pytanie?
-Przepraszam, Wasza Ekscelencjo, ale czy mógłby pan sprecyzować? – odparł Roland niemal całkiem poważnie, ale nie udało mu się do końca ukryć kpiny w głosie. - Później działo się wiele rzeczy, od momentu przejścia przez Bramę do mojego spotkania z lordem – tu pirat splunął na podłogę – Relayem minęło trochę czasu, a moja pamięć nie jest już tak dobra jak kiedyś…
-Nie marnuj mojego czasu, nędzny piracie! – warknął sędzia znad swojego ogromnego brzucha – Zostałeś tu sprowadzony, bo jako jedyny przetrwałeś zniszczenie Necroville a teraz zaczynasz mi opowiadać jakieś bajki o Bramach, podziemiach i Złym, co to mieszkał sobie pod miastem. Chcę się dowiedzieć jak taka szumowina przetrwała atak królewskiej armii. Gadaj, co zrobiliście po wejściu do tego tunelu?
-No, nie można tak było od razu? – prychnął Roland. – Jak słowo daję, w dupach wam się w tej stolicy poprzewracało. Dobrze, więc po zejściu do podziemi kontynuowałem najbardziej zasrany piątek swojego życia…
¤
Szli tak już dobre pół godziny i ciągle nic. Wprawdzie nie była to w żadnej mierze wycieczka relaksacyjna, w tunelu cuchnęło niemiłosiernie, a poza tym sufit lekko opadał i teraz był już tak nisko, że musieli ciągle schylać głowy, cyklop zaś szedł już prawie na klęczkach. Niemniej jak dotąd nie natrafili na nic, co uzasadniałoby wszystkie mity dotyczące podziemi. Po prawdzie to nie trafili zupełnie na nic. Żadnych zwłok, śladów, wrogów, skarbów, czegokolwiek. Nie natrafili nawet na żadne odnogi korytarza, był on niezmiennie prosty, co pozostawiało niewielką możliwość wyboru drogi. Ciągle tyko ten wąski tunel oświetlany dwoma pochodniami i ten cholerny, opadający sufit. Roland wiedział, że jeszcze trochę i zaczną się poważne problemy z załogą – teraz już nawet Willow zorientował się, gdzie wylądowali. Za moment któryś z tych geniuszy nie wytrzyma i zacznie narzekać, a za jego przykładem ruszy cała reszta. Zaczną się dyskusje po co tu przyszli, albo od razu przejdą do szukania nowego kapitana, który wyda rozkaz do powrotu. Ostatecznie, wbrew wszelkiej logice, może paść nieodzowne i sakramentalne…
-Daleko jeszcze? – zapytał Uhu gdzieś z tyłu kolumny.
No i się zaczęło… Za co?
-No właśnie, kapitanie. – od razu zawtórował mu Dragon. – Po co tu w ogóle leziemy, przecież podziemiami z miasta nie wyjdziemy, no nie?
-Tego nie wiemy, bo nikt nigdy nie sprawdził. – odparł po chwili namysłu Roland. – Mówiłem wam już, że nie mamy po co wracać na powierzchnię, więc zamknąć się i iść, bando parszywych tchórzy!
-Uhu nie jest tchórz! – ryknął cyklop. – Ale Uhu nie mieści się w tak mały korytarz!
Roland odwrócił się i spojrzał, w miarę możliwości, ponad schylonymi w tunelu towarzyszami. Rzeczywiście, cyklop miał nawet gorzej, niż mu się wydawało. Jeszcze trochę i wielkolud po prostu utknie na dobre, a wtedy jakikolwiek powrót przestanie być dostępną opcją. Powinni zawrócić? Nie, zdecydowanie nie. Nie wiedział czemu, ale odkąd wpadł na pomysł zejścia do podziemi kapitana ogarnął dziwny spokój. Był pewien, że ta droga to najlepsza szansa na przetrwanie.
-Spokojnie, wielkoludzie, na pewno zaraz dotrzemy do jakiegoś większego przejścia. Przecież ten cholerny tunel nie może zmniejszać się w nieskończoność, dokądś na pewno prowadzi. Dalej panowie, trochę wiary w kapitana! Wyprowadziłem was z niejednego sztormu, więc z tego burdelu też was wyprowadzę!
Zwrócił się z powrotem w kierunku marszu i ruszył przed siebie, a pozostali po chwili ruszyli za nim. Ufali mu jeszcze na tyle, żeby na razie nie wszczynać buntu. Na razie…
¤
-Panie Rolandzie, zaczynamy poważnie rozważać, czy nie zapomnieć o całym tym cyrku i nie posłać pana od razu na szafot. – przerwał mu sędzia. – Nie interesuje nas życie emocjonalne pańskiej załogi, tylko konkrety dotyczące pańskiego cudownego ocalenia. Czy moglibyśmy wreszcie przejść do sedna sprawy, czy może chciałby pan jeszcze uraczyć nas jakimiś słodkimi opowiastkami?
-Właściwie to mam jeszcze kilka anegdot, ale widzę, że nie doceniacie prawdziwego gawędziarza. Skoro tak się wam śpieszy… pomyślmy… Jeszcze przez jakiś czas szliśmy tym cholernym tunelem, a potem zaczęły się schody. Naprawdę nikt z nas nie spodziewał się schodów w takim miejscu, szczególnie takich: były szerokie i na tyle wygodne, że można było po nich bezpiecznie iść pomimo spływającej z kanału breji. No i sufit był wysoko, co wszyscy przyjęli z ulgą. Okazały się być niemiłosiernie długie, ale po zejściu na dół…
¤
-No bez jaj… - dało się słyszeć szept Strupa. Nikt nie znalazł lepszego komentarza, więc stali w milczeniu i patrzyli zdumieni. Przeżyli razem wiele przygód i każdy z nich miał własne historie, niektóre tak niesamowite, że sami nie mogli w nie uwierzyć, ale żaden z nich nie widział jeszcze podziemnego oceanu. Jaskinia zdawała się ciągnąć w nieskończoność, oświetlana dziwną, zielonkawą aurą emitowaną za dna zbiornika. Stali na małej, kamienistej plaży, a przed nimi ciągnęła się woda. Morska woda, ten zapach znał każdy pirat. Co więcej, niedaleko nich ponad fale wystawało coś, co wyglądało jak wrak statku. I to dużego. A dalej kilka mniejszych. Może nawet całe cmentarzysko wraków.
-Patrzę i nie wierzę… - powiedział wreszcie Moonshine. – Przecież o jest zupełnie niemożliwe! – wszyscy odwrócili się w jego stronę, a Cloudy odparł:
-No niby nie, ale przecie widzisz, że jest, nie?
-Widzę, i co z tego? Słuchajcie, zeszliśmy pod półwysep, tak? Wąski kawałek lądu, dookoła woda. Nie wydaje mi się nawet, żebyśmy wyszli poza bramy miasta, a na pewno nie poniżej poziomu dna oceanu. Więc co to, kurwa, jest?! Morze w morzu?
-Incepcja. – odparł Baobab. Tym razem wszyscy spojrzeli na Murzyna, ale ten zdawał się nie zwracać uwagi, ciągle szepcząc ‘zagłada’. Wrócili więc do przerwanego wątku.
-Nie ważne co to, ważne jak się przez to przedostać. Te statki nie wyglądają na zdatne do użytku, no chyba że popłyniemy wpław deskach. Zbędnych desek mamy akurat pod dostatkiem, o ile dotrzemy do któregoś z tych wraków. Jakieś lepsze pomysły?
-A może przez molo? – zapytał Uhu, wskazując coś z lewej.
-Jakie znowu molo? – odparł Roland i odwrócił się, by ujrzeć biegnącą wzdłuż brzegu solidną drewnianą kładkę. Pozostali podążyli za jego przykładem i znów stali przez chwilę oniemiali. – Acha… to molo. No dobra, pójdziemy tędy.
-No bez jaj… - znów odezwał się Strup.
Ruszyli przed siebie, uważnie obserwując otoczenie, jednak wciąż nie działo się nic wyjątkowego. Oczywiście pomijając spacer po molo wzdłuż podziemnego oceanu. Po jakimś czasie kładka skręcała w stronę wody, a oni mogli tyko podążyć za nią na pełne morze. Sytuacja ta była dla nich, paradoksalnie, jednocześnie uspokajająca i niepokojąca. Otoczony przez wodę pirat zawsze czuję się jak w domu, a widok z mola pozwalał niemal poczuć się jak na statku. Gdyby tak jeszcze kołysało… Z drugiej strony były to nieznane wody i teraz otaczały ich nie z jednej strony, a ze wszystkich. W tej ciemności mogło się czaić wszystko albo nic i choć nie widzieli dotąd żadnych oznak jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, to pozostawali czujni. Lepszy pirat zestresowany niż mar(CHLUP).
Wszyscy zamarli. (Chlup). Trudno było ocenić, co to takiego. (Chlup) Może woda ściekała gdzieś z góry. (chlup) A może to wielki podziemny smok morski. (chlup) Czort jeden wie. (chlup) Nasłuchiwali długo, ale dźwięk się nie powtórzył. W końcu zaczęli powoli iść przed siebie, starając się zachowywać jak najciszej. Nawet Willow wiedział, że trzeba zachować ciszę. Wtedy usłyszeli przeciągły ryk, dobywający się gdzieś z niedaleka, a ponad nim dało się słyszeć głos Dragona:
-I na chuj nam przyszło to skradanie się?!
W następnej chwili ujrzeli z prawej źródło ryku, który niemalże wzburzył podziemny ocean. Wyglądało to mniej więcej jak zwykły smok morski, ale miało większe szczęki i chyba było ślepe. No i łuski bardziej szarawe, ale może to przez oświetlenie. W każdym razie wiedzieli przynajmniej, gdzie celować. Jak w starciu z żołnierzami, najszybciej zareagował Baobab, zwracając ku potworowi całą swoją moc, uderzając potężną falą, która zdołała przewrócić potwora. Chwilę później w jego ślady poszedł Dragon, zwracając w stronę bestii lufę rusznicy. Roland wiedział, że tym razem źle się to skończy, ale nie zdążył powstrzymać towarzysza. Nastąpił przeraźliwy huk i… nic, Dragon po raz pierwszy chybił. Przez chwilę panowała cisza, jakby cały świat zatrzymał się, aby obserwować ten moment, a potem nastąpił kolejny huk, tym razem nad nimi.
-No bez jaaaaaaaaaa…! – krzyczał Strup, uskakując w ostatniej chwili, nim ogromny stalaktyt spadł na stojącego obok Uhu, zabierając jego i wielki kawał kładki w odmęty podziemnego oceanu. Od razu też odezwał się ryk potwora, który przypomniał sobie, że wciąż żyje, a jego ofiary czekają tuż przed nim. Dragon ponownie wycelował rusznicę, ale tym razem kapitan zdążył go powstrzymać.
-Dość już schrzaniłeś, durniu! – krzyknął Roland, po czym rozejrzał się wokół. Droga powrotna została odcięta, kamień zabrał ze sobą dobre 4 metry kładki, nie przeskoczą. Spojrzał na potwora, a potem przed siebie, w ciemność do której jak dotąd zmierzali. Właśnie w tamtą stronę wskazał towarzyszom. – Spieprzamy! – krzyknął i nie czekając na resztę zaczął biec, posłuszny swej własnej radzie. Podziemna bestia o dziwo nie podjęła pościgu, lecz piraci nie przestali biec, aż dotarli do skalistej wysepki. Zamiast jednak poświęcać czas na podziw i zachwyt nad kolejnym podziemnym cudem, Roland dał sobie kilka chwil oddechu, po czym podszedł do Dragona i wymierzył mu potężny cios.
-Cholerny debil! Wiedziałem, że ta twoja zabawka kiedyś nas zgubi! Po co naciskasz ten pieprzony spust, jeśli nie możesz trafić w bestię wielką jak dom?!
Dragon pozbierał się po ciosie i stanął twarzą w twarz z kapitanem. – Nie moja wina, że jednooki zginął!
-Dobrze wiesz, że twoja! – wydarł się Roland. – Nie zdołałeś zabić swojego celu, więc to gówno, które napędza twoją przeklętą broń, znalazło sobie inny!
-Odwal się! Gdyby nie czary Baobaba to na pewno bym… -resztę zdania przerwało mu ostrze miecza wystające z piersi. Przez chwilę nikt się nie poruszył, nie rozumiejąc, co się stało. Po chwili jednak zza Dragona wysunęła się czaszka, należąca do właściciela miecza, a wokół nich pojawili się jakby znikąd jego towarzysze. Szkielety i zombie w dużej ilości. Sądząc po odgłosach dochodzących z wody, powrócił również morski smok. Jeszcze przez kilka uderzeń serca panował absolutny bezruch, a potem zaczęło się piekło. Bitwa była dużo bardziej zaciekła niż baraszkowanie z żołnierzami w porcie. Po pierwsze nieumarłych dużo trudniej pokonać, bo o zabijaniu martwych nie może być raczej mowy, po drugie piraci byli dużo bardziej zdesperowani. Pierwszy padł Baobab, wciągnięty przez smoka do wody. Macki Rolanda walczyły wprawdzie z bestią do ostatniej chwili, ale nie zdołały uratować czarownika. Potem padł Strup, oddzielił się od reszty w bitewnym szale, został otoczony przez zombie i rozszarpany na strzępy. Cloudy za późno zorientował się, że palenie nieumarłych nie daje oczekiwanych efektów i choć bronił się do ostatniej chwili, został zaszlachtowany przez płonące trupy. Moonshine potknął się, cofając pod naporem przewagi liczebnej wroga i został zwyczajnie zadeptany. Ze Slasha los zażartował najokrutniej, ogromny szkielet nadział mu głowę na jego własny cutlas, wciąż zrośnięty z dłonią chłopaka. Willow walczył najdłużej, brocząc krwią z tak wielu ran, że powstała pod nim kałuża, w której zombie ślizgały się i przewracały. W końcu jednak i on nie podołał, gdy przeciwnicy przygnietli go swą liczbą. Ostatecznie na polu bitwy pozostał tylko Roland i nieprzebrane hordy nieumarłych. Kapitan schylił się ku martwemu Dragonowi i podniósł demoniczną rusznicę. Gdy tylko jego palce zetknęły się z bronią poczuł, jak przepływa przez niego jej straszna potęga. Czując tę moc rzeczywiście można było zapomnieć o konsekwencjach swych działań. Roland zrozumiał wreszcie żądzę krwi Dragona. Przygotowując się na spotkanie z losem kapitan podniósł broń i odkrył, że przeciwnicy zaczęli się cofać. Nie, nie cofać… Rozstąpili się, tworząc przejście. Rolandowi trudno było zrozumieć to zachowanie, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że najlepiej skorzystać z tego zaproszenia. Inaczej stanie się coś niedobrego. Cały czas trzymając rusznicę wycelowaną w nieumarłych, ruszył powoli pomiędzy trupami, zastanawiając się, w co tym razem się wpakował. Wyspa, na której się znajdował, wznosiła się lekko w stronę, w którą zmierzał, a ścieżka pomiędzy martwymi zaprowadziła go czegoś, co wyglądało na najwyższy jej punkt. Stała tam czarna kapliczka, a w niej tliło się mdłe, zielonkawe światło. Roland podszedł do budowli, a naprzeciw niemu wyszła wysoka, zakapturzona postać. Kapitan nie mógł zdefiniować koloru jej ubrania, natomiast głos, z pewnością męski, brzmiał jak głębia oceanu i sztorm na środku morza
-Witaj. – powiedział ten niemożliwy głos spod kaptura. – Czekałem na ciebie.
-Taa, jasne… Jesteś jakąś wróżką, a te trupy to tylko dla ozdoby? Nie pieprz, koleś, bo nie zrobisz na mnie wrażenia.
Mężczyzna zdjął kaptur, a jego twarz okazała się być plątaniną macek, podobnych do tych, które wspomagały Rolanda w walce. Jego oczy były całkiem czarne, jedynie krwiście czerwone tęczówki pałały nienawiścią i rządzą mordu. Ten mężczyzna, czy cokolwiek to było, wydał się kapitanowi straszniejszy, niż wszystko co widział w życiu.
-Nie, nie jestem wróżką, a trupy nie są na pokaz. –odezwał się znowu głos oceanu. – Ty zaś jesteś tu po to, by pomóc mi wydostać się z więzienia, mała kijanko.
-No dobra, - powiedział Roland, celując rusznicą w mackowatą głowę – zrobiłeś na mnie wrażenie.
¤
-Dobrze, starczy już tego nonsensu. Nie wiem, czy cię to bawi, piracie, ale opowiadanie bajeczek przed sądem na pewno nie przyniesie ci nic dobrego. Damy ci chwilę, abyś zastanowił się nad swym żałosnym występem, a w międzyczasie, lordzie Relay. – grubas zwrócił się do dowódcy Błędnego Rycerza.
-Panie. – żołnierz wystąpił na środek sali i stanął w pewnej odległości od przykutego do krzesła Rolanda.
-To twój statek dokonał chwalebnego dzieła, jakim było zniszczenie gniazda piratów, ale to również ty sprowadziłeś tego człowieka przed nasze oblicze, zamiast zabić go na miejscu. Czy mógłbyś powiedzieć, co kierowało tym wątpliwym wyborem?
-Ekscelencjo, jak wiesz przeprowadziliśmy operację, której celem było zniszczenie Necroville, miasta zamieszkanego jedynie przez piratów i łotrów. Było to częścią naszego długofalowego planu wytępienia piratów na wodach całego królestwa – w tym momencie Roland nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Z pozoru niezrażony oficer kontynuował jednak raport. – Po zrównaniu miasta z ziemią postanowiliśmy je przeszukać, aby upewnić się, że nikt nie przeżył. Nasz atak okazał się wyjątkowo skuteczny, w trakcie przeszukiwania miasta nie natknęliśmy się na żadne ślady życia, - tu zerknął przelotnie na skutego pirata – do czasu spotkania z kapitanem Rolandem. Na moich oczach wyszedł z jednej z Bram i wpadł wprost w ręce naszego patrolu. W ręku trzymał zniszczony i bezkształtny kawał złomu, który miałby być prawdopodobnie wspominaną przez niego ‘demoniczną’ rusznicą. W normalnych okolicznościach rozkazałbym natychmiastową egzekucję, jednak plotki o legendarnych skarbach ukrytych w podziemiach Necroville dotarły również do naszych uszu. Nawet, jeśli to tylko bajki, to uważam że lepiej dokładnie zbadać wszystkie możliwości, a ten pirat jest podobno jedyną osobą, która opuściła podmiejskie tunele żywa. Więzień nie był jednak w stanie odpowiadać na pytania, zdawał się pozbawiony zmysłów, ciągle patrząc niewidzącymi oczami gdzieś przed siebie i powtarzając po cichu jedno zdanie: ‘zrobiłeś na mnie wrażenie’. Uznałem, że wasza ekscelencja będzie najlepszym człowiekiem do wyciągnięcia informacji z tego żałosnego pirata.
-Dobrze, dobrze, twoje rozumowanie było bez zarzutu – odparł sędzia, puchnąc z dumy po usłyszeniu takiego komplementu pod swoim adresem. Choć w jego przypadku chyba nie dało się już bardziej spuchnąć. – Pytam ostatni raz, panie Rolandzie, więc lepiej zastanów się nad odpowiedzią: Jak udało ci się przeżyć zagładę Necroville?
Oczy Rolanda stały się czarne, a jego upiorny uśmiech zmroził serca obecnych, gdy przemówił głosem odległym jak martwe dno oceanu. – Ależ wasza ekscelencjo – powiedział, gdy jego tęczówki zapłonęły krwią, a ciało zaczęły pokrywać macki – Ja nigdy nie powiedziałem, że przeżyłem.
¤
Morza wystąpiły z brzegów, bogowie pokłonili się ciemności, a wieczna noc objęła świat we władanie.
Albo i nie, w końcu mamy jeszcze bohaterów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Z każdym krokiem ciemność stawała się coraz bardziej namacalna i niczym książęcy kot leniwie się przytulała. Blask pochodni stawał się coraz bardziej stłamszony, a oczy załogi wpatrzone w gęsty mrok, usiłowały dojrzeć cokolwiek przed sobą. Twarz Willowa zrzuciła z siebie głupi uśmiech
i spochmurniała tak, jak twarze jego towarzyszy.

- Coś mi tu śmierdzi – wycedził szeptem przez zęby i z kwaśną miną na twarzy Dragon.
- Żeś odkrył… Brodzimy po kolana w gównie – zniesmaczony Roland pochylił pochodnię ku dołowi, aby choć ledwie rozświetlić obszar pod nogami.
- Nie, nie o to chodzi – wtrącił Uhu skupiając wzrok na czymś, co znajdowało się przed nimi, a z czym o mało się nie zderzyli.
- Drzwi – mruknął Roland,
- No. Drzwi – z mocno ukrywanym niepokojem powtórzył ktoś z tyłu.
- Chyba tam nie włazimy…? – pełen zwątpienia Dragon aż bał się usłyszeć odpowiedzi kapitana.
- Ty to jak ten mokry proch armatni. Przynajmniej jak się posrasz, to nikt nie zauważy, ani nawet nie poczuje – ironicznie odparł kapitan, po czym pchnął drzwi przed siebie.

Przechodzili kolejno, starając się nie wywoływać hałasu, broń mając na podorędziu. Niewielka komnata, której strop wspierało kilka prostych filarów, rozświetlona była małymi lampkami, rzucającymi bladoniebieskie światło. Na jej końcu dały się widzieć kolejne drzwi, z niewielką kratką na wysokości oczu. Roland podszedł bliżej. Załoga skupiona wokół niego usłyszała stłumione odgłosy czyjejś kłótni. W pomieszczeniu za drzwiami siedzieli przy stole dwaj żołnierze, zupełni podobni do tych, którzy zaatakowali Necroville. Pozbawieni hełmów, które leżały na kolejnym stole, w słabym blasku krzywej świecy grali w karty, choć jak łatwo można było wywnioskować po ostrych, podniesionych głosach i nerwowych gestach, nie była to gra z tych, które kończy uścisk i kilkukrotne potrząśnięcie dłoni.

- Cena warta! Choćby farta! – krzyknął mniejszy z żołnierzy siedzący plecami do wejścia, dając do zrozumienia, że stawia wszystko co ma, a stawka jest nielicha.
- Padła na to moja karta! – krzyknął jego przeciwnik, rzucając przy tym swoje karty na stół.

Co prawda nie dało się dostrzec, który z nich miał lepsze karty, jednak po tym co stało się w tej chwili, można było się tego domyślić – mniejszy tak szybko zerwał się z beczki, na której siedział, że ta odrzucona w tył, potoczyła się po posadzce i uderzyła w drzwi, przy których skupiała się załoga „Orlicy”. Uhu pisnął coś z przestrachu, ale Roland w momencie doprowadził go do porządku jednym szturchnięciem łokcia w brzuch.

- Oszukujesz! Pożałujesz! – niemal ryczał z wściekłości mniejszy.
- Dla dobra mego mienia, nie mam nic sobie do zarzucenia – zdecydowanie dworskim głosem odparł drugi, po czym wstał spokojnie zza małego stołu i wyciągnął szablę.
- Psie szubrawy, gadaj rychło, gdzie agawy! – wrzał wciąż pierwszy żołnierz, domagając się chyba swojej nagrody, którą jakoby przegrał w nieuczciwej grze.
- Mam tu znamię, krwią cię splamię – dało się słyszeć spokojny dworski głos, gdy świeca strącona ze stołu zgasła. Kilka gwałtownych ruchów później ciało któregoś ze skłóconych uderzyło bezwładnie o ziemię, a Roland mając dość tej błazenady krzyknął:
- Do mordu! – i kopnął z całych sił w drewniane drzwi.

Sam nie wiedział skąd taki okrzyk przyszedł mu na usta, więc splunął nieco pogardliwie, chcąc pozbyć się tych słów ze swoich warg. Było to jednak nieistotne - ciało drugiego z żołnierzy leżało w kącie, zanim wypluta flegma zdążyła spaść na posadzkę.

- No kamraty, tęgie dostał dworzan baty – wyrzekł kapitan, dumny z szybkości swojej załogi, po czym złapał się za usta, zdając sobie sprawę, że zaczął mówić jak - jeszcze przed chwilą żywi - karciani gierkowie. Po prawdzie pisywał kiedyś wiersze, ale o tym nikt nie wiedział i najlepiej, aby ten stan rzeczy nie uległ zmianie.

- No noo, się kapitanowi udzieliło – rzucił Willow z uśmiechem, który na powrót wypełzł na jego twarz.

Reszta załogi zarechotała śmiechem, ale powodów ku temu bynajmniej nie mieli. Drzwi prowadzące dalej z pomieszczenia, w którym znajdowali się obecnie, otwarły się z hukiem i nim ów huk przebrzmiał, do środka wskoczyło kilku żołnierzy z narychtowaną bronią, wycelowaną ku zaskoczonej załodze. Za nimi z wolna wszedł jakiś dumny mąż, rycerz, czy - któreś z pirackich bóstw, bożków, bogów - wie kto. Przystanął naprzeciw pirackiej zgrai i nie patrząc nawet w ich stronę lecz podziwiając klingę swego właśnie dobytego miecza, przemówił, zmieniając ton głosu z łagodnego i spokojnego we wściekły, wręcz obłąkańczy, tłumacząc poniekąd kim jest oraz dlaczego się tu pojawił:

- Choć chadzam po własnej drodze,
I stronię od nich ku jakiejś przestrodze,
To, gdy pęka statku mego kil,
Zdechną ścierwa w Necroville!
Rozmyślam, czy śmierć zaszczyci,
Łajdaków, którzy w Necroville są skryci.
I czy oni dziwują się strasznie,
Gdy kroczy moja armia – czy mają się bacznie?
Bez znaczenia jednak jest to…
Czas spopielić wasze zło!
Zatem z pokładu Błędnego Rycerza
Salwa armatnia sprawiedliwość wymierza!

Na te słowa Baobab, który dotąd mruczał coś pod nosem lub krzyczał co jakiś czas – Zagłada! – nieruchomiejąc, zamknął oczy i przemówił jakby w transie, z wdziękiem właściwym najlepszym wierszokletom tego zafajdanego świata i zarazem nie pozostając dłużny ignorantowi stojącemu naprzeciw siebie i swoich kamratów:

- Ciemność, Światło i Tworzenie,
Ja w Destrukcji mam korzenie!
Moja Magia, moje Brzemię,
Ujrzysz to, co we mnie drzemie!
Czcij z szacunkiem Bóstwo Drzewa,
Da ci wszystko, co potrzeba!

W momencie, gdy ostatnie słowa poczęły odbijać się echem od ścian podziemnej komnaty, otworzył oczy, a lekka zielona łuna otoczyła jego czarną postać. Tego jeszcze żaden z kompanów nie widział. Wszystko co się działo, było o tyle dziwne, że w swoich wnętrzach poczuli nagły spokój – uczucie obce dla nich wszystkich tak bardzo, że paradoksalnie początkowo się go przestraszyli. Trwało to jednak zaledwie chwilę, gdyż moc Baobaba działała wyjątkowo mocno i byle piracki, czy też nie-byle łajdacki strach, nie miał szansy bytu w ciele osoby, będącej pod jej wpływem.

- Spróbuj szczęścia kaprawy dziadzie… Ozdobię ci pysk w artystycznym nieładzie – diametralnie zmieniając ton i poziom swojej wypowiedzi, pewnie i z kpiącą miną odparł rycerz do dowódcy „Orlicy”.

Na reakcję Rolanda nie trzeba było długo czekać. Buńczuczna natura pirata już nie pierwszy raz wzięła nad nim górę, jeśli nie zaryzykować stwierdzenia, że górowała zawsze.

- Załogo „Orlicy”, dobądź kotwicy!

Istotnie, jedna całkiem pokaźnych rozmiarów leżała obok i z gracją sobie tylko przypisaną, rdzewiała w odmętach śmierdzącego szamba. Sam zaś Roland nie zważał już na styl swojej wypowiedzi. Jako nieustępliwy pirat, nie miał zamiaru ustępować komukolwiek, w jakiejkolwiek dziedzinie - czy to walka, ilość wypitego bimbru, obrabowanych statków, czy też zdolności oratorskie. W chwili, gdy kotwica rzucona przez czwórkę kompanów, przygniotła żołnierzy lewej flanki zbyt pewnego siebie rycerza, a flanka prawa wraz z nim zginęła w łunie Baobaba, przeobrażającej się w oślepiający zielony blask, kapitan poczuł mocne uderzenie w czoło…

- Co jest?! – wykrzyknął w myślach zdenerwowany, widząc przed sobą ciemność.

Łup! Poczuł kolejne uderzenie i ból rozchodzący się po całej czaszce lecz zdołał otworzyć oczy. To, co ujrzał w tej chwili, sprawiło, że niemal oniemiał. Jego głowa oddalała się, po czym szybko zbliżała do dębowej kolumny. I… Łup!

- Kur…waaa! Co do cholery…?! – tym razem już na głos wykrzyczał dowódca „Orlicy”, po czym poczuł jak upada na drewnianą podłogę. Podłogę „Czarnej Płachty”.

- Wreeeszcie! Panie kapitanie, nie dla pana takie chlanie! – rechotał Willow podając mu wielką, spaloną słońcem i poznaczoną bliznami rękę. Za jego plecami stał Dragon pospieszający towarzyszy:

- Chodu! Zaraz ktoś rozniesie to zasrane miasto w perzynę! – a jego słowom zawtórował huk salwy burtowej obcego okrętu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Korytarz niezauważalnie szedł ku dołowi, jakby ktoś chciał dać im czas do namysłu. Po chwili napotkali na kamiennej ścianie dziwne malowidło przypominające przewrócony krzyż wpisany w okrąg. Pierwszy z ciekawości nie wytrzymał Willow.

- Co ma znaczyć ten dziwny symbol? – zaszeptał.

- Jestem pewien, że już go gdzieś widziałem – odpowiedział cicho Baobab.

Zapach stęchlizny nasilał się, nie zdążyli ujść stu metrów a napotkali ciężkie okute drzwi. Na drzwiach widniał napis „Eieri’ Bara, Bi Maitre-Cimetiere”, a pod nim znany już śmiałkom symbol przewróconego krzyża. Roland zatrzymał całą grupę.

- Baobab, mówi Ci to coś? – zapytał.

- Zagłada! – chciał wykrzyczeć Baobab, jednak w porę ugryzł się w język i szepcząc powtórzył. – Zagłada

- Co Ty znowu z tą zagładą? – wtrącił się Dragon.

- To, nic innego jak wrota do piekła. Zawróćmy, zawróćmy póki możemy – uporczywie domagał się Baobab.

- Co masz na myśli? – nie odpuszczał Dragon.

- Tu jest napisane „Gińcie Ludzie, Niech żyje Baron Cimetiere” – wycedził Baobab. – Baron Cimetiere to duch voodou, król zmarłych – wytłumaczył uprzedzając pytania.

– Nie ma mowy o żadnym zawracaniu idziemy przed siebie, póki co nic złego nas tu nie spotkało – odparł rozkazującym tonem Roland. – Otwierać drzwi!

Do otwierania drzwi rzucił się Willow. Zaparł się, buchnął, chuchnął, powołał się na matki zmarłych kolegów i drzwi ustąpiły.

„Dobra kamraci zróbmy to!” – wykrzyczał Roland i pierwszy wbiegł do pomieszczenia. Za nim z okrzykami wbiegli pozostali.

Nie wiedzieli czego się spodziewać, więc spodziewali się najgorszego. Byli zaskoczeni ciszą i spokojem jaką zastali w komnacie, choć smród był nie do wytrzymania. Ku ich zdziwieniu sala była w miarę dobrze oświetlona, jednak nikt nie potrafił stwierdzić skąd dochodzi światło. Z początku zastanawiali się skąd tu tyle skrzyń, ale po chwili wszystko stało się oczywiste. To nie były skrzynie tylko swego rodzaju trumny! Wszystkie z tym samym dziwnym symbolem przewróconego krzyża. Niektóre pootwierane, inne postawione w pionie. W otwartych trumnach widać było ludzkie szkielety.

- Wyglądają na nieruchawe – wycedził Strup.

- I oby tak pozostało – odparł Roland.

Z pomieszczenia były tylko dwa wyjścia. Północne przed nimi oraz południowe za nimi – to którym weszli. Zgodnie ze starą piracką zasadą „broń kamrata swego jak siebie samego – tak długo jak nie podkrada ci rumu ani dziwek” intuicyjnie ustawili się w okrąg i zaczęli się przesuwać naprzód. Poczuli lekki podmuch wiatru we włosach, jakby przeciąg. Długo nietrwało a okute drzwi z hukiem się zatrzasnęły.

- Co u diaska! – wykrzyczał Dragon.

Nagle Baobabem zaczęło trząść, rzuciło go na podłogę, w stertę kości. Przed upadkiem zdążył wykrzyczeć „Loa!”. Wszyscy patrzyli jak osłupiali. Roland jako jedyny zrozumiał ten stary dialekt, „loa” znaczyło duchy, nawiedzenie.
Baobab powoli podnosił swoje wielkie cielsko, a kości, w które wpadł niczym namagnetyzowane krążyły wokół jego osoby. Jego twarz nie okazywała żadnych emocji a oczy błądziły jak szalone

- Kto śmiał wkroczyć do mej krainy, do krainy Maitre-Cimetiere? – powiedział Baobab, nieswoim ciężkim, niskim i donośnym głosem.

W tym momencie zgrabny Moonshine, który zwykł wlec się z tyłu ruszył do okutych drzwi, którymi weszli. Nie uszedł kilku metrów a sterta kości, która orbitowała wokół Baobaba ruszyła ku niemu i rozwaliła mu czaszkę. Krew zabryzgała znaczną część podłogi. Ten swego rodzaju spektakl bezsłownie i w bezruchu obserwowali pozostali członkowie załogi.

- Pytałem, kim jesteście! – powiedział dziwny głos wydobywający się z Baobaba.

Minęła chwila ciszy i przełykania śliny zanim któryś ze śmiałków zdecydował się nawiązać dialog.

- Nikim! – przemógł tę ciszę Roland. – Ktoś niszczy Necroville, a my tylko szukaliśmy schronienia.

- Sanaco! Eieri’ Bara! – wysyczał głos. – Głupcy! Gińcie Ludzie!

W tej chwili Roland i jego załoga zaczęli formować przerwany wcześniej szyk. Natomiast w całej sali nasilał się szelest. Kości zaczęły formować szkielety, a te wychodziły powoli z trumien. W oczekiwaniu na starcie Roland nastroszył swoje macki niczym orzeł, który stroszy pazury przed atakiem. Dragon schował do pochwy swój pistolet, westchnął i wyciągnął długiego rapiera. Cloudy zapluł ogniem, aby odstraszyć podchodzące szkieletory.

- Caribe guaitiao! – zaśmiał się Baron. – Ciekawa kompanijka!

Coraz większe grupy napierały na ich krąg. Bez problemów odrąbywali głowy szkieletów, jednak to nie pomagało bo reszta ciała nadal chodziła. Dopiero po wytrąceniu broni szkielety stawały się niegroźne. Długo nietrwało, a odzyskiwały zaginione „części” i bronie. Nie wiedzieli ile czasu to trwało, wiedzieli jedynie, że są potwornie zmęczeni. Jakby tego było mało komnatą zatrzęsło od potężnego huku.

- Roland! – wykrzyczał Strup, który krył południowej flanki. – To żołnierze, próbują się dostać do środka!

„Do kurzej drapy! Jeszcze tych mi tu brakowało, jak ja nie lubię piątków!” – pomyślał Roland.

- Moin! – zawołał z głos wydobywający się z Baobaba. – Dość!

Szkielety zamarły w miejscu i rozpadły się na pojedyncze kości. W chwili ciszy od odgłosów walk można było usłyszeć głosy tłoczących się wojaków pod drzwiami.

- My tylko chcemy się stąd wydostać! – wykrzyczał Roland, a zawtórowali mu pozostali piraci.

- A tamci to kto? – wskazał wyprostowaną ręką Baron Cimetiere

W międzyczasie słychać było jakby żołnierze podstawiali coś dużego, ciężkiego pod drzwi.

- Nie wiemy! Uciekamy przed nimi, na ich statku widnieje napis Błędny Rycerz – tłumaczył śpiesznie kapitan Orlicy.

- Knight Errand! – wykrzyczał głos. – Oni są tu po moje Caona, jak wy to zwiecie? Żółte Złoto?

Towarzysze popatrzyli po sobie, szepcąc między sobą.

„Czyste złoto” – pomyślał Roland.

W tym momencie nastąpiła potężna eksplozja, która wysadziła okute drzwi. Niewiadomego pochodzenia światło przygasło, w powietrzu unosiły się tumany kurzu. Pechowa grupa śmiałków upadła na ziemię. Gdy zaczęli się podnosić widzieli jak horda szkieletów wycina mało zdyscyplinowanych żołdaków w pień. Chodzące kości napierały na korytarz przedzierając się coraz to dalej w głąb. Na ziemi leżały zwłoki kilkunastu mundurowych, co poniektóry skomlał jak zbity pies.
Z północnego wyjścia zaczęły wybiegać małe sześcionożne stwory o ludzkich głowach. Nabijały na swoje kończyny wojaków i zaciągały ich do trumien, niektórzy próbowali resztkami sił się bronić, ale na nic to się zdawało. Jeden co sprytniejszy wyciągnął schowany sztylet i próbował ranić potwora w miejsce gdzie powinno znajdować się serce, jednak ostrze nawet nie przebiło twardego pancerza. Temu wszystkiemu z niekrytym zdziwieniem przyglądali się podróżnicy.
Bez wyraźnego powodu Baobab opadł na ziemię. Hałas, który powstał przy uderzeniu jego ciała z podłogą można by porównywać do tego, co wysadził kute drzwi. Żaden z zuchów nie odważył się zbliżyć choćby o metr. Gdy czarny olbrzym powoli podnosił swe ciężkie cielsko z podłogi Roland zapytał:

- Baobab? To ty?

- Tak – odparł z trudem mag łapiąc się za głowę.

- Pamiętasz coś z tego co tu się działo?

- Aż za dużo, chociaż Baron starał się, abym zapamiętał jak najmniej.

- Szkoda czasu na pogaduchy – wtrącił się zielonkawy Strup. – Spierdalajmy stąd czym prędzej!

- Nie ma dokąd, nie ma po co – powiedział spokojnie Baobab. - Ten, z którym rozmawialiśmy, a raczej rozmawialiście przekazał mi wszystko co miał do przekazania.

- Właśnie, co do rozmowy jak się nazywał ten dialekt, którym on się posługiwał? – zapytał zniecierpliwiony Roland.

- Był to stary, w części zapomniany język Taino, język Tych, Którzy Byli Wcześniej. – odpowiedział Baobab. - Niektóre słowa jeszcze się ostały.

- No wyduś to wreszcie co masz do przekazania! – wykrzyknął przytłoczony całą sytuacją Dragon.

- Spierdalać, jak to ujął Strup, nie ma dokąd – zaczął tłumaczyć mag. - Na powierzchni odbywa się walka Zła z Chciwością. A nam Baron, zauważywszy nasze zdolności, zaproponował układ. Będziemy mu służyć świadomie, albo tak jak te żołdaki tutaj, mniej świadomie.

Wszystkich spiorunowała ta wiadomość. Wszystkich, oprócz Rolanda, który chyba się tego spodziewał. Rozejrzał się po twarzach swojej załogi i odparł:

- Nigdy nie popierałem głosowań, ale tym razem zrobię wyjątek. Ktoś jest przeciw?

Kamraci spoglądali sobie na twarze, żaden z nich nigdy nie miał okazji podjąć decyzji za samego siebie. I tym razem przyjęli pisany dla nich los bezsprzecznie.

- Przyjmuję to za cichą zgodę – stwierdził Roland. – To co teraz mamy…?

Kapitan „Orlicy” nie zdążył dokończyć pytania, a ktoś jakby po prostu zgasił światło, a potem lekkim muśnięciem odebrał im świadomość.

Uporczywy pisk w uszach obudził Rolanda. Powoli otwierał oczy i patrzył jak błękitnie czyste niebo kołysze się nad nim. Gdy podniósł głowę zauważył, że to nie niebo się buja, a jego własna łajba. Dookoła na pokładzie leżała reszta jego załogi. Po chwili, któryś z nich poruszył się lekko, jakby przydarzył mu się jakiś miły sen. Roland czuł się jak po nocnej popijawie. Miewał słabe przebłyski pamięci, jednak nic co by tłumaczyło skąd się tu u licha wzięli. Ostatnie co pamiętał to jak obrali kurs na Necroville. Podniósł się na nogi i rozejrzał po pokładzie. Wszystko zdawało się dosyć normalne.

„Przecież miewaliśmy już gorsze popijawy i zaniki pamięci” – pomyślał.

Dwie rzeczy tylko nie dawały mu spokoju dlaczego na rufie statku było wyryte „Bi Maitre-Cimetiere”, a na dłoni miał dziwny symbol przewróconego krzyża wpisanego w okrąg.

„No cóż, wygląda na to, że przygoda dopiero się rozpoczyna” – pomyślał Kapitan Złego patrząc w bezkres oceanu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

OK, teraz czas na moje wypocinki:)

Droga nie miała się ku końcowi i z czasem wieczna tułaczka po cuchnących i ciemnych tunelach nie wydawała się dużo lepszą alternatywą od śmierci z rąk tajemniczych najeźdźców.

-Daleko jeszcze?- zapytał zniecierpliwiony Dragon
-Trzy poziomy, zakończone walką z bossem- odburknął Roland.
-Co?
-Nieważne. Stul pysk i idź dalej.

Nie minęło dużo czasu od tej ambitnej konwersacji, gdy natknęli się na pierwszych nie-szczurzych lokatorów tych kanałów; przy okazji dowiedzieli się, co stało się z resztą załogi.

-Do kroćset!- Strup zaklął szpetnie.

Julia, Sax, Ogopogo i Vortex stali przed nimi- troszkę zielonkawi, niegrzeszący elokwencją, ale za to z o wiele bardziej sprecyzowanym planem na życie(„Móóóózg!”). Razem z grupką kilkudziesięciu innych nieumarłych zajęci byli obżeraniem zwłok szczura, dość imponujących gabarytów jak na gatunek rattus norvegicus; jednak wraz z rozmiarem musiał utracić część swojego refleksu i ostatecznie został przystawką dla zombie, które na dźwięk ludzkiego głosu odstąpiły od truchła i skupiły się na daniu głównym.

-Jak ja nie znoszę żywych trupów! – Dragon sięgnął po flintę. Fakt, że jego byli kamraci zostali zredukowani do bezmyślnego, gnijącego mięsa armatniego, połączony z jego wrodzoną impulsywnością, okazał się fatalny w skutkach.
-DRAGON, STÓJ!

Jeden strzał, jedna śmierć. Jednak tym razem nie było w okolicy żadnego menela, którego duszę mogłaby przejąć piekielna rusznica i Metha Zeskav, lepiej znany jako Dragon, zakończył swój żywot w tym zatęchłym, zapomnianym przez istoty boskie korytarzu.
Jeśli walka o przetrwanie nie była dla ośmiu piratów wystarczająca motywacją do walki, otrzymali właśnie kolejną- zemsta. Za bezsensowną śmierć Dragona. Za Julię, Saxa, Ogopogo i Vortexa. Zemsta na załodze „Błędnego rycerza”, na zombie i na tej tajemnej sile, która powołuje do życia te abominacje- Zło Wszechmocne czy nie, Roland i pozostali pałali teraz zbyt dużą żądzą odwetu i ciekawością, by poprzestać- rozwścieczona drużyna bardziej przypominała teraz tsunami, jakie doszczętnie zniszczyło Kingstown i z podobnym impetem rzucili się na nieumarłych.

Stare marynarskie porzekadło głosi, że „nie ma większej siły niż grupa wkur**onych piratów na kacu” i w tym przypadku okazało się ono prawdziwe- po chwili walka była skończona, a z zombie została tylko sterta szczątków.

-Dobra chłopaki, nic tu po nas- odrzekł Roland, czyszcząc swój kordelas z zielonego płynu, który niegdyś uchodził za ludzką krew, i chowając go do pokrowca.
-Ale co z Dragonem? Mamy go zostawić?!- oburzył się Strup, najbardziej zżyty ze zmarłym.
-Właśnie, zawsze można by go zjeść!- propozycja Moonshine’a wydała się dość ekstremalna jego kamratom; życie uratował mu jedynie fakt, że jak każda drużyna, i oni potrzebowali medyka- No co, tak przynajmniej cząstka Dragona wciąż byłaby z nami!

Stanęło na tym, że urządzą całej piątce poległych pochówek w trybie ekspresowym- ułożono stos, na którym spoczęło ciało Dragona- był najwyższy rangą, ponadto łatwopalność zombie czyniła z nich niezły substytut polan.
-Spoczywaj w pokoju, Synu Farangi- odrzekł Cloudy, a później zionął ogniem i stos złożony z ciał jego towarzyszy zapłonął.

Pozostała jeszcze kwestia broni, jaką pozostawił po sobie Dragon- tajemnicze inskrypcje na leżącej nieopodal rusznicy nie pozostawiały cienia wątpliwości, że owa broń jest czymś wyjątkowym, pod warunkiem, że jest w posiadaniu wyjątkowego strzelca- jednak w nieumiejętnych dłoniach stawała się niebezpieczna tylko dla tego, kto ją dzierżył- Giwera Umarlaka, jak określił ją Baobab. Nikt z ocalałej ósemki nie czuł się na tyle pewny z bronią palną, by ją zawłaszczyć, ponadto honor nakazywał pochować wojownika z jego ekwipunkiem. Mimo to Rolanda kusiła kwotą, jaką mógł otrzymać za zdradziecki artefakt.

Ostatecznie piracka chciwość przeważyła.
-Weźmy ją ze sobą- zawsze znajdzie się jakiś frajer, który lubi zbierać stare rupiecie i da za nie kupę złota. Jeśli ktoś sobie zrobi krzywdę, trudno- ważne, że pozbędziemy się tej cholernej pukawki i jeszcze na tym zarobimy! A teraz ruszcie kupry, zanim tamci nas dogonią!

Dalsza wędrówka w głąb Bramy zaowocowała dalszymi starciami z nieumarłymi, których szeregi zdawały się rosnąć wraz z agresywnością, jaką wykazywali względem intruzów.
-Im dalej w las, tym więcej drzew- Roland często rzucał takimi frazesami; jako jedyny umiał czytać i uwielbiał strugać intelektualistę wśród prostych wilków morskich. Tym razem samo wspomnienie lasu przywiodło na myśl inną drogę, jaką mogli obrać, uciekając przed „Błędnym Rycerzem” -Trzeba było wybrać mokradła, pomyślał.

Parę godzin marszu i kilkaset zaszlachtowanych zombie później, natrafili na masywny stalowy portal. Jednak widok ten tylko spotęgował ich obawy- na drzwiach znajdowały się podobne symbole, jakie widniały na flincie Dragona. Baobab otworzył usta, jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Willow go uprzedził:
- Tak, wiemy: „zagłada”, pechowy piątek, Świątynia Pierwotnego Zła i te sprawy! Nie wiem, jak Wy, ale ja wolę już zginąć w walce z drugim człowiekiem niźli z jakimś czortem pierońskim! Spadam stąd!- i Willow opuścił grupę. Razem z nim postanowiły odejść Bliźniaki: Slash i Uhu, jednak nie tyle ze strachu, co z troski o kolegę- droga powrotna mogła zostać przejęta przez szczury i żołnierzy, a nikt, nawet tak tchórzliwy jak Willow, nie zasługiwał, by odchodzić do zaświatów samotnie.

Zatem zostało ich pięciu: Roland, Strup, Cloudy, Moonshine i Baobab, uciekający przed ścigającymi ich (prawdopodobnie) nieznanymi żołdakami, stojący przed tajemniczymi wrotami, które, jeśli wierzyć bajaniom starych wyg w tawernach, były drogą prosto do piekła. Bohaterom (jakkolwiek mało adekwatne jest to słowo w odniesieniu do moczymordów, morderców i złodziei) w gruncie rzeczy było już obojętne, czy po przejściu przez tę bramę spotkają swoją zgubę, czy zbliżą się do ucieczki przed pożogą, jaką siali najeźdźcy Necroville.
-Panowie, może nie byliście najbardziej doborowym towarzystwem, jakie pływa po tych morzach, jednak włóczęga z Wami i tak była dla mnie zaszczytem! – rzekł dowódca, dobywając broni.- Na pohybel diabłu!
-Za Dragona!- czwórka odpowiedziała rykiem i ruszyli ku drzwiom.

To, co zastali w środku całkowicie ich zaskoczyło- zamiast w siedlisku demona, pełnego piekielnych czeluści i tłumów potępionych, znaleźli się w... bibliotece. Niezbyt zadbanej, niemniej jednak widok budził zdziwienie.
-Książki... Na co bestii książki?- Strup jako pierwszy zadał pytanie, które chodziło po głowach wszystkich. Nie musiał czekać długo na odpowiedź- w tym momencie otoczeni zostali przez grupę wielkich, szaroskórych potworów. Bestie szybkością znacznie przewyższały to, z czym do tej pory zmierzyła się drużyna- zarówno zombie, jak i szkolone wojsko.

-Ghule. Pięknie, ku*wa, pięknie.- Roland nie miał nawet ochoty sięgać po swoją szablę; raz w życiu spotkał ghula i pojedynek ten na długo wyrył się w jego pamięci i na jego ciele- a teraz otaczały go z dwa tuziny takich stworzeń, przeciwko pięciu piratom będącym na skraju wyczerpania... Nie było mowy o żadnej walce. Jedyny promyk nadziei pochodził z myśli, że za każdym nieumarłym czai się jakaś siła, która przyzwała go na świat i która steruje każdym jego ruchem- dlatego te paskudztwa jeszcze nie rzuciły się na nich i nie rozszarpały ich na drobne kawałeczki.
-To nie oni! Uff, fałszywy alarm!- dopiero teraz spostrzegli postać niewielkiej postury, która stanęła na podeście zrobionym z książek i mierzyła do nich z broni palnej podobnej do tej, jaką po śmierci Dragona Baobab taszczył ze sobą na plecach.-Niech zgadnę, kolejne sieroty uciekające przed Inkwizycją, hmmm?
-Skąd pewność, że Ci goście to Inkwizytorzy?- spytał były kapitan „Orlicy”, jednak w głębi duszy podejrzewał, że jedynie fanatyczni zakonnicy mieliby jakikolwiek interes w niszczeniu Necroville: wykorzenienie plugastwa, jakie opanowało miasto, było raczej pretekstem do przejęcia kontroli nad półwyspem i, co za tym idzie, tej części archipelagu.
-Nieskromnie mogę powiedzieć, że byłem jedną z głównych przyczyn, które „zachęciły” ich do tej eskapady. Pewnie na czele floty stoi komandor Ovchar’eq, dowódca „Błędnego rycerza”?- niziołek nie czekał na odpowiedź; wyrazy ich twarzy były wystarczające- Za długa historia, Panowie, a na taką nie możemy sobie w tym momencie pozwolić. Czas ucieka, a ja wyjątkowo potrzebuję pomocy. Jeśli chcecie jeszcze kiedyś zawiesić czarną banderę na maszcie, chodźcie za mną!

Karzeł, który przedstawił im się jako Annah, nie podejrzewał, że sprzymierzył się z przyjaciółmi nieszczęśników, których nie tak dawno temu wykorzystał jako ludzką tarczę, mającą na celu spowolnić polujących na niego wojowników. Roland nie miał nic przeciwko nekromantom- ba, sympatyzował z nimi; wielu było zdesperowany magami, którzy utraciwszy swoich bliskich, zwracali się w stronę Zakazanej Magii z nadzieją, że uda im się wrócić ich do życia. Błędem Annaha było to, że w swojej mrocznej praktyce uśmiercił pięć osób, które dla Rolanda znaczyły więcej, niż rodzina czy kobieta- jego towarzyszy broni. Jednak, w przeciwieństwie do Dragona, potrafił trzymać emocje na wodzy i nie popełnił pewnego samobójstwa, rzucając się na armię ghuli, otaczającą nekromantę.
-Jesteśmy na miejscu!- po wydarzeniach dnia dzisiejszego wydawało się, że nic nie jest w stanie zaskoczyć piratów. Karzeł zaprowadził ich do ogromnej groty, której rzeźba została ukształtowana przez morze- wraz ze światłem słonecznym przelewało się ono do środka jaskini. Jednak bardziej radosnym obrazem dla nich było co innego- stara przystań, wnioskując z inskrypcji na niej będąca dziełem tych samych rąk, co muszkiet Dragona i metalowe wrota. A do niej przycumowana była...

-FREGATA! Ten gościu ma własną fregatę!- krzyknął podekscytowany Cloudy. Fregaty królewskie, jak sama nazwa wskazywała, były zazwyczaj własnością wojsk monarszych i najbogatszych rodzin szlacheckich; ich szybkość i zwrotność, w porównaniu z całkiem niezłą siłą ognia, czyniła z nich niezwykle wszechstronną jednostkę pływającą. Cloudy jako mały chłopiec często przemykał się do wojskowego portu w Kingstown, żeby móc podziwiać dwa klejnoty królewskiej marynarki: „Interceptora” i „Nieustraszonego”.

-Zgadza się. Można powiedzieć, że „dostałem” ją od poprzednich rezydentów tej kryjówki; tylko w pojedynkę nie wyprowadziłbym jej nawet z jaskini, nie wspominając już o tym, że żeglarz ze mnie raczej marny. Dlatego zdecydowałem się oszczędzić wasze marne żywoty.

Nie zdążyli nacieszyć oczu majestatem okrętu- do groty wpadło na oko ze stu żołnierzy, którzy błyskawicznie zajęli pozycję do strzału i oddali salwę w kierunku nieumarłych Annaha, dziesiątkując szeregi jego małej armii.
-Cholera, te dupki nie dadzą człowiekowi nawet chwili wytchnienia!- warknął karzeł, po czym dał sygnał ghulom do ataku, a sam zaczął biegnąć w kierunku statku- Szybciej, musimy odpływać!
Nie trzeba było powtarzać dwukrotnie. Podczas wspólnych wojaży, piraci wielokrotnie musieli pośpiesznie opuszczać swe kryjówki, uciekając przed karnymi ekspedycjami i stryczkiem lub kulką w łeb, jaką mieli zagwarantowaną przedstawiciele ich profesji. Ledwo Annah zdążył wejść na pokład, nim wszystkie liny były już odcięte, kotwica podniesiona, a Strup właśnie rozwijał ostatni żagiel. Baobab koncentrował energię magiczną, by okręt mógł w ogóle wypłynąć z pieczary.

Inkwizytorzy zdążyli w międzyczasie rozprawić się z żywymi trupami i rozpoczęli ostrzał odpływającej fregaty; jednak, poza porysowaniem kadłuba i paroma dziurami w żaglach, ich muszkiety nie wyrządziły żadnych szkód.
-Nie spocznę, póki Cię nie dopadnę, Annah, i dobrze o tym wiesz!- krzyknął z przystani dowódca żołnierzy.
-Zatem do następnego razu, Ovchar''eq!- odpowiedział karzeł, posiłkując się gestami, które dobrze wychowanemu dżentelmenowi nie przystoją. Jak odpłynęli z zasięgu strzału muszkietów, odetchnął z ulgą i wyciągnął z kieszeni czarny trikorn, który założył na głowę.
-Jaki kurs, kapitanie?- w głosie Rolanda, dzierżącego ster, dało się odczuć rozbawienie widokiem niziołka-pirata.
-Port w Necroville, mój prosty człowieku.
-Co?!
-Słyszałeś go- prędzej piekło zamarznie niż przestanie mnie ścigać! Gdziekolwiek się schowam, i tak mnie znajdzie i wykurzy! Teraz, z tym statkiem, mamy okazję odpłacić mu pięknym za nadobne!
-Zabawne, że o tym mówisz.- Moonshine przyłożył mu pistolet skałkowy do skroni- my staramy się pomścić naszych kamratów...
-Jakiś kurdupel zrobił z nich zombie!- Baobab dołączył, celując do maga z broni Dragona- a ta broń należała do gościa, który poległ w walce z nimi!

Niziołek nie miał zamiaru czekać na dalszy rozwój sytuacji- już przygotował się do walki, mrucząc pod nosem jakieś inkantacje; w tym momencie macki Rolanda oplotły go, uniemożliwiając rzucanie zaklęć.
-Błagam Was, oszczędźcie mnie! Ładownia tego statku jest pełna wyśmienitego jadła, grogu i kosztowności! Wystarczy, żebyście żyli jak szlachta do końca życia!
-Dzięki, ale dla nas jest życie pirata- Roland kiwnął w stronę Baobaba, który za naciśnięciem spustu rozbryzgał głowę karła na wszystkie strony.- Requiescat in pace, Annah.
-Dla pewności spaliłbym zwłoki.- odrzekł Cloudy, kopiąc leżące bezwładnie ciało- z nekromantą nigdy nic nie wiadomo...
-Mam lepszy pomysł!- krzyknął radośnie Moonshine, oblizując wargi- Nie wiem, jak Wy, ale ja umieram z głodu!
-Baobab, pójdź sprawdzić, czy mają tu normalne żarcie.- Strup polecił koledze, po czym zadał pytanie kapitanowi- Z piątką luda wiele nie popływamy; przydałoby się odwiedzić parę portów, załogi poszukać. Proponuję zacząć od Wyspy Żółwia, dobra?
-Yhm.
-Poza tym, myślałem nad nadaniem łajbie jakiejś nazwy, ale nic mi do głowy nie przychodzi. Jakiś pomysł?
-Tak.- odparł Roland- „Zagłada”.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Witam, moja wersja zakończenia. Może się spodoba. I sorry, jeśli niezbyt stylistycznie, ale jest to moje pierwsze opowiadanie:). Mam tez nadzieję że nie za długie. Przykro mi za brak akapitów, ale to wina mechanizmu dodającego posty.

...Wędrowali długim korytarzem zbudowanym z kamiennych cegieł. Mieli nadzieję, że żołnierze słyszeli legendy o tych podziemiach i nie odważą się do nich wejść, choć sami wmawiali sobie, że te opowieści to zwykłe bujdy.
Tunele zdawały się nie mieć końca. Przechodzili przez wiele rozwidleń drogi i choć starali się zachować orientację w kierunkach, szybko ją stracili. Czas mijał, a piraci, mimo że nie słyszeli już wystrzałów armatnich, byli przekonani że chodzą w kółko. Zapewne przeklinaliby tak te, jak i wszystkie inne lochy, gdyby nie to, że starali się być jak najciszej, aby się przypadkiem nie przekonać, że wszystkie opowieści o tym miejscu mówią prawdę.
Jednak po, jak im się zdawało, kilku godzinach błądzenia w podziemiach, nie napotkawszy żadnego śladu, że jest tu jest tu jakieś zło prócz nich, ich strach zaczął mijać.
-Głodny jestem.- mruknął po pewnym czasie Wilow przerywając ciszę.
-Głodny jesteś?- na nieszczęście dla niego Roland to usłyszał.- W takim razie gdy dorwiemy coć do żarcia, ty ostatni będziesz miał prawo to tknąć! Już was przestało przerażać to miejsce?!- posuwając się cały czas do przodu wyładowywał na swojej załodze napięcie, które się w nim nagromadziło.- Gdy tu wchodziliśmy trzęśliście się jak... drzwi!- zatrzymał się nagle.
-Drzwi z reguły się nie trzęsą.- zaoponował Dragon.
Nie. Tu, w ścianie są drzwi.- podszedł do ściany na rozwidleniu korytarzy. Rzeczywiście, były tam kamienne drzwi.
Roland nacisnął klamkę, ale nie ustąpiły.
-Zamknięte.- stwierdził z zawodem w głosie.- I nie ma zamka. Musi być z drugiej strony.
Wszyscy tu obecni zaklęli siarczyście. Już mieli nadzieje, że się stąd wydostaną. Sądzili, że tam gdzie są drzwi, tam jest wyjście.
-Baobab.- kapitan zwrócił się do czarodzieja.- Sprawdź, czy możesz coś z tym zrobić. Reszta niech się lepiej odsunie. - Mag zbliżył się do nich i zaczął je oglądać. Po chwili odszedł parę kroków , wykonał rekami jakiś skomplikowany gest wypowiedział szeptem dziwne słowa. Z jego palców wytrysnął żółty strumień energii i uderzył w drzwi. Nawet nie drgnęły.
-N-nic nie z- zr- zrobię.- wyjąkał.
-Co jest z tobą tchórzu?!- zdenerwował się Roland.
-Zagłada.- to słowo wypowiedział nadzwyczaj płynnie.
-Kapitanie! Powinien pan to zobaczyć.- kłótnie przerwał Strup.- Tam.- wskazał w głąb tunelu z którego przyszli. Gdy Roland tam spojrzał zobaczył błyski fioletowego swiatła. Po chwili światło zaczęło się do nich przybliżać z dużą prędkością.
-Uwaga!- krzyknął ktoś. Piraci odskoczyli na boki, a światło uderzyło w sufit nad miejscem, gdzie przed chwilą stali. Jedynie Wilow nie zdążył zareagować. Powiedział tylko „Oj” nim strop zawalił mu się na głowę. Przekleństwa posypały się z ust byłej załogi „Orlicy” , jak płatki śniegu podczas zamieci.
Roland wstał z ziemi i rozejrzał się. Razem z Baobabem, Cloudy''m i Moonshine''m był w tunelu na prawo od drzwi. Wejście do niego było zasypane. Mieli tylko jedną drogę do wyboru.
-Jesteście cali?!- usłyszał zza gruzu głos Strupa.
-Tak, ale mamy odcięta drogę powrotu!
-My także!
-Idźcie w głąb tunelu, na pewno nasze dwa gdzieś się schodzą. Spotkamy się dalej.- Piraci po jego stronie chyba zaczęli dochodzić do siebie, bo słyszał za plecami przekleństwa.
-Aj, aj kapitanie!- odparł Strup. Roland jeszcze słyszał jak wydaje polecenia piratom po swojej stronie.
-Kapitanie. Została nam tylko jedna pochodnia.- zameldował Cloudy.
-Daj mi ją. Pójdę przodem.- odparł Roland. Popatrzył na Baobaba zastanawiając się czy ten nie mógłby magicznie wytworzyć światła, ale stwierdził że czarodziej w tych podziemiach nie nadaje się do niczego.- Za mną! Nie ociągać się.
Piraci bez szemrania ruzyli za swym kapitanem w głąb tunelu. Po chwili napotkali zakręt, a kilkanaście kroków dalej drzwi, takie same jak wcześniej. Ich również nie dało się ruszyć. Naprzeciwko zamkniętego przejścia był kolejny korytarz, lecz ten, którym szli, jeszcze się nie skończył. Ruszyli więc naprzód, sądząc że ściana, w której osadzone zostały drzwi, ma kształt kwadratu i będą mogli spotkać się zresztą załogi. Nie pomylili się w połowie, bowiem ściana była kwadratowa, ale nie spotkali reszty załogi. Na końcu tunelu przejście blokował wielki kamień, na którym wyryte były symbole z nieznanego im alfabetu. U stóp kamienia leżał szkielet, a przy nim... o litościwa wodo... pochodnia. Moonshine podniósł ją i podetknął Cloudy''emu pod nos. Po chwili mieli dwa źródła światła.
Jedyną drogą był tera tunel naprzeciwko drzwi, tak więc była załoga „Orlicy” zawróciła i weszła w ten korytarz. Na czele szedł Roland z jedną pochodnią, za nim Baobab, Cloudy, a na końcu Moonshine z drugą pochodnią. Niebawem doszli do olbrzymiej sali, jeśli tak można nazwać wielką grotę wykutą w skale. Na jej środku w słabym świetle pochodni połyskiwało jezioro, a na brzegach piraci zobaczyli zabudowania.
-To jakieś podziemne miasto.- stwierdził Moonshine, gdy zanurzyli się w nie.
-Podzielimy się na dwie grupy.- Roland dyrygował korsarzami.- Pierwsza stworzymy ja i...- zawahał się.- ...Baobab, a drugą Moonshine i Cloudy. Przeszukajmy domy. Spotkamy się tu za 15 minut. Liczę na wasze wyczucie czasu.
Rozeszli się. Kapitan wszedł do pierwszego, lepszego domu. Czarodziej, niezbyt przytomny, podążył za nim. Znaleźli dwa rozsypujące się szkielety, kilka bardzo starych mebli, resztki tego co kiedyś było jedzeniem, kilka pochodni (wzięli je ze sobą) i ciężki, obosieczny miecz. Ta ostatnia rzecz ich (a przynajmniej Rolanda) zdziwiła, nikt nie używał takiej broni przynajmniej od stu lat. W drugiej chacie, do której zaszli, sytuacja przedstawiała się podobnie.
Już chcieli wracać na miejsce spotkania, gdy dobiegł ich głos jednego z pozostałej dwójki:
-Kapitanie.
-Co jest Moonshine?
-Znaleźliśmy coś ciekawego.- kanibalowi zaświeciły się oczy.
-Więc prowadź.
-Aj, aj kapitanie!- chirurg zaprowadził ich do dużego budynku w głębi groty. Weszli do niego, przeszli przez parę sal i znaleźli się w dużej komnacie, w której był Cloudy i... o wszystkie morza świata... sterta złota.
-Do szczęścia brakuje tylko rumu.- powiedział Roland nie odrywając oczu od skarbu.
-Rum też jest.- uszczęśliwił kapitana ziejący ogniem pirat.- W drugiej komnacie .
Rzeczywiście, tak jak mówił Cloudy znaleźli , w sali obok, beczułki (dokładnie 44) pirackiego trunku. Było tam również dobrze zakonserwowane mięso i bukłaki z czystą wodą. Wszystko było tam od niedawna, ale byli zbyt szczęśliwi, żeby się nad tym zastanowić.
Ze znalezionych w osadzie kół, kilku par drzwi, paru gwoździ i sznurka zrobili wózek. Załadowali na niego złoto w znaleźnych workach (niestety tylko dwóch), kilka beczułek rumu, trochę mięsa i bukłaków z wodą. Wzięliby więcej, ale wiedzieli że wózek by tego nie wytrzymał.
Zawieźli wszystko na plac przed budynkiem i rozpalili ognisko, jako podpałki używając wszystkich drewnianych rzeczy, jakie znaleźli w zabudowaniach. Nad ogniem upiekli trochę mięsa i chociaż nie było ludzkie, nawet Moonshine był zadowolony. Podczas posiłku Rolandowi przypomniała się kłótnia z Wilow''em. Odepchnął od siebie to wspomnienie. Następnie piraci otworzyli beczułke rumu i zaczęli pić. Po wypiciu trzeciej zaczęli śpiewać sprośne piosenki i wyzywać zło, które ich rozdzieliło z towarzyszami. Nawet Baobab zapomniał o „Zagładzie”. Po trzech kolejnych beczułkach piraci padli nieprzytomni na ziemię.


TO patrzyło. TO widziało. Chrapiący obcy, na jego terenie.
Fioletowy błysk w ciemnościach.


Roland otworzył oczy. Czuł że głowa mu zaraz eksploduje. Miał wielkiego kaca po ostatniej pijatyce. Byli w karczmie u... nie, byli w podziemiach Necroville. Podniósł się z ziemi i rozejrzał. Ognisko płonęło. Siedział przy nim Cloudy. Wyglądał, jakby przed chwilą uczył słonia tańczyć. Moonshine''a nigdzie nie było, a Baobab mamrotał przez sen swoje „Zagłada”.
-Gdzie nasz chirurg?- spytał kapitan. Cloudy podskoczył. Nie zauważył kiedy Roland wstał.
-Poszedł za potrzebą.- poinformował, gdy już się uspokoił.
-Dobry pomysł.- dowódca „Orlicy” chciał pójść w ślady kanibala, lecz nim zdążył zrobić krok zobaczył coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Na ścianie pobliskiego budynku, w kręgu światła rzucanego przez ogień, widniała wiadomość napisana tym samym, nieznanym piratom alfabetem, który widzieli wcześniej na kamieniu. Za atrament nadawcy posłużyła krew. Świeża, a z nimi nie było jednego członka załogi z ich grupy. Roland zdołał odwrócić od tego wzrok i spojrzeć na Cloudy''ego. On też to zauważył i był równie przejęty jak kapitan.
-Zwijamy się.- rozkazał dowódca. Ziejący ogniem korsarz nie protestował. Zapalili kilka pochodni, zgasili ognisko, zbudzili Baobaba i czekali w napięciu na Moonshine''a. Starali się, aby pochodnie nie oświetlały napisu. Gdy chirurg przyszedł, odetchnęli z ulgą. To nie była jego krew. Niespokojni o resztę załogi, nie dając żadnych wyjaśnień skierowali się w tamtą część groty, gdzie jak mieli nadzieję znajduje się wyjście. Nie pomylili się. Po kilku minutach znów szli niekończącym się labiryntem korytarzy. Czarodziej i kanibal nigdy nie mieli dowiedzieć się, co tak wystraszyło ich kamratów. Na szczęście nadal mieli wóz ze złotem, rumem i mięsem. Większość wody zużyli na kaca, który minął im po kilku godzinach błądzenia.
W końcu trafili do sali z której wychodziło osiem dróg. Na jej środku stała pochodnia wbita w but, do którego przywiązana była kartka. Obok, na ziemi, widniała strzałka wskazująca jeden z korytarzy.
Roland uwolnił od sznura kartkę i przeczytał:
Kapitanie Roland, mam nadzieję, że odnajdziesz tę wiadomość.
Gdy was nie spotkaliśmy w tunelu, błądziliśmy po korytarzach.
Przy szkieletach z dawnej ekspedycji do podziemi znaleźliśmy
jedzenie i wodę. Chcieliśmy zaczekać w tej sali na was, lecz się
nie zjawiliście i postanowiliśmy wyruszyć. Strzałka wskazuje
korytarz, który wybraliśmy.
Strup



Cały Strup, pomyślał kapitan, krótko, rzeczowo, bez zbędnych, pięknych słówek. Roland przeczytał wiadomość na głos, po czym kazał Moonshine''owi wziąć buta (może się jeszcze właścicielowi przydać) i bez gadania wszedł w korytarz, który wcześniej wybrała druga część załogi. Piraci podążyli za nim. Posuwali się dość wolno, bo musieli wlec ze sobą wóz, ale w końcu dotarli do miejsca, w którym mieli dwie drogi do wyboru. Jedna była za żelazną kratą, która miała dziurę dość dużą, aby przecisnął się prze nią nawet taki olbrzym jak Baobab. W pomieszczeniu za nią panowała wielka ciemność, lecz na jej końcu dwie pochodnie oświetlały schody. W górę! Dochodziły z tego pomieszczenia odgłosy walki.
Druga droga natomiast prowadziła w dół i bił od niej nieprzyjemny chłód.
Roland zauważył przy kracie broń. Podniósł ją. To była rusznica Dragona. Głowa Slasha znienacka uderzyła w żelazną blokadę. Była bez ciała. Kapitana ciarki przeszły po plecach. Za sobą usłyszał jakiś hurkot. Okazało się że to Moonshine i Cloudy stracili panowanie nad wozem i teraz zjeżdżali drogą w dół. Korsarz zaklął i wrzasnął:
-Załoga „Orlicy” do mnie!
-Kapitan!- usłyszał krzyk Uhu z ciemnego pomieszczenia, a po chwili jego krzyk i nastała grobowa cisza. Roland bledszy od wampira bez makijażu pobiegł w ślad wozu. Baobab zachowywał się jak jego cień. Po drodze napotkali ciało nieżywego Strupa, lecz nie zatrzymali się.
Kapitan (ze swym cieniem) stanął dopiero w miejscu, gdzie korytarz zamieniał się w rozległą grotę, skąpaną w ciemnościach. Gdzy tylko stanął owiało go zimne powietrze, które zgasiło pochodnię. Zaklął.
-Baobab, zrobisz trochę światła? Musimy odzyskać złoto i rum.- po chwili przypomniał sobie o towarzyszach.- Oraz uratować Moonshine''a i Cloudy''ego.
-Z-z-za-zagł-ada-zagłada.- wyjąkał zapytany, ale po chwili za pomocą czarów, zapalił słabe drgające światło. Kapitan westchnął. Wyrzucił zgaszoną pochodnię i wyciągnął cutlas. W drugiej ręce wciąż trzymał broń Dragona.


Tak zanurzyli się w mroku dwaj piraci. Kapitan Roland z przodu z cutlasem w jednej i rusznicą Dragona w drugiej ręce, a za nim czarnoskóry czarodziej Baobab podtrzymujący magiczne światło.


-Sierżancie!- zwrócił się do swego dowódcy żołnierz w szpiczastym hełmie.- Znaleźliśmy tego tutaj przy południowej bramie.- Sierżant spojrzał w oczy czarnoskóremu mężczyźnie. Zobaczył w nich tylko obłęd.
-Zagłada.- wyszeptał jeniec z ulgą w głosie.
-Zabierzcie go na okręt.- rozkazał dowódca.
Czarodziej, pirat Baobab został wysłany na statek nieopodal wybrzeży miasta Necroville. Na statek, który miał na burcie napisane „Błędny rycerz”.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zaloguj się, aby obserwować