Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

- Co o tym sądzisz, wybrańcze Adanosa? Musze znać twoje zdanie, przecież nie mogę decydować o cudzym mieczu.
- Tylko szybciej, bo bestia zaraz nas zauważy! – krzyknął Cossack, oczekując na odpowiedź najemnika.
Darkstar nie był do końca przekonany do planu paladynów... wolałby nie tracić takiego potężnego artefaktu na jakiegoś przerośniętego Goblina. Ale nie zamierzał też umrzeć w jakieś norze.
- A niby jak mamy połączyć mocz obydwu mieczy!?
- Chyba wystarczy fakt że będziemy ranić go jednocześnie w tych samych miejscach. Wtedy obrażenie powinny być znacznie większe. Jednak moc ostrzy również drastycznie spadnie-odpowiedział Bumber.

W tej chwili Goblin ryknął przeraźliwie. Okazało się że dostał w oko strzała Morasia. W przypływie złości i bólu zabił najemnika.
Darkstar nie zamierzał czekać na następne ofiary.
-Dobra, mam nadzieję że wy, fanatycy religijni wiecie o czym mówicie-rzekł żartobliwie najemnik. Bumber, ruszamy do ataku! Trzymajmy się blisko siebie.
Dwaj wojownicy ruszyli na potężne monstrum. Za cel obrali sobie nogi potwora. Rzeczywiście, moc dwóch mieczy zbliżonych do siebie zadawała znacznie większe obrażenia. Obydwa ostrza świeciły niczym pochodnie. Wyglądało na to że chyba w końcu uda się wygrać tę walkę. Po chwili bestia z rykiem opadła na ziemię, rany były zbyt poważne by mogła się poruszać o własnych siłach.
-Pora pozbyć się tego cholernego łba!-krzyknął Bumber.

Goblin w końcu został zgładzony. Pozostałe plugastwo z przerażeniem uciekło w najgłębsze zakamarki jaskiń.
-Wygląda na to że mamy problem z głowy. Taal, prowadź do wyjścia.
[Mam nadzieję że nie posunąłem zbytnio fabuły do przodu,ale już trochę za długo siedzimy w tych jaskiniach. Przepraszam też za nieobecność, ale miałem problemy z monitorem,teraz jest wszystko w porządku, wczoraj sprawiłem sobie nowe kable]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid razem z Torwikiem podróżowali dalej, ku stolicy. Niestety, nie mieli zbyt wiele szczęścia, a to w obecnych czasach jest bardzo ważne, bowiem jego brak może w każdej chwili przeszkodzić w zadaniu, zwiększa się ryzyko, że trudy spełzną na niczym. Przykładowo czasami podczas zakradania się do bazy wroga szpieg zostaje złapany w dość głupi sposób, jak to było na przykład w przypadku niejakiego Rammona de Nisk. Mężczyzna infiltrując obóz asasynów w Varancie dotarł aż do komnaty jednego z dowódców, lecz zamiast go zgładzić został złapany, gdyż nadepnął przez przypadek na śpiącego ogara, należącego do „celu”. Dość rzec, że nie miał go prawa zauważyć, bo akurat była noc, zaś ogary mają to do siebie, że w ciemności ich futro zlewa się z otoczeniem. A więc Rammon został złapany, po torturach „wyśpiewał wszystko”, a do tego jakby nie było już dość źle dostał gorączki, od zakażenia rany zrobionej przez zezłoszczonego zwierzaka. Oczywiście nikt nie postanowił ulżyć mu w cierpieniach, podając lekarstwo. Umarł parę dni później, lecz o ironio zyskał „nieśmiertelność” poprzez opowieści o jego haniebnym niefarcie . Krąży takich jak ta po Myrthanie zresztą więcej, i większość z nich przynosi więcej śmiechu niż współczucia (przynajmniej tak zaobserwował mag, przyglądając się bywalcom rozmaitych karczem oraz podróżnym spotykanym nieraz na gościńcach). Wracając jednak do Liqida i Torwika – ich pech nie był na szczęście tak dotkliwy – nic im się nie stało - lecz mimo to bardzo irytujący. Ich rumaki zdechły po zaledwie jednym dniu jazdy, w dodatku nie z powodu przemęczenia (często bywa, że wierzchowce padają martwe podczas jazdy, gdyż ich właściciele eksploatują je zbytnio, nie pozwalając na odpoczynek), czy starości. Nie, to wina tej przeklętej zarazy, która zbiera swoje żniwo także w lesie, zabijając zwierzęta, które nie miały jeszcze dość z nią obcować, by się na nią uodpornić (a i to przychodzi kosztem mutacji, które dotknęły sporą część „bestialskiej” (topielce czy jaszczury są jednak zbyt groźne, by można było bez wahania zaliczyć je do zwierząt) fauny). Tak więc konie zdechły, zmuszając bohaterów do mozolnego przeprawiania się pieszo do celu. A czas gonił – gdyby mieli więcej czasu, niewiele przejęłoby ich to, lecz w tym przypadku to zupełnie co innego – stolica została zaatakowana przez nieznane Liqidowi siły (magowie przekazali mu tylko, że jest potrzebny), musi dotrzeć tam natychmiast, a on zmuszony jest do pieszej wędrówki, bo i runy nie działają, a i konwencjonalne środki lokomocji zawodzą. Torwik postanowił towarzyszyć mu z kilku powodów – po pierwsze był mu winien przysługę za wcześniejsze uratowanie życia, po drugie Liqid sam, chory i osłabiony nie dotarłby sam do miasta, kiedy wokół tyle niebezpieczeństw, zaś po trzecie miał tam po prostu coś do załatwienia. Możliwe również, że usłyszawszy o sytuacji chciał po prostu nieco powalczyć, zwłaszcza, że jak wcześniej mówił Liqidowi jest „łowcą nagród”, najemnikiem, podróżnikiem szukającym zawsze okazji do zarobku. A pomoc stolicy w zagrożeniu może przynieść naprawdę niezłe profity. Tak więc szli i szli, mimo, iż zbliżali się do celu coraz bardziej, to i tak trochę im jeszcze zostało.
Liqid idąc zastanawiał się, co mogą w obecnej chwili robić jego towarzysze. Tęsknił nieco za nieżywymi już Lambertem oraz Magwisienką, ale cóż można zrobić? Śmierci się nie pokona, chyba, że bogowie na to pozwolą, ale to raczej skrajne przypadki. Pewnie siedzą tam gdzieś u Innosa i wypoczywają za wszystkie czasy, rozkoszują się swą zasłużoną nagrodą za trud włożony w walkę dla niego. Zaś Bumber, Fanfilmu, Cossack i pozostali? Albo podróżują z mozołem ku jakiemuś miastu, albo walczą z jakimiś bestiami. Martwić się jednak o nich nie trzeba – razem są potężni i nic nie jest w stanie ich pokonać, skoro Śniący i inne sługusy Beliara nie mogły. Obecność maga może i silnego duchem, ale ostatnio słabego ciałem niewiele by im pomogła. Tak więc nie miał obaw, że coś może pójść nie tak w ich misji – skoro już wielokrotnie zwyciężali, to nagle czemu mieliby przegrać? To, że dobro – Innos pokonuje zło – Beliara stało się już niemal regułą.
W lesie było cicho, pusto oraz ciemno – słowem, niemal wszystkie czynniki udowadniały, że „coś jest nie tak”, lecz ostatnio działo się tak wyjątkowo często. Ani widu, ani słychu tych zmutowanych bestii, czy ożywieńców, co nie przeczy temu, że gdzieś tam się znajdują. Pewnie czekają na jakichś mniej roztropnych podróżnych, by tylko przeprowadzić szybki atak, który skazywałby wędrowców na porażkę. Liqid oraz Torwik byli jednak ostrożni i szli tylko traktami. Gdyby podjęli błędną decyzję skazaliby siebie bez wątpienia na pewną śmierć.
Ciekawiło ich tylko – co mogło być na tyle potężne, by móc zaatakować stolicę, zwłaszcza, że tej nie powodziło się aż tak źle – nadal było w niej sporo żołnierzy, chociaż brak króla na tronie trochę jednak osłabia zwykle silne i dobrze zagospodarowane państwo. Buntownicy nie byliby w stanie zebrać wystarczających sił, orkowie po swej ostatniej klęsce długo nie będą mogli się podnieść, tak więc co zostaje? Czyżby nekromanci? To może uzasadnić pojawienie się ożywieńców, ale jak oni mogliby dostać się w głąb państwa tak szybko i niepostrzeżenie?
Odpowiedzi na te pytania pojawią się zapewne juz niedługo...
Stan zdrowia Liqida utrzymywał się ostatnio na bardzo niskim poziomie. Choroba przestała się rozwijać tak mniej-więcej po powrocie Bumbera (przez pewien czas zdawało mu się nawet, że to efekt mocy Innosa promieniującej z paladyna, lecz ten pogląd nie utrzymał się zbyt długo w jego głowie), lecz mimo, iż już się nie pogarszał to i tak nie był dość dobry, by Liqid mógł go znieść. Niemożność rzucania zaklęć doprowadzała go niemal do szaleństwa, trudno się dziwić – to tak, jak utrata nóg, gdy było się kiedyś żołnierzem, który potrafił przebyć wiele kilometrów pieszo w pełnej zbroi nie męcząc się przy tym. Sił fizycznych miał nieco więcej, lecz i tak po dłuższej wędrówce zaczynał rzęzić. Tylko duma utrzymywała do przy zdrowych zmysłach i pozwalała iść dalej, kiedy organizm już nie miał sił. Dziwił się, jak wcześniej mógł postanowić wyruszyć samotnie do lasu, skoro teraz przychodziło mu to z takim trudem. Niechybnie zginąłby, dobrze, że jednak los skrzyżował ich ścieżki.
Kaszel dokuczał mu nadal, zioła wciąż pomagały, lecz coraz mniejszą skuteczność wykazywały. Ogólnie cierpiał straszne katusze i czekał tylko na cud, który uwolniłby go od cierpienia, lub po prostu na śmierć, która od dawien dawna była najlepszym ukojeniem cierpień.
Szli i szli, z początku nic nie przeszkadzało im w tym, lecz później zdarzały się rozmaite wypadki. A to napadli ich bandyci, których Liqid spłoszył zaklęciem iluzji trolla – kosztowało go to sporo sił, lecz zaklęcia iluzji nie są przynajmniej takie męczące jak choćby kula ognia – nie wykończyły go, ale przynajmniej pozwoliły uniknąć walki, która niebyła by zbyt równa – potężny wojownik i słaby mag nie mają szans przeciwko kilkunastoma rzezimieszkami, lecz ci niechybnie przegraliby starcie z trollem. Cały wysiłek zrekompensował mu ten widok -biorących nogi z pas łotrów i „trolla” biegnącego za nimi. Torwik obiecał Liqidowi, że za ten numer postawi mu piwo w pierwszej napotkanej karczmie, lecz mag się tylko lekko uśmiechnął i wsparł na nim, gdyż iść o własnych siłach nie mógł. Później nastąpiły nieco większe utrudnienia – nie spotkali wszakże zmutowanych zwierząt, które przeniosły się ponoć gdzieś na zachód, jakby unikając Vengardu .Najprawdopodobniej miało to związek z tym, co się tam działo. I na konkurencję, którą stanowili liczni nieumarli – głównie zombie i szkielety, lecz zdarzały się również pomniejsze demony. Dlatego właśnie nie napotykali się na nikogo żywego, lecz niejednokrotnie mijali ludzkie szczątki, także ku smutkowi Liqida jednego maga ( Liqid nalegał by odprawić mu należyty pogrzeb, więc Torwik chcąc-nie chcąc pozwolił mu na tą, jak rzekł „bezsensowną stratę czasu, gdyż ten człowiek i tak jest już u swego boga” – jak nic ateista), a także pozostałości po wtórnie zabitych nieumarłych (w momencie pokonania nieumarłego czar kontroli przestaje działać, lecz zwykle można go rzucić jeszcze raz, choć da się temu zapobiec - rzucając choćby Oczyszczające Błogosławieństwo Innosa).
Spotykali ich dość często, Torwik radził z nimi sobie bez problemu, demonstrując Liqidowi sporą część swych umiejętności bojowych. Mag nie musiał mu nawet pomagać, gdyż wrogowie walczyli tak słabo (zaklęcie musiał rzucać jakiś średnio utalentowany czarodziej), że Torwik mógł sobie poradzić z kilkunastoma zombie lub szkieletami naraz. Demonów na szczęście nie spotkali, jak się domyślał Liqid były potrzebne gdzie indziej.
W końcu, równo trzy i pół dnia od opuszczenia przyjaciół dotarli do obrzeży miasta. Jeszcze nim zdążyli zobaczyć samą stolicę wydawało im się coś dziwnie cicho.
- Byłem tu kilka razy, lecz nigdy dotąd nie zaobserwowałem czegoś takiego. Przecież normalnie na kilkanaście stajań słyszeć gwar pochodzący z Vengardu – rzekł Torwik
- Zauważ, że nie są to normalne okoliczności, coś musi być tu nie tak, nie zapominaj, że wezwano nas tu w pomocy, stolica ponoć jej potrzebuje, chociaż nie wiem, co moja może dać magom. Ale to będziemy wiedzieć, gdy będziemy na miejscu – odpowiedział Liqid pokaszlując. Wyjął z plecaka ostatnią buteleczkę z lekiem, odkorkował ją i wypił zawartość. Płyn ukoił ból i przerwał kaszel.
- Nie rozumiem tego. Przecież stolica powinna być na tyle silna, by sama się obronić...
Liqid nic nie powiedział, umysłem był nieobecny – zastanawiał się, co robią jego kompani.
Wyszli traktem z boku i zaniemówili na widok stolicy. A dokładniej tego, co spoczywało przed jej murami – armią demonów i nieumarłych, dowodzoną przez człowieka w czarnym płaszczu siedzącego na jednym z większych demonów. Jak nic nekromanta. A więc to prawda. Miasto zostało oblężone – pomyślał Liqid. Było jeszcze jedno – ogromna astralna brama, zapewne wrota z otchłani do świata ludzi. Wojska stały przed murami stolicy i w milczeniu czekały na rozkaz dowódcy. Strażnicy miejscy, oraz kilku magów, których Liqid poznał po szatach stali na murach. Górna część murów była osłonięta magiczną barierą – jako obronę przed czarami nekromanty. To wszystko wyglądało strasznie.
Zeszli szybko z traktu i schowali się w krzakach.
- Co jest do cholery... – wykrztusił z siebie Torwik – nie, to... – zaniemówił
- Tak, to prawda. Jest niedobrze.
- Ta, bardzo jesteś spostrzegawczy Liqidzie. Jak my się tam mamy, kur** dostać? Przecież to pewna śmierć, przejść tamtędy. To jakby krzyknąć „hej, tu jestem! Przepuścicie mnie może?”. No, dziękuję. Nic tu po nas.
- Nie – odparł Liqid cicho, lecz stanowczo. – Dostaniemy się tam.
- Jak? Znasz jakieś tajne wyjście?
- Nie. Przeniosę nas tam.
- Że niby teleportacja? Jeszcze niedawno mówiłeś, że to niemożliwe.
- Stąd możliwe. Wyczuwam moc moich braci, innych kapłanów Innosa. Są tam, w zamku. Magowie potrafią przenieść się do pewnych źródeł mocy, o ile są wystarczająco potężne. Ich połączona moc jest. Wprawdzie takie przeniesienie ma swoją cenę, ale w niektórych chwilach bywa niezbędne. Zresztą nie jest ono zbyt znane, to nowa technika magów.
- Czyli możesz nas tam przenieść? To super, wiec zrób to.
- Spokojnie, ja... – zaczął mag, lecz poczuł, że znów zbiera mu się na kaszel. Płuca zaczęły g piec, starał się, jak mógł, by powstrzymać go (był na tyle głośny, że bez trudu usłyszałby go każdy z tych potworów), lecz mimo ogromnego wysiłku woli nie wytrzymał.
- Eekhhhhhhhhheeeeeeemmmmmmmmmm, eekkkkkkkkmmmmmm – kaszlał.
Mroczny mag spojrzał w ich stronę. Był zadziwiająco spokojny. Wyciągnął tylko rękę w ich stronę. Przez chwilę tak ją trzymał, po chwili z dłoni wystrzeliła szkarłatna kula, wielkości mniej-więcej oka trolla (które było zapewne sporo większe od mózgu trolla tak na marginesie).
-Ooo. – mruknął Torwik. – To koniec, nie tak to sobie wyobrażałem. Dzięki Liqidzie. Miło było się poznać.
Pocisk leciał z prędkością pędzącego wilka. Może nawet większą. Nie było akurat żadnego, by dało się to sprawdzić.
- Szybko, złap mnie za rękę. – krzyknął Liqid i zaczął wymawiać dziwnie brzmiące w uszach Torwika słowa.
Był coraz bliżej, już tylko kilkunastu metrów.
Torwik błyskawicznie chwycił ramię maga ognia. Ścisnął je bardzo mocno, lecz Liqid tego nie zauważył skupiwszy się na inkantacji.
Już tylko parę metrów. Ludzie z murów przyglądali się temu z trwogą.
- Khas, hin Innos – zakończył zaklęcie Liqid. Błysnęło i razem z wojownikiem zniknęli. Ułamek sekundy później magiczna kula nekromanty trafiła w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się cel, implodując.
Nekromanta wrzasnął ze złości. Echo roznosiło się po okolicy przez kilka sekund, a gdy ustało pomioty piekielne ruszyły do ataku.
Liqid i Torwik upadli na podłogę. Znajdowali się w jeden z sal, w zamku.
- Zadziałało, żyjemy – zaśmiał się Torwik – Niesamowite Liqidzie, to już by było na całą beczkę piwa.
- Tak, świetnie, też mnie to cieszy, ale czy mógłbyś zejść ze mnie? – spytał z poirytowaniem Liqid
Torwik zorientował się, że leży na wątłym magu, co zapewne nie było dla niego zbyt miłe. Przeprosił i spojrzał na stojącego przed nim maga ognia.
- Chwała Innosowi, nareszcie jesteś. Cieszymy się, że przybyłeś do nas, żywy Liqidzie.
- Tak, też się cieszę Saturasie. Zauważyłem, że sytuacja nie ma się zbyt dobrze. Opowiedz mi wszystko.
Arcymag spojrzał na nieco zagubionego wojownika.
- Torwiku, rozejrzyj się po okolicy, spotkamy się później.
Wojownik zostawił ich samych.
- A więc, Liqidzie, zostaliśmy przed kilkoma dniami zaatakowani. Zostałeś wezwany kilka godzin po tym, jak nastąpił pierwszy atak. Zresztą pozostali magowie też. Większość z nich wróciła, niestety kilku, Innosie pilnuj ich dusz nie przeżyli powrotu. Strasznym jest, jak wiele sił ciemności znajduje się okolicy.
- Ale... skąd? Jakim cudem aż tyle? Czyżby to...
- Tak, dobrze myślisz. Ten nekromanta, zwany chyba Cyrisoldem, co znaczy w ich mowie niosący zgubę otworzył portal do otchłani. Ilekroć uda nam się zniszczyć armię tego bękarta, kolejne zastępy wyłażą z środka.
- Na szczęście jesteśmy dość dobrze ufortyfikowani. Nie wezmą nas łatwo.
- To się może wkrótce zmienić. Jak dotąd tylko nas oblegali, ale każdy atak odpieraliśmy, lecz teraz Cyrisold wezwał wszystkie swoje wojska. A te nie składają się tylko z demonów i nieumarłych – są tam także trolle i garaki.
- Garaki? Pierwszy raz o nich słyszę.
- Garaki to specjalna odmiana goblinów, na której mroczni magowie dokonywali różne eksperymenty. W końcu udało im się je magicznie powiększyć, do rozmiarów kilkudziesięciu metrów.
- Nie wierzę. Jak z czymś takim walczyć?
- Właśnie w tym problem, są diabelnie odporne. Zabić ich w takiej postaci strasznie trudno. Gdyby jednak...
- Użyć zaklęcia pomniejszenia – dokończył Liqid – nie byłyby groźniejsze od zwykłego orka.
- Otóż to. Do tego potrzeba jednak wielkiej mocy. My zaś jesteśmy wyczerpani ciągłą obroną. Musisz nam pomóc.
-Ja? Przecież wiesz, że w chwili obecnej moje siły magiczne są dość nikłe.
- Co nie znaczy, że nie jesteś w stanie nam pomóc. Wszyscy jesteśmy w tej chwili osłabieni, ale musimy sobie poradzić. Naszym zadaniem jest zamknięcie tej bramy. Wtedy będziemy mieć jakieś szanse na pokonanie ich. A następnie zgładzimy Cyrisolda.
Wyszli na mury miasta, tam dołączył do nich Torwik.
Wojska nieprzyjaciela atakowały , zaś przeciw ni m wystąpiła grupka wojowników, stojących w równym szyku. Odpierali kolejne fale, lecz z czasem było ich coraz mniej. Cyrisold przyglądał się temu wszystkiemu ze spokojem. Ogólnie całe starcie przypominało grę w szachy – statyczna wymiana ciosów i wyczekiwanie na odpowiednią chwilę.
Nekromanta bawił się z nimi. Ta pycha go niedługo zgubi – pomyślał Liqid
- Nie wygląda to dobrze – mruknął Torwik – Brałem udział wielu już bitwach. Ten atak, to tylko odwrócenie uwagi. Chce byśmy się skoncentrowali na tej części jego wojsk, kiedy nadejdą następne.
W końcu nieumarli przestali atakować. Wycofali się, robiąc miejsce demonom.
Tymczasem do Liqida i Saturasa dołączyli pozostali magowie. Byli gotowi na kolejny ruch nekromanty. Z otchłani wychodziły kolejne kreatury. Demony czekały na rozkaz pana. Ten jednak nie nastąpił.
Nagle obrońcy poczuli, jakby trzęsła się ziemia. W oddali słychać było powolne, miarowe, acz bardzo ciężkie kroki.
- Nadchodzą – powiedział Saturas
I miał rację. Po chwili nadeszły posiłki wroga – kilkanaście trolli oraz trzy garaki, każdy kilkukrotnie większy od trolla. Potwory zaryczały, po czym przystanęły czekając na rozkaz.
Armia Vengardu składała się z kilkuset wojowników, czterech oddziałów łuczników stojących z tyłu, oraz jednego oddziału magów ognia, którzy walczyli z murów. Torwik dołączył do tych pierwszych.
Ten w końcu nadszedł – Cyris wystrzelił z dłoni kolejny magiczny pocisk – ten na szczęście zatrzymała bariera, lecz magowie ją podtrzymujący musieli stracić sporo sił.
Demony, trolle oraz garaki ruszyły. Demony szybko leciały ku stojącym naprzeciw nim wojskom Vengardu, trolle próbowały zajść ich z flanki , zaś garaki rzucały znajdowanymi głazami w barierę. Zaraz za nimi zaatakowali nieumarli.
Magowie koncentrowali siły, przygotowując się do rzucenia zaklęcia. Najpierw rozprawią się z garakami, później zamkną barierę.
Tymczasem Torwik wraz z resztą wojsk dzielnie odpierali atak – po kilku minutach walki zostało już tylko osiem trolli, demonów też było coraz mniej. Nie znaczy to, że ludzie w ogólne nie ponosili strat, bo odnosili i to spore, ale mimo to walczyli dalej. Siekali, rąbali, cieli, zwyciężali zło a wszystko w imię Innosa, za Myrthanę. Morale wojsk było ogromne – wiedzieli, że jeśli zawiodą, to koniec ludzkości będzie bliski, dlatego robili wszystko by wygrać. Największą przeszkodą był nekromanta, który ze swego demona-wierzchowca rzucał w ich kierunku potężne zaklęcia zabijając za każdym razem sporą liczbę tychże.
Garaki coraz bardziej osłabiały siły magów... Ci w końcu zebrawszy dość sił przystąpili do rytuału. Bariera zniknęła, gdyż nic nie mogło ich teraz rozpraszać. Magowie ognia stanęli w kręgu, na środku znajdował się Saturas, wokół zaś pozostali. Arcymag zaczął:
- Innosie, daj nam siłę, byśmy mogli pokonać zło. – pozostali mu zawtórowali – Walczymy w twoim imieniu, nic nie jest nas w stanie pokonać – i znów echo głosów rozniosło się po okolicy – Prowadź nas do zwycięstwa, w imię twej chwały! – w tym momencie cały krąg rozświetlił się ogniem Innosa. Ich bóg wspomógł ich, by wypełnili swój obowiązek. Liqid poczuł, jak odpływają z jego ciała siły witalne, lecz w ich miejscu pojawiła się jakaś nieznana mu dotąd siła. Poczuł cudowną błogość, potęgę i łaskę Innosa. Aż żal mu było używać tej mocy, chciał by znajdowała się w nim wiecznie, ale to było niemożliwe. Krąg rozbłysnął, po czym światło zniknęło. Rytuał się zakończył, magowie zyskali potrzebne im siły. Magowie rozproszyli się po murach i zaczęli szeptać słowa czarów. Liqid stał po lewej stronie Saturasa i miał doskonały widok na wydarzenia dziejące się na dole. Torwik wyjmował właśnie miecz z bebechu kolejnego trolla. Jego walka wyglądała, jak niezwykły taniec, biegał od wroga do wroga, zabijając każdego kilkoma ciosami miecza – demonom błyskawicznie przebijał serca, omijał ciosy trolli i zabijał od tyłu. Przypomniało mu się , że kiedyś, za czasów młodości walczył tak samo. Później, kiedy został magiem nie było już taj , jak dawniej. Owszem – walkę wręcz ćwiczył nadal, ale bycie magiem ma swoje koszty. Silne ciało stało się wątłe, miecz dwuręczny niegdyś lekki i pozwalający na rozmaite zabójcze ciosy stał się teraz dla niego kawałem zbyt ciężkiego do walki żelastwa.
Nagle tuż obok niego wybuchnął pocisk , zabijając w męczarniach kilku z magów ognia.
No, tak, odsłoniliśmy się, więc wykorzystał to – pomyślał Liqid. Po chwili z drugiej strony uderzył drugi, lecz magowie zdążyli już się przed nim obronić. Garakom skończyły się głazy do ciskania, więc zaczęły wyrywać drzewa i nimi ciskać gdzie popadnie. W dodatku ich celność była na tyle słaba, że straty przez nich wywołane były mniej-więcej równe po obu stronach.
- Gotowi? – spytał – Tak więc za Innosa! – wyciągnął ręce przed siebie, a pozostali mu zawtórowali. Nekromanta nadal atakował ich różnorakimi zaklęciami ofensywnymi, lecz w tej chwili byli zbyt potężni dla niego – wszystkie pochłaniała ich tarcza. Skierowali dłonie ku garakom, po czym opuścili je. Bestie zaczęły się drastycznie zmniejszać i po chwili były tylko zwykłymi goblinami. Kilka sekund później zginęły od strzał, które wcześniej nie czyniły im żadnej szkody.
Magowie skierowali swój wzrok ku bramie – to ona była największym kłopotem przez nią wyłaziły piekielne pomioty. To co jeszcze się tam znajdowało mało ich interesowało. Trzeba ją zamknąć, nim ośmieli się stamtąd wyjść.
- Do dzieła – powiedział Saturas. Wraz z pozostałymi magami wyszeptał kilka słów magii.
Liqid poczuł odpływającą z siebie moc, siły znów go opuszczały, lecz zrekompensował mu to widok zamykających się mrocznych wrót. Po chwili całkowicie zniknęły. Nekromanta co dziwne zachował spokój, zaprzestał atakowania magów, zamiast tego gnębił żołnierzy swymi czarami. Ci nie mogli mu nic zrobić, bo osłaniały go całe hordy zła. Ludzie zobaczywszy zamykającą się bramę krzyknęli z radości i zaczęli coraz szybciej eksterminować wrogów. Magowie również przyłączyli się do nich rzucając liczne czary, zarówno ofensywne, jak i wspomagające.
- Za Innosa – krzyczeli razem. Mimo, że został już im tylko odsetek tamtych sił, dzielnie walczyli, będąc pewnymi, że bitwa jest już dla nich wygrana.
Nie mieli jednak racji. Nagle, ledwie kilkadziesiąt sekund po zamknięciu, wrota znów się otworzyły.
Niemożliwe. Jak? Co się dzieje? Czy to koniec? – zaskoczone szepty magów dotarły do uszu Liqida.
Nekromanta zaśmiał się, ten lodowaty odgłos rozniósł się po całym polu bitwy. Żołnierze zaskoczeni i przerażeni nagle przestali walczyć. Każdy z nich przez moment wpatrywał się w niebo, jakby pytał się swego boga : „Co teraz”. Po chwili wznowili walkę, ale morale znacznie się pogorszyło.
Nekromanta wyjechał na swoim demonie przed swoje wojska i zaczął zabijać żołnierzy. Otaczała go zła aura strachu. Stojący przy nim ludzie byli niemal jak dzieci – słabi, bezbronni. A on ich mordował, śmiejąc się przy tym.
Liqid poczuł nagle, że miecz, Perła przypasana u boku stała się nagle cięższa. Wyciągnął ją z pochwy, jej klinga zalśniła dziwnym, ciemnym blaskiem. Podniósł ją, a wtedy znów stała się lżejsza. Skierowana była w kierunku otchłani. I wtedy, zobaczywszy światło w środku, takiego samego koloru, jak poświata na mieczu przypomniał sobie słowa Innosa: „Podążaj za światłem, nie tylko za światłem ognia, a dojdziesz do rozwiązania.” Zrozumiał – musi się dostać do środka otchłani.
- Muszę tam iść – krzyknął do Saturasa wskazując na wrota.
- Jak, po co? Przecież to głupota!
- Zaufaj mi. Wygramy!
- Dobrze. Niech Innos cię prowadzi.
Liqid nie chcąc tracić czasu na mozolne schodzenie w dół zeskoczył z murów, i wyszeptał „piórkospadanie”. Opadł powoli na dół, akurat obok walczącego Torwika. Wyciągnął miecz i zaczął walczyć obok niego, chociaż jego ciosy nie były takie szybkie i mocne, jak uderzenia wojownika, to jednak szło mu także dość sprawnie. Gdy w końcu udało im się oczyścić nieco przestrzeń wokół siebie powiedział do niego.
- Musze się tam dostać. To nasza jedyna szansa.
- Jak, przecież trzeba by przedrzeć się przez te całe zastępy.
- Nie wiem. Pomożesz mi?
Torwik przez chwilę się zastanawiał, po czym krzyknął do reszty walczących:
- Nie tracić nadziei! Pokażcie, że wiara jest w was silna wygramy!
Maga zaskoczyła reakcja pozostałych. Wzięli się w garść i naparli na wroga. Nieprzyjaciel zmuszony został do wycofania się.
Liqid wraz z Torwikiem pobiegli ku bramie otchłani. Zabijali demony, szkielety, zombie aż w końcu drogę zagrodził im sam Cyrisold.
- Nie przejdziecie tędy! –wrzasnął
- Taki silny w gębie jesteś? Więc walcz ze mną! – wrzasnął w odpowiedzi Torwik i mrugnął do Liqida
Nekromanta rzucił się na wojownika, pierwszy uderzył mieczem, ale wojownik zablokował go spokojnie, a następnie odbił cios i doprowadził do zwarcia. Stali tak ścierając się ze sobą, a Liqid zadziwił się potęgą swego przyjaciela. Radził sobie fantastycznie. Postanowił przejść, nim go zauważy, lecz nie zdążył – nekromanta odbił cios Torwika i podbiegł do Liqida.
- Nie przejdziesz – powtórzył tym razem szepcząc, a w jego głosie słychać było najczystszy mrok.
Wtem pomiędzy nimi nastąpił wybuch – Liqida odrzuciło nie czyniąc mu szkody, lecz Cyris upadł poparzony. To magowie postanowili pomóc swemu przyjacielowi. Liqid pobiegł ku wrotom żegnając się z Torwikiem – mogli już nigdy się nie spotkać na tym świecie. A jeśli mag utnie w otchłani, to na tamtym także nie.
Nekromanta wstał i rzucił błyskawicę ku magowi, lecz Torwik ją odbił mieczem.
- Teraz to ty nie przejdziesz – powiedział do niego wojownik. I znów starli się z sobą w śmiertelnym pojedynku.
Liqid nim wszedł do wrót (z których chwilowo na szczęście przestały wychodzić demony) zmówił krótką modlitwę do Innosa. Brzmiała ona mniej-więcej tak: „Niech stanie się to co musi, niech przeznaczenie się wypełni, panie”. Poczuł, że wracają mu częściowo dawne siły, zaś jego Perła zalśniła, tym razem ogniem Innosa. Wkroczył do środka, by zabić jednego z demonów odpowiedzialnych za zarazę.
Znalazł się w ciemnym pomieszczeniu. Zrobił kilka kroków, rzucił zaklęcie światła, lecz nic to nie pomogło. Nadal panował tu złowieszczy mrok. Nagle komnata wypełniła się światłem, lecz nie dało ono otuchy. Zobaczył otaczających go nieumarłych, demony oraz złe szkielety wojowników. Za nimi unosił się stwór wielkości Śniącego, miał cztery odnóża, skrzydła oraz głowę osadzoną na korpusie kształtu gryfa. Był to Aradok – demon, którego przyzwali nekromanci z Varantu pod przywództwem Sareka do stworzenia zarazy.
- Nareszcie się spotkaliśmy – powiedział mag – To ty przez tyle czasu odbierałeś nam nasze siły.
- Owszem, to ja Liqidzie, przybyłeś tu by mnie zgładzić. Lecz nie uda ci się to. – wskazał na niego i w tym momencie zaatakowały go bestie.
Mag zatoczył mieczem półokrąg, mówiąc przy tym „Innos jest ze mną, nic mi nie zrobicie”. I rzeczywiście, ledwo zakończył zdanie już wszystkie leżały martwe.
Zezłoszczony demon rzucił się na niego. Walczyli przez chwilę, po raz kolejny doszło do starcia dobra ze złem. Walczyli między sobą zaciekle, demon swymi mrocznymi czarami, oraz swym potężnym ciałem, Liqid magią Innosa i Perłą Varantu – magicznym mieczem, który wykuli magowie z Varantu. Walka była strasznie trudna, gdyż poddany Beliara posiadał siły wyssane magom. Ostatecznie wygrał jednak sługa Innosa, przebijając Aradokowi serce.
Demon osunął się na ziemię i po chwili jego ciało zniknęło. Kilka sekund później mag poczuł wracające do niego dawne siły, wszystkie, które go opuściły podczas trwania choroby. Nagle wyzdrowiał, znów był w stanie rzucać potężne zaklęcia. Nim zdążył sobie jednak zdać z tego sprawę zobaczył leżący na miejscu, gdzie przed chwilą zginął demon mały przedmiot. Podniósł go – była to runa- runa wizji – osoba ją odczytująca mogła usłyszeć wiadomość od twórcy jej. Liqid schował ją do torby, chcąc zbadać później i spojrzał na wrota otchłani – zamykały się. Zaczął biec w ich kierunku, zaś jego kondycja była taka jak dawniej, lecz i tak nie zdążył . Wrota zamknęły się, nim zdążył wyjść.
- Co teraz? – spytał sam siebie zrozpaczony. Myślał przez chwilę i w końcu postanowił spróbować coś zrobić – dotknął dłonią miejsca, gdzie przed chwilą była brama do świata ludzi. Wypowiedział kilka słów, nic się nie stało. Próbował dalej, lecz wciąż bez skutku. W końcu zdenerwowany wyjął miecz i uderzył nim w to miejsce. Perła wbiła się w portal pomiędzy światami, i gdy podniósł ją wyżej – powstał mały otwór, przez który wyskoczył z powrotem do Myrthany. Portal natychmiast się za nim zamknął. Liqid zobaczył Torwika walczącego wciąż z nekromantą, lecz ten był już na straconej pozycji. Rozpaczliwie odpierał szybkie ciosy wojownika, zaś ten go powoli dobijał do ziemi. Po chwili, gdy nekromanta upadł w końcu, wojownik wbił mu miecz w brzuch. Nekromanta wrzasnął i zamknął oczy. Torwik skierował wzrok ku Liqidowi i uśmiechnął się do niego. W tym momencie Cyrisold ostatkiem sił rzucił ostatnie zaklęcie – błyskawica, która poraziła Torwika odrzucając go do tyłu i zabijając . Po chwili obaj skonali.
- Żegnaj, przyjacielu - powiedział tylko i spuścił głowę, po chwili dodał – Piwo wypijemy w zaświatach.
Liqid rozejrzał się po polu walki – ostatnie demony ginęły właśnie od mieczy wojowników, strzelcy już dali sobie spokój i zbierali ciała rannych towarzyszy. Ciała zabitych demonów i nieumarłych znikały. Bitwa była wygrana. Mag ognia pochował przyjaciela i wrócił do zamku.
- A więc udało się, zwyciężyliśmy – uradował się Saturas. – Najwspanialszą wieścią jest jednak to, że znów wróciliśmy do zdrowia. Jest jednak jedna – zła wiadomość – my wyzdrowieliśmy, ale w mieście znów ona panuje. To nasz problem. Trzeba to powstrzymać, nim zaczną ginąć kolejni ludzie.
- Tak, dobrze. Ja musze już wracać do moich przyjaciół, pewnie potrzebują mnie teraz.
- Na pewno? Nie chcesz jeszcze zostać wśród nas i świętować?
- Nie, moja misja trwa. Cóż, tak więc idę, żegnaj Saturasie.
- Żegnaj Liqidzie. Pytanie tylko, jak chcesz wrócić... Nie wiesz nawet, gdzie są.
- Ale mogę użyć przeniesienia. Jest przecież z nimi Bumber, jest naznaczony przez Innosa. To wystarczy.
- Rozumiem. A więc niech Innos cię strzeże. Dokonałeś dziś wielkiego czynu.
Mag jednak nie usłyszał już tego, gdyż wymawiał słowa magii – Khas bur Innos – zakończył czar i zniknął.
Liqid pojawił się w jakiejś dziwnej jaskini. Przez chwilę rozglądał się wokół nie rozumiejąc, gdzie są jego kompani, lecz wtem usłyszał łomot w oddali. Pobiegł w tamtą stronę i w następnej części jaskini zobaczył, jak jego przyjaciele rozmawiali z jakimś człowiekiem, wyglądał na myśliwego. Obok znajdowało się ciało garaka. Liqid zaniemówił na ten widok i wtedy zauważył go ten nieznajomy.
- Hej, ty, kim jesteś? – minę miał groźną, ale pozostali patrzeli na niego ze zdziwieniem
- Liqid? – zaczął Cossack – Co się z tobą stało? Wyglądasz, jakoś inaczej.
Liqid zdał sobie sprawę, że skoro wyzdrowiał, to wygląda tak, jak dawniej.
- Jak nas tu znalazłeś – spytał Fanfilmu
- Wy go znacie? – zapytał myśliwy
- Tak, jestem ich przyjacielem. Cossacku, ja .. znów jestem zdrowy – powiedział i uśmiechnął się do reszty drużyny. Faniefilmu, to teraz nieważne. Widzę, że zabiliście garaka. Brawo wam, pytanie tylko, czemu – tu podniósł głos – do cholery nie pomniejszyliście go i zgładziliście jak normalnego goblina? – i znów się uśmiechnął i mrugnął okiem – Czasami lepiej wybierać prostsze metody, był przecież z wami Camra. Chyba, że chcieliście poćwiczyć walkę z dużymi przeciwnikami... Tak więc, co u Was? – znów był radosny, jak kiedyś.

[ Tak więc witam ponownie, także Ciebie, Taalu, ze smutkiem żegnam Morasia, cóż... Co do posta - tradycyjna kobyłka w moim wykonaniu, ale czy to źle? ;) Za wszelkie błędy przepraszam...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bumber spojrzał na swój miecz. Ostrze świeciło jasną poświatą, na klindze tańczyły małe płomyki. Ze złotych ornamentów parowała wrząca krew dopiero co ubitej bestii. Paladyn przyjrzał się uważnie goblinowi. Bestia zdechła w potwornym bólu. Nogi olbrzyma pokryte były licznymi ranami i wyżłobieniami w grubej skórze.
- Wygląda na to że mamy problem z głowy - skwitował Darsktar. - Taal, prowadź do wyjścia.
- Brawo, najemniku - rzucił Bumber. - Udało nam się pokonać bestię, nie tracąc mocy naszych mieczy.
- Tak... Nasze połączone cudeńka posiadają straszliwą siłę.
- Liqid?
W tym momencie do groty wszedł stary znajomy mag ognia.
- ... Tak więc, co u Was? – Liqid znów był radosny, jak kiedyś.
- Nie spodziewałem się, że właśnie teraz cię zobaczę – powiedział Bumber. – No już, zmywajmy się stąd. Pogadamy na zewnątrz.
- Ależ to wielkie! - wykrzyknął Budyn wdrapując się na łeb poczwary. - O, widzę wyjście!
- Taal, daleko stąd na powierzchnię?
- Dzień, może dwa drogi...
- Patrzcie na to! - Budyn wyciągnął miecz z pochwy i jednym ruchem odciął ucho leżącemu goblinowi. Powieki bestii szybko otworzyły się ukazując przekrwione ślepia.
- Budyn, uważaj!
Goblin strzepnął paladyna jednym ruchem ręki. Budyn zatrzymał się dopiero na jednej ze skalnych ścian.
- Uciekajmy!
Bestia wymachiwała ogromnymi łapskami na wszystkie strony. Próbowała wstać, jednak poranione nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Po kilku próbach cel został jednak osiągnięty. Goblin stał pewnie na swych ogromnych nogach, wypatrując w ciemności grupki ludzi.
- Co teraz zrobimy?!
- Cicho, nie widzi nas! Za ten kamień!
Całą drużyna schowała się za głazem, najprawdopodobniej oderwanym od sklepienia.
- A co z Budynem?
- Póki jest nieprzytomny, może tam leżeć. Te monstrum szuka tylko żywych...
Ogłuszający ryk wstrząsnął grotą w posadach.
- Wyraźnie się niecierpliwi.
- Stoi w miejscu, czeka na okazję do ataku.
- Ciszej tam, bo nas zauważy!
- Mam pomysł... Camra, ile zostało ci energii magicznej? Wystarczy na jakieś porządne zaklęcie?
- Nie wiem... Kulę ognia chyba jestem w stanie wyczarować.
- Fanfilmu, Cossack? A wy?
- Mi skończyły się napoje many – wyszeptał Fanfilmu.
- Masz tu dwie butelki... – Bumber wyjął zza pazuchy dwa niebieskie flakoniki.
- Ja nie używałem zaklęć – odpowiedział Cossack.
- Dobra... Zrobimy tak. Niech każdy z was przygotuje najsilniejsze zaklęcie, na jakie jest w stanie sobie pozwolić. Wycelujemy je tuż nad głowę bestii, w sklepienie.
- Nie lepiej jednak go pomniejszyć? – wtrącił się Liqid.
- Nie wiem, Liqidzie, w jaki sposób chcesz tego dokonać, ale wolałbym zawalić tą jaskinię nie pozwalając temu plugastwu na ponowne zapędzenie tu jakichś wojowników. Więc jeśli pozwolisz...
- Zaraz, czy ty chcesz zawalić te pomieszczenie?
- To chyba jedyne wyjście, prawda?
- No nie wiem... Boję się, że polegniemy tutaj z tym paskudztwem.
- Musimy zaryzykować. Najbliższe wyjście z tego pomieszczenia jest kilkanaście kroków za lewą nogą olbrzyma. Po rzuceniu zaklęcia grota z pewnością zacznie się zawalać. Musimy więc biec co sił w nogach, modląc się, żeby ani goblin, ani jakaś skała nie wgniotła nas w ziemię.
- A co z Budynem?
- Weźmiemy go po drodze... Dobra, przygotować się.
Przez kilka chwil każdy z paladynów i jeden mag ognia wypowiadali odpowiednie inkantacje. Wkrótce zaklęcia były gotowe.
- Już? Dobra. Na trzy. Raz... dwa... TRZY!
Cztery wiązki energii poszybowały w górę. Goblin zdążył tylko ujrzeć, jak wszystkie zaklęcia łączą się w jedno i uderzają w sklepienie nad jego głową. W momencie trafienia, od szczytu groty oderwał się ogromny głaz, spadając na zdezorientowanego potwora. Monstrum zachwiało się i po chwili upadło na ziemię, wzniecając tumany kurzu.
- Biegiem, grota się zawala!
Na ziemię zaczęło spadać coraz więcej głazów. Drużyna kluczyła pomiędzy nimi, starając uniknąć następnych.
- Gdzie jest ten cholerny Budyn?!
- Mam go! – Darkstar zarzucił nieprzytomnego paladyna na ramię. – W drogę!
- Tam jest wyjście!
- Szybciej!
Bumber stanął przed przejściem i wpuszczał wszystkich po kolei.
- O nie, drugi raz nie pozwolę, żebyś został ostatni – powiedział Darsktar. – Właź, bo już mnie barki bolą...
Bumber przebiegł przez dziurę w skale, zaraz po nim Darkstar wraz z Budynem. Gdy tylko przeszli, przed wejściem do groty spadł wielki głaz, blokując im drogę ucieczki.
- No cóż... Na pewno już się nie cofniemy – zaśmiał się Bumber.
Korytarzem wstrząsały uderzenia głazów.
- Pośpieszmy się, bo nie wiem ile to wytrzyma. Taal, prowadź. A w międzyczasie Liqid może nam opowiedzieć, co słychać w stolicy. Prawda, magu?

[ Tak teraz patrzę i widzę, że mój post jest jak pchła w porównaniu z tym Liqida. No nic, w tym momecnie niestety nie stać mnie na więcej. Wyjeżdzam na tydzień i mam nadzieję, ze jak wrócę, to będę miał baaardzo dużo do czytania w tym wątku. :) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal prowadził drużynę przez ciasne korytarze jaskini. Spotkanie z magiem wyraźnie rozradowało jego towarzyszy. Przywitań i opowieści nie było końca. Myśliwego niezbyt interesowały opowiadania maga. Jednak historia o stolicy mogła dać wiele do zrozumienia. Taal wiedział, że mieszkańcy pustyni wierzą, lub wierzyli w Beliara i to jemu, a nie Innosowi oddawali cześć. Nekromanci to przecież słudzy Beliara! Czy w takim wypadku podróż na pustynie jest sensowna i co ważniejsze bezpieczna? Myśli te towarzyszyły Taalowi dość długo. Rozmyślał też o tym co widział w jaskini, podczas walki z , jak twierdził mag "gorakiem". Drużyna posiadała potężne moce, z którymi on-słaby myśliwy nie mógł się nawet równać. Co może ciągnąć tak potężnych bohaterów w stronę pustyni? Może ta zaraza, o której wspominali wieśniacy, a może coś zupełnie innego, coś zupełnie potężniejszego niż to co widzieli w jaskini. Taal odczuł ból w żebrach. Uderzenie giganta wciąż bolało. I tak to cud, że jeszcze żył. Mógł skończyć tak jak ten najemnik, pod skałą. Myśliwy podszedł do nowego towarzysza.
- Witaj, nazywam się Taal - mężczyzna uścisną dłoń maga - pomagam wydostać się twoim przyjaciołom na powierzchnię. Jestem myśliwym i na zgodę reszty przyłączyłem się do drużyny.
- Na imię mi liqid, jestem magiem- odrzekł - miło mi cię poznać.
Taal znów wyprzedził drużynę i szedł na czele pochodu. Spojrzał na swoją szablę. Była tylko kawałkiem żelastwa w porównaniu do mieczy paladyna i najemnika.
-Może kiedyś i ja będę tak silny jak oni? Może i ja będę dzierżył taką broń? Kto wie, jednak na razie mam zamiar podążać z nimi. Być może umrę lub stanie się jeszcze coś gorszego? Cokolwiek się stanie pójdę z nimi i niech się dzieję wola bogów! Będzie to kolejny rozdział w książce zwanej "moje życie"- pomyślał Taal i uśmiechną się, jednak na krótko bo przypomniał sobie o bardzo ważnej rzecz- przecież to tu. To tu kiedyś mieszkałem. Niedaleko wyjścia znajdowała się moja wioska! Gdy tylko wyjdziemy, w czasie postoju pójdę tam i pomodlę się za duszę mojej rodziny.
Nałożył kaptur, wyją fajkę i zaczął palić własnej roboty miodowo-bagienny tytoń, puszczają przy tym kółeczka z dymu. Słyszał ciągle biegnąca za jego pleców rozmowę towarzyszy. Podszedł do niego Cossack.
- Co palisz ? - zpytał
- Tytoń, chcesz trochę?
-Jasne- odpowiedział paladyn, po chwili trzymający fajkę nabitą tytoniem.
Następnie obaj szli na czele, w ustach trzymając fajki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ostatnim wspomnieniem Budyna przed ogłuszeniem była jego młodość, dzieciństwo. Czuł, że się obudził, ale był gdzie indziej, był znacznie młodszy, wyglądał na 10, może 12 lat. Stał na rynku swojej rodzinnej wsi, koło Myrthany.
Spojrzał na swoje ręce, nogi. Pozbawione były owłosienia. Szybko dotknął twarzy. Nie mógł uwierzyć. Wszystkie oznaki starzenia się znikły. Jego skóra, niegdyś twarda i sucha, stała się teraz delikatna i miękka. O mało co nie upadł. Podtrzymał go pewien starzec.
- Uważaj chłopczyku. Nic Ci nie dolega?
- Nic proszę Pana, dziękuję.
- Uważaj na siebie...
Budyn patrzył się na mężczyznę, jakby go już znał. Odwrócił się napięcie i pobiegł w stronę głównej uliczki. Pamiętał dokładnie, tutaj garncarz Burt wyrabiał sprzedawał swoje wyroby, tam dalej sprzedawca oferował najświeższe towary, a jeszcze dalej siedział lichwiarz s swoim wygodnym, czerwonym fotelu.
Automatycznie sięgnął do kieszeni i znalazł w niej 2 złote monety. Podbiegł do sprzedawcy i poprosił go o pajdę chleba z serem i szynką. Zapłacił i ruszył dalej. Niegdyś jadał takie kanapki codziennie, przed tym jak wyruszył do stolicy. Skręcił w prawo i zauważył, że znalazł się na progu swojego dawnego domu. Zajrzał do środka i ujrzał matkę, piekącą chleb i ojca siedzącego przy jakiś starych mapach. Kątem oka ojciec go dostrzegł.
- Synu! Jesteś! Choć zobacz, to są rzeczy, dzięki którymi Twój tato zarabia. O zobacz, tu jest plan stolicy, tu naszego, a tutaj całego znanego nam świata.
Podniósł mapę i coś z niej wypadło. Był to medalion.
- Chciałem o tym Ci jeszcze powiedzieć, synku. Pewien starzec ofiarował mi go za skromną pomoc. Teraz ja ofiaruję go Tobie.
Budyn wziął medalion, poszedł na górę i schował go do skrytki. Wnet usłyszał ryki i rogi wojenne. To orkowie nacierali na miasteczko. Matka szybko zabrała go do piwnicy, a ojciec wyciągnął miecz, tylko to ujrzał Budyn. Słyszał ponad to cięcia i jęki. Po kilku godzinach wyszli z ukrycia. Wszędzie było pełno krwi i niewielu ocalałych.
Nagle znów świat zawirował i Budyn stał się młodzieńcem, na oko 20-letnim. Jego wioska zamieniła się w ufortyfikowany przyczółek. Wszędzie było pełno żołnierzy, a za murami swoje obozowiska rozbili orkowie. Chwilę stał jak wryty, potem usłyszał bardzo znajomy krzyk.
- Rusz du**! Orkowie atakują, a ty się opier***??!! Do roboty.
Wojak był nawet zadowolony, że wreszcie poznaje głos. Był to porucznik Stesh. Dowodził kilkoma oddziałami Straży Miejskiej w jego rodzinnej wsi po ataku orków. Budyn dołączył do grupy. Otworzono wrota i fala orków zaczęła się wlewać do miasta. Strażnik siekał i ciął. Wiedział, że to jedyny sposób (dyplomacja+ork=śmierć).
Po skończonej bitwie wszyscy zasiedli przy ognisku i rozprawiali. Bohater bardzo się cieszył, nawet porucznik był lekko pijany i zadowolony ze swoich żołnierzy. Po chwili zwrócił się do przyszłego paladyna.
- Obudź się wreszcie! Myślisz, że będę Cię całą drogę niósł?!
Paladyn ocknął się i spojrzał na osobę, którą okazał się Cossack.
- Co, co ty tu robisz?
- Co ja tu robię?? O Innosie, co ja tu robię?!
Budyn wstał i rozejrzał się. Wreszcie zrozumiał, że to był sen, chociaż chyba musiał z kimś o nim porozmawiać. Ściągnął swój plecak i wziął dwa amulety do ręki.
- Skąd je masz?- spytał się Cossack?
- Moja sprawa, chyba, że umiesz mi ją wyjaśnić?
- Raczej nie- odpowiedział.
Wojownik schował amulety i postanowił, że powie o tym komuś kiedy indziej....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal szedł dalej. Dawno już wypalił fajkę i mógł zająć przemyśleniami

*

Taal urodził się w małej wiosce, ojciec uczył go polować i poruszać się w lesie. Chłopiec rósł i uczył się szybko by wraz z dniem swych 18 urodzin myślał, że świat stoi przed nim otworem, że nic nie może go powstrzymać. Nie mógł wtedy wiedzieć jak bardzo się myli.Następnego dni wioska została zniszczona przez patrol orków. Zginąl wtedy jego ojciec, matka i brat. On sam przeżył tylko dzięki temu, że był szybki, na tyle by uciekać przed orkami w las. Dwa tygodnie błąkał się po dziczy i myślał o zemście, o straszliwej zemście na orkach. Na farmie na, którą trafił pracował ciężko, dorabiając sobie na polowaniach i sprzedaży skór. Za zarobione pieniądze uczył się walki mieczem.Po czterech latach spędzonych na farmie Taal wyruszył w swe strony uzbrojony w miecz, łuk i mnóstwo gniewu, który narastał w nim od tylu lat. Miejsce, które dawniej było jego domem było teraz wypaloną ziemią i kilkoma ruinami budynków. Po zobaczeniu tego obrazu chęć zemsty w myśliwym osiągnęła punkt kulminacyjny. Szukał długo kilka dni lub tygodni sam nie wiedział lecz w końcu znalazł. Kilka prymitywnych chat orków pięknie rozjaśniało niebo tej nocy, a swąd pieczonego mięsa, wiatr niósł po całej okolicy.Po zabiciu orków łowca stracił sens życia. To czym się kierował, jego marzenie spełniło się i nie wiedział co miał dalej robić.Powędrował do Trelis i osiadł tam na dość długo. Pił i zastanawiał się co ma robić dalej, po co ma żyć. W czasie jednej z rozrób w karczmie, Taal przypadkowo uderzył o jeden raz za dużo i zabił właściciela oberży. Wyjęty spod prawa jeszcze tego samego dnia spakował się i wyruszył w góry.Cały rok mieszkał w swym namiocie w górach. Polował na liczną zwierzynę i badał górskie szlaki. Spokojne życie dawało mu się we znaki, aż pewnego ranka podczas wędrówki spostrzegł śldy stóp prowadzące do jaskini goblinów.

[ To historia wprowadzająca mojego bohatera, mogłem ją dać na początku, ale cóż...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Liqid. Widzę, że wyzdrowiałeś. To dobrze, mamy jeden problem z głowy, czyż nie? Czy może znowu przewidziałeś jakąś niemiłą niespodziankę? - zaśmiał się Fanfilmu. - No więc dobrze, że jesteś. Masz dużo do opowiadania. A ten... Ta garaka, czy jak to, to co to jest? Potwór okropny... A, i mam nadzieję, że tak źle z nami nie jest, skoro bestii nie zmniejszyliśmy to widocznie się nie dało. Choć ja o tym nie pomyślałem... Ale ja nie jestem magiem! No nic... Skoro już tu jesteśmy, może powinniśmy zwiedzić tę jaskinię? Takie garaki to chyba nie w każdej grocie rezydują, więc chyba mogę przypuszczać, że ta jaskinia jest wyjątkowa? Bo tutaj już się nic nie wali, te dwa korytarze chyba można zwiedzić. Zresztą - trzeba odpocząć. Chętnie zwiedzę tę grotę. A wy rozpalcie ognisko, niech się Liqid wstrzyma za swoją opowieścią. Bywajcie! Niedługo wracam.
Kompani udali się za Taalem do wyjścia, a Fanfilmu wyruszył do pierwszego korytarza. Był bardziej zadbany niż ten obok. Wyjął swoją broń i powoli ruszył do przodu. Nie zapalił pochodni, bo - ku jego ogromnemu zaskoczeniu - w suficie były magiczne kryształy, umieszczane tylko w najświętszych miejscach. Przemknęło mu nawet przez myśl, żeby trochę pokopać kilofem, ale szybko porzucił tę myśl. Po kilku krokach zobaczył ogromną salę, która przypominała mu...
- A niech mnie... Kto tu żył? Kim byli nasi przodkowie...?
Przypomniała mu się świątynia, którą miał okazję zwiedzić - o ile dobrze pamiętał - podczas wyprawy ze stolicy. Tej, do której prowadziło wejście ukryte w ziemi.
Rozmyślania przerwała kula ognia, którą został trafiony. Goblińscy szamani go zobaczyli. Walka nie przypominała potyczki, lecz egzekucję. Paladyn przebiegł na ukos w stronę szamanów tak, by żaden pocisk nie mógł go trafić. Potem pierwszym dwóm stworom obciął głowy, ich ciała rzucił w kolejnego stworka. Biedaczek przewrócił się, a potem został zabity ciosem w tył głowy. Zostały jeszcze dwa gobliny - te Fanfilmu pokonał cięciami na oślep. Przy tym cały czas biegał, żeby utrudnić szamanom trafienie w paladyna. Gdy je pokonał, wrócił do penetracji świątyni.
Samo pomieszczenie było wielkie, ale o wiele bardziej zadbane niż tamto, które zwiedził wcześniej. Tu wszystkim zajmowały się gobliny, jak widać z całkiem niezłym skutkiem. Wszystko było dobrze oświetlone kryształami, nie było pajęczyn, zastanawiały go jednak szczątki ludzkie, które nie pasowały do tutejszego porządku. Pomyślał, że to są pewnie ciała tych, którzy zostali złożeni w ofierze bogowi, w którego wierzyli mieszkający w tej grocie ludzie.
Ołtarz pozostawił sobie na koniec. Zaczął od podniesień, które były porozmieszczane po kątach pomieszczenia. Na pierwszym stała jakaś figurka, jednak była bardzo zniszczona i na dodatek przytwierdzona do podłoża. Na drugim i trzecim nie było nic. Zaś na czwartym paladyn znalazł kamień... Ten również mu coś przypominał.
- No tak, takie coś dostałem od tego kupca w Tepetl, który się bił ze strażnikiem. To jest chyba kamień teleportacyjny.
Gdy nie znalazł nic więcej, podszedł do ołtarza w centrum sali. Tam z kolei zobaczył identyczną figurkę, jednak mniejszą i w doskonałym stanie. Podniósł ją...
Zatrzęsło się, huknęło, a potem wszystko ucichło. Nie na długo jednak. Chwilę potem paladyn usłyszał przeraźliwy pisk, a szkielety powstały z ziemi. Wiele, bardzo wiele szkieletów. Fanfilmu popędził do przyjaciół. Tam też byli ożywieńcy, kompani już z nimi walczyli.
- Uciekamy czy walczymy?! - spytał kusznik, stojąc z wyciągniętym mieczem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid opowiedział przyjaciołom o przygodzie jaką przeżył. O oblężeniu Vengardu, stolicy, serca Myrthany przez siły nekromantów. O portalu, z którego wychodziły kolejne zastępy nieumarłych i demonie go zamieszkującym - potężnym Aradoku, który sprzymierzył się z Varanckimi nekromantami, by stworzyć chorobę. Ogólnie patrząc na to teraz, z perspektywy czasu był przekonany, że niemal zawsze słudzy Innosa będą wygrywać ze złem. To już było po prostu regułą i nie mógłby zrozumieć, gdyby było inaczej. Przecież Władca Ognia był z nimi, więc nic nie mogło ich pokonać. Bo dobro zawsze odnosi ostateczne zwycięstwo...
Śmiał się i dowcipkował razem z resztą, dawno nie był tak wesoły, jak teraz. Oto przecież wszystkie jego cierpienia skończyły się, znów był Liqidem, magiem ognia o nieprzeciętnych umiejętnościach. Tak zatęsknił za tym uczuciem, a teraz ono wróciło. To było cudowne, poczuć ten dreszcz, gdy magia krążyła we krwi, gdy po opuszkach palców przebiegały iskierki magii, kiedy słowa magii mogły swobodnie pojawiać się na ustach.
Później wysłuchał historię Taala, nowego członka ich zespołu. Bo to, że na dłuższy czas ich ścieżki życia będą biegnąć obok siebie już wiedział. Ogólnie przeszłość Taala była tak podobna do ich przeszłości... Każdy z nich kogoś tracił, później się za nią mścił, by następnie błąkać się bez celu, lub oddać konkretnemu, wypełniającemu puste życie zadaniu. Cóż, wojna z orkami miała swe żniwo, ginęło wiele osób, więc nic dziwnego, że tyle dzieci pozostawało bez rodziców. Smutne, ale prawdziwe.
W pewnym momencie podczas dalszej wędrówki Liqid, który szedł z przodu, tuż obok Taala, z którym dyskutował na temat myślistwa [ciekawiło go to niezmiernie, a Taal bardzo chętnie mu opowiadał o tym] nagle zatrzymał się, obrócił na pięcie i zaczął liczyć wszystkich członków drużyny. Wskazywał tak kilka razy na każdego, nie rozumiejąc czegoś i w końcu spytał:
- Zaraz, coś mi tu nie pasuje. Gdzie jest Moraś?
Pozostali spojrzeli na siebie z niemym smutkiem. Przez chwilę nie wiedzieli co powiedzieć, w końcu Fanfilmu zaczął:
-Liqidzie, Moraś, on... - urwał, lecz natychmiast dokończył zdanie Darkstar
- Nie żyje - powiedział spokojnie - Zabił go ten, jak go nazywasz "gorak". Trudno.
Liqid upadł na kolana, zaś po jego policzku spłynęła jedna łza. Bardzo się z najemnikiem przyjaźnili, lecz ten teraz odszedł. W sumie z drużyny, do której dołączył na początku zostali tylko Fanfilmu, Bumber oraz Darkstar. Tylko trzech, a było ich więcej. Kolejny odszedł. Oby to był już koniec, niech więcej osób ich nie opuszcza.
- Wszystko w porządku? - spytał Bumber
- Tak, już tak. - mag starł łzę rękawem - Chodźmy dalej.

W pewnym momencie Fanfilmu opuścił ich na chwilę i wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ziemia zaczęła drżeć, a po chwili zaczęli spod niej wychodzić ożywieńcy.
- Co się dzieje? - spytał Budyn
- Nie wiem. - odparł Angabar - Ale musimy to coś zabić, nim ono zabije nas.
Rozproszyli się i zaczęli walczyć z szkieletami. Liqid walczył na zmianę magią i mieczem, to rozcinając kościotrupa na pół, to spalając innego kulą ognia. Po chwili dobiegł do nich paladyn. Trzymał wyciągnięty miecz, czyli także wiedział, że są w niebezpieczeństwie.
- Uciekamy czy walczymy?!
- Walczymy - odpowiedzieli chórem. I zaczęła się bitka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szkielety były dla myśliwego niezbyt wymagającym przeciwnikiem. Jednak odpadała walka za pomocą łuk gdyż strzały po prostu przelatywały pomiędzy kośćmi, a poza tym trudno mu było trafiać szablą w przeciwników.
- Czyżby to o czym opowiadał liqid dotarło aż tutaj? - dziwił się Taal, ścinając przy okazji głowę kościejowi z dwuręcznym mieczem. - Na szczęście mamy tu magów i paladynów, oni cały czas ćwiczą walkę ze sługami Beliara.
Mężczyzna zobaczył przed sobą roślejszego przeciwnika ubranego w zbroję i dzierżącego miecz. Szybkim piruetem unikną cięcia znad głowy, a potem wyskoczył mając zamiar przeciąć kościotrupa na pół. Musiał trafić...Nie trafił. A dokładnie trafił, tylko że w zasłonę przeciwnika, który już szykował się do kontrataku. Miał do tego dobrą okazję, ponieważ cios myśliwego był za mocny i jego broń odbiła się od miecza przeciwnika. Taal uniknął ciosu z biodra odskakując w prawo, a zaraz po tym jak poczuł ścianę jaskini pod nogą, odbił się i próbował przebić się dołem pod fintą przeciwnika. Nie pomyślał tylko o tym, że wróg wykona najprostszą rzecz jaką mógł zrobić. Myśliwy poczuł pięść trupa na twarzy i zaraz po tym upadł na ziemię. Zobaczył unoszący się nad nim dwuręczny miecz. Rozejrzał się. Szabla leżała dwa metry dalej. Unikając niechybnej śmierci Taal wyją strzałę, przeturlał się unikając ciosu, wyskoczył i wbił grot w oczodół umarlaka. Zdezorientowany przeciwnik nie zauważył jak myśliwy podnosi broń ścinając przy tym dwóch innych truposzy, a następnie pędzi w jego stronę, by jednym , czystym cięciem pozbawić kościotrupa głowy. Potem Taal walczył dalej pozbawiając innych umarlaków głów. Nie zauważył jednego z przeciwników zmierzającego ku niemu z uniesioną bronią. Byłby to koniec myśliwego gdyby nie pomoc najemnika, który za pomocą swej halabardy powstrzymał trupa.
- Dzięki - powiedział zdyszany Taal odwracając się w stronę Darkstara- wielkie dzięki.
-Nie ma za co - odpowiedział wojownik
Walka trwała w najlepsze, a drużyna nie miała zamiaru ustępować kilku kościotrupom. Nie po walce z gorakiem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid systematycznie pokonywał kolejne truposze, aż w końcu zmęczony wycofał się na drugą linię i stamtąd wspomagał przyjaciół czarami oraz ciskał nieznaną wcześniej pozostałym członkom drużyny bronią. Były to małe, owalne dyski, do których przyczepione były zatrute lub magicznie zaklęte ostrza. Miały one ten niezwykły atrybut, że trafiwszy wroga wracały do dłoni rzucającego, dzięki czemu nie były bronią jednorazową, jak strzały, czy rzutki (popularnie używane przez skrytobójców). Były to miraki, broń produkowana przez mieszkańców Varantu, którą mag kupił kilka tygodni wcześniej od jakiegoś z tamtejszych kupców (za dość wysoką cenę, lecz to akurat nie było aż tak ważne) i zachował sobie na specjalną okazję, taką, jak ta. Liqid rzucał nimi z wprawą, choć brakowało mu jeszcze nieco celności, przez co czasami zamiast trafić, odbijały się od opancerzenia i wracały spadając na ziemię. Mimo to efekt był niesamowity - ledwo moment po trafieniu szkieletów, te rozsypywały się. Był to efekt zaklęcia neutralizacji ożywienia, który zawierało kilka z nich. Pozostałe, które trzymał w torbie miały inne właściwości, jak choćby podpalenie, czy uśpienie, lecz te na nieumarłych nie działały.
Drużyna z mozołem przebijała się przez kolejne grupy szkieletów. W pierwszej linii walczyli Bumber, Cossack oraz Darkstar, od boku chronili ich Angabar, Fanfilmu oraz Budyn, z tyłu Taal z łukiem oraz Camra i Liqid używających mocy, na jakie pozwalało im bycie magiem. Bez trudu radzili sobie z niezbyt inteligentnymi szkieletami, lecz te miały przewagę liczebną (ale i tak jakościowo przegrywały).
Po kilkunastu minutach walki kościotrupy zmieniły taktykę i postanowiły zaflankować drużynę. Liqid nie mógł już rzucać dyskami, gdyż co chwila wpadał na niego jakiś rządny krwi szkielet uzbrojony w stary, zardzewiały miecz. Na to też był jednak przyszykowany - umocował dyski na specjalnych zaczepach założonych na rękawy tuniki i wymachiwał nimi, niczym sztyletami. Owszem, miał drobne kłopoty z blokowaniem ciosów, lecz wystarczyło nieco zręczności oraz jedno dobre zaklęcie, by po chwili na ziemi leżał spory stos kości.
- Ileż można? - spytał w końcu zmęczony - Czy znajdował się tu cmentarz jakiejś cywilizacji, że aż tak dużo tego jest?
- Coś w tym stylu - odpowiedział Fanfilmu
Liqid znudzony wyjął Perłę i zaczął sobie torować drogę wśród szkieletów kierując się ku paladynowi. Uderzenie za uderzeniem, kolejne szkielety padały pod jego mieczem. Wykonywał szybkie, proste cięcia, a następnie rozcinał przeciwników na kilka części. Krok, po kroku zbliżał się do Fanafilmu, lecz szkieletów pojawiało się coraz więcej i miał coraz większe problemy przebić się przez zastępy głupich, ale nie najgorzej walczących przeciwników. Nagle pojawił się przed nim kościotrup dwukrotnie większy od pozostałych, wyglądał, jakby dwóch złączono w jednego - miał nawet dwie czaszki. W kościstych dłoniach (a było ich cztery) trzymał półtoraręczne miecze. Uśmiechnął się ponuro, o ile coś takiego potrafi się uśmiechnąć, po prostu wyszczerzył swe brudne od ziemi, z której wychodził zębiska. Zaatakował maga. Liqid z trudem zablokował trzy uderzenia naraz, lecz nie był w stanie odeprzeć czwartego. Został powalony na ziemię, kościotrup stanął przed nim i uniósł jedną z rąk.
Liqid szybko wypowiedział zaklęcie, po chwili z jego dłoni wystrzelił błękitny promień, który trafił w kierującą się ku niemu rękę. Została zamrożona. Kościotrup spróbował ją podnieść, lecz nie udało mu się i ten moment wykorzystał mag. Podniósł swój miecz i machnął nim, odcinając oponentowi dwie (w tym jedną zamrożoną) ręce. Tym samym odsłonił się, kościotrup zaatakował. Liqid starał się zablokować uderzenie drugim ramieniem, ale nie udało mu się to. Trysnęła krew, mag jęknął, z trudem powstrzymując krzyk. Obrócił miecz i pchnął, lecz wróg był na to przygotowany i odskoczył, po czym ponowił atak. Liqid blokował mieczem, lecz sił brakowało mu coraz bardziej. Nie mógł rzucić zaklęcia - do tego trzeba skupienia, a teraz nie był w stanie skoncentrować się. Oddychając coraz ciężej zawołał:
- Może mi ktoś pomóc?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Może! - odkrzyknął uradowany Fanfilmu. Uradowany oczywiście był możliwością pomocy przyjacielowi. Liqid był już dość blisko paladyna, więc ten nie miał problemy z dojściem i unieszkodliwieniem kościotrupa.
Fanfilmu radził sobie dość dobrze ze szkieletami. Przez całe życie, odkąd zobaczył pierwszego ożywieńca zastanawiał się, kiedy te potwory umierają (a pierwszego ożywieńca zobaczył chyba podczas jednej z walk, jeszcze podczas wojny, gdy orkowy szaman przyzwał Armię Ciemności. Paladyn miał przyjemność zestrzelić tego orkowego dowódcę ze swojej - jeszcze wtedy nowej - kuszy, której szczątki leżą w tej grocie pod wielkimi głazami). Przecież nie mają mózgu, bez którego ludzie nie mogą żyć. Słyszał opowieść, że te stwory są przyzywane, a moc, której użyto do ich przywołania, jest potem używana przez szkielety do "życia". W takim razie czemu po ucięciu czaszki (bo o głowie mówić w tym przypadku nie można) szkielety "umierają"?
"To nie dla mnie" - pomyślał, gdy już stracił nadzieje na rozwiązanie zagadki. Nie był magiem, więc tak naprawdę to go nie interesuje. Jako że nie zanosiło się na bardzo trudną walkę, kusznik postanowił nieco pobawić się bronią. Podniósł ją nad głowę, trzymając obiema rękami, by potem uderzyć z obrotu. Ciął nisko, ale bardzo mocno. Jeden ze szkieletów został pozbawiony miednicy, która roztrzaskała się o ścianę. Zadowolony z efektu wypróbował cios jeszcze raz. Kolejny cel jednak w porę odskoczył do tyłu, więc miecz tylko musnął któreś z żeber. Ożywieniec już atakował, więc Fanfilmu szybko uderzył - trzymając miecz już w jednej ręce - w przeciwną stronę. Szkielet wrócił tam, gdzie jeszcze przed chwilą był, czyli u swojego boga. To nie był koniec eksperymentów z bronią. Kusznik podszedł do Cossacka.
- Pożycz kuszę. I jeden bełt. Wystarczy mi.
- Wystarczy na pokonanie tej armii?
- Wystarczy na zostawienie pamiątki po naszej drużynie.
Fanfilmu zdjął kuszę z pleców Cossacka i wyjął jeden bełt. Naciągnął ją bardziej, niż było to przewidziane, lecz na szczęście nic złego się nie stało. Nie mógł wybrać odpowiedniego celu, gdyż żaden ożywieniec nie patrzył w jego stronę. Podniósł jakąś czaszkę z ziemi i rzucił nią w stwora. Ten zaczął biec w jego stronę, ale nie dobiegł. Bełt z ogromną prędkością trafił go w czoło. Czaszka została "zdjęta" z kręgosłupa i wylądowała pod ścianą z na wpół wbitą strzałą - jak większość nieświadomych mieszkańców królestwa nazywała bełty. Miał cichą nadzieję, że nawet wbije się w skałę, która stała z tyłu, lecz wiedział, że to po prostu niemożliwe.
- Nie wyszedłem z wprawy! Ach, z przyjemnością poczekam do momentu, kiedy staniemy na pustyni i będę mógł wreszcie kupić kuszę. Do ataku! - zakrzyknął wyciągając kolejny bełt z kołczanu Cossacka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kolejna walka ze zgrają tępych istot. Najpierw gobliny, teraz ożywieńcy... Co będzie dalej? Smok?! powiedział sobie w duchu Angabar uderzając w biodro kościotrupa, który z chrzęstem upadł na ziemię. Szkielety nie były trudnym przeciwnikiem, jednak podobnie jak w przypadku goblinów posiadałey niemałą przewagę liczebną nad drużyną, która co trzeba przyznać radziła sobie nadzwyczaj dobrze z wycinaniem kolejnych nieumarłych. Najemnik przyglądał się kątem oka walce myśliwego. Wyglądała ona dosyć efektownie, aczkolwiek widać było, że Taal chyba nie walczł na żadnej wojnie. Taki styl walki nie sprawdziłby się z silniejszym przeciwnikiem, jednak narazie mógł walczyć jak chciał. Wojownik znowu czepiał się "nowego". Sam nie wiedział czemu ma wzglądem niego taki stosunek, ale nie ufał mu zbytnio. Halabardnik dostrzegł, że do myśliwego zbliża się jeden z umarlaków z uniesioną bronią i z silnym postanowieniem ucięcia głowy łucznikowi. Początkowo Angabar nic nie zrobił sądząc że jego kompan zobaczył tego przeciwnika, ale gdy okazało się, że jest inaczej począł biec w stronę kamrata potrącając po drodze jakiegoś kościeja. Angabar zamachnał się halabardą [tak to właśnie ja Angabar mam halabardę, a nie Darkstar ;P] i niemalże zmiótł wroga z powierzchni ziemi.
- Dzięki - powiedział zdyszany Taal odwracając się w stronę Angabara- wielkie dzięki.
-Nie ma za co - odpowiedział wojownik i ruszył w stronę kolejnego wroga. Halabardnika zaintrygowała istota która zraniła Liqida. Nie miał pojęcia skąd biorą się takie monstra, ale domyślał się, że to pewnie eksperymenty jakiegoś nekromanty przywróciły do życia takie plugastwo. Miał tylko nadzieję, że nie ma tego czegoś więcej bo walka mogłaby być o wiele trudniejsza...choć wcale by mu to nie przeszkadzało. Mimo walki z przerośniętym goblinem Angabar nie odczówał zbyt dużego zmęczenia.
Wojownik posługiwał się swoją bronią niczym kosą, zcinając z nóg kolejnych nieumarłych. Nie zapowiadało się na przegraną drużyny w tym starci...No chyba, że teraz przyjdzie im walczyć z jakimś ogromnym ożywieńcem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pomimo ogromnego wysiłku drużyny, ożywieńców było nadal całkiem sporo. Darkstar wraz z Bumber i Cossackiem walczył w pierwszym szeregu. Walka nie sprawiała dużo problemów, ale każdy w końcu kiedyś się zmęczy...może poza Bumberem, który posiadał ogromną moc od Innosa.
-Camra, spróbuj uleczyć Liqida, mocno oberwał- krzyknął Fanfilmu.
-Nie ma sprawy

Darkstar właśnie odsyłał z powrotem do piekła parę szkieletów, kiedy spostrzegł, że te zdechlaki zaczynają okrążać drużynę.
-Taal! Wyprowadź nas stąd, nie możemy tu dłużej tkwić. Idź przodem, będziemy ciebie osłaniać.
Myśliwy posłuchał najemnika i wysunął się naprzód. Wybraniec Adanosa obserwował go od dłuższego czasu.Na początku uważał go za szpiega rebeliantów, ale po dłuższych przemyśleniach uznał że to zwykły,zagubiony myśliwy, który miał szczęście(albo nieszczęście, biorąc pod uwagę jego oznaki paniki podczas walk w jaskini) natrafić na drużynę.
Najemnik zastanawiał się,czy przypadkiem ktoś nie nasłał tych trupów... być może to tylko jakieś pozostałości po pewnych nekromantach,ale kto wie? Może ktoś nie życzy sobie,aby drużyna wyszła cało z tej wyprawy, ktoś...
-Arghghh!!!! Moja dłoń!- wykrzyknął najemnik.
Jeden ze szkieletów dosyć poważnie go ranił. Oczywiście zaraz został przemieniony w stertę kości.
-Ostatnio chyba trochę za dużo myślę...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

(...) Nekromancja - sztuka magii i mocy magicznej trudna do jakiegokolwiek zakwalifikowania. Wiadomo bowiem, że energia magiczna pochodzi od odpowiedniego bóstwa, a jej oznaką są rzeczy i zjawiska trudne do racjonalnego wyjaśnienia. Człowiek stworzony przez Innosa od początku był wyżej postawiony od innych żywych istot. Adanos i wieczny ogień, chcieli stworzyć istotę, która tak naprawdę sama zdecyduje kim będzie. Przez swoje czyny może zrównać się nawet z bogami, wynosząc się na wyżyny własnych możliwości, jakie daje im śmiertelne ciało i nieśmiertelna dusza. Ogólnie rzecz mówiąc istota ludzka jest rzeźbiarzem, który rzeźbi swój byt i swoją godność. Z całą pewnością do pierwszej grupy takich ludzi można zaliczyć magów, parających się mocą żywiołów ognia i wody. Kapłani Innosa i Adanosa otrzymali swój "dar" w nagrodę za śmiałe i nieraz karkołomne czyny, które były oznaką wiary, dobra i miłosierdzia. Jak zatem wyjaśnić nekromancję? Magię, która powstała od samego początku, jako źródło zazdrości Beliara o dokonania jego braci? Moc, która przyzywa istoty do życia po śmierci, jest nie tyle odrażająca i poniżająca, co podła i niezrozumiała. Gniew, zło, trwoga i groza, która zawarta jest w mrocznej energii omamia ciała poległych istot i zmusza je do czynów strasznych i niegodnych. Niestety my ludzie, jesteśmy tylko pionkami w grze bogów i choć mamy jakiś wpływ na to co się stanie, to nadal jesteśmy w dużym stopniu zależni od potęgi i nieprzewidywalności przeznaczenia...

("Kroniki magii i spraw z nią powiązanych" - Saturas, arcymag kręgu wody.)

Odkąd drużyna pokonała Śniącego wiele się zmieniło. Cossack wiele nad tym dumał i sam nie wiedział dlaczego myśli, co myśli. Według majora cały ten okres, od kiedy panuje zaraza, jest swoistym błądzeniem we mgle. Podróżą bez jasno określonego celu, która tak naprawdę prowadzi do nikąd. Tyle osób zginęło, tyle cierpienia i niczym nieuzasadnionych mąk. Tylko czy tak naprawdę coś się zmieni za miesiąc, rok, wiele lat? Czy tak naprawdę cała drużyna nie została naznaczona "piętnem" walki ze złem i występkiem? To nie może być przypadek - bogowie od zawsze kierowali losem ludzi i ze ich pomocą wynosili ich na piedestały, jak i strącali do najniższych poziomów degeneracji. Robili to jednak tylko w obliczu wyraźnej postawy człowieka. Ludzie mają wybór i od tego wyboru zależy jakie będzie ich życie. Najwyraźniej cała drużyna nieświadomie postawiła "kropkę nad i" i tym samym całe ich życie odwróciło się do góry nogami...

Wybrańcy kierowali się na Varant. Właśnie... Co to za kraina? Niewiele można się o niej dowiedzieć w Myrtanie, nie mówiąc już o Nordmarze. Bardowie bardzo niechętnie przekazują jakiekolwiek informacje na jej temat. Wiadomo jednak kilka interesujących rzeczy. Przede wszystkim Varant, to kraina o silnie zhierarchizowanym podziale społeczeństwa. Niewolnictwo chyba nigdy nie było tam zakazane, co więcej wielu Asasynów (obok Koczowników - rdzennych mieszkańców tej pustynnej ziemi), specjalizuje się w zdobywaniu kolejnych darmowych rąk do pracy. Ich zachowanie może budzić pewną dozę niesmaku i rozgoryczenia u nie - miejscowych, ale tak było, jest i będzie - nic tego nie zmieni. Co się zaś tyczy Koczowników? Jest to lud stale przenoszący się na inne tereny, jak wskazuje na to ich nazwa. Z reguły łączą się w niewielkie skupiska, na czele których stoją wybrani przywódcy. Wspólnemu bytowi Asasynów i Koczowników od zawsze towarzyszyły niezliczone waśnie, spięcia i walki. Być może jest to spowodowane faktem, że obydwie grupy charakteryzują się znacznie przerośniętą ambicją i chęcią posiadania władzy, co jak wiadomo nigdy nie przynosi dobrych konsekwencji...
Jest jeszcze jeden znaczący powód, który jakby "izoluje" tę krainę od reszty ziem centralnych, wchodzących w skład królestwa ludzi. Chodzi tu oczywiście o wiarę w Beliara i ogromną władzę tamtejszych czarnych magów. Tak naprawdę nie wiadomo dlaczego, akurat Beliar. Prawdopodobnie, choć informacja ta pochodzi ze źródeł raczej niepewnych, wpływ na to poniekąd mogli mieć orkowie, zasiedlający niegdyś tereny nieznane ludziom. No, ale to już inna historia...

- O cholera! - zawył Darkstar.
- Co jest?! - zawtórował mu major.
- Ci przeklęci ożywieńcy, szlag normalnie człowieka trafia, kiedy atakuje stertę połączonych kości - dopowiedział, ucinając kolejne "kończyny". - Mam tylko nadzieję, że w końcu wydostaniemy się z tej groty!
Cossack bez żadnych skrupułów pożyczył Fanowifilmu swoją kuszę. Wiedział bowiem, że kto jak kto, ale on o wiele lepiej poradzi sobie z tym orężem. Przynajmniej do czasu pozyskania nowej broni.
- Liqid! Za tobą! - krzyknął Bumber.
Mag ognia zręcznym uchyleniem się, uniknął tępego uderzenia kościotrupa. Walka trwała dalej i nic nie zapowiadało jej rychłego zakończenia. Nagle przez głowę Cossacka przeszła kolejna myśl. Uzupełnij czym prędzej swoje zapasy energii magicznej. Nie myślał nad konsekwencjami swojego wyboru. Tak naprawdę rzadko czarował w ostatnim czasie i nie wiedział czy czasem i go nie dopadnie to dziwne choróbsko, jakie długo trapiło Liqida.
- Będzie co ma być - Innosie daj mi siły.

Po chwili Cossack wyjął runę zniszczenia zła. Skupił w sobie całą moc, zaś z jego dłoni zaczęły się "sączyć" złote płomienie magii. Paladyn czym prędzej skierował dłonie na klingę swojego miecza. Jako, że oręż miał magiczne właściwości i dodatkowo pokropiony był krwią czarnych trolli, to chętnie przyjął "kolejny podarunek". Nagle ku oczom walczących miecz Cossacka zajaśniał blaskiem, oświetlając miejsce jatki. Od teraz oręż był zaklęty świętą mocą Innosa, pochodzącą z najpotężniejszej runy, jaką miał major i jaką był w stanie opanować. Działanie to jednak znacznie nadwątliło jego zdolności magiczne, toteż nie mógł się póki co posługiwać magią.
- Do ataku!
Major rzucił się w szeregi oponentów. Klinga ostrza świeciła majestatycznym blaskiem, zostawiając za sobą strumienie mocy magicznej. Kościotrupy padały w tempie iście zastraszającym. Towarzysze, widząc to zdarzenie, czym, prędzej dołączyli się do majora, szlachtując przy tym kolejne zastępy nieumarłych sług.
Niestety magia runiczna, choć potężna, jest niezbyt trwała. Oręż majora stopniowo zaczął tracić blask. Magia stopniowo z niego ulatywała.
- Niech to szlag! - krzyknął Cossack. - Liqid!
- Tak?
- Spójrz szybko na te swoje rzutki czy miraki. Spróbuj zrobić to samo, co ja, tylko że z bełtami Fanafilmu. Wykończmy te stwory magią!
Liqid czym prędzej zabrał się za wykonywanie prośby Cossacka. Spojrzał na swoje rzutki, pomruczał coś pod nosem i z przedmiotów uleciało co nieco magicznej energii. Następnie mag wykonał tajemnicze gesty, rozpostarł ramiona i z skierował opuszki palców na bełty. One również zajaśniały magiczną energią.
- Faniefilmu! Szybko, bełty są teraz zaklęte mocą zniszczenia ożywieńców. Strzelaj! Strzelaj ile wlezie z imieniem Innosa na ustach i niech twój gniew wstrząśnie ziemią w posadach! Niech Beliar przekona się, że nie wygra tej walki z nami! Nie, nie tym razem! - major cały czas darł się w wniebogłosy, będąc w transie. Szlachtował kolejnych przeciwników, przedzierając się tym samym coraz bardziej w głąb groty. Być może wpływ na to miał tytoń, sporządzony przez Taala. Zaiste tajemniczy był z niego towarzysz. Kto wie, być może nie raz zaskoczy jeszcze drużynę?
Drużyna walczyła dalej. Angabar ciął bezradnych oponentów swoją ogromną halabardą. Bumber wykonywał cięcia z niezmiernie piękną gracją. Fanfilmu strzelał bełtami we wszystkich kierunkach. Camra postanowił zamienić się w lwa. Nie robił tego chyba od czasu pokonania Śniacego. Oprzytomniały już Budyn walczył ramię w ramię z resztą towarzyszy. Liqid, będący w pełni sił, tak jak dawniej, miotał zaklęciami we wszystkich kierunkach, nie pozostawiając przeciwnikom choćby cienia szansy. Darkstar wykonywał cięcia, pchnięcia i zamachy swoim ostrzem Adanosa. Taal atakował szablą.

Zwycięstwo było już przesądzone...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Jeszcze nam tu sterty rozpadającego się gówna brakowało... – rzucił cicho podirytowany Bumber, patrząc na nacierającą hordę ożywieńców.
Paladyn nie miał problemów z unieszkodliwieniem wrogów. Jego miecz posiadał silne właściwości magiczne, dodatkowo potęgowane przy walce z pomiotami zła. Dlatego też większość umarlaków rozpadała się po jednym dotknięciu ostrza. Tylko niektóre ze szkieletów, te noszące mocniejsze zbroje, wytrzymywały dwa, góra trzy ciosy. Na nic jednak były wysiłki całej drużyny – czarowanie oręża, bełtów, zaklęcia i walka mieczem – gdy wrogów z każdą chwilą robiło się coraz więcej.
Bumber wyjął szybkim ruchem ręki błękitną buteleczkę przytwierdzoną do pozłacanego pasa, odkorkował ją i opróżnił zawartość. Poczuł jak energia magiczna dociera do każdego zakamarka jego ciała.
- Teraz się zabawimy...
Paladyn odskoczył do tyłu, chowając się za walczących przyjaciół. Wbił miecz w skałę pod nogami, lekko przyklęknął i rozłożył ręce.
- Mimannrum har fimnum... – wypowiedział cicho inkantację, a w całym korytarzu zrobiło się przeraźliwie jasno. Nagle, pomiędzy zastępami nacierających ożywieńców, pojawił się ogień, szybko przybierający człowiecze kształty.
- Oto stoi przed wami Żywiołak Wiecznego Ognia. Powinien mam znacznie pomóc...
Stworzenie wyglądało jak palący się mężczyzna. Czarną skórę pokrywał pomarańczowy ogień. Nie czekając długo, żywiołak spojrzał na swą prawą rękę, w której pojawił się długi strumień ognia – miecz. Oszołomione umarlaki przez chwilę stały i patrzyły na wyczyny przywołanego stwora. W tym czasie żywiołak ciął w kościeje, zręcznie unikając ich ciosów. Zardzewiałe miecze po prostu topiły się przy zetknięciu z żywym ogniem.
- Wam tez się podoba, co? – rzucił z uśmiechem Bumber. - No dalej, wykorzystajmy efekt zaskoczenia. Zaraz poślemy te plugastwa z powrotem do piachu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Widok golema, który powstał przed obliczem Bumbera wprawił Cossacka w spore zakłopotanie. Major już wcześniej odrobinę zazdrościł mu darów, jakie otrzymał od Innosa, lecz z każdym dniem, z każdym nieziemskim gestem owe uczucie narastało...
- Innosie wybacz mi ten akt niesubordynacji, dobrze wiem, że sprawiedliwie obdarzasz każdego z nas swymi wspaniałymi mocami. Choć wiem, że nie powinienem tak myśleć, to jednak błagałbym cię wieczysty ogniu o odrobinę dodatkowej mocy. Przecież dzięki temu lepiej walczyłbym ze sługami zła. Dzięki twemu podarkowi jeszcze lepiej, doskonalej i godniej mógłbym nieść innym Twoje słowa i wolę oraz bronić twej wiary wśród innowierców...
Oczywistym był fakt, że majora tak naprawdę zżerała pycha i zazdrość. Jednak czy paladyn nie jest tylko człowiekiem? Nie obce mu są przecież wszelkie uczucia, które dosięgają każdą inną ludzką istotę...
Żywiołak rzeczywiście był piękny. Masywna postawa i ciało przepełnione magiczną energią. Korpus jakby żywcem wzięty ze sporego źródła lawy, niewielkie pęcherze pojawiające się na gorejącym ciele. Konstrukt [istota przyzwana za pomocą magii, nie będąca jednak ożywieńcem - vide żywiołak] oświecał całe sklepienie i miotał kule ognia we wszystkich przeciwników. Nie czuł strachu czy trwogi. Wykonywał posłusznie polecenia swego stwórcy. Żywiołak niszczył szkielety, zaś bohaterowie powoli przesuwali się wgłąb groty...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid machał mieczem, tym razem trzymając go w drugiej dłoni. Mimo leczniczego zaklęcia Camry rana nadal bolała, lecz nie wypływała już z niej krew. Bez problemu mógłby zrobić sobie opatrunek z ziół, dzięki któremu zagoiłaby się dość szybko, lecz teraz nie było na to czasu. Szkielety hurtowo wpadały pod ostrze, nie dając możliwości na chwilę odsapnięcia. Nie mógł nawet w tej chwili korzystać z zaklęć, gdyż oddalenie się na wystarczającą odległość było niemożliwe. Nieumarli dobrze czuli się tylko w zwarciu, choć i tam nie wytrzymywali więcej niż średnio sześć sekund. Wystarczyły dwa ciosy, ewentualnie finta dla zmylenia i pchnięcie by trupy rozsypały się na elementy składowe. Na posadzkach walało ich się coraz więcej, zaś wojownicy co chwila się o nie potykali, odsłaniając, co mogłoby mieć tragiczne skutki. Oczywiście, gdyby przeciwnicy lepiej walczyli i potrafili wykorzystać każdy popełniony błąd. Nieważne, jakimi wielkimi wojownikami były kiedyś te ciała - teraz to tylko kupa kości, sterta mączki kostnej, którą eksterminuje się szybciej, niż trwa wypicie jednego eliksiru. Każdy z członków drużyny był w świetnej formie, dlatego sprawnie przebijali się przez te tłumy.
Pozostaje tylko pytanie - dokąd zmierzali. Oczywiście do wyjścia, ale gdzie to jest? Wszystkie komnaty były do siebie podobne - brak w nich było jakichkolwiek elementów różniących. Gdyby nie Taal z pewnością zabłądziliby - on jeden dobrze znał okolicę, chociaż także myśliwy nie rozumiał, co się do cholery dzieje, czemu są atakowani i skąd się bierze tylu nieumarłych. Fanfilmu napomniał coś o jakiejś dawnej cywilizacji i figurce.
Nie mogą walczyć bez końca. Kiedyś, nieważne czy za dwie godziny czy pół dnia zabraknie im sił, wtedy zginą. Na razie stosowali tylko taktykę agresywnej obrony - odpierali ataki, niszcząc wroga, ale ten zalewał ich bez końca. Opcje są dwie - albo będą uciekać do wyjścia, albo skierują się do miejsca, gdzie był paladyn. To tam jest epicentrum tego wszystkiego. W którą stronę? Jeśli wyjdą w końcu z tej przeklętej jaskini, której mag kompletnie nie znał, gdyż teleportował się w jej środku będą bezpieczni, lecz nie rozwiążą zagadki. Bo musi w tym miejscu jakaś być, mimo, że cały czas walczyli to wokoło rozpościerała się atmosfera tajemniczości. W chwili obecnej psuło ją to i owo, czyli istoty zabijające mimo faktu, że same są od dawna martwe, lecz i tak czuło się jakąś nieznaną siłę. Magiczną, złą, ukrytą...
W pewnym momencie Bumber dał pokaz jednej z umiejętności, jakiej nauczył się zapewne od Innosa. Przywołał żywiołaka, żywiołaka ognia! Liqid pierwszy raz zobaczył coś takiego i niezwykle się zadziwił. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z żywiołakami, oczywiście poza smokami żywiołów, ale one się nie liczą. Niezwykłe, istota przepełniona magią, ucieleśnienie mocy Innosa. Starał się przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek natknął się na wzmiankę o tych stworzeniach. Nigdy! Nigdy nie słyszał o czymś takim, wątpił nawet ,czy jeden z arcymagów ognia posiadali jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Widać Innos ma wciąż przed nimi pełno tajemnic. Ciekawe jednak, że zechciał się podzielić niektórymi z nich z paladynem, nie zaś z magami, którzy byli przecież bliżej niego. Może to dlatego, że domeną magów są słowa, a paladynów czyny? Żywiołak Wiecznego Ognia -jak nazwał go Bumber siał spustoszenie wśród szkieletów. Spalał kościste ciała jednym uderzeniem miecza, jednym podmuchem z swych bebechów. Po jakimś czasie nieumarli zaczęli go unikać, lecz nie na wiele to się zdało. Żywiołak niszczył każdego wroga, z którym miał do czynienia.
Liqid także postanowił się nieco "rozerwać" i urządził pokaz błękitnego ognia, dużo potężniejszego od tego zwykłego. Zamiast rozpadać się po uderzeniu w cel leciał dalej, nie spalał, lecz wręcz spopielał - był dużo gorętszy od zwykłego ognia. Tego Bumber nie potrafiłby dokonać - pocieszał się. Takie zaklęcia potrafili rzucać tylko wysokopoziomowi magowie, inni nie mieli nawet procentów umiejętności do tego potrzebnych. Rzucał tymi niebieskimi kulami, zaś trafione nimi szkielety po prostu parowały. Niezwykle kontrastowały z żywiołakiem, czerwień i błękit, różne postacie ognia, obie zabójcze, obie pochodzące od Innosa. Szli i szli, lecz w końcu Liqid zrozumiał, że póki nie wrócą do miejsca, skąd przybył Fanfilmu nie będą mieć spokoju. Tam jest coś ważnego.
- Musimy wracać - krzyknął - Wróćmy do tej komnaty, inaczej będziemy tak walczyć bez końca.
- Ciekawe, jak chcesz to zrobić - mruknął zdenerwowany Darkstar, rozbijając w puch kolejnego wroga
Liqid spojrzał na Bumbera i spytał go - Użyczysz mi swego żywiołaka?
- Co chcesz zrobić?
- Zobaczysz.
- No, dobra. Ale uważaj, jego moc jest dużo większa, niż myślisz.
Mag nie odpowiedział, tylko wskazał na golema. Ten podszedł do niego, pozostali zaś otoczyli ich, by zapewnić im osłonę. Liqid przez chwilę szeptał coś przed żywiołakiem i wykonywał skomplikowane gesty, ten zaś zaczął zmieniać kolor. Ognista (w dosłownym tego słowa znaczeniu) czerwień przybrała ciemniejszy, karminowy kolor, by po chwili stać się zielona, błękitna i w końcu z powrotem czerwona. Cała reszta osłaniała ich.
- Odsuńcie się - krzyknął Liqid. Cała reszta zrobiła to wyczuwając zdenerwowanie w głosie maga.
Liqid wyciągnął dłonie przed siebie. Żywiołak zaczął się zmniejszać. Po chwili zniknął całkowicie. W dłoniach maga zaczęła się zaś formować kula ognia, miała ona jednak dużo intensywniejszy kolor od zwykłych.
- Inno, kassa, dnai - rzekł Liqid. Kula wystrzeliła, przeistaczając się w promień. Wszystkie szkielety znajdujące się w okolicy zostały zniszczone, nie zostało z nich nic. Liqid otarł pot z czoła i rzekł:
- Przepraszam Bumberze za żywiołaka,ale na chwilę mamy spokój. Teraz idźmy.
Ruszyli, jednak zgodnie z prośbą maga w stronę tajemniczej komnaty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W chwilę po wyparowaniu wszystkich ożywieńców wśród drużyny nastała cisza, przerwana ripostą majora:
- Oj Liqid, tobie też w głowie ciągłe pokazy pirotechniczne, hehe - może by tak chwycić w dłonie Perłę i zacząć używać trochę tego ostrza co? - Cossack "puścił oczko" do kapłana ognia. - My tam Darkstar nie potrzebujemy takich fajerwerków, nie?
- A co, nie ma to jak ściśnięcie klingi ostrza i potężny zamach rozrywający ciała przeciwników. Nie ma to jak ostra klinga miecza, przecinająca bebechy jak masło. O tak...
- Tu się zgadzamy - major zwrócił się do wybrańca Adanosa. - Lecz magia też jest przydatna, nie ma co.

Cała dziewiątka ruszała dalej. Grota była zaiste iście monumentalna. Potężne i wysoko położone sklepienie okraszone dodatkowo posągami jakichś mitycznych stworów. Tak naprawdę nikt nie wiedział co też, lub kogo też mogą przestawiać. Nawet Liqid, który studiował starożytne księgi i pochłaniał je z prędkością zębacza, polującego na ścierwojady. W tym momencie głównym celem śmiałków było dojście i dotrzymanie kroku Fanowifilmu. Z pewnością te tajemnicze figurki są kluczem do rozwiązania zagadki i wydostania się z tego przeklętego miejsca...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Ciemno coś tutaj. Nic kompletnie nie widać!
- Bo nie ma tu wcale światła. Dziwne. Wcześniej zapalaliśmy te pochodnie.
- Wiatr zawiał i zgasły...
- Oczywiście. Wiatr w jaskini. Dobre sobie.
- Dobra, spokojnie. Choć, Camro, rozpalimy tu nieco. - wyciągnęli dłonie. Przez kilka sekund słychać było słowa w nieznanym reszcie, magicznym języku, po czym ciemność ustąpiła. Na dłoniach obu magów spoczywały małe kule ognia, które następnie zabłysnęły i przeistoczyły się w świetliki. Poszybowały do górę i rozświetliły całą okolicę. Teraz dokładnie widzieli komnatę, w której się znajdowali. Najdziwniejszym było to, że nie było żadnych śladów po przeciwnikach - tymczasem wcześniej roiło tu się od szkieletów. Co się stało z kośćmi? Przecież nie mogły zniknąć tak po prostu, a wcześniej walało ich się tu co niemiara. Wiedzieli dobrze o tym, bo to dzięki nim panował tu wcześniej taki "bałagan". A teraz czysto. Coś dziwnie tutaj jest. Jak nic będą musieli rozwiązać jakąś większą zagadkę. A misja główna czeka...
Sala - bo nie była to zwyczajna grota, ktoś lub coś wyrzeźbiło ją własnymi rękoma, lub jak kto woli kilofami - była ogromna. Sklepienie bardzo wysokie, na tyle duże, że średniej wielkości gorak mógł się po niej swobodnie poruszać. Mimo to nie było jakichkolwiek śladów na przebywanie w tym miejscu jakiegoś. Czuło się także atmosferę tajemnicy, mającej chyba dziesiątki albo nawet setki lat i czekającej, by ją wreszcie rozwiązać. Każdy z bohaterów wiedział też, że w tym miejscu musiało mieć miejsce jakieś złe wydarzenie. Nie bez kozery znaleźli się tutaj - jak nic było im przeznaczone zakończyć cierpienia i tułaczkę dusz tutaj się znajdujących. Były tutaj i mimo, iż oko ludzkie ich nie widziało, ani ucho nie słyszało, to udawało im się jednak oddziaływać na śmiertelników. Może właśnie przez owo pomieszczenie. Na ścianach - gładkich niczym ostrze wychodzące spod ręki mistrza kowalskiego namalowane były jakieś dziwne symbole. Tak, były to dobre określenie. Teraz - zamazane, w żaden sposób nie dało się ich odczytać. Nawet nie próbowali tego uczynić. Kto wie, jakie treści mogły zawierać, ale teraz są one raczej sprawą umarłych. Żywi wolą nie wtrącać się w ich sprawy,lecz i tak zbyt często to robią - chodzi oczywiście o nekromantów - by mieć spokój od nich. Sama komnata wyglądała na niemal całkowicie pustą, tylko przy jednej ze ścian znajdował się piedestał, na którym stały cztery ołtarze. To stamtąd paladyn wziął te "fanty".
- I co teraz? - spytał Bumber - Tak, jak chciałeś Liqidzie jesteśmy tutaj. A teraz?
- Rozejrzyjmy się tutaj. Faniefilmu, z którego z ołtarzy wziąłeś figurkę?
Paladyn w odpowiedzi wskazał na ten znajdujący się pośrodku. Był największy, wykonany z lepszego materiału niż pozostałe - kamienne. Ten był marmurowy, z domieszką jakiejś innej skały. Mniejsza o to. Jeden szczegół jeszcze przykuł uwagę Liqida. Marmur jest zwyczajowo biały, tymczasem ten był czarny, czarny niczym szaty sługów Beliara. Kolor zła i śmierci... Wyróżniała się na nim także powiększona kopia figurki.
Liqid, Fanfilmu oraz Bumber zaczęli przyglądać się ołtarzom. Mag podzielił się z nimi swymi spostrzeżeniami, obaj paladynowie w odpowiedzi skinęli głowami. Pozostali rozproszyli się - Camra starał się pojąć, co mogły oznaczać te znaki, Cossack i Darkstar rozglądali się ponuro dookoła, po chwili wyciągnęli miecze i zaczęli udawać, że walczą. Taal szukał śladów, zaś Angabar oraz Budyn krążyli wokół reszty, niczym strażnicy patrolujący zamek króla.
- Co teraz - spytał Fanfilmu
- Zapewne nasz mag powie nam teraz, co się tutaj działo. - rzekł Bumber - Ja także wyczuwam tę pradawną mroczną moc, którą przesiąknięte jest to miejsce.
- Wszystko w swoim czasie. Faniefilmu, podaj mi tę figurkę. - paladyn wyjął ją z jednej z sakiew i podał magowi. Liqid otarł ją z kurzu. Przedstawiała ona humanoidalną istotę, przysłoniętą pofałdowanymi szatami. W dłoni trzymała długi kostur, zakończony symbolem. Symbolem Beliara. - Mroczny mag. - rzekł Liqid
- Czyli w tym miejscu odbywały się jakieś obrzędy nekromanckie?
- Bardzo prawdopodobne. To wyjaśniałoby obecność tych szkieletów. Jako ochrona, ochrona tajemnicy mrocznych magów.
- Czy nie sądzisz, że same szkielety, nawet w hurtowej ilości to dość kiepski sposób na zabezpieczenie czegokolwiek?
- Obyś nie wykrakał. Kto wie, Bumberze. Lepiej bądźmy czujni.
- A tak w ogóle to po kiego my tu łazimy, zamiast iść do tej Bragi? - spytał Darkstar, który zakończył walkę z paladynem. Oczywiście zremisowali, żaden z nich nie był w stanie, a może po prostu nie miał ochoty przebić się przez osłonę przeciwnika.
- Dlatego Darkstarze, że możemy tu znaleźć wskazówki dotyczące naszego zadania. Czyli odnalezienia Sareka. - odpowiedział mag.
Nastała cisza. Przez kilka następnych minut wszyscy członkowie drużyny starali się coś znaleźć interesującego w tym pomieszczeniu. W pewnym momencie Camra, który cały czas analizował tekst zawołał Liqida. Mag podszedł do drugiego sługi Innosa.
- Zobacz, - zaczął Camra - ten fragment zawiera część historii nekromantów. Jako jedyny jest na tyle wyraźny, by dało się odczytać. Niestety, ja nie jestem w stanie zrozumieć jego całości. Może ty mógłbyś?
Liqid przyjrzał się zapiskom. Symbole były mu dziwnie znane, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Pismo rzeczywiście było mu znane, od góry proste, z dołu zakrzywione znaki graficzne, kojarzyły mu się z pobytem na wyspach południowych. W końcu sobie przypomniał - to tam miał do czynienia z jedną z mantr-zaklęć nekromantów. Brzmiała ona mniej - więcej "Sa rasisha texm, le Teh shes Isa . Pyg mor tagrh'' or mnt". I znajdowała się także tutaj - na początku, jako wstęp. Liqid zaczął tłumaczyć:
- My, słudzy ciemności korzystając z potęgi Beliara niezwyciężonego, wzywamy do siebie wszystkie złe duchy. Przybądźcie do nas istoty śmierci, chaosu, zarazy oraz demony z wszystkich kręgów piekieł i wspomóżcie nas w naszej mrocznej misji. Niech - tu urwał, nie mogąc przeczytać na głos przekleństwa skierowanego do Innosa. Kaszlnął i czytał dalej pomijając tamto zdanie - Myśmy zwycięzcy, niech mord idzie za nami i zbiera to, cośmy zostawili mu po zwycięstwie. Wspomóżcie nas : nieumarli i wampiry, sukkuby, strzygi, ogniste czarty, zjawy oraz złowrogie smoki. W tym oto rytuale połączymy naszą moc fizyczną i astralną z siłą Beliara , i przeklętymi przez nas żywotami ludzi, robactwa leżącego u naszych stóp (chodziło tu zapewne o wymordowanych mieszkańców tych jaskiń), by otrzymać nieskończoną łaskę naszego pana. Dzięki temu będziemy mogli pokonać całe dobro, by świat opanował Beliar. Niech ten symbol naszej siły, będzie symbolem końca świata, i niech wkroczy w otchłań ciemności. - tu tekst się urywał.
Wszyscy stali w milczeniu i zastanawiali się nas sensem tych słów. Nikt z nich prawdopodobnie niechciałby tego wysłuchiwać, lecz w tej sytuacji było to koniecznością.
- Jakieś propozycje? - spytał Bumber
- Może zniszczyć tą figurkę - zaproponował Angabar
- Albo położyć ją tam, gdzie była. - dodał Cossack
- Nie, to chyba zły pomysł - odpowiedział Liqid - Muszę ją dokładniej zbadać. Dajcie mi chwilę.
Przyjaciele zaczęli rozmawiać ze sobą , Fanfilmu wyjął bukłak z winem i dał każdemu po łyku na wzmocnienie, zaś Liqid usiadł i przez chwilę medytował, po czym przyjrzał się figurce ze wszystkich stron. Wyczuwał w niej zaklętą niewielką moc magiczną, podobnie jak w większym oryginale spoczywającym na ołtarzu. Spojrzał na jej spód. Był tam wyrzeźbiony napis, który we wspólnej mowie brzmiał: "Oto klucz do bramy, zaś brat jego bramą klucza". Olśniło go. Wstał i podbiegł do ołtarza. Rzucił tylko jeszcze do pozostałych:
- Miejcie baczenie. Kto wie, jakie licho zaraz nas spotka.
- Spokojnie. Nie zapominaj, że wiele złego już nas spotkało i każde z nich pokonaliśmy. - zaśmiał się Cossack
Liqid podszedł do większej figurki. Tak, jak się spodziewał, z tyłu miała wyżłobienie, chronione oczywiście magicznym zabezpieczeniem , było ono jednak na tyle proste, że bez trudu je złamał. Ukazała sie szczelina, która idealnie pasowała do kształtu figurki. Bez namysłu włożył ją do środka.
Przez chwilę panował spokój, lecz po chwili pomieszczenie zatrzęsło się. Ołtarze błysnęły i po chwili wyleciały z nich promienie odpowiednio koloru
czarnego, czerwonego niebieskiego i znów czarnego. Metafora - dobro i równowaga w potrzasku mroku. Promienie połączyły się i uformowały krąg. Po chwili wyszedł z niego demon , a dokładniej biała zjawa. Rozległ się szept, bardzo głośny szept, pochodzący od tej istoty.
- Kto śmie zakłócać czuwanie mroku? Kto zbudził mnie, Bearhilna, stróża pierwszej siedziby nekromantów.
- Coś dużo tych demonów ostatnio - warknął Bumber - Aż za dużo.
Bearhiln nie zwrócił uwagi. Zaczął latać dookoła komnaty. Spod ziemi wypełzło kilka tuzinów szkieletów, tym razem większych i lepiej uzbrojonych - miały pełen pancerz i porządne miecze w dłoniach. Do tego pośród nich znajdowało się kilku kościeji-magów.
- Demonie - zwrócił się do niego Liqid w języku nekromantów. Istota odwróciła się do niego. - Przyszliśmy cię zgładzić - powiedział bez ogródek tym razem w języku ludzi.
- A więc to wy? Wy, ci, którzy pokonali śniącego, postanowiliście zakończyć mój żywot. Nie uda wam się to. - poszybował do góry. Zaczął zbierać siły i uformował się w fizyczną postać. Miał kształt półhumanoida-półskorpiona. Otoczony przez swych poddanych zaczął szarżę. I tym samym kolejną, śmiertelną walkę.
[ Tak więc kolejna walka ale ostatnia na jakiś czas. Tak na rozruch, bo ostatnio kiepsko coś - pewnie przez te ferie. Styl walki wroga możecie stworzyć sami. Fanfilmu przez jakiś czas może być nieobecny, dlatego ja go zastępuję.
Postarajcie się jednak, proszę wziąć w garść i pisać więcej, ok? Pozdrawiam]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Angabar nigdy nie bał się zadnych demonów. Kiedy ktoś w dzieciństwie próbował go nastraszyć w taki sposób, że z jego szafy wyłoni się jakiś diabel najemnik niewiele sobie z tego robił. Jednak z niczym nie da się porownać tego co stanęlo na przeiw drużynie. Zło niemalże w czystej postaci. Bearhiln był naprawdę przerażający. Tlów miał ludzki. Nagi, dobrze umięśniony tors i twarz nie wyrażająca żadnych uczuć. No może poza uwielbieniem dla swojego Pana, Beliara. Demon miał w ręku włócznie z czarnym drzewcem i grotem z jakiegoś rdzawegometalu którego wojownik nie umiał rozpoznać. Jednak prawdziwy strach budził "odwłok" czarnego skorpiona.
Kompania chyba nie miała ochoty walczyć z takim przeciwnikiem, który był otoczony dodatkowo armią szkieletów. Angabar nareszcie ocknął się z letargu i stwierdzil, że nie ma sensu zabijać wpierw wszystkich nieumarłych. Po pierwsze, demon pewnie znow ożywiłby swoje martwe sługi. Po drugie, byćmoże gdyby Bearhiln zginął, jego podwładni także by zginęli.. Mężczyzna zaczął więc torować sobie drogę do demona, jednak to nie okazało się takie łatwe. Umarlaki były o wiele lepiej uzbrojone nież te, z ktorymi drużyna walczyła wcześniej. Miały pelne zbroje, a także bronie najwyższej jakości. Halabarda jednak także była solidnym orężem więc jako tako radziła sobie ze zbrojami kościeji. Najemnik zamachnął się, celując w bok żywego trupa. Po tym ataku zbroja nieprzyjaciela wygieła się w miejscu ktore trafił mężczyzna, jednak nieumarły nic nie robił sobie z obrażeń zadanych przez wojownika. Angabar musial ratować się od cięcia mieczem, zdobionym na rękojeści jakimiś dziwnymi symbolami uskokiem w bok. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe zadanie. Zbroja płytowa i zmęczone mięśnie po długiej walce znacznie spowolniły halabardnika mimo to udało mu się uniknąc uderzenia. Wojownik wyprowadził kontrę, atakując bok napastnika. ten próbował zablokować ten cios, ale jego siła nie pozwolila na to. Pancerz umarlaka skruszył się w miejscu uderzenia. To oslabienie wykożystał najemnik atakując w bark. Umarła ręka poturlała się po posadze komnaty. Kosciej został uśmiercony. Ponownie...
Teraz Angabar chciał skupić się na Bearhilnie. Najemnik nie zwracał uwagi na sługusow demona, biegł tylko w stronę ich pana. Gdy już stanąl na przeciwko monstrum halabardnik ciął w odnóża. Potror jednak z dziecinną łatwoscią sparował ten cios broniąc się trzewcem włóczni. Byla to niezwykła broń skoro nie uległa pod naporem halabardy Angabara. W międzyczasie Darkstar postanowił zajść bastię od tyłu. Nie można bylo odmówić takiej taktyce sprytu. Gdyby nie to, że na przeciw wybrańca Adanosa stanął...ogon poczwary, ta walka moglaby byćmoże być już wygrana. A tak, najemnicy atakowali demona z tyłu i przodu, a on jakby od niechcenia bronil się przed ich ciosami, na szczęście nie atakując...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować