Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

Taal popatrzył na upadającego Bumbera. Podbiegł do niego i zaczął cucić go wodą z wiadra. Jednak na nic się to zdało, a gdy myśliwy usłyszał krzyk dziecka porzucił nieprzytomnego przyjaciela i pobiegł w stronę domostwa. Był bez zbroi i ciężkich szat, nie miał też broni co czyniło go najzręczniejszym członkiem kompanii. Przeskoczył nad płonącą krokwią tarasującą wejście i wbiegł do holu. Piruetami unikał spadających, płonących desek i nasłuchiwał głosów. W końcu z krzyków wywnioskował, że kobieta znajduje się w kuchni, a dziecko na piętrze. Nie mógł ratować dziecka, gdyż schody zawaliły się. Wbiegł do obszernego pokoju. widział tam palące się łóżka, firanki i mały stolik na, którym leżała sakiewka. Przezorność w tej chwili przegrała z chciwością. Skoczył ku stolikowi, jednak potknął się o krzesło i legł na podłogę. Odwrócił się i zobaczył spadającą na niego krokiew. Przeturlał się w bok, jednak mimo to kawał drewna oparzył mu ramię. Taal jęknął z bólu, a chwilę potem wstał, porwał mieszek i wbiegł do kuchni. Zobaczył skuloną w rogu kobietę. Podszedł do niej chwycił ją za rękę i zaprowadził ostrożnie do wyjścia. Wyszli przez drzwi. kobieta wpadła w ramiona męża szlochając i prosząc o uratowanie dziecka. Myśliwy krzyknął do Liqida.
-tam na górze jest dziecko, ale schody się zawaliły. Mógłbyś użyć magii?
Po tych słowach padł obok Bumbera i zaczął przemywać oparzone ramie wodą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Dobra, teraz miarka się przebrała... Rozumiem, że można nie mieć czasu. Rozumiem, że są ważniejsze sprawy do zrobienia. Ale czy tak ciężko jest napisać JEDNEGO posta dziennie?! 15 minut to chyba nie wieczność, prawda? Niech Ci bardziej "doświadczeni" gracze spojrzą na Taala - chłopak przewyższa was wszystkich o głowę. Bo wie, że przynależność do gry, to nie tylko przyjemność, ale też OBOWIĄZEK. Ktoś tu myśli, że gra może istnieć bez pisania postów? Tylko pogratulować... Może po prostu wystosujmy prośbę do moderatorów i zamknijmy ten wątek? Skoro i tak nikomu nie chce się grać... Liqid może i nie potrafi odpowiednio zachęcić was do gry, ale się stara. I ja się staram, Taal także. Może czas to uszanować i napisać cokolwiek? Pozostawiam to waszym sumieniom... i proszę o zwiększenie frekwencji. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Walka z demonem naprawdę była iście karkołomnym wyczynem. Nie dlatego, że był wymagającym przeciwnikiem. Tak naprawdę nie był on wrogiem, gdyż żaden z bohaterów nie mógł go pokonać. Po prostu nie było to im przeznaczone. Jak jednak można wytłumaczyć fakt, że istota tak potężna dosłownie wyparowała w oka mgnieniu w wyniku "akcji" Saturasa? Ileż to jeszcze tajemnic czeka na wybrańców losu? Jedno jest pewne - fortuna jest zawsze stała w swoich odmianach, także trzeba twardo stać przy swoim i trwać we własnych przekonaniach. Wszyscy otrzymali misję tak ważną, iż haniebnym byłoby teraz poddać się.

Lecz na szczęście wszelakie
serce ma być jednakie
bo z nas Fortuna w żywe oczy szydzi
to da, to odbierze, jako się jej widzi.


Przeznaczenie steruje wszystkim co dzieje się zarówno w świecie śmiertelników, jak i bogów. Skoro takie było przeznaczenie tej małej grupki ludzi, to nie pozostaje nic innego, jak podołać wyzwaniom i walczyć do końca. Wszystkim udało się sprostać wyzwaniu, jakie rzucił im demon. Mimo, że niejednokrotnie były to przeżycia traumatyczne i straszne, to jednak się udało...

Nie porzucaj nadzieje
jakoć się kolwiek dzieje
bo nie już słońce ostatnie zachodzi
a złej chwili piękny dzień przychodzi.


A przecież wszyscy są cali i zdrowi. Nieważne, że znowu muszą ryzykować życie, ratując rodzinę chłopa i jego dobytek z płonącej chaty. Najważniejsze, że nadal są razem i dalej brną naprzód w poszukiwaniu tego co przyniesie przyszłość. Niechaj Innos da im siły...

[Póki co tyle - jutro będzie więcej. Fragmenty w kursywie pochodzą z pieśni Jana Kochanowskiego, a konkretnie "Nie porzucaj nadzieje" - pomyślałem, że ładnie to się będzie komponować z bądź co bądź filozoficznym przekazem tego postu. :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chwila błogiego spokoju, a zaraz po niej ratowanie ludzi z pożaru. Szczerze powiedziawszy, Angabar w pewnym momencie mał ochotę machnąć na to całe zdarzenie ręką i wrócić pod zapewniejące cień drzewo. Był też pewien, że reszta zrobiłaby to samo...chyba.
Tymczasem Bumber zemdlał z wycieńczenia. Właściwie trudno mu się dziwić- to przecież on "zabawiał" demona, podczas gdy reszta zapadła w niespokojny sen. Angabar nie mógł wymazać z przed oczu obrazu opentanego paladyna próbującego wgryść się najemnikowi w gardło. Dawna niechęć do wojowników Innosa powróciła. Nie miał już ochoty podróżować ze swoimi kompanami. Buntowniczy nastrój dawał się weznaki coraz bardziej między innymi poprzez jakieś odburknięciana pytania kompanów. Ale gdy Bumber upadł, halabardnik zapomniał o niechęci i podbiegł do przyjaciela. Pierwsze co zrobił, to wymierzył mu mocne uderzenie z otwartej doni w policzek. Nic to nie dało więc uderzył jeszcze raz i jeszcze raz...
- Nie bij go już bo go zabijesz! Ja się nim zajmę!- krzyknał Camra widząc jak policzek paladyna czerwienieje. Angabar zostwił kompana pod opieką maga ognia. Z pewnośćią zajmie się nim lepiej niż najemnik. Wtedy przyleciał Taal wraz z uratowaną kobietą. Myśliwy krzyknął do Liqida.
-Tam na górze jest dziecko, ale schody się zawaliły. Mógłbyś użyć magii?
Po tych słowach padł obok Bumbera i zaczął przemywać oparzone ramie wodą.
Angabar nie czekał na odpowiedź maga ognia, tylko sam pomedził do płonącego budynku. Ciężka zbroja nie ułatwiała Angabarowi manewrowania miedzy palacymi się meblami, ale osłaniała go przed gorącem jakie panowało wewnątrz domostwa, a i nie musiał się bać, że coś spadającego z sufitu uszkodzi go...znacznie.
Płacz dziecka najprawdopodobniej dochodził z pietra. Niestety wojownik nie mógł się tam dostać po schodach, gdyż te zawaliły się. Postanowił znaleść inną drogę. Wyszedł na zewnatrz i obiegł szybko dom do okoła. Niestety nie dostrzegł niczego po czym mógłby się wspiąć na górę. Chyba rzeczywiście magowie bedą musieli coś wymyślić...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Maaaaaaamooooo!!!- rozległ się krzyk dziecka uwięzionego na piętrze płonącego domostwa.
- Moje maleństwo...- zapłakała matka dziecka słysząc wrzaski swojej pociechy, która zaraz spali się żywcem. Wtuliła się w ramię męża i zaczęła głośno płakać. Mężczyzna także nie był w lepszym stanie. Raz po raz ocierał łzę spływającą po policzku i cicho pocieszał żonę, choć rozmyślał o najgorszym. Drużyna stała jak skamieniała nie wiedząc co zrobić. Czy naprawdę nic nie moga poradzić? Jacy jesteśmy słabi...a przecież pokonaliśmy Śniącego... pomyślał Angabar obserwująć palący się dom.
Płacz stawał się coraz bardziej donośniejszy i jakby przebudził najemnika z zamyślenia.
- Na miłość Innosa to dziecko się przecież zaraz spali!- krzyknął halabardnik. Nie wiedział czemu wywołał imę boga. Ale to chyba i dobrze bo być może zagrzeje tym jakoś do walki paladynów.
- Liqid, Camra! Nie możecie przenieść kogoś za pomocą magii na piętro?! Coś przecież musimy zrobić!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Z każdą minutą ciemność tylko się potęgowała. Różne odcienie czerni wirowały przed oczami, układając się w coraz to bardziej wymyślne kształty. Paladyn stracił na moment kontakt z rzeczywistością. Widział migające przed oczami sylwetki swoich towarzyszy, usilnie próbujących uratować rodzinę z pogorzeliska. Później znów obraz się zamazał... i nadeszły wspomnienia.

Słusznej postury mężczyzna usiadł przy dębowym stole, chwycił w ręce udziec i począł połykać kawałki mięsa, co jakiś czas przepijając winem. Nie zważał na krzątającą się w pobliżu kobietę, ani na dwójkę dzieci siedzących po drugiej stronie stołu. Ich porcje były znacznie mniejsze. Dwie nie wyglądały tak pokaźnie, jak strawa na talerzu wojownika. Bo bezsprzecznie mężczyzna ten był wojownikiem. Pierś pokrywała kolczuga, zrobiona z tysięcy malutkich metalowych kółeczek, idealnie dopasowujących się do sylwetki. Na ławie, tuż obok, leżał piękny miecz. O dziwo, wyjęty był z pochwy. Jego delikatnie zakrzywione ostrze, zdobiona runami klinga i złota rękojeść świadczyły, że został on wykuty w Erze Przedwiecznej, wtedy, gdy człowiek nie znał pisma, a wszelkie podania i legendy przechodziły z ust do ust. Klinga miecza mieniła się tysiącem odcieni żółci, czerwieni i pomarańczy, odbijając od siebie światło rzucane przez ogień buchający z kominka. Ciszę w pomieszczeniu przerywały przeciągłe mlaskania mężczyzny, poprzedzone zazwyczaj chrzęstem rozgryzanych kości.
- Tatku, tatku! – zawołał chłopiec, odsuwając od siebie pusty talerz. – Kiedy pójdziemy poćwiczyć?
- Gdy tylko skończę – rzucił groźnym tonem wojownik.
Dziecko zamilkło, wpatrując się co i raz w kolorową klingę. Od zawsze maluch był zachwycony orężem swego ojca. Ale ojciec nigdy nie dał dotknąć go synowi. Gdy ćwiczyli szermierkę, zawsze posługiwali się patykami lub innymi buławami. Miecz w tym czasie wisiał u pasa wojownika, gdyż ten nigdy się z nim nie rozstawał. Paladyn był bardzo przywiązany do swojej broni. Szczególnie, gdy ta broń była wyjątkowa i niepowtarzalna.
Bumber, bo tak zwał się owy maluch zachwycony mieczem, znał na pamięć historię Blasku. Ojciec, gdy tylko wracał z bitew i potyczek, usiadłszy przy kominku, raczył chłopców opowieściami o dawnych, mrocznych czasach. Kiedy to Blask służył pradziadowi, mężnemu paladynowi, który tępił zło na ziemi. Miecz był przekazywany z pokolenia na pokolenie, a jego powiernik zawsze był paladynem i służył orężem panującemu królowi.
Mały Bumber wiedział, że paladynem będzie. Czuł, że to on, a nie jego młodszy brat, dostąpi zaszczytu pasowania na sługę Innosa. Wiedział to, choć miał dopiero dziesięć lat.

Obraz powoli rozjaśniał się, świat nabierał barw i ostrości. Wybraniec widział drącego się Angabara. Krzyczał coś do magów, jednak paladyn był zbyt oszołomiony, by wszystko usłyszeć. Ale pamiętał dlaczego się tu znalazł i co ma robić. Wstał. Lekko zakręciło mu się w głowie. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych członków drużyny. Spojrzenia pełne znaków zapytania. Przyśpieszył kroku. Cały świat ponownie zawirował, jednak Bumber nie stracił równowagi. Otworzył drzwi mocnym kopniakiem. Gorące powietrze buchnęło mu w twarz. Szedł jednak dalej. Przeskoczył nad połamanym stołem, dał susa na zajmujące się ogniem schody. Cudem uniknął walącej się z góry krokwi, turlając się przez pół pomieszczenia. Był już na górze, niemal widział, jak ściany wibrują pod wpływem wstrząsającego krzyku. Krzyku pełnego strachu, rozpaczy i zrezygnowania. Krzyku śmierci.
Maluch leżał pod łóżkiem, próbując gasić sięgające go płomienie. Wymachiwał rękoma na wszystkie strony, ani przez chwilę nie przestając krzyczeć. Paladyn podniósł lóżko jedną ręką, drugą chwycił chłopca i przerzucił go przez ramię. Wejście do pokoju z hukiem zawaliło się i zajęło płomieniem. Kawałek dachu skutecznie odciął wszelką drogę ucieczki. Poza jedną - oknem.
Nie namyślając się dłużej Bumber, sprawdziwszy, czy chłopiec przylega do barku wystarczająco mocno, wyskoczył przez okno, modląc się w duchu o powodzenie skoku. Ciężka, pozłacana zbroja nadała impetu uderzeniu, wbiła paladyna w ziemię, zwalając go z nóg. Okrutny ból rozdarł się w ścięgnach, kończyny nabrały konsystencji galarety. Bumber nie czuł nic, widział tylko, jak ojciec odbiera żywego chłopca z jego ramion, a świat ponownie stał się czarny i zupełnie nieczytelny...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Płomienie tańczyły wokoło, niczym najwspanialsze akrobatki w oberżach, jakich pełno w Myrthanie. Tyle, że w ruchach ognia można było zauważyć jakąś ukrytą subtelność, mistyczność, tajemną siłę będącą zapewne odzwierciedleniem potęgi Innosa. W tej kategorii nie da się ich w żaden sposób przyrównać do hurys, które może i posiadają wdzięk, lecz nie mają żadnego ukrytego dna, drugiego, wspaniałego oblicza. A ogień, ten zwyczajnie czerwony, potężny amarantowy, lub też mający magiczne korzenie, rzadko spotykany granatowy jest cudem sam w sobie. Lecz nie każdy potrafi go dostrzec. Zwykłemu człowiekowi może się to wydawać błahostką, głupotą, niewartym zobaczenia przedstawieniem, lecz każdy, kto choć trochę miał do czynienia z naukami Ognia miał w oczach pryzmat, pryzmat który zwykłemu, blademu światłu nadawał feerię barw, pokazywał ukryte piękno, przesłanie dla nielicznych, wybranych.
Tak też widział Liqid. Stał przez chwilę, krótką, ale jakże cenną i oglądał to przestawienie. Spoglądał niczym w obrazek, zauroczony tym widokiem. Rzadko kto jednak stałby zauroczony nad palącą się chałupą, toteż widok maga ognia patrzącego niemo przed siebie, mógł nieco zdenerwować pozostałych członków drużyny uwijających się, by ugasić ten piekielny pożar. Nie widzieli tego co on. Może któregoś dnia zrozumieją?
Odwrócił głowę i po raz kolejny spojrzał na leżącego na ziemi Bumbera. Uklęknął przy nim i spojrzał na niego. Paladyn był nieprzytomny, lecz jego oddech był spokojny, zaś zbroja poruszała się rytmicznie pod wpływem potężnych jak miechy płuc wojownika. Twarz – spokojna, bardzo młoda, nie da się z niej wywnioskować właściwego wieku paladyna. Tak naprawdę to nieliczni byliby w stanie to odgadnąć, a jednym z nich był właśnie Liqid. Ktoś, kto tyle miał do czynienia z magią Innosa mógł dostrzec to brzemię, znak władcy ognia pozostawiony na ciele ludzkim. Ciało aż pulsowało od tej energii.
Na czole miał okład z błękitnych ziół, który nałożył mu Liqid.
- Niech odpocznie – szepnął mag – Nie umrze, a co go nie zabije to go wzmocni. Poza tym, kto wie, może właśnie teraz rozmawia z Innosem? Albo ma jeszcze inne wizje. Nie przeszkadzajmy mu.
Wstał i wykonał jeszcze jeden gest nad ciałem Bumbera. Pomarańczowy błysk zstąpił na zbroję Bumbera, po czym wszedł dalej, został wchłonięty przez ciało. Zwykłe, proste błogosławieństwo, ale może coś da? Chociażby przypomni sobie o nas, bo ta „rozmowa” coś długo trwa. A taki człowiek jak on nie może mieć chwili spokoju, zawsze jest gdzieś potrzebny. W głębi duszy Liqid podziwiał Bumbera – za odwagę, siłę i oddanie Innosowi. Nie było to jedyne uczucie, ale mniejsza o to.
Usłyszawszy wołanie Angabara potrząsnął głową, chcąc zebrać myśli i podszedł na miejsce. Obok niego stanął Camra.
- Moglibyście kogoś tam przenieść? Chociażby mnie? – spytał wojownik
- Hm, a ile ważysz? – spytał z nutką ironii w głosie Liqid – Ty i ta zbroja... Wiesz, telekineza obejmuje raczej... ekhm, lżejsze obiekty.
Niemal natychmiast stanął przed nimi Taal.
- To może ja?
- Spokojnie, myślę, że uda nam się was obu tam przenieść. Prawda Liqidzie? – powiedział Camra.
- No, dobra, spróbujmy. Niech reszta gasi nadal pożar od zewnątrz, idzie im całkiem nieźle, a my przenieśmy ich. Muszę tylko coś sprawdzić.
- Co?
Ignorując pytanie Angabara Liqid sięgnął do torby, wyciągnął jakąś sakiewkę i wysypał sobie na dłoń trochę szarego proszku. Skierował ją w stronę palącej się ściany, nabrał powietrza i chuchnął. Ogień zgasł, zaś sam proszek zabarwił się na jasny błękit i zaczął powoli opadać na ziemię.
- Tak jak myślałem. – szepnął – Magiczny ogień. Czyli za pożar ktoś odpowiada.
- Mag wody lub nekromanta?
- Otóż to. Ale nie czas na to. Gotowy?
- Gotowy – odpowiedział Camra
Płacz dziecka był coraz głośniejszy. Jak to możliwe, że takie małe istotki są w stanie krzyczeć głośniej niż orkowie? I czemu ta umiejętność później zanika? Te hasła – wrzask kluczem do pokonania zła. Jasne.
Podnieśli dłonie, skierowali je na towarzyszy i klasnęli. Kilka sekund później Angabar i Taal spojrzeli na siebie. Ich położenie nie zmieniło się. Lecz po następnym mrugnięciu oka stali już u celu.
I wtedy minął ich Bumber, który o własnych siłach dostał się do góry. Był na tyle zmęczony(pewnie jeszcze nie do końca obudził się), że najwidoczniej ich nie zauważył. Zabrał dziecko i wyskoczył przez okno, co było niebezpieczne zważywszy na wysokość.
- Na dół wracacie sami – mruknął Liqid, który biegł już do paladyna – ponownie mu pomóc..
Gaszenie domu dobiegło końca. Dom ocalał w większości, ale tylko w zarysach. Ogień zadał farmerowi bardzo dużo szkód. Trudno, życie jest brutalne.

- Dziękuję Wam bardzo – mówił uradowany dziad – Nie wiem, co działoby się teraz ,gdyby nie wy. Jesteście bardzo dobrymi ludźmi. Jak mógłbym wam się odwdzięczyć?
- Złota nie potrzebujemy, zresztą nie masz go pewnie zbyt dużo. Wystarczy nam, że jesteście cali - rzekł Fanfilmu.
- Naprawdę nie wiem, co się stało. Wiem, że to suche obszary, ale nigdy wcześniej nie wybuchał tu pożar. Jeszcze raz bardzo wam dziękujemy.
- Nie ma sprawy. – powiedział Liqid - Mam tylko jedno pytanie – czy w okolicy znajdują się jakieś ruiny? Wie pan, stare, opuszczone posiadłości czy coś w tym stylu. Słyszałem o takiej jednej, jej nazwa zaczynała się chyba na K..
- Karma! – krzyknął człowiek. Tak, jest niedaleko stąd na zachód. Właściwie to była. Została zniszczona kilka dni temu, nikt nie wie, co się tam stało, po prostu nastąpił chyba jakiś wybuch. Został tam tylko pył, o dziwo miał błękitny kolor – Liqid uniósł brwi – Zresztą i tak dobrze, że już jej nie ma, może i stara, ale pełno zbirów się tam kręciło. Teraz po nich ani śladu.
- Dziękujemy panu – rzekł Liqid – Teraz musimy już iść. Co z Bumberem?
- Wciąż nieprzytomny. –odpowiedział Darkstar - Co z nim zrobić?
- Zostawić go nie zostawimy. Fakt, jest trochę ciężki, ale jakoś go przetransportujemy.
- Nie lepiej poczekać aż się obudzi?
- Nie. Musimy iść do tej karmy, przeczuwam, że nasza obecność tam jest bardziej potrzebna niż w Bradze. I chodzi mi właśnie o odnalezienie Sareka.
- To jak go przeniesiemy?
Liqid otwarł dłoń, i pstryknął palcami, poświęcając przy tym sporo many. Spojrzał na stojące obok drzewo, i dotknął je wymawiając przy tym jakieś słowo. Drzewo zaczęło zmieniać kształt i po chwili uformowało się w solidnie wyglądające, drewniane oczywiście nosze.
- Jesteście wojownikami, powinniście mieć na tyle siły, by go wspólnie unieść, prawda?

Ruszyli dalej, ku Karmie, która według słów Liqida miała ich przybliżyć do odnalezienia Sareka. Przy okazji opowiedział im historię tego miejsca – miejsca w którym ukryty był kiedyś niezwykły przedmiot – Kryształ z Ob’u , którego nekromanci użyli do wywołania zarazy. Właściwie to do przywołania demona, który ją wywołał, ale to to samo.
Ob to inna nazwa jaskini, w której byli tak niedawno temu. Karma była też właśnie jedną z kryjówek nekromantów, którzy pracowali nad stworzeniem zarazy. Tej samej, co ta, która pojawiła się teraz. Badania jednak nie zostały zakończone – grupa paladynów oczyściła tamto miejsce z plugastwa, niestety nie wiedzieli o krysztale i pozostawili go. Teraz nekromanci upomnieli się o niego, zabrali go i użyli do wiadomych celów. Dlaczego została zniszczona? Kto wie, może podpowiedź poznają na miejscu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wszystkie ostatnie wydarzenia dały wiele do myślenia Cossackowi. Paladyn nigdy nie powinien zachwiać się w swej wierze, ale ostatnie wydarzenia znacznie zmieniły pogląd rycerza na świat i porządek rzeczy. Jak bowiem można wyjaśnić fakt, że człowiek otrzymuje dar tak wielki, iż potęgą dorównuje niemalże bogom? Dlaczego Bumber otrzymał tak wspaniałe zdolności? Czemu to nie major dostąpił tego zaszczytu? Czyżby zazdrość, która jest niezwykle podłym uczuciem coraz bardziej wpajała się w duszę Cossacka, wiercąc w niej otwór niczym dzięcioł w pniu drzewa?
Major cały czas próbował walczyć z zazdrością, jednak ta była nieustępliwa...
- Bumber, wyjaśnij mi proszę parę rzeczy, bo mój śmiertelny umysł nie jest w stanie pojąć prawdziwego znaczenia twojej misji. Przecież Innos, ofiarując Ci tak wspaniałe dary i potęgę tak wielką, iżbyś mógł roznosić wszem i wobec jego wszechmoc, musiał zdać sobie sprawę z tego, że zachwieje on odwieczną równowagę, o którą tak wiernie walczy Adanos. Obawiam się przyjacielu, że Innos uczynił z ciebie swoją zabawkę. Smutne to stwierdzenie, ale prawdziwe. Co jeśli wieczysty ogień dał ci zbyt wiele "podarków"? Najpierw drugie życie, potem potęga i wszechmoc... Czy nie jest tego zbyt wiele? - major głęboko spojrzał w rezolutne oczy odmłodzonego marszałka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqidzie!- Taal zwrócił się do maga
-Słucham.
-jak wiesz niedaleko stąd jest Braga i Oaza. Nasze zapasy wody kurczą się, a ekwipunek też jest do naprawy.
-Tak więc co proponujesz?
-Mam lekkie ubranie i szybko biegam. Zrobię zapasy w Oazie i wrócę do tej Karmy.
-Chyba masz rację co do wody. Dobrze biegnij. Tylko pamiętaj żeby szybko wrócić.
-Nie martw się o to.

Po tej krótkiej rozmowie myśliwy Odwrócił się na pięcie, założył kaptur i zaczął co sił biec w kierunku Bragi. Biegł po rozżarzonych piaskach pustyni omijając gdzieniegdzie leniwie pełzające węże i jaszczurki. Słońce zaczęło parzyć niemiłosiernie gdy Taal stąpał już zmęczony po wydmie piaskowej. Myśliwy spojrzał na swój pusty bukłak i modlił się o deszcz, który byłby cudem Adanosa w tym przypadku.
-Patrzcie co my tu mamy kolejny darczyńca naszej grupy- skrzekliwy głos koczownika i śmiech jego kompanów rozległy się w jaskini, która miała być schronieniem przed słońcem dla myśliwego.
Taal zmęczony i brudny wyciągnął zza pasa sfatygowany i zardzewiały miecz należący kiedyś do wojownika z krypty demona. Dwóch kudłatych mężczyzn rzuciło się na Taala z wyciągniętymi do przodu halabardami. Priuet w lewo, przykucnięcie, skok i kolejny piruet wystarczająco zmyliły przeciwników. Dwa płaskie ciosy z barku wystarczyły by zrosić glebę i twarz myśliwego posoką. Taal oblizał usta z krwi.
-Całkiem niezłe-powiedział z błyskiem w oku.
Zaraz po tym uskoczył w bok za skałę unikając strzały. Myśliwy zobaczył nad sobą małą półkę skalną, na którą wdrapał się po momencie. Musiał kucnąć by zmieścić się między nią a sufitem groty. Trzeci z koczowników z tym samym skrzekliwym krzykiem wpadł wymachując mieczem assasyńskim za skałkę. Bardzo zdziwił się gdy jego miecz ciął powietrze a prawdziwy cel właśnie na niego skakał. Podniósł jednak miecz. Taal otworzył oczy patrząc na truchło przeciwnika wbite na jego mieczu i krew płynącą wartko z boku nadciętego assasyńskim mieczem. Łucznik wycelował w Taala, ten z kolei odskoczył od trupa wyjmując przy tym miecz. Strzała trafiła w kolano myśliwego zaraz po tym jak rzucony zardzewiały miecz przebił szyję koczownika. Taal wypełzł z jaskini trzymając w ręku zabrane koczownikom sakiewki i wolnym krokiem ruszył w stronę Bragi. Taal nie wiedząc kiedy doczołgał się na wydmę, z której rozpościerał się wymarzony widok. Braga i Oaza.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bumber leżał nieprzytomny na noszach. Co jakiś czas targały nim bardziej lub mniej gwałtowne konwulsje, majaczał, a na czoło wystąpił mu zimny pot. Ale to nie była choroba... To było coś znacznie gorszego.

- A więc tak wygląda wysłannik mego plugawego brata! – złowrogi głos potoczył się echem po pomieszczeniu.
Dookoła było ciemno. Z mroku wyłaniały się dwa czerwone ślepia, świdrujące postać starego paladyna. Bumber stał na samym środku sali, bez zbroi ani jakiejkolwiek broni. Był zdany na pastwę swojego rozmówcy.
- Co jest w tobie tak wyjątkowego, że zasłużyłeś na zaszczyt, jakim jest stanięcie ze mną w szranki, śmiertelniku? Innos dostrzegł w tobie coś niezwykłego, zalążek boskiej mocy. Ja widzę starego i niedołężnego człowieka, zabawkę w rękach bogów. Bez sprzeciwu wykonujesz wszystkie polecenia, choć wiesz, że prowadzona przez ciebie walka pozbawiona jest sensu...
- Chcę, aby na świecie zapanował wieczny pokój... – powiedział cicho paladyn. Nie był to młody chłopak, zesłany przez Innosa na ziemię. Był to siwy starzec, o pustych, białych oczach, z twarzą pokrytą niezliczoną liczbą zmarszczek.
- Ha! Myślisz, że uda ci się mnie pokonać? Mnie, moje mroczne wojska, mego brata Adanosa? Dobrze wiesz, że Żywioł Wody stoi teraz po mojej stronie. Naruszyłeś odwieczną równowagę i musisz ponieść za to zasłużoną karę...
- Spróbuj mnie dorwać, diable.
- Zadufany w sobie człowiek... Jesteś przekonany, że Innos zawsze będzie cię wspierał. Jesteś w błędzie. Zabijałem już nieraz takich jak ty – wysłanników Wiecznego Ognia, porzuconych przez mego brata, gdyż przestali być użyteczni... Skończysz jak oni wszyscy, pozbawiony całej swej mocy, bez przyjaciół, zdany tylko na mnie... A ja uśmiercę cię wtedy z lubością, rozkoszując się każdą łamaną kością, każdym twym krzykiem przepełnionym bólem...
- Twoje niedoczekanie, Beliarze.
- To jest bliżej, niż myślisz, nędzny śmiertelniku. Już niedługo spotkamy się oko w oko, ale nie we śnie, lecz w rzeczywistości. A wtedy dobiegnie kres twych dni...

Sen minął tak szybko, jak się pojawił. Bumber otworzył oczy. Poczuł straszliwe gorąco, palące go przez zbroję. Obok noszy śmignął Taal, znikając za skałami w zabójczym tempie.
- Stać!
Wszyscy zatrzymali się, wlepiając wzrok w Wybrańca. Bumber zwlókł się z noszy, ledwo stając na nogach. Zachwiał się lekko, w jednej chwili był przy nim Cossack, wspierając go swym ramieniem.
- To nic wielkiego, przyjacielu... Nie martw się. Straciłem zbyt dużo mocy... Ale muszę iść o własnych siłach.
Darsktar i Angabar rzucili prowizoryczne nosze w krzaki, wzruszając przy tym ramionami.
- Dziękuję, wam przyjaciele. A teraz w drogę... po kryształ z Ob’u.
Bumber wyłowił tajemnicze spojrzenie Liqida.
Pewnie zastanawiasz się, skąd to wiem, pomyślał. Wiem więcej, niźli jesteś w stanie sobie wyobrazić...
Ruszyli. Wybraniec czuł od podtrzymującego go Cossacka dziwną aurę. Aurę pełną niepewności i trudnych pytań. Młody paladyn chyba spostrzegł, że nie trzeba już z tym dłużej czekać.
- Bumber – wypalił po chwili - wyjaśnij mi proszę parę rzeczy, bo mój śmiertelny umysł nie jest w stanie pojąć prawdziwego znaczenia twojej misji. Przecież Innos, ofiarując Ci tak wspaniałe dary i potęgę tak wielką, iżbyś mógł roznosić wszem i wobec jego wszechmoc, musiał zdać sobie sprawę z tego, że zachwieje on odwieczną równowagę, o którą tak wiernie walczy Adanos. Obawiam się przyjacielu, że Innos uczynił z ciebie swoją zabawkę. Smutne to stwierdzenie, ale prawdziwe. Co jeśli wieczysty ogień dał ci zbyt wiele "podarków"? Najpierw drugie życie, potem potęga i wszechmoc... Czy nie jest tego zbyt wiele? - major głęboko spojrzał w rezolutne oczy odmłodzonego marszałka.
- Mój młody przyjacielu... – odpowiedział po długiej chwili ciszy Wybraniec. – Nie mi osądzać wyroki boskie. Rozumiem twą frustrację. Ja sam nie wiem, dlaczego to akurat mnie spotkał zaszczyt dzierżenia mocy samego Innosa. Wiem tylko, że muszę raz na zawsze wygnać stąd Beliara. Marzy mi się świat bez zła, w którym będzie panował Wieczny Ogień. Chcę, aby ludzie już nigdy nie musieli bać się żywego ścierwa – kościotrupów, zombie i nekromantów. A Adanos? Podjął decyzję, teraz jest przeciwko nam. Nie wiem czym grozi zachwianie równowagi. Mym panem jest Innos, a jego słowo wykonuję bez sprzeciwu. Służyłem mu wiernie przez całe życie. Dwa razy wybawił mnie od śmierci, z jego pomocą ślę ludziom wybawienie od wszelkiego zła. Czy jestem w jego rękach tylko narzędziem? – Paladyn urwał, mając przed oczami ostatnią wizję rozmowy z samym Beliarem. Stęknął ciężko, potykając się o wystający z ziemi głaz. Na szczęście ramię Cossacka było wystarczająco silne, by utrzymać słabowitego paladyna. – Może i faktycznie nim jestem. Ale muszę wypełnić moje zobowiązania. Innos podarował mi drugie życie, chcę cię mu za to odwdzięczyć. Mam nadzieję, że kiedyś usiądę po jego prawicy w Królestwie Wiecznego Ognia. Już raz tam byłem i wierz mi, paladynie, że dałbym wszystko, bym tam powrócić. Jednak mam misję do wykonania i nie spocznę, póki nie zakończy się ona sukcesem...
Cossack dalej wpatrywał się w błękitne, odmłodzone oczy Bumbera. Powiernik Innosa wiedział, że młodzik ma jeszcze wiele pytań... A przed nimi długa droga. Jest czas na szczerą rozmowę, jak przyjaciel z przyjacielem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Darkstar cieszył się że drużyna znów ruszyła w drogę.Nie lubił przebywać w ciasnych,ceimnych pomieszczeniach,a jaskinie po których ostatnio się szwendał z pewnością do takich miejsc należały. Miał nadzieję że w końcu znajdą tego... Sareka. Nie wiedział czy rzekomy nekromanta powróci na tron,i co z nim zrobią jeśli się okaże że wcale mu nie śpieszno do objęcia władzy. Miał nadzieję że jego znalezienie odpowie na kilka dręczących pytań.

Darkstar nie wiedział co robić. Był Wybrańcem Adanosa, i tak powinien się zachowywać. Nie może pozwolić aby szala zwycięstwa ostatecznie została przechylona na korzyść Innosa. Zresztą, i tak w to nigdy nie wierzył.Zła nie da się ostatecznie pokonać,zawsze znajdzie jakiś sposób aby znów zaatakować. Nie mógł pozwolić aby Innos posługiwał się swoją marionetką,Bumberem, do osiągnięcia swoich własnych celów,niezależnie czy są szczytne,czy nie.
Aby pokonać zło,trzeba by pokonać samego Beliara,zgładzić go,a to jest przecież niemożliwe,zważywszy na to,iż jest on bogiem.
Magowie wody przyłączyli się do Beliara,przynajmniej tak to widzi drużyna. Wybraniec Adanosa interpretuje to inaczej: magowie wiedzą jakie zagrożenie może spotkać ludzkość,jeśli równowaga zostanie zachwiana. Kto wie,czy Innos nie stanie się tyranem ludzkości,jej przekleństwem? Od pokoleń opowiada się o czasach Wielkiego Potopu, zesłanego przez Boga Ognia. Zginęło wtedy wiele ludzi i zwierząt, zrozumiano że Innos może być tak samo okrutny jak Beliar.
Czy ta sytuacja ma się powtórzyć? Nie, Darkstar postanowił nie doprowadzać do tak poważnych w skutkach czynów. Jeśli trzeba będzie, odłączy się od drużyny, znajdzie magów wody,i stanie po ich stronie. Trzeba skończyć z tym szaleństwem.

-Cholerna pustynia... może nie jest tu tak ciasno jak w jaskiniach,ale za to piekielnie gorąco.
-Czy ty zawsze musisz tyle narzekać? -odpowiadział Darkstarowi Angabar.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid usiadł na kamieniu, zwykłym szarym głazie leżącym koło traktu i starł pot z czoła.
- I co z tego, że przodkowie moi pochodzą z Varantu, a ja jestem magiem ognia? Gorąco mi - rzucił sam do siebie. - Taal, możesz mi podać wodę? - myśliwy rzucił mu bukłak.
Liqid wyjął korek i nabrał łyk przezroczystego płynu, żywiołu Adanosa. Po chwili pragnienie maga zostało ugaszone, lecz brak sił nadal został. Siedząc tak przez chwilę wpatrywał się w chlupoczącą w bukłaku wodę, po czym sięgnął do swej torby, wyjął jakiś brązowy liść, roztarł go na proszek, wsypał i zamieszał.
- Hej, co robisz? - krzyknął Taal - Nie baw się w alchemię z moją wodą.
- Spokojnie. - Liqid podał mu bukłak - Spróbuj.
Taal spojrzał krytycznie na zawartość swej manierki i powiedział:
- Złoty kolor. To... piwo?
- Spróbuj. - powtórzył mag.
Myśliwy westchnął i napił się. Mlasnął kilka razy, a jego oczy rozwarły się szeroko.
- Niezwykłe. Dodaje sił.
- Właśnie - uśmiechnął się Liqid. - Czasami alchemia przydaje się. Ten liść nazywa się Berzownik , możliwe, że niedługo pokaże Ci inne jego zastosowanie.

Gdy Bumber obudził i Darkstar i Angabar rzucili nosze w krzaki Liqid podszedł do nich, wykonał taki sam gest jak wtedy i transmutował je z powrotem w drzewo.
- Ciekawe, czy się przyjmie. Trzeba je podlać - rzekł i przywołał małą bryłę lodu, która momentalnie roztopiła się, i wsiąkła w ziemię koło rośliny. Liqid odwrócił się i spojrzał na Bumbera.
- Dziękuję, wam przyjaciele. A teraz w drogę... po kryształ z Ob’u. - powiedział.
Wyczuł spojrzenie Bumbera będące odpowiedzią na jego własne. Liqid przyjrzał mu się dokładnie i uśmiechnął się. Już wiedział.
Wysłuchał odpowiedzi paladyna na pytanie majora i rzekł charakterystycznym dla siebie tonem.
- Rozumiem Cię doskonale, Bumberze, sam jestem w tej chwili sługą Innosa i rozumiem tą ideę poświęcenia, by służyć dobru, lecz czasami musimy chcąc czy nie chcąc zrozumieć drugą stronę. A to niestety, trudna misja i niełatwo jej podołać , ci, którym to się nie uda rezygnują zwykle i pozostają w swych, często konserwatywnych poglądach. Ja sam znam nieco tą drugą stronę, w końcu byłem magiem wody. Wtedy nie udało mi się zrozumieć tej idei, wierzyłem, że równowaga to chronienie dobra, nie zaś rzeczywiste, bezstronne pilnowanie jej. I doszło do tego, że gdy przyszło co do czego, udowodnić lojalność przegrałem. Ciekawi mnie co myślą teraz o tej sprawie słudzy Adanosa. Ale w końcu mamy w drużynie jeszcze jednego, więc nic trudnego - wystarczy spytać. Wracając jednak do tematu - Ty, Bumberze, marszałku i wielki paladynie marionetką, zabawką w palcach bogów? Czy to możliwe, by Innos Cię wykorzystywał? Wszystkich nas wykorzystuje, choć na swój sposób. Przecież to tylko dzięki nam on może istnieć, gdyby wiara w niego upadła, pojawili się nowi, sztuczni bogowie, osłabłby bardzo. Bo czymże jest bóg bez wyznawców? Potężną materią, jednak mało istotną. To właściwie my stanowimy o sile bogów. Pamiętaj o tym. Wątpię jednak, by rzeczywiście takie mówienie o "wykorzystywaniu" miało sens. Takich oklepanych, jak koński zad zwrotów używają raczej źli chcący osłabić dobrych. Trzeba coś dodawać? Wierzmy, że Innos chce naszego dobra, bo bez niego właściwie daleko byśmy nie zaszli. Brak wiary osłabia, wiara w nieprawdziwych bogów też. Wątpliwości w wierze również nie doprowadzają do niczego dobrego. Wiem coś o tym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Słusznie prawisz, Liqdzie - rzekł Bumber, wyzwalając się spod ramienia Cossacka. Wybraniec stąpał dosyć żwawo. Widać zdążył zregenerować część swoich sił. - Powiem ci szczerze, że z chęcią zobaczyłbym jak rysuje się sytuacja po drugiej stronie, a więc po stronie wyznawców Adanosa. O ile mi wiadomo, to w historii nie ma przypadków, by magowie wody opowiedzieli się całkowicie po którejś z walczących obozów... To taki swoisty ewenement. Boję się, czy aby Saturas nie postąpił dość pochopnie, pomagając całym zakonem Beliarowi. Przecież ja sam nie jestem na tyle potężny, by całkowicie zachwiać równowagę. Musiało wydarzyć się coś jeszcze... Coś o nie mniejszym znaczeniu i większej sile. Coś, co zadecydowało o takiej, a nie innej decyzji Saturasa. Niestety, nam pozostaje się jedynie domyślać co to było...
- A co z moją osobą? - ciągnął dalej. - Być może i jestem marionetką, Liqidzie. Nie można tego wykluczyć. Jednak, jak już wspomniałem, wszystko co robię, robię świadomie. Wiem o zachwianiu równowagi, działam w imię Innosa i niszczę zło, bo tak każe mi Wieczny Ogień. Nie skupiam się na wyższych celach mego pana, gdyż te i tak są dla mnie nieosiągalne. Wszyscy jesteśmy istotami śmiertelnymi. Nawet ja, choć w tym momencie trudno w to uwierzyć... Czy tego chcemy, czy nie, nie zdołamy doprowadzić tej walki do końca. Nasze dzieci i wnukowie będą ją prowadzić dalej, gdy po nas zostanie tylko marny proch... Dlatego też nie patrzę w przyszłość, a żyję teraźniejszością. A ta stawia przede mną coraz to nowsze wyzwania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Owszem Bumberze masz rację. Ale co jeśli przez ciebie i twoje jak najbardziej chwalebne i dobre postępowanie, poprzez wierną służbę gorejącemu ogniu i sprawiedliwości, zrzucisz na nas wszystkich zagładę? Wojna bogów trwa od zawsze i pozornie nigdy nie powinna zostać zakończona. Dobro nie zatriumfuje nad złem i vice versa. Zważ jednak, że Innos jest najpotężniejszym z boskich braci. Co jeśli w końcu pod wpływem "emocji" zechce to wszystko zakończyć? Wiem, że to trochę absurdalne, ale musimy wziąć pod uwagę i taką opcję. Wiesz, że moja wiara jest mocna i ja sam też to wiem, gdyż całe moje życie poświęciłem walce o to co dobre. Obawiam się jednak, że nasze dobre chęci i walka ze złem oraz występkiem paradoksalnie nas zniszczy. To cholerne "przeczucie" nie opuszcza mnie już od czasu walki ze Śniącym w Nordmarze...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Nie rozumiem co zlego może się stać, jeżeli dobro ostatecznie wygra- włączył się do rozmowy Angabar- Nie rozumiem też jak nasza walka z pomiotem Beliara może nas zniszczyć?...No chyba że zginiemy pokonani przez to ścierwo, ale na to się jak na razie nie zanosi. Mając tekiego kompana jak Bumber, nawet horda nekromantów nam niestraszna hehe. Wojna bogów trwała od zawsze, to prawda...ale może pora zakończyć ten bój?- Halabardnik był w dziwnie dobrym humorze. Chodził uśmiechnięty i podśpiewywał sobie jakąś melodję. Może to przez uratowanie tego dziecka? Kto wie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zakończyć ten bój?! - major zaripostował wypowiedź Angabara. - Przecież zakończenie tej "walki", jak to ująłeś, spowodowałoby koniec wszystkiego co nas otacza! Nawet jeśli Innos zwyciężyłby Beliara, to Adanos musiałby zająć miejsce boga ciemności, aby zachować tą przeklętą równowagę, rozumiesz? To takie błędne koło, a my wszyscy jesteśmy nic nie znaczącymi marionetkami w grze "tych u góry". Kukiełkami, których wszelkie dokonania i wyczyny są z góry ustalone przez przeznaczenie i los. Myślisz, że tylko Bumber jest tak potężny? Z pewnością gdzieś tam na świecie egzystuje równie potężna istota o sercu tak mrocznym i duszy tak podłej, że nikt nie będzie w stanie ubrać tego w słowa i spisać w kronikach. Zaiste powiadam ci halabardniku, wiele jeszcze przed nami. Najbliższe czasy z pewnością będą od nas wymagały wielkiej dozy samozaparcia i woli przetrwania. - paladyn skończył monolog i czekał na reakcje towarzyszy.

Uczucie wewnętrznego "zaszczucia" nie opuszczało go od momentu wyprawy na północ do lodowych pustkowi Nordmaru. Czyżby był to jakiś sygnał, mający przygotować wszystkich na to co zgotuje im jeszcze los? Ileż to jeszcze mrocznych tajemnic jest do odkrycia, heroicznych czynów do zrobienia i wyzwań, którym trzeba będzie podołać?
Tyle pytań...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Widzę, paladynie, że masz jeszcze sporo pytań. To dobrze, jednak ja nie potrafię znaleźć na nie wszystkie odpowiedzi... lecz na większość tak. Powiedz mi, drogi przyjacielu, o co tak naprawdę walczymy? Dlaczego przemierzamy świat wszerz i wzdłuż, pokonując na swej drodze liczne niebezpieczeństwa czyhające na nas za każdym rogiem? Dla jakich celów poświęcamy swe życie? My, paladyni? Walczymy w imię Innosa, po to, aby na świecie mógł zapanować wieczny pokój. Bijemy się ze sługusami Beliara, aby oczyścić ten padół łez ze wszelkiego zła, jakie bóg ciemności nam zesłał. I wmawiasz mi teraz, że nasza walka jest pozbawiona sensu? Że tak naprawdę nikt nigdy w niej nie zwycięży? Że z góry jesteśmy skazani na porażkę? Po co więc walczymy? Odpowiem ci. Walczymy, bo wierzymy w wyższość naszych celów. Wierzymy, że jesteśmy w stanie odnieść zwycięstwo. Ten bój toczą dziesiątki pokoleń, ale żadne nie było tak blisko zwycięstwa jak nasze. I mamy teraz odpuścić, tylko dlatego, że została zachwiana równowaga? Bo Adanos przeszedł na stronę Beliara? Do cholery, my przecież walczymy o usunięcie równowagi! Chcemy, aby Innos zatryumfował na tym świecie! Kruszymy swe kopie o tarcze zła, gdyż wierzymy, że nasi wnukowie będą żyć w świecie pozbawionym przemocy, pogardy i nienawiści! Że będą mogli budzić się rano, nie martwiąc się o swój żywot... Jesteś paladynem, Cossacku, walczysz więc po tej samej stronie, co ja, co my wszyscy tutaj zebrani. Walczysz o nowe, lepsze jutro. I jesteś gotów poświęcić za to swe życie.
- Wiem – kontynuował po chwili ciszy – że jest ci ciężko. Widzę, że przestałeś dostrzegać sens naszej walki. W twojej duszy pojawiły się wątpliwości. Równowaga pomiędzy dobrem a złem trwa od tysiącleci, jednak nie od zawsze. Przed wiekami, gdy ludzie byli tylko bezmyślnymi zwierzętami, światem rządził Ogień w osobie samego Innosa. Jednak Ogień miał dwóch słabszych braci – Wodę i Mrok. Ci połączyli swe siły, pełni żądzy władzy i potęgi. Pokonali Innosa w nierównej, bratobójczej walce, dzieląc świat na trzy części. Od tamtej pory ludzie znajdują się pod wpływem trzech bóstw. Nasi dziadowie byli uczeni, że Innos walczy z Beliarem, a Adanos dzieli braci, aby nie doprowadzili się wzajemnie do zagłady. Bo przecież zło nie może istnieć bez dobra, i odwrotnie. Jednak prawda różni się od wersji, którą znamy. Adanos zawsze stał po stronie Beliara. Od samego początku walczył z Innosem, doprowadzając do jego klęski. Jednak zdał sobie sprawę, że wojna bogów może zniszczyć świat ludzi, świat wiernych wyznawców. Innos dobrze wie, że taka sytuacja jest sztuczna i wywołuje jeszcze więcej bólu i cierpienia, niźli wojna. Dlatego też Wieczny Ogień walczy co tchu o pokój, wolność i dobro. Adanos na naszych oczach objawił swą niecną naturę... Myślisz, że Woda zjednoczyłaby się z Ogniem, gdyby to Mrok przeważał? Woda gasi Ogień. Tak było od zawsze, tak jest i tak będzie, bo nic nie jest w stanie tego odmienić. Dlatego my, słudzy Innosa wiernie wypełniający jego wolę, musimy skończyć z sytuacją patową, jaka trwa od wieków. Musimy wygnać raz na zawsze Beliara i jego brata Adanosa, gdyż są oni zagrożeniem dla życia wszystkich ludzi. Myślisz, że równowaga MUSI zostać zachowana? Mylisz się. Niegdyś jej nie było, a ludzie żyli w błogości, nie martwiąc się o swój żywot. I, na Innosa, mam nadzieję, że tak się znowu stanie. Jestem pewien, że jeśli będziemy w to mocno wierzyć, to osiągniemy swój cel.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Gorące pustynne powietrze nagle stało się lodowate, kłując ciało niczym tysiące małych ostrzy. Jeszcze kilka chwil temu wszyscy ocierali czoła z potu, teraz zaś każdy chuchał w zimne ręce. Klimat pustyni był nieubłagany...
- Powinniśmy się gdzieś zatrzymać – rzekł Bumber. – Nie możemy iść po ciemku. Raz, że nie trafimy do ruin, dwa, że po drodze zamarzniemy. Taal powinien już wrócić, Liqidzie. A my powinniśmy poszukać jaskini lub innego miejsca na odpoczynek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-..miejsca na odpoczynek.
-Tutejsze jaskinie są niezbyt przyjazne o czym sam się dowiedziałem- z ciemności wyłonił się Taal, uśmiechnięty i niosący wór wypełniony kilkoma bukłakami wody. Na sobie miał nową zbroję skórzaną wzbogaconą elementami pancerza mrocznego zębacza i brązowo-zielonymi wstawkami. Na plecach niósł nowy półtorametrowy łuk i miecz. Twarz przykrytą miał kapturem spod, którego wystawały tylko trzymające tlącego się skręta z bagiennego ziela usta- pełno tu koczowników, jednak widzę, że trafiłem na dyskusję teologiczno-światopoglądową. Bumberze- zaczął po chwili- pokolenia paladynów walczyły z pokoleniami nekromantów. Nie wiem czy te akurat pokolenie coś zmieni. Skoro Innos obdarzył Cię taką mocą to czemu Beliar nie mógłby zrobić tego samego z jakimś nekromantą? Jedyne co może zakończyć tę walkę jest stawienie się wszystkich wyznawców Adanosa po jednej ze stron, co raczej zbyt szybko nie nastąpi. Są oni przecież strażnikami równowagi. I co byśmy nie zrobili to właśnie stronniczość magów wody i druidów powinna nas interesować. Co do tych drugich...nie mam pewności jednak spotkałem jednego nieopodal Bragi i to właśnie on uratował mi życie. Rozmawiałem z nim jednak trudno mi było coś z niego wyciągnąć. Sam kiedyś byłem, dość krótko przyznam, gońcem leśnym i pracowałem z nimi. sądzę, że ten druid zna nasze zamiary bo wypytywał się o ruiny i kamienie. Druidzi są na ich punkcie przeczuleni. opowiedział mi o kilku. W okolicach Karmy spoczywa ich kilka. Jednak nie o tym miałem mówić. Jaskinie trzeba będzie dokładnie zbadać zanim tam wejdziemy. Ostania w której byliśmy...była "niezbyt udana".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- W pewnym sensie masz rację, paladynie - powiedział Liqid - w pewnym... Prawdą jest, że ten nasz świat, świat podzielony na trzy części, troje odłamów, z których każdy jest inaczej zwrócony na świat, z innej perspektywy, przez zupełnie odmienny pryzmat widzi wszystko co nas otacza. Nie trzeba iść daleko ze skojarzeniami, by to potwierdzić. Bo przecież czego chce zło, siła i domena Beliara, a czego dobro Innosa? Beliar pragnie zagłady, zniszczenia wszystkiego, łącznie ze swymi najwierniejszymi wyznawcami, by zapanowała pustka, a w niej chaos. Po drugiej stroni frontu stoi oczywiście Innos, nic w tym nadzwyczajnego, wiedza to właściwie żadna, nawet dziecko, które dopiero co zaczęło poznawać tajniki świata już jest w tym uświadomione. Konflikt ten jest odwieczny, ład z chaosem od zarania dziejów istniał i będzie zapewne istnieć po kres, koniec końców. Tylko czymże może być ten koniec, skoro jest on przypisany do Beliara? Zauważcie, że obojętnie, ile razy byśmy zwyciężali to zło, pojawiałoby się nowe, pewnie nawet potężniejsze, by uzupełnić miejsce po tamtym, do tego jeszcze, by wzmocnić schedę po poprzedniku. Zło rodzi się samo z siebie, do tego nie potrzeba nawet Adanosa, którego jednak teraz pominę, powiem o nim zaraz. Jaki morał? Zło jest wieczne, nie da się nad nim zapanować, to nieuniknione. A dobro? Wystarczy je raz, porządnie pokonać, a byłby z nim koniec. Co zrobiłby wtedy Adanos, skoro jak mówisz jest po stronie Beliara? I czy mógłby pozwolić spełnić się knowaniom Beliara, co doprowadziłoby do rzeczywistego końca równowagi? Owszem ,ruch oporu wciąż by istniał, może pojawiłby się jakiś wybraniec, który odmieni oblicze świata i przywróci moc dobru. Ale czy to zawsze może się udać?
Nawet gdybyśmy zniszczyli to zło,Beliara nieważne jak, stawiam tylko przypuszczenie, to czy rzeczywiście zapanowałby ład? Nie mówię tu o złamanej równowadze, na dobrą sprawę, gdy pomyślę nad tym mocniej, to dochodzę do wniosku, że ono nie istnieje. O tym też zaraz. Powtarzam, czy zapanowałby ład bez zła pochodzącego z Beliara? Nigdy, zło jest integralną częścią każdego z nas, nie ma możliwości, by opuściło nasze dusze, nawet nie wiadomo jak czyste. To małe ziarno jest w środku i czeka na wyjście. Może wydawać się to wam frazesami, niczym nowym w temacie, ale zastanówcie się. Czy bez Beliara nie byłoby zła? Czy gdyby zapanowały ład, sprawiedliwość i szczęście, to dotrwałyby? Każda potęga, nawet nie wiadomo jaka kiedyś upada. Czy to ze starości, czy z pojawienia się nowej siły, która go zasymilowała, czy też po prostu zapaść w tym przeświadczeniu własnej potęgi i nagłe, nieszczęście? Nawet kropla wody, niby taka drobna, miękka, nieszkodliwa, ale jednak potrafi zniszczyć kamień. Trzeba jej czasu. Roślina może rozwijać się nawet dziesiątkami lat, ale jeśli nic jej nie przeszkodzi, to w końcu wyda plon. Pomyślcie nad tą ostatnią sytuacją - istnieje jakieś królestwo, w który mnie ma zła. A wszystko dzięki bogowi, który ma je w opiece. Królestwo rozwija się, pojawiają się kolejne wynalazki, lepsze bronie, wszystko by utrzymać pokój i poprawić warunki życia. Ludzi jest coraz więcej, tysiące, z czasem setki tysięcy. I nagle następuje przełom - ludzie zdobywają taką potęgę, że są w stanie dokonywać boskich rzeczy. A wtedy czy jest sens trwania w tym bogu, skoro oni, ludzie pełni pychy mają także moc. Może jeszcze trochę i uda im się go prześcignąć? Sprzeciwiają się mu, twierdząc, że nie jest im potrzebny. I tutaj już można snuć setki możliwych scenariuszy co do dalszych wydarzeń, ale widać jedno - zło pojawiło się znikąd. A może jednak nie znikąd? Mówiłem - ziarno jest, wystarczy je podlać, a urośnie. I da plon. Jaki? To zależy od ziarna.
Mówiłeś - Woda gasi Ogień. Ale czy w drugą stronę także to nie idzie? Czy gdyby Ogień stał się dość gorący, to nie sprawiłby, że Woda paruje? To idzie w obie strony. A przeciwieństwa się przyciągają. Zresztą to nie jedyne czynniki, które mogą zniszczyć jedno bądź drugie. Mróz sprawia, że woda zmienia się w lód. Ale i lód kiedyś może się roztopić. Jeśli, o ironio, nadejdzie Ogień, który roztopi lód. Ziemia, piasek są w stanie ugasić ogień nawet lepiej niż sama woda. Przypomnij sobie, co się działo na tej farmie. Woda sama nie pomogłaby. Zauważ też, że MY walczyliśmy z ogniem. Nie był to wszakże Ogień, ale jaka różnica? Symbolika! Tak, to właśnie to. Piasek z ogniem dają szkło. Szkło nie ma chyba żadnego odpowiednika w symbolice. Ale to może kiedyś się zmieni.
Zresztą czy magowie wody rzeczywiście mogą wedle Twych słów być tylko po stronie zła? Wątpię by tak było, przecież oni przez tyle lat byli razem z nami, pomagali nam. Sam byłem magiem wody, przyjaźniłem się z magami wody. I nagle - prysła bańka, wszystko to oszustwo? W to nie wierzę. Może Adanos miał swoje ukryte zamiary, ale nie wtajemniczał w to swych poddanych, którzy wierzyli, że muszą bronić równowagi, dobra przed złem. I nagle powiedział im ,że jest inaczej, ujawnił im część prawdy. Smutne. Jest też inna możliwość, przecież także Ty, Bumberze - paladynie i marszałku, czy po prostu przyjacielu możesz się mylić. Niezbadane są wyroki boskie, kto wie, jesteśmy ludźmi i wiemy bardzo niewiele o świecie. Nasza wiedza się zwiększa, lecz nigdy nie dowiemy się wszystkiego. Kto wie, może nawet bogowie nie wiedzą wszystkiego... Mówię teraz jako racjonalista, oczywiście wierzenia każą nam myśleć inaczej. Wiadomo - bogowie nieomylni, wszechpotężni, wieczni. Lecz czy wszystko to może być prawdą? Racja leży po obu stronach, ale tylko częściowo.
Mówiłeś Taalu o druidach. Tak, są oni kolejną siłą istniejącą w Myrthanie, oni cenią spokój i ład, tak jak my, lecz w przeciwieństwie do nas dbają głównie o las, to właśnie natura jest ich władczynią. Zamieszkują las, właściwie to ukrywają się w nim przed nami, ludźmi, którzy niszczą je, by zdobyć kolejną połać terenu dla siebie. I znów zauważcie - ogień pali rośliny. Lecz rośliny wchłaniają wodę. Koło się zatacza. Nie interesują się tym, co dzieje się z nami, mają własne sprawy do roboty, lecz oczywiście, gdy pojawiamy się w lesie bacznie obserwują nas, może nawet z łukiem w dłoni,ze strzałą na cięciwie? Nieliczni, lecz potężni. A wspierają ich zwierzęta - wilki, cieniostwory i inne stworzenia. Wyobraźcie sobie, jak nieziemsko byliby przydatni, gdyby rzeczywiście doszłoby do walki z duetem mrok-woda. Wtedy szanse byłyby równiejsze. Sami nie zawsze musimy dać radę.
Jeszcze jedno - co z orkami? Po ostatniej przygodzie i pokonaniu Śniącego zostało ich pewnie niewiele, lecz teraz pewnie cały czas zbierają siły, może wzywają wsparcie zza odległych krain planując zemstę... Możliwym jest, że gdy zakończy się ta walka, z nekromantami, pojawi się kolejna, tym razem z orkami, również sługami Beliara. Mówiłem , zło się uzupełnia. A życie jest nieskończoną wojną. Niestety. Pozostaje mieć nadzieję, wiarę, że uda nam się po raz kolejny. Zwyciężaliśmy kiedyś, musimy wygrać i teraz.
Zaciekawia mnie przy okazji kolejna sprawa - czy istnieje coś takiego, jak przeznaczenie? Czy jest jakiś ustalony tor, po którym mamy przebiec? Przecież nic prostszego, wybrać inną drogę. Myślę, że to jest bzdura, a jednak ma to swoją głębię. Czy przeznaczenie jest po prostu przyszłością? A może to los nam przypisany,osiągnięcia, których mamy dokonać? Wydaje się, że jest to to samo, lecz to nie prawda. Nie można przewidzieć ogólnego widoku świata za rok, czterysta, czy dwa tysiące lat. Nawet bogowie nie są w stanie tego uczynić - wystarczy jedno przeoczenie, jedna postać, wojownik czy zwykły cieśla i całość może przybrać inny bieg. Właśnie, można przewidzieć co uczyni jedna osoba, ale czy nakumulowanie tysięcy takich przeznaczeń coś da? Tylko niektóre osoby, niezwykłe, wielkie wyznaczone do pewnych celów, pewnie i przez bogów mogą mieć naznaczone przeznaczenie. Pytanie: czy my się do nich zaliczamy? I do czego zmierzamy? To się łączy z poprzednim tematem - jak potoczy się to wszystko i czy dojdzie do szczęśliwego zakończenia? Nie za naszego życia, to niemal pewne.
A czy gdyby bogowie znali przyszłość, to byłby w ogóle sens walczyć? Gdyby jedna strona miała przypisane zwycięstwo to cóż z tym zrobić. Tak, mogą próbować mimo wszystko, ale mówi się "przeznaczenia sie da się uniknąć". A gdyby rzeczywiście wiedzieli, że jednak ta strona wygra, to nie zaniechaliby walki? To bardzo ważne - czasem lepiej żyć bez tej wiedzy. Inaczej skutki mogą być tragiczne. Ja jednak myślę, że przeznaczenie nie wystarczy. Trzeba czegoś więcej. {[(Pozdrowienia dla pana Sapkowskiego)]}
Tyle pytań. Któż by zliczył? Nad wszystkim panuje boski czynnik. Ciebie spytam Cossacku: czy rzeczywiście można wierzyć w przeznaczenie? Ono nie może istnieć. Podobnie jak równowaga. Bo któż ją określa? Adanos stoi z szalkami i patrzy na którą stronę przeważa wciąż jednak kibicując Beliarowi? Wszystko się wyklucza. A jednak w zadziwiający sposób też łączy. Zastanawiam się teraz: i w co tu wierzyć? Czy konserwatywnie trwać przy prawdach Innosa, czy starać się to ogarnąć własnym, ludzkim rozumem. A może zachować pomiędzy tym równowagę? Ech... Równowaga, harmonia, zbalansowanie. Cóż rzec?
Tyle pytań... A ile odpowiedzi? Jak ork naszeptał, a może więcej?
Cóż, maszerujemy dość długo, aż co dziwne za długo wedle słów tego dziada. A może idziemy złą drogą? Nie, to niemożliwe, znam te okolice. Tak, poszukajmy jakiegoś miejsca na nocleg, najlepiej jaskinia (ciekawe, że po tej przygodzie nie obrzydło mi wypowiadanie tego słowa), bo tutaj noce mogą być zimne. Zwykła jaskinia, najlepiej bez dzikich zwierząt, ale wątpię, by była jakaś wolna w okolicy. Pewnie będziemy musieli powalczyć trochę z mieszkańcami jej, ale mam nadzieję, że będą to tylko zwykłe wilki, a nie ożywieńcy. Tak, więc idźmy.
Taal, daj wody, bo mnie w ustach od tego gadania suszy.

[Przepraszam za tą przerwę, ale wiecie - święta, Wielkanoc. Odpoczęło się, to do roboty... ;)
I jeszcze jedna sprawa. Martwi mnie to mocno, a mianowicie - co się dzieje z Fanemfilmu... Ostatnio miałem z nim kontakt pod koniec lutego - miał napisać posta. Nie napisał. Jako zastępca MG prowadzę grę za niego , staram się jak mogę, Wasza rola ocenić , jak mi idzie, ale zastanawiam się co z tym fantem zrobić. Miało być kilka dni, wyszło ponad miesiąc. Ponoć przyczyny niezależne, ale sam już nie wiem, co teraz. Napiszcie co o tym sądzicie, najlepiej na moje GG. Pozdrawiam]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jako, że Wy nic nie chcecie pisać, to fabuła idzie do przodu.]
Niestety, ale poszukiwanie kryjówki na nocleg nie było sprawą łatwą. Okoliczne tereny były raczej mało urozmaicone, jak to bywa w okolicach pustyni – piasek, kamienie, jeszcze trochę piasku, gdzieniegdzie parę karłowatych, przystosowanych do tutejszego klimatu drzew, a poza tym pustka, niczym na ponurym, brudnym i ciemnym dworze Beliara, w którym zapewne mieszkały te wszystkie demony i diablęta. Widać było już od jakiegoś czasu, że rodzima, zieleniąca się lasami i łąkami Myrthana została całkowicie zastąpiona przez upalny, cichy i pełny monotonnej barwy piasku Varant, który teraz wyraźnie kpił z bohaterów, mówiąc jakby : „gorąco Wam było, co? To teraz poczujcie, że mroźny być także potrafię”. Była to oczywiście aluzja do strasznie chłodnych nocy, będących dużym kontrastem dla dni pełnych słonecznego ciepła, choć w o dużo za dużych ilościach. Raz się chce zakrzyknąć „niech się trochę ochłodzi”, a innym razem „zimno mi!”, a porami dnia w których nie doskwierała tak bardzo temperatura były tylko wieczór i poranek. Ale oni nie mieli tyle czasu, by móc wygodnie podróżować. Czas naglił i to bardzo, dlatego musieli się przemóc i iść z mozołem dalej. Oczywiście jako dobrze wytrenowani i nie gorzej wyposażeni wojownicy (czy też magowie) nie odczuwali tak dotkliwie bólu, ale nawet, gdyby ten byłby nieznośny, to przecież duma nie pozwoliłaby im tego publicznie wygłaszać.
Liqid zastanawiał się, czy to jakieś zjawy wydłużyły trakt, czy też to ci Varanccy ludzie nie mają dobrze ukierunkowanego poczucia odległości. Tak, czy siak „niedaleko stąd na zachód” okazało się już niemal dwoma dniami wędrówki na zachód. Teraz musieli zanocować, najlepiej w jakimś ciepłym miejscu, by nie obudzić się znowu przymarzniętym do ziemi. W końcu udało im się znaleźć jedną jaskinię, ale doświadczeni już w tej sprawie, postanowili ją zbadać nieco ostrożniej. Wiadomo – każda nie może zawierać demonów, być opuszczoną siedzibą zła, czy coś takiego, ale ostrożność zawsze popłaca.
- Wygląda na dość dużą – powiedział Taal. – Iść na zwiad?
- Nie trzeba – rzekł Liqid. – Zajmę się tym.
Stanął przed wejściem do jaskini, wykonał kilka magicznych ruchów, rzucił jakąś kość na ziemię i nagle przed bohaterami pojawił się magicznie przyzwany goblin. Podobnie jak zwykłe gobliny był niedużego wzrostu, miał na sobie prostą zbroję i grubą, drewnianą pałkę w dłoni. Jego ciało otoczone było lśniącą, magiczną barierą, która wskazywała, że to istota przyzwana i w znaczący sposób pozbawiała goblina charakterystycznego tej rasie, kwaśnego fetoru. Goblin rozejrzał się wokoło, spojrzał niezadowolony na towarzyszy Liqida, wymrukując przy tym kilka przekleństw w swej własnej plugawej mowie i skrzyżował ręce na piersi.
Liqid przyklęknął przy nim i rzekł:
- Wejdź do jaskini i rozejrzyj się. Jak przeżyjesz, jesteś wolny.
Był to oczywiście blef, goblin nie mógł wiedzieć, że gdy przestanie być potrzebny zniknie, jak kamfora, lecz widać mocno go to zmotywowało, gdyż natychmiast wbiegł do jaskini.
Najpierw słychać było ciche tuptanie goblina, lecz gdy ten się oddalił na kilka metrów ucichło. Przez kilkanaście sekund panowała cisza, lecz nagle przerwały je trzy dźwięki. Trzask, mlaśnięcie i ryk.
Ryk cieniostwora. Nie, to ryczało kilka cieniostworów.
- No ładnie. Urządziły sobie tu kryjówkę. – powiedział Fanfilmu - Ciekawe, że kilka naraz, przecież to samotniki. Może zmusiły ich do tego te warunki? Idźmy lepiej dalej.

W końcu, po kilku godzinach dalszej wędrówki udało im się dojść do celu.
Była noc. Chłód. Ptaki, a dokładniej jakieś nocne wrony krakały cicho pomiędzy drzewami, które powyginane w nienaturalny sposób stały rzędami, niczym żołnierze na zbiórce. Poskręcane pnie, idealnie proste gałęzie, liście każdy innej barwy, od krwawej czerwieni przez pospolitą czerń do ohydnej, zgniłej zieleni niesamowicie budowały klimat tego miejsca. Księżyc wyglądał, niczym kawał pożółkłego mięsa ścierwojada idealnie odgryzionego przez wilka, dawał na tyle mało światła, że widać było tylko gruzy posiadłości , resztek niezwykłej niegdyś Karmy. Byli w miejscu, które niegdyś musiało być polaną - lecz teraz ziemia była cała czarna. (kolejny znak, że działo się tu coś niedobrego) . Miejsce to mocno kontrastowało z okolicznymi wertepami, było jasne, że nie powstało ono bez udziału człowieka. Nie, nie chodzi o nekromantów, magicznie zmieniony teren wyglądałby zgoła inaczej, chociaż i tak czarni magowie odcisnęli tutaj swoje piętno. To jacyś rodowici mieszkańcy tych ziem musieli mieć tu jakąś posiadłość, nie wiedzieli pewnie wtedy jeszcze o niezwykłości tego miejsca. Nie trzeba chyba wyjaśniać, co stało się później...
Wiatr dął na tyle mocno, by zagłuszać niemal całkowicie wszystkie inne dźwięki, sypiąc w dodatku piaskiem i pyłem, co oślepiało trochę.
- Tak więc jesteśmy na miejscu – powiedział Liqid. – To jest ta Karma, a dokładniej to, co z niej zostało. Rozdzielmy się i zbadajmy okolicę. Nie muszę chyba dodawać, że ostrożność wskazana?
Powietrze cuchnęło na swój własny, specyficzny dla tego miejsca sposób. Nawet najbardziej utalentowani specjaliści od zapachów z cechu perfumiarzy ze stolicy nie potrafiliby dokładnie określić pochodzenia tej woni. Nie pochodził on z gruzów, resztek rozsypanych kamieni, popiołu, materiału, ksiąg i innych rzeczy, jakie zawierać mogła posiadłość. Wisiał wokoło, do tego mocno rozkojarzał. Wyczuć się dało także zapach magii, jednak dużo słabszy, rozwiany już widać mocno przez wiatr. Pył także miał kolor błękitny, magiczny, jak wspominał tamten dziad, ale zostały go tylko resztki. Reszta już pewnie dawno poleciała na wszystkie strony świata.
Liqid szacował, że dom (choć była to raczej jakaś niezwykła posiadłość, willa czy coś w tym stylu, zwykłym domem jednak być to nie mogło, zwłaszcza ze względu na to, co się tu działo) zniszczono tak z dziesięć dni temu.
Wszyscy członkowie drużyny powoli obchodzili teren i sprawdzali, czy nie ma czegoś niezwykłego. Ba, wszystko tutaj było niezwykłe, ale chodziło im o przedmioty, które mogłyby w jakiś sposób pomóc w dokładnym zrozumieniu, co się tutaj działo. Niczego takiego nie było tu jednak, same śmiecie. Nie było żadnych śladów, jakoby ktoś tu wcześniej był. Owszem, chłopi pewnie zbliżali się do tego miejsca, jednak ze względu na strach przed Karmą nie zbliżali się zanadto.
Panowała zupełna cisza.
Nie zauważyli, kiedy zostali otoczeni.
Nie byli to zwykli bandyci. Profesjonalny ubiór i wyposażenie, także same zdolności skradania się wskazywały na to, że byli to zapewne najemni skrytobójcy, asasyni.
Co ciekawe nie bawili się w atak z zaskoczenia, błyskawiczną rzeź, lecz po prostu ich otoczyli, czekając widocznie na coś.
Było ich na początku tylko kilku, pięciu, może sześciu, lecz po chwili pojawili się kolejni. W sumie było ich tak z dwa razy więcej, od drużyny.
Liqid czuł się jednak inaczej, niż w czasie, gdy dane mu było stanąć w szranki (bo starcie było nieuniknione) przeciwko orkom lub buntownikom., tutaj widać było, że poziomy są niepokojąco równe. Co oznacza, że walka będzie bardzo ciężka.
Wszyscy mieli ciemne pancerze - utrudniające oczywiście dostrzeżenie delikwentów i zapewniające bardzo ciche ruchy, oraz różnorakie bronie – jeden miał specjalne sztylety z potrójnymi ostrzami – jednym prostym i dwoma hakowatymi, inny podwójny miecz obosieczny [pamiętacie lancę świetlną? ;)] , kolejny zaś dwa toporo-młoty. Dodatkowo każdy miał włócznię lub lancę oraz tarczę albo pawęż na plecach . Ekwipunek wyglądał na bardzo drogi, co pozwoliło dojść do wniosku, że to jakaś elita wśród zabójców. Co ciekawe niektóre twarze wydawały się Liqidowi znajome – to z listów gończych z bajońsko wysokimi nagrodami, inne zaś z potyczek, jakie prowadził kiedyś z lokalnymi zabójcami.
Po kilku sekundach milczenia przed zabójców wysunął się ich lider. Miał dużo bogatszy pancerz, wykonany zapewne z jakiegoś rzadkiego, karminowego materiału, do tego magiczny, błyszczący na fioletowo miecz, w którym zaklęto na pewno niezwykle dużą dawkę energii. Liqid nie poznał tej postaci, lecz Bumber rzekł niezbyt miłym tonem:
- Astan... , brat Ramana.
- Masz rację Bumberze, zabójco mego brata. Nie powiem, sporo się zmieniłeś. Czyżby poprzednia powłoczka już się rozleciała i trzeba było ją wymienić?
Bumber milczał.
- Z tego, że tu jesteś wnioskuję, że wiesz co to za miejsce. Musimy bronić to miejsce przed wami. Nie powinniście się mieszać w sprawy Varantu.
- Sprawy Varantu są także sprawami Myrthany, zwłaszcza, że Sarek...
- Sarek... – Astan powiedział to słowo, jakby musiał jednocześnie połykać żądło krwiopijcy – Nie wypowiadaj imienia tego pomiotu... On zginie..., musi ponieść karę za czyn który popełnił, zdradę Beliara. Teraz...
Nagle zza zabójcy wyskoczyła mała dziewczynka. Miała około 8-12 lat, długie ciemne włosy i skórę dużo bledszą, niż powinna mieć mieszkanka tego regionu. Miała skrępowane kostki i ręce, a jednak próbowała uciec. Astan uderzył ją niedbałym ciosem w plecy. Dziecko zapiszczało, lecz nie był to dziecięcy głos. Jakby... sztuczny.
- Weźcie ją i zwiążcie jeszcze raz, tym razem mocniej. – odezwał się do swoich ludzi, po czym zwrócił się do Bumbera – Pamiętasz ten dzień?
- Tak.
- Moje ciało wciąż pamięta tą walkę. Nadal mam blizny. Lecz dobrze wiesz, jak się wtedy zakończyło. Możliwe, że przegramy. Jednak Beliar nas prowadzi. Nie pozwoli na to.
Wszyscy zabójcy przybrali bojową postawę i wyszeptali kilka słów w języku mrocznej magii. Okryła ich czerwona poświata, wskazująca, że są pod wpływem zaklęcia wspomagającego. Nie atakowali. Czekali na reakcję drużyny. Krążyli wokół nic, coraz bardziej zacieśniając krąg. W każdej chwili mogli zaatakować.
Innosie, strzeż nas , pomyślał Liqid.

[Naprawdę, coraz poważniej mi się to udziela. Jako MG powinienem dbać o tą grę. Tymczasem nie piszecie prawie wcale. Co to ma być? Rozumiem, obowiązki, robota, etc. , ale trudno poświęcić chociaż pół godziny na 3-4 dni? Nieładnie... Nie będę już prosił, bo to nic nie daje.
I jeszcze jedno. To nie są wrogowie, których możecie do woli wyrzynać. Profesjonaliści, godni wrogowie, a nie tałtajstwo padające po 2 ciosach. Zrozumiano? A jeśli oni są lepsi od naszych avatarów? Nie muszę chyba pisać więcej, chyba wszystko jasne, tak?
Do roboty, bo tragicznie to wygląda.
A, że tak ponuro wyszło, to dodam tylko emitikonkę ";)"]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować