Zaloguj się, aby obserwować  
Gram.pl

Konkurs: Napisz krótkie opowiadanie i zgarnij podkładkę StarCraft II: Heart of the Swarm!

63 postów w tym temacie

Siedział na krześle, palił papierosa i nasłuchiwał. Przed nim leżała jego broń. Oprócz szumu wiatraka nie było słychać nic, ale on wiedział, że to cisza przed burzą. Wiedział, że nadchodzą, że pojawią się bardzo szybko.

Od czasu ostatniej wojny minęło trochę czasu, z rozrzewnieniem popatrzył przed siebie, na swój ekwipunek, na wieloletnie już narzędzia pracy. Tyle razy ich używał, tylu przeciwników pokonał w niezliczonych potyczkach. Zawsze wychodził z opresji, nawet gdy robiło się naprawdę gorąco. Ale teraz może być inaczej. To w końcu zergowie, różne historie się o nich słyszy. Nie wiedział też, czy może liczyć na pomoc innych, komunikacja zawodziła, z wieloma towarzyszami boju dawno stracił kontakt. Na pewno nie został sam na tej zapomnianej przez bogów planecie, ale czy ktoś usłyszy jego krzyk, czy ktoś mu pomoże? Być może tę walkę będzie musiał stoczyć sam. Mógł uciekać, ale miał swój honor. Liczył się z porażką, on był w końcu jeden, a ich, zergów, mogły być dziesiątki, albo i setki. Stwierdził jednak, że nie sprzeda skóry tanio.

O samych zergach słyszał wiele, zresztą spotkał kilku na swej drodze już wcześniej, ale było to dawno temu, wspomnienia były zbyt zamazane, niewyraźne. Wiedział, że atakują agresywnie, że zachowują się jak jeden organizm, sterowany przez wspólny umysł, świadomość- i tak też postanowił ich potraktować, jak pojedynczą istotę. Znał ich podstawowe zagrywki, to mu wystarczało, plan działania miał już od dawna przygotowany, doświadczenie w boju miał zresztą bardzo duże, wiedział że ewentualne braki w przygotowaniu nadrobi. Wróg to wróg zresztą, nie ma się nad czym rozwodzić, płomienie nie szczędzą nikogo. Popatrzył na zegarek, czas prawie nadszedł, na zewnątrz słońce już zaszło. Spodziewał się, że pierwsza noc i poranek to będzie łatwizna, rozgrzewka przed tym, co przyniesie jutrzejszy dzień, a być może i dalsze, jeśli dotrwa. Kolejne minuty mijały, a on czekał w ciszy, skupiony, przygotowany na wszystko. Musiał zrobić już tylko jedną rzecz.

Westchnął głęboko, gdyż czas już nadszedł. Sprawnie położył rękę na wysłużonej myszce. Raz jeszcze zerknął na tytuł na monitorze- "StarCraft II: Heart of the Swarm betatest", najechał kursorem na prostokąt "Opublikuj tekst" i kliknął. Napierajcie zergi pomyślał, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sara Kerrigan została zdradzona przez swoich przyjaciół, kolegów, współpracowników i zamieniona w okrutną, przerażającą królową Zergów, w Królową Ostrzy. Nie czuła nic do Mengska, Jima, nic, nic nie czuła, byli dlań niczym, byli niczym śmiecie które mogła wyrzucić do kosza gdy tylko staną jej na drodze. A wkroczą nań, a raczej wkroczy, lecz to dalekie czasy, a mi, emerytowanemu duchowi nie zostało zbyt wiele czasu. Czas zabija, ale czy zabije Królową Ostrzy w takiej postaci?
Pewnego razu, na dalekiej planecie, planecie o której słyszała zaledwie garstka osób była burza, niesamowicie silna burza, ale czy była taka niesamowita? Dla mieszkańców Bhekar Ro, bo tak też planeta się zwała, nie była, takie burze występowały raz na tydzień. Lecz ta zostawiła niezwykłe odkrycie, piorun uderzając w ziemię odkrył górę którą otaczały wielkie kryształy. Wciągnęła już jednego człowieka, Terranie obchodzą się z nią ostrożnie. W rzeczywistości był to artefakt pozostawiony przez Xel''Nage. Protossi wyczuli ją i pospiesznie do niej przylecieli, lecz nie byli sami, zobaczyli Zergi. Pierw ujrzały Behemoty, ogromne, lecz łagodne stworzenia, później zobaczyli że całe chmary Zergów wylatują z różnych zakamarków tych ogromnych stworów. Królowa Ostrzy kierowała je umysłem:
Zabijcie tych nędznych Protossów, zniszczcie ich wszystkich, zdobądźcie ten artefakt pozostawiony przez naszych przodków. - mówiła Królowa Ostrzy
Rozpoczęła się walka, Protossi nie mieli żadnych szans, Zergi ich zmiotły, Kerrigan zwyciężyła tą walkę, lecz Terranie też nie pozostawią tego artefaktu w spokoju.
Dokończę jutro - pomyślałem - Jestem cholernie zmęczony, reszty historii nie poznacie, przynajmniej nie ode mnie... padłem na stół i... zasnąłem czując ulgę że mogę spokojnie iść spać i już nikt nigdy mnie nie obudzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Spośród dwunastu marines, którzy sprawowali pieczę nad magazynem, pozostał tylko on. Jarrod po raz ostatni zatrzymał wzrok na ogromnej wylęgarni, znajdującej się niecałe sześć kilometrów od jego obecnej pozycji. Jeszcze dwa dni temu stało się tam miasteczko, w którym przyszło mu spędzić ostatnie trzy lata swego życia. Stacjonował tam od momentu w którym udało im się wyczyścić powierzchnię Mar Sary z reszty Zergów którym udało się przetrwać wypalenie planety przez Protossów.
- Wielka szkoda. - parsknął z przekąsem.
Zdążył się już przyzwyczaić do pokoju, jaki panował w sektorze Korpulu od kiedy zakończyła się tak zwana „Wojna Roju”. Jednak jego ojciec powtarzał, że nic nie trwa wiecznie. I miał rację.
- Jeszcze długo będziesz się wpatrywał w to gówno? - z przemyśleń wyrwał go głos młodej kobiety. Spojrzał w dół klifu na którego zboczu się znajdował. Znajdowały się tam dwa transportery pełne przerażonych i zrezygnowanych mieszkańców, którzy znajdowali się teraz pod jego opieką. Na dachu jednego z nich stała ona.
- Ja wiem, że lubisz tracić czas na pogrążanie się w myślach, ale wydaje mi się, że w naszej obecnej sytuacji powinniśmy jak najrzadziej robić takie przystanki.
Jarrod wiedział, że miała rację. Szybko wskoczył na swojego zabytkowego Vulture''a, którego kupił za bezcen od Jima Raynora, gdy ten był jeszcze uznawany za bohatera. Odpalił silnik, po czym zjechał tą samą trasą, którą udało mu się dostać na górę. Gdy tylko dojechał do transporterów, dziewczyna zeskoczyła z dachu transportera i podbiegła w jego stronę.
- Grace, wydaje mi się, że wyraźnie poleciłem ci, żebyś została w środku z innymi.
Dziewczyna założyła ręce i rzuciła mu spojrzenie typu „A kto by ciebie słuchał, mięśniaku?”.
- Więc jak, ścigają nas czy nie?
- Skoro mam czas na „pogrążanie się w myślach”, to chyba nie, prawda? - odpowiedział, imitując ton głosu Grace. Nie widział żadnej aktywności Zergów na trasie którą obecnie się przemieszczali. Plan kapitana musiał się więc powieść.
- Jak myślisz? Czy oni żyją? - zapytała. On jednak milczał. To była szansa jedna na milion. Zergi od początku lgnęły do magazynu, który znajdował się po przeciwnej stronie miasta. Wystarczyło więc je zmusić do tego, by skoncentrowały się na jego zdobyciu, podczas gdy ci którym udało się przeżyć mogli bezpiecznie przemknąć pomiędzy klifami. Teraz wystarczyło jedynie wyrwać się z tego labiryntu i ruszyć w kierunku bazy wojskowej Dominum. Jednak po wyłączeniu silnika jego Vulture nie przestawał się trząść. Grace stanęła jak wryta gdy tylko zorientowała się, że grunt pod jej stopami drga. Jarrod spojrzał na nią, po czym pokazał jej, by się nie ruszała. Sam zaś powoli sięgał ręką do podczepionego do przodu Vulture''a karabinu. Po chwili drgania ustały i oboje odetchnęli z ulgą.
- Dobra, wracaj na pokład transportera. Musimy się stąd zmywać zanim...
Nie dokończył. Nagle nie tylko ziemia pod ich stopami ale również i zbocza poczęły się rozlatywać. Wtem pomiędzy nimi a transporterami wyrósł potężny czerw.
- Tego to się nie spodziewałem. - stwierdził, chwytając za broń i mierząc nią w kierunku stworzenia. Począł strzelać bez opamiętania, podczas gdy Grace skryła się za jego motocyklem. Działka umieszczone na dachach ciężarówek również przywitały niespodziankę gradem pocisków. Nim na dobrą sprawę zdążył coś zrobić, czerw runął martwy. Niestety to był dopiero początek, gdyż z jego trzewi zaczęły wyskakiwać mniejsze Zergi. Jarrod nie zastanawiał się długo.
- Wskakuj. - krzyknął do Grace. Gdy tylko dziewczyna znalazła się za jego plecami, odpalił silniki i ruszył w kierunku czerwia. Wystrzelił kilka granatów które wbiły się w ciało stworzenia i eksplodowały, rozbryzgując go po całej okolicy wraz z tym co było wewnątrz niego.
- Wiejemy. Skoro znalazł nas jeden, zaraz zwali nam się na głowy cała reszta. - krzyknęła do krótkofalówki Grace. Transportery poczęły jechać w stronę wyjazdu z wąwozu. Jarrod zaś zajął się ostrzałem tych Zergów, którym udało się uniknąć eksplozji. Mimo że była ich garstka, bestie nie ustawały w staraniach by spowolnić ucieczkę Ziemian.
- Te dranie wiedzą co robią. A ty mówiłaś, że są głupie.
- Przepraszam, to nie ja trzymałam jednego z nich jako pupila.
Jarrod po raz kolejny przeklął dzień, w którym pozostali marines uznali, że mogą trzymać Zerglinga w bazie jako maskotkę. Gdyby nie to, Zergi pewnie by nawet nie zwrócili uwagi na ich małe górnicze miasteczko... Za jego plecami zaś kolejne czerwie zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

1

Wybuch! Rakieta o mocy dziesięciu megaton zrobiła swoje rozrywając na strzępy cały stok góry wraz z tym co się na niej znajdowało. Kate przez chwilę skanowała z bezpiecznej odległości powstałe urwisko po czym zsunęła z oczu noktowizor.
- Baza, tu Nomad 3. Cel prawdopodobnie osiągnięty. Powtarzam cel prawdopodobnie osiągnięty. Moje skanery nie wykrywają śladów życia w obrębie eksplozji. Proszę o potwierdzenie z radaru bazy.
- Tu Baza Centrum. Niestety, coś przeżyło. Nasze czujniki namierzyły poruszający się cel w kwadracie A3. Prawdopodobnie Zergling.
„Niemożliwe” pomyślała Kate i znów uruchomiła noktowizor. Rzeczywiście na skarpie urwiska sunął powoli mały stwór, zatrzymując się co chwilę i badając węchem okolicę. Po zwiększeniu ostrości zauważyła ślady krwi, którą broczyło zwierzę. „Jak tyś to mały przeżył?”, szepnęła podnosząc C-10 do oka, broń zabójczą w rękach każdego Ghosta. Kate była jednym z najlepszych. Po sekundzie na wyświetlaczu pokazała się czerwona obwódka dookoła ukrywającego się stwora. „Czas na ciebie”. Jeden cichy trzask i zwierzę spadło w głęboki lej po bombie.
- Cel wykonany. Wysyłamy dropshipa - szczeknął nadajnik, a na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.„Nie ma za co ...” dopowiedziała, siadając u podnóża pionowej ściany. Oparła się ciężko o skałę i pociągnęła duży łyk wody z bukłaka, który zawsze nosiła za pasem. Spojrzała na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziała potężny las porastający całą dolinę. Teraz nie było po nim śladu. Po dolinie zresztą też.
Z zamyślenia ocucił ją dźwięk translokatora informujący cichym piknięciem o zbliżającym się transporterze, który po chwili zawisł przy półce skalnej na której się znajdowała. Uśmiech pilota zza szyby i rozsuwające się drzwi luku pasażerskiego przesłoniły cały widok okolicy.
Kate westchnęła i podniosła się. W pejzażu, którym cieszyła oczy przez ostatnie godziny, nie było już nic pięknego. Ślad po wojnie toczącej się w całej galaktyce odcisnął swoje piętno nawet tu.
Wskoczyła na podnośnik i weszła do transportera.

2

- Tu Charlie 2. Mamy mały problem.
- Raportuj.
- Nie zdobędziemy tych ruin bez wsparcia ST i goliatów.
- Wszystkie Siege Tanki operują teraz w sąsiednim kwadracie. Nie jestem w stanie ich wam teraz dostarczyć. Jaką macie sytuację, kapitanie?
- Zergi mocno bronią prawego przyczółka – Jim zerknął na mapę – jest oznaczony jako A-3. Straciłem trzynastu ludzi i nie mam zamiaru stracić więcej. Bez wsparcia czegoś cięższego niż nasze Gaussy nie podejmę się wejść na teren miasta.
- Rozumiem. Proszę czekać na rozkazy.
- Przyjąłem - odparł znużonym głosem i odłożył nadajnik.
Jim Raynor wiele już przeżył, a nacięcia na korpusie pancerza świadczyły, że wielu też wrogów widziało go jako ostatnią żywą istotę. Niezmiennie jednak wyprowadzała go z równowagi ignorancja starszych oficerów.
- Czekamy na rozkazy – rzucił w stronę stojących za nim żołnierzy. Ciche przekleństwa jednoznacznie świadczyły, co o tym myślą.
– Jaką mamy sytuację, kapralu? – spytał stojącego obok rosłego mężczyzny z dużym „N.Y.P.D.” na kasku.
– Każdy ma po 12 magazynków, mamy granaty fragmentacyjne oraz Flame Throwery, tylko że nie ma komu ich obsłużyć, bo cały oddział Firebatów został przeniesiony na tamto wzgórze – ruchem głowy wskazał przeciwległy stok.
- Jak to. Bez broni? – zdziwił się Jim.
Oficer wzruszył ramionami.
- Z bronią. To co my mamy to zapasy na wypadek gdyby wrócili cali i zdrowi.
- I ze spinami hydraliska między każdym żebrem – rzucił ktoś z tyłu. Odpowiedzią była salwa śmiechu.
- Cisza! – przerwał im kapitan – Jesteście na froncie a nie w pubie. Dobra, rozstawcie tu resztę sprzętu. Musimy jakoś przygotować tę norę na przybycie nieproszonych gości.
- Tak jest! – odpowiedzieli żołnierze i natychmiast zajęli się przygotowaniami.
Jim był z nich dumny. Była to jedna z najlepszych brygad Marines jaką w życiu spotkał. Prędzej złamałby rozkazy samego dowództwa, niż pozwolił wyniszczyć ją w jakiejś bezsensownej akcji. Podszedł do wejścia jaskini, gdzie właśnie montowano przenośnie ATS-y oraz detektory plazmy i rozejrzał się po okolicy. Czuł się prawie jak w domu. Na Ziemi. Nie wiele już pamiętał, ale te lasy i wzgórza przywodziły mu na pamięć wiele wspomnień. Bardzo od-ległych w czasie i przestrzeni.

3

PLANETA ALFA SIRIUM, 2.612 ROK, CZAS: 1.32,25
- Kapitanie.
Cichy szept dobiegł do niego, jakby z oddali. Natychmiast wróciło poczucie czasu i miejsca. Podszedł do żołnierza obsługującego detektor. Znał go, Mike - bardzo młody, a mimo to doświadczony. Mało takich już zostało.
- Co tam masz chłopcze?
- Kilka niezidentyfikowanych obiektów. Przesuwają się o tutaj, na północ od nas.
- Hmm, mamy tam jakieś jednostki?
- Nie, wycofano je przed nocą. Tylko SV-y są na nocnym zwiadzie. Połączyć?
- Tak.
Jim spojrzał w ciemność nocy. Wiedział, że ta misja przebiegała zbyt łatwo. Do tego dziwny rozkaz: zostać na miejscu i czekać na przybycie kogoś z dowództwa ze specjalnymi instrukcjami. Coś tu szło nie tak.
- Mam połączenie – Mike podał kapitanowi nadajnik.
- Tu Charlie 2. Gdzie jesteście.
- Sektor B2, kapitanie – odpowiedział dźwięczny kobiecy głos.
- Potrzebuję informację o lokalizacji jednostek na waszym terenie.
- Chwileczkę – głos rozpłynął się w trzaskach i szumach – Coś mam, ale to nie nasi. Przesłać panu specyfikację?
- Poproszę.
Kapitan odłożył nadajnik i podszedł do terminala nawigacyjnego. Na ekranie zaczęły przesuwać się liczby i zdjęcia z kamer termowizyjnych Science Vessela.
- Niech to licho ... – szepnął i złapał za nadajnik - Baza Centrum? Tu Charlie 2. Przed chwilą otrzymałem raport z nocnego zwiadu.
- Co się dzieje, kapitanie?
- Szefie – szepnął Mike – Idą w naszą stronę.
Jim zaklął pod nosem.
- Mamy tu pięć ultralisków maszerujących w naszym kierunku – rzucił do nadajnika.
Mike spojrzał niepewnie na kapitana.
- Zdaje Pan sobie sprawę, Majorze, że moich pięćdziesięciu ludzi sobie z tym nie poradzi?
- Macie tam jakieś SCV-y, kapitanie?
- Tak, dwóch, ale ...
- Niech uzbroją teren w bunkry i czekajcie na wsparcie.
- Szefie mam jeszcze kilkanaście mniejszych jednostek na radarze – rzucił z tyłu Mike.
Jim wyczuł niepokój w głosie chłopaka.
- Majorze – spytał gniewnie - ile to potrwa?
- Dajcie nam dwie godziny.
- „Połączenie zakończono” - z nadajnika popłynął spokojny kobiecy głos.
Raynor odłożył powoli nadajnik na pulpit.
- Co robimy, kapitanie? – spytał chłopiec.
Jim spojrzała na Mike’a.
- To, czego nas uczono ...

4

Cztery bunkry rozstawione w odległości trzydziestu metrów od siebie, sprawiały dobre wrażenie. Jim zdawał sobie jednak sprawę, że dwa ultraliski wystarczą, by nie pozostał tu po nich żaden ślad. Wiedzieli to dobrze także jego podwładni. Pewnie stąd ta cisza i skupienie. „To dobrze, będą czujniejsi” – pomyślał wydając rozkazy. Rozejrzał się raz jeszcze po okolicy. Za wzgórzem przed nimi znajdowało się dwóch jego ludzi, którzy mieli rozstawić sensory i informować o zbliżaniu się zergów.
Zadźwięczał nadajnik.
- Słucham.
- Cześć, Jim.
Rozpoznał ten głos. Uśmiech pojawił się na chwilę na twarzy.
- Szeregowa Kate Stone. Czy wiecie, że rozmawiacie z kapitanem? – odrzekł poważnym głosem – Obca jest wam widzę dyscyplina wojskowa.
- Przepraszam, kapitanie – odparła pokornie, choć w głosie wyczuwało się wesołość.
- Żartowałem. Co u ciebie kochanie, gdzie teraz jesteś? – spytał Jim zupełnie już innym głosem.
- Dokładnie nad tobą.
Jim zdziwiony spojrzał w górę. Na niebie pojawiła się mała kropka, by po chwili zwiększyć się do rozmiarów dużego ptaka. Powiew gorącego powietrza oraz szum silników zapowiadały przybycie transportowca, który po chwili wylądował w pobliżu bazy.
- Ale ... co ty tu robisz? – Jim nie wiedział czy mówić do nadajnika, czy do dziewczyny, która wychodziła właśnie z dropshipa przy wtórze wyłączanych z jękiem silników.
- Czy otrzymał Pan, kapitanie, informację że przybędzie ktoś z dowództwa? – spytała ze sztuczną powagą.
- Eee … co chcesz mi powiedzieć?
- Proszę, oto dokumenty.
Jim tylko zerknął na papiery i zdziwiony spojrzał na Kate.
- Ty?
Dziewczyna z uśmiechem kiwnęła głową. Raynor raz jeszcze spojrzał w rozkazy.
- Awansowałaś?
- Tak – dziewczyna rzuciła mu się na szyję – od dziś możesz do mnie mówić „poruczniku”.
- A niech mnie ... i to od razu na porucznika! Nieźle musiałaś narozrabiać. No, nie ma żartów. Muszę zacząć traktować cię wreszcie poważnie – zaśmiał się, lecz za chwilę spochmurniał. – Za chwilę będziemy mieli tu kilku nieproszonych gości. Wolałbym, żeby ciebie tu teraz nie było.
- Przelatywaliśmy obok nich. Ultraliski i zerglingi, kilka mil na północ stąd. Masz kogoś na zwiadzie? – spytała.
- Jakżeby inaczej. Slow i Kovalsky są na tamtym wzgórzu. Dadzą znać gdyby coś się działo.
- Idę do nich – rzuciła szybko i zaczęła sprawdzać stan akumulatorów systemu maskującego.
- Nie ma mowy. Zostajesz tutaj. Oni sobie poradzą.
- Jim zapomniałeś, że po to tu jestem? Czytałeś rozkazy? Mamy zabezpieczyć ten teren, zanim przybędzie wsparcie. A potem wchodzimy do miasta. Zresztą mam tam coś do załatwienia. Jestem sprytna i umiem się wtopić w otoczenie.
- Jasne – dodał przeciągle – jak duch.
Kate wskoczyła do transportowca i po chwili w powietrzu raz jeszcze przeanalizowała całą sytuację. W oddali pasmo wzgórz oddzielało dolinę od Wielkiej Równiny na której kwitło kiedyś życie, obce człowiekowi, lecz jednak życie.
Protosi. Uosobienie męstwa, odwagi i honoru. Większość terrańskiego dominium nigdy ich nie rozumiała. Traktowani jak konkurencja w eksploracji wszechświata toczyli odwieczną wojnę z Terranami o zasoby, a z Zergami o przeżycie. Ruiny miasta widoczne w oddali były niemym świadkiem ich potęgi i bytności na tej planecie.
- Poruczniku jesteśmy w pobliżu.
Głos pilota wyrwał ją z zadumy.
- Rozumiem, zostaw mnie na tej ścieżce, do chłopaków dotrę pieszo.
- Tak jest.
Transportowiec zniżył lot nad zboczem góry. Kate zjechała windą na dół i dała znak, że transportowiec może wracać. Rozejrzała się po okolicy. Skaner nie wykrył żadnych śladów życia.
„Dziwne, powinni być już niedaleko” – pomyślała i ruszyła ostrożnie ścieżką w kierunku półki skalnej, na której mieli czuwać żołnierze. Po chwili znalazła się za załomem skały. Lata służby dla UED nauczyły ją nieufności. Ostrożnie wyjrzała zza rogu i to co zobaczyła bardziej ją zdziwiło niż przestraszyło. Zwłoki dwóch mężczyzn, okropnie pokaleczone i zakrwawione leżały obok rozstawionych już, ale nie podłączonych jeszcze do systemu sensorów. Kate wytężając zmysły omiotła wzrokiem całą półkę.
Nic.
Podeszła ostrożnie do sensorów i podłączyła je do przekaźnika. Prawie natychmiast na ekranie pokazała się niebieska kropka symbolizująca jej lokalizację. Poprawiła rozdzielczość, by zwiększyć dokładność pomiaru. W tym momencie zamarła. Błysnął czerwony punkcik.
Znajdował się tuż za nią ...

5

Miała tylko tyle czasu by aktywować system maskujący i przetoczyć się pod ścianę. Zergling, który w tym momencie rzucił się w jej stronę, straciwszy nagle z oczu cel z impetem uderzył w litą skałę, lecz po chwili podniósł się i zdezorientowany zaczął wciągać nozdrzami powietrze w poszukiwaniu wroga. Wyciągnęła delikatnie snajperkę, by nie wywołać przy tym żadnego dźwięku i wymierzyła w zwierzę, które powoli zaczęło zbliżać się w jej stronę. Już miała pociągnąć za spust, gdy nagle zza węgła wynurzyły się dwa potężne hydraliski, który najwyraźniej wyczuły ją i szły jej śladem. Przeraźliwy pisk rozdarł ciszę powodując gęsią skórkę na karku przyczajonej dziewczyny. Umięśnione ramiona uzbrojone w ogromne ostrza unosiły się i opadały w rytm oddechu tych bestii, które jakby prowadząc jakąś niezrozumiałą dla niej rozmowę zaczęły wrzaskami i charkotem przekomarzać się ze sobą.
Kate przesunęła się ostrożnie na brzeg półki skalnej i zlustrowała brzegiem zbocze. Bez chwili zastanowienia rzuciła się w przepaść, wstrzeliwując przed siebie harpun w ścianę skalną. Minęła go po chwili a zaraz potem poczuła szarpnięcie i próbując utrzymać równowagę, złapała się rękami za wyłom skały.
- Pora zmykać do bazy – pomyślała włączając detonator, połączony z ładunkiem, który zostawiła na półce.
Potężny wybuch wstrząsnął zboczem sypiąc lawiną kamieni i odłamków. Kate przycisnęła się do skały i zakrywając głowę włączyła nadajnik.
- Jim tu Kate.
- Kate! Co tam się dzieje – spytał zdenerwowany kapitan – te fajerwerki to twoja sprawka?
- Znalazłam ciała Slowa i Kovalsky’ego – odparła dziewczyna i spojrzała w górę - Niestety natknęłam się też na Zergów – dodała.
- Wiesz gdzie one teraz są?
- Te które widziałam ostatnio są wszędzie – odparła z uśmiechem Kate.
- To nie jest śmieszne. Ja się pytam o ich główny oddział – rzucił z gniewem Jim
Kate odwróciła się od skały i przez lunetę zlustrowała całą okolicę. Czujnik nic nie wykrył.
- Dziwne. Nigdzie ich nie ma – odparła i jeszcze raz sprawdziła lunetą całą równinę.
- Nie podoba mi się to. Wracaj natychmiast. Bez odbioru.
Usłyszała dźwięk zakończonego połączenia.
Kate wisząc na wysokości kilkuset stóp znalazła w między czasie kilka punktów podparcia i wdrapała się na małą półkę skalną, gdzie mogła usiąść. Odpięła uprząż i oparła głowę o ścianę. Napawała się przez chwilę panoramą rozpościerającą się na całą Wielką Równinę i wspaniały zachód dwóch słońc.
„Czas wracać” pomyślała zerkając w dół. Czekało ją kilkadziesiąt metrów niezłej wspinaczki. Westchnąwszy szarpnęła kilka razy linę, by upewnić się, że karabinek dobrze trzyma i ruszyła ostrożnie w dół. U podnóża góry stał Vulture Mobil, pozostawiony przez Marines, których zwiad skończył się tak niefortunnie kilkaset stóp wyżej. Kate ponownie włączyła system maskujący i poczekała chwilę przy ścianie. Nie była pewna żadnego kroku. Podbiegła ostrożnie do ścigacza i wskoczyła do środka. W tym momencie usłyszała specyficzny dźwięk dobiegający z powietrza. Zza stoku wynurzył się ogromny Overmind sunąc powoli na południe. Chwyciła za nadajnik, by powiadomić o tym bazę, gdy nagle z przerażeniem zobaczyła jak ziemia w kilku miejscach się wybrzusza i z rozkopanej ziemi wynurzają się bestie. Była otoczona przez sporą gromadę hydralisków. Podniosła się na siedzeniu i wyłączyła system maskujący. I tak nic by to nie dało. Była dla nich w pełni widoczna i bezbronna.

6

Nigdy nie można jej było posądzić o brak odwagi, ale w tej chwili naprawdę myślała, że to już koniec. Powoli sięgnęła ręką do pasa, gdzie miała przypięty blaster. Kilka hydralisków natychmiast przysunęło się bliżej pokazując ostre kły i strosząc kolce na karku.
„Tylko spokojnie” – pomyślała – „na co one czekają, czemu nie atakują?”. Większy z nich piszcząc podsunął się jeszcze bliżej. Wzrostem dorównywał Kate, mimo iż ta stała na pojeździe.
„Chyba chce, bym się poddała” – pomyślała schodząc powoli z Vulture’a, przysuwając przy okazji bliżej blaster tak, by bestie tego nie zauważyły. Była zdecydowana walczyć do końca. Wiele razy widziała, jak Zergi infekują swych jeńców, robią na nich badania, a potem puszczają na pierwszą linię frontu, traktując jak mięso armatnie.
Gdy Kate znalazła się na ziemi, została natychmiast otoczona przez hydraliski. Popchnięta, ruszyła do przodu. Różne myśli kotłowały się jej po głowie. „Ciekawe, gdzie mnie prowadzą? Może do roju? Dobrze byłoby wiedzieć gdzie go założyły”.
W tym momencie bardziej wyczuła niż zobaczyła czyjąś obecność. Wyostrzony szósty zmysł zareagował podświadomie, choć wokół wszystko wydawało się być tak jak przedtem. Wychodzili na Wielką Równinę kierując się w stronę ruin miasta. Kate spojrzała do góry. Overmind gdzieś zniknął. Zdziwiło ją to, gdyż teraz mogłaby łatwo im uciec, wystarczyłoby uruchomić system maskujący. Nagle usłyszeli za sobą charkot umierającego zwierzęcia. Ruch powietrza, błysk metalu i po chwili kolejny Zerg padł rozczłonkowany na kawałki. Bestie natychmiast zaczęły się nawoływać swoim specyficznym piskiem i przygotowały się do obrony. Jednak dookoła nikogo nie było.
Dziewczyna uśmiechnęła się i powoli podsunęła rękę do włącznika systemu maskującego. „Zaraz się zacznie” - szepnęła i jakby w odpowiedzi dookoła rozpętała się prawdziwa burza ostrzy. Zwierzęta cięte jak skalpelem padały brocząc krwią. Nie widząc wroga zaczęły ciąć powietrze dookoła i pluć kwasem. Kate włączywszy system maskujący odtoczyła się na bok, lecz zaraz znów wróciła, gdyż niektóre Zergi próbowały się zakopać. Podbiegła do jednego z nich i puściła serię w wykopany kanał. Rozejrzała się dookoła. Rzeź hydralisków zbliżała się do końca. Większość już leżała martwa, inne próbowały się schować, lecz ginęły od celnych strzałów dziewczyny.
Po chwili zapanowała cisza.
- Komu mam dziękować? – spytała głośno dziewczyna, kierując pytanie w pustkę. Zasapana oparła się rękami na kolanach i uważnie rozglądała się dookoła, czekając na ujawnienie się wybawcy.
Wtem trzy kroki od niej z powietrza zaczął materializować się jakiś kształt, przybierając formę protoskiego Dark Templara. Za nim pojawił się kolejny i jeszcze jeden.
- Fenix – szepnęła Kate i z szacunkiem podeszła bliżej – bardzo dziękuję ci za udzieloną pomoc.
Templar skinął głową i odrzekł – Nie ma za co moje dziecko. Świadome życie jest darem, który należy zawsze chronić.
- Co tu robisz Fenixie? Ostatnio widzieliśmy się na Tarsonis i … nie spodziewałam się tu ciebie.
Twarz jego, co było typowe dla Protosów, nie zdradzała żadnych uczuć.
- Mam tu do wykonania pewną misję i cieszę się, że cię tu widzę. Będziesz mi pomocna.
- Ale … - chciała przerwać dziewczyna
- Na razie dość! Nie czas teraz na wyjaśnienia. Tam jest nasz cel podróży – odparł Fenix wskazując miasto swoim towarzyszom. A do dziewczyny odrzekł – życie we wszechświecie jest zagrożone!

7

Jim uważnie rozglądał się dookoła. Duża grupa Zergów, którą widział rano na radarze, do tej pory nie dała o sobie znać. Slov i Kovalsky nie żyją, a Kate znikła jak kamień w wodę. Przyzwyczajony do trudnych i niebezpiecznych zadań nienawidził uczucia, które nie dawało mu spokoju od dłuższego czasu. Coś się tu dzieje, a on nie ma na to żadnego wpływu.
Podszedł do Mika, który obsługiwał nadajnik.
- Połącz mnie z bazą – rozkazał. Po chwili z głośnika dobiegł lekko trzeszczący głos.
- Centrum, słucham.
- Tu Charlie 2. Jesteśmy gotowi by wejść do miasta. Potrzebujemy jednak obiecanego wsparcia.
- Mieliśmy pewne trudności, ale Dropshipy są już w drodze, kapitanie. Potrzebują około godziny by do was dotrzeć. Może się pan z nimi komunikować na kanale 02.
- Aż godziny? – Jim ze zdziwieniem spojrzał na żołnierza, który ustawiał już częstotliwość transporterów.
- Musieliśmy wycofać się na górną orbitę kapitanie. Przed godziną wywiad poinformował nas, że na planecie są Protosi.
- Jeszcze ich tu brakowało – mruknął Jim – czy to zmienia naszą sytuację?
- Proszę czekać na rozkazy.
„Połączenie zakończono”.
„Jasne” westchnął i ruszył w stronę schronów, by raz jeszcze sprawdzić system obrony. Cztery bunkry, dwa goliaty i 50 ludzi - ilość wystarczająca do obrony przed niezbyt licznym wrogiem, ale zdecydowanie zbyt mała by zaplanować jakąkolwiek akcję.
- Oto plany miasta. Przed chwilą je otrzymaliśmy – młody, barczysty oficer przerwał jego rozmyślania.
Jim rzucił okiem na zapis holograficzny. Trudny teren, wąskie uliczki wśród ruin, mnóstwo zaułków. Idealne miejsce na pułapki.
- Kapitanie! – głos Mika przerwał analizę mapy. – chyba się zaczyna.
- Co masz?
- Grupa jednostek przemieszcza się z miejsca, w którym ostatnio znikły z radarów. Pewnie się zakopały.
- Dobra. Powiadom chłopaków. Niech będą gotowi – rzucił do oficera i ruszył w stronę baraków.
Na wieść o zbliżaniu się wroga, wszyscy żołnierze stali się jeszcze bardziej skupieni. Dźwięk sprawdzanych i przeładowywanych magazynków wypełnił bunkry i ich pobliże. W pewnym momencie w wyjściu z doliny pojawiło się pierwsze zwierzę – mały zergling, by po chwili zniknąć za załomem skały. Popiskiwania i charkot bestii stawał się coraz bliższy.
- Czwórka, masz ich? – zapytał żołnierz stojący tuż przy jednym z goliatów.
- Tak. Przestawcie gaussy na tryb ciągły, bo będzie dużo zerglingów.
W pewnej chwili dźwięki wydawane przez zwierzęta zamilkły i w tym samym momencie ogromna chmara szybkich bestii ruszyła w stronę rozstawionych linii obronnych.
- Czekać! – krzyknął oficer – Niech podejdą bliżej!
Żołnierze z niecierpliwością przymierzali do pojedynczych zergów, które coraz bardziej zbliżały się do bazy.
- Ognia! – okrzyk oficera utonął w terkocie gaussów, które cięły zbliżające się zwierzęta rozdrabniając je w pył. Po chwili ciężkie goliaty uruchomiły swoje działa, które mieliły ciała bestii na miazgę. Bunkry dawały o sobie znać jednolitym błyskiem oświetlającym strzelnice.
- Jaka sytuacja? – zapytał Jim, podbiegając schylony do oficera.
- Na razie trzymamy ich na dystans, ale nie wiem, kto jest za nimi.
- Transportery są już niedaleko. Musimy wytrzymać! – rzucił i podbiegł do linii żołnierzy przeładowując broń.
Nagle grunt pod nogami zafalował przewracając Raynora, który natychmiast odtoczył się w bok i puścił serię w stronę małych otworów, które pojawiły się na powierzchni. Ostrza które przebiły ziemię i długą linią przetoczyły się w stronę broniących przecięły kilku żołnierzy i znikły pod ziemią.
- Lurkery! - wrzasnął Jim i próbując przekrzyczeć jednostajny dźwięk pracujących dział krzyknął do nadajnika – Mike! Sprawdź grunt! Mamy gości!
- Już się robi – rzekł podenerwowany żołnierz włączając detektory.
Wszyscy znajdujący się w pobliżu żołnierze zaczęli strzelać we wszystko co poruszyło się pod ziemią. Błysk Comsatu rozświetlił grunt zaznaczając wyraźnymi plamami trzy Lurkery, które co chwilę cięły ostrzami jednostki marines. Znajdujące się w pobliżu goliaty natychmiast skierowały działa w ich stronę i długimi seriami krwawiły piach. Niektóre bestie próbując się odkopać tylko przyśpieszyły swój koniec i padały szybciej niż się pojawiły. Jednak stado zerglingów mając okazję podejść bliżej, było już prawie na linii obrony i tylko prowadzące ciągły ogień bunkry dziesiątkowały je zbijając w jedną kupę.
- Kapitanie! Dłużej nie wytrzymamy – krzyknął młody oficer odwracając się w stronę Raynora.
Jakby w odpowiedzi zza linii gór wyleciało kilka transportowców, eskortowanych przez eskadrę wraithów, które natychmiast otworzyły ogień w kierunku zergów. W chwilę później na ziemi osiadł pierwszy dropship, z którego wyskoczyło kilku żołnierzy.
- Kapitanie! Jesteśmy na pańskie rozkazy – wyglądający na czterdziestkę żołnierz próbował przekrzyczeć dźwięk dział i silników opadających na lądowisko transporterów. Kilkudziesięciu marines wybiegło obok wytaczających się z dropshipów czołgów.
- Rozstawcie je za linią bunkrów – krzyknął Rainor i pobiegł do pierwszego, który formował się już w tryb oblężniczy. Po trzech minutach po zergach nie pozostał najmniejszy ślad. Cztery siege tanki zrównały z ziemią wrogów pozostawiając po nich dogasające szczątki.
Brzęczyk nadajnika oderwał Jima od analizy strat.
- Jim – głos Kate zaniepokoił go.
- Kochanie gdzie jesteś – szybko zapytał pomijając wojskowe konwenanse.
- Jim, mamy poważny problem – odparła poważnie – jeśli się nie pośpieszymy to będzie nasz koniec.
- Czyj? – zapytał zdziwiony
Na chwilę zapanowała cisza.
- Całej ludzkości.

7

Na pustynnej równinie zapadał zmierzch. Ciche szepty nocy zlewały się w jedno, przynosząc z oddali odgłosy dzikich zwierząt, które zasypiały, bądź właśnie budziły się do życia. Kate mocniej otuliła się kocem i siadła bliżej ogniska. Chciała jakoś przerwać tą nienaturalną ciszę, która trwała odkąd wraz z nowymi towarzyszami rozbili się obozem wśród zwietrzałych skał. Lecz czy cisza ta była rzeczywiście „nienaturalna”? Wszak dzieliło ich wszystko: temperament, charakter, rasa. Inna cywilizacja, inne światy.
- Raz jeszcze chciałam ci, Feniksie podziękować za uwolnienie. Nie wiem jak i gdzie bym skończyła. Odkąd ostatnio się widzieliśmy wiele się wydarzyło – dodała.
Kamienna twarz Fenixa, nie pasowała zbytnio do tonu głosu, w którym wyczuwało się nutę rozbawienia.
- Tak. Wiele się wydarzyło. Chociażby moja śmierć ...
Kate zdziwiona spojrzała na towarzysza.
- Śmierć? Więc jak ...
- Większość z nas kończąc życie, rozpoczyna drugie jako Mroczni Templariusze – przerwał jej Fenix - Niestety niewielu z waszej rasy chce bliżej poznać naszą naturę. Wolą walczyć – dodał ze smutkiem.
Kate spuściła wzrok. Jakże często historia udowadniała słuszność słów Protossa. Ludzie nigdy nie dbali o skutki swych czynów. Skoro nie potrafili żyć w pokoju ze sobą, czy umieliby koegzystować z innymi rasami? Potrzeba ekspansji i dominacji była chyba druga naturą człowieka. „W tym pierwszym jesteśmy bardzo podobni do Zergów, których przecież tak nienawidzimy” – pomyślała.
Słowa Feniksa, przerwały jej rozmyślania:
- Mam tu do wykonania ważną misję, Kate. Powinna cię ona zainteresować, gdyż jej konsekwencje, mogą dotyczyć także was, Terran.
Dziewczynę zastanowiły jego słowa. Cóż tak ważnego sprowadziło tutaj te tajemnicze istoty, które siedziały teraz dumnie przed nią, przypominając wykute ze spiżu posągi. Gdy Feniks zaczął opowiadać, początkowo nie chciała wierzyć w to co słyszy. Było to zbyt straszne, by mogło być prawdą. Wiedziała jednak, że Protosi nie należą do istot, które potrafią żartować, a to czego się dowiedziała mogło okazać się najczarniejszą z prawd.
Przez długą chwilę patrzyła bezmyślnie w mrok nocy, nie mogąc w żaden sposób zareagować na to, co usłyszała. Nagle towarzysze Feniksa spojrzeli na siebie i powstawszy, bez szmeru znikli w ciemnościach. Wiedziała, że potrafią kontaktować się telepatycznie, dlatego z ciekawością rozejrzała się dookoła. Próbowała przebić wzrokiem ciemność, jednak niczego nie zauważyła. Jedynie blask ognia grał ze zmysłami tworząc dziwne kształty na granicy światła i cienia.
W jednostajne odgłosy nocy zaczął powoli wdzierać się narastający dźwięk ścigacza, by po chwili ucichnąć za załomem skały.
Kate odwróciła się za siebie odbezpieczając blastera, podczas gdy Feniks, siedząc dalej na swoim miejscu, zawołał głośno:
- Zapraszamy, kapitanie do ogniska!
- Jim? – Kate wstała próbując przebić wzrokiem otaczające ich ciemności.
Po chwili w świetle ogniska pojawił się Jim Raynor, nie wiedząc nawet, że stoi za nim dwóch Protossów, którzy w tym momencie zmaterializowali się za jego plecami. Podszedł ostrożnie bliżej, obserwując czujnie Feniksa i jego towarzyszy.
- Prosiłaś mnie bym przyjechał, ale nie wspomniałaś, że masz towarzystwo – odparł do dziewczyny, która podeszła do niego i mocno wtuliła się w jego ramiona.
- Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony patrząc na siedzącą postać. – Witaj Feniksie, długo się nie widzieliśmy.
- Usiądź – szepnęła dziewczyna odsuwając się i wróciła powoli na swoje miejsce.
Jim nie bardzo rozumiejąc, usłuchał i usiadł przy ogniu. To samo zrobili pozostali dwaj templariusze, zajmując miejsca obok swego towarzysza.
- Nie mamy czasu by rozpamiętywać dawne dzieje. Pozostawmy to na lepsze czasy – spokojny głos Feniksa brzmiał teraz dostojnie. – Czy pamiętasz jeszcze Sarę Kerrigan? - To nazwisko wywołało natychmiast burzę w umyśle kapitana – Byliście kiedyś bardzo bliscy.
- I co z tego?! – zapytał gniewnie. Ta rana była wciąż świeża.
- Dla mnie Sara umarła, bo to czym jest teraz …
Jim w jednej chwili postarzał się o dziesięć lat - Nie chcę o tym mówić – szepnął.
Ręka siedzącej obok dziewczyny zacisnęła się mocno na jego dłoni. Tyle myśli kłębiło się w głowie, tyle wspomnień. Jim nigdy tak naprawdę nie przyznał się przed sobą, że stracił Sarę na zawsze. Kochał Kate, kochał tak jak tylko umiał, jednak to, co stało się z Sarą uznał za osobistą porażkę. I nigdy sobie nie wybaczył.
- Feniksie, powiedz Jimowi to co mi - poprosiła Kate, ściskając jeszcze mocniej rękę kapitana.
Feniks wciąż wpatrzony w ciemność zwrócił teraz wzrok w stronę dwojga siedzących przed nim ludzi. Bardzo liczył na ich pomoc, gdyż należeli do tych nielicznych przedstawicieli swojej rasy, na których mógł polegać.
- Miesiąc temu Zergi porwały dwóch Dark Templarów, którzy wykonywali pewną misję na planecie Char. Wysłaliśmy tam ekspedycję mającą na celu uwolnienie ich. Niestety, to co odkryliśmy na miejscu, zmusiło nas do zmiany planów. Wiecie dobrze, że Kerrigan od dawna udoskonala umiejętność infekowania Terran, dzięki czemu poznaje wasze technologie, a swoje ofiary wysyła potem na pola walki jako mięso armatnie. Nigdy jednak nie udało się jej zainfekować Protossa. Do teraz ... – Feniks przerwał, jakby chciał dać Jimowi czas na uzmysłowienie sobie powagi chwili.
– Obydwaj nasi bracia zostali zainfekowani przez Zergi – dodał głosem, który zmroził go do szpiku kości.
Przez długą chwilę panowała cisza. Jim wpatrzony w ziemię próbował objąć umysłem to, co usłyszał.
- Ale jak to możliwe – zapytał zdezorientowany – przecież zapanować nad umysłem Protosów, to jakby ...
- Wiemy o tym dobrze – przerwał mu dumnie Feniks. – I nie to jest teraz naszym największym zmartwieniem. Jednego zainfekowanego Dark Templara uśmierciliśmy na miejscu. Został jeszcze jeden, i ukrywa się na tej planecie. Nie możemy dopuścić by znalazł się w głównym roju, gdyż mamy podejrzenia, że Kerrigan opanowała też umiejętność duplikacji. Wyobraźcie sobie legiony istot, które miałaby do dyspozycji. Przypominały by nas i posiadały nasze umiejętności.
W jednej chwili Raynor zdał sobie sprawę, jak wielkie zagrożenie nad nimi zawisło. Zergi pod panowaniem Królowej Ostrzy już dawno przestały być bezmyślnymi zwierzętami.
Ale teraz stałyby się niepokonane.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zwiastun zagłady

Nastąpił wstrząs na pokładzie krążownika , załoga padła na podłogę od salwy pocisków pulsacyjnych, które stopniowo zrywały powłokę statku Dominium. Pociski terrańskich dział mijały się z inceptorami. Wymiana ognia była szybka ,a statki protosów były niszczone w zastraszającym tempie. Kiedy bitwa kosmiczna miała się ku końcowi z pomocą nadleciały statki Zeratula, a w ich pobliżu Hyperion z Jimem na pokładzie.
- Wyrżnijmy ich co do jednego! - mruknął Zera tul
- Czas aby skończyło się braterskie przelewanie krwi! - mówiąc to Raynor zacisnął pięść na konsoli.
- Niech tak się stanie.
Działa Hyperiona skierowały się na główny statek nieprzyjacielskiej floty. Gdy strzał sięgnął celu nastąpiła wielka eksplozja, która rozerwała poszycie statku, a ze szczątków wyleciała kapsuła ratunkowa, która pędziła ku najbliższej planecie.
Kapsuła leciała z dużą prędkością na Braxis. Walnęła w ziemię, a siła uderzenia sprawiła, że pokrywa oderwała się i odleciała kilkadziesiąt metrów dalej. Z trudem wyczołgało się z niej dwóch żołnierzy Marine i Kosiarz.
- Jesteśmy na Braxis.
- Wy zostańcie tutaj, a ja się rozejrzę czy jesteśmy bezpieczni. - nakazał kosiarz i zostawił kompanów przy rozbitej kapsule.
Jego plecak odrzutowy był nadal sprawny więc dosyć szybko mógł przebyć daleki dystans. Dostał się na zlodowaciałą górę, spojrzał w dół i ukucnął. To co zobaczył go przeraziło. Braxis było planetą, gdzie niegdyś osadzali się protosi i terranie, ale to co ujrzał mu zmroziło krew w żyłach. Teren był całkowicie rozkopany, robotnice nosiły splugawione jaja, które nie przypominały wcale poczwarek larw. Infektory zagrzebywały i wygrzebywały się co chwila z ziemi wyciągając ciała dawnych żołnierzy terrańskich jak i resztki zelotów. Niedaleko wykopaliska wiła się wielki niezidentyfikowany organizm do którego robotnice przynosiły jaja i zwłoki wykopane z gruntu. Jaja które pękały uwalniały larwy. Jednak one różniły się od pozostałych, a kilka chwil po wylęgu organiczna budowla tworzyła kokon zamykając w niej określone części zwłok każdego poległego żołnierza.
- Co to jest? - wyszeptał do siebie i nagle usłyszał krzyki swoich towarzyszy.
Gdy się odwrócił zauważył, że lodowa pokrywa zaczyna pękać. Pęknięcia znikały pod górą, na której znajdował się kosiarz. Gdy wrócił wzrokiem na wykopalisko zergów dostrzegł wykopującego się infektora z ciałami towarzyszy z kapsuły ratunkowej. Zaczął przyglądać się uważniej wielkiemu organizmowi, który zamykał w kokonach larwy razem z resztkami poległych. Po dłuższej obserwacji dostrzegł jak z jednego z kokonów wyłania się ostrze energetyczne. Błona została rozcięta i jego oczom ukazała się odrażająca forma wojownika. Prawa ręka była nadgnita, wyposażone w technologiczne ostrze protosów. Lewa ręka była w pancerzu żołnierza Marine, a w dłoni trzymał karabin Gaussa C-14. Z tyłu wyrastał plecak odrzutowy kosiarza porośnięty organicznymi częściami rasy zergów. Tułów i nogi były zrośnięte z różnymi częściami zwłok. Jedni mieli pancerz maruderów, inni odnóża stalkera. Mieszanina kombinacji tych nowych tworów była niezliczona. Kosiarz zerwał się na nogi i zaczął lecieć do kapsuły, która zaczęła porastać splugawionym materiałem genetycznym. Kilka chwil starał się uruchomić komunikator i udało mu się połączyć z Hyperionem.
- Czego chcesz?! - rzekł sucho Jim
- Teraz to nie czas na wrogie nastawienie.
- Gadaj!
- Rasa zergów potrafi wytwarzać pasożyty, które mogą zawładnąć naszym umysłem.
- Do rzeczy! - Raynor uderzył w pulpit
- Teraz potrafią przywrócić do życia zwłoki poległych naszej rasy jak i rasy protosów.
- To jest niemożliwe! - zaśmiał się Zeratul - Łżesz jak pies!
- Możecie wierzyć lub nie ale jaki miałbym inny powód by komunikować się z wrogiem. - uniósł się kosiarz - Teraz to nie jest wojna między nami, ale będzie wojna z naszym wspólnym wro.
Nagle przeszyło go energetyczne ostrze, a ciało padło na bok. Wtedy oczom załogi pokazał się stwór wynaturzony.
- Jaka otchłań spłodziła tego potwora?
Kreatura wymierzyła broń w komunikator i jednym strzałem rozłączyła połączenie.
- Wojna dopiero się zaczęła.
Wtedy ujrzeli jak z Braxis w ich stronę lecą mutaliski i skaziciele.
- Przecież to nieskolonizowana planeta, a skaziciele są jedynie przy najważniejszych rojowiskach!
Lotniskowce obsiadły hordy latających istot. Jedynie Hyperion był nietknięty. Gdy walka toczyła się między inceptorami wylatującymi z ogromną prędkością, w wirze walki pojawiały się większe ilości agresywnych potworów. Statek terranów skierował się do odwrotu. Lotniskowce były niszczone tak szybko, że załodze Hyperiona z pozostałościami floty Zeratula udało się uciec w ostatniej chwili. Wraki i części pozostałych statków były znoszone na Braxis do ogromnej wylęgarni. Przestrzeń po bitwie była całkowicie oczyszczona, a armia mutalisków i skazicieli zniknęła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Słońce delikatnie przebijało się bladymi pasemkami przez opary zasnuwające niebo. Gdzieniegdzie na rozpościerającej się po horyzont pulsującej milutko biomasie widoczne były małe „słoneczne zajączki”.
Młody Zerguś uwielbiał hasać za nimi udając, że to chodzące puszki z mielonką, które to pokazywali mu rodzice, mama Hydrusia i tatuś Karakan.
Biomasa była bardzo przyjemna kiedy się w niej tarzało. Mięciutka, lepka, cieplutka, cudownie oślizgła masa dawała dziś jeszcze więcej przyjemności młodzieńcowi. Wiedział, że dziś jest ten dzień.
Dzień na, który czekał przez cały czas nauki w w zbiorniczku imieniem „SIXpoola”.
- Hwywywywyrytty wwywrrgggrryy- usłyszał pełen troski głos swej mamy Hydrusi.
- Gwffwfff wggrryyfffty zww fuu – uspakajający ton taty Karakana dodał widocznie otuchy mamausi.
Zerguś ucieszony, nadejściem rodziców począł milusio merdać ogonkiem.
Teraz... teraz... nadeszła ta chwila...
- Hfuu hweffsssyy – powiedział tatuś.
- Syszzyy szuuzz- odpowiedział Zerguś.
Wszystko już wiedział. Zerwał się na swoje kończynki, z gracją jakiej nie powstydziłby się wujek Mutasek odwrócił się błyskawicznie i ruszył sprintem przed siebie.
Cel - przebiec do „przedmiotu, który więcej widzi” i wrócić. To jego egzamin. Był taki dumny, że to się w końcu dzieje.

- Gsszzzzz zzzzyyyz szyyyy- nucił pod noskiem szczęśliwy.
Wtem zauważył, że opiekuńcza milusia biomasa się skończyła! Tak... teraz najtrudniejsza część! Pokręcił się w kółko kilka razy, żeby poczuć i przyzwyczaić się do nieprzyjemniej, twardej, suchej, gdzieniegdzie pokrytej odrażającymi kupkami zielonego czegoś.
Ruszył dalej... Wskoczył na niewielką skałę. Cel misji było już widać. Ochoczo zeskoczył i ruszył wypełnić zadanie. STOP wrył się kończynkami w ziemię, uskoczył za pobliski głaz.
Przed nim... tuż u celu jego misji poruszała się puszka z mielonką.
- zyzyzzss mniam – pomyślał Zerguś, oblizując się. Puszka chodziła wokół przedmiotu, który widzi więcej.
Zerguś był pilnym uczniem. Wiedział więc, że puszki z mielonka owszem są pyszne na obiad – jednak by je zdobyć trzeba być ostrożnym.
Wychylił się spoza swojej kryjówki wyzywając mielonkę.
zzssstttt yrrrsss zzzzzssss- haha to była dopiero obelga :D

Mielonka zauważył małego bohatera, i ruszył truchtem w jego stronę wydając odgłosy.
GO! GO! GO! - cóż za plugawy dźwięk, Zerguś skrzywił się z niesmakiem.
Dzielny Mały zwiadowca zaczął wskakiwać po zagłębieniach i wypustach głazu, aż się znalazł na jego szczycie. Tam zaczął kręcić się w kółko, kręcąc odwłokiem.

Mielonka zaczęła wypuszczać błyskające coś niebezpiecznego, z rzeczy które trzymała w górnych kończynach. Zerguś uskakiwał przed zagrożeniem. Nagle zrobił gwałtowny zwrot, skoczył w dół, tuż za mielonka w puszce. Przednimi kończynkami rozpruł tył puszki skrywającej przysmak... Nie, nie... wiedział, że musi się opanować. Błyskawicznie odskoczył kryjąc za następnym głazem.

Słyszał za sobą jak wściekły przysmak strzela na oślep wyjąc z bólu. Tak teraz można, zatoczył koło i zupełnie niezauważony rzucił się z boku na zdezorientowany smakołyk obiadowy. Drapał na oślep, gryzł... Wreszcie zaczął tryskać ożywczy sok, a puszka mielonki przestała się wierzgać.

Zlizał trochę energetycznego soczku, który trysnął z mielonki... wiedział, że ma cel, że nie może ulec pokusie skosztowania smakołyku, ze zdobycia, którego był teraz taki dumny. Jego pierwsza zdobyta mielonka w puszce! To było coś.
Ruszył więc do przodu... już niedaleko... jakaż duma go rozpierała... wszyscy będą mu gratulować...

Nagle... !!!! Coś nie tak !! Czemu tak gorąco!? Odwrócił się w panice... Wielka pędząca rzecz wypuszczała piekielny ogień, który muskał młodego hitynowego śmiałka. Raz za razem starał się uskakiwać... już blisko uskoku... dobiec zeskoczyć i uda się uciec!
Seria wybuchów z mielonki w puszce, która pojawiła się nie wiadomo skąd zwaliła na ziemię uciekiniera.
Ognisty żar z pędzącej rzeczy zaczął pochłaniać Zergusia...
- szzzzzzzsz zzrrrrrzzz- pomyśłał o swoich rodzicach, swoich braciach... jak sobie poradzą bez niego... jest ich tylko 567 000 w domu … i już tylko ciemność...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hen daleko, tam gdzie kosmos
żył Terranin, Zerg i Protos.

Trzy potęgi. Trzy! Niestety...
toczą wojnę o planety.

Terra pierwsza się szykuje:
Swe SCVki już pakuje,
Sto Marinów, Firebaty
Ghosta, Wraitha, dwa Goliathy
Dwa Siege Tanki i Dropshipy
Thor, Since Vessel, Medic-kity.
Nie zwlekając na nic dłużej
przodem pędzi Battlecruiser.

Zerg zaskrzeczał, zmrużył oczy
Wtem! Biomasę swą wytoczył.
Z lepkiej maści, to nie czary
wykluwają się poczwary.
Zergling najpierw wyskakuje
Devourera odkopuje,
Lurker zawył, Guardian ryknął,
Bloodling pisnął, Defiler krzyknął.
W centrum roju, tam gdzieś z bliska
słychać jazgot Ultraliska.

Protos prądu nie żałuje
teleporty kalibruje.
Gotów znów do nowej akcji
dokonuje materializacji.
Sześć Zelotów, dwa Dragony
High Templary, Archaony.
Przytłumiony głos dobiega,
Im alpha and Omega!

Trzy potęgi rozpędzone,
szarżujące w swoją stronę.
Płonie kosmos niczym nafta,
to imperium jest Starcrafta.

Kto więc wygra?
Kto? Niewiecie?
Zobaczymy w części trzeciej. :)


Pozdrawiam :D


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Strach, ból, cierpienie, niczym refleksy światła odbite od nocnego jeziora przenikały przez jego umysł, a następnie pustka, zapomnienie.
Joshua Randon za czasów swojej młodości był synem zwykłego farmera na jednej z licznych planet konfederacji
Jego ojciec Max od małego uczył go obsługi potężnych maszyn rolniczych oraz które starały się zapewnić im byt na godnym poziomie.
Gdy Josh skończył dziesięć lat, jego ojciec zaczął zabierać go do miasta, gdzie mieścił się port międzygwiezdny zapewniający planecie dostawy luksusowych dóbr oraz zbyt na towary produkowane przez mieszkańców. Potężne międzyukładowe frachtowce typu Helios mogące zabierać na swój pokład do 150 tysięcy metrów sześciennych w obstawie flot konfederacji co roku w czasie żniw lądowały w porcie przywożąc handlarzy z bardziej zindustrializowanych obszarów, oferujących maszyny rolnicze, zwierzęta w kapsułach hibernacyjnych, nasiona przystosowane genetycznie do ciężkich warunków oraz inne dobra na których wytwarzanie nie mogła pozwolić sobie planeta rolnicza. W zamian skupywano plony oraz kontenery mrożonego do zera absolutnego mięsa, tak bardzo potrzebnego w czasach konfliktów zbrojnych.
Pierwszy raz gdy dziesięcioletni Josh udał się z ojcem do miasta, odbywało się akurat lądowanie trzech frachtowców Helios wraz z obstawą pięciu myśliwców typu Wraith.
Widok był niesamowity, niczym bogowie zstępujący z nieba w akompaniamencie szumu z silników plazmowych wytryskującymi rozgrzane opary fuzji deutery z tlenem.
Na targu kłębiło się tak wielu ludzi, że można było pomyśleć że wszyscy ludzie z planety zebrali się jednym miejscu wezwani przez jakiś tajemniczy zew.
Uwagę młodego chłopaka przyciągnęło miejsce gdzie zorganizowano prowizoryczne lądowisko dla sił konfederacji, mężczyźni dwukrotnie szersi w barach od jego ojca, zakuci w stalowe pancerze przyciągali do siebie rzeszę gapiów złożoną z młodych chłopaków i dziewczyn. Demonstrowali działanie najnowszych modeli broni jak karabin szturmowy typu Guess - 4XM, mogący wystrzeliwać tysiąc dwieście pocisków ze zubożonego uranu na minutę, maczety plazmowe mogące rozpłatać stalową belkę bez żadnych oporów, oraz setki gadżetów których zastosowania można było się tylko domyślać. W tamtych czasach pobór do sił konfederacji był jeszcze dobrowolny, wystarczyło złożyć podpis na elektronicznym arkuszu, przejść podstawowe szkolenie i otrzymywało się stopień sierżanta z przyzwoitym żołdem.
Gdy Joshua skończył 21 lat, w 23 grudnia czasu konfederacji, szaro-stalowe niebo zabarwiło się turkusowym blaskiem emitowanym przez dysze manewrowe lądujących transporterów piechoty marines. Jeden z nich wylądował dwie mile od Pulltown, rodzinnego miasteczka Josha. Mieszkańcy z rodziną Randonów na czele zebrali się tłumnie na placu przed ratuszem by sprawdzić co jest powodem nieoczekiwanej wizyty sił konfederacji. Gdy większość mieszkańców przybyła na miejsce, jeden z Marines kończył właśnie ustawianie holoekranu na którym wyświetlił się Arcturus Mengsk, czcigodnie rządzący konfederacją. Z głośników u podstawy hologramu zaczęło odtwarzać się orędzie wodza:
"Nadeszły czasy gdy nasza przyszłość jest niepewna, wieloletnie konflikty wewnętrzne, oraz plaga Zergów nadwyrężyła siły obronne konfederacji, aby przetrwać, jako jedna rasa musimy stanąć ramię w ramię przeciw zagrożeniu, jako jedność musimy oddalić od nas widmo zagłady. Obecnie wojska broniące waszych granic są na krawędzi rozpadu, brakuje nam rekrutów mogących walczyć za wolność człowieka, broniąc jego granic przed najeźdźcami. W trudnych czasach przychodzi czas na jeszcze trudniejsze decyzje, na mocy dekretu 1337 zarządzam przymusowy pobór mężczyzn w wieku od siedemnastu do czterdziestu pięciu lat na planetach o poziomie gospodarki poniżej stopnia trzeciego. Opór jest daremny."
Po tych słowach holoekran zgasł, nastała cisza przerywana jedynie nerwowymi pomrukami oraz szeptami. Podczas gdy ciżba oglądała przemówienie, kordon marines otoczył plac przed ratuszem, zostało oddane kilka strzałów ostrzegawczych po czym przystąpiono do selekcji rekrutów. Josh został oddzielony od rodziny i zagnany w stronę baraków naprędce rozstawionych za miastem, niczym bydło mężczyźni zostali zagonieni do komór medycznych. Komora była tubą o średnicy metra oraz wysokości dwóch i pół metra, dominował w niej stół z kajdanami na łydki oraz przedramiona, bestialsko wepchnięty do niej Joshua został przymocowany do stołu przez ramiona z elektromięśni którym nie sposób było się przeciwstawić, opór był daremny. Znad stołu ramię podajnika ostawiło się na wprost prawego oka Randona, nastąpił błysk czerwonego światła, a następnie pustka, mrok i ból gdy do jego mózgu został zaaplikowany implant neuroaktywny, jego zadaniem było połączenie się do neuronów w mózgu młodego człowieka, zmieniając jego wspomnienia, charakter, formując go na oddanego sprawie konfederacji robota w ludzkim ciele.
A teraz znowu ten ból, jednak jakże inny, już nie taki mdły jak za czasów neuroformowania, lecz inny, wszechobecny, myśli w głowie które nie są moje, nie są nawet ludzkie, rzeź, dominacja, zaspokojenie głodu, zwierzęca zaciekłość, co się ze mną stało? *Ciemność*, *wilgoć*, *odgórny nakaz*, rozrywam błoniastą ścianę przede mną , czerwone słońce, moje ręce, *strach* to już nie ręce, to macki wychodzące z popękanego egzoszkieletu który został mi nałożony po pobycie w kapsule. Przecieram płytkę na lewym przedramieniu, *panika*, kim ja jestem? czym się stałem? Czy odbicie w płycie zbroi bojowej to ja? Łuski, pęcherze, śluz, bliżej mi do zerga jak do innego z boskich stworzeń, *potwór*. *Odgórny rozkaz* niczym rozżarzony gwóźdź prosto w mózgu, "ZABIĆ ICH, DLA ROJU, DLA MATKI", Idę, przy każdym ruchu ból, płyny organiczne, ropa, krew, wycieka spod zbroi, zostawia ślad na spieczonej ziemi, płuca domagają się więcej powietrza, nie mogę odpocząć, ku chwale roju......
Prę naprzód, odgłosy, już je gdzieś słyszałem, niczym grzmoty, przytłumione, głuche jakbym był pod wodą. Przed sobą błyski, widzę ludzi, moi bracia. *Odgórny rozkaz*, "ZABIĆ WROGÓW ROJU, NIE OSZCZĘDZIĆ NIKOGO", *Zwierzęca furia*, nie mogę się zatrzymać, niczym uwięziona dusza w więzieniu z gnijącego ciała, podnoszę broń, salwa, przeciwnik pada, jego egzoszkielet wybucha krwistą mgłą, następny cel, salwa, zacięcie broni. *Mord*, odrzucam broń, prę na przód, *ból*, pociski przeszywają ciało, lewe ramię odpadło, "muszę mordować dla matki, dla roju". Wybuch pod nogami, świat wiruje, opadam obok wroga. "TERAZZZZ, ZABIJ ICH", oczy zachodzą mgłą, ciało puchnie, reakcja chemiczna w strzępach mojego ciała, ból, niech to się w końcu skończy!!
Wybuch, unoszę się nad polem bitwy, nareszcie jestem wolny..... radość...... ciepło ....... mamo wracam do domu.......


Naprędce sklecona opowieść o Joshule Randon który został wcielony pod przymusem do armii konfederacji a następnie stał się sługusem Zergów, mam nadzieję że się spodobało :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Młody Zergling pełnił straż przy Wylęgarni. Jako jeden z najmłodszych w roju, nadzorował wykluwanie się larw. Musiał dojrzeć do zadań bardziej odpowiedzialnych. Nie wykazywał jednak znużenia i niecierpliwości, w pełni był bowiem oddany swojej królowej. Niemal z boskim oddaniem wykonywał swoje obowiązki czekając na uznanie Kerrigan.

Zergling panował nad chaosem, który powstawał w trakcie narodzin swoich braci. W pewnym momencie dotarło do niego nawoływanie przez jednego z wyższej rangi Hydraliska. Zergling natychmiast odpowiedział na wezwanie. Został oddelegowany do patrolowania okolic Roju. Nareszcie! Zergling zakończył swoją służbę przy larwach .

Razem z kilkudziesięciomia swoimi pobratymcami oddalił się od roju i przeszukiwał teren. Było jednak spokojnie. Na horyzoncie nie było widać żadnego niebezpieczeństwa. W pewnym momencie młody Zergling oddalił się od grupy. Coś zaniepokoiło go po wschodniej stronie Roju. Nikt nie zauważył jego odejścia. Teren był jednak nierówny i musiał odejść dalej niż na początku miał zamiar. Na zachodzie zauważył odlatującego Mutaliska, poczuł się więc pewniej widząc kogoś ze swoich. Zergling przemieszczał się na wschód, przed nim znajdowały się dość duże skały zasłaniające widok.

Najpierw poczuł dym, dopiero później go zobaczył. Ostrożnie zbliżył się do skał. Zaraz za nimi leżał wrak Vikinga, a obok niego martwy Marrine. Zergling chciał natychmiast zameldować o znalezisku ale w tym momencie, to co wydawało mu się martwym Marine, ruszyło się! Marine żył. Zergling z racji swojego młodego wieku nie widział nigdy wroga, był więc ciekawy stworzenia, które leżało na ziemi.

Podszedł bliżej i poczuł dziwny metaliczny zapach. To był zapach krwi. Do Zerglinga zaczęły napływać informację, ale był tak pochłonięty dziwnym przybyszem, że nie zwracał na nie uwagi. Wtedy zobaczył rozbłysk od strony Roju i zrozumiał docierające do niego wiadomości. Zostali zaatakowani! Chwila wahania minęła i obcy zakończył życie człowieka. Natychmiast zawrócił do bazy. Z daleka widział, że jest źle. Duża przewaga liczebna zaskoczyła Zergów. Wiele jednostek biegało chaotycznie, wielu zginęło. Już w drodze zobaczył, że Kerrigan zestala otoczona i walczy. Od zachodu zobaczył nadlatującego Krążownika.

W jednej chwili wysłał informację do wszystkich Zerglingów o zagrożeniu życia Kerrigan. Zmobilizował w ten sposób wszystkie jednostki. Natychmiast wszyscy pomknęli w jej stronę, zalewając przybyszy morzem stworzeń o silnych i szybkich pazurach. Kerrigan zyskała szansę wydostania się z pułapki. Odpowiednie wyczucie chwili dało Zergom szansę. Oswobodzona Królowa użyła psionicznej burzy i wiele z Czołgów Oblężniczych zostało zniszczonych. Jednocześnie grupa Skazicieli zmusiła Krążownika do odwrotu. Młody Zergling odwrócił się w chwili żeby zobaczyć jak Kruk zmierza w stronę Kerrigan. W ostatniej chwili rzucił sie ratować królową. Kruk wysłał Pocisk Łowcę, który w zetknięciu z Zerglingiem wybuchł. Młody Zergling poświęcił życie. Urwatował jednak swój Rój. Kerrigan była bezpieczna. Była bezpieczna przez jakiś czas...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sara Kerrigan uciekała razem ze swoją przyjaciółką przed Zergami.Biegły lasem,mając nadzieję że ich zgubią.Ciągle słyszała za sobą świst strzał i tupot ciężkich stup.Byli to mężczyzni,z tego co spostrzegła było ich pięciu.Wszyscy uzbrojeni po zęby.Biegnąc tak,cała obolała i poraniona zauważyła że nie było ich już słychać.Postanowiły że odpocznął i złapiął oddech.To był ich błąd.Ostatnie co zobaczyła,nim straciał przytomność była maczuga uderzająca ją w głowę.Gdy się obudziła, poczuła ogromny ból głowy i usłyszała szlochającą przyjaciółkę.Odwróciła wzrok widząc jak ją torturują.Słyszała jak oni pytają ją o pewne sprawy związane z ich ojcami,lecz nie mogła się skupić.Krzykneła,żeby ją zostawili,lecz oni zaczeli również ją bić i zadawać pytania.Oczywiście nie chciała wydać ojca i milczała.Bała się śmierci,lecz wiedział,że od tego może zależeć życie ich ojca i być może ich najbliższych.Znosiła katusze modląc się do Boga i prosząc aby szybciej umarła .Bug ją usłuchał.Choć umarła została bohaterką, a jej dusza spoczywa w pokoju.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sara Kerrigan uciekała razem ze swoją przyjaciółką przed Zergami.Biegły lasem,mając nadzieję że ich zgubią.Ciągle słyszała za sobą świst strzał i tupot ciężkich stup.Byli to mężczyzni,z tego co spostrzegła było ich pięciu.Wszyscy uzbrojeni po zęby.Biegnąc tak,cała obolała i poraniona zauważyła że nie było ich już słychać.Postanowiły że odpocznął i złapiął oddech.To był ich błąd.Ostatnie co zobaczyła,nim straciał przytomność była maczuga uderzająca ją w głowę.Gdy się obudziła, poczuła ogromny ból głowy i usłyszała szlochającą przyjaciółkę.Odwróciła wzrok widząc jak ją torturują.Słyszała jak oni pytają ją o pewne sprawy związane z ich ojcami,lecz nie mogła się skupić.Krzykneła,żeby ją zostawili,lecz oni zaczeli również ją bić i zadawać pytania.Oczywiście nie chciała wydać ojca i milczała.Bała się śmierci,lecz wiedział,że od tego może zależeć życie ich ojca i być może ich najbliższych.Znosiła katusze modląc się do Boga i prosząc aby szybciej umarła .Bug ją usłuchał.Choć umarła została bohaterką, a jej dusza spoczywa w pokoju.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zasadniczo wygląda mi to bardziej na scenariusz komiksu, ale moze się nada

Dog day and afternoon

Prolog
Oto Zergling, którego imię według zergowego slangu (kilku burknięć i szczęknięcia, przyp. zadymek) brzmi dziecko... tak jak w przypadku milionów jemu podobnych "dzieci" Oveminda. Nie no, to się kupy nie trzyma: nazwijmy go umownie Walery.

Walerian Zergliński

No więc Walery siedział zagrzebany w piachu, grzecznie oczekując na rozkaz, następny rozkaz. Nie żeby chciał: był głodny (jak zawsze), w dodatku nieco narwany -jak to Zegling- a tu jak klik z jasnego nieba "Zagrzebać się". Nie bardzo wiedział po co ma tkwić w jakimś dole podczas gdy po okolicy pęta się tyle jedzenia -oczywiście błędem było by założenie, że w ogóle potrafi się zastanawiać- niemniej nie wiedział po co tam sterczy już trzecią godzinę -aczkolwiek w kwestii odczuwania czasu przez Zergów...zresztą nie odbiegajmy od tematu. Nomen omen grunt, że przez mózgowie Walerego raz za razem przechodziła jedna, jedyna myśl:

Jeść
Gdy mijał go oddział marines: chciał jeść, gdy po nim kroczył Goliath - jeść, gdy nalał na niego Mutalisk... w zasadzie też chciał tylko jeść. Powinien teraz polować w stadzie: odchudzić jakiś oddział o kilka pulchnych lekarek a nie gnuśnieć w dole na jakiejś przełęczy. Jednak ilekroć już, już prawie miał poddać się instynktowi w kostropatej łepetynie brzmiało echo rozkazu: zakopać się, czekać. A to nie łatwe: po ostatnim upgradzie był tak napompowany adrenaliną, że dorobił się tików nerwowych. Ale kazano mu czekać a dobry Zerg służy Rojowi, więc do jasnej ciasnej czeka!

"Serve the Hive. Serve the Hive..."

Ech, gdyby jakiś przelatujący Overlord podjął Walka z ziemi: może trafił by w środek grubszej zadymy? Zebrał by wiadro kul ale i rozszarpał marine lub dwóch ...i oczywiście nie byłby teraz głodny. Z głodu i gorąca zaczyna świrować: o ile cieknąca uszami adrenalina przyprawia zaledwie o nerwowy tik o tyle pusty żołądek ssie i burczy tak nieznośnie, że aż ma ochotę wyć. Do tego te omamy słuchowe: zdaje się niemal słyszeć jak brat bliźniak z niego drwi...kolejny raz.

hehe, pajacu
Nie ma co ukrywać, Walerian Zergliński nigdy nie był alfą (ani betą ani deltą ani...): opiekująca się larwami Queen do dziś ma mu za złe, że jeszcze jako poczwarka nie chciał wyjść z kokonu. A kiedy zeżarł karmę dla Hydralisków przez kilka cykli pucował kanały Nydus. Bardzo wtedy schudł, lecz po powrocie na łono Roju wrócił do wagi ...i dawnej pasji: jedzenia. Ale to nie problem, gorzej, że objawił się u niego kryzys tożsamości: czy to wskutek załamania nerwowego czy też długiego odosobnienia, Walery ubzdurał sobie, że jest psem imieniem Pimpuś. Godzinami napastował larwy, szczekał, tarzał się w creepie, żarł...to może przemilczę, ogólnie robił to z czego psy są znane. I wszystkich wnerwiał.
Ale to nadal pimp...tfu, pikuś: dzień reedukacji w Evolution chamber postawił go na łapy i problem z głowy. Niestety, kiedy wydawało się, że wychodzi na prostą wpadł na używaniu Spawning Pool w charakterze kuwety. Się nomen omen narobiło: był o włos od zostania parą Broodling''ów.
Na szczęście Cerebrate ogłosił mobilizację. Czuł -tak, tak, wiem, mentalność Zerga, bla, bla- że dostał od losu drugą szansę. O ironio, kiedy wreszcie miał okazję się wykazać: grupka Zerglingów i Hydralisków w asyście Defilera wyruszyła na łów; kumple zostawili go po drodze by "pilnował tyłów".
Normalnie: Walery grzeje ławę a tamci grają. Gorszą robotę mają tylko Drony: od kruszenia minerałów już nawet nie potrafią składnie kwiczeć - tylko szczękają żuwaczkami potwornie się przy tym śliniąc.
Ale przynajmniej coś robią: on tkwi na jakimś zadupiu po uszy w gorącym piasku.
Hau,... co? O żeż: służ Rojowi, służ Rojowi...
Zapewne dlatego tak bardzo dokucza mu niosąca się gruntem muzyka country - Firebaci puszczają to sobie na posterunku.
A pewnie, bardzo chętnie wpadł by do bunkra i rozniósł wszystko w puch. Ale Firebat plus Zegling to pieczeń z Zerglinga: aż tak go nie pogięło. Nie pozostało mu nic jak tylko zgrzytać zębiskami i rytmicznie popierdywać do taktu szlagieru Johny''ego Casha

"Your own, personal, Jesus..."
To znaczy mógłby, ale nie ma czym, ten głód: gdyby wpadł na niego Vulture pewnie zeżarł by go z motorem. Choć coraz większą ma ochotę gonić za pojazdami i szczekać.
Precz schizo, ja być Zerg! Zerg posłuszny
I głodny. Przecież nie będzie znowu łykał piachu- ani to smaczne, ani pożywne a sraczka strasznie bolesna.
Na Cerebrates, jeść! Czy ten Rój naprawdę nie ma dla niego lepszej roboty? Mógłby nawet eskortować Infested Terran: ich smród jest niczym w porównaniu z jego własnym po kilku godzinach w piachu.

"Someone to hear you prayers, someone who''s there..."
Jeeeeść wrr!! Jeszcze chwila i cała okolica usłyszy jak mu kiszki marsza grają: równie dobrze może wyjść i usmażyć się w żarze słońca Mar Sary
Ale rozkazzz....: dlaczego jest zmodyfikowaną genetycznie machiną do zabijania uwarunkowaną na całkowite posłuszeństwo?
Om nom, nom, pfffss, łech! Piasek nadal mu nie smakuje.
Jeść, jeść, jeść! Przecież mógłby się sprzeciwić: targa nim złość...i głód! Każde stworzenie we wszechświecie zrobi wszystko by go zaspokoić: a on sterczy w ziemi jak jakiś grrmwrrssykrz ( być może chodzi o odpowiednik ziemskiego buraka przyp. zadymek). I zaczyna powoli ...nie, całkiem szybko - to on czy to ziemia drży? Z pobliskich wzgórz daje się słyszeć odgłos hydrauliki: przynajmniej coś zagłusza tą kakofonię. Ale jest jeszcze coś, słońce zelżało. Nic dziwnego, że Walerian z zaciekawieniem wystawia pyszczek spod gruntu: na tle nieba rysuje się jakiś kształt. I ten dźwięk, który wydaje: niepokojąco drżący ambient- stłumiony ale jednak niepokojący.
Strzeż się płaczącej chmury
mawia Queen.
Science Vessel: "I think we may have a gas leak"
Haha, piłka!
No, to już po nim. Ale czy to dziwne, że w na wpół przytomnym z wycieńczenia Zergling''u odezwały się psie geny? Rój może go teraz cmoknąć.
Pimpuś chce piłeczkę, hau, hau!
Walerianowi (czy raczej Pimpusiowi, przyp. zadymek) z osłabienia brak sił by doskoczyć do wiszącej kulki, a przecież bardzo chce ...
!!!!Łup!!!!
Terran Siege Tank: "Tattara dada tattara dada..."

Epilog
Tymczasem w bazie Roju: "Spawn more Overlords" ..."Our forces are under attack!" ...
...[spawning unit].

Koniec

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trzy potęgi walczą od pokoleń lecz tylko jedna rasa może wygrać...Zergowie. Rasa Zergów jak dotąd najbardziej rozwijająca się technologicznie jak i ilościowa zaczyna atakować na swoich wrogów , aby policzyć losy wojny.Zergowie podzielili się na 5 drużyn w której każda drużyna ma inny cel.Pierwsza kompania atakuje niedawno stracone ziemie lecz łatwo nie będzie ponieważ stoi tam armia nieprzyjaciela...Terran.Na klifie stoją rozłożone czołgi z torami więc pierwsza kompania prosi o pomoc drugą która przybywa z pomocą Mutalisków którzy doskonale radzą sobie z armią Terran. Armia trzecia i czwarta jest rozłożona na północnych granicach i walczą z armią Protoss. Mają spore kłopoty przez to że Protossi mają rozbudowany system teleportacji nie mniej jednak walczą do końca robiąc armi Protoss poważne straty.Na południowych granicach walczy kompania piąta Zergów , Protoss, i Terran . Walczą o ważny punkt który może zadecydować o losie wojny.Terran z powodu wcześniejszej klęski musze wycofać się z wojny o południe , zostają tylko armie Protoss i Zerg . Zerglingi wchodzą z niebywałą prędkością w armię Protoss lecz zostają pokonane bez większego problemu , wydawało się że zergowie i jego armia zniszczą Protoss po ataku Hydralisków lecz przybyła odsiecz z północy i rozgramia tak potężną armie po armii Zerg nie zostaje prawie nic lecz pozostali Zergowie też przyszli z pomocą , Mutaliski , Ultraliski dziesiątkują armię Protoss do tego stopnia że nie lada garstka ich zostaje i ucieka z pola bitwy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ulewny deszcz, pełno błota i jeszcze ten ponury las ...
Panowała gęsta noc.
Sześciu marines, ubranych w jasnoczerwone kombinezony bojowe, poruszało się gęsiego, zachowując małe odstępy między sobą.
Dlaczego ja muszę tu być.
Pomyślał Jack, prosty marines.
Westchnął ...
No tak, dla kasy ...
Przedzierał się przez puszczę ze swoim oddziałem w poszukiwaniu ...
no właśnie czego ?
-Po co my tu jesteśmy ... jękną Jack przez komunikator.
-Bo ja wiem.
Odpowiedział Aleks, jego kolega z dzieciństwa.
Po kilkunastu krokach.
- Gdzieś tutaj zginął nasz piękny i wspaniały zwiadowca ...
Ci ze sztabu tak kochają te duszki że wymyślili dla was mały trening zieloni.
No tak, byli tu nowi. Zero szacunku.
Ciekawe tylko jak nasza garstka ma sobie niby poradzić z czymś, co zabiło urodzonego mordercę.
Pomyślał i spochmurniał nasz dzielny marines.
Mieli niby jakieś prototypowe kombinezony bojowe, ale nie wiadomo co w nich takiego wspaniałego, poza świeżą i łatwo rzucającą się w oczy farbą ...

Ciągle te same krzaki. Ciągle te same drzewa ... i oczywiście ukochane błoto.
Gdyby nie ich kombinezony, już dawno padli by ze zmęczenia.
Zresztą Jack już miał dość. Był głodny, był senny i ... jeszcze te dźwięki.
Ciągłe tap tap tap deszczu o kombinezon.
Można zwariować !
Wszystko ciągle było takie same. Ciągle przed siebie ... ciągle to błoto ...
Jednak niemożliwe stawało się możliwe.
Las stawał się coraz bardziej i bardziej ponury.
Ciężko było to zauważyć w tych warunkach, ale drzewa zaczęły zatracać swój naturalny kolor, stając się coraz bardziej ciemnie i szare.
Błoto też jakby się zmieniało. Z brązowej mazi w klejącą szarą wydzielinę.
Nikt tego nie zauważył. A komu by się chciało.
Błoto to błoto. Typowa filozofia zmęczonego marines.
Przynajmniej do czasu ...

Dosyć nagle coś zaczęło szeleścić w oddali. Odgłos stawał się coraz bardziej głośny z każdą sekundą.
Część marines przestraszyła się, reszta podekscytowała ...
-Do szeregu chłopaki.
Wydał rozkaz dowódca.
Wszyscy wycelowali broń w miejsce z skąd zbliżał się odgłos.
Jeden nie wytrzymał i wystrzelił.
Za nim rozpoczęła się kanonada.
-Wstrzymać ogień do jas... hol...
Wydzierał się dowódca przez komunikator.
Po jakiś 10s wszystko ucichło.
-Jack rusz dupę pie... tchórzu i sprawdź co to było.
Już wiadomo kto pierwszy wystrzelił ...
-Ale szefie ...
-Zapi.......
Powoli, cały spocony, zaczął się przedzierać w przez dziwne błoto.
Trwało to bardzo długo, przynajmniej mu się tak wydawało.
W komunikatorze cisza.
Nagle zobaczył to ...
To czyli brudnego, martwego jelenia.
-Ech to tylko jeleń ...
Ej chłopaki ?
Cisza.
Nagle dostrzegł rzecz dosyć oczywistą, a mianowicie że błoto to już nie jest błoto ...
Marines wziął kleistą maź do ręki.
-Co to jest ...
Przypomniał sobie szkolenie.
-Zergi !
Zaczął szybko wracać z powrotem.
Nagle pojawiła się przed nim sylwetka swojego towarzysza.
Stał on jakoś niezręcznie i niedbale.
Jack odetchnął z ulgą.
-Hej, mamy kłopoty tu są Zergi !
Nadal cisza ...
Zirytowany.
-Ej przestańcie się ze mnie nabijać !
Sylwetka marines nagle zaczęła strzelać. Bez większego celowania, ale ewidentnie w kierunku Jacka.
Strach czasami się przydaje ...
Odruchowo, bez zastanowienia, nasz marines nacisną spust swojego karabinu. Nie spudłował.
Słychać było jakiś pisk.
Z ciała przypominającego z daleka marines wydobyła się jakaś jakby macka zakończona kolcem i zniknęła w mroku.
Nasz marines zamarł z przerażenia by po kilku sekundach ratować się ucieczką.
Nie myślał w tym momencie. Chciał się po prostu znaleźć jak najdalej od tamtego miejsca.
Niestety przewrócił się i to akurat w momencie kiedy znajdował się na zbocza.
Nieszczęśnik zaczął się ześlizgiwać z niego w dół, prosto do przepaści.
Jack czuł zbliżającą się śmierć.
Jednak jakimś cudem zatrzymał się zaraz na krawędzi.
Kompletnie przerażony spojrzał na dół i ujrzał niezwykły widok.
Rozpadlina była ogromna, ale jakby emanowała zielonkawą poświatą, wydobywającą się z dziwacznych bąbli ...
Cała była pokryta zielonkawymi bąblami !
Zanim Jack zdał sobie sprawę co to jest skarpa obsunęła się.
Pechowiec, razem z nią, zanurkował w świetlisty mrok.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Będzie troszkę nietypowe. Dzięki ogólnie sformułowanym zasadom konkursu pozwoliłem sobie nieco poswawolić...


Bajka o tym, jak to w Elektronowym Lesie grupka Zergów zgubiła się

Grupka Zergów zgubiła się w Elektronowym Lesie. Ot, taka nieduża grupka, parę smętnych Zerglingów i ze dwa chytre liski…. Hydraliski, znaczy się.

Patrzcie, jak stoją i rozglądają się ze zdumieniem, bo zaiste czegoś takiego jeszcze nie widziały. Zwiedzało się różne planety, siało postrach w dżunglach, wśród piachu i na lodzie (lód jest szczególnie nieciekawy, bo łapki marzną). A tu co? Niby drzewa wyglądają znajomo, ale po orbitach fruwają wokół nich jakieś takie cosie…

Co najgorsze, nasze biedactwa nawet nie wiedziały, skąd się tu wzięły. To pewnie ta podejrzana brama Protossów, od razu wyglądała na wadliwą. Było nie podchodzić, ale teraz to już mądry Zerg po szkodzie.

Cóż poradzić, trzeba zasiać trochę terroru w tym nieznanym miejscu. Ktokolwiek tu mieszka, wkrótce poczuje potęgę Roju! No, taką właściwie niewielką demonstrację tej potęgi. Ruszyli więc żwawo Zergowie przez las, Zerglingi kicały przodem, a Hydraliski pełzły za nimi.

Nie minęło dużo czasu, a jeden z Zerglingów wypatrzył zajączka, prowokacyjnie stojącego obok krzaka. Aż się prosi rozszarpać taką futrzastą kulkę, a i przekąska mała będzie. Zerg rzucił się na ofiarę, już prawie zatapiał w niej zęby, aż tu nagle jak nie grzmotnie. To zajączek eksplodował, rozrzucając odłamki metalu na wszystkie strony (skąd się wzięły u niego w środku? Lepiej nie pytajcie…). Reszta reprezentantów Roju popatrzyła na mokrą plamę, która została po koledze i ruszyła w dalszą drogę. Nad takimi rzeczami naprawdę nie warto się dłużej zastanawiać.

Po drodze Zergowie spotkali jeszcze niejednego podejrzanego zajączka, tym razem nie dali się jednak nabrać. Oto jest przykład ewolucji! Spacer po lesie nie należał do przyjemnych. Zewsząd dobiegały ich przedziwne, świdrujące dźwięki, a z góry sypały się orzechy, miotane przez wściekłe wiewiórki. Jeden z Hydralisków cisnął nawet w ich stronę igłokolcem. Gryzonie po chwili oddały.

Wreszcie Zergom ukazał się ślad cywilizacji w postaci jakiegoś budynku. Był co prawda inny, niż te zazwyczaj spotykane, a mianowicie zbudowano go z drewna. Pewnie w środku mieszkają jakieś biedne prymitywy, niewarte wchłonięcia do Roju. Z drugiej strony, drut kolczasty rozciągający się przed chatą podsycał ciekawość. Komuś wyraźnie nie zależało na odwiedzinach.

Zerglingi wyrwały się ochoczo, przeskoczyły kolczastą barierę i puściły się pędem w kierunku drzwi. Nie dotarły jednak do nich, bo już wkrótce fruwały wesoło w powietrzu przy akompaniamencie wybuchów.

Nikt nie spodziewa się pola minowego przed drewnianą chatą.

Hydraliski niepewnie ruszyły naprzód, by pomścić braci. Min już teraz było mniej, a i zakopane jakoś starannie nie były, więc wkrótce dwóch Zergów skrobało już drzwi frontowe pazurami.
- Czego skrobie? – rozległo się ze środka. – Chce zarobić kulkę w łeb?
Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich niski brodaty ludzik uzbrojony w starą strzelbę. Hydraliski nie bardzo wiedziały, co z tym fantem zrobić. Patrzyły i toczyły ślinę z pysków.
- Co się gapią i brudzą mi próg śliną? - burknął Wredny Dziad. – Coś nie tak? Chata się nie podoba? Strzelba za stara? Może i stara, ale patrzcie, jakiego ma kopa!
Powiedziawszy to, rozpoczął ostrzał. Strzelał niecelnie, jak to miał w zwyczaju. Zergowie odruchowo robili uniki, ale gdy ocenili, że niebezpieczeństwo jest znikome, ruszyli do ataku. Posłali serię igłokolców, które utkwiły we framudze drzwi.

Widząc, z kim ma do czynienia, Wredny Dziad postanowił czmychnąć do lasu tylnymi drzwiami. Przebiegł przez całą chatę, ścigany przez Hydraliski. Już miał chwytać za klamkę, gdy drzwi otworzyły się same i odrzuciły go do tyłu. Wkroczył przez nie Zły Pan Feudalny.

- Co my tu mamy… - spojrzał na Wrednego Dziada. – Chciałeś mnie przechytrzyć i uciec tylnymi drzwiami, co? Dobrze wiem, że z tamtej strony nie ma min. Nie unikniesz dzisiejszego podatku. A to co za brzydactwo? – wykrzyknął, zauważywszy Zergów – Pomyślmy, nielegalna aportacja w lesie, napaść i zniszczenie mienia, usiłowanie zabójstwa biednego obywatela… Starczy, żeby was zlikwidować.
I wyciągnął Zły Pan Feudalny strzelbę z akceleratorem diwodorocząsteczkowym, wystrzelił i zmiótł Hydraliski z powierzchni ziemi.
- Pocieszne były – podsumował – ale strasznie śliniły wszędzie.

Telepatyczna informacja o ekspedycji dotarła do reszty Roju. Przekazane obrazy były tak straszne, że Zergowie zdecydowali się przypuścić zmasowany atak na wadliwą bramę Protossów. Budynek został dokładnie opluty kwasem, rozdrapany i wgnieciony w ziemię przez Ultraliski. Dla pewności podjęto też ryzykowną operację zainfekowania terrańskiego Ghosta w celu zbombardowania całego miejsca atomówkami. Wreszcie geny wszystkich Zergów zostały zmodyfikowane i zapisano w nich jedno ostrzeżenie: „Z daleka od Elektronowego Lasu!”


[Nieśmiała uwaga: jeżeli ktoś się chce dowiedzieć, o co chodzi z Elektronowym Lasem, to zapraszam na gramsajta.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kosmos

Huk, ogień, teraz naprawdę poczuli że startują. Rozpoczną to co chcieli zrobić razem, miłość do siebie przeplatająca się z kosmosem i jego fascynacją. Lecąc widzieli zniżający się horyzont, wiedzieli że nie ma powrotu. To im jednak nie przeszkadzało, wiedzieli na co się piszą i nie żałują decyzji. Unosząc się było widać już gwiazdy a po bokach niebieskie pokrycie ziemi.
Do wyniesienia się z układu gwiezdnego chcieli użyć siły przyciągania ziemskiego. Wszystko dokładnie zaplanowane, odbyło się bez trudu. Zapasów mieli dużo, wystarczająco na ich podróż. Nawet gdyby pokarmu nie wystarczyło to wiedzieli że są pierwszymi ofiarami transhumanizmu. Wiedzieli że są wytrzymać dużo więcej niż inni ludzie.
Wszystko toczyło się po ich myśli, kierunek, kąt lotu, wszystko. Mieli teraz dużo czasu, mogli odpocząć, rozmawiać. Nie mieli tajemnic, jedyną był kosmos. Kontakt z ziemią urwie się po opuszczeniu układu. Sami nie wiedzą czy przetrwają próbę którą czas dla nich zgotuje.

Nabierali prędkości, zaraz opuszczą krainę w której mieszkają ludzie. Mijały minuty, sekundy, nie mieli pewności co się wydarzy. Byli zachwyceni kosmosem, spełniały się ich marzenia. Poczuli wstrząs, przestraszyli się. Spojrzeli w okna i nie widzieli już ziemi. To co zobaczyli było tak piękne że nie uwierzyli w to. Widzieli to na własne oczy, dotychczas mogli to oglądać na zdjęciach.

Teraz byli zdani tylko na ich szczęście. Nie wiedzieli gdzie poniesie ich tyle żelastwa. Temperatura spadała, trzęśli się z zimna, im to jednak nie przeszkadzało. Przeżywali przygodę swojego życia. Zawsze chcieli podróżować, zwiedzili razem Londyn, Nowy Jork. To im jednak nie wystarczyło, musieli razem znaleźć się w kosmosie. Ziemia była dla nich za mała. Chcieli razem przemierzać wszechświat.

Oboje spali, odpoczywali. Obudził ich huk, ogromny. Nie wiedzieli co się stało, jednak gdy spojrzeli przez okno było wiadomo co się się stało. Nie mogli już zachorować. Zatoczka medyczna uległa zniszczeniu. Musieli podjąć decyzję, odczepić zbędny balast czy ciągnąć to ze sobą. Postanowili pozbyć się zatoczki, zauważyli z jaką prędkością pędzą. Zepsuta zatoczka oddaliła się od nich w mgnieniu oka.

Zostali zmuszeni do użycia skafandrów cieplnych, temperatura we wnętrzu wynosiła -80*. Nie czuli już siebie fizycznie ale miłość do siebie przetrwała i to. Wiedzieli że są w stanie to przetrwać. Po kilku dniach podróży robiło się wyraźnie cieplej. Poczuli wstrząs i znaleźli się w nieznanym układzie. Widzieli w oddali planetę pokrytą całkowicie w ogniu. Cieszyli się, mogli zdjąć skafandry i znowu dotknąć się nawzajem.

Czas upływał a oni mijali planetę, zauważyli wybuch na planecie. W okół niej zauważyli pomarańczowy okrąg. Poczuli nagły wzrost ciepła, okrąg stawaj się coraz jaśniejszy aż znikł. Nie wiedzieli co się stało, oboje stwierdzili jednak że było to piękne. Porównali to zjawisk o do zorzy polarnej którą mieli okazję podziwiać.

Cierpieli na bezsenność, oboje nie potrafili zasnąć. W zepsutej zatoczce mieli wszystkie leki. Nic na to nie poradzą, muszą to zwalczyć. Po kilku dniach było coraz gorzej, migreny, bóle głowy dawały się im we znaki. Zaczynali się gubić, tracić świadomość. Bali się o to co się wydarzy. Nie wiedzieli co mają ze sobą zrobić, z wycieńczenia mdleli.

Obudzili się, wyjrzeli przez okno i zobaczyli ciemnozieloną poświatę, wyglądało to jak sukno które latało na wietrze. Przeniknęło przez ich statek, nie wiedzieli jak postąpić, nic. Nigdy dotąd nie widzieli tak pięknej rzeczy. Ciemnozieloną poświatę nazwali – Aurora.
Lecieli, przemierzali kosmos, zastanawiali się, co będzie dalej, może nic ? Może tutaj umrzemy ?

Wątpili w sukces, wiedzieli że stają się starsi, że Ci których poznali na ziemi już nie żyją. Może cała ziemia zmarła. Nie wiedzieli.
Pokłócili się, byli źli na siebie. Byli jednak świadomi tego że są sami. Nie trwało to długo gdy znów byli najlepszymi przyjaciółmi. Jedli, pili, spali – wszystko razem. Śmiali się, żartowali a przecież byli w sytuacji bez wyjścia. Byli szczęśliwi.

Czas mijał, ich to jednak nie obchodziło, mieli go dużo. Wkraczali w nieznane, mieli dość podróży , chcieli odkrywać a nie spoglądać w odmęty kosmosu. Zasnęli. Oboje obudzili się I spojrzeli przez okno, nie uwierzyli w to co widzieli. Lecieli wprost na planetę. Poczuli strach, panikę. Próbowali coś zrobić ale nic nie pomagało.

Planeta wyglądała pięknie, dominował kolor zielony. Była podobna do ziemi. Cieszyli się z tego powodu, pomyśleli że może coś w końcu odkryją. Wchodzili w atmosferę, przyciągała ich. Bali się że statek nie wytrzyma. Byli jednak pewni jednego, mogą oddychać. Możliwe że znajdują się na drugiej ziemi ?.

Wpadli do wody, mieli szczęście, przeżyli. Zdaję się że to było jezioro. Nagle obleciał ich strach, pół statku zostało wchłonięte. Teraz ich celem było wydostanie się z wody. Gdy znaleźli się na brzegu zobaczyli piękny krajobraz. Góry z których wylewały się hektolitry wody. Piękne – pomyśleli. Nagle rozszedł się wysoki tonu hałas. To był helikopter, który zabrał oboje do chatki w pobliżu gór. Okazało się, że to była planeta o nazwie - Helphia, która została zamieszkiwana przez górali - normalnych ludzi. Oboje postanowili, że zostaną na tej planecie, gdyż czują się świetnie i to była taka "utopia", nie było żadnych zmartwień i problemów, a miłość rosła... Miłość Kosmos Przezwycięża !

Dzięki :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Od kiedy wynaleziono narkotyk nasze szanse diametralnie wzrosły. Staliśmy się pewni. Po każdej dawce czas spowalniał. Nasze ciała z łatwością utrzymywały ciężką broń precyzyjnie celując. Nie czuliśmy strachu. Każda kula trafiała idealnie w cel zadając śmierć. Oślepieni sukcesem zostaliśmy od niego uzależnieni. Kolejne oddziały maszerowały zostawiając za sobą rozszarpane ciała zergów. Tylko nieliczni zdołali oprzeć się pokusie wzięcia choć jednej dawki. Zapuszczaliśmy się coraz dalej. Serce roju nigdy nie było tak blisko. Tuż przed ostatnim finalnym szturmem podano nam ulepszoną substancje, miała nam zagwarantować zwycięstwo stawka była zbyt wielka a jednak zaryzykowaliśmy Po zażyciu dawki zesłani daleko poza linie frontu. Rozpoczęliśmy powolne przedzieranie się do królowej ostrzy. Pokrzepiająca mowa kapitana sprawiła ze każdy z nas uwierzył w zwycięstwo. Zakańczając wojnę przywrócimy świetność imperium. Mimo to wielu z nas wiedziało że z tej misji już nie wrócą. Wychylając się zza ukrycia rozpoczęliśmy rzeźnie. Z piekielną determinacją brnęliśmy naprzód .Kolejne zastępy wybiegających zergów były rozpruwane przez śmiercionośnie skutecznych marines. Mimo wielu lat doświadczenia w walce i najnowocześniejszego sprzętu przy każdym z ataków traciliśmy coraz więcej członków oddziału. Byliśmy już tak blisko kiedy nagle narkotyk przestał działać. Każdy zrozumiał że to już koniec. Z pośród czterdziestu pozostało nas tylko pięciu. Morale całkowicie upadły. Nabojów nie wystarczyło by nawet na powrót nie mówiąc już o dotarciu do serca roju. Nie spodziewaliśmy się tak wielkiego oporu. Ciało domagające się trucizny, wyczerpane wielogodzinną walką odmówiło posłuszeństwa. Zasłonięci żywym murem uformowanym z ciał martwych bestii w najeżonym karabinami maszynowymi przyczółku czekaliśmy na kolejne fale zergów. Jedyny łącznościowiec zginął. W magazynku pozostało mi tylko 5 nabojów. Zaskoczony atakiem roucha który wyskoczył z ziemi tuż za moimi plecami. Nie zdołałem uskoczyć. Krótka niecelna seria nie wystarczyła by zabić kreaturę. Oblany kwasem zawyłem z bólu, później nie czułem już nic. Wraz ze mną upadła ostatnia nadzieja imperium. Kolejny rozszarpany oddział przyozdobił martwy tron królowej ostrzy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Oddalając się od Char na pokładzie hyperiona Jim spoglądał na wyłaniający się za planety purpurowy Eris rozmyślając nad wszystkim co do tej pory się wydarzyło i nie pewnie spoglądając w przyszłość. Nagle zaczepił go -Matt ser uważam ze nie roztropnie było zabierać na pokład hyperiona Horace Warfielda uważam że powinniśmy go odesłać na inny statek w prawdzie walczył na Char razem z nami ramie w ramie ale nie zapominajmy że to nadal jeden z ludzi Mengska.
-zastanowię się nad tym odpowiedział mu Jim a teraz udam się do laboratorium zobaczyć czy Sarra już się obudziła i muszę pogadać z Egonem czy coś ustalił w jej sprawie.
Idąc Jim usłyszał odgłosy z kantyny jego ludzi i przystaną na chwile
-Ja bym tej dziwki nie brał na pokład tylko ją od razu zabił na Char gdy była okazja
-Bo ty głupi jesteś Jim pewnie ją odsprzeda protosą za grubą kasę lub komu innemu i w tedy zniszczy Mengska taka żywa Kerrigan jest dużo warta.
ignorując słyszaną rozmowę Jim ponownie ruszył się z miejsca i poszedł do laboratorium wchodząc zobaczył Egona stojącego przy stole badawczym.
-Czy już dowiedziałeś się coś na jej temat
-Jim zawołał nagle Egon ale mnie wystraszyłeś mógł byś zawsze dawać jakiś znak przed wejściem a odpowiadając na twoje pytanie to na razie niczego szczególnego się nie dowiedziałem oprócz tego że ma nienaturalne włosy które mają w sobie genotyp zergów. Na razie pozostaje nam tylko czekać aż się obudzi
-Jim usiadł spokojnie koło Kerrigan i patrzał na nią dotykając jej włosów i patrzył jak zimny metal na którym leży dotyka jej nagiego ciała po chwili odwrócił głowę w stronę Egona i zapytał czemu ona nie leży w jakimś ciepłym łóżku i jest naga ? A właściwie co ty teraz obecnie robisz
- Obecnie uznałem że lepiej nie narażać ją na takie struktury jak łóżko i ubrania nie wiadomo jak jej skóra zareaguje na ciepło w prawdzie wygląda niemal jak człowiek ale lepiej nie ryzykować a obecnie pracuje nad toksyną tępiciela i staram się uzyskać antytoksynę może Rory będzie mógł jakoś dodać ją do swojego kombinezonu nad którym pracuje i wybuchy tępicieli przestaną być już tak straszne.
- Hmm to może się wydawać dobrym rozwiązaniem ale jedno mi nie daje spokoju gdzie znaleźliście toksynę tępicieli ?
- No z tych co zabraliśmy z Char
- Zabraliście z Char jakieś Zergi i gdzie one obecnie są ?
- Dokładnie to zabraliśmy 2 tropiciele i 4 zerglingi znajdują się w zbrojowni Rory Swann szuka odpowiedniego metalu co by wytrzymał wybuch tropicieli ale są dobrze zabezpieczone.
- Zergi na moim pokładzie bez mojej wiedzy ?
- Gdy chcieliśmy spytać ciebie byłeś zbyt zajęty Kerrigan. Nie mogliśmy do ciebie dojść
- Nie mogę dopuścić by coś się zalęgło na hyperionie wyciągną swoją broń przypięto do pasa i już miał wstać i podążyć do zbrojowni gdy nagle gwałtownie chwyciła go za ubranie Kerrigan i pociągnęła do siebie a on patrzył w jej szklane oczy ociekające łzami.
- Jim dla czego mnie zostawiliście Jim dla czego ?
- Sara ja !
Po czym Kerrigan znowu straciła przytomność.Coś pękło w Jimie i nagle zaczął płakać i mówić nad nią przepraszam Sara po czym Jim otarł łzy i powiedział do Egona o zergach porozmawiamy później po czym udał się w stronę kantyny po coś mocniejszego z kantyny było słychać rozmowę rozmowę jego ludzi z generałem Horace
- Kerrigan powinni dawno unicestwić pozbawiła suka życia tylu naszych chłopaków że jak Jim ją nie uśmierci to ja tam pójdę i jej strzele w prosto w twarz tak jak Jim zabił Tychusa kolejnego dobrego żołnierza który był wobec niego lojalny Arcturus Mengsk nigdy by tak nie postąpił tylko od razu zabił by tą sukę.
Jim już miał tam wejść i się wtrącić do dyskusji gdy nagle podszedł do niego jeden z marins i powiedział
- Ser Kapitan Matt Horner wzywa pana na mostek
- Przyjdę później
- Kapitan nalega i mówi że to ważne
Więc Jim udał się na mostek i zobaczył Matta Hornera
- Matt co jest tak ważne że by przeszkadzać mi w kantynie ?
- Ser mamy dwie transmisje jedną od Valeriana Mengska a drugą od protosów
Hmm w sprawie Valeriana to wiem czego on chce ale co chcą od nas protosi pewnie dorwać kerrigan pomyślał Jim
- Włącz transmisje tylko od protosów wiem co chce Valerian
- Jim tu Selendis ostrzegałam cię planeta Haven jest całkowicie zainfekowana zergami
Do diabła jeszcze jedna zła wiadomość czyli Ariel się nie udało
- To moja wina Selendis ruszam od razu na Haven i oczyszczę ją z zergów nie mieszaj się.
- Dobrze Jim pozwolę ci na odpokutowanie twojego wcześniejszego złego wyboru a i jeszcze jedno podobno schwytałeś królową ostrzy
-Zapewniam się Selendis że to tylko plotka Matt kurs na Haven ja udał się do kantyny
-Tak jest Ser
Jim idąc w stronę kantyny napotkał Egona
-Czego ?
-Kazałeś mi ciebie powiadomić jak się obudzi ?
-Obudziła się ?
-Tak
Jim prędko pognał do laboratorium tam zobaczył siedzącą Kerrigan myślał co ja jej powiem wszedł cichym krokiem
- Sarra ?
- Jim dla czego zostawiliście mnie ?
- Sarra ja
- Dlaczego !!!!!
- Usiadł koło niej delikatnie złapał ją za rękę i opowiedział jej wszystko dokładnie i powoli potem zaczął płakać i mówił
-Próbowałem Sarra naprawdę próbowałem
-To nie twoja winna powiedziała do niego
Nagle wpadł Horace Warfield niezauważony do laboratorium i z całej siły uderzył Kerrigan w prawy policzek aż padła na ziemie i powiedział
-To za wszystkich którzy żołnierzy którzy nie wrócili przez ciebie do domu suko.
W Jimie nagle coś pękło i skoczył na Horacea i zaczął tak mocno okładać jego twarz że po kilku chwilach zrobiła się cała czerwona dwóch marins próbowało złapać go za rękę że by przestał ale w tedy oni lecieli w dół razem z uderzeniem jego ręki Jima musiało obezwładnić aż 5 marins nagle przyszedł Matt i powiedział
-Zabierzcie Jima na mostek tam go opatrzcie a Generała Horace Warfielda przewieźcie na inny statek i dopilnujcie
że by nikt nie odwiedzał Kerrigan
Tak jest Kapitanie powiedzieli ci marins co przed chwilą rozmawiali z generałem w kantynie. Po opatrzeniu ran Jim poszedł się przespać pierw chciał się spotkać z Kerrigan lecz Matt mu powiedział że do puki się nie prześpi to go nie wpuści do Laboratorium. Po wstaniu ponownie poszedł na mostek i zapytał:
-Matt kiedy dotrzemy w końcu na Haven
-Już jesteśmy na Haven
-Kiedy wylądowaliśmy ?
-Jak spałeś
Jim zobaczył jak na mostek wchodzi generał Horace Warfield i Nova
- Co oni tu robią
- Przejeli statek
- Również jak spałem ?
- Tak
- Generał Horace Warfield skontaktował się z ludźmi Arcturusa Mengska i wpuścił ich na Hyperiona
Nova podeszła do do jima i zapytała go
- No Jim gdzie ukryłeś Kerrigan przeszukaliśmy cały statek ale nie znaleźliśmy ją
- Mów ale wyduszę to z ciebie siła powiedział Generał
Jim spluną mu prosto w twarz.Już miał go uderzyć gdy nagle rozległ się alarm
- Co się tam dzieje zapytała nova
- Atakują nas zergi jest ich zdecydowanie za dużo nie damy rady aaaaaa
potem łączność została zerwana.
Po czym Nova włączyła pulpit statku i zobaczyła Kerrigan wśród wielu zergów nagle drzwi od mostku zostały wysadzone przez wybuch tropicieli i odłamek z nich trafił w głowę Jima który stracił przytomność.Gdy się obudził zobaczył że jest oblepiony do okola jakąś mazią i nie mógł się ruszyć wystawała mu z niej tylko twarz gdy zobaczył do przodu ujrzał wielką twarz zerglinga przed nim który po chwili się odwrócił i gdzieś pobiegł następnie zobaczył kerrigan i zapytał:
-Co teraz zrobisz ze mną Sarra
-Z tobą Jim nic ponieważ sama nie wiem czemu ale darze cię nieznanym mi uczuciem
-Nie obawiaj się również o swoich ludzi są uwiezieni na statku Hyperiona ale nic im nie jest
-A co tyczy się Novy i Generała Horace Warfielda to przydadzą mi się jako nowi zergowie
-A co z zainfekowanymi na tej planecie ?
-Zabiorę ich na Char
-Co dalej zamierzasz ?
-Zemszczę się na Arcturusie Mengsku a po jego śmierci za pewne zacznie się wojna nie Jim nie z ludźmi ani też z protosami
-To z kim ?
-Z twórcą nadświadomości
-Z kim ?
-Dowiesz się w odpowiednim czasie a teraz żegnaj
-Sarra ?
-Nie jestem Sarra ona zgineła na mar sara zdradzona ani też królową ostrzy ona zgineła na char od artefaktu xel
naga
-To Kim jesteś?
- Kim ja jestem ?
-Ja jestem Rojem !!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry,

Z przyjemnością zachęcam do przeczytania mojego opowiadania. Jest to pierwsze opowiadanie jakie napisałem, tak więc czytając proszę mieć to na uwadze. Proszę również o wybaczenie możliwych drobnych błędów obliczeniowych czy też zrobionych literówek. Miłego czytania ^_^


Ponowne narodziny

Układ: Sparra
Planeta: Sparra04

Spokojna niegdyś planeta spłynęła krwią dwóch ras, terran oraz zergów. Wojenna zawierucha spadła na ten świat zaledwie parę godzin temu. Naczelne Siły Kolonizacyjne Dominium natknęły się na zwiad roju na obrzeżach układu słonecznego w którym znajdowała się Spara04. Próba wypędzenia zergów z układu w którym znajdowała się planeta zdatna do kolonizacji spełzły na niczym. Niewielka potyczka zamieniła się w pełno wymiarową wojnę. Obie rasy były zainteresowane Sparą04, wszystko to ze względu ma bogactwa mineralne jakie skrywał ten świat, a przynajmniej tak się początkowo wydawało.
Terranie natychmiast po wylądowaniu umocnili swoje pozycje i przystąpili do badania planety. W międzyczasie zwiad zergów zdołał poinformować i sprowadzić do walki główne siły roju znajdujące się w tym rejonie. Kiedy te się zjawiły zniszczyły grupę która chciała odstraszyć zwiad. Kolejnym krokiem roju była Spara04.

Miejsce: Dżungla
Czas: 23.00

James był kapitanem oddziału marines który został wysłany przez Generała Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium na misję zniszczenia przyszłej wylęgarni zergów w kraterze powstałym po uderzeniu asteroidy kilkaset lat temu. Według dowództwa siły przeciwnika składały się głównie z robotnic, a poprzez eliminację bazy roju w jej wczesnym stadium rozwoju, Generał MacArthur chciał zapewnić bezpieczeństwo podległym mu siłą. Według strategów, robotnice wylądowały jedną godzinę temu, natomiast dotarcie sił ekspedycyjnych Kapitana Jamesa miało zająć trzy godziny. Do tego czasu budowa wylęgarni miała być w połowie zakończona, dlatego też oddział ekspedycyjny wysłany na misję składał się z dwóch tuzinów marines, czterech maruderów oraz trzech czołgów oblężniczych. Nie były to duże siły ale był wystarczające żeby zniszczyć w połowie rozwiniętą strukturę zergów.
Nocne niebo rozjaśnił blask eksplozji która miała miejsce w górnej części atmosfery. James spojrzał na niebo i od razu wiedział co było przyczyną wybuchu. „Cholerne robale, to już trzeci krążownik w ciągu godziny. W takim tempie rozwalą całą naszą flotę kolonizacyjną w ciągi kilkunastu godzin” - pomyślał Kapitan. Zaraz po tej myśli połączył się z Sierżantem Lucjanem, swoim podkomendnym oraz przyjacielem. Lucjan wraz z dwoma innymi marines szedł na szpicy oddziału.
- Lucjan jak wygląda sytuacja przed nami ? - zapytał.
-Zero śladu aktywności zergów, Sir.
-Rozumiem, bądźcie ostrożni. Jesteśmy jakieś dwie godziny drogi od potencjalnej bazy tych robaków. Jeżeli dupki z dowództwa pomyliły się i źle obliczyły czas rozwoju wylęgarni, to możemy natknąć się na w pełni rozwinięty żłobek. - Po tej wymianie zdań przestawił kanał interkomu tak aby każdy z jego żołnierzy mógł go usłyszeć i wydał rozkaz.
- Panowie, zwiększamy prędkość marszu. Nie chce ryzykować spotkania z zbyt dużymi siłami wroga. Musimy tam być w ciągu godziny, więc do jasnej cholery ruszać dupska.
Tak jest, Sir – odpowiedział mu chór żołnierzy.

Miejsce: Główna baza Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium, centrum dowodzenia
Czas: 23.00

W korytarzu prowadzącym do biura Naczelnego Dowódcy Sił Kolonizacyjnych Dominium, Generała MacArthura, panowała martwa cisza. Światła na korytarzu były przyciemnione a jedyną osobą była dziewczyna która zmierzała do drzwi gabinetu Generała. Posiadała ona wysportowaną sylwetkę, miała ok 170 cm wzrostu i przepiękne rude jak lis włosy miękko opadające na twarz i zasłaniające zamknięte oczy. Jak przystało na ducha poruszała się bezszelestnie mimo ciężkich wojskowych butów.
Kiedy podeszła do drzwi, te otworzyły się z sykiem, czym przerwały kojącą dla dziewczyny ciszę, spowodowało to że do gabinetu weszła ze skrzywioną miną. Generał MacArthur siedział za biurkiem, był starszym mężczyzną z siwymi spiętymi w kucyk włosami które sięgały mu do połowy pleców. Jego brodę ozdabiał niewielki zarost, zaś w ustach palił fajkę. Każdy wiedział że otrzymał ją w prezencie na sześćdziesiąte piąte urodziny od samego Imperatora Arcturusa Mengska. Jednak mało kto wiedział jak serdecznymi przyjaciółmi byli. Podczas rewolucji Synów Korhalu Generał był jednym z pierwszych wysoko postawionych wojskowych którzy przeszli na stronę tej organizacji. Bez walki poddał układ słoneczny którym zarządzał i dołączył do sił rewolucjonistów które zmierzały na Tarsonis, w zamian zażądał od przyszłego Imperatora wyższego stanowiska niż głównodowodzący pobocznego układu słonecznego w nowym ładzie. Dzięki nowej funkcji, Naczelnemu Dowódcy Sił Kolonizacyjnych Dominium, był również doradcą samego Imperatora i miał dostęp do każdej wiadomości, raportu, informacji Dominium. Z tego też powodu ogarnął go strach kiedy rudowłosa dziewczyna weszła do jego gabinetu.
- Porucznik Nemezis melduję się na rozkaz. - powiedziała miękkim, melodyjnym jak na
zabójcę głosem.
- Witaj Nemezis, spocznij, mam dla Ciebie nowe rozkazy.
Nemezis usiadła na fotelu znajdującym się naprzeciw biurka i otworzyła zamknięte dotychczas oczy. W tym samym momencie Generał lustrował jej twarz i aż się skrzywił kiedy pod podniesionymi powiekami ukazały się puste, ociemniałe oczy. Widział je już nieraz ale zawsze przechodziły go dreszcze i przez to spochmurniał jeszcze bardziej. „Niech cię piekło pochłonie Mengsk, nie mogłeś mi przydzielić zwykłego ducha tylko to zmutowane przez twoich inżynierów zwierze” - pomyślał. Nemezis tak naprawdę była duchem nowego rodzaju, potężniejszym od najbardziej znany zabójców Dominium, takich jak Nova, czy też zastępca przyszłego Imperatora podczas rewolucji, Sary Kerrigan. Od pierwszego spotkania z protosami, naukowcy Dominium byli zainteresowani możliwościami psionicznymi wysokich templariuszy czy też archontów. Po uzyskaniu ich DNA zaczęli eksperymentować, poprzez wyodrębnienie fragmentów które odpowiadają za potencjał i zdolność kontrolowania mocy. W wyniku Inżynierii genetycznej powstała Nemezis. Kiedy była dzieckiem posiadała ponadprzeciętne możliwości psioniczne które zostały zwiększone poprzez ingerencję w jej DNA. Dzięki zabiegom powstał duch nowej kategorii, „0”. Zabójca doskonały, potrafiący siać zniszczenie większe od całego batalionu marines. Jednak modyfikacja DNA miała również skutki uboczne takie jak utrata wzroku. W celu lokalizacji wrogów, przedmiotów, ukształtowania terenu musiała posługiwać się słuchem oraz czymś na wzór umiejętność rozpoznawania otoczenia przez nietoperze. Tyle że zamiast ultradźwięków używała fal psionicznych.
Generał jeszcze raz napomniał się w myślach żeby więcej nie patrzyć w jej oczy i rozpoczął przekazywanie rozkazów:
- Około 30 kilometrów od naszej głównej bazy, zergi zrzuciły swoje wojska i przystąpiły do budowy ula. Miało to miejsce dziesięć godzin temu. Obecnie jest to w pełni rozbudowana baza i może powijać armie tych paskudztw. Twoim zadaniem będzie wyeliminowanie zagrożenia jakie stanowi rój. Na orbicie znajduje się jeszcze kilka okrętów posiadających głowice nuklearne - po tych słowach odłożył fajkę i pociągnął łyk whisky - po czym ponownie powrócił do przekazywania informacji o misji – statki te jednak nie mogą dokładnie namierzyć celu. Masz namierzyć go przez celownik laserowy i przekazać dane przez sieć komunikacyjną do okrętów które następnie zbombardują ul...
-Jaki mam czas na ucieczkę oraz jak dostanę się na obrzeża ula – przerwała mu Nemezis, co zdenerwowało generała. Szybko się jednak się opamiętał, gdyż wolał nie ukazywać gniewu w stosunku do tej osoby.
- Pojedynczy transportowiec oddziałów specjalnych dostarczy Cię na miejsce - Generał
chcąc podbudować swoje morale które podupadły przez strach który żywił w stosunku do dziewczyny, powiedział to szorstkim obojętnym tonem. Po czym kontynuował – po namierzeniu celu przedostaniesz się do punktu ewakuacyjnego i zostaniesz zabrana z powrotem do centrum dowodzenia - Pociągnął kolejny łyk alkoholu i dodał:
- Czy masz jakieś pytania ?
- W dziesięć godzin od rozpoczęcia budowy zapewne istnieje już tam pokaźna grupa
żołnierzy roju. Mogą mnie wykryć.
- Nie wykryją, ktoś inny odwróci ich uwagę. Jeżeli to wszystko to możesz odejść, masz dziesięć minut na przygotowanie się do misji.
Nemezis bez żadnych honorów w stosunku do Generała MacArthura wstała z fotela i wyszła. Kiedy drzwi zamknęły się za nią umysł generała uchwycił pewną mroczną myśl która była skryta w zakamarkach jego umysłu - „Jedno z nich na pewno nie wróci żywe, chociaż oboje mogli by zdechnąć”. Następnie generał skończył whisky i roześmiał się chrapliwym głosem.

Miejsce: Główna baza Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium, lotnisko
Czas: 23.11

Silne podmuchy wiatru zaczęły muskać rude loki Nemezis gdy tylko wyszła z hangaru. Miała na sobie unikalny, czarny kombinezon bojowy duchów. Na ramieniu zwisał śmiercionośny karabin kartaczowy C-10. Zamiast hełmu w jednym uchu miała słuchawkę interkomu. Drugie zaś pozostawało bez żadnych urządzeń. Na lądowisku przed hangarem czekał transportowiec bojowy sił specjalnych. Był to specjalnie zmodyfikowany prom ewakuacyjny. Został wyposażony w nowe bezgłośne silniki odrzutowe oraz w kamuflaż optyczny opracowany na bazie tych które są używane przez zabójców sił specjalnych.
Gdy tylko Nemezis zbliżyła się do transportowca na rampę wyszedł pilot który został przydzielony do tej misji. Zatrzymał się i powiedział:
- Pani Porucznik, witam na pokładzie.
Zabójczyni nic nie odpowiedziała tylko minęła pilota i weszła do statku który miał ją przetransportować na miejsce wykonania misji. Zajęła miejsce siedzące, natomiast pilot nie zrażony jej zachowaniem kontynuował wypowiedź:
- Dokonamy zrzutu ok pięćdziesiąt metrów od ula. Po namierzeniu laserowym przemieści się Pani Porucznik na polanę znajdującą się około czterech kilometrów na północ od krateru...
- Znam wytyczne misji, człowieku – przerwała mu Porucznik.
- Wiem, ale Generał MacArthur kazał mi jeszcze raz przekazać je Pani.
- Daruj sobie żołnierzu. Startujmy, chce to już mieć z głowy.
- Rozkaz - po tych słowach pilot skierował się do kokpitu.

Miejsce: Dżungla
Czas: 23.30

Lucjan wraz z drugim marines schowali się za drzewami i oczekiwali na trzy zerglingi które się do nich zbliżały.
- Czekaj, czekaj... – mówił sam do siebie Lucjan. Mówienie do siebie pod nosem komend
podczas jakiejś misji było znakiem rozpoznawczym nowicjuszy w szeregach marines, robili to żeby uspokoić szybkie bicie swojego serca i wzburzoną adrenalinę. Mimo iż Lucjan był zaprawionym w bojach Sierżantem to ciągle praktykował tą metodę. Dawała mu ona komfort psychiczny oraz pozwalała ocenić czas w którym powinien zareagować.
Psy roju zbliżały się do miejsca zasadzki z zawrotną szybkością. Lucjan z jednym marine miał ostrzelać je, natomiast w tym samym czasie żołnierz dzierżący kombinezon marudera oraz trzeci marine mieli obejść przyszłe ofiary i odciąć im drogę ucieczki. Żaden zergling nie mógł uciec i poinformować innych zergów na terenie wylęgarni o ich obecności. Kiedy żołnierze roju zbliżyli się na pożądaną odległość, Sierżant krzyknął rozkaz otwarcia ognia i wyskoczył zza drzewa wraz ze swoim partnerem. Głowy dwóch celów zostały rozszarpane przez pierwsze strzały obu marine. Trzeci odskoczył na bok z zadziwiającą szybkością i rozpoczął odwrót. Jednak pułapka została zamknięta. Maruder wyskoczył zza kolejnego drzewa, wycelował i wystrzelił dwa granaty które rozerwały całego zerglinga na strzępy.
- Piep****a bestia była cholernie szybka – ryknął tubalnym głosem maruder.
- Zadziwiająco szybka - odparł Lucjan i podszedł do zwłok zabitego przez siebie przeciwnika. Zmienił kanał interkomu i połączył się z Kapitanem
- Kapitanie, melduję że kolejny oddział zwiadowczy roju został unieszkodliwiony.
- Rozumiem, jednak nie ciekawie to wygląda. To już trzeci oddział w ciągu 15 minut. - odparł James
- Owszem Sir, ale jest coś innego co mnie nie pokoi.
- Hmm?
- Te zerglingi miały już rozwinięty przyśpieszony metabolizm, dzięki temu były dużo
szybsze.
- Metabolizm, jesteś pewien. Jeżeli prawdą jest to co mówisz to wynika że wylęgarnia wcale się nie rozwija a została wybudowana jakiś czas temu. Na to potrzeba kilka godzin, a zergi miały wylądować tuż przed naszym dotarciem.
- Kapitanie, mówię prawdę. Nie raz widziałem zmutowane robale żeby umieć je
rozpoznać.
- Dobrze, zabezpiecz miejsce w którym jesteś. Zaraz do ciebie dołączymy i spróbujemy się skontaktować z dowództwem.
- Przyjąłem Kapitanie. Bez odbioru.

Miejsce: Dżungla
Czas: 23.35

- Pokaż mi to paskudztwo Sierżancie – powiedział James jak tylko dotarł na miejsce
niedawnej zasadzki. Lucjan pokazał w pełni uformowane skrzydła wyrastające z zabitej bestii. Kiedy Kapitan je zobaczył posłał wiązkę przekleństw pod nosem. Odwrócił się i wydarł do interkomu:
- Dave, idę do ciebie, masz się połączyć z dowództwem. Chyba potrzeba zmiany planu.
- Tak jest Sir – odparł czołgista.
James podbiegł do czołgu i wspiął się na jego wieżyczkę żeby wsiąść do pojazdu. Jak tylko znalazł się w środku, czołgista powiedział:
- Dowództwo na linii Kapitanie.
- Doskonale – odparł kapitan i podszedł do radiostacji.
- Tu Kapitan James Shadow, dowódca oddziału Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium, wysłanego na misję o kodyfikacji 0015.
- Dowództwo zgłasza się. - odparł trzeszczący głos z radiostacji
- Pojawił się pewien problem. Jedna z grup zwiadowczych zerglingów posiadała w pełni
rozwinięty przyśpieszony metabolizm. Świadczy to o tym że wylęgarnia została już wybudowana, a nie jest budowana, jak pierwotnie zakładali analitycy.
- To nie zmienia celu waszej misji Kapitanie. Rozkazy brzmią jasno, macie wraz ze swoim
oddziałem zniszczyć potencjalną bazę zergów.
- Tyle że prawdopodobnie ta potencjalna wylęgarnia już nie jest taka potencjalna –
zripostował James ze złością.
- Dowództwo powtarza, cel misji jest wam znany, macie ją wykonać. Bez odbioru – po tych słowach połączenie zostało zerwane. Natomiast kapitan odwrócił się do Dave:
- Słyszałeś tą mendę, przekaż reszcie czołgów że ruszamy - po czym wyszedł z czołgu.
Kiedy tylko księżyc oświetlił czerwony pancerz wynurzającego się z czołgu żołnierza. Lucjan od razu zaczął iść do swojego przyjaciela. James zobaczył zbliżającego się sierżanta i zdjął hełm z głowy. Rękawicą przejechał po swoich krótko obstrzyżonych rudych włosach a zaraz potem podrapał się po niewielkim zaroście. W międzyczasie Lucjan już dotarł do niego i wywiązała się między nimi rozmowa:
- I jak, jakie wieści z dowództwa ?
- Te pajace kazały nam kontynuować misję.
- Przecież to niedorzeczne. W obecnej sytuacji na pewno pomyli się z oceną stadium rozwoju bazy roju. Nie wiadomo na co się tam natkniemy.
- Mi tego nie musisz mówić. MacArthur jak zwykle nie dba o nic tylko wymaga
posłuszeństwa.
- A Ty masz zamiar być posłuszny ? - Zapytał chichocząc Lucjan.
- W pewnym sensie - odparł James. Po chwili zastanowienia dodał – Misję wykonamy ale
zmienimy trochę sposób w jaki ją zrealizujemy.
- To znaczy?
- Dalej idziesz na szpicy. Wyznacz jeszcze dwa oddziały które pójdą po bokach głównej
kolumny, przekaż również Davowi że jego czołgi nie jadą już 50 metrów za kolumną tylko są jej częścią. Raporty z boków i ze szpicy co dwie minuty. Podchodzimy bez pośpiechu, miarowy i równy chód. Liczebność zergów może być większa niż początkowo szacowaliśmy.
- Skład oddziałów? - zapytał Sierżant
- Takie same jak na szpicy. Trzech marines oraz jeden maruder.
- Rozkaz, Sir. - Po tych słowach Sierżant pobiegł do reszty żołnierzy przekazać rozkazy
Kapitana. Natomiast James spojrzał na księżyc i pomyślał: „Zawsze muszę się w coś wpakować”.

Miejsce: Wschodni klif krateru
Czas: 23.45

Kapitan dołączył do Lucjana który szedł na szpicy z trzema innymi żołnierzami. Gdy tylko podszedł do marudera, ten zasalutował mu i wskazał miejsce na klifie gdzie leżał Sierżant. James skinął głową i ruszył w kierunku przyjaciela.
- Co tam wypatrzyłeś – powiedział James kiedy był niecałe dwadzieścia kroków od skupionego Lucjana. Kiedy podszedł bliżej zza klifu wyłonił się najbardziej przerażający obraz jaki tylko mógł. Cały dół krateru na który Kapitan miał widok z góry, pokrywała biomasa a na środku był w pełni wybudowany ul, dookoła którego krążyły chmary zergów. Lucjan odwrócił się i podniósł osłonę hełmu żeby spojrzeć przyjacielowi w oczy. James zaniemówił i zrobił to samo. Przez około minutę patrzyli sobie w oczy, po czym Kapitan przemówił:
- Te cholerne sku*****ny przeszły samych siebie.
- Co robimy kapitanie ? - zapytał Lucjan
- Spiep**amy stąd jak najszybciej, to chyba jasne. Z zapleczem jaki mamy nie damy rady
zniszczyć całego ula.
- A rozkazy MacArthura?
James spojrzał na przyjaciela i się uśmiechnął. Po czym odwrócił się i przez interkom przywołał jednego z marines którzy byli członkami szpicy. Żołnierz zaczął biec do swojego dowódcy z posterunku na prawo od Jamesa. Kiedy był pięćdziesiąt kroków od niego na niebie pojawił się olbrzymi cień. Kapitan spojrzał na niebo i ujrzał rządce szczepu, po raz drugi dzisiejszej nocy zamarł przerażony. Latający czołg roju nie marnował czasu tylko plunął symbiontami w kierunku marina który zmierzał do swojego dowódcy. Nic nie świadomy żołnierz uległ anihilacji w przeciągu sekundy. Dowódca oddziału ekspedycyjnego doszedł do siebie podczas czasu jaki trwał atak zerga.
- Wypiep***my stąd. Lucjan przy mnie i biegniemy do dżungli, pozostała dwójka zabija
symbionty i nas osłania. Potem zmiana - ryknął James.
Zrobił unik przed kolejnymi żywymi pociskami i ruszył do linii drzew, które dawały schronienie przed rządcą szczepów. W międzyczasie pozostali członkowie szpicy osłaniali swoich dowódców. Gdy tylko James i Lucjan dotarli do drzew rozpoczęli ogień zaporowy umożliwiający ucieczkę pozostałym żołnierzom. Kapitan przestawił kanał interkomu i połączył się z kompanami stacjonującymi sto pięćdziesiąt metrów od nich:
- Wszystkie jednostki, przygotować się do odwrotu. Zostaliśmy wykryci, powtarzam
zostaliśmy wykryci...
Z dżungli wyłoniły się zerglingi i tępiciel. Od razu przystąpiły do szturmu. James nie wiedział czy jego rozkaz dotarł do żołnierzy gdyż nie słyszał odpowiedzi. Jego interkom został zagłuszony przez krzyki marina. Żołnierz został powalony przez jednego psa roju co dało czas na doturlanie się i eksplodowanie tępiciela. Żrący kwas zalał dolne kończyny marina i w ułamku sekundy spalił je doszczętnie. Zergling zaczął dobierać się do klatki piersiowej ofiary od miejsca gdzie kończyło się obecne ciało marina, czyli od wielkiej dziury którą wyżarł kwas w miejscu brzucha. Maruder zaczął strzelać granatami w kierunku psa roju. Chciał pomścić towarzysza broni:
- Osłaniamy spaślaka – ryknął kapitan
- Symbionty - odparł ostrzegawczym tonem Lucjan. Równo ze słowami Sierżanta para
biologicznych pocisków trafiła marudera prosto w głowę. Hełm ciężko zbrojnego piechura odtoczył się na bok zaś sam żołnierz został powalony nieprzytomny na ziemie. Kolejna salwa latającego czołgu rozpryskała głowę marudera. Zerglingi które wypadły z lasu zaczęły rozrywać bezgłowe ciało.
- Dave rozstaw czołgi i dawaj ostrzał na naszą pozycję, co kolejną salwę zmniejszaj kąt o dwa stopnie. Będziesz walił tuż za nami i nas osłaniał - James wydał rozkaz i od razu ruszył z Lucjanem w głąb dżungli, w kierunku reszty oddziału.
W miejscu gdzie jeszcze niedawno leżeli i obserwowali ul z ziemi wyłonił się olbrzymi czerw nydusowy. Wyszły z niego dziesiątki zergów. Ocalali żołnierze nie widzieli tego co dzieje się za ich plecami, jednak usłyszeli złowieszczy ryk. Symbolizował on potęgę roju. Obaj wiedzieli że do walki zostały rzucone wszystkie siły jakie posiadał ich niedawny cel.

Miejsce: Przestrzeń powietrzna nad dżunglą, transportowiec
Czas: 23.50

Z okien kokpitu Nemezis wraz z dwoma pilotami „widziała” wynurzającego się nydusa a następnie ostrzał czołgów oblężniczych oraz miażdżonych i płonących żołnierzy roju.
- To pewnie jest oddział który miał odciągnąć uwagę roju od Pani Porucznik – skwitował
widok pilot.
- Wszyscy zginą – odpowiedziała Nemezis lodowatym zamyślonym tonem Porucznik. Przez chwilę wydawało się jej że rozpoznała jednego z żołnierzy, uciekającego lasem. Ale uznała że musiała być w błędzie.

Miejsce: Zachodni klif krateru
Czas: 23:55

Transportowiec zniżył się nad ziemie na wysokość z której zabójczyni mogła bezpiecznie zeskoczyć. Po wykonaniu tej czynności duch od razu ruszył w dół zbocza. Gdy jej buty dotknęły szarej, sprawiającej wrażenie żyjącej biomasy, odezwała się przez interkom do pilota:
- Jestem na dole, leć do punktu ewakuacji.
- Tak jest - odparł pilot.
Po tej wymianie zdań transportowiec pozostający pod przykryciem kamuflażu optycznego, wzniósł się w powietrze. Porucznik jeszcze raz spojrzała na stromą ścianę z której się zsunęła i pożałowała że po oznaczeniu ula przez celownik laserowy musi przebiec do miejsca gdzie będzie mogła się wspiąć po ścianie a nie może po prostu polecieć w górę. Parsknęła, wyjęła celownik i przez dwadzieścia sekund stała bezruchu. Kiedy urządzenie zasygnalizowało że namierzyło cel i wysłało jego współrzędne, natychmiast odrzuciła celownik i pobiegła. Przy obecnej bitwie toczącej się nad planetą miała około dwudziestu pięciu minut zanim głowica atomowa zostanie wystrzelona i dosięgnie celu. Musiała uciec spoza strefy rażenia ostrzału nuklearnego.
Po dwudziestu krokach poczuła niewyobrażalnie silną obecność psioniczną. Te fale mocy przedostały się do jej umysłu i spowodowały jej upadek. Jej kamuflaż optyczny wyłączył się a ciało odmówiło posłuszeństwa. Była obezwładniona przez siłę której nie znała, po raz pierwszy w swojej karierze ducha, Nemezis odczuwała strach. Wzrósł w momencie wyjścia z ziemi olbrzymiego potwora którego Porucznik uznała, po zeskanowaniu psionicznym, za infektora. Dopiero po chwili dostrzegła różnicę. Bestia miała trzykrotnie większy i całkowicie przezroczysty odwłok. Robal odwrócił się swoją tylną częścią ciała do leżącej bezruchu kobiety, otworzył odwłok i wchłonął nim Nemezis. Kolejny impuls mocy dotarł do uwięzionej zabójczyni, tym razem głos kobiety zawisł w jej umyśle:
- Czekałam na ciebie – powiedziała Królowa Ostrzy i zaraz potem roześmiała się.

Miejsce: Dżungla
Czas: 00:10

- Nie przestawać strzelać. Dave, składaj czołg i jedź go rozstawić sto metrów dalej. Stamtąd będziesz osłaniał odwrót kolejnego czołgu. My w tym czasie pomału się cofamy - powiedział James do interkomu.
- Tak jest – odparł główny czołgista.
Na oddział ekspedycyjny ciągle nacierały zergi. Z dwudziestu czterech marines którzy wyruszyli z bazy pozostało już tylko piętnastu. Wrogowie przychodziły falami, mimo iż pierwsza fala straciła impet uderzenia, dzięki zniszczeniu czerwia nydusowego, to i tak pozbawiła życia czterech marines. W dodatku do zerglingów i tępicieli dołączyły karakany i hydraliski. Natomiast w powietrzu zaczęły siać postrach mutaliski. W ułamku sekundy zniszczyły jeden z czołgów który jako jedyny pozostał poza osłoną jaką dawały utrudniające widoczność gęste drzewa dżungli oraz zabiły czterech kolejnych ludzkich żołnierzy którzy chcieli je odpędzić. Po pierwszej fali James podzielił swój oddział na dwie równe dywizje które stanęły po obu stronach ocalałych czołgów. Oddział potrzebował natychmiastowej ewakuacji. Poinformował już dowództwo o zaistniałych okolicznościach i liczył że jego oddział przetrwa czas jaki potrzebują transportowce na dotarcie w to miejsce, nie wiedział że promy ewakuacyjne nigdy nie miały się zjawić. Żeby skrócić czas oczekiwania nakazał nieustający taktyczny odwrót. Jeden czołg się cofa wraz z żołnierzami do drugiego czołgu, natomiast ten drugi ostrzeliwuje z dalszej odległości fale roju i umożliwia dołączenie do swojej pozycji reszcie oddziału. Plan w teorii bardzo prosty, jedynym problemem była rosnąca liczebność żołnierzy zergów.
Raptownie nastąpił potężny wstrząs, Lucjan spojrzał na czołg Dava, który ich osłaniał, i zobaczył jak pojazd zostaje wyrzucony w powietrze przez kolejnego nydusa.
- James, robactwo staje się coraz bardziej nachalne - powiedział.
- Czy ty w każdym momencie musisz dowcipkować ? - odparł Kapitan, po chwili wydał
rozkaz do interkomu – czołg wraz z ciężką piechotą, sprzątnąć mi tą glizdę z drogi.
Żołnierze wykonali rozkaz. Głowa czerwia eksplodowała i zasypała oddział popalonym i rozerwanym mięsem oraz szczątkami zergów które które miały lada chwila wydostać się z tunelu. Reszta czerwia zapadła się pod ziemię.
- Czy ktoś zamawiał pieczoną dżdżownicę – ryknął maruder tubalnym i chichoczącym
głosem.
- Wracaj do szyku. Zmiana planów, czołg się wycofuje wraz z moją dywizją, pod osłoną
dywizji Sierżanta. Potem zmiana, czołg i moja dywizja kładzie ogień zaporowy a Lucjan z chłopakami się cofa do naszych pozycji - wydał rozkaz Kapitan.
- Tak jest. - odparli żołnierze.
„Hmm, dobrze się bawią. Chyba jestem jedynym człowiekiem który przejmuje się tym że w każdej chwili wszyscy możemy zginąć” - pomyślał James

Miejsce: Ul zergów, kokon
Czas: 00:15

Nemezis przez cały czas kiedy była zamknięta w kokonie czuła jak zmienia się jej ciało, czuła kod genetyczny zergów który łączy się z jej DNA. Transformacja była bardzo szybka. Zaledwie trzy minuty po dostaniu się do odwłoku dziwnej bestii, odzyskała wzrok i po raz pierwszy od ingerencji genetycznej inżynierów Dominium ujrzała otaczający ją świat. Mimo iż obraz był zniekształcony przez ścianki odwłoku to i tak uznała go za piękny. Coś w jej umyśle kazało jej podziwiać architekturę ula roju. W siódmej minucie poczuła olbrzymi ból na plecach. Jej kombinezon został przebity przez parę kościanych skrzydeł które wyrosły z łopatek. Po minucie od ich wyrośnięcia jej umysł zaczął rozpoznawać je jako kolejne kończyny. Chciała bardzo nimi poruszyć ale psioniczna siła która zwaliła ją z nóg i unieruchomiła ciągle utrzymywała ją w bezruchu. Chciała bardzo opuścić odwłok i rozprostować nowe kończyny.
Rozmyślania byłej Porucznik przerwała kolejna fala mocy. Tym razem nie musiała wdzierać się do umysłu Nemezis, ona sama ją wpuściła. Przyjęła ją z radością i ulgą. Coś w głębi zabójczyni twierdziło że fala przynosi ukojenie i mądrość, z czym nie mogła się do końca pogodzić. W głowie Nemezis po raz kolejny rozległ się głos Królowej Ostrzy:
- Witaj moja droga, od bardzo dawna chciałam cię poznać. W zaistniałej sytuacji chciałam ci złożyć życzenia – zachichotała Sara
- Życzenia, mi, z jakiej okazji ? - odparła chłodno Nemezis.
- To twoje trzecie narodziny w tym świecie. Pierwsze jako dziecko dzięki twoim rodzicom,
drugie jako duch zawdzięczasz inżynierom Dominium, natomiast to jest zasługą roju.
- A więc teraz mam służyć rojowi – spytała pozbawionym emocji głosem Porucznik – zostanę twoim żołnierzem ?
- W pewnym sensie – roześmiała się Królowa Ostrzy. Po czym mówiła dalej – Masz coś
czego ja nie mam. Obecnie twoje ciało jest niemalże doskonałe. Posiadasz najpotężniejsze cechy trzech ras: terran, protosów i zergów. Te cechy definiują twoje ciało. Jest ono cudem przymusowej ewolucji. Potrzebuję go.
- I dlatego twoje zergi pojawiły się w tym układzie. Nie chodzi Ci o tą planetą tylko o mnie. Chcesz mnie wcielić do swojej armii – niemalże wydarła się Nemezis
- Nie do końca. Chce twojego ciała dla roju, ale przeszkodą jest twój umysł. Muszę się go
pozbyć.
- Zawsze zakładałam że jesteś dziwną, ale nie myślałam że aż tak.
- Dzięki bioinżynierii mojej rasy mogę przenieść swój umysł do twojego ciała. Wtedy stanę się najdoskonalszą istotą we wszechświecie. Stanę się bogiem - po raz kolejny roześmiała się Królowa Ostrzy.
- Nie, ty nie jesteś dziwna, jesteś szalona. I niby myślisz że ja ci pozwolę usunąć mój umysł z mojego ciała...
- Nie masz nic do gadania – przerwała jej Władczyni roju z wyczuwalną złością w głosie.
Twoja transformacja już się zakończyła, wystarczy że utrzymam cię w tym stanie a mój unikalny żołnierz zakopie się z tobą głęboko pod ziemię. Tam przeczeka bezpiecznie uderzenia głowicy atomowej. Moje zergi niebawem zniszczą flotę Dominium w tym układzie a następnie rój pochłonie resztki sił MacArthura.
- Idź do diabła – ryknęła Nemezis
- Głowica wkrótce uderzy w ul, wszystko w kraterze ulegnie zniszczeniu. Żebyś się nie
nudziła pokażę ci jak moje pupilki atakują, powalają a następnie zabijają twojego brata...
Po tych słowach w Nemezis aż się zagotowała. Zrozumiała że oddział który został wysłany na misję samobójczą był oddziałem jej niewiele starszego brata, Jamesa Shadowa. Złość w umyśle Porucznik przybrała na sile. Obecność Królowej Ostrzy zaczęła słabnąć, Nemezis odzyskiwała w szybkim tempie czucie w kończynach. W międzyczasie złość przemienił się w gniew a ten w nienawiść. Wyobraziła sobie jak wytwarza potężną falę uderzeniową która rozrywa odwłok na strzępy wraz z wszystkimi pobliskimi żołnierzami roju. Kiedy odzyskała czucie we wszystkich kończynach i wyrzuciła Sarę ze swojego umysłu, przeobraziła ostatnią myśl o fali uderzeniowej w rzeczywistość. Odwłok, bestia która więziła Nemezis, wraz ze wszystkim w otoczeniu pięćdziesięciu metrów uległo całkowitej anihilacji.
Wyswobodzona zabójczyni krzyknęła gniewnie i posłała pocisk czystej energii psionicznej w rządce szczepu który znajdował się wysoko nad nią. Cielsko latającej bestii eksplodowało i po chwili zasypało resztkami i oblało krwią ducha Dominium. W tym samym czasie na niebie pojawiła się spadająca poświata, pocisk nuklearny pędził po niebie żeby zniszczyć bazę zergów w kraterze. Nemezis jak ujrzała to swymi nowymi oczyma, rozpostarła ręce w kierunku nocnego nieba i wytworzyła psioniczną kopułę, która przysłoniła wszystko w odległości pięciu metrów. Energia która wytworzyła barierę była na tyle potężna że ściany kopuły można było dostrzec gołym okiem.
Głowica dosięgła celu. Eksplozja była ogromna. Fala uderzeniowa wybuchu spowodowała osunięcie się ścian krateru. Twory zergów znajdujące się w kraterze o ile nie zostały zniszczone przez eksplozję i falę uderzeniową powstałą po detonacji głowicy atomowej, to stanęły w poatomowym ogniu. Wszystko zostało zrównane z ziemią z wyjątkiem jednej majaczącej się w dymie eksplozji, postaci. Nemezis stała niewzruszona osłonięta swoją barierą psioniczna. Kiedy omiotła wzrokiem krater po eksplozji atomowej zrozumiała że nienawiść jest jedną z najpotężniejszych broni oraz że stała się istotą doskonała, stała się równa wszystkim bogom. Jeszcze raz spojrzała na niebo i zrealizowała myśl która ją naszła tuż po tym jak po raz pierwszy jej stopy dotknęły biomasy która rozwijała się w kraterze. Uniosła się w powietrze.

Miejsce: Dżungla
Czas: 00:19

Przy życiu pozostało już tylko pięciu marines, w tym Kapitan James i Sierżant Lucjan, oraz jeden maruder. Pozostali zginęli zasypani kolcami hydralisków, rozszarpani przez zerglingi, spaleni kwasem którym były wypełnione tępiciele albo kwasem który wypluwały karakany. Ostatni czołg został wysadzony. Czołgista kierujący pojazdem oblężniczym, kiedy uzmysłowił sobie że cały oddział zostanie wybity przez kolejną falę zergów, postanowił zaszarżować czołgiem w nadciągających żołnierzy roju i zdetonować reaktor który napędzał jego ukochaną maszynę. W ułamku sekundy kilka szeregów zergów zostało pochłoniętych przez kulę ognia i spopielonych.
James wraz z resztą ocalałych przedzierali się przez dżunglę, co jakiś czas ostrzeliwując to co próbowało ich dogonić. Biegli ile sił w nogach. Lucjan prowadził ocalałych, raptownie krzyknął:
- Hydralisk – po czym padł na ziemie
Dołączyła do niego reszta żołnierzy z wyjątkiem marina który w tym samym momencie dokonywał ostrzału zerglinga który ich oskrzydlał. Tuzin kolców przebiło jego zbroję. Upadł martwy. James oddał celną serię i rozszarpał głowę zerga na strzępy.
- Jazda – powiedział Kapitan. Na ten rozkaz wszyscy oprócz Lucjana podnieśli się i jak jeden mąż i ruszyli dalej. Gdy tylko James zobaczył że Sierżant wpatruje się w niebo, krzyknął:
- Lucjan, co ty do cholery wyrabiasz ? Rusz dupę.
- Głowica nuklearna – wysyczał Lucjan i wskazał ręką na opadający pocisk, który
pozostawiał za sobą jasną poświatę. Chwilę później wszyscy ujrzeli bardzo jaskrawe światło przebijające się przez drzewa dżungli a zaraz potem do ich uszu doszedł huk eksplozji nuklearnej.
Chwilowe rozproszenie resztek oddziału ekspedycyjnego wykorzystały zergi. Podmuch który wywołał wybuch atomowy spowodował odsłonięcie pozycji żołnierzy, korony drzew zaczęły się poruszać na boki w rytm podmuchu wiatru. Dało to żmijowi doskonałą okazję do porwania jednego z marine. Nieszczęśliwy żołnierz trafił prosto w paszczę bestii, wypełnioną przez ostre zębiska. Żmij zacisnął szczęki na marinie i zawisł tuż nad resztą oddziału. Krew ofiary ściekała mu z pyska strumieniami. Po chwili ciało żołnierza zostało odrzucone jak szmaciana lalka na bok a potwór zanurkował po kolejną ofiarę. James i jego towarzysze nie dali mu jednak szansy pojmania kolejnego z nich. Nawałnica ognia rozszarpała latającego żołnierza roju na kawałki które spadały na ziemie niczym grad.
- Zdychaj robalu – śmiał się maruder.
- Zergling na prawo – obwieścił James, po czym od razu skierował w niego swój karabin.
- Odgrodziły nas – powiedział obojętnym tonem Lucjan.
- Cholera, chyba jednak nie damy rady – skwitował Kapitan ciągle zabijając coraz to nowe
psy roju i tępiciele które próbowały się zbliżyć do ocalałych. W czasie ich rozmowy zza drzewa wyłonił się hydralisk i za cel obrał sobie najbliższego żołnierza. Jego kolce trawiły w korpus i głowę marina który nie miał szans na przeżycie tego ataku. Śmierć towarzysza skwitował maruder słowami:
- To za mojego przyjaciela paskudo – ryknął, po czym wystrzelił parę granatów w
morderce swojego towarzysza. Jego całe ciało zostało rozerwane przez wybuch.
Zergów było coraz więcej, James, Lucjan i maruder chowali się za drzewami i próbowali zabić jak najwięcej przeciwników. Żaden z nich nie łudził się że wyjdzie z tego żywy. „Cholera, nie wierzę że umrę w takim miejscu. Myślałem że uda mi się jeszcze porozmawiać z Karen” - pomyślał Kapitan. Jego rozmyślania przerwał ryk najgroźniejszego żołnierza Królowej Ostrzy jaki obecnie był znany Dominium. Zaraz po odgłosach wydanych przez bestię dało się odczuć wstrząsy ziemi. To tylko upewniło w świadomości oddział ekspedycyjny składający się już tylko z trzech osób o tym że do ich pozycji zbliża się ultralisk. Po chwili najpotężniejsze naziemne stworzenia w armii zergów wyłoniło się z dżungli. W zasadzie to przeszło po niej jak po zwykłej równinie. Ich koniec był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyła jedna szarża żeby unicestwić ostatnich żołnierzy Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium którzy należeli do oddziału ekspedycyjnego wysłanego na misję zniszczenia potencjalnej wylęgarni. „Tylko jedna szarża aby zakończyć te męki” - ta myśl przemknęła przez głowę Lucjana. Ultralisk gotował się do szarży.

Miejsce: Strefa powietrzna nad dżunglą, dżungla
Czas: 00:22

Nemezis wysłała potężną falę psioniczną aby zlokalizować swojego brata. Od razu po namierzeniu go zmieniła kierunek lotu i przyśpieszyła. Widoczna energia która oplątała ciało Karen, tak brzmiało imię Nemezis zanim została duchem, pozostawiała za nią jaskrawo fioletową poświatę. Kiedy od ocalałych i ciągle walczących o życie żołnierzy oddziału ekspedycyjnego dzieliły ją już tylko sekundy, wyczuła naziemny czołg roju szarżujący na jej brata. Mogłaby zniszczyć umysł potwora w ułamku sekundy ale nie zrobiła tego. Postanowiła sprawdzić czy jest wstanie rozerwać ultraliska swoimi nowymi mocami. Zanurkowała prosto na żołnierza roju. I wylądowała tuż przed jego szarża.
Spojrzała mu w oczy i jego głowę rozerwał pocisk energii, zaraz potem w jej ślad poszła reszta ciała żołnierza roju. Nemezis stała i patrzyła na miejsce gdzie przed chwilą stał ultralisk, rozkoszowała się deszczem krwi i resztek cielska, które skapywały i spadały na nią. Czuła się jak bóg, chciała by czuć się tak zawsze. Dokonać tego mogła poprzez zabijanie, tak, Karen zrozumiała że zabijanie w jej obecnej postaci daje jej rozkosz. Musiała zabijać, odwróciła się i spojrzała na ocalonych żołnierzy i uśmiechnęła się złowieszczo.
Lucjan i maruder myśleli że objawia się im sama władczyni zergów, Królowa Ostrzy. Jamesa natomiast zamurowało. Nie był pewien na kogo lub raczej na co patrzy. To coś miało twarz jego młodszej siostry, ubiór również wskazywał że to ona. Karen jako jedyny z duchów w Naczelnych Siłach Kolonizacyjnych Dominium miała czarny kombinezon bojowy. Jedynym problemem były kolczaste skrzydła wyrastające z pleców oraz przerażające oczy. One najbardziej nie podobały się kapitanowi. Były dzikie, nieposkromione, rządne krwi:
- Karen – powiedział James drżącym głosem, Nemezis spojrzała na niego i uśmiechnęła się, chciała coś odpowiedzieć ale Lucjan i maruder nie dali jej szans. Granaty trawiły w ciągle aktywną tarczę psioniczną. Dym eksplozji przysłonił całą kobietę. Lucjan również otworzył ogień, strzelał prosto w dym. Odwiódł go od tego dopiero krzyk marudera. Odwrócił się i ujrzał przebitego przez jakiś kolec żołnierza. Zaraz potem ciężko zbrojny piechur znalazł się w powietrzu a za nim Sierżant dostrzegł postać do której strzelał. Okazało się również że kolec który przebił marudera był zakończeniem skrzydła Nemezis. Kobieta wbiła drugie skrzydło w swoją ofiarę i rozerwała ją na pół. Jedynym łącznikiem połówek ciała były wnętrzności które nie zostały rozerwane. Kiedy Nemezis znudziła się zabawką odrzuciła ją na bok w drzewo.
Lucjan przyjął pozycję strzelecką i chciał rozpocząć ostrzał ale zergling wskoczył mu na plecy i go powalił. Wraz z odgłosami zbliżających się zergów James oprzytomniał i strącił psa roju z pleców przyjaciela poprzez uderzenie kolbą karabinu. Oddał dwa celne strzały i głowa bestii rozpryskała się na ziemi.
Nemezis syknęła na zbliżających się żołnierzy roju i zergi stanęły jak wryte. Właśnie poznała nową umiejętność. Mogła bez problemu zapanować nad rojem. Zaczęła drążyć ją ciekawość czy zdołała by zniewolić wszystkie zergi, a jeżeli nie to może by spróbować ujarzmić Królową Ostrzy i przez nią kontrolować resztę jej żołnierzy. Karen przysięgła sobie że w przyszłości zastanowi się nad tą możliwością. Jednak teraz musiała zająć się towarzyszem swojego brata. Ruszyła wolnym krokiem w kierunku Lucjana. Drogę zaszedł jej James i wymierzył karabin w jej głowę:
- Karen, to ty? - zapytał Kapitan
- Tak kiedyś miałam na imię, James – odpowiedziała
- Siostrzyczko, co się z tobą stało ?
- Narodziłam się na nowo – po czym dodała – teraz jestem czymś więcej niż każda z trzech ras osobną. Jestem nimi wszystkimi. Jestem nową boginią tego wszechświata - ma chwilę przerwała swój wywód i spoglądała na brata, po czym dodała - Idź na polanę na zachód stąd. Po tych słowach jej ciało uniosło się w powietrze i skierowało w stronę bazy Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium.
James stał i patrzył się na odlatującą Nemezis, „to już nie jest moja siostra” - napomniał się w myślach. Nie dochodziły do niego żadne odgłosy, wszędzie panowała martwa cisza. Zergi wycofały się, zniknęły tak nagle jak pojawiły się po raz pierwszy. Lucjan leżał i ciężko dyszał, szczęki i pazury zerglinga który go zaatakował przebiły jego pancerz i zagłębiły się głęboko w ciało sierżanta. James podszedł, i pomógł mu wstać, potem obaj ruszyli na zachód na polanę. Coś mu mówiło że mimo iż to nie była to już jego siostra to mógł zaufać tej istocie, ten jeden raz. Wiedział też że rój nie stanowi już problemu.

Miejsce: Główna baza Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium.
Czas: 01:30

Generał MacArthur stał przy oknie i wpatrywał się w obraz który rozpościerał się za szkłem. W ustach miał swoją fajkę. Patrzył jak ogień bitwy jest coraz bliżej jego kwatery. Z każdą minutą słyszał coraz głośniejsze strzały i eksplozje. Wiedział że coś poszło nie tak. Mimo iż głowica atomowa spadła na ul zergów, te zjawiły się u bram jego własności i rozpoczęły krwawą ucztę. Generał pomyślał - „To tylko kwestia czasu zanim rój całkowicie zdominuje Naczelne Siły Kolonizacyjne Dominium na tej planecie, w tym układzie, bo przecież według ostatnich znanych raportów flota już jest w odwrocie. Ale Ja, Wielki Generał MacArthur nie składam broni, odbuduję moją własność, moje Naczelne Siły Kolonizacyjne Dominium, odbuduje i wrócę tu. Zniszczę tę plagę robactwa, a jeżeli mi się nie uda to spalę całą planetą, układ.” - zaśmiał się tubalnym gardłowym śmiechem.
Chwilę po tym jak Generał MacArthur skończył się śmiać, do jego gabinetu weszło dwóch marine. Obaj zasalutowali i jeden z nich przemówił:
- Panie Generale prom ewakuacyjny jest gotowy do startu, proszę udać się z nami.
- Naturalnie – odparł Generał, po czym wszyscy trzej wyszli na korytarz który jeszcze kilka godzin temu przemierzała Nemezis w drodze do biura Generała aby odebrać rozkazy misji. Cała trójka bez pośpiechu przemieszczała się korytarzem. Kiedy dotarli do jego końca marine który wcześniej się odezwał wstukał kod bezpieczeństwa i otworzyły się drzwi. Wszyscy trzej zdziwili się kiedy w następnym pomieszczeniu zobaczyli siedmiu maruderów z wycelowanymi w nich granatnikami. Pierwszy z nich wystąpił i przemówił dziwnym głosem:
- Porucznik Nemezis melduje że wykonała misję. Głowica atomowa dosięgnęła celu.
Przeprasza że nie mogła osobiście tego Panu Generałowi przekazać, ale miała pilniejsze sprawy do załatwienia.
- Że co? - zdziwił się Generał.
- Prosiła również żebyśmy Pana Generała pożegnali – po tych słowach siedmiu maruderów otworzyło ogień i rozerwało ciała Generała MacArthura i dwóch pozostały marines na strzępy...

Miejsce: Przestrzeń kosmiczna dookoła Sparry04
Czas: 01:30

Nemezis właśnie strąciła ostatni krążownik należący do Naczelnych Sił Kolonizacyjnych Dominium. Zaczęła zastanawiać się co dalej ma robić. Rozejrzała się po czarnej pustce która wypełniała kosmos. „Zergi jednak nie są tak interesujące jak początkowo sądziłam” - pomyślała, po czym skierowała swoje oczy w stronę innych gwiazd. „Xel''naga, tak muszę ich znaleźć i obwieścić że to ja teraz jestem Bogiem” - mówiła sama do siebie w myślach - „W międzyczasie mam nadzieję że pozostałe rasy same się zniszczą” - na tą myśl zaśmiała się. Odwróciła się i ruszyła przez kosmiczną ciszę na poszukiwania pozostałości starożytnej rasy.

Miejsce: Polana na północ od krateru
Czas: 01:40

Kiedy tylko James i Lucjan weszli na polanę ich oczom ukazał się transportowiec sił specjalnych. James nawiązał kontakt z pilotem:
- Tu Kapitan James Shadow z oddziału ekspedycyjnego Naczelnych Sił Kolonizacyjnych
Dominium. Jestem w trakcie wykonywania misji o kodyfikacji 0015. Proszę o pozwolenie wejścia na pokład.
- Udzielam pozwolenia Kapitanie – odpowiedział pilot.
- Dziękuję, bez odbioru – skwitował James.
James i Lucjan ruszyli do opuszczającej się rampy na tyłach transportowca. Na spotkanie na rampę wyszedł im pilot.
- Kapitanie, oczekuje na powrót Porucznik Nemezis, ale was również z chęcią przyjmę. Gdzie reszta waszego oddziału? - zapytał pilot.
- Wszyscy zginęli, Porucznik Nemezis również jest martwa. Spotkaliśmy ją podczas ucieczki. Wskazała nam to miejsce ewakuacji.
- Czy jesteście pewni że Porucznik nie żyje ?
- Absolutnie pewni - powiedział Kapitan smutnym głosem i wszedł na rampę. Po czym dodał:
- Sierżant potrzebuję pomocy
- Oczywiście, w transportowcu jest apteczka
- Dziękuję
- Widzę że udało się wam odciągnąć uwagę zergów od Pani Porucznik, doskonała robota – pogratulował pilot.
- Odciągnąć zergi? - zapytał James
- Tak, Generał MacArthur powiedział że taki jest cel waszej misji.
Kapitan spojrzał na pilota i w milczeniu ruszył do środka transportowca wraz z nieprzytomnym Lucjanem niesionym na plecach.

Miejsce: Transportowiec sił specjalnych.
Czas: 02.00

Lucjan obudził się z pulsującym bólem pleców i głowy. Wstał i rozejrzał się po pokładzie, spojrzał na Kapitana który siedział po przeciwnej stronie pomieszczenia, odetchnął i powiedział:
- Jasna cholera, my żyjemy. Myślałem że Królowa Ostrzy nam zabije.
- To nie była Królowa Ostrzy Lucjanie, to była moja siostra, Karen - odpowiedział James
- Co ty chrzanisz. Przecież twoja siostra została duchem.
- Poznałem jej twarz, to była Karen.
- Ale jak to możliwe ? - zapytał Lucjan
- Nie wiem - odparł nieobecnym tonem Kapitan - „Ale wiem kto wie, Królowa Ostrzy na
pewno wie. A ja wiem kto mnie do nie zaprowadzi”
– dodał w myślach, po czym wstał wyjął karabin i ruszył do kokpitu.
Wszedł i wycelował w głowę pilota. Ten odwrócił się i spojrzał zdziwiony na żołnierza którego niedawno uratował:
- Co to ma znaczyć Kapitanie ? - zapytał drżącym głosem.
- To jest porwanie – odparł James
- I niby dokąd mnie Pan porwie.
- Lecimy na Mar Sarę.
- Przecież to szaleństwo – kłócił się Pilot
- Ja bym go nie prowokował, Ja też umiem latać tą maszyną – wtrącił się do rozmowy Lucjan, który właśnie wszedł do kokpitu, po czym odwrócił się i spojrzał w oczy przyjaciela:
- Naprawdę uważasz że ten rewolucjonista pomoże nam odszukać twoją siostrę ? - zapytał.
- Nie wiem ale warto spróbować, poza tym nie mamy innego wyboru, MacArthur nas
zdradził. Chciał żebyśmy zginęli, podał nam złe informację dotyczące misji – wypuścił powietrze nosem i dodał - Czy jesteś ze mną Lucjanie?
- Baa, oczywiście że jestem, zawsze chciałem poznać światowej sławy Jima Raynora...

Koniec

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

"Mickey Mouse"

Nad dżunglą wstawał świt. Olbrzymia, oślepiająco jasna morda Kanopusa-4 ("Popielnika", jak nazywali go między sobą żołnierze) wyjrzała zza horyzontu, zwiastując nadejście kolejnych osiemnastu godzin wypełnionych piekielnym żarem.
Automatyczny, refrakcyjny system osłonowy wizjeru hełmu w końcu zaskoczył, redukując jaskrawą biel do znośnych odcieni sepii, i Buzz mógł w końcu otworzyć załzawione oczy.
Tkwili pośrodku wyjałowionej i równej jak stół, bo ubitej skrupulatnie przez automaty równiny, strzegąc bazy szumnie zwanej Przyczółkiem. Czterystu dwunastu mężczyzn zakutanych w pancerze marines, ustawionych w bojowej formacji w kierunku, z którego, jak mieli nadzieję, nadejdzie kolejny atak. Czterystu dwunastu desperatów z dłońmi zaciśniętymi na uchwytach karabinów Gaussa: spoconych, niemal srających pod siebie ze strachu i spragnionych chemicznych stymulantów tak, jak to tylko możliwe.
Czterystu dwunastu samobójców, którzy stawią opór Zergom w ogniu morderczej furii. Czterysta dwanaście duchów.
Zewsząd otaczała ich dżungla. Obcy świat pod obcym niebem, skrajnie niebezpieczny, pełen teraz ciszy i wyczekiwania. Narastający upał wypalił już mgły i w świetle Popielnika Buzz dostrzegł odległe, wysmukłe pnie "cyprysów"; niemal słyszał, jak blaszki ich liści tulą się z metalicznym szeptem w obronie przed słońcem.
- Szykować broń! - pozbawiony emocji głos dowódcy zabrzmiał w słuchawkach i wzdłuż szeregu rozległ się dźwięk zwalnianych bezpieczników. Otwór wylotowy karabinu Buzza zapłonął łagodną czerwienią; gotowa do ujścia moc wprawiła broń w leciutkie drżenie.
Cichutki szelest spotężniał, narastał teraz gwałtownie aż do wyraźnego poszumu: odległego tupotu tysięcy nóg, zgrzytu pazurów, klekotu miliona kleszczy. Drzewa na horyzoncie chwiały się, szarpane porywistym wiatrem. Ale wiatru nie było.
Buzz bał się. Coś się ruszało, tam, w cieniu drzew. Roiło się szarą, nierozpoznawalną masą. Pędziło ku niemu z dżungli w szaleńczym pędzie, pchane morderczym imperatywem. To Zergi, Zergi nadchodzą...
Buzz bardzo chciał się znaleźć gdzieś indziej. Chciało mu się płakać. Nadaremnie czekał na uderzenie chemicznego stymulanta: na łagodną falę endorfin, na spokój, na gniew i na furię. Coś było bardzo nie tak.. Bał się, i to jak. Zęby szczękały mu ze strachu; myśli goniły się na szaleńczej karuzeli; coś śmiało się w jego głowie. Ktoś krzyczał. Ktoś płakał.
Na niesłyszalny rozkaz wyrzutnie wypluły swoje ładunki: jaskrawe flary wzniosły się wysokim łukiem i opadły, z drżeniem ziemi zamieniając horyzont w linię ognistego piekła. Wieże obronne na obrzeżach obozu rozpoczęły kanonadę, wybierając cele z mechaniczną precyzją. Mechy - osławione "Goliaty" - podniosły się ze swoich pozycji i ociężale ruszyły naprzód, plując z działek zabójczym ogniem; już po chwili zniknęły w kurzawie.
- Boję się - szepnął Buzz.
- Pozycja! - głos kapitana Buddy''ego "Wariata" Francesco był zimny jak lód chrupiący między zębami.
Czas zwalnia. Ziemia dygoce. Z tumanów pyłu wyłaniają się upiory. Kły i pazury. Oczy, martwe i nieprzeniknione. Uszy, czarne jak kręgi bezgwiezdnej nocy. Dłonie w białych rękawiczkach nadają tempo melodii.
- Mickey Mouse, uratuj mnie...
- Ognia!!!
Jak szybko bije mu serce.

W wielkiej auli Akademii oczy kilkuset studentów wpatrzone były w instruktora, który w rzeczowy sposób objaśniał budowę ciała Zergów, rodzaje ich jednostek, taktykę walki.
- Przewaga Zergów opiera się zarówno na ich liczebności, jak i płynnym dostosowaniu taktyki do aktualnej sytuacji na polu walki. Zdolność natychmiastowej mutacji, opancerzenie, nade wszystko zaś niezwykła wprost pogarda śmierci, szybkość i zażartość czynią z nich przeciwnika, którego nie sposób zlekceważyć... - Kolorowe holo obracało się powoli, prezentując w całej okazałości czteroipółmetrowy, naturalnej wielkości koszmar.
- Jak wam zapewne wiadomo, z dużymi sukcesami walczyliśmy z Zergami na Char, Aiur i Mar Sara. Wy, jako przyszła elita marines, będziecie mieli szczęście i zaszczyt spotkać się z nimi, że wolno mi się tak wyrazić, twarzą w twarz. Na Kanopusie Sigma, trzeciej planecie układu, obieganej przez Kanopusa-4. Dość przyjemne miejsce na obrzeżach układu, ciepłe i w miarę przyjazne. Nasze sondy wykryły tam liczne Gniazda Zergów, a to bardzo niedobrze... Dla Zergów, oczywiście. Tak... Nudzę pana, kadecie?
Buzz błyskawicznie zerwał się z miejsca i zamarł w postawie zasadniczej, gdy trzcinka instruktora wylądowała z trzaskiem na blacie ławki.
- Nie, sir!
- Podziwu godny refleks, kadecie... - instruktor zerknął na identyfikator Buzza - ...kadecie Buzz. A cóż to jest, do licha, moja ty przyszła elito wojenna? - stary wiarus z uwagą przyjrzał się kartce papieru, na której Buzz od jakiegoś czasu wyrysowywał zawiłe esy-floresy. Z plątaniny linii patrzyła na instruktora twarz rozciągnięta w bezzębnym uśmiechu; oczy stwora, wbrew radosnej minie, były zimne i martwe, jak dwa kawałki węgla. Ramiona, wyciągnięte do patrzącego w serdecznym geście powitania.
- Czy to Zerg? - siwe brwi instruktora powędrowały do góry w geście udawanego zdumienia.
- Nie, sir! To jest... To jest Mickey... Mickey Mouse, sir! - Buzz nie miał pojęcia, skąd przyszły mu na myśl te słowa. Usłyszał je gdzieś? Zobaczył? Nie pamiętał.
- Cóż, dostrzec można pewne podobieństwo... - mruknął instruktor i odłożył kartkę na stół. - Musi pan sobie uzmysłowić, kadecie Buzz, że genotyp Zergów to twór wysoce zdumiewający, a ich zdolność regeneracji oraz absorpcji zdolności i wiedzy przeciwnika, czyni z Zergów wojowników niemal doskonałych. Czy pan mnie rozumie, Buzz?
- Tak jest, sir! - czerwony na twarzy, wyciągnięty na baczność Buzz marzył o innym miejscu i czasie. Co za wstyd, myślał, co za wstyd.
- Ale i my mamy w dziedzinie genetyki spore osiągnięcia, Buzz! - trzcinka uderzała miarowo w blat stołu, akcentując słowa wojskowego dydaktyka. - Jest pan... niech się przyjrzę - instruktor ponownie zerknął na identyfikator Buzza - ... Jest pan cztery tysiące czterdziestym klonem bitnego żołnierza marines, który na przestrzeni lat z radością oddawał życie za Ziemię! Czy czuje pan z tego powodu dumę, Buzz? Czy czuje pan radość?
- Tak jest, sir!
- I powinien pan, do jasnej cholery! Czeka na pana pole chwały! Proszę już usiąść, kadecie. - Instruktor odwrócił się od sponiewieranego Buzza. - Mickey Mouse - mruknął. - Pamięć genetyczna. O czym to ja... Ach, tak. Kanopus to trzecia planeta układu. Zadaniem waszego batalionu będzie stworzenie i umocnienie jednej z baz wypadowych. Inżynierowie i technicy zajmą się stworzeniem infrastruktury wydobycia bogactw mineralnych...
Buzz siedział, ale myślami daleko był od tematu wykładu. Widział identyfikator wykładowcy. Stary sierżant był dwa tysiące ósmym klonem żołnierza nazwiskiem McArthur.

Buzz biegł. Mijał kolczaste pnie drzew w pijanym biegu zmordowanego maratończyka. Serce Buzza waliło w szaleńczym staccato; zdawało się, że łupiący ból lada chwila rozerwie mu czaszkę. Buzz nie chciał umierać Koszmar bitwy został za nim. Zgubił gdzieś karabin, ale nie przejmował się tym zbytnio. Palące, nawet przez skafander, słońce rzucało na ziemię ostre cienie. Świat wirował wokół.
Buzz zatoczył się, odwrócił, potknął. Runął na ziemię, chciał się podnieść, ale zwymiotował i ponownie upadł. Resztką sił podniósł się, w dzikim strachu szukając niebezpieczeństwa. Ale wokół była tylko cisza. Drzewa, obce i nieruchome. Wyschnięte pnie, które wyglądały jak obumarłe. Nic. A jednak coś. Coś zbliżało się do niego, szybko i nieubłaganie.
Trzask, trzask, trzask. Coraz głośniej i bliżej. Buzz nie miał już sił, by uciekać.
- Ratunku - zaskrzeczał.
Trzask, trzask; w furii kłów i pazurów, szybkie i niepowstrzymane Coś, zwane przez ludzi Zergiem, które wychynęło z gęstwiny i rzuciło się na niego, bezmyślne i bezlitosne. W ostatniej chwili sensory skafandra zadziałały i uderzyły litościwie w krwiobieg Buzza falą szczęśliwych endorfin.
Buzz uśmiechał się szeroko, gdy umierał.

Spotworniały koszmar przedzierał się przez nocną dżunglę w kierunku Gniazda. Geny potwora przyswajały i mutowały w błyskawicznych procesach. Sylweta potwora wykrzywiła się nagle w palącej agonii, polimorfowała; stwór szarpnął głową w kierunku księżyca, głową bezoką i niewątpliwie ludzką; z ustami rozwartymi w bezgłośnym krzyku; o uszach wielkich, krągłych i czarnych niczym bezgwiezdna noc; wśród nocnych duchów, gdzie jest tylko strach i pamięć minionych bitew; wyjąc głosem nieswoim i obcym, przeraźliwym do szpiku kości:
- Ratunku!!!...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zaloguj się, aby obserwować