Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Dnia 12.12.2011 o 19:50, Wilkv napisał:

[Eeeej... Poczekajcie z reaktywacją do połowy stycznia, kiedy będę po obronie :(]


[Wilku, trzymam za słowo - możesz zacząć obmyślać fabułę ;-)]
[@Kaiin - dawno się nie widzieliśmy magiku ;-)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Kampania Gandzialfa! Kampania Gandzialfa!
Yyy, tego... Kasjusz cieszy się z odzewu, choć z wieloma nie miał przyjemności, z chęcią by to nadrobił ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[nie widzę problemu, jeśli ekipa się zmobilizuje to ja się piszę ;) parę lat temu kradłem tu sporo... znaczy udzielałem się ;-) Niech no tylko się Wilku obroni :] ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 12.12.2011 o 19:50, Wilkv napisał:

[Eeeej... Poczekajcie z reaktywacją do połowy stycznia, kiedy będę po obronie :(]


[A jednak! :D:D:D]
[Nie muszę chyba dodawać, że oczywiście też się na to piszę ;). Za długa była ta moja przerwa, oj za długa, czas uruchomić ponownie dawno zapomnianą maszynę wyobraźni... Będzie trzeba odkurzyć panel sterowania i nasmarować wszystkie trybiki, ale jestem w stanie poświęcić się na te prace porządkowe - w końcu to dla wyższego celu - dla dobra ludzkości! A przynajmniej tych kilku wspaniałych ludzi, którzy to będą czytali ;).]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 14.12.2011 o 02:20, Furr napisał:

[A jednak! :D:D:D]

[Bo to jest to, co Ci Furru pisałem - teraz nie mam czasu ;) Ale po obronie mam wszystko gdzieś i czas na przyjemności.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ja bym dobra ludzkości w to nie mieszał :P ale cholera jasna przydałoby się poruszyć wyobraźnię i napisać coś konstruktywnego! :D
Kilku wspaniałych ludzi! Ech, muzyka dla mych uszu! ;-)) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Panowie, chęci są, ale czasu niestety brakuje. Raz w tygodniu i owszem, znalazłbym trochę czasu, ale to zdecydowanie za mało. Możecie jednak liczyć na dość fabularne, choć krótkie życzenia. (ZŁO! Śmierć! Ja też nie mam niestety czasu... Jedno ciemne piwo z pianą na pół palca poproszę!)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Od razu uprzedzam, że historia poniżej to czysty spin-off, one-shot :P ]

Bardzo, bardzo dawno temu, w odległej…
Chwila to nie to. Za górami, za lasami… Też nie koniecznie… Dobra, w każdym razie, w pewnej karczmie o bliżej nie określonym położeniu i pochodzeniu, wszystko było w jak najlepszym porządku. Karczmarz nalewał piwa, dziewki wdzięczyły się klientów podszczypujących je w pośladki a bójki załatwiano na zewnątrz. No właśnie. Było. Wszystko posypało się w chwili kiedy do środka weszły drzwi. Właściwie to nie tyle drzwi co ZŁO w czarnej płycie, z bandą kompanów poprzedzane drzwiami które jednak powinny otwierać się do środka…
Darkus pokręcił głową.
-Ile razy ci mówiłem, że drzwi się OTWIERA a NIE WYWAŻA?
-ZŁO! – Zak. I wszystko powinno być jasne…
-Darkus, daruj, wiesz że to beznadziejny przypadek. – Phil pokręcił z rezygnacja głową.
-Ta ale my później musimy płacić za szkody. – Farin, jak to krasnolud, jak zawsze niechętnie rozstawał się ze złotem.
-Eee tam, wstawi się jakąś iluzje na odchodne i nikt się nie połapie. – Kain, mag z zawodu, złodziej z zamiłowania, nie przejął się jak zwykle.
-Oj tia, obskóruję się kiegoś trepa i po sprawie. – Elkantar, naczelne diabelstwo ekipy, miał dość pragmatyczne podejście do sprawy.
-Panowie, a może tak tym razem załatwili byśmy sparwę w „miarę” uczciwie? – Eileen, chyba jako jedyna potrafiła przemówić tej zgrai do rozsądku.
-El daj spokój, oni tylko się wygłupiają. – Furr, Niziołek, łotrzyk i detektyw z zamiłowania, wolał nie ryzykować wybuchu elfki.
-Właśnie, może po prostu dasz mi wypróbować mój nowy wynalazek, jeszcze nie wiem co dokładnie robi ale na pewno znajdę dla niego zastosowanie … - Marr, gnom. I to chyba wszystko wyjaśniało…
-NIE! – odpowiedział mu chór głosów. Gnom posmutniał.
-No już Marr, nie rób takiej miny. Wypróbujemy go później. – Marvolo, druid jak się patrzy, poklepał przyjaciela po ramieniu, patrząc z wyrzutem na pozostałych. Dobrze wiedział jak ta obietnica może się dla niego skończyć.
-Skończyliście już? Napił bym się czegoś. – Shan, mag dawno nie widziany w okolicy, miał już dość stania w drzwiach.
-Pod tamtą ścianą jest kilka wolnych ław. – rzucił Kasjusz, i nie czekając na resztę, poszedł zająć miejsca.
-To ja załatwię coś do picia. Karczmarz! – Serafin, o dziwo, miał dobry humor. Na razie. Nie wiedział jeszcze jaki rachunek przyjdzie mu zapłacić.
-To może ja wyczaruje jakieś atrakcje? - rzucił Zurris z nadzieją w oczach.
-NIE! – tym razem zgodnie zakrzyknęli Kain, Eileen i Shan. Nawet Marvolo lekko zbladł.
-A niech was… - i mag poczłapał posłusznie do stołu.
-Jedna katastrofa zażegnana. – mruknął Morgan, biorąc piwo od jednej ze służących.
-Nie martw się. To dopiero początek. – Boogitus klepnął rycerza w ramie i też sięgnął po piwo.
-Ee tam, nie gadaj. Chyba nie będzie tak źle co? – wypalił Ekzuzy.
Niemal wszyscy spojrzeli na niego z powątpiewaniem.
-Dobra zapomnijcie, że coś powiedziałem.
-Nie chmurzyć mi się tutaj! Zaraz coś zagram dla pokrzepienia ducha! – Bone, urodzony bard.
-Bone, błagam, nie na trzeźwo…- jęknął Miroku. Zabójca miał dość niskie mniemanie o umiejętnościach barda.
-Wszystko ładnie i pięknie, tylko czy może mi ktoś wyjaśnić gdzie my do cholery jesteśmy? I jak się tu znaleźliśmy? – Ramon jak zwykle był pragmatykiem.
-Biorąc pod uwagę okoliczności, jak i energie tego miejsca a także…
-Kain do cholery, nie pieprz, tylko powiedz krótko: GDZIE?
-Właściwie to…
-Tak Shan?
-Nie mamy bladego pojęcia. – dokończyła Eileen.
-Jak to nie macie? To od czego w końcu mamy magów?!
-Ale piwo mają dobre! – mruknął Zurr.
-Patrząc się po zebranych. – zaczął znowu mag – I uwzględniając to co pamiętam jest tylko jedno miejsce gdzie było by to możliwe.
-No daruj już wreszcie i powiedz.
-Sigil, miasto drzwi. A raczej jedno z miejsc do którego można się dostać z tego miasta.
-A skąd ten wniosek?
-Choćby stąd, że część z nas umarła, część żyła w zupełnie innych światach i nigdy się nie spotkała.
-To co my tu robimy?
-Jak to co? – Serafin wrócił po krótkiej rozmowie z właścicielem przybytku – Opijamy spotkanie.

A balanga, która była potem, to już historia na inną okazję…


[No wyciągnąłem chyba wszystkich z którymi miałem przyjemność pisać w ZK, ufam że nikt się nie obrazi :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

"Ale się wjeb... " pomyślał Serafin.
- Prawda - przytaknęli Marvolo i Phil. Elfowi przemknęło przez myśl, że się starzeje, skoro wypowiada na głos to co nie trzeba. Druid i łowca, natomiast, myśleli nieco bardziej konkretnie...
- Nie ma takich grubych elfów! - syknął Phil.
- Są. A raczej jest - uciął cicho Marv. Cała trójka siedziała przywiązana do krzeseł. Parę metrów dalej, wśród dźwigni, wajch i linek poruszał się najgrubszy elf jakiego Serafin kiedykolwiek przez ponad sto lat widział. Jegomość ubrany był w czerwony strój z aplikacjami z białego futra, a na głowie miał czerwoną czapkę z białym pomponem.
- Elf musi być szczupły... - kontynuował Phil - Jak nie jest chudy to ewoluuje w krasnoluda - dokończył złotą myśl.
- NIE PRAWDA! - zagrzmiała postać w czerwieni - Jam jest Święty Mikołaj i powiadam Wam...
Brzdęk!
Marvolo przewrócił się z krzesłem.
- O kur...
- Dostaniemy po prezencie? - wypalił młodszy łucznik.
- Dostaniecie wpierd...! - ryknął ponownie Mikołaj - Wtargnęliście na teren prywatny i poznaliście moje największe sekrety... - cała trójka pomyślała o tym, co odkryli raptem kilka godzin wcześniej. Mikołaj był prawdopodobnie największym przemytnikiem w całych Krainach, w dodatku dysponował świetnym kamuflażem dla swojej działalności. I faktycznie dawał dzieciom prezenty. Inną sprawą było to, że miał większy harem niż te razem wzięte w posiadłościach drużyny w Moonshae.
- Nie mogę pozwolić, aby to wszystko wyszło na jaw...
- Ze względu na dzieci?
- Dobrze wiecie o czym mówię! - wrzasnął "Święty" sięgając po topór. W tym momencie nastąpił ten moment w dziejach świata, gdy w zbyt krótkim czasie, nastąpiło zbyt wiele wydarzeń na raz: Mikołaj zaplątał się w choinkę z niewielką pomocą druida, zachłysnął się piernikiem celnie kopniętym z podłogi przez Serafina i wypadł przez okno wypchnięty przez częściowo uwolnionego Phila.
JEEEEEB!
Drzwi do komnaty wypadły z zawiasów i do pomieszczenia wpadł...
- ZŁO! Śmierć! - miecz ZŁOwieszczo zaświstał w powietrzu. Zak wyjrzał z elfem przez okno do hali zakładowej, w której jeszcze przed chwilą świąteczne elfy pakowały przemytnicze paczki.
- ZŁO! Świąt nie będzie? Tak? - pozostała trójka uważnie zaczęła się przyglądać "człowiekowi".
- Jakby zdjąć mu tą puszkę z głowy...
- Założyć ten czerwony płaszcz i czapeczkę...
- I dokleić brodę!
- To nawet będzie podobny - powiedzieli jednocześnie Marv, Phil i Serafin.
- Choć Puszek może nie chcieć ciągnąć sani.
- ZŁO?
I tak właśnie Zak "uratował" święta.


- ZŁO! Śmierć! I Zniszczenie!
- Zakładaj czapeczkę i nie marudź!


- JEŚĆ!
- ZŁO! Nie pierd... tylko ciągnij sanie!

[ Wesołych Świąt Salvatlandczycy! Wybaczcie, że większość osób pominąłem, ale pisane było na szybko, fabuła mocno ograniczona, a i tak po prostu chciałem Wam życzyć wszystkiego najlepszego. Teraz wracam do świątecznych porządków. ]

[ZŁO! Śmierć! I pierogi z kapustą i grzybami... Podwójne ZŁO! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W sumie to żadna sztuka - pomyślał Kasjusz - lewitować przez jeden cały rok.
Bo czymże jest sztuka? Radosnym tańcem orkowych par, które w zgrabnym, frenetycznym, wijącym się w misternej spirali korowodzie, kończą swego poloneza, schodząc ze sceny przez pierwszy z szybko formujących się przerębli? A może sztuką jest pieśń, która nieśmiertelna, niczym...
Nie, to jest właśnie sztuka - stwierdził, patrząc na niknące w wodzie piórko ostatniego z kapeluszy, które nie wiadomo w którym momencie tańca znalazły się na orczych głowach, rozdane chyba przez wodza z takiego wielkiego wora. Kasjusz odetchnął z ulgą, obawiał się bowiem, że w tamtym saku znajdowały się cynamonowe ciastka dla wszystkich, a wstyd by mu było odmówić wodzowi orków.
Wisząc tak w powietrzu zupełnie nie zastanawiał się nad tym, że dzięki NADGRZYBKOWI odzyskał dawno utraconą umiejętność, utraconą w momencie gdy bez błogosławieństwa wyruszał z rodzinnego Calimshanu ku przygodzie. Zresztą czy on jeden? Wszak i wódz orków, w myślach Kasjusza nazywany zapewne Juliuszem Atanazym Ludwikiem Ugh przeżywał podobne niedole. W wieku młodzieńczym zupełnie przypadkowo zdarzyła mu się ucieczka z domu, ot gonitwa przez 20 mil za uroczą samiczką, która złapana w końcu w lesie okazała się być skałą z pobliskiej góry. Ta sturlawszy się aż tutaj była z kolei forpocztą nadchodzącej lawiny, której dumny Ugh zapobiec już nie mógł. Nie mając do kogo wracać, znalazł sobie nowe plemię, ale to już nie posiadało sekretnego, rodowego i dziedzicznego przepisu na cynamonowe babeczki. Gdyby więc Kasjusz poświęcił chwilę czasu na rozmowę z Julkiem, niekoniecznie we wspólnym, poznał jego historię, nie miałby później niegodnych poglądów na temat zawartości jego worka. Ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia, ponieważ zachęcony muzyką barda, jako ostatni do wody wskoczył, a właściwie wpadł sam Ugh, nie doleciawszy do przerębla z trzecim saltem, lecz tworząc swój własny równo z zakończeniem drugiego.
Tak, wrócił do rozmyślań Kas - lewitować przez tak długo to absolutnie żadna sztuka.
Natomiast bycie na haju jednego NADGRZYBKA przez więcej niż półtora roku?
No, to dopiero jest coś!
- Chodu! - trzy znane Kasjuszowi głosy rzuciły się do wypełniania swoich postanowień noworocznych, nie zwracając jakoś uwagi na kontemplującego coś w skupieniu genasi.

[Do siego i do połowy stycznia więc!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zapomniane Krainy... Ile to już czasu minęło od największych wydarzeń, które ukształtowały je takimi jakie są obecnie? Tysiące? Setki tysięcy? Miliony? W końcu najstarsze ze smoków liczą sobie niejednokrotnie całe milenia.
Mimo to chyba doskonale wiemy, że w ciągu jednego wieku potrafi na świecie zajść więcej zmian niż przez tysiąclecie. Natomiast to, że czasem zamiast stu lat wystarczy i dziesięć... cóż, podchodzimy do tego ze sporą dozą sceptycyzmu.

Chyba, że wywodzimy się z Salvatlandu i znamy przepis na sałatkę salvatlandzką...

Miecz był bogato zdobiony, jak przystało na elfią broń. Większość ostrza pokrywały motywy roślinne, ale znaleźć można było również czarnego smoka i kilka gryfów. I spieniony kufel piwa. Spostrzegawczy obserwator w tym momencie doszedłby do wniosku, że jednosieczny miecz wykonał krasnolud, a dopracował go elf. Bardziej spostrzegawczy zbrojmistrz stwierdziłby, że dzieło wykonał krasnoludzki kowal bardzo bardzo daleko spokrewniony z elfem. Lub odwrotnie. Farin powiedziałby, że po prostu jego kowal przeholował z miodem otrzymanym od chudych przyjaciół...
Ostrze zostało wyciągane z pochwy bardzo powoli by sykiem zaakcentować wzrastający gniew elfa. Gniew, który tylko bardziej narastał, nie do zatrzymania. Broń odbiła światło księżyca nieco oświetlając postać stojąca w głębokiej ciemności.
- A ponoć słynny Serafin Sunstorm sięga po broń tylko w ostateczności – roześmiała się postać okryta płaszczem.
- Dla Ciebie Borrow zrobię specjalny wyjątek.
- Ach, gratuluję poprawnej identyfikacji! Chylę czoła przed mistrzem! Cóż za intuicja panie Sunstorm. Tym bardziej, że nigdy nie mieliśmy przyjemności spotkać się twarzą w twarz.
- Teraz mamy przyjemność. A raczej ja ją będę miał, gdy Cię ukatrupię. Nikt inny nie byłby na tyle głupi, żeby zaczynać taką zabawę z nami po raz drugi. Teraz wiem również kto odpowiada za puszczenie kasztelu Farina z dymem.
- Hah! I owszem. Taka drobna konieczność. Krasnoludy mają to do siebie, że dysponują bardzo dobrymi siatkami informacyjnymi i z czasem zaczynają wiedzieć za dużo. A ja mam plan do zrealizowania...
- I zaczniesz go od ucieczki zapewne jak zwykle. Usłyszałem o Tobie to i owo od moich przyjaciół. Zapewne wiesz również, co się stało z biednym krasnoludem. Furr nie znalazł go wśród zgliszczy.
- Ha! Niesforny pan Furr, największy złodziej i szpieg Krain. Dla niego wybrałem coś specjalnego. A wracając do krasnoluda... cóż mogę powiedzieć, wam się często udaje. W takim razie jeszcze nie mogę go dopisać do listy, najwyraźniej jakimś cudem udało mu się zwiać. Nie mniej jednak nic straconego – Borrow położył rękę na głowicy miecza wiszącego przy pasie – Ale mniejsza o to. My tu gadu gadu, a ja mam sprawy do załatwienia w lesie Mir... Możesz czuć się zaszczycony, gdyż do żadnego z twoich towarzyszy nie pofatygowałem się osobiście. Elfie! A TERAZ ZGINIESZ...
- Zaraz, zaraz. Nie zapomniałeś chyba o czymś?
- Nie! – twarz Borrowa przeciął szeroki uśmiech i człowiek zagwizdał. Z okolicznych budynków wypadło około dziesięciu rycerzy w pełnych zbrojach płytowych. Połowa stanęła przy Borrowie, a druga zablokowała elfowi drogę ucieczki.
– Tak, teraz już chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy. Dodam tylko, że wielką przyjemność sprawiło mi poznanie pana panie Sunstorm. Teraz jednak pożegnam się i zostawiam pana z moimi najemnikami. Z góry uprzedzam, że z tym cienkim mieczykiem nie ma pan z nimi szans. Mają na sobie najlepsze płytówki w całym Waterdeep, są napojeni miksturami siły, wytrzymałości, widzenia w ciemności, a ich miecze...
- A szybkości?
- Co?
- Czy wypili miksturę szybkości? – Borrow przestał się uśmiechać. I zaczął powoli się odwracać. I w ułamku sekundy uciekać w głąb uliczki. W tym momencie Serafin biegł już na wyciągnięte miecze najemników.
Fakt, jego ostrze średnio nadawało się do walki z dużymi ostrzami, wystarczyło jednak do sparowania jednego z nich. Mimo bólu w barku udało mu się minąć resztę ostrzy, choć jedno z nich odcięłoby mu kawałek ucha – gdyby nie to, że ów kawałek stracił już wiele lat temu podczas walki. Najemnicy i owszem, byliby odporni na ciosy i walka z nimi byłaby samobójstwem, pozostali jednak powolnymi klocami. Serafin nie spoczywał na laurach, wiedział, że Borrow ma już sporo przewagi, a po drodze może spotkać dodatkowe niespodzianki. Nie zawiódł się. Przebiegł może dwieście metrów i wciąż słyszał za sobą grzechot zbrojnych, gdy tuż obok śmignął bełt i z dachu zeskoczył morderca z krótkim mieczem. Brakowało czasu na jakąkolwiek finezję i walkę, więc Serafin po prostu cisnął w niego oburącz swoim mieczem – Borrow nie mógł uciec! Morderca spodziewający się walki, upadł zupełnie zdezorientowany patrząc na miecz wystający z klatki piersiowej. Serafin wyciągnął dwa długie sztylety i biegł dalej, Borrow był niespełna dwieście metrów dalej i kierował się do dzielnicy portowej. Tym razem elf nie miał ani tyle szczęścia, ani refleksu, bełt uderzył go twardo wbijając się w okolicy obojczyka. Nie upadł, ledwo przyklęknął i wciąż ścigał człowieka. Kusznik zeskoczył z dachu, jednak elf był już poza zasięgiem jego miecza, zaczął go więc gonić. Po chwili uliczkami Waterdeep biegły ponownie już tylko dwie osoby, elf z bólem odwrócił się i szybkim zamachem posłał ścigającemu sztylet w gardło.
- Nie masz szans elfie! – wrzasnął Borrow, śmiejąc się przy tym. Wbiegł na nabrzeże,i kierując się do statku o krwistoczerwonych żaglach.
– Brać go! – krzyknął na dwóch kuszników przy pomoście, po czym wpadł na statek, który praktycznie był już przygotowany do wypłynięcia. Serafin złapał pokrywę mijanej beczki i wbiegł na molo. Oba bełty poszybowały prosto w niego, dystans był jednak na tyle duży, że wyłapał je improwizowaną tarczą, której nie przebiły. Odrzucił pokrywę i cisnął sztyletem w jednego z kuszników, zanim też zdążył zarepetować broń. Z drugim nie miał już tyle szczęścia i bełt rzucił go na deski wbijając się w prawą pierś. Najemnik wyciągnął miecz i ruszył w stronę leżącego elfa, ten jednak zdołał rzucić w niego sztyletem godząc w brzuch, człowiek upadł na kolana, lecz nie puścił miecza. Moment później uderzył go w klatkę drugi i trzeci sztylet.

Serafin ostatkiem sił podniósł się i ruszył w stronę odpływającego statku. Na rufie machał do niego Borrow. Uśmiechał się wciąż i ten uśmiech wydał się elfowi bardzo złowieszczy. Zawierał w sobie pewną obietnicę. Obietnicę nieodwołalnej śmierci. Mistyczny Łucznik zdał sobie z tego w pełni sprawę, gdy zobaczył marynarza z pochodnią podchodzącego do armaty.
Molo zatrzęsło się w posadach, a eksplozja rozświetliła noc, bardziej niż dotychczas księżyc.

[Witam! Panie i Panowie, chyba wielu o tym ostatnio myślało. W miarę możliwości będę MGował. Nie będę prowadził swojej postaci obok was, jedynie od czasu do czasu, a praktycznie zawsze w postach fabularnych kierujących dalej fabułą. Jak przystało na MG a nie MG+gracza. Nie mniej jednak będę z wami. To tyle jeśli chodzi o sprawy techniczne. Rekrutacja bez zmian: kontakt ze mną, post próbny dla mnie i wtedy decyzja. Wszyscy wcześniej przyjęci oczywiście od razu dzień dobry :) Decyzja o powrocie nie jest "pod wpływem chwili", już od dawna o tym myślałem. A popyt jest :P

FABUŁA: Sprawa ma się tak jak widać. Borrow powrócił. Ma plan i w pierwszej kolejności jest to wyeliminowanie nas. Minęło sporo czasu, więc drużyna rozeszła się po całych Krainach, nadal jednak stanowi zagrożenie dla jego planu, którego jednak nie znamy, ale mamy nadzieję pokrzyżować. I tak – każdy z Was zapewne czymś się przez te lata zajmował w Krainach, więc do dzieła. Rzecz jasna na wielu z Was mogło dojść teraz do skrytobójczych ataków Borrowa. A w Waterdeep jak widzicie jest spory „zamtuz” :P Z Serafinem los jest niewyjaśniony, tylko tyle mogę powiedzieć. Możecie oczywiście zasłyszeć jakieś plotki i się nimi podzielić. Tak, czy inaczej waszym celem jest spotkanie się w Waterdeep i zebranie ekipy. Bójki w karczmie mile widziane, ale pamiętajcie, że straż może was zamknąć, a to także będzie miało fabularne konsekwencję. Liczy się czas!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Yay!]

Mijające lata zdecydowanie nie okazały się łaskawe dla Almara. Odpoczynek od wojowniczego życia, podjęcie głębszego zainteresowania alchemią, wreszcie - rana odniesiona w potyczce z grupą wysłanych przez Czerwoną Królową githów dość degenerująco wpłynęły na i tak już nadwerężony organizm Trovalta. Och, jasne, klimat był dla niego idealny - prażące, pustynne słońce nadmorskich krańców Calimshanu na przemian z lodowatymi, suchymi nocami - ale nie był w stanie przeciwdziałać postępującej, wywołane lenistwem degeneracji.
Zmysły wciąż jednak miał na tyle czułe, a ciało na tyle sprawne aby na dźwięk cichego okrzyku dobiegającego gdzieś zza okna podnieść się od księg, retort i alembików, zdmuchnąć świece i sięgnąć po miecz.
Cisza.
Przed dłuższą chwilę Alm nasłuchiwał, wspomagając się delikatnym sondowaniem psionicznym. Nigdy nie zaufał mu do końca, rasowe zdolności githów w jego wypadku zachowywały się niepomiernie kapryśnie, ale jako wspomaganie słabnących zmysłów sprawdzało się doskonale.
Cisza.
Wreszcie postanowił wyjść i sprawdzić kimże mógłby być niezapowiedziany, pokrzykujący gość.
Chatka Almara była niewielka i położona daleko od jakichkolwiek uczęszczanych szlaków. Niewielkie gospodarstwo (odbudowane z odnalezionej ruinki) zagubione między falującymi wydmami i kamiennymi maczugami było odwiedzane w zasadzie tylko przez pana domu i - okazjonalnie - zagubionych wędrowców umierających z pragnienia. Ten pierwszy przy napotkaniu tych drugich zazwyczaj ich karmił, napajał (bo czy wspomniałem o niewielkiej, acz nigdy nie wysychającej oazie o rzut kamieniem?) i jak najszybciej posyłał w dalszą drogę. Goście byli problemami, a problemy były... były...
Alm nie dokończył tej myśli. Obszedł dom, kierując się w stronę z której dobiegł urwany krzyk i stanął nad niewielką dziurą na dnie której coś błyskało na zielonkawo. I ktoś w niej dyndał.
Almar schował miecz.
- Dzień dobry - powiedział nerwowo dyndacz.
- Dzień dobry - odparł Almar, bo faktycznie dzień powoli już wstawał.
Nastąpiła chwila milczenia.
- Wydaje mi się, że - heh - utknąłem... no, właściwie to zawisłem.
- Mhm.
Słońce wzniosło się jeszcze odrobinę ponad horyzont. Przez dłuższą chwilę gith i dyndający człowiek - bo człowiek to był - mogli rozkoszować się doskonałą ciszą pustyni, przerywanej tylko dźwiękiem świszczącego w powietrzu piasku. Reakcję wywołał dopiero dźwięk osypującej się ziemi.
- Więc... tak sobie myślę, szacowny panie... czy istniałaby może teoretyczna możliwość abyś pomógł mi wydostać się z tej dziury?
Almar przez chwilę wyraźnie to rozważał.
- Mhm.
Nastąpiła chwila nerwowego milczenia, po której to gith obrócił się i począł szukać jakiegoś sznura - lub przynajmniej dłuższego kija.
- Kim jesteś? I co sprowadza cię w moje skromne progi?
Z dołu dobiegł jakiś szmer, jakby ktoś wiszący jedną ręką na napotkanym kamieniu spróbował się ukłonić.
- Jestem Nodwick! Poszukiwacz przygód zawołany! Mistrz fachu ślusarskiego, oraz zręcznych dłoni, jeśli wiesz co mam na myśli, szacowny panie... ale zapewniam! Me serce jest szczerozłote!
Almar pokręcił głową nawijając na rękę kawał zasypanego piaskiem sznura.
- A co cię tu sprowadza?
- Widzisz, panie... to zabawna sprawa. W mieście pojawiły się ogłoszenia obiecujące nagrodę za dostarczenie głowy kogoś określanego jako "mostrualny alchemik". Wskazówki kazały nam zmierzać mniej więcej w tym kierunku, ale najwyraźniej się zgubiliśmy...
Almar na chwilę zamarł i pogratulował sobie przemyślności i asekurantyzmu. Podarowany mu niegdyś przez Saetri pierścień iluzji wciąż działał, ukrywając jego odrzucającą powierzchniowość, jego powykrzywianą, wysuniętą szczękę, łuskowaty deseń na skórze zgniłozielonoczerwonej barwy, wreszcie – obwisłe z jego pleców smętne coś co przy odrobinie dobrej woli można by było nazwać „złożonymi skrzydlami” - pod prostą, półelfią maską. Gith, nie przestając wydawać różnorakich szmerów, otworzył usta.
- A któż to mógł wydać tak... dziwaczne polecenie? I - dodał, kiedy umysł dogonił uszy - jakim "nam"?
Całe szczęście, że dyndacz najwyraźniej lubił mówić.
- Ano nam nie wiada, panie, nie wiada... Podpisane były literką "B", łeb mieliśmy zaś przynieść karczmarzowi z "Żuka". Ano i nam, nam, przybyłem tutaj z dwójką towarzyszy, ale rozdzieliliśmy się żeby upewnić się czy to miejsce nie jest niebezpieczne. Swoją drogą... - zainteresował się dyndacz w głos którego wkroczyła nagle podejrzliwość - jakaż to osoba na swoim podwórku kopie zamaskowane doły z kwasem?
Almar wyprostował się i cisnął sznur na ziemię.
- To nie kwas, tylko gnojownik wraz ze zlewką różnorakich mikstur. Nie powinien cię zabić, jeśli nie będziesz się w tym zbyt długo taplał. Lepiej wytrzymaj do momentu w którym przyjdą po ciebie twoi przyjaciele.
Dobiegło go tylko oburzone "hej!" kiedy rzucił się sprintem w kierunku własnego domu. Nie wiedział kto, nie wiedział dlaczego - ale ktoś najwyraźniej chciał go zabić. I znał miejsce w którym przebywa.
Na chwilę zamarł, widząc kobiecą figurkę balansującą na dachu budynku który kiedyś był oborą - a potem odetchnął z ulgą kiedy cienka warstwa strzechy zaszeleściła z oburzeniem i zapadła się do środka. Kobieta wydała z siebie tylko krótki, oburzony wrzask, potem gruchnęła o ziemię. W najlepszym wypadku - pomyślał Almar wpadając już do domu - była nieco połamana, w najgorszym - wylądowała w jednym z boksów pełnych skorpionów. Składniki mikstur trzeba było z czegoś pozyskiwać...
Krótkim korytarzykiem przeszedł do izdebki. Jego dom nie był duży - pokój służący do pracy, drugi pełniący funkcje sypialni, trzeci z paleniskiem i piwnica. Bardzo niewiele było tutaj też rzeczy bez których nie mógłby się obejść...
Pancerz. Jego stara, wierna zbroja. Początkowo - kolczuga na skórze, wyewoluowała podczas swego istnienia w bliżej nieokreślony twór płytkowo-futrowo-brzęczący. Owszem, była stara, ale jednocześnie - doskonale zadbana i idealnie przystosowana do stylu walki Almara.
Alm uśmiechnął się blado, odczuwszy nagłe wahanie. A przynajmniej do stylu walki który preferował niegdyś, kiedy to faktycznie walczył. Cięcie słomianych chochołów i regularne kata, jakkolwiek pomagały utrzymywać kondycję - raczej nie wpłynęły zbyt dobrze na zdolności szermierki.
Jego dawny miecz przechodził wielokrotne zmiany. Niegdyś długie ostrze w którym tliły się iskry magii - było tyle razy strzaskiwane, przekuwane, łamane i reperowane, że jeśli ta broń posiadała duszę (w co Almar wierzył) to była ona wielokrotnie okaleczonym weteranem. Wraz ze starzeniem się nieco zmalała - skróciła się - i przybrała na wadze, ale hej, wciąż było to to samo ostrze. Oddał jej hołd i przeprosił za to, że dobył jej i schował nie splamiwszy krwią; przypasał. Niedaleko, oparta o ścianę, stała też tarcza; również kompaktowe wspomnienie swej dawnej doskonałości. Znów będzie go bronić.
Laboratorium alchemiczne... cóż, jego całego raczej nie weźmie ze sobą. Tak naprawdę jedyna rzecz której będzie mu brakowało. Jeśli przez to parę lat jego zdolności bojowe nieco stępiały - to z pewnością jeszcze nigdy nie był tak sprawnym alchemikiem i psionikiem. Owszem, niewiele to świadczy w wypadku istoty która na tych polach w przeszłości była co najwyżej amatorem - ale większość wieczorów które tu spędził poświęcił alembikom, skórzanym rurkom, dekoktom naparom i proszkom. Parę razy się przy tym struł, w jednym wypadku na tyle poważnie aby obawiać się, że "to już koniec"... ale przeżył. Nawet jeśli ciało osłabło - to umysł nigdy nie był tak ostry.
Alm wygasił płomienie odrobiną telekinezy i wiadrem wody, zlał resztki płynów do odpowiednich buteleczek, sporą część z nich zapakował do niewielkiej skrzyneczki. Ta powędrowała do plecaka, wraz z niewielkim mieszkiem w którym podzwaniały monety i kilka kamieni szlachetnych i odzieniem. Bielizna, kaftan, spodnie… płaszcz? Nie, pierścień iluzji co prawda nie potrafił poradzić sobie z tymi skrzydłopodobnymi naroślami na jego plecach, ale jeśli odpowiednio je złożyć to właśnie jak płaszczyk będą wyglądały. Więc - wszystko..?
Krótkie parsknięcie. Nie.
Przez te lata Almar - z czego doskonale zdawał sobie sprawę - stał się słaby. Przywiązał się do wielu zwykłych, materialnych rzeczy nie będących bronią.
I tak - do plecaka powędrował niewielki drzeworyt przedstawiający czerwonego smoka, "Kompedia Alchemica" autorstwa niejakiego Prusa Tymoteusza, kilka wyrzeźbionych w piaskowcu figurek (zaskakująco przypominających jego dawnych towarzyszy), wreszcie - stanowiący pamiątkę po ostatnim spotkaniu z Saetri, wiecznie ciepły pukiel włosów. Almar wspominał to spotkanie z krzywym uśmiechem, jego pierwsze po tak długiej rozłące zauroczenie jej coraz wyraźniej manifestującymi się elementami smoczego dziedzictwa, parę godzin spędzonych na nieustannej rozmowie, kilka dni i potężną kłótnię na koniec. Zawsze tak to wyglądało. Co prawda przechowywanie pamiątek po ludziach byłoby oznaką niewybaczalnej słabości, ale - jak sobie tłumaczył - Saetri była również potężną, magiczną wojowniczką, więc czynienie czegoś takiego było bliższe okazaniu szacunku i... i...
Almar parsknął, zawiązując sznurki plecaka. Pobyt na tym przeklętym planie - zawsze tak go w myślach nazywał - okazał się dla niego naprawdę demoralizujący.
I już. Wszystko. Kilka lat życia podsumowanych w nieco ponad pięć minut i jednym tobołku.
Nagle się zawahał. Czy aby tamten dyndający człeczyna nie mówił czegoś o tym, że będzie ich trzech?
Z piwnicy dobiegł nagle potworny łomot, paniczny ryk i szum który wywołałby krasnolud usiłujący podkopać się pod jakiś dom, a przypadkiem zahaczający o podziemny zbiornik wodny. Almar nie zastanawiał się już nad absurdalnością tej sytuacji, obrócił się tylko w kierunku wyjścia i...
- Pozdrowienia od Królowej Liszy!
...i uniknął pierwszego ciosu tylko dzięki temu, że plecak nie był idealnie wyważony i pociągnął go za sobą gdy rozpoczął odruchowy unik. Tak niezdarny odskok z pewnością nie znalazłby dla siebie miejsca w dowolnym podręczniku szermierki, ale ocalił go od pewnej śmierci. Już chwilę później Almar stał z bronią w ręku - ale krótka ocena sytuacji pozwoliła mu stwierdzić, że nie wyglądała ona najlepiej.
Królowa nie lubiła kiedy którykolwiek z jej poddanych uciekał miast służyć jej jako generator sił witalnych. Za wszystkimi uciekinierami wysyłane były czteroosobowe komanda, z jednym tylko rozkazem - schwytać lub zabić. To skutecznie zniechęcało niemalże wszystkich potencjalnych uciekinierów.
Przed pierwszą czwórką uciekał na tyle długo i wytrwale, że w końcu, po kilku latach zrezygnowali z pościgu. Z drugą - zdołał się dogadać, przekonując ich, że ucieczka spod panowania Królowej leży w ich najlepszym interesie, jako że z pewnością niedługo oni również zostaliby wyssani. Trzecia grupka "przytrafiła się" podczas jego podróży z tą szaloną bandą poszukiwaczy przygód - i nawet mimo tego, że grupa w której się znajdował przewyższała napastników liczebnie, Alm odniósł potworną ranę która do dziś niemiłosiernie go swędziała w wilgotniejsze dni.
Ci byli czwarci. I stali w wąskim korytarzyku, będącym jedyną drogą do wyjścia z tego domu.
Było już zbyt późno na konwersację; ci wyraźnie nie chcieli rozmowy. Alm nie zastanawiał się więc długo - pchnął w korytarz telekinetycznym uderzeniem, samemu wykonując wyuczoną dawno temu serię kroków kończącą się pchnięciem znad tarczy...
Gruchnęło. Dwóch githów, runęło na ziemię, dźwięcząc pancerzami i powalając ze sobą trzeciego. Ostatni jednak skrzyżował z Almem broń, aż poszły iskry. Złożyli się raz, drugi, trzeci, Trovalt niezdolny do utrzymania tempa swojemu przeciwnikowi złapał się na tym że trzy kolejne ciosy przyjął na tarczę. A pozostali już wstawali...
- GIIIITH! - wykrzyknęli oboje walczący, wymierzając w siebie potężne wyładowania telekinetyczne. Efekt najbardziej przypominał lokalną eksplozję do której doszło idealnie między nimi, dwa ciała poleciały do tyłu. Jedno - Almara - łupnęło o ścianę aż opadł z niej tynk, drugie w kakofonii giętego metalu wpadł na swoich kompanów. Ale już, już wszyscy stali na nogach, napastnicy wylewali się z dającego Almowi przewagę korytarza...
Ściana pękła.
Ot, po prostu. W jednej chwili była, a w drugiej przebiegał przez nią potężnych gabarytów człowiek w pełnym, stalowym pancerzu. Zbroja lśniła we wschodzącym słońcu.
- PRZEPADNIJCIE MONSTRA Z CZELUŚCI PIEKIELNYCH! ALBOWIEM TO JA, ANZELM HELMITA, PRZYBYŁEM TU ABY UKRÓCIĆ NIECNE PROCEDERY MROCZNEGO ALCHEMIKA, PODŁEGO AWANTURNIKA, CZCICIELA MOCY PIEKIELNYCH, ALMARA VON TROVALTA! UCZYNIĘ TO, JAKOM ANZELM HELMITA!
Almarowi opadła szczęka. Ten Anzelm już parokrotnie usiłował go dorwać. Za każdym razem wpadali na siebie w coraz dziwniejszych okolicznościach, przy czym niemalże wszystkie pozwalały (niesłusznie!) sądzić, że nieszczęsny gith faktycznie jest źródłem różnorakich zaraz i podłości które spływały na niektóre wioski i miasta które odwiedził. Wreszcie Anzelm wbił sobie do głowy, że dopadnięcie Almara to cel który wyznaczył mu jego bóg - i teraz uparcie usiłował go wykonać. Potężna, pancerna rękawica schwyciła za ramię i odepchnęła jednego ze zdumionych wysłanników królowej-licza, druga ściskała już gargantunicznych rozmiarów ostrze.
- Stawaj, pomiocie piekielny! Nikt nie powie, że Anzelm Helmita walczy niehonorowo nawet z tak podłymi stworzeniami jak ty!
Zanim Almar zdołał cokolwiek powiedzieć, zareagować, drzwi wypadły z zawiasów, wykopane przez ściskającego topór dwuręczny półorka. W jednej dłoni ściskał pergamin z naszkicowanym na nim prostym portretem Almara, na dole karty widniała spora litera "B". Jasnym było w jakich zamiarach tu przybył, nawet jeśli zaskoczyła go ilość ludzi w pomieszczeniu.
- Czy to jeden z twoich sług, podły pomiocie mroku? Czy ja, Anzelm Helmita, zmuszony będę walczyć też z bandami twoich pomagierów?!
Dwójka githów zaczęła między sobą szeptać. Cała ta sytuacja wyraźnie nie szła po ich myśli.
- Ja Ugruz. - powiedział w końcu zdezorientowany reakcją na swoje wejście półork. - Ja tu po nagrodę. Znaczy, po głowę po nagrodę. Znaczy...
- To będziesz musiał poczekać! - W oknie pojawiła się głowa dyndacza. Usmarowany jakimś świństwem, wyraźnie wściekły człowiek wsuwał przez okno kuszę. - Ja byłem tutaj pierwszy i nagroda przypadnie mi! Znaczy, nam. Znaczy, a, cholera!
Chwile w których to kolejni nieznajomi wkraczali do pomieszczenia dały Almarowi chwilę na namysł. Na półkach nad laboratorium alchemicznym stały słoje, kadzie i dzbany. Wystarczyło tylko namierzyć odpowiednie...
Coś co miało być lekkim, telekinetycznym pchnięciem, stało się potężnym łupnięciem. Istny piorun siły psionicznej strącił większość naczyń, roztrzaskując je, rozsypując i rozlewając ich zawartość po całej okolicy.
Coś zabłysło, coś huknęło, coś zadymiło - i poczęło to robić coraz intensywniej. Już wkrótce całe pomieszczenie wypełnione było gęstym, cuchnącym, szarym dymem.
Almar był na to gotowy - a przynajmniej na coś w tym stylu. Znał drogą na pamięć, przechodził ją wiele tysięcy razy w ciągu tych kilku lat - przykucnął przebiegając pod ramieniem paladyna, pchnął mieczem w niewyraźną sylwetkę przed sobą - ktoś krzyknął i machnął swą bronią trafiając najwyraźniej kogoś innego - przeskoczył nad nią. Półork już nie stał w wejściu. Przedstawiciel jakiejś innej rasy może instynktownie by się cofnął, ten - instynktownie zaszarżował.
Już chwilę później Almar pędził z ogromną szybkością w kierunku leżącej na brzegu Morza Mieczy osady. Plan miał prosty. Po dotarciu tam ruszy na północ w kierunku najbliższego miasta portowego, wsiądzie na statek i na jego pokładzie dotrze do Waterdeep. Jeśli gdziekolwiek znajdzie Saetri - to najpewniej tam, jeśli zaś nie da rady to ukryć się w tłumie będzie dużo łatwiej i pewniej.
Biegł, a jego skrzydła łopotały radośnie na suchym, wciąż zimnym wietrze. Mimo iż sytuacja była, delikatnie mówiąc, niewesoła - z gardła wydał mu się rechot. Jak za starych, dobrych czasów..!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Niewielkie uzupełnienie: w Krainach od naszej ostatniej rozpierduchy minęło około 5 lat.
Przypominam swój numer gg: 6166394
Tajemnic - zajebiście :) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować