Kaerobani

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    569
  • Dołączył

  • Ostatnio

Posty napisane przez Kaerobani


  1. Dnia 04.04.2015 o 23:48, TigerXP napisał:

    Nie chce mi sie sprawdzac ale posiadam bete praktycznie od kiedy byla dostepna i naprawde
    na palcach jednej reki moge wymienic sytuacje kiedy mialem lagi.


    Hehe, "u mnie działa".

    Dnia 04.04.2015 o 23:48, TigerXP napisał:

    Przypomnij mi prosze po ile jest map w innych mobach? Nie chodzi mi o wariacje jednej
    mapy, tylko o takie które róznia sie calkowicie taktykami i zalozeniami.


    Mój zarzut nie był w stronę gameplayu, który jest naprawdę niezły i ciekawy, choć może nazbyt uproszczony.


  2. Początkowo byłem bardzo pozytywnie do tego projektu nastawiony, ale ostatecznie sobie odpuściłem i nie jestem pewien, czy wrócę. Już pal licho problemy techniczne i niemiłosierne lagi, ta gra jest jakaś taka... bezpłciowa? W każdym razie podstawowe mapy są w większości nudne i mają nieciekawy styl graficzny, Blizzarda stać na coś ciekawszego niż "jeszcze bardziej generyczne fantasy jakie zrobili z WarCrafta".


  3. No właśnie. Po raz milionowy przywołam tutaj przykład Outcasta - ze światem gry zżyłem się jak z niewieloma innymi, to doskonały sandbox i po ujrzeniu słodko-gorzkiego zakończenia było mi smutno, że to już koniec, ale to gra starej szkoły, jakże inna od dzisiejszego żebrania o atencję, pompatyczności pomieszanej z "osomepickością" i wymuszania na nas "emocjonalnej odpowiedzi". Gra nic mi nie narzucała na siłę i tak w sumie było z produkcjami w latach 90. Każdy robił to, na co miał ochotę, wątek można było zignorować i np. skupić się na taktycznej walce czy coś w tym stylu, a jak podobał się gameplay (rdzeń gry) to wtedy człowiek zaczynał doceniać pozostałe szczegóły i elementy i grę oceniać lepiej.

    @KeyserSoze

    Ale to jest literatura i spełnia inne funkcje. Gry nie muszą wcale "dorastać", one już są dojrzałą formą kultury. Filmy też dojrzały jak wreszcie zdały sobie sprawę z tego czym są i przestały naśladować literaturę.

    A jeśli "miłość" w grach komputerowych ma być realizowana na wzór Wiedźmina 2 czy innego Mass Effecta/Dragon Age''a to lepiej niech sobie to twórcy podarują. Gdyby zaprezentować miłość jako cnotę i pragnienie dobra dla drugiej osoby, a nie "uczucia" i sceny łóżkowe to podejrzewam, że nie byłoby to już tak atrakcyjne, choć z pewnością wartościowe dla ducha.

    ICO to gra cokolwiek wyjątkowa i niestety tego we współczesnym zachodnim mainstreamie nie znajdziesz.


  4. Tutaj zgadzam się z zadymkiem - gry służą przede wszystkim do grania, cała reszta jest upiększającymi całość dodatkami. Nie zabraniam grom posiadania fajnych scenariuszy i podejmowania trudnych tematów ale na litość, niech to nie przesłania istoty gry, bo często dostajemy wydmuszki chwalone z racji "przekazywania istotnych treści". Więzi nigdy nie nawiążesz gdy jest ci ona narzucana, to musi przyjść naturalnie. Z tego też powodu Another World jest nieporównywalnie bardziej skuteczne w warstwie narracji niż niejedna współczesna gra z "naciskiem na fabułę". Pomijając już to, że owe ważkie treści często są realizowane jakby to był jakiś podrzędny fan-fic napisany przez jakiegoś nastolatka do szuflady.

    PS. Miłość gracza do "zlepka pikseli"?


  5. 1990 to jeszcze lata 80., powinno być 1991 - 2000. :)

    Od siebie dodam następujące filmy akcji:
    1. Demolition Man (1993)
    2. Falling Down (1993) - to raczej dramat kryminalny/czarna komedia/satyra, ale niech będzie
    3. RoboCop 2 (1990) - niezły, choć dziwny)
    4. Total Recall (1990) - świetny film
    5. The 5th Element (1997) - po latach trochę taki sobie, ale z sentymentu go tu umieszczę
    6. Matrix (1999) - sentyment, ale lubię jedynkę, ma coś w sobie
    6. No Escape (1994) - blockbuster, o którym nikt nie słyszał
    7. Jurassic Park (1993) - naginam może zasady, ale to w końcu m. in. film przygodowy, czyż nie?

    To chyba tyle. Kolejność losowa.


  6. Dnia 04.04.2015 o 03:12, Giret napisał:

    Nie mam pojęcia jak w Twojej rzeczywistości można porównać wszystkie gry które podałeś.
    PayDay ani trochę nie przypomina RS a już na pewno nie L4D.


    Co do R6 a Payday - odnosiłem się do zarzutów, jakie kiedyś przeczytałem, że brakuje tutaj układania własnego planu. A co do L4D - jakieś podobieństwa są w strukturze etapów i pewnych zasadach (np. assault waves są jak zombie rush). Po pograniu w L4D2 i przejściu na pierwszego Paydaya wychwyciłem cechy wspólne, więc już nie przesadzajmy.


  7. Danny Elfman również zaczynał w muzyce rozrywkowej, ale miał dobre inspiracje (Williams i klasyczni kompozytorzy), bardzo się rozwinął w swoich umiejętnościach pisania na orkiestrę, "Batman" był bardzo dobry (i ma kultowy motyw przewodni), a nawet na potrzeby jednego tam filmu sensacyjnego z Angeliną Jolie napisał bardzo fajną piosenkę.

    Warto przypomnieć sobie to:
    http://www.newyorker.com/culture/culture-desk/the-unmasking-of-japans-beethoven

    I skończył się mit "japońskiego Beethovena". Zimmer nadal jest na piedestale.


  8. Dnia 03.04.2015 o 11:47, Liptox napisał:

    Pewnie nowy RS nie będzie się niczym nie różnił od poprzednich części. Zwykła naparzanka.
    Ehhh


    Nie sądzę. Starcia są króciutkie i widać po gameplayach, że więcej nacisku położono na fazę planowania/przygotowania się do operacji. Dostępne materiały promocyjne przykuły moją uwagę, gra zapowiada się bardzo fajnie, być może będzie to spełnienie marzeń ludzi, którzy chcieli od Payday czegoś więcej niż L4D przerobionego na "policjantów i złodziei".


  9. Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Zapomniałeś tylko dodać "w moim mniemaniu". ;)


    Nie w moim mniemaniu - chciałbym, żeby muzykę elektroniczną do filmów robił "elektronik" z krwi i kości, a nie ktoś, kogo stać na ledwie kilka nutek i jakies tam bzyczenie i burczenie w tle, a całą resztę robią dodatkowi kompozytorzy.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Dla mnie Zimmer zwyczajnie odświeżył nieco zatęchłe standardy w muzyce filmowej i chwycił
    motywami, które stały się dla niego standardowymi.


    Owszem, na początku był świeżą odskocznią. Gdyby był tylko ciekawostką wśród kompozytorów to nic bym na jego temat nie pisał.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Dla Ciebie każdy utwór Williamsa jest tak wybitny, że z pamięci nucisz pod prysznicem.
    Ja jedynie zanucić mogę motyw przewodni Marsza Imperialnego i głównego motywu ze Szczęk,
    reszta jego twórczości totalnie nie zapadła mi w pamięci czymkolwiek szczególnym, ot
    filmowe standardy.


    Czyli 2:0 dla Williamsa. :)

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Czujesz teraz o czym się przekomarzamy? ;)


    Są jednak rzeczy, które przeczą "geniuszowi" Zimmera i to je wytknąłem. Niech sobie ludzie jego muzykę lubią, ale niech też nie nazywają go wybitnym geniuszem, bo to taki Skrillex muzyki filmowej czy coś w tym stylu.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    I ta ma nie być hejtem? ;D


    Nie, bo to stwierdzenie pewnego faktu, że Zimmer nie umie produkować muzyki - zawala słuchacza toną basu NAWET W CICHYCH MOMENTACH, a samo to sprawia, że jej odbiór jest bardzo nieprzyjemny. Na dodatek ma problemy z miksowaniem, zagłusza poszczególne partie innymi, nie wiem po jakiego grzyba dubluje prawdziwą orkiestrę syntezatorami, itp.

    Brak pomyślunku - zagłuszanie dialogów muzyką i wciskanie tandetnej epickości wszędzie nie jest wcale rozsądnym działaniem, a? Geniusz starego pokolenia kompozytorów muzyki filmowej leży w tym, że... a zresztą, co się będę produkował. Napisałem o Psycho i Szczękach w oryginalnym poście, to wystarczający przykład. Scena z prysznica bez muzyki zupełnie traci na swej sile.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Wybitnymi to byli Mozart i Beethoven...


    Dlaczego mam wrażenie, że brzmi to jak "Jan Paweł II wielkim papieżem był" powiedziane przez człowieka, który w życiu nie przeczytał żadnej jego encykliki i pamięta tylko kremówki? :D

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    I nie zanucę motywów ani jednego ani drugiego; zwyczajnie nie słucham tego rodzaju muzyki
    aż tak namiętnie by ją sobie jeszcze nucić.


    No widzisz, czyli z Williamsem wszystko jest w porządku.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Pojazd po muzyku, że wspomaga się współpracownikami albo "nie myśli" podczas tworzenia,
    to już lekka przesada.


    Nie jest to żaden pojazd po nim (producencie, nie muzyku :D) - skoro ma armię ghostwriterów to znaczy, że wcale nie jest genialny i nie można go stawiać w jednym rzędzie z ludźmi, którzy muzykę do filmów piszą zupełnie samodzielnie. Owszem, nawet taki śp. Jerry Goldsmith i cała rzesza innych mają dyrygentów i różnych asystentów, ale to dlatego, że samo komponowanie muzyki jest tak czasochłonnym i pochłaniającym środki zajęciem, że samodzielnie nie daliby rady ogarnąć wszystkiego.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Jadąc w podobnym tonie też mogę sobie pozwolić na podobny trick i napisać, że Williams
    jest nikim bez muzyków którzy odtwarzają jego pomysły. :3


    To samo można by było powiedzieć o Beethovenie, Mozarcie, Stravinskym czy Wagnerze. Geniusz pozostaje geniuszem nawet jeśli jest tylko na papierze, to raz, dwa - w dzisiejszych czasach można skorzystać z syntezatorów MIDI lub nawet samplowanej prawdziwej orkiestry. Leon Willett tak zrobił w Dreamfallu i efekt jest cokolwiek znakomity.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    > Bo jest wielki i udowadnia to wielka liczba pamiętnych motywów muzycznych.
    Znowu zapomniałes dodać " w moim mniemaniu". ;)


    W jakim moim mniemaniu? Nie jestem jedyny. Kultowość i powszechna znajomość Marsza Imperialnego to nie tylko moje mniemanie. :)

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Dla mnie jest takim samym dobrym muzykiem filmowym jak Zimmer. ]:>


    Sorry, ale mówimy o zupełnie różnej klasie muzyków. Zimmer komponuje pop, sam w sobie nie jest on zły, ale muzyka symfoniczna zakłada złożoność kompozycji i wysublimowanie jak napisałem w oryginalnym poście. W moim mniemaniu muzyka Zimmera jest wręcz wulgarna i nieprzyjemna w odbiorze.

    Dnia 03.04.2015 o 10:53, meryphillia napisał:

    Jednego i drugiego mogę słuchac z równą przyjemnością.
    Gusta panie, gusta. ;)


    Wielu muzyków lubię słuchać, którzy w swoich poletkach są pewnie takimi odpowiednikami Zimmera. Ale nie nazywam ich w żaden sposób wybitnymi, sorry. To tak jak ktoś lubi Metallikę i wymienia Larsa Ulricha jako najlepszego perkusistę na świecie. Oznacza to tylko tyle, że słyszał może parę zespołów na krzyż w swoim życiu, nie usłyszał nigdy żadnego geniusza i najzwyczajniej w świecie nie wie co mówi. :D


  10. Dnia 03.04.2015 o 03:25, meryphillia napisał:

    Niezły hejt na Zimmera. :D


    lol, hejt

    Poparty racjonalnymi argumentami wywód to hejt

    Dnia 03.04.2015 o 03:25, meryphillia napisał:

    Może i jestem "muzycznym prostakiem", w końcu jaram się najbardziej tą "bezduszną" elektroniczną
    niemuzyką, ale jeśli Zimmer ma zamiar w przyszłości zrobić jeszcze więcej tak doskonałych
    OST jak te z Gladiatora czy Incepcji, to nie moge się doczekać.


    Nigdzie nie napisałem, że muzyka elektroniczna jest bezduszna, napisałem że to, co robi Zimmer i s-ka jest bezduszne, nudne i bardzo często po prostu beznadziejne (na całe szczęście zapomina się o tym już zaraz po seansie).

    "Gladiator" niby taki doskonały, a nie pamiętam ani trochę z tego soundtracka poza faktem, że zerżnął z Holsta i przez Lisę Gerrard mieliśmy potem wysyp "arabskich babek wyjących bez sensu w tle". "Incepcja" - odpaliłem tzw. main theme i pamiętam z niego tylko jakieś tam jednostajne burczenie. Niejeden space ambientowy artysta jest od tego lepszy.

    Dnia 03.04.2015 o 03:25, meryphillia napisał:

    Nie czaję totalnie tego hejtu na Zimmera.


    lol, hejt X2

    Dnia 03.04.2015 o 03:25, meryphillia napisał:

    Muzykę lubi się i słucha dlatego że się podoba, a nie dla faktu czy jej twórca był wykształcony
    muzycznie w każdym calu i jest współczesnym Beethovenem.


    Ale ja nie rozumiem jak ktoś może nazywać wybitnym kompozytorem muzyki filmowej kogoś, kto nawet muzykę pseudo-symfoniczną miksuje jak dubstep, kto nie komponuje sam, bo najczęściej ma masę popleczników stojących za jego plecami i bardziej utalentowanych, ale to on zbiera wszystkie laury, kto komponuje ten sam nudny gniot raz za razem i nie potrafi napisać praktycznie żadnego motywu muzycznego, który potem ludzie nucą sobie pod nosem. Na dodatek za grosz u niego pomyślunku i nie potrafi sprawić, by muzyka w filmie żyła własnym życiem lub ubogacała obraz, robi tylko za hałas w tle. Śmiejesz się z Maestro Williamsa, a ile od Hanso zanucisz? Poza Pearl Harborem chyba nic. XD

    Dnia 03.04.2015 o 03:25, meryphillia napisał:

    I tak poza tym.
    Nie mam pojęcia czemu można bulwersować się Zimmerem i jednocześnie nazywać Williamsa
    "wielkim". ]:>


    Bo jest wielki i udowadnia to wielka liczba pamiętnych motywów muzycznych. Star Wars (z 12 bym naliczył, a tak będzie z 8), Jaws, Jurassic Park, Indiana Jones, Superman, Harry Potter... O jego wielkości świadczą też znakomite umiejętności kompozytorskie, werwa, z jaką pisze partytury akcji i bogate, pełne cieszących ucho i umysł szczegółów.

    Zimmerem nie bulwersowałbym się gdyby był on tylko taką ciekawostką. Niestety zdominował on Hollywood i naprodukował pełno takich samych beztalenci (sorry, ale taka jest prawda - raz, że nie pamiętam nic lub tylko "słowa klucze", którymi bym opisał "muzykę z nowoczesnego filmu" ("John Wick" - jakieś tam burczenie z perkusją), dwa - jak to słyszę to jestem tym obrzydzony).

    Dawnej muzyki filmowej on nie zabije, ale beznadziejna muzyka niestety strasznie zubaża współczesne widowisko filmowe. Crapy z przeszłości pokroju Dredda czy Terminal Velocity mają naprawdę świetną oprawę muzyczną, która nadaje im więcej powagi. Jestem mocno wyczulony na muzykę i aż szkoda, że dzisiaj nie ma praktycznie nikogo, kto by ten proceder zatrzymał. Taki Alan Silvestri sprzedał swoją duszę i jak tak słucham Giacchino to on chyba też. :(


  11. Dnia 02.04.2015 o 23:21, Gumisiek2 napisał:

    Spoiler

    6/10.



    O co najmniej punkcik za dużo, z uwzględnieniem tego, że tutaj mało się gra, a więcej czasu spędza się na oglądaniu filmików. Ostatnio w PSX Extreme trafiłem na komiczny wywiad z Weasuuryą o immersji i tym, jak to osiągnęli w 1886 - poprzez uniemożliwienie graczowi odłożenia pada w czasie cut-scenek. XD O Thiefie czy Trespasserze na bank nie słyszeli.


  12. A ja Larę Croft AD 2013 uważam za pozytywny przykład dziewczęcia urodziwego, ale skromnego i wstydliwego, które jednakowoż zna swoją wartość, dba o innych i zna swoje miejsce w stadzie, nikogo nie odtrąca, itp. Szkoda, że na przyjaciółkę obrała sobie bezwstydną, pustą kosmopolitankę, której "przyjaźń" wobec Lary przejawia się odrywaniem Croftówny od jej zainteresowań i rozwoju osobistego i wyciąganie jej na imprezy, by ją pewnie ktoś *ekhem*. Strach wiedzieć co by było dalej, ale podejrzewam, że owa "psiapsióła" wspaniałomyślnie spaprałaby Larze życie.

    Przez całą grę miałem ochotę posłać strzałę w jej pusty łebek.


  13. Uwaga, zrzucam kerkasobombę

    Hans Zimmer u zarania swojej kariery stanowił świeżą alternatywę dla wszechobecnej w filmach muzyki symfonicznej. Kto by pomyślał, że w pewnym momencie jego styl zdominuje całe Hollywood?

    Zimmer zaczynał jako klawiszowiec w zespołach popowych w latach 70. i 80., w tym w The Buggles od kultowego Video Killed the Radio Star, później znalazł się pod skrzydłami płodnego twórczo brytyjskiego kompozytora muzyki filmowej Stanleya Myersa. Charakterystyczną cechą tego duetu było łączenie symfonicznych dźwięków Myersa z elektronicznym plumkaniem Zimmera, co zdaje się było kluczowe w zdefiniowaniu przyszłego stylu muzycznego Hansa z Frankfurtu. Potem przyszły tworzony już samodzielnie Rain Man z pierwszą nominacją do Oscara, kultowy Król Lew już z Oscarem i takie hity jak The Rock we współpracy z Jamesem Newtonem Howardem czy Broken Arrow, którego monumentalnie brzmiący motyw główny będący połączeniem synth popu i gitarowego brzmienia. I od tego momentu zaczęły się „zimmeryzmy”, czyli motywy, których Hans używa non-stop. Dodajmy do tego jeszcze niemiłosierne silenie się na epickość, zrzynanie z siebie i innych (pozew od Fundacji Holsta za plagiat w Gladiatorze czy motyw z Incepcji będący w istocie spowolnionym fragmentem piosenki Edith Piaf – ciekawe czy Hans czegoś żałuje?) oraz fakt, że Zimmer tak naprawdę nie jest w stanie komponować samodzielnie i przez większość czasu jest otoczony masą pomocników. Mimo to jakimś cudem stał się legendą hołubioną przez Hollywood i rzesze lojalnych fanów, a jego stylem zaraziło się całe współczesne Hollywood. Dzięki temu mamy dzisiaj ścieżki dźwiękowe takie, że zapominamy o nich zaraz po wyjściu z kina.

    Umówmy się – Hans Zimmer nie jest kompozytorem, jest producentem muzycznym. Nie ma formalnego wykształcenia z teorii muzyki, a jego jedynym kontaktem z jakąkolwiek edukacją w tym fachu były korepetycje z gry na pianinie, których miał dość po dwóch tygodniach. Niestety to słychać, bo jego muzyka, choć łatwo przyswajalna (jak dla kogo – dla mnie bynajmniej), jest grubo ciosana, prosta, wręcz prostacka, a swoje braki w technice kompozycji próbuje zagłuszyć monumentalnością brzmienia. Zimmer wywodzi się ze środowiska grającego pop, co w gruncie rzeczy nie jest żadnym zarzutem. Pop ma być prosty, lekkostrawny i chwytliwy. Problem w tym, że muzyki z Gladiatora za grosz nie mogę sobie przypomnieć, choć film oglądałem, a ten aspekt jest bardzo chwalony. Tak naprawdę poza Królem Lwem i ew. The Rock nie jestem w stanie przypomnieć sobie nic. Ile kultowych motywów skomponowanych przez Johna Williamsa jesteście sobie w stanie teraz zanucić? Co najmniej kilka. A ile Hansa? Pop to jedno, ale Zimmer bardzo często zabiera się za muzykę symfoniczną, a ta z założenia jest złożona kompozycyjnie i wysublimowana. Przepis na orkiestrę u Zimmera jest prosty – najczęściej jest to nieustanne dudnienie bębnów połączone z monotonią syntezatorów i prostackimi melodiami, które nie rozwijają się w żaden sposób, a zazwyczaj opierają się na dwóch dźwiękach (vide motyw z Batmanów Nolana).

    Hans Zimmer nie jest też dobrym producentem muzycznym, a jego technika polegająca na zwaleniu na słuchającego masywnej ściany dźwięku sprawia, że ta muzyka jest bardzo ciężka w odbiorze. Poświęcił brzmienie orkiestry na rzecz potężnego, otępiającego wręcz basu, który w zamierzeniu pewnie miał przemówić do młodego pokolenia odbiorców, nie dziwota więc, że nawet symfoniczne skrawki brzmią jak dubstep. Dodajmy do tego jeszcze to, że Zimmer nie umie porządnie zmiksować utworów, co prowadzi do tego, że poszczególne partie się zagłuszają. I po co nakłada on na prawdziwe instrumenty symfoniczne syntezatory?

    Hans Zimmer tak naprawdę nie komponuje sam. Nawet za bardzo ładną ilustrację muzyczną Króla Lwa (najlepsza ścieżka podpisana nazwiskiem Hansa) odpowiada cały zastęp muzyków, od Eltona Johna po Lebo M, więc ciężko jest mi wskazać kto tak naprawdę odpowiada za jej wysoką jakość. Za Zimmerem stoi cała armia ghostwriterów tworząca jego firmę Remote Control Productions (wcześniej znaną jako Media Ventures) i potężne biblioteki sampli, ciężko więc stwierdzić, czy „genialne pomysły Zimmera” (jego muzyka w dużej mierze opiera się na sztuczkach i chwytach pokroju internetowego chóru śpiewającego piosnkę Bane’a) są w istocie jego czy też po prostu spija śmietankę z sukcesu wypracowanego przez swoich popleczników. Tak w gruncie rzeczy bardzo często jest, bo czy ktoś zauważył, że kompozytorem muzyki do Modern Warfare 2 jest Lorne Balfe, a Zimmer odpowiada tylko za (wyświechtany zresztą) motyw przewodni?

    Jaka jest rola muzyki w filmie? Dzisiaj zdaje się, że po prostu wypełnia ciszę i robi za tło, czyli wypisz wymaluj Zimmer i s-ka. Można by rzecz, że dzisiaj muzyki jest wręcz za dużo, bo ostatnio u Nolana przydarzyła się taka rzecz, że Hans wręcz zagłuszał dialogi w Interstellar czy Incepcji. Czyżby nikt już nie przejmował się takimi trywialnymi pojęciami jak dynamika muzyki i natężenie dźwięku? Czemu już nikt nie wykorzystuje ciszy lub oszczędnych dźwięków do zbudowania nastroju i napięcia? Wspomnę tutaj choćby na kultowe gwałtowne uderzenia sekcji smyczkowej w scenie morderstwa pod prysznicem w Psycho Hitchcocka autorstwa wspaniałego Bernarda Herrmanna czy motyw nadpływającego rekina imitujący bicie jego serca w Szczękach Spielberga skomponowany przez wielkiego Johna Williamsa. Dźwięki proste, ale w tej prostocie genialne i jak efektowne! Zimmerowskie „dwunutowce” czy inne przeładowane basem BWOOOM z trailerów są zaś wyszydzane, bo najzwyczajniej w świecie nie mają z wymienionym wyżej geniuszem nic wspólnego.

    Jestem zagorzałym przeciwnikiem używania elektroniki i gitarowych riffów w połączeniu z muzyką symfoniczną, co zdarza się dziś nagminnie. Jest różnica między „klasyką” a brzmieniami rozrywkowymi jak rock czy elektronika właśnie i wolałbym, żeby każde z nich pozostało własną domeną. Niemniej jednak współcześni kompozytorzy często wstawiali takie elementy do swoich kompozycji, więc nie jest to bynajmniej wymysł Zimmera. Robił to Goldsmith, robił to Elfman, robił to Goldenthal, robił to McNeely, robił to Poledouris, cholercia, robił to nawet Williams (przede wszystkim w JFK i Jurassic Parku, ale nawet i w Star Wars czy Indiana Jonesie)! Tylko oni używali ich z głową i miały one sens w kontekście treści filmu. RoboCop łączy wspaniałą, epicką symfonię (w której jednakże nie brakowało prześlicznych, spokojnych momentów) z syntezatorami, co oddawało konflikt człowiek kontra maszyna. W Remember Me Olivier Deriviere pokusił się o mariaż orkiestry i... muzyki glitch, co oddaje poszatkowaną naturę fabuły gry, ale mamy tutaj do czynienia z uczciwą symfonią, choć uważam, że lepiej było postawić na czyste orkiestrowe brzmienie, jako, że w utworze Still Human elektronika jest zupełnie zbędna, a Neo-Paris ma w pierwszej minucie prześliczny fragment i aż szkoda, że większa część soundtracka nie dorównuje mu poziomem (odrębną sprawą jest to, że Dontnod słabo poradziło sobie z implementacją muzyki w grze). W przypadku Zimmera i s-ki mam wrażenie, że mieszają to wszystko razem bez większego pomyślunku, bo wydaje się im, że „tak będzie fajnie”. Nie, nie będzie fajnie, bo jak stara, a sprawdzona maksyma mówi – jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, bo nie otrzymujemy ani dobrej muzyki symfonicznej, ani dobrego rocka, ani dobrego elektronicznego brzmienia.

    Mam problem z muzyką stricte elektroniczną w filmach, bo często jest nie tylko nudna, ale wręcz kakofoniczna i paskudna. Kardynalnym przykładem jest remake RoboCopa z 2014, ale także i Mroczny rycerz, z którego zapamiętałem głównie to, że bardzo często było tam słychać jakieś burczenie mające w założeniu oddać nerwowość scen akcji. Ogółem mój zarzut w stronę współczesnych kompozytorów jest taki, że tak właściwie nie potrafią komponować w żadnym stylu. Czy nie byłoby słuszniej zlecić skomponowanie istotnie mrocznego, brutalnego industrialu na potrzeby Dredda 2012 jednemu z niekwestionowanych królów gatunku, Justinowi Broadrickowi zamiast osobie, która w ogóle to zaprzepaściła? Czy muzyki rockowej nie powinno się oddać muzykowi rockowemu (jak np. Devin Townsend, który chyba chętnie by się w tej roli sprawdził), a nie komuś, kto po prostu zlepi nijaką gitarową szarpaninę i uzna, że oto gotowe? Nie mam nic przeciwko muzyce rockowej, elektronicznej czy dark ambientowej w roli soundtracka, ba, może naprawdę być czymś niesamowitym. Gry mają swoich Erica Brosiusa, Frederića Metzena, Sakiego Kaskasa, Romolo Di Prisco czy innego Michaela Brossa, mogą się pochwalić bardzo ładnie oprawionym w dźwięki muzyki Rogue Trooperem. Czy filmy mogą zrobić to samo?

    Nie jestem przeciwnikiem „epickości” w muzyce filmowej, ale niech to będzie na modłę Conana Basila Poledourisa. Lepszym przykładem zresztą byłoby dzieło skomponowane przez Williama Stromberga (przy pomocy Lenniego Moore’a i innych) na potrzeby filmu dokumentalnego Trinity and Beyond. Cwałującego, żwawego, gwałtownego motywu przewodniego z materiału edukacyjnego o bombach atomowych pozazdrościłby i sam cymeryjski barbarzyńca! Albo taki Batman: Mask of the Phantasm. Aż można się zdziwić, że kreskówka „dla dzieci” jest oprawiona w tak monumentalny sposób! Śp. Shirley Walker, jedna z najbardziej znanych kobiet wśród kompozytorów muzyki filmowej pokazała jak się to robi. Takiego efektu nie osiągnie żaden prostacki utworek, nieważne jak bardzo by się starał i jak bardzo byłby głośny i efekciarski.

    Życzyłbym nam wszystkim, żeby zimmerowska szkoła odeszła do lamusa, a muzyką czy to symfoniczną czy elektroniczną zajmowali się prawdziwi fachowcy. Żebyśmy mieli co nucić pod nosem – przecież ostatnie kultowe melodie jak Harry Potter czy Władca pierścieni powstały jeszcze nie tak dawno temu? Co się stało z tym wszystkim? Aż żal, że tak wielkie talenty jak Lennie Moore, Mark Griskey czy Joel McNeely leżą w dużej mierze odłogiem. W tej chwili rozdają karty uczniowe Zimmera jak Steve Jablonsky czy inny Tyler Bates, który bezwstydnie skopiował muzykę Elliota Goldenthala z Tytusa na potrzeby swoich 300. Nawet w Gwiezdnych wojnach dominuje ostatnio Kevin Kiner, którego muzyka brzmi po prostu paskudnie i albo po prostu kopiuje kultowe motywy Williamsa (bo cytatami nazwać się tego nie da) albo popełnia chyba wszystkie grzechy kompozytorskie, jakie się da popełnić. Czy ocali nas od tej BWOOOOMapokalipsy Michael Giacchino (nie)? Zapraszam do dyskusji i zachęcam do podawania namiarów na dobrych współczesnych kompozytorów albo na stare, dobre klasyki, których jeszcze nie odkryłem!


  14. Wystarczy tylko zrobić bardziej otwarte etapy zezwalające na różne podejście za każdym razem (np. można podejmować otwartą walkę z wrogiem, można zdjąć wszystkich z daleka za pomocą snajperki, można podkradać się i zabijać po cichu, itp.) jak to było w bardzo dobrym Rogue Trooper. Albo postawić na bardziej rozbudowane opcje taktyczne i wprowadzić więcej opcji sterowania oddziałem. Przydałoby się wreszcie zrobić coś innego.


  15. Bo być może w dużej mierze jest to po prostu nostalgia. Nie wiem ilu piszących "ale to już nie będzie to samo co III" grało w tę grę niedawno. A nawet jeśli grali, to może po prostu są cokolwiek ową nostalgią zaślepieni. Ja już daaawno temu się tego oduczyłem, bo potem okazuje się, że wcale "moja ukochana część gry" nie jest wcale taka dobra (lub w ogóle nie jest dobra), a wcześniej lekceważony przeze mnie sequel okazuje się być idealnym i grą niesamowitą. Wystarczy tylko zdjąć wreszcie te klapki z oczu.


  16. Dnia 01.04.2015 o 10:09, Kafar napisał:

    Chcieć to każdy chce ale płacić nie ma komu :|


    Płacić jak najbardziej jest komu, ale nie ma kto.

    Dnia 01.04.2015 o 10:09, Kafar napisał:

    Mi się zdaje że twórcy niezaleznych gier nie lubią gdy ktoś im każe lub muszą.. dlatego
    to są produkcje niezależne, szkoda że MS tego nie kuma.


    Nie będzie kumać, bo to korporacja, a te dzisiaj to sekty + maszynki do zarabiania pieniędzy. Podejrzewam, że bardzo szybko zabiliby dobrze zapowiadający się projekt.