Validus

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    579
  • Dołączył

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Validus

  1. Zdajesz się przeczyć sam sobie, raz pisząc, że było to narzędzie o marginalnym znaczeniu, a teraz, że narzędzie niezbędne. Kluczem był w tym sensie, że to od niego zależy domyślna interpretacja zakończenia. Gdyby uciąć ostatnie kilkadziesiąt sekund filmu, to straciłby on cały swój niejednoznaczny charakter, więc naprawdę nie wydaje mi się, że można jakoś umniejszać rolę tego elementu. Dlatego właśnie napisałem o domyślnym zakończeniu, w sensie, że należy je sobie samemu domyślić wedle uznania. +++ Mulholland Drive (2001) http://www.filmweb.pl/Mulholland.Drive - David Lynch psuje głowę. Film dziwny w stopniu bardzo wysokim. Niejednoznaczny, nierzeczywisty, nietypowy. Ciężko w ogóle napisać o nim coś konkretnego. Na pewno wykazała się tutaj Naomi Watts (jedna z najlepszych ról w jakiej ją widziałem). Momentami klimat sennych majaków, dryfowanie poza poczytalnością i logiką przetykane różnego rodzaju symboliką. Film z rodzaju tych, nad którymi można się później długo zastanawiać i interpretować na różne sposoby. Na pewno nie dla każdego.
  2. +++ Rome (2005) http://www.filmweb.pl/serial/Rzym-2005-119650 - Serial opierający się na historii Rzymu, a konkretniej na tym, jak Cezar dochodził do władzy (1 seria - 12 odcinków) i na tym, jak do władzy dochodził Oktawian (2 seria - 10 odcinków). Pierwsze dwa odcinki nie zrobiły na mnie jakiegoś nadzwyczajnego wrażenia, ale mniej więcej po trzecim już wciągnęło i to na dobre. Wydarzenia pokazywane w serialu znam akurat całkiem szczegółowo i tym większą miałem przyjemność z oglądania wielu szczegółów i smaczków pokrywających się z historią. Generalnie historia odtworzona jest tam całkiem wiernie, a przy tym świetnie splata się z fikcją. Równie dobry jest według mnie "realizm" - nie oglądamy pięknych i dostojnych ludzi w śnieżnobiałych szatach pośród marmurowych i złoconych kolumn, tylko "prawdziwych" ludzi i "prawdziwe" miasto (podobno twórcy serialu bardzo wzięli sobie do serca jak najwierniejsze odtworzenie życia w Rzymie). Gra aktorska przeważnie wyśmienita, wiele zróżnicowanych i "ludzkich" postaci. Nie zobaczy się w nim niestety znanych z historii wielkich rzeźnickich bitew i epickich krajobrazów, bo jest nastawiony bardziej na intrygi w willach i na ulicach Rzymu. Za to bardzo dobrze będzie można zobaczyć codzienne życie obywateli (zarówno bogatych jaki i biednych) ze wszystkimi zwyczajami, obrzędami itp. W serialu jest cała masa cycków i dymania (bynajmniej nie przy zgaszonym świetle i pod prześcieradłem). Dymają się wszyscy ze wszystkimi i myślę, że dobrze oddaje to ducha czasów. Trochę mniej jest krwi i zabijania, ale chyba tylko trochę. Uważam się za zainteresowanego tematyką i wobec tego dość dokładnie wiedziałem co i kiedy się wydarzy, ale mimo to nie powiem żeby było przewidywalnie, a to dzięki wplecionym wątkom fikcyjnym. Ciężko ocenić go obiektywnie, bo mnie z osobistych względów oglądało się go świetnie i chętnie bym go wszystkim polecił. Myślę że warto obejrzeć przynajmniej 5-6 początkowych odcinków żeby ocenić samemu.
  3. +++ Serenity (2005) http://www.filmweb.pl/Serenity - Dość lekkie i przyjemne kosmiczne sci-fi. Szczerze mówiąc, jestem raczej pozytywnie zaskoczony, bo spodziewałem się podręcznikowego efekciarskiego barachła w rodzaju "Star Trek" (2009), a film okazał się być czymś nie do końca wpisującym się w schematy (choć też z nich korzysta). Wiele motywów potraktowano tu z przymrużeniem oka, ale humor raczej nie jest nachalny i żenujący. Film nie ma raczej większych ambicji, ale wydał się całkiem świeży i absorbujący. Pod względem realizacji raczej przyzwoity, całkiem zręcznie napisane dialogi i akcja nie leci cały czas jak po sznurku. Rozluźniające kino sci-fi w sam raz na wieczór.
  4. Wrzucę parę opinii, co by sobie były. Alatriste (2006) http://www.filmweb.pl/film/Kapitan+Alatriste-2006-119658 - Historyczno-biograficzny kostiumowiec osadzony w czasach schyłku hiszpańskiego Złotego Wieku. Viggo Mortensen odtwarza tu postać (nie jestem pewien czy historyczną) niejakiego Kapitana Alatriste. Film jest czymś w rodzaju zlepka różnych wydarzeń z życia tej postaci na tle wydarzeń historycznych. Od strony wizualnej jest wykonany starannie i przyzwoicie, i generalnie realizacja nie daje chyba większych powodów do narzekania. Ogląda się to jednak trochę dziwnie, bo niby jest poprawnie, ale powstaje jednak jakiś niedosyt. Tak czy inaczej, osobom lubiącym historyczne kostiumowce powinien się spodobać. The Sleeping Dictionary (2003) http://www.filmweb.pl/film/S%C5%82ownik+sn%C3%B3w-2003-10879 - Ładny melodramat pod wieloma względami przywodzący na myśl "The Painted Veil". Czasy kolonializmu brytyjskiego, a w tym osadzona historia pięknego młodego brytyjskiego dżentelmena, który poznaje piękną młodą panią z dżungli, graną przez wciąż napaloną Jessicę Albę. I chociaż nie trawię zbytnio tej aktorki, to jednak nie irytuje specjalnie w trakcie seansu. Z początku były powody sądzić, że film będzie niepoważnym tanim barachłem, ale w miarę upływu akcji odpowiednio poważnieje. Całkiem przyzwoity typowy w swoim gatunku film. Chloe (2009) http://www.filmweb.pl/film/Chloe-2009-500688 - Całkiem przyzwoity i dość pomysłowy thriller. Historia pewnej pary, która w wyniku niedomówień traci ze sobą więź. Żona w wyniku podejrzeń podejmuje decyzję wynajęcia pewnej młodej prostytutki, co będzie miało daleko idące konsekwencje... Film ładnie się rozwija i absorbuje uwagę. Spora w tym chyba zasługa młodej aktorki o bardzo charakterystycznej urodzie, grającej prostytutkę. Myślę, że generalnie film ma wszystko, co powinien, chociaż końcówka mogłaby być chyba trochę bardziej przemyślana. THX 1138 (1971) http://www.filmweb.pl/film/THX+1138-1971-11084 - Stare sci-fi George''a Lucasa, będące wizją totalitarnego społeczeństwa przyszłości. Pod względem pomysłu czy klimatu można znaleźć w nim wiele wspólnego z "Equilibrium" czy też chyba "Twelve Monkeys" (ale już nie pamiętam zbytnio). W filmie nie ma żadnych fajerwerków, bo stawia raczej na minimalizm i surowość. Do tego sporo scen i motywów może wydać się hmmm... "dziwnych", co sprawia, że film jest nie do końca łatwy w odbiorze. Jednak ukazana w nim wizja pozostaje sugestywna i na swój sposób przerażająca, choć spodoba się chyba bardziej ludziom pamiętającym stare kino sci-fi sprzed lat 90''. Inception (2010) http://www.filmweb.pl/Incepcja - Od razu powiem, że na filmie się zawiodłem. Słyszałem o nim wiele dobrego i nastawiałem się na coś, co wykręci mi głowę. Sam w sobie zrealizowany bardzo przyzwoicie i od strony oprawy chyba bez zarzutów (ale irytowała mnie młoda laska która lubiła udzielać się jako ekspert od życiowych rad). Jednak rozczarowuje konstrukcja. Po Nolanie i tych wszystkich ochach i achach wokół filmu spodziewałem się naprawdę czegoś mocnego i pogmatwanego, co najmniej na miarę "Prestige" czy "Memento", a w zamian przez pierwszą połowę filmu dostałem budowanie terminologii, a później już prostą drogę do rozwiązania. I może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie zaakcentowano zbytnio pewnego elementu, przez co przewidywalnym się stało, że zakończenie będzie sprowadzać się do kwestii tego elementu (kto widział, ten wie o jaki element chodzi). Jak dla mnie zupełnie położyło to oczekiwanie na rozwiązanie. Kto widział "Prestige", ten pamięta zapewne jak świetnie udało się tam zamaskować to, co okazuje się dopiero na końcu, pomimo iż mieliśmy to cały czas przed oczami. Film przywiódł mi w jakiś sposób na myśl "Shutter Island" i w sumie powiedziałbym, że jak dla mnie jest on chyba o wiele bardziej "nolanowski" niż "Inception". Przypomniał mi też pewien film pod tytułem "eXistenZ" (1999), który, o ile pamiętam, był pod względem pomysłu bardzo podobny do "Inception", ale końcówka wyszła chyba lepiej. Pomimo, że "Inception" nie jest na pewno złym filmem, to jednak wydaje mi się, że zabrakło mu do "Prestige" czy "Shutter Island".
  5. Validus

    Dziewczyny czyli relacje damsko - męskie

    Od jakiegoś czasu wybitnie zaczęły mnie irytować szowinistki. Im jestem starszy, tym bardziej robię się na to wyczulony i tym bardziej mnie to mierzi. Dziwnym trafem tak się jakoś składa, że laski nie wzbudzające szczególnego zainteresowania i bez większej siły przebicia w swoim otoczeniu, mają jakąś dziwną tendencję do ubliżania tym, które takie zainteresowanie wywołują. I występują przy tym różnego rodzaju zależności: Takie o nieszczególnej sylwetce i warunkach, które np. dodatkowo stosują różnego rodzaju ewidentne zabiegi maskujące niedoskonałości figury, lubią znawczym i krytycznym tonem komentować ubiór tych, które nie mają się czego wstydzić i nie mają powodów żeby tego nie eksponować. Nie wspomnę o niewybrednych komentarzach, jakie pojawiają się kiedy obiekt krytyki ma odwagę zaprezentować się w sposób, o jakim krytykantka w swoim zakompleksionym świecie może zapewne tylko pomarzyć. Kiedy się czegoś takiego słucha, to nieraz autentycznie na usta ciśnie się: "A ty w ogóle w lustro patrzysz?" Takie o nieszczególnej urodzie, którym nawet tęgi makijaż nieszczególnie pomaga, są z kolei znawczyniami w wynajdywaniu wszędzie wokół "tapeciar", "doczepianych włosów", "tipsów" i ogólnie wszelkiego rodzaju mankamentów w urodzie względnie atrakcyjnych kobiet. Takie, które jakoś niespecjalnie są obiektem zainteresowania przystojnej części facetów (i w ogóle zainteresowania jako takiego), jakoś dziwnym trafem lubią afiszować się ze swoimi poglądami o stałych partnerach, miłości na całe życie, sexie tylko z miłości itp. I chyba nie muszę mówić jakie epitety padają pod adresem tych, które na brak przystojniaków nie mogą narzekać i flirtują z takimi często gęsto? Takie, które w sporym stopniu łączą w sobie powyższe "składniki" miewają także dziwną tendencję do podkreślania, że najważniejsze są wartości "umysłowe", a nie "cielesne", że rozrywki w rodzaju np. klubowych imprez to domena ludzi mało wartościowych i że wartościowe są formy rozrywki/muzyki/filmów, które akurat one lubią... i tego typu klimaty... Ehhh... mógłbym jeszcze długo pisać, ale już się zmęczyłem. Ameryki odkrywać nie miałem zamiaru, potrzebowałem tylko trochę odreagować. Oczywiście w żadnym miejscu nie uogólniam, a jedynie opieram się na własnych kontaktach, doświadczeniu i spostrzeżeniach. Nie ma bardziej zawistnego i wścibskiego stworzenia niż kobieta :D
  6. W dalszym ciągu potrzebuję coś sprostować, bo mam wrażenie, że poszło to nie w stronę, jaką miałem na myśli. W ogólnym ujęciu tak, co po części zaznaczałem w swojej wypowiedzi. Co jednak chyba wynika z równań Maxwella - pole elektryczne ma swoje źródło w ładunkach elektrycznych, natomiast źródło pola magnetycznego nie istnieje, a przynajmniej dopóki nie udowodnimy istnienia monopolu magnetycznego Diraca (czego całkiem udane próby miały chyba nawet całkiem niedawno miejsce?) - a z tym z kolei wiąże się chyba istnienie kwantu elektryczności, przy jednoczesnym braku istnienia kwantu magnetyzmu (a jedynie jego kwazicząstki). Tak więc, u podstaw pole magnetyczne powstaje dzięki ładunkowi elektrycznemu, natomiast pole elektryczne nie powstaje dzięki ładunkowi magnetycznemu. Co wynika chyba właśnie z równań Maxwella. Chociaż tak do końca nie wiem co rozumiałeś poprzez twierdzenie, że "elektryczność bez magnetyzmu nie istnieje...", bo o ile pamiętam i co także wynikałoby z powyższego, może istnieć pole elektryczne powstałe bez udziału magnetyzmu, jak i może istnieć pole magnetyczne nie tworzące elektryczności (a tym samym pola elektromagnetycznego). Choć zgadza się, że zarówno elektryczność jak i magnetyzm są częściami tego samego oddziaływania podstawowego. W swoich porównaniach do działania mikrofalówki itp., odnosisz się cały czas do pojęcia impulsu elektromagnetycznego, jego mocy i powiązanych zjawisk. Ja z kolei cały czas mam na myśli raczej typowe oddziaływanie typowego pola magnetycznego, niekoniecznie związanego w dużym stopniu z falą elektromagnetyczną. Fala elektromagnetyczna z pola magnetycznego powstaje chyba dopiero kiedy to pole jest zmiennym, czy też kiedy powstaje w wyniku zmiennego pola elektrycznego (co chyba także wynika z podstaw elektromagnetyzmu), a niekoniecznie o takim cały czas piszę, o czym będzie jeszcze dalej. Raczej "...szybkim odwracaniem pola magnetycznego przez prąd zmienny". Dokładnie o to mi chodziło żeby uściślić, że w tym zjawisku bezpośredni udział w rozgrzewaniu przewodnika ma pole magnetyczne, bo nie chodzi o dokładną analogię do funkcjonowania pieca indukcyjnego, tylko o sam motyw z rozgrzewaniem przewodnika pod wpływem pola magnetycznego (zmiennych względem siebie). I dokładnie to mam od początku na myśli pisząc, że źródłem rozgrzewania przewodników na Ziemi miałoby być bezpośrednio słoneczne pole magnetyczne, a nie różnego rodzaju fale czy impulsy elektromagnetyczne, które zapewne towarzyszą różnym słonecznym zjawiskom. Słońce czy Ziemia, generują względnie stałe pole magnetyczne. Bezpośrednio o wpływ takiego pola magnetycznego (wynoszonego może ze słońca przez CME czy inne zjawiska), zapewne chodzi, a chyba niekoniecznie o pole elektromagnetyczne, które powstaje przy udziale zmiennego pola magnetycznego wzbudzonego zmiennymi ładunkami elektrycznymi. Wciąż chodzi mi o to, że aby w przewodniku powstały rozgrzewające go prądy wirowe nie jest potrzebne pierwotnie zmienne pole magnetyczne. Wystarczy stałe pole magnetyczne (a więc niekoniecznie generujące falę elektromagnetyczną) przy jednoczesnym poruszaniu w tym polu przewodnika. Siła indukowania się prądów wirowych jest zależna przede wszystkim od natężenia tego pola magnetycznego (a podejrzewam że przykładowe CME "wyciągające" pole magnetyczne słońca mogą mieć niewątpliwe spore natężenie) oraz od szybkości zmian pola magnetycznego względem przewodnika (a jak wiemy poruszanie się względem siebie słońca i Ziemi odbywa się raczej z dużymi prędkościami, do tego pole magnetyczne ze słońca może przecież docierać do Ziemi w porcjach o zmiennym natężeniu). W takim układzie indukcja prądów wirowych może zostać spełniona bez specjalnego udziału fali elektromagnetycznej czy EMP, do czego cały czas zmierzam. Przecież np. chyba w prądnicach stałe pole magnetyczne również wytwarza szkodliwe prądy wirowe, dlatego podatne na nie elementy buduje się w taki sposób, aby zminimalizować pojawianie się tych prądów. Oczywiście wszelkiego rodzaju elektromagnetyzmy słonecznego pochodzenia także w jakiś sposób powodują podobne zjawiska, co wynika samo przez się. Na ile znam się na elektromagnetyzmie, to mam wrażenie, że ciągle się rozmijamy i nie mówimy o tym samym :( Chociaż mnie to raczej obojętne, bo z mojej strony jest to ciągle jałowe dryfowanie, być może nie mające większego pokrycia w rzeczywistości. +++ http://prawica.net/node/12750 Dość ciekawy tekst o demokracji w połączeniu z socjalizmem. W paru punktach mam wątpliwości co do rzetelności, ale ogólnie interesująco napisane. +++ Niech tylko UE się dowie: http://static0.blip.pl/user_generated/update_pictures/1511731.jpg +++ Komuszki ucieszone wracają do łask i na salony: http://img6.imageshack.us/img6/1571/bronk.jpg +++ Komorowska wolność słowa i krytyki: http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/12/04/%E2%80%9Eczarni%E2%80%9D-do-zasobu/
  7. Pisząc o redystrybucji majątku, miałem na myśli bogactwo, czyli dobra raczej materialne zdobywane/gromadzone przez człowieka przy udziale jego zdolności, możliwości, czy coś w ten deseń... To o czym piszesz zalicza się chyba raczej do "dóbr" niematerialnych i niekoniecznie policzalnych, a na dodatek będących cechami przyrodzonymi lub nabytymi w czasie przez jednostkę, tak jak np. doświadczenie czy sprawność fizyczna. Majątek (bogactwo) można dystrybuować i redystrybuować jak najbardziej (co zresztą wielu uważa za jedno z podstawowych zadań państwa). I mówię przy tym o dobrowolnej redystrybucji (czy może dystrybucji, nie wiem), której dobrym przykładem jest chyba dawanie pieniędzy żebrzącym ludziom obok których przechodzimy. Wówczas jeżeli za "dobrego człowieka" chciano by uznać takiego, który dzieli się swoim majątkiem po równo z tymi którzy mają mniej, to przy założeniu że wszyscy są z gruntu takimi właśnie "dobrymi ludźmi", nie powinno być raczej na świecie czegoś takiego jak zastosowanie Pareto przy konsumpcji dóbr na świecie. Jednak jak stwierdzono dalej, definicja "dobrego człowieka" może dla każdego się różnić, więc ten punkt dyskusji nie ma chyba dalszego sensu. Dlatego wydaje mi się, że przed używaniem tego rodzaju określeń warto jest czasem najpierw zdefiniować co konkretnie rozumie się w takim przypadku przez "dobro" czy "dobrego człowieka". Ale mniejsza z tym. A nie powinieneś. Sławna postać Lorda Avatara używała kiedyś motta: "Egoizm to nie postawa, to sedno natury" i myślę, że są punkty widzenia dające przesłanki aby takie twierdzenie uważać za mające dobre podstawy. Wiele używanych potocznie określeń w rodzaju "on jest taki dobry bo pomaga innym bezinteresownie" może przybrać zupełnie inny charakter jeżeli zacznie się np. analizować naturę ludzkiego zachowania i motywacji. Jednak w życiu i języku potocznym nikt normalny takiej analizy nie robi i przyjęło się używać wiele rodzajów uproszczeń. Mimo to uważam, że zawsze warto jest jako podstawę znać "naukową" naturę zjawisk na co dzień rozumianych "potocznie". Przy okazji natrafiłem na jakąś dyskusję w podobnym tonie: http://bramaswiatow.pl/viewtopic.php?p=230831 Nie zagłębiałem się, ale może coś ciekawego tam poruszyli w tej kwestii. W innym ujęciu masz to częściowo także np. tutaj http://www.youtube.com/watch?v=14uMNGLI40o Zakładam, że chodzi o tak rozumiane minimum socjalne http://pl.wikipedia.org/wiki/Minimum_socjalne Pamiętam jakąś dyskusję polityczną, którą widziałem chyba na YouTube. Zeszli tam na temat minimum socjalnego, życia w ubóstwie, czy czegoś takiego. Jeden z dyskutantów zauważył, że to, co w USA uznaje się za biedę, jest nadal powyżej średniej życia w wielu innych regionach świata. Takie polskie minimum socjalne jest chyba czymś, co jest określane w jakiś sposób na podstawie poziomu życia danego społeczeństwa. I nie pomylę się chyba zbytnio mówiąc, że to polskie minimum socjalne w jakimś innym społeczeństwie będzie mogło odpowiadać średniemu poziomowi życia. I w dalszym ciągu ci, którzy mieszkają w pomieszczeniu z doprowadzoną elektrycznością, wodą, kanalizacją, gazem... nawet jeżeli używają ich tylko do podstawowych potrzeb i często głodują i ledwo starcza im na opłaty, dojazdy do pracy, ubrania i książki dla dzieci, itp... i tak są chyba w dalszym ciągu w lepszej sytuacji niż jakieś 20-40% ludności świata. Bardzo podobnie jest chyba o tym mowa w końcówce http://www.youtube.com/watch?v=r_JTerVMPq8 W sumie to odpowiedziałem pisząc, że na konkurencję nie ma lekarstwa. A właściwie to jest - być bardziej konkurencyjnym. Jeżeli znajdą się pracownicy, którzy zaakceptują warunki pracy jak w chińskich fabrykach, to może mogłaby to być jakaś szansa. Jednak socjaliści prawdopodobnie nigdy na to nie pozwolą, bo zamiast pozwolić takim ludziom pracować i czynić produkcję opłacalną w Polsce, będą chcieli w zamian płacić im zasiłki i minimum, utrzymując ich za cudze pieniądze - tak bardzo skrótowo i ogólnie mówiąc. A taka np. płaca minimalna jest jednym z czynników, który powoduje bezrobocie, bo praktycznie uniemożliwia pracę ludziom, którzy mają do zaoferowania pracę wartą mniej niż taka płaca minimalna. W takim wypadku wychodzi na to, że jeżeli ktoś mógłby i chciałby pracować za np. 500zł przy minimalnej płacy wynoszącej 800zł, to mu się na to nie pozwala - pozbawia się go w ten sposób pracy. A dla takiej osoby różnica między posiadaniem 500zł a nie posiadaniem ani złotówki, może być bardzo duża. Skrótowo i ogólnie jest to chyba także poruszane np. tutaj http://www.youtube.com/watch?v=r_JTerVMPq8 Miałem na myśli raczej ogólnie pojmowaną sytuację rynku pracy. Niewątpliwie może być sporo wyjątków. Nie zmienia to jednak sensu poprzedniego stwierdzenia, że jeżeli zajmujesz jakieś stanowisko, na które byli inni chętni, to w ten sposób "odebrałeś" im pracę, itd... Jest chyba tak, jak piszesz. +++ @ Olamagato Chciałem tylko jeszcze coś uściślić, bo mam wrażenie że sam się już pogubiłem. Zjawisko słoneczne o którym cały czas pisałem, odnosi się chyba (jeżeli czegoś nie pomieszałem) bezpośrednio do pola magnetycznego, nie oddziaływania elektromagnetycznego czy takiego samego impulsu (EMP). Dlatego chyba nie chodzi właśnie o wpływ takiego EMP i takiego oddziaływania jak np. w mikrofalówce (czyli też fal elektromagnetycznych). Zapewne przy tym słonecznym zjawisku emitowane są jednocześnie w jakimś stopniu różnego rodzaju elektromagnetyzmy jak gamma, UV i inne, ale chodzi chyba raczej o samo pole magnetyczne, które indukuje elektryczność (i stąd jest chyba nazwa indukcji elektromagnetycznej, a nie z elektromagnetyzmu tożsamego z falą elektromagnetyczną składającą się z pola elektrycznego i magnetycznego). Porównanie od pieca indukcyjnego wzięło się zapewne stąd, że podobnie jak w nim, przewodnik rozgrzewa się bezpośrednio pod wpływem strumienia magnetycznego, a nie elektromagnetyzmu jak EMP (choć w gruncie rzeczy pole magnetyczne indukujące prąd jest chyba zawsze częścią pola elektromagnetycznego). Dlatego wydaje mi się istotne żeby rozróżnić o czym konkretnie mówimy - w przypadku zjawisk w rodzaju wiatru słonecznego czy CME mamy do czynienia chyba jednocześnie z elektromagnetyzmem niszczącym elektronikę(?), jak i "surowym" magnetyzmem wzbudzającym indukcję podobnie do pieca indukcyjnego, bo ze słońca razem z materią wynoszone jest pole magnetyczne. EMP nie jest potrzebne żeby doprowadzić do rozgrzania przewodnika do czerwoności - wystarczy chyba samo "surowe" pole magnetyczne. Najgorsze, że nie mogę znaleźć źródła gdzie było o tym gadane, więc zapewne po drodze pomieszałem i pozmieniałem sens wielu informacji i stworzyłem tu masę bzdur, w które niepotrzebnie teraz brnę :D
  8. Validus

    Sztuki Walki

    Zapomniałem dodać poprzednio. Chyba najlepsza wypowiedź podsumowująca te wszystkie wasze "MMA": http://www.youtube.com/watch?v=O90r6LYH4jU A wypowiada się nie byle kto, tylko człowiek o wielkiej renomie i uznaniu w gronie karateków z całego świata i nie tylko. Zresztą chyba nawet Budo czy Jaracz mogą to potwierdzić. "Kogo te walki mogą podniecać? Tylko osoby niezorientowane w tej dziedzinie i osoby, które nie mają większego pojęcia o tym." Ja na waszym miejscu już nigdy nie wypowiadałbym się pozytywnie o MMA.
  9. Validus

    Sztuki Walki

    Ktoś potrafi tutaj ocenić, oszacować, podać przeciwwskazania do biegania zimą? Dystans to jakieś ~3 km, raz-dwa razy w tygodniu. Interesuje mnie czy np. nie należy biegać poniżej pewnych temperatur, czy dobre i zdrowe jest ubieranie się "im grubiej, tym lepiej", czy dobrze jest biegać w szaliku i czapce, czy może lepiej w kominiarce? Chorowity raczej nie jestem i zimno niekoniecznie mi szkodzi, pomimo że zimną porą roku najczęściej chadzam w samej koszuli i skórze (no chyba że jest poniżej 0*C, wtedy zakładam golf albo sweter). Biegam już parę lat dla zdrowotności i formy, a zazwyczaj zimą, kiedy spadał śnieg, robiłem sobie przerwy. Kiedyś chyba coś na ten temat szukałem i wiedziałem, ale wiedza się rozmyła. Ktoś ma tutaj pod ręką jakieś w miarę konkretne i rozsądne linki, albo rzetelne info na ten temat? Aha, zapomniałem że to temat o sztukach walki. Więc niech będzie, że to dla utrzymania kondycji do treningów.
  10. Nie wątpię, że są. Nie wiem na ile są to fantazje i nadinterpretacje, ale na pewno w którychś z dokumentów jakie widziałem, nawiązujących do przewidywanych wydarzeń w 2012, w celu uwiarygodnienia tych przewidywań padały informacje o tym, że w USA są od jakiegoś czasu specjalnie budowane schrony, gdzie gromadzi się najbardziej podstawową wiedzę i to chyba głównie w formie papierowej. Chyba coś jak "Krypta 0" i te sprawy. Aż mam ochotę zagrać sobie w Fallout: Tactics. Zapewne wiele organizacji posiada w jakiś sposób zdolność do przetrwania w wielu scenariuszach. Nie znam dokładnie szczegółów, ale podejrzewam, że typowe zabezpieczenia przeciwko EMP, to jednak trochę inna skala niż taka indukcyjna działalność ze słońca - bo jeżeli konstrukcja takiej rakiety opiera się nadal w jakimś stopniu (np. obudowa, czy napęd) na przewodnikach, to i tak chyba pomimo odporności na "ziemskie" EMP, wykluczałoby to ją z użycia? Spora część tych zabezpieczeń EMP miała na celu chyba głównie ochronę przed skutkami wybuchów nuklearnych, które takiej indukcji na skalę słoneczną raczej ze sobą nie niosą (a nawet jeżeli, to jedynie w bardzo krótkim czasie i chyba niekoniecznie o tak (względnie) gigantycznym natężeniu). Jeżeli bunkier zabezpieczony jest np. pancernymi metalowymi drzwiami, to jak się do niego dostać czy wydostać skoro będą rozpalone do czerwoności i może to trwać kilka dni, może tygodni, nawet miesięcy? Nawet jeżeli to rozwiążemy, to jak dostać się do tego bunkra jeżeli pojazdy kołowe, powietrzne i wodne będą w zdecydowanej większości niezdatne do użytku - chyba że np. całkowicie drewniane konne wozy, a i tu przecież są chyba metalowe resory, elementy uprzęży, podkowy... W grę pewnie wchodzi zdolność takiego pola magnetycznego do przenikania obiektów, a nie pamiętam jakie przenikalności i zabezpieczenia wchodzą w takim przypadku w grę. Ale podejrzewam, że zapasy konserw w zwykłych magazynach raczej nie mogą czuć się bezpiecznie :D To wszystko jest zawarte niejako w domyśle, bo czy będzie to 10 czy 100 czy 1000 lat, to jednak po jakimś czasie człowiek wróci do poziomu, z którego spadł (oczywiście przy założeniu w miarę stałego rozwoju). Chodzi mi bardziej o próby określenia jak bardzo mogą nas "cofnąć" takie wydarzenia i jakie szkody wyrządzić w funkcjonowaniu ładu społecznego. Zapewne. Jednak w momencie kiedy ktoś dowiaduje się, że nastąpi globalny paraliż wszelkiej infrastruktury i zaopatrzenia, i do tego nie może odzyskać swojego majątku z banku (co jest przecież jakąś psychiczną namiastką szansy przeżycia), to niekoniecznie musi to akurat sprzyjać u niego długofalowemu myśleniu. Dodatkowo każdy kto chce się zaopatrzyć w podstawowe produkty, staje się niejako jego konkurentem-wrogiem w walce o przetrwanie. Pomimo że nie musiałoby tak być i można by pewnie podejść do tego bardziej racjonalnie, to przecież w obliczu klęsk żywiołowych towary znikają ze sklepów błyskawicznie i nikogo chyba nie interesuje czy starczy dla każdego. Przynajmniej w początkowej, panicznej fazie. Chyba sporo postapokaliptycznych wizji porusza temat kanibalizmu. W przypadku odpowiedniej skali zniszczeń, przetrzebienia i rozproszenia, kiedy skończą się zapasy, przeciętne jednostki nie mają przecież pojęcia jak wytworzyć i zdobyć pożywienie. W takim układzie, w twórczości różnego rodzaju niejednokrotnie akcentuje się sytuację, kiedy każdy napotkany ocalały jest twoim potencjalnym wrogiem, który chce odebrać ci schronienie, odzież, zapasy, narzędzia... Ostatnio pokazywał to np. "The Book of Eli", czy "The Road", chyba też każdy "Fallout", i pomimo że to fikcja, to jak wiemy z historii, człowiek w skrajnych sytuacjach nie waha się zabijać dla pożywienia, a także zjadać ludzi. Najistotniejsza jest tu chyba skala zniszczeń i szybkość z jaką zacznie się przywracać ład, bo jest zapewne taki poziom destrukcji, poniżej którego generowane się takie skrajne zachowania. W pewnym sensie na pewno. Jednak mnie się zawsze wydawało, że wizja nadchodzącego armageddonu w postaci np. planetoidy, która ma rzekomo zniszczyć większość życia na Ziemi i spowodować trwającą setki czy tysiące lat zimę, to chyba nie do końca ta sama skala co wojna. W trakcie wojny, bądź co bądź walczysz z kimś kogo możesz pokonać (powiedzmy) i zażegnać niebezpieczeństwo. W przypadku takiego kataklizmu najgorsza jest chyba niemożność jego powstrzymania, uniknięcia i zwalczenia (przynajmniej do pewnego stopnia rozwoju). Można tylko próbować się schronić. Jest to chyba panika ostateczna. Nie wiem teraz na ile to ma związku, ale w przypadku "rozerwania" ziemskiego pola magnetycznego nawet na względnie krótki czas, życie na planecie zostaje dodatkowo wystawione na jakieś różnego rodzaju kosmiczne promieniowania i działanie przenikliwych cząstek, chyba głównie słonecznego pochodzenia, które, krótko mówiąc, nie są zbyt dobre dla zdrowia i życia :D Ogólnie mówiąc, wszystko o czym piszesz ma zapewne zastosowanie i odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale zdecyduj się teraz jak głęboko chcesz brnąć w offtopa, bo mi już wystarczy :D +++ @ zadymek Jest chyba tak, jak piszesz. Jednak o ile pamiętam, to rozgrzanie przewodników o którym ja piszę, ma chyba pochodzić ze zjawiska podobnego do działania pieca indukcyjnego, więc chyba z powstającego w przewodniku zmiennego prądu. Parzyłyby może przy jakichś mniejszych burzach czy rozbłyskach jak te 150 lat temu, bo przy odpowiednio większych i długotrwałych to już chyba raczej będą palić. Zresztą co to za różnica, że najpierw będą iskrzyć i podpalać na skutek przewodności, a następnie podpalać na skutek rozgrzania? :D Szkoda, że nie pamiętam gdzie było o tym gadane. +++ Z komentarza o "zimie która zaskoczyła drogowców" robią się dywagacje o fizyce i apokaliptycznych scenariuszach, więc coś żeby powrócić do polskiej rzeczywistości: Dość ciekawie o systemach emerytalnych http://www.rp.pl/artykul/573011_Grzech--pierworodny-systemu-emerytalnego.html
  11. Jakoś pewnie je to zabezpiecza, tylko mnie zawsze ciekawiło trochę co innego. O ile dobrze pamiętam, to chyba zgodnie z prawem indukcji elektromagnetycznej, w przewodniku poruszającym się w polu magnetycznym, zaczyna płynąć prąd. Jeżeli to ogromne pole magnetyczne pochodziłoby ze słońca, to siłą rzeczy w każdym przewodniku na Ziemi zacząłby chyba płynąć prąd. O ile pamiętam, to w jednym z dokumentów jaki widziałem na YouTube, pole magnetyczne ze słońca o odpowiednim natężeniu sprawi, że metalowe przedmioty na Ziemi będą się rozgrzewać do czerwoności i kopać wszystko prądem powodując wszechobecne pożary (co już w dużo mniejszej skali miało miejsce 150 lat temu). O ile pamiętam, w nośnikach optycznych jedna z warstw jest chyba metalowa (aluminiowa?), co w takim wypadku jak opisywanym w tym dokumencie, wydaje mi się niekoniecznie wróżyć spójność tak potraktowanych danych. Takie potraktowanie unicestwi chyba również wiele elektronicznych podzespołów i swobodnych urządzeń, w tym np. czytników optycznych. A jako, że fabryki czytników optycznych są chyba skomputeryzowane i zmechanizowane, wobec tego również rozgrzane do kilkuset stopni, chyba niekoniecznie będą się nadawać do wytworzenia nowych napędów optycznych. Podobnie jak w fabrykach podzespołów do tych napędów, oraz w przetwórniach surowców do tych fabryk, wytwórniach maszyn do tych fabryk, etc... Zdatne do użytku zostanie chyba tylko to, co zostanie ochronione przed wpływem pola magnetycznego. Powszechna (w sensie masowa) obsługa bankowa czy bankomaty nie są chyba zbytnio chronione przed takimi zdarzeniami, więc miliony osób mogłyby dosłownie stracić dostęp do pieniędzy. Już sobie wyobrażam ten chaos, kiedy dowiadując się o takiej sytuacji, zaczęłoby się masowe wybieranie pieniędzy z banków, bo jak chyba wiadomo - w systemie bankowym jest mniej pieniędzy rzeczywistych od deklarowanych. Wystarczy sobie wyobrazić, co by się zaczęło dziać, kiedy banki powiedziałyby ludziom, że "nie wypłacą im pieniędzy". Śmierć, zniszczenie i zagłada :D Jeżeli infrastruktura tych najprostszych linii telefonicznych opiera się w jakimś stopniu na metalowych przewodnikach, to myślę, że także mogłaby zbytnio nie nadawać się do użytku :D Ale to chyba tylko w przypadku, kiedy prasy w drukarniach (pewnie także sterowane elektronicznie) po rozgrzaniu do czerwoności nadal by funkcjonowały, a paliwo w bakach rozpalonych samochodów by się nie zapaliło :D Wiem, że tak nie napisałeś i domyślałem się, że miałeś na myśli raczej tylko odmarzające wybrzeża. Ale wykorzystałem okazję żeby przytoczyć parę informacji do skonfrontowania z nierzadko pojawiającym się mało precyzyjnym określaniem Grenlandii jako "zielonej wyspy" itp. Także dzisiaj jest tam chyba względnie ciepło, skoro są tam owcze farmy dające kilkadziesiąt tysięcy owiec rocznie i uprawia się tam zboża. http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/ae/Ilulissat.jpg http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/19/Vatnahverfi.jpg No dokładnie takie rzeczy. A śmieszne ludziki lubią uważać, że obecne "dzisiaj" będzie trwało już wiecznie. Choćby i wkręciły globalnie ocipienie całemu światu i ograniczyły emisję dwutlenku węgla do 0, to i tak małe kosmiczne wydarzenie może nam zrobić kilkusetletnią zimę albo lato. Ludziki = pyłek który w skali Wszechświata trwa mniej niż mgnienie oka i w każdej chwili może zostać zdmuchnięty przez nikogo niezauważony, a Wszechświat nawet nie drgnie. Tak właściwie to pierwsze względnie duże ochłodzenie porównywalne z tym z XVI~XVIII w. szacuje się na najbliższe ~50 lat, z długotrwałym ochłodzeniem szacowanym za najbliższe ~100 lat. Już to może chyba spowodować migracje na południe.
  12. Validus

    Dziewczyny czyli relacje damsko - męskie

    A co tu jest do wybaczania? Jak są głupoty, to trzeba prostować :D Dopóki jednoznacznie i wyczerpująco nie zdefiniujemy w dyskusji czym jest ten "zły" sex, tak długo wydaje mi się że będę mógł mówić też o przelotnym związku jeżeli będzie to w domyśle kilku/nastokrotne spotykanie się głównie w celu uprawiania niezobowiązującego sexu. Jest to brnięcie w ekwiwokację, ale póki co nie powoduje to jeszcze większych nieporozumień w dyskusji. Wszystko zależy z której strony patrzysz. Jeżeli patrzysz od strony wirusa i choroby, to w gestii przyrody jest żeby jak najwięcej zarażonych osób uprawiało ze sobą sex, a wręcz pożądanym byłoby gdyby te choroby dodatkowo wzmagały popęd sexualny. Jak sam też stwierdziłeś - w gestii przyrody jest również wykluczanie poza zbiorowość osobników chorych i niosących szkodę. Czy będąc świadomym tego, że przygodny partner jest nosicielem HIV, zdecydowałbyś się na sex z nim? Podejrzewam, że nie. I tu właśnie wchodzi w grę darwinizm o którym piszesz - osobnik chory zostaje wykluczony z procesu rozmnażania. Czy pary przed ślubem robią sobie badania na obecność HIV? Jeżeli nie, to zauważ, że według Twojego podejścia to również nie jest "w gestii przyrody". Wszystko zależy od punktu widzenia. W najbardziej ogólnym ujęciu, osobnik dąży do maxymalizacji szansy przekazania swojego materiału genetycznego, i myślę że z tym nie będziesz chciał dyskutować. A darwinizm wkracza m.in. w miejscu o którym piszesz - ludzie świadomi zagrożeń boją się przygodnego sexu, boją się sexu bez zabezpieczenia itp. bo boją się zagrożeń z tym związanych, tak jak antylopy boją się pić ze zbiorników, w których żyją krokodyle. A czy mimo to antylopy przestają całkowicie pić, a ludzie uprawiać niezobowiązujący sex? Raczej nie. Niekoniecznie tylko w łóżku, ale na pewno może to być jedno z takich miejsc. To, o czym piszesz dalej, niekoniecznie ma wiele wspólnego z przygodnym i niezobowiązującym sexem, który ja mam na myśli. Piszesz o jakiejś sytuacji która zapewne wynikła pod wpływem alkoholu, narkotyków itp. a ja mam na myśli prędzej sytuacje sexu z kimś z pracy, ze szkoły, czy z nowego grona znajomych, i całej wytworzonej wokół tego aury flirtu. Instynkt - wrodzona zdolność żywych organizmów do złożonych, celowych działań, swoistych dla danego gatunku i ważnych dla przetrwania http://sjp.pwn.pl/szukaj/instynkt Ja opieram się raczej na tej definicji. Może chociażby dlatego, że człowiek posiada o wiele bardziej rozwinięty system emocjonalny i ogólnie jest o wiele bardziej "zdolny" psychicznie, a tym samym jest zdolny do wielu zachowań o podłożu umysłowym i emocjonalnym, także nieracjonalnych, do których nie są zdolne zwierzęta. Czy jakiekolwiek zwierzę jest zdolne np. napuścić swoją przyjaciółkę na partnera w celu sprawdzenia czy będzie próbował zdrady, po to aby następnie dzięki temu wymusić na nim konkretne zachowanie, które z kolei pozwoli jej osiągnąć co innego? Nie wydaje mi się. Jednak wydaje mi się, że u podłoża tego typu zachowań leżą konkretne potrzeby, do których te działania są dążeniem. +++ @ Lillith Nie ma nic złego w wyrażaniu swojego zdania. Ale z drugiej strony, tak długo jak sprawa Cię w żaden sposób nie dotyczy, ani nikt na tym nie ponosi szkody (a wręcz przeciwnie) - tak długo nie powinno być to chyba Twoim zmartwieniem, bo wątpię żeby Tobie się podobało kiedy ktoś w niewybredny sposób komentowałby twoje sexualne zachowania i upodobania. A nie wątpię, że znalazłby się ktoś, komu coś by w nich nie pasowało i nie zgadzało się z jego wizją. Jedną z postaw jakich najbardziej nie lubię, jest postawa okienkowej baby, która zawsze najbardziej zainteresowana jest życiem wszystkich innych, tylko nie własnym :( Dlatego chyba właśnie realizm jest lepszy od idealizmu, bo umiejętnie użyty opiera się na ogólnie uznanej prawdzie w formie nauki. Jak najbardziej, i nikt chyba nie twierdzi że jest inaczej. Trzeba zawsze pamiętać o tym, że nawet gdyby jakimś cudem udało się wszystkich identycznie wychować, to w dalszym ciągu będzie istnieć zróżnicowanie czysto biologiczne. Życie niczemu nie jest winne. Ono po prostu jest, jakie jest i ludzie przekonują się o tym boleśnie każdego dnia. Choć można by zapewne długo na ten temat dyskutować. Ogólnie mówiąc - tak. Tylko w dalszym ciągu to, co u jednego wywołuje niesmak, drugiemu może bardzo smakować. No i kiedyś zdaje się niesmak wywoływało kiedy kobieta miała spódnicę krótszą niż powyżej kostki. I nikt chyba nie twierdzi, że jest inaczej. Jednak regułą jest raczej, że każdy dąży do tego, co dla niego samego jest najlepsze. I wydaje mi się że dopóki nie odbywa się to kosztem innych, dopóty nie powinno być w tym nic złego. Ale zauważ, że tak Ci się jedynie wydaje i nie wiesz tego z pewnością. Jeden potrafi, drugi niekoniecznie. Pierwszy wobec tego nie będzie miał powodów do narzekania, a drugi owszem. Oczywiście, że masz prawo. Tak samo jak ja mam prawo określić go tak, a nie inaczej. Z pewnego punktu widzenia, nazywanie kogoś "szmatą" czy "dziwką" może być właśnie uznane za taki atak. Pamiętaj tylko, że dopóki jest to jedynie Twoje osobiste spostrzeżenie, tak długo nie musi (chociaż może) mieć to wiele wspólnego z rzeczywistością. A to nie daje raczej dobrej podstawy do dyskusji. Jeżeli nie wiesz, a tak Ci się jedynie wydaje, to mi się nie wydaje żeby można było robić z tego dobrą bazę do dyskusji, bo chyba sama przyznasz, że dyskutowanie o zjawiskach, które "może" funkcjonują, niekoniecznie musi być wartościowe. Gdyby pojawiły się jakieś konkretne dane, to już co innego. Niestety wiele osób ma tendencję do zapominania o tym, że sex dwojga płodnych osób chyba zawsze obarczony jest prawdopodobieństwem ciąży. Obojętnie czy mowa o sexie przygodnym czy w stałym związku. A mimo to, milionom osób potrzeba sexu przesłania to ryzyko. Życie. Ale w dalszym ciągu ta osoba dostaje to czego chce, w ramach dostępnych jej środków i możliwości. Taka osoba może uznać, że taka forma zaspokojenia potrzeby, pomimo że pod pewnymi względami gorsza i uboższa, jednak w ostatecznym rozrachunku będzie dla niej korzystna. Dla każdego jest to ustalone indywidualnie. Poprzez "emocjonalną i uczuciową otoczkę" ja niekoniecznie rozumiem więź, bo wieź rozumiem bardziej jako coś co buduje się przez dłuższy czas. Ale mniejsza z tym. Mógłbym się kłócić, w sensie "długo i rozwlekle dyskutować". Nie chcę Cię do niczego przekonywać, bo jak pisałem wcześniej, szanuje Twoje poglądy. Chciałem tylko żebyś spróbowała spojrzeć na pewne rzeczy także z innej strony.
  13. Validus

    Dziewczyny czyli relacje damsko - męskie

    W żaden sposób nie twierdzę, że to jest złe, a wręcz przeciwnie. Różnica jest w tym, że ja staram się patrzyć na świat taki, jakim jest według jego naukowego opisu oraz obrazu jaki tworzy rzeczywistość. Chciałbym nazywać to realizmem i racjonalizmem. Natomiast patrzenie na świat taki, jakim powinien być, nazywam idealizmem. Uważam że dobrze jest kiedy opieramy się na realizmie i zmierzamy ku idealizmowi - i taką postawę staram się przyjmować. Natomiast kiedy opieramy się na idealizmie bez realizmu, to taką postawę uważam za oderwaną od rzeczywistości. Chociaż nie wiem jak jest w Twoim przypadku. To chyba wyraźnie wskazuje na Twoje idealistyczne podejście. Realistyczne chciałoby uwzględnić, że człowiek jest niestety kierowany potrzebami, czy tego chce, czy nie. A z racji tego, że natężenie i zróżnicowanie potrzeb jest cechą zmienną i odmienną dla każdego osobnika, nie można chyba jednoznacznie określić pojęć takich jak opisane tutaj przez Ciebie "słabość", "odwaga", czy "godność". Dlatego właśnie jeden m.in. będzie dążył do posiadania jednego partnera do końca życia, a drugi niekoniecznie. Najlepszym tego dowodem jest chyba różnorodność postaw i poglądów ludzkich, przy jednoczesnym subiektywnym przekonaniu że każde z nich są słuszne i najlepsze. Z pewnego punktu widzenia na pewno. Można to jednak pewnie analizować pod wieloma innymi kątami. I tak np. z czysto biologicznego ujęcia, osobnik który zdobywa jak najwięcej partnerów sexualnych, nie jest bynajmniej nieudolny, a wręcz osiąga największy sukces. W przypadku człowieka można się tu chyba kierować teorią użyteczności, o której już po części pisałem. "Lepszy rydz, niż nic", "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma" itp. Jeden z podstawowych opisów ludzkiego działania chyba w każdej dziedzinie, a zwłaszcza w dziedzinie potrzeb. Choć to chyba duże uproszczenie. Jeden będzie czekał całe życie na księżniczkę/księcia z bajki i w międzyczasie nie będzie się "szmacił". Drugi dążąc do tego samego celu nie będzie w tym "szmaceniu" widział nic złego, a nawet nie będzie tego tak określał. Oboje kierują się przede wszystkim własnym dobrem i oboje rozumieją je na swój sposób. Może wnosić tyle, że z pewnego punktu widzenia, jeżeli z partnerem którego kochasz, uprawiasz sex dla przyjemności, to tak naprawdę w tym momencie nie różnicie się od zwierząt które robią to samo. Chcę Ci pokazać, że Twoje porównywanie człowieka ze zwierzęciem jest bardzo wybiórcze, relatywistyczne i relatywne, bo znajdzie się punkt widzenia, który "wyższość" człowieka może sprowadzić do parteru. Nie wiem czy pies jest do czegoś takiego zdolny. Człowiek w mniej lub bardziej skrajnych warunkach kierowany potrzebą jest w stanie zrobić, zjeść i wypić gorsze rzeczy. Zesłani na Syberię zjadali swoich zmarłych współzesłańców. Mieszkańcy Haiti żywią się obecnie "ciastkami" z suszonego błota. "Odporność" na potrzeby jest uzależniona od osobniczego zróżnicowania. Dlatego m.in. jedni partnerzy są bardziej skłonni do zdrady od innych. I nic na to nie poradzisz, choćbyś od dziecka wychowywała wszystkich w bajkach o miłości, wierności i cnocie. Życie. Kiedyś trzeba to przyjąć do wiadomości. Jak było pisane wyżej: "odporność" na potrzeby jest uzależniona od osobniczego zróżnicowania. Instynkt to nie to samo co potrzeba. Instynkt wynika z podstawowej potrzeby. Tak długo jak potrzeba zostanie niezaspokojona, tak długo instynkt będzie kierował mniej lub bardziej świadomym tego człowiekiem. A co już pisałem wcześniej - niezaspokajanie potrzeb, zwłaszcza podstawowych, ma chyba zawsze negatywny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne - gwałty i zdrady nie biorą się bez przyczyny. To była raczej przenośnia. Za "zdrowaśkę" możesz wstawić dowolną metodę mającą na celu "powstrzymanie instynktu". Można by długo o tym rozmawiać jaki ma ona wpływ na nasze życie. Przykład tego jak np. pracownicy dostają od przełożonych awanse czy dobre posady za "czynności" niekoniecznie związane z pracą. Kiedy np. władca podejmuje polityczne decyzje za namową kochanka. Kiedy np. ktoś przepisuje się do innej klasy bo tam chodzi osoba która jest dla niej atrakcyjna. Kiedy np. ktoś chodzi częściej do jednego sklepu niż do innego, bo pracuje tam kasjer który się podoba i ładnie uśmiecha... U podstaw wielu decyzji na najwyższych, średnich i niskich szczeblach mogą istnieć różnego rodzaju podteksty sexualne i to nawet nie bezpośrednio uświadomione sobie przez decydującego. Myślę, że to oczywiste. Kontrolujemy się przecież cały czas. Kiedy ostatnio widziałaś kogoś uprawiającego sex na środku ulicy? Jeżeli w lokalu poznasz atrakcyjnego partnera i oboje poprzez sygnały werbalne i niewerbalne czujecie że macie ochotę na to samo, a następnie przeniesiecie się do mieszkania żeby wspólnie spędzić resztę wieczoru i nacieszyć się własnym oddziaływaniem, to czemu miałaby wówczas taka kontrola służyć? Nie ma nic złego w tym że szuka się partnera. Jest to coś absolutnie normalnego i naturalnego. Jednak zdajesz się nie brać pod uwagę tego, że osobiste natężenie czy definicja tego "poszukiwania" nie jest nigdy stała i występuje w tylu wersjach i odmianach, ilu jest ludzi. Dodatkowo nieustannie zmienia się to dynamicznie w czasie. Jeżeli umawianie się na seks jest żałosne, to czym jest alternatywa w postaci "wibratora"? Tak długo jak obie strony nie widzą w tym nic złego, tak długo jest to jak najbardziej fair. Zdrowsze od "wibratora" jest również, bo w jakimś stopniu spełniana jest jednocześnie potrzeba bliskości z drugim człowiekiem i więzi emocjonalnej, czego "wibrator" Ci nie da. Nic z tych rzeczy. Jak pisałem na początku - staram się jedynie patrzeć na świat realistycznie, bo generalnie uważam, że lepiej się miło zaskoczyć niż srodze zawieść. Swoją drogą to rzeczywistość taka właśnie jest i chyba w mniejszym bądź większym stopniu zawsze taka była. Z tym, że kiedyś nazywało się to chyba "schadzką" lub jeszcze inaczej. A co się tyczy dalszej części, to jest to zwyczajny szowinistyczny bełkot. Osobiście uważam się za dżentelmena i wobec tego NIGDY i NIKIM nie rozmawiam o tym, co, gdzie, kiedy, z kim, i jak robiłem. Inne podejście uważam za niegodne mężczyzny. Swoją drogą, to nie podoba mi się Twój szowinizm i relatywizm, pozwalający Ci nazywać innych "szmatami", "dziwkami" itp. Jeżeli tak robimy, to jest to oznaka rozumu. Żądza jest właśnie przejawem instynktu, który z kolei jest wynikiem podstawowej potrzeby. Teoria potrzeb np. wg Maslowa twierdzi, że potrzeby m.in. sexualne leżą u podstaw wszystkich innych. Jak można przeczytać w ogólnodostępnej wiedzy, gdy te podstawowe potrzeby nie są zaspokojone, dominują nad wszystkimi innymi i wypierają je na dalszy plan decydując o przebiegu zachowania człowieka. Po raz kolejny kłania się podejście realistyczne, a nie idealistyczne. Twoje dotychczasowe wypowiedzi zadają się sprawiać jednak raczej przeciwne wrażenie. Ja nie mam powodów żeby widzieć jakieś przeciwwskazania. Byłbym wdzięczny gdybyś przytoczyła jakiekolwiek obiektywne dowody na to, że jest tak jak uważasz. Czy dobrze w tym momencie rozumiem, że według Ciebie osoba, która przed stałym związkiem miała przygodnych partnerów, będzie bardziej skłonna do zdrady niż osoba, która sex uprawiała jedynie ze stałymi partnerami? Hehe, naiwność... i kompletne oderwanie od rzeczywistości na dodatek. Lepiej żebyś miała na udowodnienie tego jakieś twarde obiektywne dowody. I najlepiej gdyby nie były to "sondaże" z czasopism dla kobiet. Człowiek tylko na ogół potrafi nad sobą panować, bo jak była mowa wcześniej, jest istotą kierowaną potrzebami i wynikających z nich popędami - czego najlepszym dowodem mogą być zdrady, bójki, gwałty, kradzieże, czy morderstwa. W przypadkach które omawialiśmy była mowa, jak mniemam, o sytuacji, kiedy obie strony chcą tego samego, a nie muszą. Różnica jest zasadnicza. Może świadczyć równie dobrze o niedopasowaniu charakterów, temperamentów, osobowości, celów, wartości, inteligencji emocjonalnej, ogólnie rozumianych potrzeb... a także o niedopasowaniu sexualnym i setkach, czy tysiącach innych rzeczy. Natomiast z innego punktu widzenia, o osobniku który w celu zaspokojenia potrzeby sexualnej potrafi znaleźć sobie partnera sexualnego, można powiedzieć m.in. właśnie to, że jest zaradny. Ja w przeciwieństwie do Ciebie nie roszczę sobie prawa do moralnego (czy innego) przyzwalania komuś na stosowanie określonych sposobów zaspokajania osobistych potrzeb. Najogólniej mówiąc, każdy dąży do własnego dobra, w sposób, który uważa za najlepszy, przy najlepszym jego zdaniem wykorzystaniu dostępnych mu środków. Także w tym przypadku pojęcia typu "często" są względne, bo kiedy można mówić o "często" skoro dla każdego natężenie potrzeb jest indywidualne? Ja staram się patrzeć na każdego człowieka jak na unikat i wobec tego nie przykładam do niego swojej miary. A dlaczego uważasz, że osoby o których piszesz, nie dostają właśnie tego, czego chcą? To co dla Ciebie może być "zamiennikiem", może być celem kogoś innego wynikającym z jego osobistych uwarunkowań i potrzeb. Nie. Póki nie zacząłem się starać patrzeć na świat realistycznie i racjonalnie. Nie twierdzę że chcę żyć w "brudnym" świecie (kolejne względne określenie) i nie twierdzę, że zawsze w pełni akceptuję go takim, jaki jest. Jednak przede wszystkim szanuję cudzą wolność i cudzą wizję dążenia do szczęścia. Ja nie muszę zadowalać się przygodnymi partnerami, ale to nie znaczy, że komuś innemu nie daje to spełnienia. I nic mi do tego. Niektórych obrzydzeniem napawa myśl o brokułach czy szpinaku, a Ty możesz je uwielbiać, isn''t it? Wizja, którą tutaj przedstawiasz, niekoniecznie ma wiele wspólnego z tą, którą ja mam przede wszystkim na myśli, i ogólnie mówiąc ta Twoja niekoniecznie wydaje mi się mieć wiele wspólnego z rzeczywistością (choć zapewne są i takie sytuacje). Ty przygodny sex zdajesz się sprowadzać wyłącznie do samego stosunku, pozbawionego wszelkiej emocjonalnej i uczuciowej otoczki. Jeżeli tak właśnie wygląda Twoja wizja przygodnego sexu, to teraz właściwie nie dziwię się Twojej opinii. Szczerze mówiąc to mógłbym się bardzo kłócić, czy rzeczywistość jest właśnie taka jak ją powyżej opisałaś, bo to co opisałaś można chyba raczej zastosować do domu publicznego, a nie do przelotnego związku.
  14. Z tego, co mi wiadomo niekoniecznie musi mieć to wiele wspólnego z prawdą: "Skojarzenie jest jednoznaczne: Grenlandia, dziś skuta lodem, była w średniowieczu jak Irlandia. Ta opowieść o Grenlandii ma służyć udowodnieniu, że kiedyś już bywało cieplej i ludzie sobie z tym radzili. Zajrzyjmy do naukowych publikacji, bo historia lądolodu na Grenlandii została całkiem nieźle odtworzona. Lądolód na tej wyspie zaczął się tworzyć jakieś 3 mln lat temu, a uformował się do postaci zbliżonej do tej dzisiejszej około 100 tysięcy lat temu, czyli nieco wcześniej niż w średniowieczu. Legenda o zielonej Grenlandii to odprysk opowieści o tym, że w średniowieczu było cieplej niż teraz. Obecna wiedza każe nam to włożyć między bajki. Średnia temperatura na półkuli północnej w czasie tak zwanego optimum średniowiecznego była niższa o kilka dziesiątych stopnia niż dziś. Natomiast nazwa zielony ląd wzięła się z tego, że Eryk Rudy ścigany pod koniec X w. na Islandii i w Norwegii prysnął właśnie na Grenlandię. By zachęcić osadników do pójścia w swoje ślady, rozgłosił, że to zielona wyspa. Z rzeczywistością miało to mało wspólnego, bo stworzona przez niego społeczność utrzymywała się z handlu skórami fok i białych niedźwiedzi oraz kłami morsów. Wikingowie może mieli kilka owiec, ale teraz też się je tam wypasa. Kawałek tundry między wybrzeżem a lądolodem to chyba za mało, by Grenlandia zasłużyła na miano zielonej wyspy. Poświęcam tyle uwagi temu akurat fragmentowi, bo uważam, że jest coś niepokojącego w tym, że dziennikarz opiera się na wczesnośredniowiecznej plotce w artykule, który ma nas namówić do podejmowania poważnych decyzji w XXI wieku. Mało tego, Gadomski mógłby ją łatwo zweryfikować, gdyby sprawdził, co pisali o tym jego koledzy z działu naukowego..." http://wyborcza.pl/1,75515,7315508,Zaufajmy_nauce.html "Eryk Rudy, ścigany w Norwegii i Islandii za zabójstwo wyruszył na północny zachód nie wiedząc gdzie ostatecznie trafi. W ten sposób w latach 80. dziesiątego wieku dotarł na południowo-wschodnie wybrzeże Grenlandii, największej wyspy świata. Wcześniej o tej lodowej krainie nie wiedziano nic. Po trzyletnim odkrywaniu lądu Eryk Rudy wrócił na Islandię. Nie znalazł tam jednak dla siebie miejsca, a miał przywódcze zapędy. Chciał stać się władcą nowoodkrytej krainy, ale musiał najpierw znaleźć poddanych. W ten sposób postanowił ściągnąć na wyspę osadników, ale zachęcić ich do długiej i niebezpiecznej podróży przez wody Atlantyku było niezwykle trudno. Dlatego też wymyślił, że jeśli ogłosi, że Grenlandia jest zieloną krainą pozbawioną lodu, to napłynie tylu osadników, że będzie mógł zakładać pierwsze osady. Tak też się stało, ale podróżnicy z europejskiego kontynentu przybywający na Grenlandię poważnie się zawodzili..." http://ziemianarozdrozu.pl/artykul/979/czy-w-czasach-wikingow-grenlandia-rzeczywiscie-byla-zielona "Choć lądolód na Grenlandii zaczął rosnąć znacznie później niż na Antarktydzie, to liczy sobie znacznie więcej niż 110 tys. lat. Pojawił się w późnym pliocenie, około 3 milionów lat temu, a za główną przyczynę jej powstania uważa się spadek stężenia atmosferycznego CO2 poniżej 400 ppm. Od tego czasu, przez cały czwartorzęd, lądolód pokrywał dużą część powierzchni wyspy i najprawdopodobniej ani razu nie zniknął z niej całkowicie. Z pewnością nie roztopił się podczas ostatniego interglacjału (zwanego eemskim albo MIS-5e), który zakończył się 115 tys. lat temu, choć czapa lodowa przykrywająca Grenlandię zmniejszyła w wyniku ocieplenia swoje rozmiary. Jak bardzo zmniejszyła - to pytanie ma bardzo istotne implikacje praktyczne, bowiem warunki klimatyczne panujące podczas interglacjału eemskiego w Grenlandii przypominały to, co może czekać nas już pod koniec XXI wieku..." http://ziemianarozdrozu.pl/artykul/456/kiedy-grenlandia-byla-zielona itd. itp... Jakkolwiek by nie było, to tak właściwie nie wydaje mi się istotne to że raz bywało cieplej a raz zimniej. Istotą jest raczej to, że takie wahania są w odpowiedniej skali czymś zupełnie normalnym i żadnego "zaskoczenia" w tym nie ma. Dlatego takie śmieci o "rekordowo niskich temperaturach", czy "zimach stulecia" są dla mnie zwyczajnie zabawne, bo to trochę tak jakby podniecać się tym że wschodzi czy zachodzi słońce.
  15. Validus

    Dziewczyny czyli relacje damsko - męskie

    Tak wpadłem akurat na Twoją dyskusję z Transylvanian_Hunger (jakkolwiek to się odmienia) i tak sobie czytam i czytam... i czytając Twoje wypowiedzi mimowolnie nachodzi mnie wrażenie, że chciałabyś żyć w jakimś bajkowym świecie, gdzie króluje miłość, wspaniałe głębokie uczucia między kobietą i mężczyzną itd... A ja zawsze myślałem, że kiedy dwie osoby (świadome i trzeźwo myślące) w pełni dobrowolnie i z jednakową ochotą godzą się na wspólny sex, to z biologicznego punktu widzenia jest to właśnie niczym innym jak doborem partnera w celu zaspokojenia podstawowej potrzeby. Bo przecież gdyby jednej ze stron partner z jakichś względów nie odpowiadał, to sexu by nie było. Na pewno masz rację co do tego, że człowiek stoi troszkę wyżej od zwierzątek. Można to ocenić chociażby po tym, że chyba żadne zwierzątko nie stosuje wymyślnych tortur wobec przedstawicieli własnego gatunku dla samej tylko przyjemności zadawania im cierpienia. Za to są takie, które podobnie jak człowiek uprawiają sex nie tylko w wyniku bezpośredniej potrzeby rozmnażania, ale dla samej fizycznej przyjemności. Tu zastosowanie ma podejrzewam to samo, co było pisane wyżej: skoro obie strony świadomie i dobrowolnie się na to godzą, to najwidoczniej mają w tym obopólną korzyść i obie dokonują doboru partnera. Oczywiście wtedy gdy w grę wchodzi jedynie potrzeba sexu, a nie np. wzbudzenie zazdrości, potrzeba odegrania się na kimś, czy coś podobnego. Jeżeli partner dawałby jakieś oznaki że chodzi o coś więcej niż tylko o sex, a tak naprawdę chodziłoby tylko o sex, to wtedy można chyba mówić o "wykorzystaniu". Ale jeżeli obie strony wiedzą o co naprawdę chodzi i obu to pasuje, to w czym miałby być problem? A to dobre. A czym różni się więc taki pies od osoby, która chce tylko zaspokoić głód albo pragnienie? Niczym. Sex jest jedną z najbardziej podstawowych potrzeb, przez niektórych wręcz uznawaną za najważniejszą. Jeżeli ona chce i on chce, to czy jest jakikolwiek logiczny powód dla którego mieliby tego nie zrobić? Ano jest. Nie powinni tego robić żeby się nie "zeszmacić" i zamiast tego powinni się zaspokoić ręcznie. Wtedy jest "wyższość nad zwierzęcością". A jeszcze lepiej gdyby dusili w sobie tę potrzebę aż do stanu kiedy wszystko wokół zacznie im się "kojarzyć". A kiedy tylko takie złe "skojarzenie" się pojawi, powinni jak najszybciej odmówić zdrowaśkę żeby odgonić złe myśli. Wtedy mamy prawdziwe zwycięstwo nad naturą. Człowiek chyba lubi się postrzegać jako istota będąca "ponad" naturą i lubi się oszukiwać w rozmaity sposób. Jednak, jak to mówią: "z naturą nie wygrasz", czego pięknym dowodem są chociażby wszelkiego rodzaju zdrady, fałsze i dwulicowości na tle walki o partnera lub niezaspokojenia sexualnego. Z głodem nie wygrasz, z pragnieniem także, dlaczego masz walczyć akurat z sexem? Dalej pisałaś: "Samotność to straszna rzecz, skoro popycha niektórych ludzi do takich zachowań.". Jeżeli wolałabyś uważać, że lepszym rozwiązaniem jest zaspokojenie potrzeby wibratorem zamiast zostania "szmatą" poprzez zaspokojenie potrzeby z dobranym pociągającym i atrakcyjnym partnerem, to jak dla mnie nie jest to oznaką zdrowego myślenia, a już na pewno nie z czysto biologicznego punktu widzenia. O ile wiem, potrzeby mają zazwyczaj natężenie indywidualne. Jednemu wystarczy raz w miesiącu, a drugi potrzebowałby co drugi dzień. Czy to czyni któregoś lepszym bądź gorszym? Ideałem byłoby oczywiście spełnianie potrzeby zawsze kiedy tylko się ona pojawi, ale że nie żyjemy w idealnym świecie, wobec tego ciągle dążymy do zaspokajania potrzeb. I jak to z potrzebami bywa: Chcielibyśmy najeść się łososiem. Ale w tej chwili nas nie stać. Wobec tego potrzebę zaspokoimy kupując chleb. Czyli wybierając to co w danej chwili jest w zasięgu. Jeżeli w zasięgu nie ma partnera, to potrzebę zaspokaja się "tańszym kosztem". Życie. Oczywiście ideałem do którego gdzieś tam w głębi dążymy jest partner sexualny którego jednocześnie kochamy, szanujemy itd. itp... Ale jak chyba wiadomo, prawdziwe życie to nie tylko chmurki, motylki i tęcze, a podstawowe potrzeby mają to do siebie, że niezaspokojone negatywnie odbijają się na zdrowiu zarówno fizycznym jak i psychicznym. Jednorazowy partner pojawia się przecież właśnie poprzez wzbudzenie w nas pociągu i "zaiskrzenie", bo na pewno nie jest to obojętne i beznamiętne: "- Chcesz uprawiać ze mną sex? - Tak." wzięte z niczego. Dokładnie tym przecież jest i temu ma służyć. Jeżeli jednak uważasz, że "wskoczenie z byle kim do łóżka" jest zawsze zubożoną formą kontaktu z drugim człowiekiem, to według mnie grubo się mylisz. Mało jest w życiu sytuacji, kiedy można poznać i połączyć się z kimś emocjonalnie tak jak w łóżku. Zwłaszcza kiedy wzbudzone zostało to magnetycznym przyciąganiem, dla którego nie jest istotne kim jesteście, czym się zajmujecie, jaką macie historię... po prostu czyste i ukierunkowane pożądanie bez żadnych gierek, półsłówek i hipokryzji. Tak długo jak obu stronom to pasuje, tak długo nikomu krzywda się nie dzieje. Nigdy nie będzie to tym samym co pełnoprawna "miłość", ale "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Czy jest jakiekolwiek przeciwwskazanie żeby na drodze do tego "co się lubi" (czyli miłości), nie korzystać z tego "co się ma" (czyli okazjonalnego sexu)? Zgodziłbym się chyba ze wszystkim co napisał Transylvanian_Hunger. Wydaje mi się że gość wie o czym mówi i twardo stąpa po ziemi. Twoje wypowiedzi oceniam natomiast bardziej jako wizualizacje ideałów, które z realnym życiem niestety niekoniecznie mają wiele wspólnego. Oczywiście Twoje poglądy szanuję. Też kiedyś miałem podobne :(
  16. Dobre jest to, że wiemy to co wiemy. Natomiast złe jest to, że nie wiemy tego czego nie wiemy. Bariera technologiczna istnieje chyba we wszelkim poznaniu (i Łodzi). Zapewne moglibyśmy wiedzieć i przewidzieć o wiele więcej gdybyśmy posiadali np. komputery kwantowe, nie mówiąc o bardziej zaawansowanych. Ale zanim zbliżymy się do przekroczenia kolejnej bariery technologicznej, takie np. słońce może nas w każdej chwili bardzo łatwo i szybko "cofnąć". I to jest chyba istota rzeczy, a nie stopień wiedzy - bo co komu po wiedzy o tym, że np. słońce za rok rozbłyśnie w sposób niszczący całą cywilizację, albo że bieguny planety się odwrócą, skoro nie można na to w żaden sposób wpłynąć, ani w żaden sposób temu zaradzić? Stopień cywilizacyjny pozwalający kontrolować bezpośrednio słonce, według prognoz (o ile w ogóle można takie prognozy uznawać za sensowne) osiągniemy za jakieś 800-1000 lat, i to chyba przy założeniu nieustannego rozwoju. Moja prywatna, niczym nie podparta prognoza przewiduje, że jeszcze za naszego życia nastąpi kataklizm który mocno cofnie nas w rozwoju. Obojętnie czy będzie to konflikt nuklearno-biologiczny, czy epidemie szczepów odpornych mikroorganizmów (które swoją drogą występują już chyba w wielu europejskich szpitalach), czy też zagłada kosmiczno-planetarnego pochodzenia. Jak to Einstein powiedział: "Nie wiem jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie." Także to co z dzisiejszego punktu widzenia uznalibyśmy za "zaskakującą" kosmiczno-planetarną katastrofę, w historii planety miało już miejsce dziesiątki czy setki razy. W znanej nam najbliżej kilkutysięcznej historii coś takiego chyba nie miało w zasadzie miejsca, więc można chyba powiedzieć, że prawdopodobieństwo kolejnego wystąpienia narasta z każdym dniem. Tak się właśnie zastanawiam jakiego typu zabezpieczenia ma globalny system finansowy dla wirtualnych pieniędzy istniejących tylko "w bazach danych", na wypadek takiego np. słonecznego "zaskoczenia". Komputery i co za tym idzie karty kredytowe, stałyby się bezużyteczne. Ciekawi mnie czy w akcie globalnej paniki świat straciłby wówczas zaufanie do papierowej waluty i przerzucił się na kruszce i barter?
  17. Kilka dni temu to samo mówiłem znajomemu. Jak w ogóle w kraju w którym zimy można się spodziewać między listopadem a marcem, gdzie opad śniegu niejednokrotnie osiąga kilkadziesiąt i więcej centymetrów, można mówić o jakimkolwiek "zaskoczeniu" zimą, śniegiem czy mrozem? :D Ludziki zawsze są śmieszne z tą swoją wiarą w przewidywalność klimatu i warunki planetarne przyjazne człowiekowi. Ludziki mają w miarę rzetelne badania i obserwacje zjawisk pogodowo-klimatyczno-planetarno-kosmicznych z ostatnich może 100-300 lat, a samych cykli aktywności słońca chyba mniej więcej od XVII w., w sytuacji kiedy większe długofalowe zmiany aktywności słońca mogą mieć kilku/nasto/dziesięciotysięczne cykle w jakich się powtarzają. Ziemia jest przede wszystkim zasilana energią ze słońca. O ile dobrze pamiętam, to w ciągu jednej sekundy w słońcu jest generowana energia kilkadziesiąt miliardów razy większa niż ludzkość wytworzyła od początku swojego istnienia. [To chyba jednocześnie dobrze obrazuje ile teoretycznej energii potrzeba do manipulacji czasoprzestrzenią, skoro taką teoretyczną ilość szacuje się na wytworzoną w ciągu życia gwiazd/y trwającego ~10 miliardów lat] Wystarczy, że słońce minimalnie obniży swoją aktywność (co w skali kilkudziesięciu czy setek tysięcy lat nie jest w ogóle zauważalne), a może to przełożyć się na ogromne zmiany w polu magnetycznym Ziemi, jej atmosferze i cyrkulacji powietrza. Trzeba pamiętać, że np. między XVI a XIX w. Bałtyk bywał zamrożony aż do Szwecji i podróżowano po nim saniami. Mówienie o "zaskakującej zimie", "wielkich mrozach", "ochłodzeniu klimatu", to podniecanie się czymś, co w skali planetarno-słonecznej z perspektywy tysięcy lat jest niezauważalnym drgnięciem. I co najśmieszniejsze - człowiek w swojej megalomanii myśli że ma na to jakikolwiek większy wpływ. Tymczasem już chyba jedno "dmuchnięcie" słońca (które w kosmicznej skali jest niezauważalne) mogłoby rozszarpać nie tylko pole magnetyczne Ziemi, ale jednocześnie unicestwić elektronikę, komunikację, infrastrukturę... 150 lat temu nastąpiło takie "dmuchnięcie". Krzywdy wielkiej nie było, bo w zasadzie istniały wtedy chyba tylko telegrafy (które zgodnie ze zjawiskiem indukcji elektromagnetycznej raziły ludzi prądem). Gdyby to samo "dmuchnięcie" nastąpiło dzisiaj, to w samym tylko USA odbudowa infrastruktury trwałaby ~10 lat, a szkody wyniosłyby tam ~2 000 000 000 000$ w samej tylko infrastrukturze. A nawet gdyby to nastąpiło to nikt nie usłyszałby o tym w radio, w TV, w Internecie, ani przez telefon, bo wszystkie przestałyby istnieć. Usmażyłyby się i to dosłownie :D Np. http://wiadomosci.onet.pl/nauka/kosmos/te-plamy-nas-wykoncza,1,3337777,wiadomosc.html +++ http://www.youtube.com/watch?v=tYFoDEIh1T0 Stanisław Michalkiewicz o suwerenności w UE i o tym jak w praktyce wygląda stosowanie się do Traktatu Lizbońskiego. Mistrzowska ironia w końcówce :D
  18. Krzysztof Kolumb był Polakiem? http://niewiarygodne.pl/kat,1017181,title,Krzysztof-Kolumb-byl-Polakiem-Sensacyjne-wyniki-badan,wid,12897494,wiadomosc.html?ticaid=6b55c http://www.rp.pl/artykul/571526_Kolumb-byl----Polakiem.html +++ http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/308505,wigilia-bedzie-kosztowac-fortune.html "...O 20 proc. więcej niż rok temu trzeba będzie zapłacić w grudniu za owoce; jabłka już są droższe o 1/3; więcej kosztują też owoce cytrusowe, z powodu nieurodzaju, oraz warzywa, które są o 15-20 proc. droższe w porównaniu do ub.r. - powiedziała ekspertka... ...Nie zdrożeje mięso wieprzowe, natomiast o 8-10 proc. więcej będzie kosztował drób, ze względu na duży eksport. Chleb już podrożał w tym roku o 7 proc., ale jest możliwe, że jeszcze zdrożeje o 1-2 proc. W końcu roku za pieczywo możemy więc płacić o 7-8 proc. więcej niż w rok wcześniej... ...Do końca września w stosunku do grudnia ub.r. żywność podrożała średnio o 2,8 procent - powiedziała Świetlik. Jej zdaniem, podwyższenie stawki VAT od stycznia przyszłego roku w pierwszym okresie wywoła wzrost cen..." +++ http://www.youtube.com/watch?v=Ufk92V-sc30 BRAWO MISTER NAJDŻEJL FARYDŻ! Bądźmy wszyscy dobrej myśli, jest szansa że Eurokołchoz się rozpadnie! Pamiętajmy, że kiedy będzie się pogrążał, to z każdej strony będziemy bombardowani propagandą, że wolny rynek nie zdał egzaminu i musimy pompować więcej subwencji i wprowadzać więcej regulacji żeby ratować gospodarkę :D TENK JU MISTER NAJDŻEL FARYDŻ! Pierwsze wspaniałe efekty: http://gospodarka.dziennik.pl/forsal/artykuly/311475,zloty-na-dnie-frank-rekordowo-drogi.html http://blog.rp.pl/blog/2010/11/29/cezary-adamczyk-ratuja-irlandie-czy-siebie/ Jak to napisano: "Irlandczycy zdemotywowali Tuska. Zrobili u siebie drugą Polskę, zanim my zrobiliśmy u nas drugą Irlandię." +++ http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/310816,nasz-dziennik-komorowski-pcha-sie-na-ambone.html Komorowski - prawdziwy ojciec narodu. Nawet własne kazania na msze przygotuje, bo przecież z ambony nie mogą padać niewłaściwe treści. +++ Balcerowicz protestuje :( "Przypomina, że kraje, które przestały wpłacać składki do OFE, a pieniądze zostały w państwowym systemie emerytalnym, wpadły w gigantyczne kłopoty." http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/311301,balcerowicz-atakuje-tuska.html +++ Co obiecywali, a co zrealizowali: http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/298509,tysiac-dni-tuska-co-obiecal-co-zrealizowal.html +++ Ocena rządu. Na minusie. "Profesor Krzysztof Rybiński, rektor Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Informatycznej, były wiceprezes NBP, podsumowuje, że jak na razie zieloną wyspę zawdzięczamy przede wszystkim przedsiębiorcom i byłaby ona bardziej zielona, gdyby rząd nie przeszkadzał." http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/311435,.html,2 +++ Orliki się sypią. "Na 1500 zbudowanych boisk aż jedna trzecia, jak szacują eksperci, zawiera usterki i wady konstrukcyjne." http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/311450,sztandarowy-projekt-rzadu-sie-sypie-budowali-za-tanio.html http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/158198,tomaszewski-orliki-moga-byc-szkodliwe.html +++ Znalezione w sieci: 7 CUDÓW GIERKA W POLSCE: 1. nie było bezrobocia 2. mimo że nie było bezrobocia, nikt nic nie robił. 3. mimo że nikt nic nie robił, plan wykonywano w 150 procentach. 4. mimo że plan wykonywano w 150 procentach, nigdzie niczego nie było. 5. mimo że nigdzie niczego nie było, każdy wszystko miał. 6. mimo że każdy wszystko miał, wszyscy wszystko kradli. 7. mimo że wszyscy wszystko kradli, to co kradli, zawsze było. 7 CUDÓW TUSKA W POLSCE: 1. jest bezrobocie. 2. mimo że jest bezrobocie, wszyscy pracują. 3. mimo że wszyscy pracują, plan nie jest wykonywany nawet w 50 procentach. 4. mimo że plan nie jest wykonywany nawet w 50 procentach, wszędzie wszystko jest. 5. mimo że wszędzie wszystko jest, nie wszyscy wszystko mają. 6. mimo że nie wszyscy wszystko mają, kradną głównie ci, co mają wszystko. 7. mimo że kradną głównie ci co mają wszystko, nie udaje się nikogo złapać i niczego odzyskać. :(
  19. Nie wiem jaki masz zakres do porównania w przypadku tego aktora, ale ja np. po "The Lord of the Rings" miałem o nim dość podobne zdanie. Do momentu kiedy zobaczyłem go w "Eastern Promises" z 2007 (chyba nawet kiedyś tu o tym filmie pisałem). Krótko mówiąc, jak dla mnie, w tym filmie pokazał że posiada umiejętności pierwszoligowego aktora. Fenomenalnie odegrał postać i tak właściwie to dopiero po kilkudziesięciu minutach seansu zorientowałem się że to on gra w tym filmie :D I w sumie wcale się nie zdziwiłem, że za tę rolę dostał nominacje chyba we wszystkich liczących się nagrodach filmowych. Oscara przegrał wtedy z Danielem Day-Lewisem za rolę w "There will be blood", ale trzeba przyznać, że obie role były siebie warte. Później zobaczyłem go w "The Road" i w mojej ocenie potwierdził swoje umiejętności. Nie była to na pewno rola na miarę "Eastern Promises", ale o ile pamiętam, wydała mi się bardzo przyzwoita i przekonująca. Widziałem go też niedawno w biograficznym(?) hiszpańskim "Alatriste" http://www.filmweb.pl/film/Kapitan+Alatriste-2006-119658 umiejscowionym mniej więcej w Złotym Wieku Hiszpanii. W sumie rola nie dawała chyba zbyt dużego pola do popisu, ale źle chyba też nie było. O samym filmie może napiszę innym razem. Miałem bardzo podobne odczucia. Nie wiem jak to jest uzasadniane w książce, ale wydaje mi się, że mogło to być uzasadnione sposobem w jaki został wychowany. O ile pamiętam, to całe życie spędził w domu, nie mając kontaktu z żadnymi innymi ludźmi poza rodzicami, którzy chcieli wpoić w niego "dobre" wartości. Ja z kolei pamiętam go jako całkiem poruszający film. Pod pewnym względem wręcz straszny. I mam wrażenie że nieźle pokazał ludzką naturę która wychodzi na wierzch w takich warunkach. Nudnym na pewno bym go nie nazwał, raczej stonowanym. O ile pamiętam, zaabsorbował mnie dość mocno, choć było chyba kilka słabszych momentów. Kiedyś też tak miałem. Jednak z biegiem lat nie raz stwierdzałem, że wiele filmów które kiedyś uznawałem za "nudne szmiry", po wielu latach nagle urosły w moich oczach do prawdziwego dzieła sztuki. Nie wiem czy każdy tak ma, ale niejednokrotnie przekonałem się, że do wielu filmów czy książek trzeba "dojrzeć" czy "dorosnąć". I wydaje mi się że trwa to chyba przez całe życie.
  20. Nic podobnego nie twierdzę. Wydaje mi się tylko, że skoro wszyscy są z gruntu dobrzy to nie powinno być za bardzo czegoś takiego jak "biedni i bogaci" bo naturalna dobroć powinna zapewnić "dobrą" redystrybucję majątku. Myślę, że tak długo jak nie zdefiniujesz "dobrego człowieka", tak długo pod brak takiej dobroci będzie można podciągnąć biedę, głód, wojny itp. Podejrzewam, że chodzi tu zarówno o surowce, jak i wytworzone dobra materialne, usługi, czy kulturę. Np.: http://prawo.uni.wroc.pl/~kwasnicki/todownload/globalizacja_bieda.pdf W sumie to nie wydaje mi się żeby to miało jakieś większe znaczenie co konkretnie weźmiemy tu pod uwagę, bo zastosowanie prawdopodobnie będzie miała zasada Pareto. Opiekowanie się najsłabszymi na pewno nie ma tu "dobrego" zastosowania, jeżeli w grę wchodzi okradanie i zniewalanie kogoś ręką państwa w myśl tej "dobroci". Skoro wszyscy jesteśmy z gruntu dobrzy i wiemy że słabszym trzeba pomagać, to przymus nie jest do niczego potrzebny. Jeżeli natomiast ktoś uważa, że trzeba siłą zabrać jednemu żeby dać drugiemu, to "dobrym człowiekiem" nie jest bynajmniej. I wątpię żebyś był w stanie wykazać że jest inaczej. Dobry Samarytanin pomógł z własnej woli, a nie dlatego że ktoś go do tego zmuszał. Gdyby tak było, to nie byłby "dobrym" Samarytaninem. Związki zawodowe, minima socjalne, zakaz pracy itp. to zupełnie inne kwestie i nie mam teraz czasu ani ochoty w to wnikać i rozwijać przez kolejne x postów. Powiedzmy, że to właśnie wina socjalistów, którzy wychowali sobie "nowego człowieka" niezdolnego do jakiegokolwiek samodzielnego działania i całkowicie uzależnionego od państwa. Jest to wina właśnie tych ludzi, którzy zabraniają ci produkować 100-watowe żarówki, pomimo że miałbyś na nie zbyt i mógłbyś się z takiej produkcji utrzymywać i tworzyć miejsca pracy na świecie. Tych, którzy odgórnie narzucają ci limit produkcji cukru, pomimo że na pobliskim rynku są 4 miliony ton niedoboru. Tych, którzy przy zakładaniu przedsiębiorstwa karzą ci spełnić i wypełnić 100 000 000 pism, wymogów, norm i koncesji. Zostaje ci żebrać o to co rzucą ci ze stołu. A skoro żyjesz z tego co spadnie ze stołu, to będziesz za tym żeby na tym stole było jak najwięcej. Kiedyś pisałem o czymś podobnym: socjaliści utrwalają w społeczeństwie postawę obywatela, którzy niczym pies wpatruje się błagalnym wzrokiem w swojego pana-państwo z nadzieją, że rzuci mu jakiś ochłap ze stołu. I zupełnie nie przyjdzie mu na myśl, że mógłby zostawić pana żeby polować na własny rachunek. Tak jak człowiek przez wieki uzależnił psa od siebie, tak socjaliści chcą odebrać człowiekowi naturalną wolność i uzależnić go od państwa. Napiszę to po raz kolejny: Teoretycznie wręcz nic nie stoi na przeszkodzie aby "państwo wolności" było praktycznym dobrowolnym spełnieniem idei "dla wszystkich po równo" - wszystko zależy tylko i wyłącznie od indywidualnych postaw jednostek nie powodowanych w tej kwestii żadnym odgórnym przymusem. Skoro wszyscy dobrze wiemy, że potrzebującym należy pomagać i dzielić się z nimi, to nie ma żadnej potrzeby stosować jakiegokolwiek przymusu wobec posiadających. Jest to jeden z podstawowych błędów przy tworzeniu podziału na "miłosiernych" socjalistów i "egoistycznych" liberałów. A jeżeli uważałbyś, że w pełni dobrowolne pomaganie biednym nie sprawdziłoby się w praktyce, to myślę że w ten sposób zaprzeczyłbyś swojemu poglądowi, że wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy. Jeżeli sądzisz, że w "państwie wolności" wszyscy ci niepełnosprawni, chorzy i inni zostaną dobici, to powtarzasz po prostu wciskane ludziom brednie o "miłosiernych" socjalistach" i "egoistycznych" liberałach. "Miłosierny" który siłą zabiera jednemu żeby dać drugiemu, nie jest w najmniejszym stopniu "miłosierny", "dobry" czy "szlachetny" - jest zwykłym złodziejem, populistą i demagogiem. "Dobry", "miłosierny" i "szlachetny" jest tylko ten, kto pomaga słabszym dobrowolnie. I śmieszne jest kiedy mówi się o "człowieczeństwie", kiedy jednocześnie kradnie się i zniewala. W żaden sposób nie stoi to w sprzeczności z tym, co napisałem. W żaden sposób nie jest tu napisane JAK ma się to odbywać. Gdyby było dopisane "...nawet jeżeli masz to zrobić poprzez przymus i kradzież" - to wiedzielibyśmy że Bóg stawia na socjalizm. Jednak nie jest tak napisane i podejrzewam że słowa te odwołują się do ludzkiej dobrej woli i sumienia. Więc na pewno nie do socjalizmu, a do wolności i odpowiedzialności za własne czyny. Stwierdzam naturalny stan rzeczy. Co to ma wspólnego z genoizmem? Podłoże potrzeby jest tu w żaden sposób nieistotne czy bierze się ona z imperatywu religijnego czy innego ideologiczno-społeczno-wychowaczego, czy z chęci poprawienia sobie humoru, czy z chęci poprawienia humoru komuś innemu... Wszystko to potwierdza, że u źródła dobrego uczynku stoi potrzeba która jest "fizycznym" odczuciem dążenia do jakiegoś stanu. Więc z mojego punktu widzenia: + Po pierwsze nasze działanie podyktowane jest religią którą nam "wpojono" = generowana jest potrzeba dążenia do stanu jaki dyktuje nam religia (w celu realizacji tego stanu) + Wychowanie i wpojone wartości przez naszych bliskich = generowana jest potrzeba dążenia do życia w tych wartościach (w celu realizacji tych wartości) + Następnie to że każdy dobry uczynek powoduje że ten "podły i zły świat" staje choć przez moment odrobinę lepszy = generowana jest potrzeba robienia dobrych uczynków (w celu uczynienia świata lepszym) + Kolejny czynnik to "czynienie dobra" pozwala rozładować stres (przynajmniej w moim wypadku) = generowana jest potrzeba "czynienia dobra" (w celu rozładowania stresu) + Zapomniałbym "czynienie dobra" pozwala od czasu do czasu dać prztyczka w noc ''złu" , cholernie miłe uczucie. = generowana jest potrzeba "czynienia dobra" (w celu osiągnięcia miłego uczucia) Według ciebie rodzić który ciężko pracuje żeby jego dziecko mogło zdobyć wykształcenie i mieć szczęśliwe dzieciństwo, robi to dla dobra dziecka? Bynajmniej. Robi to bo jego osobistą potrzebą jest wychowanie i opieka nad dzieckiem. A tak się składa że w tym przypadku szczęście dziecka jest równoznaczne z jego szczęściem, bo jest spełnianiem jego potrzeby. Dokładnie to samo z pomaganiem potrzebującym. Jeżeli robisz coś żeby ktoś się z tego powodu ucieszył, to robisz to dlatego że z jego radości czerpiesz przyjemność, satysfakcję i spełnienie. Ciężko to w prosty sposób wyjaśnić, ale u biologicznego podłoża mniej więcej tak to właśnie wygląda. [Przy opisie wykluczane są raczej wszelkiego rodzaju zachowania nieracjonalne, do jakich zdolny jest też człowiek] Alfred Nobel fundując swoją nagrodę był kierowany przymusem? Znane osobistości zakładają fundacje pod przymusem? Matka Teresa pomagała innym pod przymusem? Wszystkie te działania to efekty potrzeb o wszelkiego rodzaju podłożach - od imperatywów religijnych, przez próżność, aż po potrzeby wyższego rzędu i indywidualne uwarunkowania wynikające z osobowości. Obojętnie. Kradzież nie przestaje być kradzieżą, nawet jeżeli złodziej działa w "szczytnym celu" - obojętnie jakiego relatywizmu byś nie użył. Podaj przykłady, bo nie wiem o czym mówisz. Wiem za to jak skończyły się eksperymenty z "przymusową dobrocią" - jeden przykład ZSRR chyba wystarczy w zupełności. Powiem ci od razu, że nawet gdybyś podał przykłady w drugą stronę, to nadal w jednym przypadku mamy wolność i własność, a w drugim kradzież i zniewolenie. Wobec tego wyższość pierwszego nad drugim jest niepodważalna. "Wyobraźmy sobie, że ubogi zwraca się do nas z następującą propozycją: ponieważ jestem uboższy od ciebie, to oddaj mi tu zaraz 10 procent twoich dochodów, bo jak nie, to pozbawię cię wolności. Uznalibyśmy to za próbę kradzieży zuchwałej, a może nawet rozboju, bo przecież groził nam użyciem przemocy. Jeśli jednak nasz ubogi zrobi to samo, tyle że za pośrednictwem urzędnika państwowego, zaraz przestajemy uważać to za próbę rabunku, tylko za "sprawiedliwość społeczną". A przecież kradzież nie przestaje być kradzieżą, jeśli w celu przywłaszczenia np. części cudzego dochodu sprawca wynajmie sobie pośrednika. Wydaje się zatem, że określenie "sprawiedliwość społeczna" to po prostu inna nazwa kradzieży" Co jest w tym niesprawiedliwego? Jeżeli większość wynosi do władzy ludzi którzy poprawią im los kosztem mniejszości, to czy TO jest sprawiedliwe? Oto jest pytanie. Więc podejrzewam, że odbieranie komuś własności i wolności siłą jest tu wykluczone. 15% populacji dorosłych na świecie to analfabeci 20% populacji świata nie ma dostępu do czystej wody 20% populacji świata żyje za mniej niż dolara dziennie 30% populacji świata nie ma dostępu do elektryczności 40% populacji świata nie korzysta z kanalizacji 50% populacji świata żyje za mniej niż 2 dolary dziennie 80% populacji świata spożywa 15% wszystkich dóbr Co 5 sekund umiera jedno dziecko w wyniku głodu i niedożywienia Nie wiem czy dobrze szacuję, ale weź pod uwagę, że prawdopodobnie należysz do czołowych 5-15% najzasobniejszych i najlepiej żyjących ludzi na Ziemi. Z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca planety jesteś obrzydliwym burżujem i chciwusem. Na konkurencję nie ma lekarstwa, bo jest ona wpisana u samych podstaw życia. Pamiętaj, że pracując na jakimś stanowisku "odebrałeś" tę pracę innym. Pamiętaj, że kiedy dostajesz wypłatę, to są to pieniądze których nie dostał ktoś inny. Pamiętaj, że kiedy kupujesz coś za te pieniądze, to dajesz je jednym, a pozostałym już nie... co jest czymś absolutnie normalnym. Rynek ma to do siebie, że nie da się go oszukać i prędzej czy później trzeba będzie ponieść konsekwencje życia ponad stan i wbrew konkurencji. My także żyjemy ponad stan. Na liczniku jest 750 miliardów, których nie mamy. Pamiętaj o tym.
  21. O wyzysk nie, ale o kupowanie chińskich rzeczy jak najbardziej. Wszyscy co dzień głosujemy portfelem. Głosujemy za tym żeby Chiny się bogaciły. Ogólnie i w uproszczeniu mówiąc. To my uczyniliśmy ich takim monopolistą. To my przenieśliśmy tam swoje miejsca pracy. To my ulokowaliśmy tam swój kapitał. To my opłacamy ich pracę. To my ich wzbogacamy. Każdego dnia, każdym zakupem towaru "Made in China". Czym takie podejście może skutkować? Ostatni kryzys w USA jest chyba tak poważny, gdyż m.in. Amerykanie pożyczali tanie pieniądze i przeznaczali je na konsumpcję na rachunek sztucznie nadmuchanej wartości, a nie na inwestycje w rzeczowy kapitał u siebie. Skutek jest chyba taki, że konsumpcja została przejedzona, sztucznie nadmuchana wartość pękła, a nie powstał kapitał który pozwoliłby wytworzyć realną wartość za którą można by spłacić pożyczone pieniądze. Ogólnie i w uproszczeniu mówiąc. +++ http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/310680,cukier-potwornie-podrozeje.html "...W normalnych warunkach menedżer firmy, która produkuje poszukiwany na rynku towar, mógłby liczyć na krociowe zyski. Inaczej jest w przypadku polskich spółek cukrowych, które mogą wyprodukować tylko tyle cukru, na ile pozwoli im Komisja Europejska... ...Fakt, że ceny na świecie rosną, nie ma wyraźnego wpływu na wynik finansowy przedsiębiorstwa, gdyż kalkulacje uprawy buraka cukrowego oraz wielkości sprzedaży dostosowujemy do posiadanej kwoty cukru ustalonej przez Unię Europejską - mówi Rainer Schechter... ...Polski limit jest za mały jak na potrzeby naszego rynku. Deficyt szacuje się na 150 – 200 tys. ton. Teoretycznie – i tak było w latach poprzednich – możemy brakujący cukier kupować u innych członków UE, jeśli ich kwoty cukrowe są wyższe od lokalnego popytu. Niedobór w skali całego kontynentu (około 4 mln ton) jest z kolei uzupełniany importem z krajów spoza Unii. Jednak w tym roku import z zewnątrz jest wyjątkowo drogi." Ktoś widzi logikę w centralnym planowaniu Eurokołchozu? Byłbym rad gdyby zechciał się ze mną podzielić tą wiedzą. +++ http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/310292,prad-bedzie-coraz-drozszy.html Dziękujemy ci Eurokołchozie Za odebranie nam wolności, Za własne życie odpowiedzialności, Za twoje cudowne normy i dyrektywy, Za twój interwencjonizm tak nieszkodliwy, Za tych urzędników którzy raj na ziemi nam utworzą, Za tych biurokratów co gospodarczy ład wszystkim stworzą
  22. @ kerkas Z pewnego punktu widzenia, dobrym dowodem na to że wszyscy ludzie nie są z gruntu dobrzy jest to, że na świecie jest o wiele więcej biednych niż bogatych. Także to, że 20% najbogatszych konsumuje 80% światowych dóbr. Również to, że trzeba przymusem i kradzieżą odbierać ludziom majątek żeby dać tym, co mają go mniej. A podejrzewam, że jest tak dlatego, bo cechą natury nie jest równość i empatia, tylko zróżnicowanie i walka o byt. Inna rzecz - słowa typu "wszyscy" lub "zawsze" i tym podobne używane w opisie ludzkich relacji i działań, są jak dla mnie zazwyczaj oznaką oderwania od rzeczywistości. Już samo to że niektórzy rodzą się z budową mózgu i układu hormonalnego, która predysponuje ich do większej pobudliwości czy gwałtowności w emocjonalnych reakcjach, sprawia że nie każdy jest tak samo zdolny do "bycia dobrym" i niektórych kosztuje to o wiele więcej wysiłku (czego dowodem mogą być np. ludzie ogólnie nie lubiani ze względu na swój gwałtowny charakter). Dlaczego ktoś dobrowolnie pomaga innym? Bo czuje taką potrzebę. Ergo - działa w swoim interesie zaspokojenia tej potrzeby. Żaden dobrowolnie pomagający człowiek, z definicji nie robi tego wbrew sobie. Robi to, bo spełnia w ten sposób osobiście odczuwaną potrzebę. Zdefiniuj w takim układzie "dobre działanie" skoro to dobroczynne działanie ma na celu zaspokojenie osobistej potrzeby benefaktora? W mojej opinii prawdziwa dobroczynność może zaistnieć tylko i wyłącznie bez przymusu. Jeżeli patrzymy przez pryzmat polityki, to taki np. socjalista uchwalający nową obowiązkową składkę na jakieś zasiłki dla zarabiających najmniej, nie jest w żadnym wypadku dobroczyńcą. Jest nikim innym jak złodziejem, który z "dobrocią" nie ma nic wspólnego. Jeżeli natomiast ten sam socjalista uchwali nową dobrowolną składkę na taki cel, to wówczas jak najbardziej mówimy o dobroczynności. Zawsze mnie to boli, kiedy w opiniach ludzi mających zamiar głosować na socjalistów (a raczej na głoszone przez nich "składki"), słyszę argumentację w rodzaju "bo oni chcą działać dla ludzi i chcą biednym pomagać". Gdybym był głową organizacji przestępczej i wysyłałbym swoich ludzi żeby kradli bogaczom i rozdawali ubogim, to w ogólnym ujęciu czym różniłbym się od takiego socjalisty? Byłbym takim samym "dobrym człowiekiem" jak on. A jak chyba wiadomo - biednych jest w społeczeństwie zazwyczaj więcej niż bogatych. Dodaj do tego demokrację i masz duże prawdopodobieństwo, że rządzić będą "dobrzy ludzie". Chociaż wszytko powyższe rozbija się tak naprawdę o definicję "dobrego człowieka". Dla jednego będzie to ktoś, kto pracując wydaje tylko tyle ile potrzebuje, a resztę dobrowolnie oddaje innym. Dla drugiego będzie to ktoś, kto żyje uczciwie. Dla trzeciego, co innego... +++ @ hammerfall87 Krótka piłka: Ile masz w domu przedmiotów ze znaczkiem "Made in China"? Ile takich kupiłeś w tym roku? Pewnie sam kręcisz na siebie bat własnymi ręcyma. Ktoś kiedyś powiedział coś w rodzaju: "Wyzysk w chińskich fabrykach jest nam wszystkim na rękę. Dzięki temu z zadowoleniem możemy kupować produkty za które w innym wypadku musielibyśmy zapłacić wielokrotnie więcej i możemy ciąć koszty w walce z konkurencją. Nikt z nas nie cieszy się z tego że ktoś pracuje w spartańskich warunkach za miskę ryżu, ale każdy się cieszy kiedy w portfelu zostaje mu więcej pieniędzy." +++ http://www.youtube.com/watch?v=96TvK9HRPhk Całkiem ciekawy film o tym, jak na początku XX wieku bankierzy oszukali Amerykanów i dzięki temu nałożono na nich podatek dochodowy, a prywatni bankierzy poprzez FED przejęli niemalże realną władzę nad państwem. Chcą w tym filmie wykazać że w USA nie istnieje żadne prawo, które nakazywałoby płacić podatek dochodowy. Przyznają to urzędnicy, kongresmani, eksperci podatkowi i inni. A mimo to bankierzy wymusili na ludziach płacenie. Nawet sąd orzekł, że rząd nie musi przedstawiać ludziom prawa które egzekwuje. Krótko mówiąc: stwierdza się, że podatek dochodowy w USA jest nielegalny, a Amerykanie są zmuszani siłą do jego płacenia bez żadnych prawnych podstaw. Nie istnieje żadna konstytucjonalna ani inna prawna podstawa dla podatku od wynagrodzeń Amerykanów. Ludzi oskarża się tam, konfiskuje im majątek i wsadza do więzienia... bez żadnych podstaw i bez żadnego wykazania że złamali prawo. Z innych informacji jakie tam padają: FED jest organizacją nielegalną (co wynika chyba z oszustwa bankierów), od 1930 roku prywatni bankierzy z FED tworząc pieniądze z niczego, zniszczyli siłę nabywczą dolara do mniej więcej 4 centów (rzekoma rzeczywista dzisiejsza wartość dolara). Generalnie film jest dość ciekawy i stara się chyba raczej wskazywać fakty. Dopiero pod koniec wchodzi w kwestię NWO, co już niekoniecznie musi być wartościowe. Nie mniej jednak w wielu punktach wykazuje, że USA nie jest już krajem wolności bynajmniej. +++ http://www.youtube.com/watch?v=n18_aDor0I8 Ciekawy wywiad z Ronem Paulem. Sporo o polityce monetarnej, o psuciu pieniądza przez FED, o sprzeniewierzeniu się podstawowym zasadom Konstytucji i ignorowaniu jej zapisów, o tym czym jest FED, o paradoksie opodatkowania bogatszych dla korzyści biedniejszych, co skutkuje utratą miejsc pracy, itd... Klarowna i interesująca wypowiedź o ekonomii i gospodarce, przynajmniej przez pierwszą połowę. +++ "Totalitaryzm już się zbliża... już puka do mych drzwi..." http://gospodarka.dziennik.pl/pit/artykuly/310470,tajne-sluzby-beda-podsluchiwac-wszystkich.html http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/116007,tak-fiskus-bedzie-sledzil-polakow.html http://gospodarka.dziennik.pl/pit/artykuly/306747,tajne-sluzby-fiskusa-zagrazaja-polskiej-demokracji.html http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/121724,nowa-policja-finansowa-wchlonie-cba.html http://klopotowski.salon24.pl/247819,polska-na-podsluchu Państwo najbardziej inwigilacyjne w Europie. Kolejna odsłona.
  23. http://www.youtube.com/watch?v=1QBIr-d1Wws Ron Paul obnaża w Kongresie typowe biurokratyczne absurdy i wciskanie ludziom standardowej ciemnoty o urzędnikach którzy wiedzą lepiej co jest dobre dla obywateli. A wolność i odpowiedzialność za siebie kurczy się z dnia na dzień. +++ http://www.youtube.com/watch?v=TymA_hoTp8A Ron Paul wskazuje, że obecne problemy gospodarcze USA nie wzięły się z kapitalizmu wolnorynkowego, tylko z kapitalizmu korporacyjnego, regulacji, subwencji, biurokracji... ale mimo to ratunek widzi się w kolejnych regulacjach, subwencjach i rozroście biurokracji... +++ http://www.youtube.com/watch?v=tXaCyE1geVc Ron Paul m.in. o wadach subwencjonowania. Wskazuje, że obecnie powtarzane są te same działania, które doprowadziły do wielkiego kryzysu na początku lat 30''. Według niego (podobnie jak np. według UPR u nas) kluczem jest cięcie wydatków, ograniczanie biurokracji/regulacji, a dzięki temu likwidacja podatków. ...a co się tyczy samego subwencjonowania, to jeden filmik zrobi chyba większe wrażenie niż tysiąc słów: http://www.youtube.com/watch?v=U9fiKgiBhWU +++ http://www.youtube.com/watch?v=MTI_NthVShc Coś o czym kiedyś wspominałem. Omówienie jaki wpływ mają regulacje drogowe/brak takich regulacji na sprawność i bezpieczeństwo ruchu drogowego. Z tego, co mówią wygląda na to, że np. brak sygnalizacji świetlnej zmniejsza liczbę wypadków. +++ http://www.completelyunprofessional.com/comic/komiks%20sklep.png TAAAK!!! Moje marzenia <3 Nie mogę się doczekać kiedy ten piękny sen się ziści <3 +++ @ KrzysztofMarek To było zdaje się w okolicach Marszu Niepodległości. "Antyfaszyści" demonstrowali na ulicach swoją tolerancję i poszanowanie dla innych poglądów w społeczeństwie.
  24. http://www.youtube.com/watch?v=WkxrAvqQfTI Dyskusja o podatkach między UPR i innymi. Co prawda z 2007, ale temat w zasadzie uniwersalny. Słowa które zwróciły moja uwagę: "Pracownik najemny w Polsce oddaje państwu w formie składek i podatków około 75% swoich dochodów..." "Jeżeli pracodawca chce komuś wypłacić do ręki 1500zł, drugi 1000zł zanosi w zębach do ZUSu i skarbówki, a ten pracownik oddaje później ze swojej wypłaty ponad 300zł na VAT i kilkaset złotych na akcyzę..." Znalazłem chyba w miarę aktualne i w miarę precyzyjne informacje o kosztach pracodawcy: http://mojafirma.infor.pl/raport-dnia/114505,Koszty-ponoszone-przez-pracodawce-zatrudniajacego-pracownika-w-2010-r.html Rzecz powszechna, ale niektórzy lubią o tym zapominać: Kiedy zarabiasz u pracodawcy 1500zł netto w umowie o pracę, to pamiętaj, że twoja praca kosztuje go tak naprawdę 2500zł. Żeby zwiększyć twoją pensję do 2000zł netto, on musi wyłożyć 3300zł. [Ogólnie i w uproszczeniu mówiąc] http://www.podatki.czest.pl/cgi-bin/brnet?operacja=1&typ_dochodu=1&przelicz_na=3 +++ http://www.youtube.com/watch?v=SBJ9NrR1P1s Jeżeli uwierzyć podanym tam informacjom: Najbogatszy 1% Amerykanów płaci 34% całego podatku dochodowego w USA. Najbogatsze 5% Amerykanów płaci 53% całego podatku dochodowego w USA. Dla socjalistów to ciągle ZA MAŁO i ciągle NIESPRAWIEDLIWIE. Ciekawi mnie jak jest w Polsce. +++ http://www.youtube.com/watch?v=V1IL1sr0b10 Typowe antypolskie, antyfaszystowskie i antykościelne towarzystwo. Sam niejednokrotnie się przekonałem jak łatwo jest takich rozpoznać już przy pierwszym kontakcie. Póki co jeszcze nigdy się w takiej ocenie nie pomyliłem. Nie wiem jak wy, ale ja chyba wolę być "polską mendą i miernotą, polskim karłem i zaprzańcem" stojącym po stronie ludzi broniących narodowych wartości, niż "antyfaszystą" idącym ramię w ramię z takimi jak w tym filmie. Nawet jako zadeklarowany ateista o wiele prędzej stanąłbym po stronie narodowców i prawicowców, niż po stronie takich ludzi. W sumie to chyba wstydziłbym się w ogóle razem z takimi pokazać :D +++ http://www.youtube.com/watch?v=0f2z68264U4 Brawo panie Ikonowicz. Takich polityków nam potrzeba.
  25. Wrzucę parę opinii, co by sobie były. Salt (2010) http://www.filmweb.pl/film/Salt-2010-418952 - Angelina Jolie, do tego trochę akcji i pogmatwanej intrygi z udziałem tajnych agentów, a wszystko to szyte grubymi i mocno naciąganymi nićmi. Nie zrównam go z glebą, bo w mojej opinii nie schodzi on raczej poniżej poziomu typowego dla tego rodzaju produkcji. I nawet Olbrychskiego całkiem przyjemnie się ogląda. The Good Shepherd (2006) http://www.filmweb.pl/Dobry.Agent - Angelina Jolie zagrała już kiedyś w filmie o agentach. I był to całkiem konkretny film. Nakręcił go Robert De Niro, a główną rolę zagrał Matt Damon. Film pokazuje kulisy powstawania CIA. Sam w sobie jest w pewien sposób surowy, ponury, mroczny, stonowany. Zrealizowany jest bardzo przyzwoicie i chyba dość dobrze pokazuje przed jakimi dylematami stają ludzie z tajnych służb, ale podejrzewam, że dla wielu może okazać się bardzo męczący (do tego dość długi). Poważny, wyprany z akcji na rzecz intrygi i psychologicznego napięcia. Nawet mi się podobał. Green Zone (2010) http://www.filmweb.pl/film/Green+Zone-2010-434753 - Matt Damon zagrał też niedawno w wojennym dramacie pokazującym początki wojny w Iraku. Jakieś tam spiski, pościg za grubymi rybami i takie jakby anty-etablishmentowe moralizatorstwo że USA zawsze coś tam kręci na najwyższym szczeblu, a do tego wtrąca się w sprawy które nie powinny ich dotyczyć. Zrealizowany w sumie przyzwoicie, pustą strzelaniną niby nie jest, ale jakoś mnie nie urzekł. Layer Cake (2004) http://www.filmweb.pl/film/Przek%C5%82adaniec-2004-115058 - Daniel Craig w klimatach angielskich gangów narkotykowych. To mniej więcej ten rodzaj filmów jakie robi Guy Ritchie tyle, że tutaj właściwie nie ma humoru. Zamiast tego knucie, przekręty, komplikacje... Nie ma raczej skakania po balkonach i uciekania przez miasto, za to są dialogi i knowania. Jeżeli ktoś lubi brytyjskie gangsterskie klimaty, to chyba powinien być zadowolony. Mr. Brooks (2007) http://www.filmweb.pl/Mr.Brooks - Całkiem niezły thriller, w którym Kevin Costner gra pozornie normalnego gościa z psychopatycznym rozdwojeniem jaźni przez co lubi od czasu do czasu kogoś zamordować. Jednak pewnego razu zabawa trochę się komplikuje... i ścigać go będzie Demi Moore. Film w sumie bez zbytniego rozmachu i jakoś nieszczególnie porywający, do tego zostawia poczucie pewnego niedosytu i niewykorzystanego potencjału. Ale tematyka całkiem ciekawa, do tego dość precyzyjny i momentami wciągający. Jeżeli ktoś lubi filmy o psychopatach to chyba warto. Fanaa (2006) http://www.filmweb.pl/Fanaa - Bollywood party. Chyba pierwszy film stamtąd jaki widziałem. Nie przypominam sobie kiedy ostatnio widziałem film który w podobnym stopniu sprawiałby wrażenie zaplanowanego w każdym kadrze. Po obejrzeniu go zrozumiałem chyba co miał na myśli mój znajomy po szkole filmowej mówiąc "te ich filmy są jak żywcem wyjęte z podręcznika do montażu". Jest to film chyba dosłownie o wszystkim i dla każdego. Od motywów prosto z kina akcji i thrillerów politycznych, przez romans i musical, aż po poziom południowoamerykańskich telenoweli. Tak właściwie to chyba ze trzy, a może i więcej odmiennych od siebie filmów w jednym. Wywołał we mnie masę ambiwalentnych odczuć, ale na pewno zachwycił stroną wizualną i mimo wszystko dźwiękową. Podobno był kręcony m.in. u nas w Tatrach. Chyba jeszcze nie raz będę miał ochotę go obejrzeć (LOL). Curious Case of Benjamin Button (2008) http://www.filmweb.pl/film/Ciekawy+przypadek+Benjamina+Buttona-2008-123383 - Oparty na bardzo ciekawym pomyśle film Davida Finchera. Opowiada historię życia człowieka, który urodził się starcem i żył młodniejąc. Film sam w sobie zdaje się dobrze obrazować różnego rodzaju życiowe sytuacje i pozwala je przedstawić oraz spojrzeć na nie z całkowicie nowej perspektywy. Trwa prawie trzy godziny i jest względnie statyczny, więc może okazać się dla niektórych męczący. Taki wydawał mi się w istocie mniej więcej przez pierwszą połowę trwania. Po tym jakby nabiera życia i bardziej oddziałuje na widza. Także wywołał u mnie mieszane uczucia, ale z pewnością nie nazwałbym go filmem złym. Descent: Part 2 (2009) http://www.filmweb.pl/film/Zej%C5%9Bcie+2-2009-395881 - Pierwszą część wspominam jako całkiem klimatyczny, klaustrofobiczny horror oparty na nienajgorszym pomyśle. Nie pamiętam go zbyt dokładnie, ale w tej chwili wydaje mi się że był filmem ze dwie klasy lepszym niż sequel, który jest kolokwialnie mówiąc tandetą bardzo niskich lotów. Twórcy nie żałowali grubych nici do szycia fabuły. Widza straszy się tu w najprymitywniejszy sposób (to znaczy głównie twarzami/mordami wyskakującymi przed kamerę) a dodatkowo jest to chyba film dla fetyszystów polewania się tryskającą z tętnic krwią (a raczej czymś co próbuje ją naśladować). Zdecydowanie szkoda czasu. Zamiast tego poleciłbym chyba pierwszą część, którą wspominam o niebo lepiej. Orphan (2009) http://www.filmweb.pl/film/Sierota-2009-467339 - W porównaniu z takim np. "Descent: Part 2" jest to film całkiem przyzwoity i dopracowany. Momentami wydaje się, że czerpie sporo z ogranych motywów, ale generalnie ogląda się go z zainteresowaniem, co jest chyba w głównej mierze zasługą aktorki odgrywającej tytułową rolę (świetny akcent :D ). Stworzyła ciekawą i dość przekonywującą postać będącą być może największym atutem tego filmu. Z początku myślałem że będzie to coś na wzór azjatyckich horrorów, ale nic z tych rzeczy. Chyba warto. Kołysanka (2010) http://www.filmweb.pl/film/Ko%C5%82ysanka-2010-535786 - Nie wiem jakimi kategoriami oceniać ten film. Niby piszą, że to czarna komedia. Ale tak właściwie ani to śmieszne, ani poważne, ani smutne. Ani zabawne, ani poruszające, ani dające do myślenia. Żadnych emocji, żadnego przesłania. Mam problemy w ocenie co autor chciał ukazać/przekazać tym filmem. Plusem może być miejscami trochę niezłej muzyki. Zawsze myślałem że czarny humor jest u mnie wysoce rozwinięty, ale najwidoczniej wygląda na to że w tym filmie przerósł moje pojmowanie. Wall Street: Money never sleeps (2010) http://www.filmweb.pl/film/Wall+Street+Pieni%C4%85dz+nie+%C5%9Bpi-2010-452084 - Krótko mówiąc, poziomu prequelu nie utrzymał. Nie pamiętam zbytnio pierwszej części, ale jak dla mnie druga jest chyba pod każdym względem słabsza. Irytowała aktorka w jednej z głównych ról, do tego cały film był jakiś taki "spłycony" i "płaski". Zmarnowano nawet postać Gekko. Zamiast tego polecam pierwszą część, ze świetną rolą Michaela Douglasa. The Social Network (2010) http://www.filmweb.pl/film/Social+Network%2C+The-2010-528258 - Ciężko coś konkretnego o nim napisać. Nie nastawiałem się na nic szczególnego, ale zaskoczył mnie raczej pozytywnie. Sposób poprowadzenia akcji, dialogów, przedstawienie wydarzeń - wszystko to wciąga już od początku i generalnie trzyma dobre tempo nie pozwalające na utratę zainteresowania, nawet pomimo tego, że film sam w sobie przez większość czasu nie opowiada o niczym nadzwyczajnym. Całość zrealizowana jest bardzo sprawnie i z polotem. Po prostu David Fincher wie jak robić filmy. Titus (1999) http://www.filmweb.pl/film/Tytus+Andronikus-1999-1422 - Ekranizacja sztuki Szekspira. Ekranizacja dość nietypowa, chociażby z tego względu że zdecydowano się tu na zabieg przemieszania współczesności ze starożytnością w ramach jednej scenografii. Niejako podkreśla to ponadczasowość utworu, a jednocześnie wzmacnia surrealizm wielu wydarzeń. Do tego należy dodać że całość dialogów jest w oryginale (czyli mówiona jest wspaniale brzmiącym i patetycznym staroangielskim wierszem), a gra aktorska jest bardzo teatralna i ekspresyjna. Film brutalny, a raczej pełen dramatycznego okrucieństwa. Do tego jest w nim sporo zapadających w pamięć scen i trochę niezłej muzyki [Przy okazji odkryłem plagiatus maximus: http://www.youtube.com/watch?v=1TvOaMlKI-E porównajcie sobie z http://www.youtube.com/watch?v=VAZsf8mTfyk ]. Jest to rodzaj filmu, który jednych odrzuci już po kilkunastu minutach (a trwa ~2,5 godziny), a innych wciągnie i zapewni im wiele mocnych wrażeń. Na mnie zdecydowanie zrobił dobre wrażenie - może dlatego że lubię od czasu do czasu wrócić do Szekspira. I w sumie polecałbym przez seansem przeczytać sobie jakąś jego sztukę, bo pozwala to o wiele lepiej wczuć się w klimaty tych jego intryg.