Hoodzitsu

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    2
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Hoodzitsu

  • Ranga
    Obywatel
  1. Z góry przepraszam za wykroczenie poza limit - poniosła mnie wyobraźnia :)
  2. Nazywał się John... Po blisko czterdziestu godzinach bezustannej pracy przy sztaludze, jego opus magnum, arcydzieło było gotowe. Pomimo swojej burzliwej przeszłości, był artystą tworzącym raczej przyjazne widzowi dzieła; jego landszafty budziły w człowieku idylliczne poczucie spokoju, zieleń pieściła oczy, a strumyki i drzewa falujące na wietrze sprawiały wrażenie dobitnego realizmu. Mało kto, w zasadzie nikt nie wiedział, że John skrywał w sobie niesamowicie mroczny sekret, ale nim o tym powiemy, należy dokładnie przestudiować jego drzewo genealogiczne. Matka Johna - Leticia Canverghe była młodą i piękną kobietą, świeżo upieczoną absolwentką malarskiego wydziału Uniwersytetu w Cambridge, gdy poznała Maynarda Tritha Jr. - potomka szlacheckiego rodu Trithów, znanego na salonach ze swojego niebotycznego przybytku artystycznego - byli rodziną rzeźbiarzy, malarzy, pisarzy i aktorów - sam John Wilkes Booth był szczerym scenicznym przyjacielem ojca Johna. Nic dziwnego więc, że ów dżentelmen, w średnim już wieku od dzieciństwa miał predestynowane życie twórcy - już w młodości brylował w szkołach malarskich na tyle poważnie, że potrzebował prywatnych lekcji. Jego pierwszy i jedyny nauczyciel, Abraham Stern zaraził go miłością do pejzaży, zabierając go na piesze wycieczki za Portsmouth, by godzinami studiować perspektywę i dokładne ukazywanie natury. Gdy był nastolatkiem, podążył drogą matki - Cambridge było miejscem przyjaznym dla pełnych animuszu i energii artystów, więc John bez problemu zdołał się tu odnaleźć. Poznał Annę Dephle, studentkę z jego roku, z którą wkrótce potem wziął ślub. Z powodu choroby Anny, nie mogli mieć dzieci. Każde święta spędzali razem, w swoim domu w rodzinnym Portsmouth. Te święta wyglądały jednak całkowicie inaczej niż wszystkie... 22. grudnia John spał dziś wyjątkowo długo. Szykował się do tworzenia nowego dzieła, które określał jako "swoje największe", na każde wspomnienie, jego oczy błyszczały od iskierek. Anna była zajęta przygotowywaniem świątecznych potraw, których było co roku tak wiele, że trzeba było rozpocząć pracę nad nimi aż dwa dni wcześniej. W pracowni Johna leżały przygotowane wszystkie potrzebne narzędzia jego pracy, niezliczone ilości pędzli, farb i szpachelek. Na gramofonie przygrywała muzyka jakiegoś mało znanego kompozytora, kogoś jakby Mozarta i Bacha w jednym. John po przebudzeniu zasiadł w swoim fotelu w salonie, wpatrując się w ogień kominka, który uwydatniał szary kolor jego oczu. Gdy na zegarze wybiła godzina 16, niczym rażony piorunem wyruszył do swojej żony, by pocałować ją ostatni raz, zanim odda się dwudniowemu rauszowi artystycznemu. Nie wiedział, że dosłownie - pocałuje ją po raz ostatni. Zaczął od podstaw - tło. Postanowił, że jego pejzaż przedstawi świąteczne popołudnie. Na szarym tle nieba, popełnił parę białawych chmur i padający śnieg, oraz rój gwiazd. Zabierając się za malowanie ośnieżonych świerków, zauważył coś dziwnego - gwiazdy na jego niebie nagle stały się czerwone. Już myślał, że to tylko zwid, jednak nagle z gwiazd zaczęła kapać farba. Dotknął jej... To nie była farba... Dziwny, burgundowy płyn sączący się z obrazu był krwią. John zemdlał. 23. grudnia Powietrze miało metaliczny i mokry zapach. Gdyby nie co chwilę powtarzające się grzmoty, artysta pewnie przeleżał by tutaj omdlały aż do Wigilii, jednak któryś z kolei grzmot zbudził go. Miał przyspieszony oddech i tętno, rozmazany wzrok. Najważniejszą pierwszą myślą było sprawdzenie obrazu. Przy pierwszym spojrzeniu nie mógł uwierzyć w to co widzi, więc przetarł oczy i spojrzał ponownie. Obraz był skończony. Nie było już krwawych gwiazd ani szarego nieba. Było czarne, bezgwiezdne i zamglone niebo. Las... Wśród drzew zauważył coś, co niepokoiło go najbardziej. Ciemna figura zdawała się mieć humanoidalny kształt, patrząc na niego ogromnymi białymi ślepiami. Postanowił wyjść z pracowni, ujrzeć Annę, by opowiedzieć jej o całym zdarzeniu. Otwierając drzwi, wybiegł w zasadzie bez bodźca. W połowie ogromnego korytarza, poczuł na szyi lodowatą dłoń. Przez jego ciało momentalnie przeszedł dreszcz strachu, lecz postanowił się obrócić. Dostrzegł to, czego się nie spodziewał; patrzyły na niego ogromne białe oczy cienistej figury z obrazu. "Zapomniałeś o mnie" 24. grudnia Ponownie obudził się w pracowni. Gdy dotarł do pełni świadomości, ze strachem w oczach uświadomił sobie jedną rzecz. Obraz znów nie będzie taki sam. Któż mógł wiedzieć, jakie tym razem straszne rzeczy znajdzie na swoim arcydziele tym razem. Myśl, że potworne wizje znów pozbawią go przytomności przeszyła go dreszczem wstrętu. Postanowił nie spoglądać na razie na płótno. Wyszedł z pracowni, przeszedł ostrożnie - tym razem bez żadnych zdarzeń - przez korytarz, i dotarł do kuchni. Zauważył, że nie ma jego żony. Był tym faktem niezmiernie zdziwiony, gdyż nigdy nie wychodziła z kuchni przed ukończeniem danis, tymczasem na stole stał surowy pasztet i ciasto. Chodził po ich ogromnym domu, wołał ją - na próżno. W końcu pomyślał, że pewnie zabrakło jej składników, i szybko pojechała do sklepu, aby je dokupić. Wrócił do pracowni. Było wybitnie cicho. Gdyby cisza mogła zabić, ta obecna tutaj byłaby niczym Kuba Rozpruwacz - z setkami ofiar. John długo gryzł się z myślą odsłonięcia płótna, aż w końcu namówił się na ten czyn. Chwycił kanty brezentowej pokrywy, i pociągnął za nią energicznie. Spojrzał. Nic nie powiedział. O nie... To... To było jego wielkie arcydzieło, jego opus magnum... ... nazywam się John Portsmouth Herald, 26. grudnia 1856r. Policja zdołała dzisiaj ująć Johna Tritte, spadkobiercę rodu w jego willi po tym, jak w nocy z 23 na 24 grudnia, w Wigilię Bożego Narodzenia zabił swoją żonę Annę, a następnie namalował jej zwłoki na swoim obrazie, który był w większości pokryty powtarzającym się zdaniem, w którym się przedstawia. Został umieszczony w zakładzie dla obłąkanych Leicester Asylum, gdzie będzie oczekiwać na egzekucję. Od tej pory, w Portsmouth w Wigilię, zamiast klasycznej historii Ebenezera Scrooge'a, i duchów świąt, opwoiada się historię o obłąkanym Johnie Tritte - prawdziwym duchu przeszłości. Wesołych świąt, Johnie     (Historia inspirowana Layers of Fear, zadbałem o zachowanie klimatu) Wesołych świąt redakcji gram.pl życzy: Kacper