FriendlyFire

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    4
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O FriendlyFire

  • Ranga
    Obywatel
  1. Wow. Po prostu nie posiadam się ze szczęścia! :D Dziękuję bardzo, jeszcze nic w życiu nie wygrałem :P Niemniej- chylę czoła przed autorem wiersza- to była dopiero przekozacka rzecz ;) Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam gram.pl jak i wszystkich uczestników - zabawa była przednia!
  2. FriendlyFire

    Artykuł: Resistance: Burning Skies - recenzja

    Ale jazda. Spodziewałem się wyższej noty- i to w zasadzie o wiele O_o. Ale sześć misji faktycznie głowy na poziomie kolan nie urywa...Quo vadis, Resistance?
  3. Co-op kampanii w mutli jest. Na podzielonym ekranie można pograć tylko w Partyzanta. To taka lokalna Horda z Gears of War, tyle że tutaj bronimy konkretną strefę (którą trzeba napierw po cichu, bądź i nie, odbić). Co 10 fal odbijamy kolejną melinę na mapie, bronimy jej dalej i tak w kółko. Dodatkowo mamy też perki za płynne pokonanie kilku fal na raz, takie jak trwała niewidzialność, nalot czy sterowany pocisk. Fajna zabawa ;)
  4. To nigdy nie miała być prosta misja. Teraz czuję to na własnej skórze, kiedy to tętnica na szyi podskakuje nerwowo w rytm uderzeń mojego pędzącego niczym Mig-25 Foxbat serca. Płomień wstydu oblewa i tak już zapoconą i rozpaloną twarz, kiedy dociera do mnie, iż powierzone mi zadanie nie zakończy się sukcesem. Mój uniform już dawno przesiąknął lepiącą substancją, która nigdy nie powinna opuścić swojego docelowego miejsca pobytu. Rana wygląda poważnie, ale jeszcze się nie poddaję - nadszedł czas, by mój wróg zaczął wierzyć w Duchy. 30 minut wcześniej, Tesco, gdzieś w Polsce. Wolnym krokiem mijam cywili, pewnie wkraczając do wnętrza tego Lewiatana konsumpcji jak i spożywczego hegemona w jednym. Znalezienie "Przesyłki" w tym bajzlu graniczyłoby z cudem, gdyby nie moja wierna, zwiadowcza drona, wprost stworzona na takie okazje. Parę sekund później wszystkie cztery wirniki "Szczepana" pracują już na najwyższych obrotach, a kamera zamontowana na jego pokładzie na żywo przesyła mi obraz spod samego sufitu hali, w której się znajduję. W chwilę po tym cel zostaje zlokalizowany, a sama "przesyłka" ląduje w moich rękach. 15 minut wcześniej, droga do domu, korek. Gdybym tylko postanowił dzisiaj wyjechać moim Abramsem...Ale cóż - żaden z posiadanych przeze mnie gadżetów nie pozwala mi cofnąć czasu. Szkolenie za to nauczyło mnie, że walki nie wygrywa się robiąc to, co słuszne - zwycięstwo osiąga się robiąc to, co konieczne. Bez zastanowienia więc na jezdni przed moim Fordem Ka ląduje Warhound, złowrogo odbijając promienie słońca od swojego cytrusowo-limonkowego kamuflażu. Broń zamontowana na jego pokładzie okazuje się być absolutnie zbędna - oszołomieni kierowcy sami uciekają do pobliskich rowów na widok dumnie kroczącego robota (o równie dumnym kryptonimie bojowym "Mściwój") a ja spokojnie mijam moich oponentów patrolowym tempem. Parę minut wcześniej, L Jestem na miejscu. Krążący nad domem "Szczepan" ponownie okazuje się nieoceniony w namierzeniu celu - delikwent znajduje się na pierwszym piętrze wraz ze swoją świtą, bez problemu więc udaje mi się zinfiltrować parter budynku. "Paczka" ląduje w miejscu przeznaczenia, ja sam zaś czekam na właściwy początek tej operacji. Nic jednak nie mogło przygotować mnie na to, co miało nadejść. Ekspresowe namierzenie kostki rosołowej w Tesco jak i brawurowe przedarcie się przez korki w drodze powrotnej w żadnym z możliwych scenariuszy nie byłoby wstanie zachwycić tego potwora. "Jak zwykle, złą kupił" - wylewa się z ust mojej teściowej, kiedy to proces przygotowania rosołu na dzisiejszy, niedzielny obiad, dobiega końca. Kiedy to nowoczesna wersja Baby Jagi stoi nad swoim nie mniej przystosowanym do ówczesnych standardów kotłem, mieszając powoli jego obleśną zawartość, używam moich cyfrowych okularów, w celu zdobycia chociaż fragmentu danych na temat tego najgorszego ze znanych mi terrorystów. Sprzęt jak zwykle okazuje się niezawodny: wysokość i waga kpiąca ze wszelkich indeksów BMI, wiek pozwalający na bycie bliskim znajomym z samym T-Rexem oraz wyposażenie - cięta riposta, plugawe ślipia oraz wieczny grymas na twarzy, skutecznie dopuszczający się zbrodni na dobrych humorach teściów w każdym polskim domu. Cel misji od samego początku pozostawał ten sam- przetrwać ten dzień. Kiedy jednak wiedźma kończy proces tworzenia jadu, swój początek ma najgorszy z możliwych scenariuszy - kuśtykając z garem w stronę stołu potyka się, za pewnie umyślnie, wylewając jego nieapetyczną zawartość wprost na moje nowe spodnie z Ha''end''Emu (namierzone, swego czasu, również za pomocą Szczepana). Gdybym tylko miał więcej czasu, za pomocą Rusznikarza zlepiłbym teraz największe narzędzie zagłady, na jakie pozwoliłby mi ten genialny system budowy taktycznych narzędzi mordu. Cennego czasu jednak brak,oczy wszystkich domowników zwrócone są teraz na mnie, a wiedźma jazga nad moją głową, zręcznie okręcając całą sytuację i czyniąc mnie głównym winnym niefortunnego wydarzenia. Rana została zadana - mój żołnierski honor krwawi, niczym porażony serią ze SCAR''a - "Ale to nie koniec", myślę sobie, "mam jeszcze parę asów w zanadrzu". Potrzeba mi teraz czegoś subtelnego, czegoś dyskretnego, czegoś, co pozowli mi umiejętnie wybrnąć z nowo powstałego bagna. Muszę się przebrać, ale droga ucieczki odcięta zostaje przez pokój, w którym to wszyscy domownicy kręcą się teraz w poszukiwaniu szmatek, mopów i innych ścierek, mogących ogarnąć ten kuchenny nieład. Teściowa cały czas trzyma na mnie swoje parszywe oko, ale nie przejmuję się tym zbytnio. Zostawiając ją z rozdziawioną paszczą, odpalam moją ulubioną zabawkę- taktyczny kamuflaż, który to bez problemu pozwala mi przemknąć niezauważonym przez pokój z gośćmi wprost do garderoby, gdzie zdobywszy świeże portki, wracam zadowolony do kuchennego stołu. Czysty i pachnący, pomagam reszcie w sprzątaniu, odbierając słowa pochwały co do umiejętnego ominięcia rozgrzanej cieczy i ocalenia swoich spodni, pozostawiając teściową w zdumeniu, dezorientacji i niewiedzy. "Oj tak", myślę sobie - "Wiedza na polu bitwy to potęga. I dzięki niej, to znów ja jestem dzisiaj zwycięzcą". Z błyskiem w oku konsumuję równie niedzielnego co rosół kotleta, ciesząc się z omieniącia paskudnego "pierwszego dania", raz po raz spoglądając na teściową, która od dzisiaj na pewno wierzyć będzie w Duchy.