Meledictum

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    1186
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Meledictum

  • Ranga
    Przewodniczący
  1. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    (...) Racja. Wydaje ci się. (stałocieplnym często się coś wydaje) xP Po osiągnięciu setnego poziomu w Ciężkim pancerzu waga ciężkiej zbroi, jaką ma na sobie gracz, spada do zera (ale jeśli zbroja znajduje się w ekwipunku i nie jest założona, to waży tyle co zawsze). Podobnie jest z Lekkim Pancerzem, z tą różnicą, że waga noszonego lekkiego pancerza "zeruje się" już od osiągnięcia 75 poziomu umiejętności odpowiedzialnej za tą zbroję. Na szybkość postaci gracza mają wpływ trzy rzeczy: atletyka (tylko w przypadku pływania i biegania), współczynnik Szybkość oraz poziom obciążenia postaci (jest to wpływ niewielki, niemniej - coś tam zmienia). Oprócz tego noszona zbroja może spowalniać gracza, szczególnie widoczne jest to w przypadku ciężkiego pancerza. Osiągnięcie 75 poziomu w Ciężkim Pancerzu pozwala na nieco swobodoniejsze poruszanie się w ciężkiej zbroi, z kolei po osiągnięciu setnego poziomu w Ciężkim Pancerzu noszenie zbroi tego typu w ogóle nie ogranicza ruchów gracza.
  2. Meledictum

    Unreal Tournament III - temat ogólny [M]

    Doceniam twoją jakże konstruktywną i rozbudowaną wypowiedź, popartą niezliczonymi argumentami. Twój intelekt budzi mój szczery podziw, może twój gatunek za kilka tysięcy pokoleń osiągnie IQ na poziomie kwiatka, albo nawet i małego krzaka (!!!). Oby tak dalej. Co do listy osiągnięć: jak dla mnie jest tego "trochę" za dużo, jak tak dalej pójdzie to gracz będzie dostawał nagrodę nawet za to, że udało mu się wystrzelić z Enforcera. No, ale trudno się dziwić, niektóre małpki trzeba wynagradzać za byle co, bo inaczej siem obrarzom i napiszom, że ta gra to kicz!!!!!!!!!!11111oneoneoneShiftIsBroken
  3. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    > Jeśli o potwory w FCOMie chodzi - to są one bardzo zróżnicowane, część z nich nie pasuje do lore. Z jednej strony, są na przykład szkieleciki małych stałocieplnych (dzieci ^.,,.^), płonące zombiaki, nieumarli legioniści, kilka odmian Impów (między innymi antyczne, oszalałe czy Implątka - każde z tych stworzeń walczy w zupełnie inny sposób, na przykład antyczne rzucają na siebie kameleona, oszalałe impy mają potężne czary etc.), z drugiej strony są przerośnięte, dosyć kolorowe pająki, dziwnie wyglądające larwy (Uberhulk), kolorowe (pomarańczowe, czerwone, brązowe, czarne) gobliny i kilka innych rzeczy nie pasujących do lore. Niektóre przedmioty również do lore nie pasują, jak chociażby bodajże celtycka tarcza (w uniwersum TES nie istniało nigdy coś takiego jak "Celtowie") czy Platynowe Monety (na Tamriel albo nie ma Platyny, albo nie została jeszcze zlokalizowana). Co do trudności instalacji - jak dla mnie jest to mit, wystarczy trzymać się instrukcji ( http://fivefries.googlepages.com/fcominstallationguide , nieco gorsza wersja polska instrukcji tutaj: http://www.elderscrolls.phx.pl/forum/index.php?showtopic=41783 ) i nie powinno być jakichkolwiek problemów z modem, mnie instalacja zajęła jakieś dwie godziny, a nie znam się za dobrze na plug-inach. To, czego najbardziej bym się obawiał w FCOMie to budzące mieszane uczucia zmiany w level scalingu. Z jednej strony, często natrafiałem na przeciwników silniejszych ode mnie (Gargulce na przykład - mają 400 HP i tak silny atak, że postać na pierwszym poziomie praktycznie zabijają jednym ciosem), których można pokonać mają większy poziom, z drugiej strony - znaczna część stworzeń (gobliny) leveluje razem z graczem, więc im wyższy poziom gracza, na tym silniejsze odmiany goblinów będzie on natrafiał w ruinach. Ze względu na level scaling nie udało mi się przejść jednego z questów - rekomendacji dla Gildii Magów w Leyawiin. Przyczyna? W forcie, w którym trzeba było znaleźć pewien przedmiot, znajdowało się pełno kapitanów marauderów, nie sposób było ich ominąć. Dałbym sobie spokój, gdyby nie okazało się, że w środku są także przyjaźnie nastawieni do gracza przemytnicy walczący z marauderami. Niestety po chwili okazało się, że marauderzy wymordowali wszystkich przemytników i wroga horda rzuciła się na mnie. Mimo, że miałem 17 poziom, to szans praktycznie nie miałem żadnych. Jak dla mnie level scaling w FCOMie zbyt przeszkadza w grze, wolę samo Oscuro''s Oblivion Overhaul, które czyni świat gry niemal całkowicie statycznym - jeżeli gracz wejdzie do ruin i spotka gobliny, które udało mu się z łatwością pokonać, to za kilkanaście poziomów będzie je powalał jednym ciosem. Jeżeli gracz wlezie do fortecy na krańcu Cyrodiil i znajdzie tam przeciwnika, którego nie może pokonać - wystarczy zdobyć kilka/kilkanaście poziomów i tam wrócić. Jeśli gracz znajdzie w jaskini warty 8.000 sztuk złota zaklęty hełm, to znalazł go tam nie dlatego, że hełm został tam umieszczony losowo, ale dlatego, że twórca moda zdecydował się na umieszczenie go w tym miejscu. I tak dalej.
  4. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    Najszybszy koń, którego można kupić (czyli nie wliczając w to Shadowmere/Cienistej) to czarny koń, można go nabyć u stałocieplnej w stajniach przy zachodniej bramie Cheydinhal (wschodnie Cyrodiil). Dobrze jest mieć przy sobie trochę oszczędności, koń ten kosztuje aż 5000 sztuk złota.Czarny koń ma dokładnie taką samą szybkość jak zwierzę, które gracz otrzymuje po wykonaniu odpowiedniego zadania dla Mrocznego Bractwa.
  5. Meledictum

    Kącik pisarzy

    Opowiadanie nie może być historyczne jeżeli daty są poprzeinaczane. Nie trzeba tych dat pamiętać, wystarczy umieć szukać na Wikipedii czy Google. Rozumiem, że to "za jakiś czas" oznacza kilka tygodni albo miesięcy? Sugeruję przeczytać co najmniej kilka/kilkanaście książek i jednocześnie dużo samemu pisać (nie trzeba tego publikować).
  6. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    Jeżeli chodzi o przyspieszanie gry na słabym sprzęcie, to przydatny może być Oldblivion ( http://www.oldblivion.com/ ), mod ten bodajże usuwa z gry wszelkiego rodzaju shadery, co odciąża kartę graficzną. Liczbę klatek na sekundę można także zwiększyć przez odpowiednie modyfikacje plików .ini, więcej tutaj: http://www.nvision.pl/forum/index.php?showtopic=25102&st=0 (porady dotyczące płynności gry znajdują się w drugiej części posta). Co do modów - co to znaczy "ciekawe"? Jedyne, co mogę polecić to FCOM (dodaje setki nowych przeciwników, pancerzy, przedmiotów ogółem, usuwa level scaling, dodaje nowe questy etc.), jednak instalacja tego plug-ina (czy też raczej: zbioru plug-inów) jest rzeczą dosyć skomplikowaną. Więcej informacji na tej stronie: http://fivefries.googlepages.com/fcominstallationguide
  7. Meledictum

    Kącik pisarzy

    >Witajcie ! Zaraz wchodzę do Worda i piszę mikroopowiadanko historyczne . Macie kolejnego "publikatora" Wolałbym nie mieć takiego "publikatora". "Mikro opowiadanko"? Ja na śmiesznie krótkie, pisane na kolanie teksty mówię "broszurka". http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=2183&pid=699 <-- jeżeli o długość chodzi, to to coś można nazwać opowiadaniem (chociaż i tak widywałem nieporównywalnie dłuższe teksty niż to) Każdy wie, czyją matką jest nadzieja. >Ale jako iż krytyka , zwłaszcza ta konstruktywna Nie zaczyna się zdania od "więc" albo "a więc". Przede wszystkim - w opowiadaniu brakuje opisów. Gdzie ten giermek w ogóle się krzątał? W zamku? W domu? W stodole? W wychodku? >Nagle wszedł ktoś do pomieszczenia. Ten głos, czyli jaki? Ten głos, który wszedł do pomieszczenia? Dobrze byłoby się zdecydować, jak się wstawia myślniki. Raz jest spacja po myślniku, raz nie ma, raz nie ma przed, a za innym razem wygląda to tak, jakby były dwa myślniki. Przed przecinkiem nie stawia się spacji, stawia się ją za to po przecinku. Dałby "mimo młodej godziny." I od kiedy daje się spację przed kropką? http://pl.wikipedia.org/wiki/Ulrich_von_Jungingen - jeżeli pisze się opowiadania historyczne, to wypada chociaż nie przekręcać nazwisk. Jakie to logiczne. jedna z wojen polsko-krzyżackich (ta, w czasie której była bitwa pod Grunwaldem) rozpoczęła się w 1409, a miecze trafiły do króla w 1410. Niezłe opóźnienie, najpierw zaczynają wojnę, a dopiero po kilku/kilkunastu miesiącach ją wypowiadają. http://pl.wikipedia.org/wiki/Miecze_grunwaldzkie http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_polsko-krzy%C5%BCacka#Skutki_bitwy_grunwaldzkiej Czyli tak: stałocieplni wypowiadają wojnę (1409) i już wiadomo, jak potoczy się wojna, a nawet gdzie i kiedy zostaną rozegrane bitwy? Brakuje jeszcze dokładnej godziny rozpoczęcia walk (z dokładnością co do sekundy). Ogółem - widać, że autor praktycznie nie ma pojęcia o tym, o czym pisze. Do tego opowiadanie jest krótkie (nazywanie tego opowiadaniem to raczej żart, to jest co najwyżej zwykła broszurka napisana w pół godziny), opisów właściwie brak, a interpunkcja wygląda tak, jakby spacje przed znakami interpunkcyjnymi były stawiane losowo.
  8. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    ...a drugie miasto na "B" w Oblivionie/Cyrodiil to Bravil. A co do rozmawiania o Morrowindzie - człowiek popełnił błąd, więc trzeba zachować resztki przyzwoitości/wredności i mu ten błąd wypomnieć. xP
  9. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    Pracują nad zaktualizowaniem plikowni, powinno być gotowe when it''s done. xp >Cytat: Ponury Żniwiarz Nie Dark Elfem, a Dunmerem. Nie w Bramorze, tylko Balmorze (<-- nazwa ta pojawia się w grze bardzo często, widać nie czytasz tekstów albo czytasz je mało dokładnie xP), a nie pro, a stałocieplny (chociaż pro to rodzaj stałocieplnego). Ale reszta się zgadza. xP
  10. Z twojego posta wynika, że ludzie ogółem są od najmłodszych lat idiotami, którzy sami nie potrafią prowadzić obserwacji* i ktoś inny musi myśleć za nich, pokazując im, co jest dobre, a co złe. Bo inaczej wyrośnie zły do szpiku kości i bezwględny potwór, który robi sobie jaja z ludzi wpadających w histerię bo "na drugim końcu świata dwa samoloty uderzyły w wieżowce i zginęło 3.000 ludzi, których w życiu nie widziałem [a jednocześnie dzisiaj w Afryce zdechło z głodu ponad 10.000 homo sapiens sapiens, ale mi to wszystko jedno xP]", czyt. wyśmiewa jednostki, które nie potrafią same myśleć. Co do kar - dla mnie najgorszą możliwą karą byłoby rozkazanie pójścia na "imprezę" (hałas, skaczące małpy, i w ogóle aż żyć się odechciewa jak takie coś widzę), ewentualnie oderwanie rąk, nóg, a następnie powolne rozrywanie tułowia na pół, chociaż to ostatnie akurat mi nie grozi. *o ile osobnikowi, który ma kilka lat można to jeszcze wybaczyć, to jednostka mająca powyżej 10 lat powinna na podstawie własnych obserwacji móc stwierdzić, co należy robić, a czego nie.
  11. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    Oprócz tego informacji gdzie i kiedy odbywa się spotkanie Gildii Złodziei udziela City Swimmer/w polskiej wersji językowej zapewne Pływająca-w-Mieście albo jakieś inne pokraczne przetłumaczenie, Argonianka z Bravil.
  12. Meledictum

    Kącik pisarzy

    Rozumiem, nie zachowałem się tak jak się spodziewałaś, zatem trzeba mnie ukarać. Coś jak tresura pieska, tak głupie i naiwne, że aż urocze. Swoją drogą - jakoś niespecjalnie obchodzi mnie opinia jednostki, która najpierw patrzy na osobę autora, a dopiero później na tekst. (najchętniej walnąłbym tu jakąś litanię o tym, jak zidiociałe są jednostki towarzyskie, ale nevermind xP). A ludzi uważam za idiotów bo jak na razie nie znalazłem powodu, aby myśleć inaczej.
  13. Meledictum

    Kącik pisarzy

    Nadinterpretacja, ten tekst był odpowiedzią na ewentualne posty w stylu "ZA DŁÓÓÓGIE!!1" (już widziałem tego typu odpowiedzi). Jeżeli uraziłem to przepraszam (ale recenzji dalej się nie spodziewam, z autopsji wiem że długie teksty mają o wiele mniej komentarzy niż pseudo-broszurki długie na dziesięć linijek).
  14. Meledictum

    Kącik pisarzy

    Kolejne opowiadanie mojego autorstwa, dosyć spore. Komentarze, opinie etc. mile widziane (i tak, wiem, motyw z rozdawaniem kasy jest głupi, ale nie miałem serca aby się go pozbyć xD). Raczej nie spodziewam się, że ktoś odpowie, ilość literek jest raczej za duża dla mózgu typowego stałocieplnego. xP Helstrom: Prolog ...czyli kiedy ludzie wrócili na Nirn. Sześć niewielkich, zawieszonych pod sufitem lamp w kształcie sztyletów oświetlało niewyraźnym, żółtym światłem wysokie na trzy metry pomieszczenie. Wykonane z syntetycznego dębu obicia z pozłacanymi wykończeniami dumnie pokrywały wszystkie ściany w pokoju, uzupełniane przez niezwykle kunsztowne i piękne dla ludzi obrazy. Wśród malowideł znajdowały się przede wszystkim repliki najznamienitszych dzieł namalowanych jeszcze przed dwudziestym drugim wiekiem. Niektóre malowidła przedstawiały krajobrazy naturalne, inne - walczących ludzi. Przy prawej od strony wejścia ścianie stało sporych rozmiarów drewniane, zdobione łóżko, którego powierzchnia była pokryta pościelą z prawdziwym pierzem w środku. Przy lewej ścianie, naprzeciwko miejsca do spania, okupował swój kawałek pomieszczenia kwadratowy, masywny stół, wykonany w podobnym stylu co łóżko, otoczony przez cztery również drewniane, staromodne krzesła z zielonymi obiciami. Naprzeciwko drzwi, trzy metry przed ścianą, mieściło się dębowe, szerokie, zabytkowe biurko. Na lewo od stołu, nieco bliżej wejścia, sterczała podobna do reszty mebli pod względem wykonania gablota ze Smackersem MK III w środku. Podłoga zdawała się być niczym wycięta z innego pomieszczenia. Mimo że dosyć spora jej część była zakryta czerwonym dywanem przyodzianym w różnorodne, żółte wzory, nie maskowało to szarych, kwadratowych płyt pokrywających podłoże. Miejsce, w którym dębowe ściany stykały się z surową, metalową podłogą wyglądało jak ludzkie marzenia zderzające się z brutalną rzeczywistością. Tuż za biurkiem, odwrócony tyłem do wyjścia stał w żołnierskim rozkroku wysoki na jeden i trzy czwarte metra, szeroki w barkach człowiek. Dłonie trzymał splecione z tyłu pleców. Miał założony typowy mundur dowództwa floty sił Zjednoczonej Ludzkości, zwany potocznie "admirałką". Uniform był w kolorze ciemno niebieskim, ze złotymi pasami przy rękawach oraz przy bokach tułowia. Wyglądał jak połączenie pancerza ze zwykłym ubraniem. Ramiona, nogi oraz przednią część tułowia chroniły bardzo cienkie płytki, pełniące bardziej funkcję reprezentatywną niż ochronną, na nogach znajdowały się ciężkie, wojskowe buty. Na klatce piersiowej piętrzyły się różnokolorowe, małe medale, większość z nich miała kwadratowe kształty, było ich tyle, że aż dziw, iż postać jeszcze nie ugięła się pod ich ciężarem. Cała jego twarz była poorana bliznami należącymi do tych, które wyglądają dla ludzi szpetnie. Czoło zdobiła wielka szrama, pamiątka po pazurach Saakhra próbującego odciąć głowę właścicielowi munduru. Prawy policzek zdawał się być zrośniętym po potwornym rozszarpaniu, i rzeczywiście tak było, kawałki eksplodującego czołgu zostawiły ślad do końca życia. Na lewym policzku natomiast widoczne były jakby czerwone żyły, jakby pęknięcia, twór kontaktu kwasu z miękką skórą. Oczy zdawały się być typowo ssacze, ludzkie, tęczówki były koloru zielonego, jedynym znakiem szczególnym tych organów było kilkadziesiąt ciemno zielonych linii odchodzących od źrenicy - efekt modyfikacji nanotechnologicznych. Głowę przykrywały krótko strzyżone, czarne włosy. Mimo wszechobecnych szram wyglądał na nieco ponad pięćdziesiąt lat. Postać stała tak odwrócona tyłem do biurka, patrząc na stojącą dwa metry przed nią ścianę. Mur wyróżniał się spośród innych ścian tym, że mimo, iż był również z syntetycznego dębu, to jednak nie było na nim żadnych zdobień, nie licząc trzech wgłębień przebiegających wzdłuż niego na różnych wysokościach. - Otworzyć. Zachodnia ściana. Teraz. - człowiek wydał cichym głosem polecenie prostemu systemowi komputerowemu, którego zadaniem było wykonywanie tego typu nieskomplikowanych czynności. Gładka ściana zaczęła powoli podnosić się do góry, odsłaniając przezroczystą, chociaż niezwykle grubą i wytrzymałą szybę. Przed jego oczami stanęła czarna niczym smoła przestrzeń z tysiącami rozlanych na niej malutkich, białych kropek. Jednak było w tym obrazie coś, co ściągnęło na siebie nie tylko uwagę tego pojedynczego człowieka, ale całej cywilizacji homo sapiens sapiens. Coś, co dla ludzkości stanowić miało przepustkę do nowego życia. Zakończyć wszystkie konflikty, ustabilizować ciągle wahającą się (ale i tak silną, przynajmniej w porównaniu z "zachodem" z dwudziestego pierwszego wieku) od ponad siedmiuset lat gospodarkę. Wielka, zasłaniająca połowę widoku niebieska kula, z zielonym kontynentem w jej prawej części. - Nirn - pod wpływem wywołanego wrażenia człowiek wyszeptał do siebie po cichu nazwę planety. Po kilku minutach drzwi za postacią rozsunęły się z sykiem. Do pomieszczenia wszedł marszowym krokiem typowy oficer, w mundurze podobnym do tego, jaki miał na sobie człowiek napawający się pięknem przestrzeni kosmicznej. Żołnierz zatrzymał się, zastukał butami i zasalutował, po czym uroczystym tonem rzekł: - Wielki Admirale Samuelu Nilsen, melduję, że nasza flota wyszła z hiperprzestrzeni i znajduje się w układzie FTH - osiem siedem pięć sześć jeden, w pobliżu planety oznaczonej jako Nirn. Admirałowie proszą pana na mostek. - Flota Sumber Daya? - Samuel, bo tak miała na imię postać z niezwykle wysoką rangą, szramami na twarzy oraz medalami licznymi niczym gwiazdy na niebie, spytała głosem ochrypłym, jednocześnie spokojnym. - Wyszła z hiperprzestrzeni. - Kiedy tu będą? - Wejdą w zasięg rażenia za siedemdziesiąt sześć godzin. - Powiedz admirałom, że przyjdę za kilkanaście minut. - Tak jest. - Oficer zasalutował i wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając Samuela samego w jego prywatnej kwaterze. Samuel Nilsen, Wielki Admirał floty Zjednoczonej Ludzkości. Jeden z najbardziej utalentowanych dowódców, jakich kiedykolwiek miała ludzkość. Nie było bitwy, której nie mógłby wygrać, sytuacji w walce, której nie mógłby obrócić na swoją korzyść. O większości odznaczeń, jakie na sobie nosił, znaczna część ludzi mogła co najwyżej pomarzyć. Miał sto cztery lata, jego stosunkowo młody wygląd był zasługą nanitów. W wojsku służył od 2857 roku A.D., czyli osiemdziesiąt sześć lat. Zawsze chciał wstąpić do floty, walczyć z Obcymi i korporacjami. Swoje marzenie postanowił spełnić w wieku osiemnastu lat, kiedy to zapisał się do jednostki rekrutacyjnej. Ze względu na słaby wzrok nie dostał się do flotylli, zaczął więc walczyć w wojskach lądowych. Po trzech latach, dzięki zasługom na polu walki, dowództwo wyraziło zgodę na zmodyfikowanie nanitami oczu Nilsena, dzięki czemu mógł pilotować myśliwiec. Później wszystko potoczyło się dosyć szybko - pierwsze awanse, pierwsza fregata, następnie niszczyciel, a na końcu tytuł Wielkiego Admirała. Jego nazwisko znał każdy żołnierz na piątym roku w akademii wojskowej. Właśnie - tylko żołnierze potrafili skojarzyć nazwisko "Nilsen" z wybitnym dowódcą. Samuel umiał dowodzić, zrobił wiele dla swojego gatunku, jednak brakowało mu tego czegoś, tej iskierki, która wznieciłaby płomień nieśmiertelności. Chciał, aby jego nazwisko było umieszczone w każdej książce historycznej, aby uczyły się o nim dzieci w szkołach, aby stawiano mu pomniki, aby z rocznicy jego narodzin zrobić święto. Potrzebny był mu jakiś wielki wyczyn, który zmieniłby bieg losów ludzkości jako rasy. Który miałby wpływ na życie każdego człowieka. Planeta o nazwie Nirn, na którą teraz patrzał ze spokojem i rozwagą, miała być tą przepustką do nieśmiertelności. Morza oraz jeden rozległy, bagienny kontynent nie były dla ludzi niczym atrakcyjnym, jednak uwagę ludzkości przyciągało to, co kryło się głęboko pod powierzchnią. Zapasy Triburantu, minerału spotykanego najczęściej w formie półpłynnej, który był nie tylko niezwykle wydajnym surowcem energetycznym, ale dzięki swoim właściwościom nadawał się idealnie na broń, poszycia, a nawet rzeczy tak drobiazgowe jak narzędzia chirurgiczne, były ogromne. Według najbardziej pesymistycznych obliczeń zasoby pod powierzchnią Nirn miały wystarczyć całej ludzkości na następne dwa tysiące lat. Gospodarka zaczęłaby rozkwitać, zakończyłyby się wojny o ten surowiec, jakość życia obywateli podniosłaby się. I to wszystko dzięki Samuelowi i jego flocie. Nilsen nie mylił się co do jednego - atak na Nirn miał mieć niebagatelny wpływ na losy ludzkości. Tak niebagatelny, że Samuel nie był sobie go w stanie wyobrazić nawet w najśmielszych snach. Po mniej więcej dziesięciu minutach wpatrywania się na planetę Samuel ruszył z gracją godną pięciuset tonowego czołgu w kierunku wyjścia. Drzwi rozsunęły się, Wielki Admirał przeszedł przez nie i znalazł się w jakby innym świecie. Niezwykle długi, szeroki na cztery metry korytarz pozbawiony był wszelkich zdobień czy obić. Ściany pokrywał brudny, szary metal, w kilku miejscach zwisały kable. Jedynym elementem ozdobnym była holograficzna mapa statku, wyświetlana przez stojące pod prawą ścianą niewysokie, okrągłe urządzenie. Samuel powoli podszedł do mapy, na której widniał trójwymiarowy obraz statku. Osiem kilometrów długości, trzy szerokości, pod mapą hologram wyświetlał podpis "ZL-Casus". Na przedniej części okrętu, od spodu, zauważalna była główna bateria dział plazmowych, w górnej części, mniej więcej na środku długości znajdowały się cztery długie otwory, jakby blizny. Nie były to jednak uszkodzenia, tylko doki dla mniejszych statków, takich jak fregaty. Zewsząd sterczały działa, okręt zakończony był potężnymi silnikami podświetlnymi, które pozwalały mu na manewrowanie ze zwinnością robiącego uniki Saakhra. Na wyświetlaczu wyróżniała się czerwona strzałka jednym końcem pokazująca na lewą stronę statku, mniej więcej na środku długości, na drugim jej końcu natomiast widniał napis "Jesteś tutaj". Nilsen popatrzał na mapę, przez chwilę wspominając najważniejsze bitwy, jakie stoczył dowodząc tym okrętem. Stary, dobry Casus, zbudowany w stoczni na orbicie samej Ziemi dwie dekady temu. Statek jeszcze nigdy go nie zawiódł. Potężne generatory osłon stanowiły dla broni energetycznej przeciwnika barierę równie nieprzepuszczalną jak metalowa ściana dla komara, nawet gdyby ogień wroga pokonał osłony to rozbiłby się na niezwykle grubym pancerzu. Wielki Admirał ruszył dalej korytarzem, stukot ciężkich butów odbijał się od ścian, dając efekt echa. Samuel skręcił przy pierwszym rozwidleniu w lewo, tak jak zawsze od dwudziestu lat, później poszedł prosto, następnie w prawo. Jego oczom ukazały się kolejne rozsuwane drzwi, z typowym żołnierzem stojącym na baczność obok nich. Postać ubrana była w niczym nie wyróżniający się żołnierski uniform, jaki noszą miliardy żołnierzy służący w siłach militarnych Zjednoczonej Ludzkości. Pancerz był zbudowany z płyt, na lewym ramieniu widniał emblemat przedstawiający kulę z kontynentami, pełniącą rolę symbolu Ziemi, jak się wówczas ludziom wydawało - kolebki homo sapiens sapiens, plecy jego natomiast nosiły Drepnera, broń przystosowaną do walk na małe odległości, idealną do starć w korytarzach statku. Żołnierz zasalutował. - Dzień dobry Wielki Admirale. - Dzień dobry, spocznijcie żołnierzu. Dobrze trzymacie wartę. Jak się nazywacie? - Patel, panie Wielki Admirale. - Dostaniecie podwójny żołd przez następne pół roku. - Dziękuję panie Wielki Admirale. - Samuel lubił podwyższać pensję prawie każdemu żołnierzowi, którego spotkał. Dzięki temu zyskiwał sobie przychylność wśród podkomendnych, co powodowało wzrost morale, poza tym przez takie rozdawanie funduszy miał więcej "przyjaciół" niż rozkładające się ludzkie zwłoki mają w sobie robactwa. Przynajmniej tak mu się wydawało, osiemdziesiąt lat temu tego typu praktyki całkiem skutecznie zachęcały żołnierzy do walki. Szczęśliwie dla Nilsena żołnierze na statku, podczas służby bardzo rzadko przemieszczali się poza wyznaczone obszary, w przeciwnym razie Wielki Admirał byłby otoczony przez szeroko uśmiechających się żołdaków, liczących na premię. Przeszedł przez drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, które pod względem rozplanowania poszczególnych sekcji przypominało dwudziestowieczne stacje kolejowe. Taki moloch jak ZL-Casus miał nie tylko własny system transportowy, ale nawet farmy, fabryki amunicji, stocznie, hangary, praktycznie wszystko, co może przydać się okrętowi odbywającemu służbę w przestrzeni leżącej z dala od linii zaopatrzeniowych. Okręt stanowił niemal w pełni samowystarczalne, uzbrojone od dzioba do silników latające miasto. Nilsen wpakował swoje ssacze cielsko do jednego z podłużnych, obłożonych lekkim pancerzem z kwadratowych płyt wagoników. Drzwi za nim zasunęły się. Pojazd był stosunkowo niewielki i czysty, chociaż bez jakichkolwiek bardziej wyrafinowanych zdobień, przeznaczony do transportu personelu. W tylnej części znajdowały się stojaki na broń i sprzęt, z przodu - panel z kilkunastoma przyciskami. Wielki Admirał wcisnął kilka guzików na pulpicie, wybierając cel podróży - mostek, po czym rozsiadł się na jednym z obitych czerwoną, wykazującą ślady zużycia tapicerką krzeseł, zajmując miejsce tuż przy oknie. Wagon ruszył, trzymając się zawieszonych na górze i na dole cienkich szyn magnetycznych. Samuel podczas podróży podziwiał mijane części statku, mimo że od dwudziestu lat niemalże codziennie pokonywał tą trasę, za każdym razem przyglądał im się z takim samym zainteresowaniem. Kiedy mijał turbiny fuzyjne napędzające awaryjne systemy na mostku naszła go refleksja. Jedna z turbin została tymczasowo wyłączona, aby technicy mogli przeprowadzić niezbędne prace konserwacyjne. Generatory nie będą działać wiecznie, kiedyś energia przestanie płynąć, okręt się zużywa. Samuel też się w pewnym sensie zużywał. Nie był już tym samym Samuelem Nilsenem, piechurem, który osiem dekad temu z pieśnią na ustach i fanatycznym błyskiem w niemodyfikowanym wtedy jeszcze oku ruszał na obcych, w rękach dzierżąc swojego starego, dobrego Smackersa. Jego fanatyzm nieco podupadł, wiedział, że po zajęciu Nirn imperium Zjednoczonej Ludzkości poradzi sobie doskonale bez jego pomocy. Poza tym był już nieco wyczerpany tym wszystkim. Te bitwy, ta ciągła latanina, potyczki, których zwyciężenie nie wymagało praktycznie żadnych umiejętności ze względu na miażdżącą przewagę floty Nilsena... Samuel czuł się zmęczony. Ostatnio był na powierzchni planety pięć lat temu, kiedy podbijał lodowy glob orbitujący wokół gwiazdy Hospitis. Wprawdzie na okręcie były tereny zielone z drzewami produkującymi potrzebny do życia tlen, ale to nie to samo. Jednym z jego najskrytszych marzeń było pływanie statkiem. Ale nie jakimś stalowym molochem, lecz staromodnym, parowym okrętem, zbudowanym z prawdziwego drewna i zwykłego metalu, z mordownią, sterem i innymi tego typu rzeczami, które przywodziłyby na myśl antyczne czasy. Po podbiciu Nirn chciał przejść na emeryturę, kupić małe jezioro na jakiejś planecie i spełnić swoje marzenie. Dziwne, przecież ludzie nigdy nie przepadali za wodą. Po kilku minutach wagon dojechał do stacji. Drzwi rozsunęły się, Samuel opuścił pojazd i znalazł się na podobnej do tej w jego prywatnych kwaterach, chociaż zdecydowanie większej stacji. Po lewej oraz prawej stronie pomieszczenia znajdowały się schody prowadzące na wyższe i niższe poziomy przystanku, z zawieszonych cztery metry nad podłogą sufitów zwisała bardzo duża liczba kabli. Na ścianach widoczne były płyty, lampy, oznaczenia, jakieś rury i pełno innych rzeczy usprawniających funkcjonowanie statku. Najbardziej zauważalną zmianą w porównaniu do poprzedniego posterunku ruchu był personel. Co chwilę ktoś w pośpiechu przechodził przez to całkiem spore pomieszczenie, nie zwracając specjalnej uwagi na postać Wielkiego Admirała. Nilsen skierował swoje ciężkie kroki w kierunku schodów naprzeciwko wagonika, z którego wysiadł. Po drodze zauważył go zawieszony na przyczepionej tuż pod sufitem, lekko świecącej kolorem niebieskim linie grawitacyjnej technik. Służbę na Casusie zaczął dopiero cztery tygodnie temu, na krótko przed odlotem i chciał skorzystać z okazji, aby móc zobaczyć Admirała, o którym tyle słyszał w akademii wojskowej. Postać zsunęła się po sznurze niczym pająk schodzący na dół po pajęczynie, z tupotem opadła na podłogę, wyprostowała się i zasalutowała. Miała na sobie szary strój personelu technicznego, nie było widocznych żadnych elementów pancerza. Przy pasie i klatce piersiowej sterczała niezwykle mnoga ilość kieszeni, z niektórych z nich wystawały różnorodne narzędzia i przyrządy, zupełnie jakby one również chciały ujrzeć pokryte bliznami oblicze Samuela. - Dzień dobry Wielki Admirale. - Dzień dobry obywatelu. - Technicy, czy też może raczej wszyscy wojskowi nie biorący bezpośredniego udziału w walce byli niemal jak cywile, mimo że przed wstąpieniem w szeregi armii musieli ukończyć szkolenie w akademii. Zawsze mieli swego rodzaju "taryfę ulgową". - Jak tam statek? Żadnych poważnych uszkodzeń w tej okolicy? - Nilsen był trochę zdziwiony tym, że technik zaczepia go bez jakiejś wyraźnej przyczyny. Jego sława nie przypominała tej, jaką cieszyć się mogą na przykład gwiazdy holograwicznych show. Nie rozdawał autografów, nie miał swoich "fan-klubów", poza tym załoga na okręcie była przyzwyczajona do obecności tak wielkiej osoby. - Radiowęzeł sam się włączał i wyłączał, ale właśnie to naprawiam. - Tak trzymajcie obywatelu, wykonujecie znakomitą robotę, dzięki takim jak wy ten okręt będzie latał dłużej niż żyją gwiazdy. - To dla mnie zaszczyt słyszeć takie słowa od pana, panie Wielki Admirale. - Nilsen, jakby tknięty przeczuciem spojrzał na zegarek i zorientował się, że owe "kilkanaście minut", w czasie których miał zjawić się na stanowisku dowodzenia przerodziło się w pół godziny. - Wybaczcie obywatelu, jestem spóźniony, do widzenia. - Do widzenia Sir. Samuel ruszył w dalszą podróż w kierunku mostka nieco szybszym, a przez to cięższym niż dotychczas krokiem. Technik jeszcze przez kilka sekund stał na baczność, jakby pozował do zdjęcia. Kiedy Wielki Admirał zaczął wchodzić na schody, mechanik wjechał po linie z powrotem pod sufit, wracając do naprawiania okablowania. Nilsen wtaszczył swoje ludzkie, przyodziane w "admirałkę" ciało na górę schodów, przemieścił się do końca korytarza, podobnego do tego, którym szedł w swoich kwaterach, z tą różnicą, że tutaj co kilka metrów widoczne były wcinające się w ścianę drzwi, przy których stał na baczność wartownik. Zatrzymał się przed szerokimi na trzy metry wrotami i przez kilkanaście sekund poprawiał swój mundur, sprawdzając czy nie ma zabrudzeń i czy wszystkie medale są przypięte w taki sposób, w jaki być powinny. Kiedy upewnił się, że wygląda dokładnie tak samo jak zawsze, zrobił krok przed siebie. - Wielki Admirał Samuel Nilsen, otworzyć - Samuel wydał polecenie systemowi komputerowemu odpowiedzialnemu za jedno z wejść na mostek. - Identyfikacja głosowa zakończona. Witamy na mostku panie Nilsen, życzymy panu miłego i produktywnego pobytu - niemal bezosobowy, syntetyczny głos zachęcał do wejścia. Drzwi rozsunęły się na boki, ukazując Samuelowi mostek i centrum koordynacyjne - serce nie tylko długiego na osiem kilometrów statku, ale także liczącej półtora tysiąca jednostek floty. Mostek kapitański był podzielony na dwie sekcje. Mniejsza, przed którą stał Nilsen, zajmowana głównie przez Admirałów oraz Wielkiego Admirała, zwana była potocznie po prostu "mostkiem". Mostek miał piętnaście metrów długości, osiem szerokości i przypominał balkon, zawieszony nad ogromnym pomieszczeniem Centrum Koordynacyjnego. Ścianę po lewej stronie Samuela zajmowała gruba szyba, przez okno rozciągał się widok długie na trzysta i szerokie na dwieście metrów pomieszczenie, pełniące rolę centrum koordynacyjnego armady. Załoga statku zwykła mówić na to miejsce "mordownia". Nazwa była całkiem trafna, "mordownię" wypełniały po brzegi stanowiska komputerowe oraz holograficzne. Przy każdym z nich rezydował oficer bądź ktoś na podobnym szczeblu, odpowiadający za poszczególną grupę okrętów, niemal przez cały czas prowadząc komunikację z dowódcą zgrupowania. Obowiązki takiego oficera były dosyć szerokie, zaczynając od tak drobiazgowych spraw jak przekazywanie mało istotnych rozkazów od głównego dowództwa, a kończąc na wydawaniu pozwolenia na złamanie szyku przez grupę. Pośrodku piętrzył się niczym góra, biegnący od podłogi aż po sam sufit, cylindryczny, oklejony rurami oraz pulpitami twór, czyli główny komputer. Ze względu na przypominający dżdżownicę kształt żołnierze służący na okręcie nadali mu przezwisko "robal". Było tłoczno, mimo że na pierwszy rzut oka postacie poruszały się bez większego ładu, to organizacja była bardzo dobra, nawet jak na ludzi, każdy z niemal tysiąca żołnierzy w mordowni wiedział, co, jak i kiedy ma zrobić. Sam mostek był mniej gwarny niż znajdujące się dziesięć metrów niżej Centrum Koordynacyjne. Na środku mieścił się kwadratowy, wysoki na pół, szeroki i długi zaś na dwa metry blat, nad którym widniał wyświetlany przez urządzenie holograficzny obraz. Po prawej, przy ścianie, znajdowało się dwanaście dwuwymiarowych paneli holograficznych z pulpitami, na których widoczne były statystyki, symbole i inne ważne rzeczy, niezrozumiałe dla zwykłych ludzi. Przy każdym wyświetlaczu znajdował się fotel, obok niego - metalowy, kwadratowy stolik. Oprócz tego po całym pomieszczeniu rozsiane było kilkanaście stanowisk pracy osób odpowiedzialnych za wywiad, zapasy i inne zadania. Większość pulpitów pod ścianą - przeznaczonych dla Admirałów - nie mieściła nikogo na fotelu, ci, którzy je zazwyczaj okupowali stali wokół mapy sektora i omawiali kolejne ruchy. Samuel przekroczył próg pomieszczenia, kierując się w stronę blatu. Admirałowie stojący wokół wyświetlacza odruchowo niemal spojrzeli na wchodzącego gospodarza, rozmowy nieco przycichły. Samuel był jedynym Wielkim Admirałem we flocie orbitującej wokół Nirn, oprócz niego tylko dziewięciu ludzi w całym imperium Zjednoczonej Ludzkości mogło poszczycić się tym mianem. "Zwykli" Admirałowie przesiadujący nad mapą mieli podobny strój do tego, w jaki przyodziany był Nilsen, jednak każdy z nich miał na lewym ramieniu o jedną gwiazdę mniej, ich klatki piersiowe natomiast nie musiały znosić ciężaru aż tylu medali. - Witam panów, i panią. - Samuel lekko ukłonił się w stronę stojącej po jego prawicy Adrianny Scott, jedynej samicy na mostku. U ludzi bowiem to samce odpowiedzialne są z reguły za prowadzenie wojen, oprócz tego mają dominującą pozycję w społeczeństwie. Wygląd odzianej w "admirałkę" Adrianny wskazywał na prawidłowe działanie hormonów. Drugorzędne cechy płciowe charakterystyczne dla samic homo sapiens sapiens były dobrze rozwinięte, barki były wąskie, talia raczej chuda, z wcięciem, długie żółte włosy, delikatne rysy na twarzy, niebieskie oczy - samica ta uchodziła za "piękną". - Czekaliśmy z niecierpliwością, spóźnił się pan. - Admirał Clark Eckelson - postać wyglądająca na mniej więcej pięćdziesiąt lat, z kwadratową szczęką stojący tuż za Adrianną i będący zaufanym przyjacielem Samuela, odważył się zwrócić uwagę na spóźnienie głównego dowódcy. - Wielki Admirał nigdy się nie spóźnia, zawsze przybywa dokładnie wtedy, kiedy ma zamiar. - W pomieszczeniu zapadła konsternacja. - Znowu zagadał się pan z żołnierzami. - Może trochę, ale wiecie jak to jest, tyle słyszyli w akademii... Powiedz takiemu, że nie masz czasu, to cię zbluzga zaraz po tym, jak się odwrócisz. - Nie da się ukryć, w końcu kiedyś sam taki byłem - Admirał cicho wzdychnął, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, jakby wspominał stare, dobre czasy. - Jaką mamy sytuację? - Na pytanie Samuela udzieliła odpowiedzi Adrianna, odpowiedzialna za wywiad, podając mu małą kostkę. Nilsen wyciągnął z prawej kieszeni swoje PDA i przyłożył sześcian do dolnej części tego niewielkiego urządzenia. Przyrząd wyświetlił długi na dwadzieścia centymetrów snop światła, który zamienił się w dwuwymiarowy, holograficzny i nieruchomy obraz z setkami zielonych, żółtych oraz czerwonych kropek z widocznymi obok oznaczeniami. Na dole świeciły się zielone, ustawione w nienagannym szyku punkty - okręty Zjednoczonej Ludzkości, na górze, nieco na prawo od środka roiło się od czerwonych kropek - floty Sumber Daya, nieco na lewo od niej mrugały żółte plamki. - Flota Varpen? - mimo że przybycie statków tej korporacji nie zostało przewidziane, Samuela nie zdziwiła obecność Varpenów. - Wyszła z hiperprzestrzeni piętnaście minut temu. - zameldował jeden z Admirałów przy blacie. - Kierunek? - Sektor osiem jeden osiem, lecą prosto na flotę Sumber Daya, do kontaktu dojdzie za dwadzieścia pięć godzin. - Korporacyjne psy pewnie zaczną się kąsać, mniej roboty dla nas. Reakcja ze strony Sumber Daya? - Zatrzymali się. - Zapewne są zaskoczeni. A to... - Samuel pokazał palcem na żółty punkt, znajdujący się po prawej stronie wyświetlacza, umieszczony z dala od zgrupowań pozostałych kropek. W przeciwieństwie do reszty znaczków, nie było przy nim żadnego opisu czy też oznaczenia. - Pojawiło się cztery minuty temu. Wysłaliśmy szwadron myśliwców na pozycję obiektu. - Eckelson zameldował Nilsenowi. - Daleko od flot, Varpen nigdy nie puszcza swoich tak daleko, zaś Sumber... - Samuel jakby się zamyślił. - Ta planeta ma niewyobrażalną wartość, może testują prototyp? - Inny Admirał wysunął swoją hipotezę. - Dlaczego nie ma opisu? - Za silny kamuflaż, nie mogliśmy nawet ustalić kształtu ani rozmiaru, tylko przybliżone położenie. - Zbyt dobrze się maskuje... - Nilsen ponownie się zamyślił. - Mamy najnowocześniejsze skanery i radary, rok temu okręt był ulepszany w stoczni. Pod względem kamuflażu technologia Sumber Daya i Varpen jest kilkanaście lat za nami. Rzeczywiście, może to prototyp. Ale... Przecież na planecie są obcy! - Tak, ale nie posiadają możliwości podróży w przestrzeni kosmicznej. - Albo po prostu o tym nie wiemy. - kolejny Admirał włączył się do rozmowy. - Ale to? Jeżeli mają taki zaawansowany sprzęt, to dlaczego nas już dawno nie zaatakowali? Albo nie zajęli innych planet? - Jeden z Admirałów bronił swojej teorii związanej z prototypem Sumber Daya. - Pani Admirał, dostałem raport że niezidentyfikowany statek zniknął. - Jedna z postaci siedzących przy pulpicie, na lewo od blatu wstała i zwróciła się do Adrianny. - Kierunek odlotu? - Samuel szybkim tonem zapytał się oficera, na twarzy Wielkiego Admirała pojawiło się zaciekawienie. - Nieznany. - Zniszczony? - Nie, po prostu... Jakby wyparował. - Co z myśliwcami? Jest raport? - Na razie brak, dotrą do ostatniej znanej pozycji celu za osiem minut. - Sprawdziliście sensory statku? Na tej planecie jest tyle Triburantu, że mogą zacząć wariować. - Surowiec jest ukryty tysiące kilometrów pod powierzchnią, nie powinien zakłócać działania naszych urządzeń. - Swoją wiedzę na tematy związane z geologią pokazał Admirał Conley, specjalista od planetologii oraz podboju planetarnego. - Poza tym mamy potwierdzenie od innych statków liniowych, inni również widzą to na swoich radarach. - Nie pozostaje w takim razie nic innego, jak tylko czekać na raport od eskadry. - Co z samym podbojem planety? Pojawienie się statku nie wpłynie na nasze plany? - Conley chciał wiedzieć, czy Wielki Admirał zażyczy sobie innej taktyki na podbicie planety. - Na razie nie, wszystko wykonujemy według procedury trzy jeden jeden osiem z elementem dwa jeden. Pokonujemy wrogą flotę, blokujemy planetę z orbity, przeprowadzamy bombardowanie plazmowe unicestwiając całe życie, następnie siły lądowe dokonują desantu i rozpoczynamy wydobycie. Ta planeta jest zbyt wiele warta aby bawić się w jakieś przepychanki z obcymi na powierzchni. - Ustawienie floty? - Admirał Rutledge, zajmujący się przede wszystkim walką w przestrzeni kosmicznej za pomocą okrętów liniowych chciał również się upewnić, czy Samuel nie przywidział żadnych zmian. - Według planów, ewentualne poprawki do szyku wprowadzę sam. - Tak jest. - A teraz, drodzy państwo, możecie wrócić do swoich obowiązków, ja zajmę się szykami. Informujcie mnie na bieżąco w sprawie tego statku. - Wielki Admirał podszedł do swojego pulpitu i usiadł na stojącym przy nim krześle. Wyświetlacz holograficzny znajdował się tam, gdzie inne stanowiska pracy dla Admiralicji, ten pulpit jednak zajmował zaszczytne miejsce dokładnie pośrodku ściany, po jego lewej znajdowało się pięć innych stanowisk, natomiast po prawej - sześć, razem jedenaście, przeznaczonych dla zwykłych Admirałów. Pomieszczenie wróciło do swojego rutynowego rytmu pracy. Większość Admirałów siedziała przy swoich pulpitach, nieliczni z nich od czasu do czasu podchodzili do innych konsol bądź pracowników. Pomniejsi oficerowie pracowali na kilku stanowiskach rozrzuconych po pokoju, słyszalne były szepty rozmów, czasem ktoś powiedział coś na głos próbując ustalić z resztą admiralicji pewną sprawę, zaś w Mordowni na dole jak zawsze panował gwar i ruch. W porównaniu do pomieszczenia z "robalem" mostek wydawał się niczym nie zmąconą oazą spokoju. Samuel siedział w fotelu. Wcisnął kilka przycisków na klawiaturze, co spowodowało wyświetlenie się na szerokim i wysokim na metr wyświetlaczu ponad półtora tysiąca małych kwadracików. W każdym z nich figurowała podzielona na segmenty, zazwyczaj zielona sylwetka statku, obok rysunku znajdowały się napisane małym druczkiem dane techniczne. Przeciętny człowiek nie byłby w stanie odczytać tak małych znaków, w końcu homo sapiens sapiens, jako że są ssakami, mają słaby wzrok, oczy Samuela jednak miały wsparcie zainstalowanego w nich wszczepu. Wielki Admirał ze spokojem i rozwagą - przynajmniej w porównaniu do innych ludzi - wpatrywał się w obraz. Wyjął z lewej kieszeni futerał zawierający staromodną, wykonaną z drewna fajkę, z grawerowanym napisem "Samuel Nilsen", z prawej kieszeni zaś wyciągnął małe pudełeczko z prawdziwym tytoniem, prosto z upraw na planecie Solarestr, jednym z najbardziej urodzajnych globów w całym imperium Zjednoczonej Ludzkości. Nasypał trochę do główki fajki i lekko wcisnął guzik po jej lewej stronie, powodując tlenie się tytoniu. Urządzenie zaczęło lekko kopcić, na szczęście dym nie przeszkadzał innym osobom w pomieszczeniu ze względu na zaawansowane systemy wentylacji. Na pooranej bliznami twarzy Nilsena pojawiło się skupienie, prawą ręką trzymał fajkę przy ustach, lewą zaś od czasu do czasu dotykał przycisków na wyświetlaczu, wydając rozkaz przemieszczenia się na odpowiednie pozycje wybranym okrętom bądź grupom bojowym. Nie minęło siedem minut, a oficer siedzący trzy metry z tyłu, nieco na lewo od fotela Nilsena szybko wyrzucił z siebie kilka słów do Wielkiego Admirała: - Sir, lotniskowiec ZL-Nidus, który wysłał eskadrę w kierunku niezidentyfikowanego obiektu przysłał raport. - Jaki status? - Nilsen szybkim ruchem obrócił krzesło w kierunku żołnierza. - Kontakt z eskadrą urwał się. - Zdanie to spowodowało błyskawiczną reakcję u pozostałych Admirałów, którzy również się odwrócili w kierunku oficera, jakby nie dowierzając temu, co usłyszeli. - Potwierdzenie zestrzelenia? - Brak. Statki widać na radarze. - Dajcie to na główny ekran, żołnierzu. - Admirałowie oraz Samuel wstali i podeszli do blatu, nad którego powierzchnią pokazał się holograficzny obraz przedstawiający płaską, pokrytą niebieską siatką mapę z dziewięcioma zielonymi, błyskawicznie przemieszczającymi się kształtami. Nie ulegało wątpliwości, że myśliwce wykonują manewry bojowe, jakby prowadziły walkę z czymś, czego nie ma na ekranie. - Ten statek ciągle tam jest. - Nilsen od razu wysunął ten jakże prosty wniosek, jednocześnie gasząc fajkę i chowając ją w futerale. - To niedorzeczność, nic nie jest w stanie całkowicie schować się przed naszymi sensorami. - Scott pokładała nieskończenie duże zaufanie w ludzkiej technologii. - To mniej prawdopodobne niż to, że tak po prostu zniknął. Chcę mieć ten okręt. - Słowa Nilsena brzmiały dla reszty załogi niczym nakaz wydany przez samego Boga. Samuel już wyobrażał sobie swój sukces, większy niż z początku się spodziewał. Nie dość, że zająłby Nirn: najcenniejszą planetę oprócz Ziemi, w posiadanie której mogła wejść ludzkość, to jeszcze przejąłby statek, czy to prototyp innej frakcji, czy to sprzęt nieznanego gatunku obcych. - To może być technologia tych kosmitów, w końcu bardzo mało o nich wiemy. - w głosie Rutlenge zdało się słyszeć zaciekawienie. W tym samym momencie kropki na wyświetlaczu zaczęły znikać, w przeciągu czterech sekund dziewięć myśliwców albo zamaskowało się przed sensorami swojej własnej floty, albo zostało po prostu zestrzelonych. - Sir, przyszedł kolejny raport z Nidusa. Mają potwierdzenie zestrzelenia eskadry. - Anonimowy oficer wprawił w konsternację pozostałe osoby w pomieszczeniu. Przez kilkanaście sekund na mostku panowała złowroga cisza, przerwana przez Nilsena. - W takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko posłać w to miejsce cięższe okręty. Panie Rutledge, proszę wysłać niszczyciel wraz z eskortą siedmiu fregat, niech będą przygotowani do abordażu wrogiego statku. - Z całym szacunkiem Sir, ale skoro to coś zestrzeliło dziewięć myśliwców w przeciągu kilku sekund, to nawet niszczy... - Nie możemy wysłać więcej, wyekspediowanie dużej grupy zwróciłoby uwagę korporacji, a tego nie chcemy. - Tak jest. - Rutledge wrócił na swoje stanowisko. - Udam się do działów badawczych, do działu xenologicznego. Panie Eckelson, Pani Adrianno, proszę za mną, z pewnością przyda wam się wiedza na temat obcych. Komunikacja? - Tak Sir? - odezwał się inny oficer. - Przekażcie xenologom że złożę im wizytę, mają przygotować wszystkie informacje na temat tego, co żyje na Nirn. - Tak jest. Samuel wraz z towarzyszącą mu świtą ruszyli w kierunku tej samej stacji, na której kilkanaście minut temu wysiadł z wagonika Nilsen. Jechali do umieszczonych po prawej stronie okrętu, z tyłu, przy silnikach, jakieś cztery kilometry od mostka laboratoriów dobre piętnaście minut. Nilsen dawno nie odwiedzał naukowców, laboratoria ostatnio miały zaszczyt gościć Wielkiego Admirała jakieś cztery lata temu. Zamiast osobiście się tam udać mógł po prostu skontaktować się z jajogłowymi za pomocą holocomu bądź przez radio, jednak fizyczna obecność Nilsena zawsze sprawiała, że personel naukowy był bardziej skory do odszukiwania i przypominania sobie potrzebnych informacji. Dowódcy po drodze spekulowali na temat tego, czym owy tajemniczy obiekt mógł być, po chwili jednak dyskusja zeszła na tematy nieco bardziej militarne, trójka ludzi o bardzo wysokich rangach rozmawiała o tym, jaki rodzaj płaszcza musiałyby mieć pociski balistyczne żeby chociażby zrobić rysę na pancerzu Casusa. Wagonik zatrzymał się na stacji. Ludzie opuścili tabor. Szli przez stację, cisza była zakłócana jedynie przez tupot butów oraz dochodzący co kilkanaście sekund z Maszynowni przytłumiony huk, dudnienie zdawało się wypełniać każdy zakamarek stacji. Dźwięk ten wytwarzały potężne, wysokie na dwadzieścia metrów i wypchane po brzegi nowoczesną technologią stabilizatory grawitacyjne, które - trzymając się kwadratowych ścian generatorów - podnosiły się i opadały, tworząc w ten sposób odpowiednie drgania oraz wytwarzając pole magnetyczne, trzymające w ryzach gorącą plazmę. Doszli do końca przystanku, weszli w korytarz i skręcili w lewo, podążając za niebieską linią oznaczającą drogę do laboratoriów. Przeszli przez pomieszczenie z kilkoma mapami, siedzeniami oraz niewielkim, ozdobny drzewem liściastym na środku. Po drugiej stronie pokoju pokryta szarymi płytami podłoga przechodziła w również pokryte płytkami, ale białe i niezwykle czyste podłoże, oddzielone od "brudnego" obszaru czerwonym pasem biegnącym w poprzek korytarza. Po jego lewej i prawej stronie znajdowały się wbudowane w ścianę słupy, pomiędzy którymi rozciągała się niebieska, pół przezroczysta ściana, z pojawiającym się na niej od czasu do czasu niewielkimi przebłyskami energii. Było to pole siłowe zaprogramowane tak, aby przepuszczać tylko organizmy biologiczne, których DNA odpowiadało kodowi homo sapiens sapiens, mówiąc prościej - ludzi. Wszystkie inne obiekty żywe, które chociażby dotknęły pola siłowego, były zamieniane w proch, a nawet gdyby udało im się przeżyć kontakt z polem to ich wnętrzności zamieniałyby się w płynną papkę. Obok słupów stali dwaj żołnierze w ciężkich pancerzach z widocznymi masywnymi płytami, sprawiały one wrażenie konstrukcji jednolitej, o wiele cieńszej w miejscach stawów. Oprócz ciężkich pancerzy od zwykłych strażników odróżniało ich także to, że mieli na głowach hełmy w pełni zakrywające ich ohydne, ludzkie twarze. Gwardziści zasalutowali na widok dowódców, bez odpowiedzi ze strony dowodzących. Nilsen wraz ze swoją dwuosobową świtą pokonali pole siłowe i poczuli się tak, jakby znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Ściany, podobnie jak podłoga korytarza, były białe, wszystko wyglądało na bardzo czyste i tak sterylnie, że nawet ludzie odczuwali pewną pustkę. Jedyne urozmaicenie obrazu stanowiły instalacje na suficie oraz płyty na ścianach - również barwy białej - łamiące monotonię murów. Całość zdawała się niezwykle jaśnie oświetlona przez umieszczone na suficie lampy, co było zasługą przede wszystkim tego, że kolor biały niezwykle dobrze odbija światło. Po kilku metrach wędrówki przeszli przez ciężkie, szare, tak czyste że aż błyszczące, rozsuwane drzwi przy których stało dwóch strażników ubranych tak samo jak ci przy wejściu na teren badawczy. Wielki Admirał oraz dwaj Admirałowie znaleźli się w pomieszczeniu o rozmiarach cztery na trzy metry, wystrojem przypominającym sterylny korytarz. Nagle pokój wypełnił się czerwonym światłem, a z sufitów w narożnikach wyjechały cztery działka plazmowe klasy Link, gotowe do oddania strzału, wrota do pokoju natomiast niezwykle szybko się zasunęły. Była to standardowa procedura egzekwowana zawsze wtedy, kiedy czujniki wykryły ruch w komorze odkażającej. Mimo że ludzie są ufni to jednak przy kontakcie z Obcymi ostrożności nigdy nie za wiele. Z głośników pomieszczenia dobiegł bezosobowy, sztuczny głos: - Proszę się zidentyfikować. - Wielki Admirał Samuel Nilsen. - Obiekty towarzyszące? - Przyjazne. - Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, system komputerowy analizował wyniki skanów. Kilka sekund później czerwone światło zostało zastąpione przez białe, działa wróciły do swoich wgłębień w suficie, a wzmocnione drzwi rozsunęły się. - Witamy w dziale xenologicznym sekcji badawczej okrętu ZL-Casus, Wielki Admirale Nilsen. Życzymy miłego pobytu i sugerujemy nie ufać obcym formom życia. Orszak ruszył dalej, pokonując kolejny korytarz. Po jego prawej i lewej stronie co kilkanaście metrów znajdowały się drzwi prowadzące czy to do innych korytarzy, czy to do pokojów badawczych. Skręcili w lewo i po niecałej minucie marszu weszli przez rozsuwane drzwi, nad którymi widniał napis "Xenologia, dział organizmów" do sporego pomieszczenia, szerokiego i długiego na jakieś dwadzieścia metrów. Przy ścianach pełno było stołów i szafek z różnymi przyrządami, większość z nich była tak dziwna, że zapewne tylko pracujący w laboratoriach naukowcy znali ich nazwy i wiedzieli do czego służą. Ale przynajmniej sprawiały wrażenie stworzonych przez ludzi. Na środku znajdował się szeroki stół, a raczej podniesiony na metr wysokości fragment podłogi, nad którym z sufitu zwisało sporych rozmiarów urządzenie uzbrojone w chwytaki, kamery i lampy. Po pomieszczeniu krzątały się zajęte swoimi sprawami trzy osoby, ich ubiór - białe kitle z kilkoma kieszeniami - wskazywał na to, że są naukowcami. Ludzie ci najwyraźniej nie zauważyli gości mimo tupania butów. Po kilkunastu sekundach tej niezręcznej ciszy Eckelson zakasłał, chcąc zwrócić na siebie uwagę uczonych. Naukowcy odwrócili się od swoich stołów, w ich oczach widoczne było zaskoczenie. - Witamy państwa, nie spodziewaliśmy się że przyjdziecie tak szybko. - Odezwał się jeden z uczonych, jednocześnie podchodząc do admiralicji. Jego czerep zdobiła łysina, ilość zmarszczek na twarzy sugerowała, że jest nieco starszy od kolegów. - A, tak, państwo zapewne chcieliście wiedzieć coś o formach życia na Nirn. - Zgadza się. - Nilsen odparł cierpliwym tonem. - Wiemy całkiem sporo. Niby znamy tylko niesłychanie małą część tego, co siedzi tam na dole, ale i tak wiemy sporo. Poproszę pana Wielkiego Admirała za mną. - Naukowiec dopiero teraz rozpoznał rangę Nilsena. Podszedł do szerokich na dwa metry drzwi, podobnych do tych, które strzegły wejść do komory odkażającej, za nim udał się Nilsen, trzymający ręce splecione z tyłu ciała, zawsze mu się wydawało, że poruszając się z takim ustawieniem kończyn górnych wygląda poważniej. Postać w białym kitlu wstukała coś na znajdującej się obok wrót klawiaturze, sekundę później usadowiony nad drzwiami mały, kwadratowy przyrząd wypuścił wiązkę światła, skanując ciała Samuela oraz uczonego. Drzwi otworzyły się, rozsuwaniu się wrót towarzyszył lekki pisk. Nilsen oraz jego towarzysz weszli do środka. Pomieszczenie było niewielkie, puste, jedyna godna uwagi rzecz znajdowała się za grubą, pancerną szybą zajmującą całą ścianę naprzeciw wejścia. W przypominającym wodę płynie unosił się człowiek z niezwykle zdeformową twarzą. Oblicze jego wydawało się wydłużone w przód, jakby ktoś próbował rozciągnąć mu czaszkę. - To przecież nasz! - Wielki Admirał lekko się zbulwersował. - Proszę się nie bać, jest całkowicie od nas odizolowany. Nie żyje, zresztą nie chodzi nam o niego a o to, co ma w środku. - Leenhitam? - Nilsenowi od razu przyszły na myśl pasożyty, które - po rozpoczęciu żerowania na ludzkim organizmie - potrafiły osiągnąć rozmiar dorównujący rozmiarom żywiciela. - Nie, mam na myśli bakterie. Był jednym z załogi statku handlowego, który wylądował awaryjnie na tej planecie dwa miesiące temu. Zaraził się wirusem, który powoduje niekontrolowany rozrost tkanek kości trzewioczaszki. - Mikroby? - Tak, ten wirus jest szczególnie fascynujący, gdyż uszkadza DNA przez ingere... - Przyszedłem dowiedzieć się czegoś o obcych, którzy mogą zacząć do nas strzelać, a nie o jakichś zarazkach. - Dostaliśmy wiadomość że mamy przygotować dane na temat całego życia ogółem. - w głosie badacza zdało się słyszeć zawód, miał nadzieję, że będzie mógł zrobić przed kimś wykład na temat chorób i wirusów z Nirn. - Xenologia organizmów złożonych znajduje się na końcu korytarza naprzeciwko wejścia, którym państwo zapewne przyszli. - Wykonujecie dobrą pracę obywatelu, widać że znacie się na rzeczy, obywatelu. - Nilsen stwierdził rzecz oczywistą, skoro bowiem jakiś naukowiec służył na Casusie, to musiał znać się na swojej pracy. Nilsen opuścił małą izbę ze sterylnym, odizolowanym basenem w środku. Wrócił do większego pokoju, jeden z naukowców zanudzał Eckelsona i Adriannę wykładem o różnicach w strukturach DNA bakterii z Nirn w porównaniu do mikrobów znanych z innych planet. - Pani Adrianno, panie Eckelson, wydaje mi się że pomyliliśmy wydziały, to czego szukamy znajduje się na końcu innego korytarza. - Dwójka Admirałów posłusznie poszła za Wielkim Admirałem do wskazanej sekcji. Wstąpiło w nich poczucie ulgi spowodowane tym, że nie musieli udawać zainteresowania arcynudnym z ich punktu widzenia wykładem. Po trwającej minutę podróży na własnych, ssaczych nogach "wycieczka" dotarła do właściwego wydziału. Pomieszczenie było podobne do laboratorium związanego z mikrobami, różniło się tylko większym rozmiarem oraz tym, że niektóre przyrządy pod ścianami były inne, przystosowane do badania dużych organizmów, a nie mikrobów. W czterech narożnikach pokoju stali na baczność wartownicy w ciężkich pancerzach. Przed wejściem, tuż przy stole sterczeli czterej naukowcy - trzy samce i jedna samica, oczekując przybycia gości. - Witamy w sekcji organizmów złożonych, to dla nas zaszczyt panie Wielki Admirale. - Odezwał się drugi od lewej naukowiec. Nie wydawał się najstarszym z grupki, miał na głowie czarne włosy, jego wiek można by ocenić na jakieś trzydzieści pięć lat. - My w sprawie Obcych. - Nilsen, jako że miał najwyższy stopień w całej flocie, zaczął prowadzić dialog z naukowcem. - Tak, tak, wiemy, zostaliśmy uprzedzeni o pańskiej wizycie. Co chcecie wiedzieć? - Właściwie to... Cokolwiek. Doszło w ogóle do kontaktu z nimi? - Dwa i pół miesiąca temu planeta została odkryta, jakieś dwa trzy tygodnie po tym jeden ze statków przemytników musiał tutaj awaryjnie lądować. - Planeta jest daleko od wszelkich szlaków, a nawet od naszych kolonii. - Nie wiem co tu robili, pewnie jest o tym gdzieś w aktach. Ale mniejsza o to. Po wylądowaniu na powierzchni zostali poproszeni przez tutejszych obcych o jak najszybszą ucieczkę. - Język taki jak nasz? - Właśnie że chyba nie, ale go znają. Przemytnik zeznawał, że porozumiewał się z nim jakiś robot albo coś takiego. - A sami obcy? Doszło do kontaktu czy nie? - Niby mówił że raz widział, ale nie zapamiętał szczegółów. Powiedział tylko, że mają ogon i dziwne gęby, przypominali mu nieco Saakhra. - Tylko tyle? - Nie, nie, skoro wykryto nową cywilizację do dowództwo próbowało nawiązać kontakt, pertraktacje drogą radiową zakończyły się niepowodzeniem. Później skany geologiczne wykryły te gigantyczne złoża Triburantu przez które tu jesteśmy, znowu próbowaliśmy dyplomacji, ale obcy nie tylko nie chcieli żadnych paktów, ale zabronili wchodzić na orbitę. Co już złamaliśmy. - Ogólna klasyfikacja? Który... - Nilsen jakby wahał się przed wypowiedzeniem tego słowa. - Który rząd? - Typowy cywil nie wie o czymś takim jak "rzędowość obcych", mimo że informacje te są powszechnie dostępne to nikogo raczej to nie interesuje, bo i po co uczyć się o organizmach, których prawdopodobnie i tak się nigdy nie zobaczy? Klasyfikacja ta zawsze wzbudzała obawy, bowiem jeżeli Obcy mieli rząd powyżej pierwszego, to brak zrozumienia był z reguły na tyle duży, że jakakolwiek dyplomacja stawała się niezwykle trudna. Rzędów Obcych jest siedem: rząd zerowy, do którego zalicza się ludzi oraz ewentualne mutacje. Rząd pierwszy, do którego klasyfikuje się wszystko, co człowiekiem nie jest, ale zachowuje się identycznie jak człowiek. Ma takie same instynkty, takie same wzorce zachowań, taką samą estetykę, mówiąc prościej: to po prostu inaczej wyglądający homo sapiens sapiens, ewentualnie na innym poziomie rozwoju cywilizacyjnego i z paroma drobnymi różnicami. Rząd ten istnieje tylko na papierze, jeszcze nigdy nie udało się spotkać tego typu rasy. Naprawdę ciekawe - oraz niebezpieczne dla ludzi, bo bardzo inne - rzeczy zaczynają się od rzędu drugiego. Rząd drugi przewiduje Obcych, którzy mają wprawdzie ludzkie emocje, ale jednak nie posiadają podobnej do ludzkiej, czyli ssaczej, fizjologii, w głowach zaś mają xenopsychikę - dotyczy się to fizjologicznych różnic w budowie mózgu, inna jest estetyka, sposób myślenia, podświadome i świadome potrzeby. Rząd trzeci to organizmy, które również nie wykazują cech ssaczych, ale nie występują u nich emocje czy też uczucia, i to pomimo faktu posiadania samoświadomości, do grupy tej zalicza się na przykład Saakhra. Rząd czwarty to posiadające samoświadomość i wyższą inteligencję formy życia oparte na węglu, z którymi komunikacja jednak nie jest możliwa. Rząd piąty to te rasy, które wykazują cechy organizmów żywych, ale nie mają opartej na węglu budowy, do tej grupy należą na przykład Leenhitam. Rząd szósty to grupa obcych mających samoświadomość, nie będących maszynami i nie wykazujących cech istot żywych, przykładem takiej rasy są inteligentne kryształy z sektora jeden dziewięć jeden jeden cztery. - Nie jesteśmy pewni, przekazy są szczątkowe i bardzo niejasne, ale prawdopodobnie rząd drugi albo trzeci. Ponoć nie mają emocji. - W głosie naukowca słyszalny był entuzjazm, będący przeciwieństwem lekkiego niepokoju wywołanego przez tą informację u Nilsena i dwójki Admirałów, w końcu drugi rząd to totalne niezrozumienie, a co za tym idzie: problemy z walką, głównie z poznaniem taktyk przeciwnika. - Macie jakąś nazwę dla tego... Czegoś? - Tylko kod porządkowy - H, S, B, L, osiem, pięć, zero. Ustalaniem nazw dla obcych zajmuje się główny wydział badań xenologicznych na Malitonis. - Ale jakoś na nich mówicie? - Tak, tak, nieoficjalną, tymczasową nazwę mamy. Biorąc pod uwagę silnie bagienną powierzchnię planety wyszliśmy z założenia, że ci Obcy powinni być w jakiś sposób związani ze środowiskiem wodnym. Ten przemytnik określił ich jako "szybkich i zręcznych", sięgnęliśmy do słownika preantycznogreckiego i mitologii starożytnej. Nazwę zdecydowaliśmy się wziąć od słowa Argo - pierwszego statku greckiego według mitologii. W ten sposób osiągnęliśmy nawiązanie do wody, poza tym Argo wywodzi się od Argos, co znaczy "szybki". Dwuznaczne słowo. - Czyli Argo? - Tak, potocznie. Albo Argonianie. - Czy ci Aragori... - Nilsen próbował wymówić dziwne dla niego słowo, które słyszał pierwszy raz w życiu. - Argonianie. - Tak, Argonianie, mają statki kosmiczne? Mogą dostać się na orbitę? - Mają roboty, całkiem prawdopodobne że potrafią tworzyć maszyny latające. - Mogliby zbudować okręt, który całkowicie maskuje się przed naszymi sensorami i potrafi zestrzelić cały szwadron myśliwców w kilka sekund? - Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, chociaż wydaje się to możliwe. - Statki Saakhra nie potrafią oszukać naszych sensorów, nic się nie zmieniło? - Nic o czym by mi było wiadomo. Jeżeli taki okręt, jak pan opisał istnieje, to cudownie byłoby go przechwycić. Mamy pewne ogólne szkice tych obcych, wprawdzie wersje członków załogi charakteryzują się dużą rozbieżnością, ale mamy kilka elementów wspólnych, jak na przykład oczy ze źrenicą w kształ... - W tym momencie słowa wypowiadane przez uczonego przestały dobiegać do uszu Nilsena. W całym pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy dla ludzi pisk, dźwięk zdawał się dochodzić z każdego miejsca na statku. Był on ogłuszający, wszyscy ludzie odruchowo zakryli sobie uszy, nie licząc strażników, których hełmy posiadały funkcję odizolowania wybranych dźwięków z otoczenia. Niektórych z nich zapewne zaczęło zastanawiać, dlaczego ludzie nie lubią tego pisku. Odgłos ten jest wytwarzany przez różne czynności. Widelec ryszący o talerz, kreda ocierana w odpowiedni sposób o tablicę... Dlaczego to jest takie irytujące dla ludzi? Odpowiedź jest niezwykle prosta: homo sapiens sapiens to małpy. Dźwięk ten odwołuje się do zakorzenionych głęboko w ludzkich mózgach instynktów, kojarzy on się z małpą, a konkretniej: ewolucyjnym "przodkiem" człowieka wołającym o pomoc. Nie wspominając już o tym, że niektórym żołnierzom piskliwy odgłos może się kojarzyć z używanym niegdyś przez korporację Varpen uzbrojeniem sonicznym, które nie tylko było w stanie przerobić narządy wewnętrzne wroga na papkę, ale mogło skruszyć nawet najtrwardsze pancerze. Po kilkunastu sekundach pisk ustał. Wszyscy w pomieszczeniu przez chwilę stali zdezorientowani falą dźwiękową. - Co to było? Skąd ten odgłos? - Nilsen spytał się naukowca. - Wydaje mi się, że to z radiowęzła. Wielki Admirał wcisnął przycisk po lewej stronie munduru, aktywując tym samym radio. Bardzo nie podobało mu się to, że ktoś na jego statku bawi się radiowęzłem. Mimo że w porównaniu do innych ludzi był spokojny, to odwołujący się do instynktów dźwięk spowodował u niego przyspieszone bicie serca i coś w rodzaju niemal niezauważalnej histerii. - Ko... - Osoba na mostku odpowiedzialna za komunikację z Wielkim Admirałem miała widocznie również problemy z orientacją. - Komunikacja, słucham. - W laboratoriach rozległ się pisk, co to było? - Na mostku też to było słyszalne, prawdopodobnie na całym statku. - Jakiś technik grzebał przy radiowęzłach, zabrońcie mu zbliżać się do kabli! - Sprawdzę... - W tle dało się słyszeć jakieś szepty i stukanie w przyciski na blacie. - ...skończył pracować przy kablach dwadzieścia minut temu i... - Znowu rozległ się ten sam ogłuszający ludzi pisk z radiowęzłów, tym razem jednak trwał on dobrą minutę, Admirałowie i naukowcy, a zapewne także reszta załogi Casusa znowu została tymczasowo ogłuszona. - Komunikacja? - Nilsen darł się do radia, sam bowiem ledwo cokolwiek mógł słyszeć, drażniący ludzi odgłos tymczasowo osłabił zmysł słuchu. - Wyłączcie ten radiowęzeł. - Samuel, wojskowy z ponad osiemdziesięcioletnim stażem, niemalże spanikował. I pomyśleć, że to przez głupi dźwięk, odwołujący się do prymitywnych instynktów, wbijający się w podświadomość niczym bagnet w miękką, ludzką skórę. - Sir, radiowęzeł jest wyłączony, technicy pospieszyli się i odłączyli od niego zasilanie. Spróbują wyją... - Po raz trzeci już rozgległ się pisk, krótszy od poprzedniego, trwający pół minuty. - Admirałowie proszą pana na mostek. - Już idziemy. Przepraszam, jestem potrzebny na mostku, zresztą sami widzicie co się dzieje. - Nilsen przeprosił naukowców za konieczność przerwania swojej wizyty, po czym ruszył w kierunku stacji. Po dwudziestu minutach Wielki Admirał, Eckelson oraz Adrianna wkroczyli na mostek, po drodze jeszcze kilka razy na całym statku dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk dochodzący z radiowęzła, odgłos zaczął się regularnie powtarzać, był słyszalny co dwie minuty i trwał piętnaście sekund. Nilsen pierwszy raz od czterdziestu lat poczuł na skórze nieprzyjemne dreszcze - prawidłową reakcję ludzkiego organizmu na piskliwy dźwięk. Na mostku było gwarniej niż zazwyczaj, kręciło po nim się kilku ludzi z personelu technicznego. Admirałowie stali wokół głównego wyświetlacza i prowadząc żywiołowe dyskusje. Niektóre osoby w pomieszczeniu nosiły w uszach zatyczki mające zminimalizować nieprzyjemne uczucie towarzyszące temu, co od czasu do czasu wydobywało się z głośników. - Macie przyczynę? - Spytał się Nilsen, podchodząc do blatu. - Nie, nie wiemy nawet czy to jakiś sygnał z zewnątrz czy powoduje to coś na statku. - rzekł Admirał Herrera, odpowiedzialny za systemy bojowe oraz napędy w okrętach floty. - W kilka sekund po pierwszym dźwię... - Trwający piętnaście sekund pisk wcisnął się Admirałowi w zdanie, jakby przecinając je nożem na pół. - ...W kilka sekund po pierwszym dźwięku jeden z generatorów przez dwie minuty produkował o pięć procent więcej energii niż zazwyczaj. - Dajcie na główny ekran wszystkie wykresy związane z dystrybucją energii na statku i listę otwartych kanałów komunikacyjnych wraz z częstotliwościami. - Tak jest. - Nad blatem pojawiło się kilka tabel z tysiącami cyferek. Nilsen zaczął im się przypatrywać, Admirałowie zaś krzątali się po pomieszczeniu i korzystali ze swoich pulpitów próbując ustalić przyczynę kłopotów. - Tutaj... - Wielki Admirał pokazał na jakąś małą, zdawałoby się nic nie znaczącą, cyfrę. - Generator produkuje jeden procent energii więcej niż pozostałe, ale to tego rodzaju wahania są normalne, wartości dalej mieszczą się w optymalnych granicach. - Eckelson był drugim dowódcą Casusa, zaraz po Wielkim Admirale, wykazywał zatem szczególnie duże zainteresowanie tym co się działo na statku. - W chwili obecnej generator zasila tarcze. Jeżeli... - Tym razem zamiast oczekiwanego pisku światła na mostku zgasły, czyniąc go tak ciemnym niczym otchłań kosmosu. Po dwóch sekundach pomieszczenie skąpało się w czerwonym świetle, wszyscy spojrzeli wokół siebie zdezorientowani. - Sir, coś wysysa energię z węzła mocy numer trzy, biegnącego prosto do mostka, razem z mordownią działamy na awaryjnym zasilaniu. - Niech technicy się tym zajmą. Tamten generator, zasilający tarcze... Skoro pracuje ze zwiększoną mocą to znaczy, że algorytmy nim kierujące wykryły uszczerbek w tarczach. - Nie ma żadnych informacji o tym, abyśmy byli atakowani. Wprawdzie radiowęzeł nie działa, ale według komputerów nic się nie stało. - Eckelson zdziwił się sugestią Nilsena, gdyby tarcze uległy uszkodzeniom to na okręcie rozległ by się dźwięk alarmu bojowego, komputery zaś z pewnością poinformowałyby o tym dowództwo. - Chyba że uszkodzenie tarczy jest za małe, aby systemy podniosły alarm. Przecież kiedy uderzy w nas jakiś niewielki meteoryt albo kilkumetrowy śmieć syreny nie wyją, mimo że tarcze doznają uszkodzeń. Komunikacja? - Tak sir? - Niech inny statek główny zeskanuje nasze pole siłowe, wyniki rzućcie na główny ekran. - Tak jest. - Ale jaki to ma związek? Pole siłowe i radiowęzeł? Nie powinno być zakłóceń. - Eckelson zwrócił uwagę na pozornie bezsensowną tezę Wielkiego Admirała. - Może coś wysyła do nas sygnał którego my nie wykrywamy, ale ma efekt na polu siłowym. - Obcy? - Albo prototyp, może ten statek. - Od ostatniego pisku w głośnikach minęły dwie minuty, ludzie odruchowo zakryli uszy spodziewając się przeraźliwego dźwięku. Przez chwilę jednak - ku zdziwieniu wszystkich - radiowęzeł milczał, zamiast tego czerwone światła na mostku i w mordowni zgasły, widocznie nawet awaryjne zasilanie zostało odcięte. Nim ktokolwiek zdążył zapytać co się dzieje, z głośników zaczęły płynąć niezidentyfikowane odgłosy. Z pozoru były to dziwne dla ludzi kliknięcia, skrzeki, syki i dźwięki, których ludzkie słowa nie są w stanie nawet opisać, ale po paru sekundach wsłuchiwania dało się odróżnić pojedyncze, niezrozumiałe słowa, szczególnie dużo było sylab "Dar", "th", "xt" oraz "xh". Głos był nieludzki, nieco straszny dla stałocieplnych. Komputery wyłączyły się, sekundę później pojawiły się na wyświetlaczach na mostku pomarańczowe, niezidentyfikowane znaki. Nilsen podszedł do szyby, z której rozciągał się widok na mordownię. Wielkie pomieszczenie spowijała ciemność, jedyne źródło światła stanowiły tlące się pomarańczowym światłem tysiące pulpitów i ekranów, na których widoczny były jedynie owe znaki. Odgłos w głośnikach z dźwięków wydawanych przez istotę biologiczną zamienił się w sztuczny, dziwnie dla ludzi brzmiący głos, również wypowiadający, a raczej syntezujący niezrozumiałe wiadomości. Nikt na Casusie nie wiedział, o co chodziło w tym tajemniczym komunikacie. Nie minęła minuta, a pomieszczenia dowodzących zostały ponownie spowite czerwonym światłem, zaś komputery wróciły do normalnego rytmu pracy. - Jeżeli czegoś nie zrobimy, to stracimy kontrolę nad statkiem. - Eckelson przeraził się na widok tego, co się przed chwilą wydarzyło, bowiem odmowa posłuszeństwa przez komputery to jedna z najgorszych rzeczy, jakie przydarzyć mogą się okrętowi, szczególnie tak dużemu jak Casus. - Sir, przyszły wyniki skanowania naszych tarcz. - Zameldował jeden z oficerów. Na głównym ekranie pojawiła się trójwymiarowa, holograficzna sylwetka Casusa, cała w kolorze zielonym, co oznaczało, że żaden fragment pola siłowego nie jest słabszy bądź silniejszy od pozostałych. - Nic nie ma. - Eckelson przez chwilę myślał, że Samuel się pomylił. - Zmieńcie skalę, zamiast pokazywać siłę pola od zera do dwustu procent pokażcie od stu do dziewięćdziesięciu procent. - Wydane przez Wielkiego Admirała polecenie miało na celu wyeksponowanie drobnych uszkodzeń w tarczach, tak niewielkich, że aż niezauważalnych w zwykłym trybie, nawet dla zmodyfikowanych oczu Nilsena. Większość otoczki wokół obrazu statku pozostała zielona, jednak w lewej części okrętu, od strony planety zauważyć się dało dwie małe, żółte plamki, mniej więcej kilometr od mostka, w kierunku dziobu jednostki. - Pole uszkodzone. Może to jakieś ast... - Pisk z radiowęzła wdarł się Eckelsonowi w połowę słowa. - Może to asteroidy? Dalej nie ma związku z piskami, nie licząc tego generatora. - Admirale Herrera, zwiększcie moc tarcz po lewej stronie okrętu do stu dwudziestu procent. - Tak jest. - Tarcze? Przecież nic nie dają kiedy przychodzi do blokowania sygnałów, od tego są urządzenia zakłócające. - Eckelson dalej uważał, że nic nie łączy lekkich uszkodzeń pola siłowego ze zdarzeniami na statku. - Radiowęzeł ma odcięte zasilanie i działa, komputery były bez prądu i przez chwilę działały. Możliwe że coś przesyła nam energię... Albo że korzystają z innych metod do nawiązywania łączności radiowej. Wszyscy na mostku zakryli rękoma uszy oczekując odgłosu, jednak nic się nie stało - żadnych dźwięków, radiowęzeł był równie cichy co pozbawiona życia i atmosfery planeta. Spowodowało to zaskoczenie u załogi Casusa, po kolejnych dwóch minutach również nikt nie usłyszał ani pisku, ani dziwnej dla ludzi mowy, nie mówiąc o takich anomaliach jak wyłączające się komputery czy też samoistnie gasnące światła. - Wygląda na to, że miałem rację. - Ton głosu Nilsena wskazywał, że był on dumny ze swojego osiągnięcia, i to mimo faktu, że zdążył już do tego typu rzeczy przywyknąć. Stwierdził, że spodobała mu się ta cała sytuacja, przerwała ona nieco monotonię codziennego życia na okręcie podczas kampanii, poza tym pokazał, że jest on osobą niezbędną na statku. Personel na mostku oraz w mordowni zaczął powoli wracać do swoich rutynowych zajęć. Po dwóch godzinach technikom udało się uporać z węzłem mocy numer trzy, który - jak się okazało - był przepalony. Niszczyciel wraz z eskortą miał dotrzeć na ostatnią znaną pozycję statku "obcych" za dwadzieścia pięć godzin, czyli mniej więcej w dziewięćdziesiąt minut po tym, jak dojdzie do kontaktu flot Varpen i Sumber Daya. Przez następną dobę życie ludzi służących we flocie skupiało się na przygotowaniach do mającej rozegrać się za trzy dni bitwy z siłami którejś z korporacji. Rankiem następnego dnia Samuel, podczas swojej podróży z prywatnych kwater do centrum dowodzenia zastanawiał się nad przyczyną wczorajszych anomalii na okręcie. Oczywiste było to, że stoją za tym albo obcy, albo któraś z korporacji, która chciała przetestować prototyp swojego nowego statku, zwalając podejrzenia na lokalnych "kosmitów", czyli Argonian. Wielki Admirał wkroczył na mostek, który wyglądał tak, jak zazwyczaj. Komputery działały, Admirałowie i pomniejsi oficerowie zajęci byli swoimi obowiązkami, oświetlenie po wczorajszej awarii pracowało poprawnie. Jak każdego ranka pozostali Admirałowie przedstawili mu obecną sytuację. - Sir, floty Varpen i Sumber Daya nie podjęły walki, lecą obok siebie w naszym kierunku, dotrą do nas za pięćdziesiąt cztery godziny - Scott pospiesznie zameldowała dopiero co przybyłemu Nilsenowi. - Widocznie pieniądze jeszcze ich nie zaślepiły do końca i zdecydowali się połączyć floty. - Mimo że nikt z dowództwa nie przewidział takiego obrotu sprawy, to Wielki Admirał nie był zdziwiony. - Ale i tak nie mają szans. Jak wyglądają proporcje? - Tysiąc pięćset czterdzieści cztery okręty po naszej stronie i trzysta siedemdziesiąt statków u obu korporacji. - Znakomicie, nie powinno być kłopotów z przerobieniem ich na kosmiczny złom. - Siły Zjednoczonej Ludzkości jako pierwsze odkryły złoża na Nirn, dzięki czemu miały o wiele więcej czasu na przygotowanie floty niż Sumber Daya czy Varpen, nie mówiąc już o tym, że ludzkie korporacje miały nieco mniejsze zasoby niż "Zjednoczeni". Dodatkowo po stronie "ludzkości" stał Nilsen, jeden z najlepszych dowódców. - Panie Rutledge? Jak ma się nasza wyprawa mająca na celu zbadanie tego niezidentyfikowanego okrętu? - Dotrą na miejsce za godzinę, na razie nie potwierdzają obecności jakichkolwiek innych jednostek w okolicy. - Zapewne wymknął się zaraz po tych anomaliach... Szkoda, ale nie to jest naszym celem priorytetowym. Panie Conley, status sił lądowych? - Oddziały są w pełnej gotowości, czekają na załadunek na okręty transportowe. - ZL-Altricis gotowy? - Nilsen pytał się o okręt klasy "Matka", którego przeznaczenie było zainspirowane rolą, jaką odgrywał statek-matka Saakhra. Statek ten miał trzy kilometry długości i półtora szerokości, w przeciwieństwie jednak do swojego odpowiednika u Saakhra nie odgrywał żadnej znaczącej roli w starciach w przestrzeni kosmicznej. Jego głównym zadaniem było wylądowanie na powierzchni planety, gdzie spełniać miał funkcję centrum dowodzenia siłami lądowym, na pokładzie znajdowało się dziesięć milionów żołnierzy. - Reorganizują system zapasów, jednak wszystko powinno być gotowe zanim zakończymy ostrzał planety. - Przewidywany czas rozpoczęcia blokady orbity? - Sto dwadzieścia minut po pokonaniu flot Korporacji. - Czas ostrzału? - Do trzynastu godzin, zaczynamy w piętnaście minut po zablokowaniu orbity. - Wszystko było dokładnie tak, jak Samuel się spodziewał. Wzorowa, nawet jak na ludzi organizacja, wszystko gotowe na kilka dni przed czasem. Dowodzenie taką armadą było dla Nilsena tak łatwe, że niemal nudne, a zdarzenia w rodzaju wczorajszej zapobiegały monotonii. Wielki Admirał powoli podszedł do szyby trzymając ręce splecione z tyłu ciała, ze spokojem przyglądając się pracującym w mordowni oficerom. Poranna zaduma Nilsena została brutalnie przerwana przez charakterystyczne wycie alarmu z radiowęzła. Głośniki zaryczały trzykrotnie, przez chwilę towarzyszyło temu czerwone, mrugające światło. Mordownia udowodniła, że jest miejscem w pełni zasługującym na swoją nazwę. Dolna sekcja centrum dowodzenia, będąca dotychczas i tak dosyć gwarna, zaczęła przypominać mrowisko, do którego ktoś włożył kij. Pokój na dole wyglądał jakby pojawiły się w nim tysiące ciągle ruszających się robaków. Alarmy bojowe były niemalże codziennością, w końcu ZL-Casus to okręt wojskowy, mimo tego załoga za każdym razem podchodziła do takich sytuacji z właściwym sobie profesjonalizmem. Tym razem jednak było w tym coś niezwykłego - wroga flota miała wejść w zasięg dopiero za ponad pięćdziesiąt godzin, w okolicy nie było żadnego wrogiego statku. - Panie Wielki Admirale, nasze skanery wykryły nadlatujący z kierunku planety obiekt, leci prosto na nas. - Nilsen szybko odwrócił wzrok od szyby i podszedł do blatu. Mostek, podobnie jak mordownia, również stał się miejscem nieco bardziej ruchliwym niż dotychczas. - Statek? - Nie wiemy. - Sir, przyszły bardziej szczegółowe wyniki. - Jeden z pomniejszych oficerów w pomieszczeniu podszedł do Nilsena. - Obiekt ma sferyczny kształt, składa się z czystej energii, szacowana średnica to około jeden kilometr. Doleci do nas za cztery minuty i trzydzieści sekund. - Powtórzcie skanowanie, sądząc z rozmiarów to pewnie jakiś statek. - Już to zrobiliśmy, każdy okręt główny we flocie przeanalizował obiekt. - Za duży jak na pocisk. Może to ten statek z wczoraj? - Tamtego okrętu nie dało się zeskanować, poza tym to coś porusza się zbyt szybko. - Znacie dokładną pozycję? - Tak sir. - Zróbcie zdjęcia kamerami. - Podczerwonymi? - Zwykłymi. - Nilsen wiedział, że czasem najprostsze metody okazać się mogą najbardziej pomocne. W przypadku wykrytego wczorajszego dnia niezidentyfikowanego okrętu nie można było wykonać tego typu zdjęć ponieważ aby je zrobić, należy znać dokładną pozycję celu, przyczyną są liczące tysiące kilometrów odległości, wymuszające niezwykłą precyzję. Oficer podszedł do pulpitu, po kilkudziesięciu sekundach udało się zrobić fotografie. - Sir, mamy zdjęcia. - Rzućcie to na główny ekran. - Nad blatem pośrodku pomieszczenia pojawiło się zdjęcie przedstawiające obiekt będący na kursie zderzeniowym z Casusem. Miał on kształt nieco mniej regularny od kuli i ciemnopomarańczowy kolor, z tyłu widoczny był ogon z czarnego dymu, w niektórych jego miejscach zdawało się, że w czarnym dymie mrugają malutkie, pomarańczowe punkty, jakby gwiazdy. Pozostali Admirałowie podeszli do głównego wyświetlacza. - Nie ma wątpliwości że to pocisk - mimo że zachrypnięty głos Samuela był niezwykle spokojny i stanowczy, niektórym się wydawało, że w tych słowach przemycony został cień strachu. - Kiedy uderzy? - Cztery minut i piętnaście sekund. - Adrianna sprawdzała dane na swoim PDA. - Ale... Przecież... - Rutledge był niezmiernie zdziwiony, nigdy nie widział takiego obiektu. - Przecież nawet nasze najcięższe pociski... - Admirale Herrera, proszę ruszyć Casusa o czterdzieści kilometrów do przodu, nie powinno być problemów z uniknięciem tego obiektu. Niech komunikacja uprzedzi pozostałe statki o tym, że na kilkanaście minut złamiemy szyk. - Tak jest. - Czy trajektoria obiektu przecina się z innymi jednostkami? - Nie, tylko my jesteśmy na jego szlaku. - ... mają co najwyżej osiemdziesiąt metrów średnicy, według raportów technicznych nagromadzenie takiej ilości energii w jednym pocisku nie jest możliwe. - Rutledge mówił jakby sam do siebie, inne osoby na mostku były zbyt zajęte obecną sytuacją, aby wsłuchać się w ciche mamrotanie Admirała. Silniki Casusa, dotychczas stojącego w miejscu - flota miała czekać, aż przeciwnik sam do niej podleci - zapaliły się niebieskim światłem, poruszając długą na osiem kilometrów stalową bestię do przodu. Statek wyłamał się z szyku, dotychczas stał w przedniej części floty, dokładnie na środku, otoczony przez inne liniowce. Trzydzieści sekund później moloch znalazł się na wyznaczonej prez Nilsena pozycji, otaczały go przede wszystkim fregaty, pozostałe ciężkie jednostki unosiły się nieco w tyle. - Zagrożenie zostało chyba zażegnane, ile czasu zostało do momentu osiągnięcia przez obiekt naszej poprzedniej pozycji? - Dwie minuty i dwadzieścia sekund. - Scott przejęła zadanie śledzenia obiektu od oficera. - Pozostaje zatem czekać aż to coś przeleci. - Sir, są świeże skany. Obiekt skręca. - Co? - Wygląda to jak pocisk kierowany... - Niedorzeczność, pociski energetyczne nie mogą być kierowane! Nie mają żadnej elektroniki, ich temperatura... - Rutledge zapewne uznał to za jakąś anomalię sensorów. - Nie obchodzi mnie czy to jest możliwe czy nie, ważne że to coś może rozerwać statek. - Nilsen dał Rutledge''owi do świadomości, że niespecjalnie obchodzi go fakt, czy to coś ma prawo istnieć czy nie. - Jeżeli ten... Pocisk w nas uderzy, jakie będą straty? - Samuel skierował pytanie w stronę stojącego po przeciwnej stronie blatu Eckelsona. - Odczyty ilości energii nie mieszczą się w skali, ma kilometr szerokości, jeżeli w nas uderzy może rozłupać statek na pół. - Ma bezwładność? - Niewielką. - Panie Herrera, proszę przestawić główny napęd w tryb impulsowy i przygotować okręt do wykonania uniku. - Silniki podświetlne każdego większego ludzkiego okrętu mogą pracować w dwóch trybach, zwykłym oraz impulsowym. Ten pierwszy to zwyczajne działanie, pchające statek do przodu, drugi tryb natomiast polega na tym, że jednostki napędowe zaczynają wzmożoną pracę, jednocześnie wszystkie ujścia energii z tyłu okrętu zostają zablokowane. Maszyna staje, energia w silnikach zaczyna się gromadzić. Kiedy dowódca wyda rozkaz dysze zostają odblokowane, nagromadzona siła powoduje małą eksplozję, która pcha statek na krótki dystans do przodu z niebywałą wręcz prędkością, przynajmniej jak na ludzkie okręty. System ten służy przede wszystkim do unikania pocisków przeciwnika oraz zderzeń ze statkami kamikaze. Ma on jednak swoje wady, w końcu został stworzony przez ludzi. Zbyt częste używanie napędów w trybie impulsowym może doprowadzić do trwałego uszkodzenia silników, które może zostać skorygowane tylko w stoczni, co w przypadku Casusa oznaczałoby konieczność odholowania na orbitę Ziemi albo jakiejś dobrze rozwiniętej kolonii. - Sir, dowódca maszynowni dostał rozkaz, silnik się ładują i czekają na pańską komendę. - Zameldował paręnaście sekund później Herrera. Nilsen powoli podszedł do swojego stanowiska przy lewej ścianie, wcisnął kilka przycisków na pulpicie, po czym położył rękę na pomarańczowym guziku odpowiedzialnym za napęd impulsowy - jednym z wielu klawiszy na konsoli. Kolejne półtorej minuty minęło na niezwykle nerwowym oczekiwaniu, u każdego człowieka na mostku widoczny był niewielki objaw strachu. Ktoś nieco poczerwieniał na twarzy, komuś innemu wyskoczyła żyłka na skroni, ktoś jeszcze inny zaczął się lekko pocić. Jedynie Nilsen nie wykazywał jakichkolwiek objawów lęku. Co nie było równoznaczne z tym, że się nie bał. Ale pamiętać trzeba, że jeżeli człowiek nie widzi u kogoś ekspresji danej emocji, to wydaje mu się, że dana osoba owej emocji nie odczuwa. - Trzydzieści sekund! - Adrianna na bieżąco meldowała. Nilsen musiał wcisnąć przycisk w odpowiednim momencie, gdyby zrobił to za wcześnie pocisk zdążyłby skręcić, gdyby za późno - kula plazmy rozdarłaby Casusa na pół, rozrzucając fragmenty okrętu po całym sektorze. Wprawdzie miał wsparcie komputera, który mógł zrobić to za niego, ale nie ufał maszynie na tyle, aby powierzyć w jej ręce - a raczej kable - swoje życie, szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę wojny ze sztucznymi inteligencjami w dwudziestym drugim wieku. - Dwadzieścia sekund! - Atmosfera na mostku robiła się coraz bardziej nerwowa. - Dziesięć! - Scott rozpoczęła ostateczne odliczanie, stres w pomieszczeniu zdawał się skraplać na suficie. - Dziewięć! Osiem! Siedem! Sześć! Pięć! Czte... - Nilsen wcisnął przycisk na pulpicie. Kumulowana w silnikach energia gwałtownie wydostała się na zewnątrz, pchając statek z ogromną prędkością. Wszystko na okręcie się zatrzęsło, kilka szklanek na mostku z siebie charakterystyczny odgłos. - ...Trzy! Dwa! Jeden! Uderzenie! - Kilka osób w centrum dowodzenia nerwowo zamknęło oczy, obawiając się, że zostaną rozerwane na strzępy. Okręt ponownie się zatrząsł, światła na chwilę zgasły, po czym znowu się zapaliły. - Melduję że pocisk przemknął dwa kilometry od naszej obecnej pozycji! - Wszyscy na mostku odetchnęli z ulgą, mieli świadomość tego, że śmiertelne dla nich niebezpieczeństwo zostało zażegnane. - Sir, jest nowy raport! - głos Adrianny wskazywał na zaniepokojenie. - Pocisk podczas mijania nas skręcił i uderzył w lekki krążownik ZL-Admonitum. Kontakt z jednostką urwał się, okoliczne statki potwierdzają zestrzelenie. - Komunikat ten nieco zmniejszył radość ludzi na mostku. - Zebrać szczątki i odholować do naszych doków, niech naukowcy się tym zajmą, może uda im się zauważyć coś... Ciekawego. - Na mostku nie panowała żadna żałoba, Nilsen pozostawał niewzruszony niczym góra potraktowana pistoletem na wodę. Zestrzelenia okrętów nie było niczym specjalnym, nawet we flocie dowodzonej przez takiego znamienitego dowódcę jak Samuel. Strata jednego lekkiego krążownika w liczącej ponad półtora tysiąca okrętów armadzie była niemalże niezauważalna. ZL-Casus wrócił na swoją pozycję w szyku. - Panie Wielki Admirale, jest raport z niszczyciela, dotarli na ostatnią znaną pozycję wrogiego okrętu i nic nie znaleźli. - Żadnych zakłóceń? - Jakichkolwiek śladów brak, poziomy radiacji w tej okolicy są w normie, podobnie jak reszta parametrów. Według raportów jakiś mały obiekt uderzył w kadłub, prawdopodobnie meteoryt. - Raczej nic nie znajdą, jeżeli ktoś był w stanie zbudować taki statek to z pewnością jest na tyle inteligentny, aby wycofać go kiedy trzeba. Odwołać grupę, niech uzupełni lukę powstałą po Admonitum. Admirale Eckelson, proszę przemieścić Casusa na poprzednią pozycję. Panie Rutledge, wydać rozkaz podniesienia stanu gotowości floty z trzy pięć na trzy dwa. Dowódcy okrętów dostają także zezwolenie na używanie napędów impulsowych w przypadku pojawienia się ognia z nieznanego źródła. - Dotychczasowy stopień gotowości, czyli trzy, pięć, był stosowany w sytuacjach, kiedy wiadomo było, że wróg jest w pobliżu i ma zamiar zaatakować, ale jest bardzo nieliczny w porównaniu do sojuszniczej floty. Trzy, dwa było kolejną wariacją "trójki", od poprzedniego alarmu różniło ją to, że przeciwnik mógł mieć flotę równie liczną, co sprzymierzona, możliwe były także ataki z zaskoczenia. Nadlatujący znikąd pocisk idealnie pasował do tej ostatniej grupy. Nilsen usiadł na swoim stanowisku i rzucił okiem na wyświetlacz. Jak zawsze przed planowaną bitwą, na górze holograficznego ekranu pojawiły się dwie czerwone liczby, będące odliczaniem do potyczki z siłami Korporacji. Licznik wskazywał pięćdziesiąt trzy godziny i czterdzieści dziewięć minut. Aż do rozpoczęcia bitwy nie zdarzyło się we flocie nic, co przerwałoby codzienną rutynę. Wydarzenie ze statkiem Obcych zostało zaklasyfikowane jako jednorazowy incydent, podniesienie gotowości bojowej uznano za w pełni wystarczające. Nawet jeżeli na planecie coś by się znajdowało, to zostałoby zamienione w parę przez bombardowanie, ewentualne formy życia ujrzałyby jedynie błysk eksplozji uderzających o powierzchnię globu pocisków plazmowych. Poza tym liczne skanowania nie wykrywały jakichkolwiek śladów bardziej zaawansowanych struktur, zatem zakładanie, że istnieje tam rozwinięta cywilizacja, graniczyłoby z paranoją. Jedynie kapitan niszczyciela wysłanego na pozycję niezidentyfikowanego okrętu narzekał na załogę. Według dowodzącego grupa żołnierzy na jednostce postanowiła wynagrodzić sobie stres związany ze służbą w armii poprzez samowolne zwiększenie ilość przydzielanych racji żywnościowych, na co wskazywały nieznaczne braki w zapasach. Potyczka przebiegła dokładnie tak, jak spodziewał się tego Nilsen, wszystko zdawało się toczyć po ścieżce, jaką przewidział Wielki Admirał. Floty Sumber Daya i Varpen zostały zmasakrowane, statki, które nie zdążyły się wycofać spod ostrzału sił Zjednoczonej Ludzkości zostały zmielone na metaliczną papkę, zupełnie jak Inaerwiańskie bydło przepuszczone przez maszynkę do mięsa. Na szczególną uwagę Samuela zasłużyła sobie tylko jedna rzecz: dwa spośród dziesięciu okrętów głównych Sumber Daya miały poważne uszkodzenia. Po przemyśleniu tego jednak doszedł do wniosku, że to zapewne efekt pośpiechu korporacji, która wycofała statki prosto z innych pobliskich linii frontu, aby móc wesprzeć atak na Nirn. W zwyczajnej sytuacji takie posunięcie byłoby wyrzuceniem pieniędzy w błoto, ale każda ze stron konfliktu wiedziała, ile są warte zapasy Triburantu na planecie, o którą toczyła się potyczka. Zasobów było kilkaset razy więcej, niż ludzkość wydobyła na wszystkich swoich koloniach przez ostatnie osiemset lat, czyli od chwili odkrycia istnienia tego surowca. Po tym, jak znaczna część sił korporacji została zamieniona w złom, okręty Zjednoczonej Ludzkości zaczęły tworzyć szyk pierścieniowy, stworzony z myślą o bombardowaniu planet. Nazwa formacji wywodzi się stąd, że jednostki floty są rozstawione wokół całej planety, tworząc pierścień biegnący od bieguna do bieguna, z północy na południe. Ustawienie takie umożliwia pokrycie bombami praktycznie całego obszaru globu w przeciągu zaledwie połowy czasu jego obrotu wokół własnej osi, jednocześnie jest dosyć ryzykowne. Z powodu dużego rozciągnięcia sił, flota praktycznie nie jest w stanie się bronić przed atakami innych okrętów. Właśnie dlatego przed zbombardowaniem i rozpoczęciem desantu na planetę konieczne było oczyszczenie jej orbity. Do odpalenia pocisków plazmowych, które miały unicestwić wszystko na powierzchni Nirn, zostały tylko trzy godziny. Samuel siedział przy swoim pulpicie, jak zawsze lekko popalając fajkę. Jego uwaga w całości skoncentrowana była na lekturze raportu z bitwy. Przed zagłębieniem się w cichym kontemplowaniu statystyk, na które składały się tysiące liczb i tajemniczo wyglądających wykresów, przeczytał streszczony opis bitwy. Zdziwiły go nieco okoliczności towarzyszące wyjściu floty Sumber Daya z hiperprzestrzeni. Jednostki korporacji pojawiły się po drugiej stronie księżyca orbitującego wokół Nirn, zapewne licząc, że częściowo uchroni to je przed wykryciem przez sensory sił Zjednoczonej Ludzkości. Wrogie statki zaczęły lot w kierunku armady ZL, obierając kurs pomiędzy planetą a księżycem. W pewnym momencie zdarzyło się coś nieprzewidzianego - flota zawróciła i obleciała księżyc drugą stroną, zupełnie tak, jakby chciała się osłonić przed powierzchnią globu, jednocześnie nieco wydłużając sobie drogę. Samuel z początku myślał, że statki Sumber Daya również padły ofiarami pocisków lecących od strony Nirn, chwilę później doszedł jednak do wniosku, że owe nagłe zmiany w trajektorii lotu były spowodowane pośpiechem i modyfikacją planów na ostatnią chwilę. Później siły korporacji wyleciały zza osłony naturalnego satelity i zaczęły się kierować w kierunku floty Nilsena, zajmującej pozycję po drugiej stronie planety. Po drodze zza drugiego, nieco mniejszego księżyca wyszła flota Varpen, by po kilkudziesięciu godzinach dołączyć do zgrupowania jednostek drugiej korporacji. Zanim Samuel zabrał się do przeglądania wykresów, w jego ręce trafiły wyniki analizy wraku lekkiego krążownika. Wielki Admirał przeskoczył początek raportu, zawierający niezrozumiały dla niego naukowy bełkot, i skupił się na nieco bardziej zrozumiałych dla niego rzeczach, napisanych w miarę przystępnym językiem. Zaciekawił go pewien szczególny fragment: "Obserwacja numer 142: na niektórych fragmentach poszycia statku wykryto nieliczne zgrupowania nanobotów, wydzielały one słabe, pomarańczowe światło. Szczególnie duże ich skupiska zaobserwowano blisko nadtopionych miejsc, które miały bezpośredni kontakt z pociskiem. Biorąc pod uwagę obserwację numer 11, nie wiadomo, jak nanity zostały przetransportowane na statek. Obserwacja numer 11: Biorąc pod uwagę zniszczenia oraz ślady pozostawione na materiałach statku, temperatura pocisku w momencie uderzenia wynosiła od czterech do piętnastu miliardów stopni Celcjusza. Żaden znany materiał nie jest w stanie wytrzymać takiej temperatury, w tym także pola siłowe, nie wytrzymujące temperatur większych niż kilkanaście milionów stopni. Obserwacja numer 143: nanity wyizolowano i umieszczono w sterylnym środowisku w celu poddaniach ich szczegółowej analizie. Nie zaobserwowano replikacji. Z początku nanity próbowały ułożyć się w siatkę linii, po dziewiętnastu godzinach od uderzenia pocisku nanoboty przestały działać, po kolejnych dwóch godzinach zaobserwowano ich rozpad na podstawowe pierwiastki. Ze względu na zbyt małą ilość dostępnego czasu nie udało się przeprowadzić szczegółowych badań nad nanitami. Obserwacja numer 144: Pod trzydziestu pięciu minutach podstawowe pierwiastki będące efektem rozpadu nanitów zaczęły również się rozpadać. Bezpośrednio przy pierwiastkach nie znajdowały się jakikolwiek źródła energii, które mogłyby umożliwić rozpad. Wykryto wydzielenie się nieznacznych, ledwo wykrywalnych ilości energii. Najbardziej prawdopodobny wydaje się błąd aparatury. Obserwacja 145: Obecnie nie jesteśmy w posiadaniu jakichkolwiek dowodów na to, że nanity kiedykolwiek istniały." Po przeczytaniu tych słów przez głowę Nilsena przebiegła dosyć nieśmiała i krótkotrwała myśl, sugerująca odwołanie bombardowania i rozpoczęcie desantu na planetę jeszcze wtedy, kiedy jest na niej życie. Może Obcy rzeczywiście tam są. Może hipotetyczne technologie, jak udałoby się odkryć na Nirn, byłyby więcej warte niż znajdujące się pod powierzchnią niewyobrażalnie wielkie zasoby Triburantu? Zbombardowanie globu mogłoby doprowadzić do bezpowrotnej utraty potencjalnie cennych technologii. Po chwili uznał ten pomysł za absurdalny, ryzyko było zbyt duże, jego zadaniem było tylko zabezpieczenie złóż. Poza tym w przypadku ewentualnej wojny z lokalnymi Obcymi wydobycie Triburantu spod powierzchni byłoby niemożliwe, surowce znajdują się bardzo głęboko pod powierzchnią. Aby uzyskać do nich dostęp, trzeba postawić specjalne kopalnie, sięgające na tysiące kilometrów wgłąb planety, zbudować stabilizatory grawitacyjne, aby panujące na takich głębokościach ciśnienie nie zmiażdżyło sprzętu. Tego typu urządzenia są nie tylko bardzo drogie, ale ze względu na poziom skomplikowania ich stworzenie i montaż zajmuje dużo czasu, a byle sabotaż bądź atak wroga jest w stanie całkowicie je zniszczyć. Nilsen wrócił do raportu z potyczki i zaczął studiować związane z bitwą statystyki. Chociaż uwaga Samuela w całości skupiała się na interpretowaniu danych, raz na jakiś czas powracał pomysł z odwołaniem bombardowania. Idea zawsze pojawiała się w towarzystwie tych samych argumentów, będących wspomnieniami tego, czego dowiedział się w przeciągu ostatnich trzech dni - dobrze maskujący się statek, pocisk wielkości kilometra, niemalże stracenie kontroli nad Casusem - te trzy kwestie powtarzały się w jego głowie niczym pory roku na Ziemi. Nie mógł się od nich odpędzić, kusiły go, aby chociaż spróbować, może żołnierze coś znajdą. Ale nie, szanse byłyby zbyt małe. Odpędzanie się od tych myśli przerwał dochodzący zza jego fotela głos oficera. - Sir, za trzydzieści minut rozpoczynamy bombardowanie. Potrzebujemy ostatniego potwierdzenia. - Samuel odwrócił fotel, wstał i podszedł do oficera, obok którego na baczność stało dwóch typowych żołnierzy. Z tyłu, przy głównym wyświetlaczu, znajdował się Admirał Conley. Oficer podał Wielkiemu Admirałowi panel holograficzny wielkości staromodnego wynalazku o nazwie "kartka formatu A4". Panel zalany był zapisanym małym drukiem tekstem, wiadomość zaczynała się słowami "Ja, Wielki Admirał Samuel Nilsen, dowódca Drugiej Floty Sił Zjednoczonej Ludzkości, wyrażam zgodę na dokonanie bombardowania orbitalnego na szeroką skalę na planecie FTH-87561 (przypisana nazwa: Nirn), co równoznaczne jest z unicestwieniem jakiegokolwiek życia na powierzchni planety. (...)" Dokument ten był przypieczętowaniem losu danego globu i ostatnią okazją, aby zapobiec bombardowaniu. Konieczny był tylko jeden podpis, zaledwie kilka pociągnięć palcem wskazującym po małym ekranie dotykowym na dolnej części panelu. Wielki Admirał trzymał panel w lewej ręce. Prawa ręka ruszyła na spotkanie z urządzeniem, wysuwając palec wskazujący, po czym zawisnęła w powietrzu kilkadziesiąt centymetrów od miejsca, w którym trzeba było złożyć podpis. Natarczywe myśli znowu powróciły, tym razem oprócz wizji ewentualnych korzyści myślał także o najzwyklejszym w świecie zaspokojeniu swojej ciekawości. Jeżeli wyrazi zgodę na ostrzał, to nigdy nie dowie się, czy coś, a jeżeli tak - to co, tam jest. Zamyślił się na dobre kilkanaście sekund, trzymając palec w połowie drogi do bombardowania. - Wszystko w porządku, panie Wielki Admirale? - w głosie oficera dało się słyszeć zaniepokojenie. - Czy odwołać ostrzał? - Nilsen otrząsnął się ze stanu przypominającego lekki letarg. - Nie, oczywiście... że nie - zdawał się przeciągać te słowa, zupełnie jakby nie mógł się zdecydować. Przyłożył palec do ekranu dotykowego, wykonał na nim kilka ruchów, będących jego podpisem. Urządzenie zanalizowało DNA palca Samuela i kształt linii papilarnych na skórze, sprawdziło czy jego ruch odpowiadał temu zapisanemu w pamięci. Wszystko się zgadzało, drobna lampka na dole wyświetlacza zapaliła się zielonym światłem. - Dziękuję. Teraz proszę pana Wielkiego Admirała oraz osobę odpowiedzialną za podbój planetarny o użycie swoich kluczy w celu.. - ...odblokowania protokołów zabezpieczających w głównym komputerze - Wielki Admirał dokończył ze znużeniem w głosie opis procedury, który słyszał już dziesiątki razy. Powoli podszedł do stojącego na środku mostka wyświetlacza holograficznego, wyjął z kieszeni mały, płaski, stalowy przedmiot, po czym włożył go w mały otwór na dole wyświetlacza. Podobnie postąpił Conley. Na hologramie pojawiły się napisy mówiące o tym, że odpowiednie procedury zostały odblokowane. Oficer wraz z dwoma pozostałymi stałocieplnymi opuścili mostek, by udać się do mordowni, skąd rozkazy zostałyby rozesłane do wszystkich grup bojowych. Nilsen usiadł z powrotem na fotelu. Towarzyszyło mu uczucie lekkiej ulgi, decyzja już zapadła, rozmyślanie nad tym i tak by nic nie dało. Pocieszał się myślą, że nie wszystkie sekrety powinny zostać wywleczone na światło dziennie. Ponownie zaczął rozmyślać o swojej przyszłości. Jego praca była już skończona, wypełnił swoje obowiązki wobec gatunku ludzkiego. Po bombardowaniu oddziały desantowe wylądują na wyjałowionym globie, zaczną fortyfikować planetę, budować bazy i działa orbitalne. Czekające w sąsiednim systemie statki z komponentami kopalni skoczą na orbitę Nirn, po czym wylądują na planecie. Zacznie się montaż kopalni, w przeciągu miesiąca ruszy wydobycie, zalewając rynek Triburantem. Nim korporacje zbiorą siły do następnego, groźniejszego ataku, planeta zamieni się w fortecę, niezwykle trudną do podbicia. Później będzie przyjmowanie zaszczytów, kolejne medale od Rady Ludzkości, do akcji wkroczą media, które zrobią z Nilsena bohatera. Zacznie pojawiać się w podręcznikach, ludzie będą mu stawiać pomniki, on zaś przejdzie na emeryturę, by w końcu zrealizować swoje marzenia o statku wodnym. Może nawet napisze kilka podręczników wojskowych albo jakąś autobiografię, na pewno znajdzie na to czas, przecież ma przed sobą ponad sto pięćdziesiąt lat spokojnego życia w kwitnącym Imperium Zjednoczonej Ludzkości. W końcu gatunek ludzki zazna spokoju, zakończą się wojny z korporacjami, będzie można przyspieszyć ekspansję na terytoriach zajętych przez kosmitów. Przynajmniej tak mu się wydawało. Ludziom wiele rzeczy się wydaje, uwielbiają podnosić rzeczy subiektywne do rangi rzeczy obiektywnych. Wybiła godzina eksterminacji. Zegar na wyświetlaczu pulpitu Nilsena wskazywał same zera. Śmiercionośny, złożony z półtora tysiąca okrętów pierścień wokół Nirn, niczym pętla owinięta wokół szyi skazańca, przystąpił do uśmiercania swojej bezbronnej ofiary. Działa plazmowe zaczęły się rozgrzewać, temperatura w nich rosła, aż w końcu metalowe bestie rzygnęły deszczem niebieskich pocisków plazmowych. Gorące kule leciały na spotkanie z powierzchnią planety, aby bezlitośnie uśmiercić wszystko, co znajduje się na Nirn. Zupełnie tak, jak tysiące razy przedtem, w wojnach z Saakhra, w Wojnach Korporacji, w Wojnach o Sukcesję, w Konflikcie Solarestrańskim i dziesiątkach innych konfliktów. W imię wolności, równości, Neosocekracji, sojuszy, pokoju, uczuć, instynktów, w imię prawa do rozwoju, które ludzie sobie sami nadali. Rozpoczęcie bombardowania Nirn dla morderców siedzących w metalowych puszkach było zwycięstwem, zaś dla tych znajdujących się na dole - wyrokiem śmierci, rzezią tych, którzy powinni być pozostawieni w spokoju. Tych, na których żadna przerośnięta małpa nie ma prawa podnieść nawet ręki. Kadra oficerska w Mordowni nadzorowała przebieg bombardowania, sprawdzając, czy każdy kilometr kwadratowy planety zostanie pokryty gorącą plazmą. Sensory śledziły tor lotu niebieskich kul, przez sieć komunikacyjną płynęły zettabajty danych. W słuchawkach żołnierzy, którzy sprawowali pieczę nad bombardowaniem, rozbrzmiewał syntetyczny głos, będący odliczaniem: Dwanaście sekund... Jedenaście... Dzie... Błąd. Detonacja dokonana przed czasem. Pomieszczenie wypełniło się gwarem generowanym przez kilkuset żołnierzy, kilkadziesiąt sekund później wiadomość o niespodziewanym obrocie spraw dotarła do Conleya. - Panie Wielki Admirale, pociski eksplodowały pięćdziesiąt kilometrów nad powierzchnią planety - zameldował Conley nieco zdziwionym, ale jednocześnie stanowczym głosem. - Wykluczyliście błąd pomiarów? - Mamy potwierdzenie od wszystkich innych jednostek z floty. - Może źle przeprowadziliście obliczenia? - Nawet jedna zła cyfra pośród miliardów liczb mogła doprowadzić do katastrofy. - Technicy nad tym pracują, główny komputer jeszcze raz wszystko przelicza. - Może Triburant zakłóca wyniki skanowania? - Jest za głęboko pod ziemią. - Samuel nieco się zamyślił, natarczywe myśli o obcych i ich technologii powróciły ze zdwojoną siłą. - Dajcie na główny wyświetlacz obraz w czasie rzeczywistym z kamer zewnętrznych, może coś... zobaczymy. - Wielkiego Admirała jakby tknęło przeczucie. Wprawdzie metoda z kamerami była mocno przestarzała, jednak Samuel wciąż czasem praktykował metody, które można by zaliczyć do starej szkoły. W końcu służbę we flocie zaczął przeszło osiem dekad temu. Jeżeli bombardowanie powiodło się i rzeczywiście zawiniły sensory, powinien ujrzeć czarny, dosyć szeroki pas przebiegający od bieguna do bieguna Nirn. Obszar, na którym wszystko zamieniło się w popiół, a atmosfera i oceany wyparowały. Samuel podszedł do wyświetlacza. W kilkadziesiąt sekund później nad blatem pojawił się holograficzny obraz, powodując zdumienie nie tylko u Nilsena, ale także u reszty admiralicji. Na holograficznym obrazie widniało Nirn. Zachodnią oraz północno-wschodnią część globu pokrywał ocean, zaś na południowo-wschodnim obszarze planety znajdował się duży półwysep, będący częścią kontynentu rozciągającego za horyzontem. Na środku, od bieguna do bieguna, zamiast spodziewanego, czarnego niemal niczym kosmiczna pustka pasa wyjałowionej ziemi, widniał gruby pas czegoś, co przypominało Nilsenowi sieć pomarańczowych linii. Powierzchnia pomiędzy liniami świeciła się bladym, ledwo widocznym, pomarańczowym światłem. - Wygląda na to, że coś trafiliśmy, tylko... Co? Wygląda jak pole siłowe. - Absurd, na tej planecie nie ma żadnych struktur. Robiliśmy skany geologiczne, wysyłaliśmy sondy zwiadowcze, które badały planetę z niskiej orbity, a przez ostatnie trzy dni ciągle skanowaliśmy powierzchnię. Nie wykryliśmy nic, tam po prostu nic nie ma. - Umysł Scott nie przyjmował do wiadomości, że coś mogło schować się przed niezwykle kompleksowym i dokładnym wywiadem. - Gdyby nie skany to powiedziałbym, że to sieć transportowa. Żyły to linie komunikacyjne, które po trafieniu zaczęły eksplodować - rzekł Eckelson. Sieć pomarańczowych linii nie przypominała ludzkich pól siłowych, na których po przyjęciu pocisku pojawiają się niebieskie kręgi, podobne do efektu powstającego po wrzuceniu czegoś do wody. W dodatku pole siłowe będące w stanie okryć całą planetę potrzebowałoby niezwykle rozbudowanej infrastruktury, która nawet z orbity byłaby widoczna gołym okiem. - Jeżeli to sieć transportowa to skany powinny to wykryć, poza tym tylko część pocisków powinna się na niej zatrzymać. - Swoje wątpliwości wyraził Wielki Admirał. - Wyślijcie zdjęcia do działów xenologicznych, niech to zanalizują, a tymczasem przyjmiemy, że jest to pole siłowe. Panie Conley, proszę... - Samuel się zawahał. Bombardowanie plazmowe zostało powstrzymane, stanowiło to idealny pretekst do rozpoczęcia desantu. Teraz był pewien, że na planecie są obcy, i że mają technologię co najmniej na takim samym poziomie zaawansowania, jak technika Zjednoczonej Ludzkości. Potencjalne korzyści jednak były niczym w porównaniu do ewentualnych zagrożeń, nie raz w historii się zdarzało, że ludzie chcieli wykorzystać jakąś rasę obcych, zniewolić ją zamiast natychmiast wyeliminować, wskutek czego kosmici zaczynali się bronić, powodując niewyobrażalne straty w ludziach i sprzęcie. - ...proszę wydać wszystkim jednostkom rozkaz natychmiastowego przygotowania torped przeciwplanetarnych. Mają zielone światło, bombardowanie ma zostać rozpoczęte tak szybko jak to tylko możliwe. - Pola siłowe nie miały większych problemów z powstrzymaniem pocisków energetycznych, ale przepuszczały większe, albo bardzo szybkie obiekty posiadające własną masę. - Zaczniemy jak tylko główny komputer wszystko przeliczy, czyli za jakieś... - Conley podszedł do wyświetlacza przy swoim stanowisku, po czym rzucił na niego okiem. - ... pięć minut. Nilsen odwrócił się i ponownie spojrzał na holograficzny obraz Nirn. Żyły w pasie zaczęły bardzo powoli blednąć. W pewnym momencie, na tle kontynentu, Samuel dostrzegł jeden malutki, pomarańczowy punkcik, niewidoczny dla oczu pozostałych osób na mostku. Zaczął przyglądać się kropce z wielki zainteresowaniem, i jednocześnie lekkim przerażeniem. Chwilę później, tuż obok pierwszego, dostrzegł drugi punkt, po chwili trzeci, następnie czwarty. Pomarańczowe kropki zaczęły się pojawiać na powierzchni planety zupełnie jak gwiazdy, które zaczynają nieśmiało świecić kiedy słońce chowa się za horyzontem. W oczach człowieka zagościło przerażenie, po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat poczuł coś, co mógłby nazwać strachem. - Ogłosić najwyższy stopień gotowości bojowej - rzekł Samuel stanowczym tonem do Eckelsona. - Sir, nie widzę powodów aby podn... - Dźwięk alarmu bojowego przeciął w połowie słowa wypowiedź Eckelsona. - Panie Wielki Admirale, skanery meldują, że wykryto ponad pół tysiąca źródeł energii zbliżających się do nas od powierzchni planety. Liczba stale rośnie, opisy pasują do pocisku z przedwczoraj. Wypowiedź Adrianny potwierdziła najgorsze obawy Nilsena, który pierwszy raz w swojej karierze poczuł się bezradny. On, Wielki Admirał, człowiek o najwyższym możliwym wojskowym stopniu, nie mógł nic zrobić. Ze względu na bardzo duże rozciągnięcie sił nawet zmiana szyku nie była możliwa, zanim statki zmieniłyby formację minęłoby kilka godzin. Awaryjny skok w hiperprzestrzeń nie wchodził w grę, byli za blisko planety, pole grawitacyjne mogłoby zakłócić działanie napędu hiperprzestrzennego, nie wspominając już o tym, że załadowanie napędu trwa kilka godzin i pochłania całe zasoby energetyczne statku. Zestrzelenie pocisków było niemożliwe, poruszały się za szybko. Jedyne, na co mógł liczyć, to napędy impulsowe innych okrętów. - Kiedy dolecą? - Nieco ponad sześć minut. - Nie pozostaje nam nic innego, jak wydać rozkaz ładowania napędów impulsowych na wszystkich statkach, które są w nie wyposażone. Zdążymy wystrzelić torpedy? - Wielki Admirał zwrócił się do Conleya. - Tak, zaczynamy za trzy i pół minuty. - Przynajmniej zdążymy ich poharatać. Napędem impulsowym zajmę się sam, jak zawsze. - Tak jest. Flota weszła w stan gotowości oznaczony jako jeden jeden - najwyższy z możliwych. Wszystkie większe statki zaczęły ładować napędy impulsowe, dowódcom fregat, czyli statków, które miały na wyposażeniu jedynie zwykły napęd, pozostało tylko liczenia na łut szczęścia i modlenie się do swojego ulubionego bóstwa. Nikt nie miał wątpliwości co do tego, że lada moment dojdzie do katastrofy. Luki torpedowe otworzyły się. Przestrzeń kosmiczną przecięły dziesiątki tysięcy torped, które podobnie jak wystrzelone kilka chwil wcześniej pociski plazmowe, zaczęły zmierzać w kierunku planety, niosąc ze sobą zagładę dla wszystkiego na powierzchni. Pociski zostawiały za sobą ślad z białego dymu, wyglądało to tak, jakby śmiercionośny pierścień statków wokół Nirn próbował wypuścić liny w kierunku powierzchni globu. Czasem ludzie potrafią być wyjątkowo zdeterminowani, szczególnie kiedy w grę wchodzi zagłada jakiegoś innego gatunku. Pomarańczowe kropki, z początku ledwo dla ludzi widoczne, przybliżały się, stając się coraz wyraźniejsze. Niektórym się wydawało, że planeta zwymiotowała pociski, które niedawno przyjęła. Plazmowa zagłada odbiła się od globu niczym piłka od ściany. Śmiercionośna fala pomarańczowych obiektów zbliżała się do statków, niosąc ze sobą to samo, co ludzie chcieli wysłać na Nirn - eksterminację. Nic nie mogło tego zmienić, wystrzelone torpedy były niczym innym, jak tylko przejawem zajadłości ludzi, łabędzim śpiewem. Niszczycielska fala pomarańczowych pocisków dotarła do floty Zjednoczonej Ludzkości. Brutalna, nie znająca litości siła zaczęła z dziką furią rozrywać okręty na strzępy, roztapiać stal. Wytrzymałe poszycia i wyrafinowane urządzenia wskutek temperatury i siły eksplozji były zamieniane w małe kawałki nadtopionego metalu, długie na cztery kilometry statki były rozsadzane na pół. Na nic zdały się pola siłowe, najlepsza działa, najgrubsze opancerzenie, nic nie było w stanie ochronić statków przed dewastacją sianą przez pomarańczowe pociski. Ludzkie ciała na pokładach w momencie trafienia zamieniały się w bezkształtną, krwawą breję. Nielicznym statkom udało się uniknąć trafienia przez kule plazmy, nerwowe naciskanie guzików odpowiedzialnych za napęd impulsowy rzadko kiedy pomagało. Żaden pocisk nie trafił Casusa, widocznie ci, którzy prowadzili ostrzał doszli do wniosku, że skoro okręt raz uniknął trafienia, to nie ma sensu dalej w niego strzelać i lepiej skupić się na pozostałych jednostkach. Jedynym uszkodzeniem na statku flagowym był niewielki, długi na zaledwie pół kilometra pas nadtopionego metalu, spowodowany blisko przelatującym pociskiem, który był przeznaczony dla innego statku. W przeciągu dwudziestu minut pierścień okrętów zamienił się w pogorzelisko, na którym unosiły się miliony większych i mniejszych fragmentów statków. Gigantyczna mogiła, grób milionów dowódców, techników, marynarzy, żołnierzy, którym nie dane będzie ponownie zobaczyć twarzy bliskich osób, odwiedzić rodzimych światów, spełnić swoich marzeń. Kilkadziesiąt milionów zdechłych małp, po których przez kilka chwil ktoś popłacze, po czym zamienią się w pomnik, symbol bohaterskiej walki z krwiożerczymi Obcymi, wspominany jedynie przy okazji rocznic. W Mordowni trwała reorganizacja wojsk i rozpaczliwe podliczanie strat, główny komputer miał pełne kable roboty. Dowódcy na mostku nie mogli uwierzyć w szczęście w nieszczęściu - przeżyli, ale za to flota została poszatkowana na drobne kawałki. - Jakie straty? - zapytał grobowym głosem Nilsen, stojący ze spuszczoną głową przy blacie. - Siedemdziesiąt osiem procent, zostało nam trzysta czterdzieści statków - głos Scott brzmiał jak wyrok. Samuel wyprostował głowę i wziął głęboki wdech. Wydawało mu się, że jest w jakimś koszmarze, że za chwilę mostek zniknie, a jego oczom ukaże się prywatna kwatera ze staromodnym umeblowaniem. Łatwe zwycięstwo przeistoczyło się w największą porażkę w jego karierze, a co gorsza - nie będącą wynikiem jego pomyłki, tylko przeważających sił wroga. Na najbliższe kilka lat mógł zapomnieć o emeryturze, zdawał sobie sprawę, że działania wojenne mogą się przeciągać przez wiele miesięcy. - Sir, jakie rozkazy? - Eckelson zapytał Wielkiego Admirała w imieniu reszty dowódców. Samuel przez chwilę myślał. Całkowitego wycofania floty nie brano pod uwagę, wiadomo było, że coś jest na Nirn, i nie można tego czegoś spuścić z oka. Nie wiedział, czy ta planeta to tylko pojedynczy, osamotniony świat, czy kolonia jakiegoś nieznanego imperium Obcych. Planetę trzeba monitorować, nie wiadomo co się dalej stanie. Kontratak? Zajęcie pobliskich sektorów? A może korporacje wykorzystają okazję? - Torpedy? - Po wejściu w atmosferę zaczęły znikać na różnych wysokościach. Nie wiemy jak, ale prawdopodobnie wszystkie zostały zestrzelone. - Zniszczenie lecących w stronę planety kilkudziesięciu tysięcy szybkich, małych torped było praktycznie niemożliwe przy użyciu czegokolwiek, czym dysponowali ludzie, Saakhra i inne rasy obcych. - W jakim stanie jest ZL-Altricis? - Sprawny - głos Conleya zapalił promyk nadziei w sercu Wielkiego Admirała. - Łączna ilość żołnierzy w siłach desantowych? - Około czterdzieści pięć milionów, straciliśmy jedną trzecią. - Macie sześć godzin na rozpoczęcie desantu. Po tym czasie flota wycofa się w cień większego księżyca. Osobiście napiszę raport do Rady, do którego dołączę prośbę o przysłanie posiłków. - Sir, jeżeli wycofamy flotę za księżyc, to żołnierze nie będą mieli wsparcia z orbity! - zaprotestował Conley. - I tak nie bylibyśmy w stanie nic zrobić, planeta ma tarcze. - Zestrzelili nasze torpedy, to samo może spotkać desantowce! - Podczas lądowania Altricis zejdzie na tyle nisko, że działa przeciworbitalne nic mu nie zrobią. Broń, która zestrzeliła torpedy ma zapewne zbyt małą siłę rażenia aby zagrozić nawet mniejszym desantowcom. Przyszedł raport z xenologii odnośnie tej pomarańczowej sieci na powierzchni globu? - Tak, potwierdzają nasze przypuszczenia, uważają, że to tarcza planetarna - odpowiedziała Adrianna. - W takim razie nie będzie problemów z desantem, Altricis przeniknie przez tarcze, podobnie jak i reszta desantowców. - A wrogie siły lotnicze? Nie wiemy co tam jest. - Rzućcie wszystko na jeden, mały obszar, ufortyfikujcie Altricis i rozpocznijcie ekspansję na resztę planety. Tak, jak przewiduje protokół pięć cztery dziewięć. I powiedzcie transportowcom z elementami kopalń, żeby nie skakały do systemu przynajmniej do czasu przybycia posiłków. - Tak jest. Siły desantowe otrzymały zielone światło do przeprowadzenia lądowania. Dwie godziny później, o piątej trzydzieści dwie, dnia szesnastego marca, roku 2953 czasu ludzi (według naszej daty: 51271 H. E.) pierwsze statki desantowe opuściły hangary okrętów głównych, zaś ZL-Alticris zaczął podchodzić do lądowania. Oprócz nielicznych ataków ze strony niezidentyfikowanych myśliwców nie napotkano poważniejszego oporu. Statek matka wylądował pomyślnie na powierzchni planety, podobnie jak i większość mniejszych desantowców. Rozpoczęto budowę baz i stopniowe zajmowanie terenów na Nirn. Miesiąc później, osiemnastego kwietnia, przybyły posiłki w postaci Trzeciej Floty Inwazyjnej. Z czasem siły Zjednoczonej Ludzkości zaczęły natrafiać na coraz silniejszą obronę ze strony nieznanego gatunku Obcych. Dwa lata później Rada, po konsultacjach z Nilsenem, zadecydowała o rozpoczęciu ściśle tajnej, zakrojonej na szeroką skalę operacji mającej na celu zdobycie kapsuły z zahibernowanym Obcym w środku i przejęcie technologii należącej do tego nie poznanego bliżej gatunku. Podziękowania dla Dreekusa za konsultacje, wyszukiwanie błędów oraz iście mechaniczną cierpliwość w tłumaczeniu mi, że stałocieplni jednak NIE są (do końca) głusi i ślepi. (ale i tak uważam, że to banda idiotów)
  15. Meledictum

    The Elder Scrolls IV: Oblivion

    Stałocieplny nie udzielił wystarczających wyjaśnień. Kody powinny wyglądać tak: player.placeatme 00092DA0 player.placeatme 00092DA1 player.placeatme 00092DA2