Dawid3109

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    6
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Dawid3109

  • Ranga
    Obywatel
  1. Szli dalej, prostą drogą. Roland nadal trzymając pochodnie i cutlasa, którego trzymał twardo i jak najdalej od siebie, ruszył w przód na zwiad. Reszta załogi oczywiście się obijała wiedząc, że kapitan jest daleko przed nimi. - Jak myślicie? Spotkamy tutaj rzeczywiście jakieś „ciemne moce”? – spytał się Uhu, który właśnie dłubał sobie w nosie. - A chuj go tam wie co spotkamy! Ot co! Tutaj można się wszystkiego spodziewać, a to nasz najdroższy kapitan wjebał nas, w to bagno! – powiedział dość zdenerwowany Slash. - Bądźcie cicho bo jeszcze nas usłyszy. Co jak co, ale nie mamy wyboru jak tylko się go słuchać. Może i jest porywczy oraz często coś robi nieprzemyślanie, jednakże jest naszym kapitanem do cholery! Zna tą wyspę jak nikt inny i lepiej się go słuchajmy, choćby miał nas zagonić i do samego piekła! – odparł Dragon. Po wszystkich wymienionych obelgach i pochwał wobec kapitana, usłyszeli znak, że mogą ruszać dalej. Na szczęście podziemia nie były dość skomplikowane do obejścia. Wszędzie proste zakręty bez żadnych skrzyżowań, które każą się zastanawiać, którą ścieżkę wybrać. Załoga niemalże przez całą wędrówkę miała drogę, można rzecz, jak po maśle. Niestety, jak to w życiu bywa, zawsze coś musi pójść nie tak. - Skrzyżowanie! No i kurwa pięknie! Co teraz?! – powiedział Cloudy. - Zamknij się! Pójdę prawą ścieżką i zobaczę co tam się znajduje, wy chwile tu poczekajcie! I pod żadnym pozorem nie właźcie do ścieżki po lewo. Zrozumiano?! – odezwał się Roland. - Tak jest! - No i tak ma być! Roland zanurzył się w prawą stronę, długiego korytarza. Niestety droga jego była krótka. Najwidoczniej nie poczuł, że przeszedł przez sznurek, który właśnie zerwał. Nim się zorientował głazy zawaliły mu przejście do swoich towarzyszy. Został zupełnie sam. - Kapitanie! Kapitanie! Jesteś tam?! – krzyknęli wszyscy, przez tą chwilę byli zdezorientowani, ogarnął ich strach i panika, czekali w napięciu na odpowiedź. - Jestem… Ale ledwo żyje. - Ważne, że żyjesz do cholery – odparł Dragon. - He! No i nastały czasy, kiedy to ktoś się przejmuje swoim denerwującym kapitanem, aż się wzruszyłem. Jednakże żarty na bok. Słuchajcie mnie uważnie, bo nie będę powtarzał! Słuchacie? - Słuchamy! - To dobrze! Tak więc, musicie się koniecznie udać w lewy korytarz i zbadać co tam się znajduje. Ja udam się dalej prawym, być może drogi pozwolą nam się znowu zobaczyć, kto wie. Jednak na chwilę obecną, myślmy aby o tym by wydostać się z tych przeklętych tuneli. Nie mam pojęcia co was tam spotka, ani co mnie spotka, musimy być dobrej myśli! I błagam was, patrzcie pod nogi oraz nie dajcie się zabić! Czy zrozumieliście?! - Aye! - Doskonale! Więc w drogę! Roland przez dalszą drogę szedł po ciemku, bo pochodnia zleciała mu prosto pod kamienie, mógł ją jeszcze wyciągnąć, ale wiedział, że ognia to już na niej nie zastanie. Starał się patrzeć prosto pod nogi by zobaczyć, czy znowu nie ma jakieś linki niespodzianki. Nie miał zielonego pojęcia po jaką cholerę, ktoś miałby podkładać tu pułapki. Co raz bardziej wierzył w to, że tutaj naprawdę są jakieś szkieletory pod przewodnictwem jakiegoś mrocznego maga. Myślami był jednak gdzie indziej. Cały czas zastanawiał się, kto tak bardzo chce zniszczyć Necroville. I wpadł na genialny pomysł. Gdyby zespoić ze sobą legendę tych tuneli z tym atakiem to miałoby sens. W przeszłości musiał mieszkać tu ktoś, kto zajmował się czarną magią. Swoje zabawy zapewne urządzał tutaj, w lochach. Można również przypuszczać, że skoro to były lochy, miał więźniów jako zabawki do jego chorych eksperymentów. Pewnego dnia musiało coś pójść nie tak i uciekł z wyspy, tak samo jak inni, którzy dowiedzieli się o tym incydencie. Dlatego też wyspa stała się miejscem idealnym dla piratów. Atak mógł być jego rozkazem, albo też kogoś kto żył na tej wyspie i kogoś kto ma teraz wysokie wpływy albo też pieniądze, by wynająć sobie armię. Wszystko to ma sens, ale pierw trzeba by było się dowiedzieć co takiego strasznego skrywałaby ta wyspa. I tak były to tylko znając życie, ślepe i nie mające sensu przypuszczenia, ale kto wie. Po lewej stronie, nie było za komfortowo. Było ciasno, a w każdym zaułku było mnóstwo szczurów i ogromne pajęczyny. Cóż nic niezwykłego, ale te pajęczyny były wyjątkowo wielkie. Cała załoga, jednocześnie wpadała w zachwyt, i w strach. Tylko Willow nadał głupio się uśmiechał, chyba dalej sobie nie zdając sprawy, że jest w budzących grozę lochach. Szli dalej, przez wąski korytarz pełny szczurów. - Kurwa, w tej chwili bym sobie bzyknął jakąś ładną dziwkę i nachlał się rumu, a tak to przez tych cholernych skurwysynów tkwię w tej jebanej jaskini, która jebie gorzej niż stopy Moonshine’a nie myte przez tydzień. – powiedział Uhu, z kwaśną i wkurzoną miną. - Myje stopy codziennie, nie to co Cloudy, potrafi nawet przez dwa bite tygodnie nie myć stóp! A wtedy ich smród… - tu zatknął nos - Szkoda gadać. - Moje stopy śmierdzą?! Ja Ci zaraz pokażę, kogo stopy śmierdzą! – odpowiedział Cloudy szykując pięści, by przywalić Moonshine’nowi w twarz. - Uspokójcie się! To nie czas na bicie się po mordach! Musimy znaleźć naszego kapitana i wyjście z tego przeklętego miejsca! To jest teraz naszym priorytetem! – odparł wkurzony Strupa. - Dobra, dobra – odpowiedzieli wszyscy jednogłośnie i ruszyli przed siebie. Dalsza droga nie należała do najłatwiejszej. Każdy musiał iść gęsiego i to jeszcze bokiem, bo ściana była aż tak wąska. Szli tak dość spory kawałek drogi. Strup ledwo mieścił się w korytarzu, bo trzymał też swoją kuszę, a Dragon też nie miał łatwo trzymając swoją rusznicę, opóźniał cały wymarsz ponieważ szedł jako pierwszy. Wędrowali dalej i dalej, nasłuchując spadających kropli wody, które spadały z sufitu, wydawałoby się, że topnieją sople lodu i powoli w małych kroplach opadają na ziemie. Czasami z małych dziur w ścianach, wydostawały się szczury, które ledwo się w nich mieściły, często też utykały w nich i gryzły po rękach piratów. W końcu doszli do końca, mając do wyboru tylko zakręt na lewo. Bez narzekań tam skręcili. Nie odzywali się do siebie przez dłuższy czas. Musiał nadejść moment, w którym końcu to zrobili. - O ja pierdole! – rzekł z przerażeniem Dragon. - Co to kurwa jest?! – powiedział Strup. Wszyscy, mówili podobnie. Patrzyli się w dół, bardzo głęboki dół, w którym znajdowało się ogromne stado, olbrzymich pająków. Na samym środku całego tego dołu, stał tak ogromny pająk, że każdego z nich połknąłby w całości od razu go trawiąc. - Chociaż rozwiązała się zagadka tych olbrzymich pajęczyn. – odparł Slash. - Ano… - powiedział Uhu. - Nie wiem, jak wy chłopacy, ale my to byśmy woleli stąd spieprzać gdzie pieprz rośnie! – z drżeniem w głosie powiedziały jednocześnie Bliźniaki - Tam z tyłu jest jeszcze jakiś inny tunel. Lepiej uciekajmy póki nas do cholery jasnej nie słyszą! Cała ekipa zgadzała się z tym pomysłem. Niestety głupi Willow musiał wskoczyć prosto w stado wroga. Idiota zaczął nawalać wszystkie pająki pięściami, i trzeba przyznać, szło mu całkiem nieźle. Uderzał sprawnie, co prawda jak dziki, ale uderzał dobrze i silnie, na pewno można było wykryć pewien profesjonalizm, w tej jego, można rzecz pijanej sztuce. Nie mogłoby się nie stać tak, że pająki nie zauważyłyby innych, którzy nie zamierzali dalej tam zostać. - Nie chciałbym nic mówić… - mówił cicho Slash - … ale ja tam Willowa mam w dupie, ogółem proponuje spieprzanie! - Popieramy! Biegli szybko, w stronę nieodkrytego tunelu. Nie było już istotne to, co znajdą tam, mieli tylko nadzieję, że będzie tam bezpiecznie. Kapitan piratów nadal toczył wędrówkę po ciemnym tunelu, patrząc wciąż pod nogi z niesamowitą uwagą. Z daleka było widać jakieś światło. Roland wiedział, że koniecznością jest udanie się tam. Dotarcie tam, nie zajęło mu długo. Owym światłem okazała się pochodnia przybita do ściany. Jedynym co zastanawiało było to, skąd do cholery wzięła się tu pochodnia i to w dodatku przybita do ściany? Nagle pirat coś usłyszał, wydawało mu się, że jest to dźwięk podobny do dźwięku łamanej kości. Ku jemu zdziwieniu zza rogu wyszedł ogromny szkielet, tak szkielet! Miał na sobie tylko obdarte ubranie, więzienne, co nie dziwiło, ale był to szkielet i żeby nie było, ogromny szkielet! Czyżby Roland się nie mylił, czyżby jego teoria odnośnie jakiegoś pseudo czarnego maga, była prawdziwa?! Teraz nie było czasu na zastanawianie się. Roland szybko chwycił za swój cutlas i ruszył ku stercie kości, lecz został szybko pokonany, istota przywołana za pomocą czarów, szybkim ruchem chwyciła za rękę Kapitana i wyrwała mu miecz z ręki, przywłaszczając go sobie. Pirat nie zastanawiał się długo, przebiegł pod nogami olbrzyma i ruszył ku drodze, z której szkielet przybył. Nie wiedział, że niedługo spotka się ze swoją załogą i w to zupełnie tajemniczym miejscu. - Biegnijcie! Szybko! – krzyczał każdy kamrat po kolei, przekrzykując się nawzajem. - Czy one się od nas odpieprzą?! Są coraz szybsze! – powiedział szybko Strupa i przyspieszył tępa, wraz z resztą ekipy. Nie mieli pojęcia gdzie biegli. Pędzili przed siebie, nie zważając na zakręty i szczury, na które wdeptywali co i raz. Na samym końcu biegł biedny Baobab. Cały czas gadał coś o zagładzie, nawet w panice. Zakręty powoli się kończyły, droga też robiła się co raz to krótsza. Załoga wpadała w większa panikę. Koniec wyboru, musieli się zatrzymać. - Kurwa, już po nas! – dysząc ciężko odezwał się Dragon. Cała załoga stała przypięta do muru. Każdy ciężko dyszał, czekając już na pewną śmierć. Zaczęli się modlić do każdego bóstwa z osobna, mając nadzieję, że któreś im pomoże. Tak się jednak nie stało. I w tym momencie, Baobab jakby wchłonął całe powietrze z okolicy i je wypuścił. Pomieszczenie wpadło w ostry wstrząs, pająki się wycofały, widząc jak ich bracia zostali po prostu zdmuchnięci z powierzchni ziemi. Niestety, zaklęcie Baobaba było tak silne, że podłoga pod piratami po prostu się zawarła, upadli w dół biorąc ze sobą swego kapitana, o czym jeszcze nie wiedzieli. Przez chwilę wszyscy leżeli nieprzytomnie, w jeszcze nieznanym im miejscu. Po kilku sekundach wszyscy się otrząsnęli i zaczęli otrzepywać z kurzu, jaki zebrali ze sobą. - Czy ktoś mi do cholery wyjaśni, co się przed chwilą stało?! - powiedział mocno zdenerwowany Roland. - Kapitan! – krzyknęli wszyscy. - Tak, tak to ja do kurwy nędzy! Ale w dupie mam te wasze radosne gęby! Żądam wyjaśnień i to w tej chwili! - To wszystko przez Baobaba, rzucił zaklęcie! – powiedziały Bliźniaki. - Ech… To wszystko wyjaśnia. Mam tylko pytanie, co się stało z Willowem? Nie widzę go z wami. - Idiota ruszył na stado pająków, dodam ogromnych pająków, na pewno nie przeżył, przykro mi. - Kurwa, kolejny stracony dobry marynarz, i to akurat w piątek, jak można lubić ten dzień? Ale mniejsza już oto, lepiej mi powiedzcie, czym do cholery jest to coś po środku? – Roland wskazał palcem na środek Sali, w której się znajdowali. A tam na złotej okrągłej i przyozdobionej różnymi runami platformie, stał kryształ, bardzo duży kryształ. Był on koloru purpurowego, świecił się niesamowitym blaskiem, niczym światło, tylko w kolorze purpury. Załoga wraz ze swym Kapitanem, podeszła do tejże niesamowitej rzeczy. - Co to kurwa jest? – zapytał się Dragon. - No i to jest właśnie kurwa pytanie. Żebym to ja wiedział, to bym wam powiedział. – powiedział Roland. - Trzeba się dowie… - nim cokolwiek zdążył Skrupa powiedzieć do pomieszczenia wparowało wojsko, które zaatakowało Necroville. Piraci zostali okrążeni przez wrogą armię. Musieli oni ustać przy krysztale, by znaleźć się w bezpiecznej odległości. Widać było, że armia chce ich wyeliminować, byli pewni, że to ich ostatnie chwile i znowu się zaczęły modły, ale tym razem do Baobaba, żeby ponownie użył zaklęcia. Ale Baobab nie miał zamiaru żadnego zaklęcia wykonywać, bo znowuż ględził o zagładzie i najwyraźniej zatracił się w tym bez końca. Kiedy żołnierze dostali już rozkaz rozstrzelania przez swego kapitana, piraci wyszli na przód gotowi na śmierć. Szczęściem się jej nie doczekali. Do Sali wszedł ktoś inny, widać było, że był to ktoś pokroju szlacheckiego. Miał on na sobie szaty złotawo-czarne, które na pewno kosztowały niezłą sumkę. Na jego piersi widniały liczne odznaczenia wojskowe, lśniące niesamowitą czystością. Pas miał gruby i sztywny, a buty miał czarne, czarne niczym kruk. Był dojść otyły i miał śmieszny wąs, nie nosił on jednak zarostu. Na twarzy też był pulchny, ale akurat twarz miał gładką i dość dziecinną, dosłownie niczym niemowlę. - Natychmiast przerwać rozkaz! – krzyknął tajemniczy mężczyzna. - Tak jest, Panie Generale! Tożsamość tajemniczego pana była już prawie znana, brakowało jeszcze tylko imienia i nazwiska. - Witajcie mości bracia piraci! Kłaniam się wam Ja, generał Tomas D’Alibios! – odrzekł generał, w uroczystym geście i nawet rzeczywistym pokłonie. - Słuchaj koleś! Nie wiem kim ty do cholery jesteś, ale atakujesz naszą piracką wyspę, za którą w sumie nie będziemy płakać, ale mimo wszystko była to nasza wysepka. Dodatkowo zmuszasz mnie i moich ludzi do zejścia w te cholerne podziemia, żeby uciec przed twoją zasraną armią. I ty jeszcze mi tu się kurwa przedstawiasz? – odparł Roland, pokazując środkowy palec w stronę generała. - Drogi młodzieńcze! Przyszliśmy tu po coś, czego twoja mała główka nie ogarnia. Nie obchodzi mnie twoje życie, przyszedłem tu tylko po ten kryształ za tobą. – Roland obejrzał się, wraz z resztą załogi patrząc na pożądany przedmiot – Tak właśnie po ten, na który teraz patrzycie. Tę robotę zlecił mi mój pracodawca i zamierzam ją wykonać, jeżeli przeszkodzicie mi w wykonaniu mego zadania, rozprawię się i z wami. - Och tak?! No to jednak będziesz musiał to zrobić! Do ataku! Po tych słowach, załoga ruszyła na złowrogich żołnierzy. W tym samym momencie, Baobab ucichł i znowu się wydawało, że ukradł całe powietrze z pomieszczenia. Piraci wiedzieli co zaraz nastąpi. I stało się, Baobab krzyknął, że żołnierze wraz ze swym generałem runęli na ściany. Pomieszczenie było zbyt duże, by zrobić w nim ponowną dziurę w podłodze, więc tym razem załodze się udało. - Weź kryształ! Szybko! – powiedział do Rolanda, Baobab. - Jasne! – powiedział Roland. - A teraz stąd wszyscy uciekajmy jak najszybciej! – rzekł Baobab i wszyscy ruszyli do wejścia, z którego przybył wróg. Piątek mógłby się wydawać dniem jakiejś ucieczki. Załoga musiała, uciekać już dzisiaj kilkakrotnie i robiła to znowu powtórnie. Ścieżka jednak okazała się krótsza niż inne i wydostali się na zewnątrz w bardzo szybkim tempie. Znaleźli się na plaży, kiedy przejście z którego przybyli się zamknęło. Co prawda mieli już to gdzieś, teraz aby usiedli na plaży i odpoczywali oddychając szybko. Roland usiadł sam, kiedy dosiadł się do niego Baobab. - Wiem, o czym wtedy myślałeś – powiedział Baobab. - Hmm…? – odparł zdziwiony Roland. - Wiem, że myślałeś o tym, jako żeby miałby na tej wyspie przebywać czarny mag, coś niczym Nekromanta. I uwierz mi, tak też było. Nie bez powodu spotkałeś tego szkieleta, a my te ogromne pająki. To wszystko to jego pozostałości, i tak nie spotkaliśmy jeszcze innych, o wiele gorszych istot. Ale za to spotkaliśmy ten kryształ, jego najpotężniejszą i najbardziej przerażającą pozostałość. Mamy go i nie możemy go oddać w niczyje łapska, to on przysłał po tego generała! W końcu dowie się, że kryształ ma ktoś inny i dowie się, że to my go mamy i wyśle wszystko co ma na nas, a wtedy będziemy musieli się bronić. - Doskonale Cię rozumiem. I dzięki za wszystko. Teraz mamy tylko jeden cel znaleźć statek i nie dać się złapać! - To w sumie dwa cele, Panie kapitanie! – powiedział Dragon. - A niech będą i dwa, ale za to jakie ważne dwa cele! – odrzekł Roland. - Tak więc ruszamy? – spytał się Strupa. - Tak ruszamy, moja załogo! I ruszyli przed siebie, w nieznane.