Vilmar

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    2334
  • Dołączył

  • Ostatnio

Posty napisane przez Vilmar


  1. Dnia 15.07.2011 o 11:54, S1G napisał:

    A nie lepiej dodać to ścieranie kurzy do obowiązków komuś kto za ten 1000 zł pracuje
    ale jego praca nie jest tyle warta?


    Może i lepiej, ale zaraz ta osoba zacznie mi marudzić że "w takim razie chce 100 zł podwyżki", albo "ja jestem dyrektorem marketingu i nie umiem odkurzać - potrzebuję szkolenia" itp. duperele ;)
    Zgadzamy się co do meritum, nie czepiajmy się szczegółów :)


  2. Dnia 14.07.2011 o 22:54, MSPRISON napisał:

    Nie jest możliwym osiągnięcie
    konsensusu pomiędzy np. rządem a krajowymi przedsiębiorstwami?


    Jest możliwe osiągnięcie konsensusu, np. tak: "Wy podnosicie płace, a my Wam obniżamy podatki o 2 pp."
    Efekt? Teoretycznie wszyscy zadowoleni: pracownicy dostają więcej, ceny nie rosną, poparcie dla rządu wzrasta, przedsiębiorcy nie tracą.

    Z tym, że jak przyjrzymy się głębiej to okaże się, że gdzieś "zaginęło" 10 mld zł po stronie dochodowej Budżetu Państwa z powodu niższych podatków. I co teraz? Albo tworzymy nowy podatek "dla bogatych" (żeby nie urazić wyborców/"najbiedniejszych"), czyli przedsiębiorców (którym uprzednio go obniżyliśmy), oni podnoszą ceny i wracamy do punktu wyjścia, albo, z tytułu "walki z kryzysem" dociskamy tych "najbiedniejszych" i podnosimy VAT. I - znów czysto teoretycznie - wszystko jest w porządku, bo większość obywateli nie potrafi dodawać i odejmować: dostali większe pensje (o 100 zł miesięcznie - hurra!), ale rozumieją, że "jest kryzys" i podwyżka VAT-u była "konieczna" (tak samo, ale to na marginesie, jak premie dla członków Rządu, zakup nowych limuzyn, zwiększenie zatrudnienia w urzędach itd.).

    Tylko że ci "zadowoleni pracownicy" nie zauważają, że z tytułu VAT-u płacą co miesiąc na żywność/produkty pierwszej potrzeby 100 zł więcej... I ponownie wybierają cudotwórcę, który podniósł im płace i poprawił byt. Żeby komuś dać, trzeba najpierw zabrać komuś innemu troszkę więcej (różnica pokrywa koszty redystrybucyjne). Nie wolno o tym zapominać!


  3. Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Jeśli masz rodziców, którzy cię utrzymują - nie jest. Jeśli sam jesteś rodzicem, 450
    zł to "trochę" za mało.


    Cały czas mimo wszystko więcej niż 0. Już pisałem, dlaczego za 1500+ zł nikt by mnie wtedy nie zatrudnił.

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Już pisałem: aby najniższe możliwe pobory umożliwiały przeżycie powyżej granicy ubóstwa.


    No to doprecyzuj jeszcze - o ile "powyżej". Bo jeśli może to być np. 1 zł, to 1100 zł netto to stanowczo za dużo (z tego co czytam granica ubóstwa relatywnego to jakieś 800 zł). A jeśli 200 zł - to dlaczego tyle, a nie 199/201 zł?

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    (...) można manipulować (...)


    Otóż to, otóż to.

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Na szczęście nie jest jedyną instytucją opracowującą taki wskaźnik.


    A inne instytucje nie mogą manipulować?

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Nie mam pojęcia jaki jest przeciętny wygląd i nałogi pracodawców, ale nawet dla tych
    największych wydojenie dodatkowego tysiąca na najniższym poziomie firmy jest jednym z
    elementów działalności.


    Ale dla tych najmniejszych, których - co starasz się zignorować - jest zdecydowanie więcej, "wydojenie" dodatkowego tysiąca na najniższym poziomie firmy to dla niej być albo nie być!

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Erm... Więc jak to jest, że do "optymalnego" zatrudnienia potrzebujesz 4 pracowników,
    ale nie potrzebujesz ich przez 8 godzin dziennie?


    Nie, nie potrzebuję.

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Pozwolę sobie zauważyć, że twój pracownik przy braku alternatyw musi być zadowolony.
    Nawet, jeśli nie jest.


    No to oczywiście lepiej go tej "jedynej alternatywy" pozbawić i wtedy będzie zadowolony? Pokrętne, nie sądzisz?

    Dnia 15.07.2011 o 11:00, Reddi napisał:

    Jaaaasne. Skoro pracodawca nie potrzebuje pracy, jaką wykonuje ten pracownik, to po pierwsze
    nigdy by go nie zatrudnił.


    Jeżeli na zatrudnieniu pracownika za 500 zł miesięcznie zwiększę dochód firmy o 600 zł (100 zł zysku; przez zwiększenie dochodu oczywiście rozumie się również spadek kosztów w innych miejscach), to go zatrudniam = potrzebuję jego pracy. Jeżeli muszę go zatrudnić za 1000 zł i więcej, to powiem tylko: "sorry Gregory", zakasam rękawy i sam poodkurzam raz na dwa tygodnie i pościeram kurze. Albo i nie - i będę pracował w brudzie. Na pewno będzie to lepsze i bardziej racjonalne niż tracić miesiąc w miesiąc 400 zł. Za 1000 zł ja go nie potrzebuję, potrzebuję go za 500.


  4. Dnia 14.07.2011 o 20:52, Tyler_D napisał:

    Im większa - oczywiście że jest lepiej ale nie podnośmy jej w nieskończoność, mówisz
    tutaj o tak wysokich i nierealnych sumach.


    Dla mnie 1500 zł to już jest za wysoka suma - i co teraz? Kto ma rację?

    Dnia 14.07.2011 o 20:52, Tyler_D napisał:

    (...) powinno rozwijać się zaplecze socjalne (...)


    A skąd weźmiemy na to pieniądze? Albo inaczej - komu zabierzemy, dlaczego mi i dlaczego bez mojej zgody?

    Dnia 14.07.2011 o 20:52, Tyler_D napisał:

    (...) niech zgadnę (...)


    Nie zgadłeś.


  5. Dnia 14.07.2011 o 20:47, Reddi napisał:

    Raczej dzięki temu, że utrzymywał cię wtedy ktoś kto pracował za stawkę dużo wyższą.


    Prawda, ale w takim razie czy lepiej by było, gdyby "ten ktoś" utrzymywał mnie przez dodatkowe X-lat więcej tylko dlatego, że nikt nie ma prawa mnie zatrudnić za niską stawkę? Poza tym - 450 zł mniejsze obciążenie dla rodziców chyba też jest nie bez znaczenia?

    Dnia 14.07.2011 o 20:47, Reddi napisał:

    Właśnie do tego służy płaca minimalna, by ustalić, ile warta jest praca nieskomplikowana i lekka.


    Ale dlaczego za to, ile warty jest dla mnie bochenek chleba ma decydować ktoś trzeci?

    Dnia 14.07.2011 o 20:47, Reddi napisał:

    Kto? Wiele instytucji to robi. Na jakiej podstawie? Poczytaj:


    Znam temat najwyraźniej lepiej niż Ty, bo wiem, że wszelkie tego typu wskaźniki mają szalenie poważną wadę: istnieją w teorii (np. nikt na świecie w rzeczywistości nie kupuje "koszyka dóbr").

    Dnia 14.07.2011 o 20:47, Reddi napisał:

    Czy lepiej pójść do pracy za którą dostaniesz 1500, bo pracodawca
    potrzebuje pracownika a mniej dać nie może, czy 700 lub mniej, bo zatrudni tego kto najmniej weźmie?


    W jednym na sto przypadków możesz mieć rację, ale nie bardzo wiem czemu mam wrażenie, że jak myślisz "pracodawca", to tworzy Ci się w głowie obrazek łysego, palącego cygara grubaska, dla którego 1000 zł w tę czy wewtę miesięcznie to jak splunąć. Sprawdź lepiej jaki typ przedsiębiorstw zatrudnia najwięcej osób w Polsce.

    W pozostałych 99 przypadkach mamy do czynienia z sytuacją nieco podobną do mojej firmy - żeby wykorzystywać swój potencjał w optymalny sposób potrzebuję, wstępnie licząc, 4 pracowników. Niestety z powodu ZUS-u, NFZ-u, płacy minimalnej itp. dobrodziejstw, nie stać mnie na zatrudnienie na etat ani jednego, bo każdy kolejny pracownik podnosi miesięczne koszty o ok. 2000 zł, co by doprowadziło moją firmę i mnie osobiście do bankructwa w ciągu jednego kwartału. Nie zatrudniam więc nikogo na tym etapie - mimo że spokojnie znalazłbym chętnych do pracy dla mnie za naprawdę małe pieniądze, bo wcale nie potrzebuję ich codziennie od 8.00 do 16.00.

    Ale, oczywiście, mimo że ja i mój pracownik bylibyśmy zadowoleni z takiego układu - Ty i Tobie podobni oskarżylibyście mnie o wyzysk i wsadzilibyście mnie do więzienia za przestępstwo. Polecam obrazek - to naprawdę nie jest wybryk czyjejś wyobraźni. To jest rzeczywistość.

    20110715103525


  6. Dnia 14.07.2011 o 20:36, kerkas napisał:

    Zamiast żonglować cyferkami trochę twardych wyliczeń:
    http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=146&pid=40164


    Przykro mi, ale Twoje wyliczenia są o kant tyłka potłuc - nie mają nic wspólnego z przymiotnikiem "twarde". Podstawowym i dyskwalifikującym je faktem jest to, że w tradycyjnej 4-osobowej rodzinie pracują dwie osoby, czyli należałoby liczyć nie 3000 zł miesięcznie, a 6000 zł. Poza tym - obliczanie kosztów życia na podstawie wydatków "na życie" np. Kulczyka i przykładanie ich do średniego wynagrodzenia to niestety absurd rachunkowy. Nie twierdzę, że Twoja rodzina zarabia tyle co Kulczyk, twierdzę tylko, że gdyby zarabiała dokładnie tyle co wynosi średnie wynagrodzenie (a tego nie piszesz), to wydatki mogłyby wyglądać zupełnie inaczej.


  7. Dnia 14.07.2011 o 20:11, Reddi napisał:

    Według mnie by nie było, bo płaca minimalna powinna odpowiadać właśnie minimum, gwarantującemu
    przeżycie powyżej poziomu ubóstwa. 1500 byłoby dość blisko, ale na rękę a nie netto.


    Tylko że właśnie - kto i jak mógłby wyliczyć takie minimum i na jakiej podstawie. Czy jedna para butów na rok to życie na skraju egzystencji, czy już "minimalne"? Choć pytanie w zasadzie jest inne: czy lepiej siedzieć w domu i zdychać z głodu, czy pójść do pracy za 700 zł na rękę (zarabiając drugie tyle, ale oddając je, oczywiście przymusowo, państwu)?


  8. Dnia 14.07.2011 o 20:02, Tyler_D napisał:

    Źle by nie byłe ale z łaski swojej nie popadaj w skrajności będąc tak upartym. Zarabiałeś
    kiedyś tyle? Jeśli tak to powinieneś wiedzieć w czym rzecz i o co się rozchodzi.


    Nie popadam w skrajności - tylko chcę ustalić fakty: skoro im większa płaca minimalna tym lepiej, to rozumiem że sufitu żadnego nie ma.
    A skoro poruszyłeś temat moich zarobków to pozwolę sobie na drobną prywatę. W pierwszej mojej pracy zarabiałem 450 zł netto. Dzięki temu, że się zgodziłem na taką głodową stawkę, udało mi się zdobyć doświadczenie i umiejętności, które do dzisiaj z powodzeniem wykorzystuję pracując na znacznie wyższym stanowisku i za o wiele większe pieniądze. Gdyby mój pracodawca nie miał prawa mnie zatrudnić na takich warunkach, to by mnie nie zatrudnił w ogóle i bardzo słusznie, bo jeszcze za mało umiałem by być "wartym" 1500 czy 2000 zł. I w ten sposób nie doszedłbym do tego co mam teraz wcale albo znacznie później.


  9. Dnia 07.07.2011 o 10:12, Pietro87 napisał:

    Tak czy siak - z wszystkich obecnych partii, niestety nie widzę lepszej alternatywy niż
    zakichane PO, a wcale nie glosować nie zamierzam, bo to się równa z oddaniem głosu na
    partię która popieram najmniej.


    A ja myślę inaczej i na pewno nie zagłosuję na partię, która na każdą (każdą!) swoją przedwyborczą obietnicę wzięła i napluła. Jeżeli należałoby oceniać po czynach, a nie słowach, to niestety z PO mnie nic nie łączy. Decyzje tego rządu, z którymi się zgadzam w trakcie trwania tej kadencji, są dwie: a) szczepionki p. świńskiej grypie, b) blokowanie dalszego zaostrzania przepisów w stosunku do emisji CO2. To niestety jednak tylko kropla w morzu bzdur, przez które nie widzę powodów, by powtórzyć swój błąd z 2007 roku i wejść jeszcze raz do tej samej rzeki.

    Strach przed PiSem już nie wystarczy, bo smutna prawda jest taka, że już nie jestem przekonany czy byłoby gorzej, gdyby Kaczyński został premierem.


  10. Dnia 05.07.2011 o 14:12, Xantus napisał:

    Muszę zrobić takie menu jak na załączonym obrazku, ale nie mam pomysłu jak to zakodować.
    Bez zmiany tła po najechaniu myszą to można po prostu uciąć ta grafikę w połowie ukośnej
    kreski i nikt by nie zauważył, ale jak to przyciąć i zakodować aby jeszcze móc zmieniać
    tło?


    Albo .png + przezroczyste tło (nie zadziała na IE6 bez brzydkich hacków - o ile Cię to interesuje), albo taki button (po najechaniu i bez) powinien zawierać fragment tła przycisku/elementu po lewej i po prawej.

    Według tej drugiej wersji obrazek dla "opcja 2" po najechaniu powinien być grafiką jak załączona.

    20110705154927


  11. Dnia 28.06.2011 o 16:50, Reddi napisał:

    Nie _mimo_ podatku a _dzięki_ podatkowi, bo powtarzam, że sama edukacja prywatna kosztuje
    więcej niż różnice między płacami netto a brutto mojej rodziny. Przy czym primo, edukacja
    podstawowa i średnia też jak rozumiem byłaby płatna, secundo - zabiegi lecznicze, których
    w dzieciństwie przechodzi się więcej, a np. ja jestem astmatykiem.


    Rozmawiamy wyłącznie o szkolnictwie wyższym (edukacja szkolna to inne kwoty). Nie rozumiem jakim cudem rodzina, która wydaje 500 zł na jedzenie + 500 zł na opłaty + 500 zł na lekarstwa i dodatkowo oszczędza 100 zł na podatku ma takie same oszczędności co rodzina, która wydaje 500 zł na jedzenie + 500 zł na opłaty + 500 zł na lekarstwa i płaci podatek w pełnej wysokości. Po prostu mi się to nijak nie kalkuluje - gdzie ta zagubiona stówa? Przejedzona?

    Dnia 28.06.2011 o 16:50, Reddi napisał:

    Erm, ale w jaki sposób bezpłatne studia uniemożliwiaja teraz ich powstanie? Gdyby było
    jak piszesz to właśnie teraz powinny rosnąć jak grzyby po deszczu, bo ludzie zapłaciliby
    rozsądną kwotę za lepszy poziom.


    Właśnie że by nie zapłacili! W tej chwili jedną z przyczyn posyłania dzieci na studia jest fakt, że te studia są darmowe (a nie fakt, że są przydatne). Gdyby za studia trzeba było płacić, to ogólna liczba studentów by drastycznie zmalała i byłyby to wyłącznie te osoby, które chcą studiować by odnieść z tego korzyści.

    Dnia 28.06.2011 o 16:50, Reddi napisał:

    Staje się bezużyteczne - w tym znaczeniu, że nic nie daje.


    Nie usuwaj z cytatów zdań, które Cię nie interesują. Nie idź na studia. Udowadniasz to, co napisałem wyżej - że główną motywem Twojego studiowania jest fakt, że studia są "darmowe". To absurd!

    Dnia 28.06.2011 o 16:50, Reddi napisał:

    Z powodu dużej liczby prywatnych uczelni, które taśmowo produkują magistrów, oczywiście.
    I bzdurnego systemu finansowania uczelni publicznych, który opiera się na fundowaniu
    studiujących ludzi, przez co uczelniom nie opłaca się odrzucać nawet największych, z
    przeproszeniem, debili.


    Po pierwsze, z powyższego wynika że uczelnie "darmowe" również taśmowo produkują magistrów, a ze stosunku uczelni publicznych do prywatnych można wywnioskować, że wręcz najwięcej tych "pustych" magistrów wychodzi z uczelni państwowych. Po drugie, masz jakiś pomysł w jaki sposób pieniądze powinny być rozdzielane?

    Dnia 28.06.2011 o 16:50, Reddi napisał:

    Zdajesz sobie sprawę, że NFZ (który opłacasz, chyba, że pracujesz na czarno) refunduje
    podstawowe zabiegi nawet w tej prywatnej przychodni?


    Niczego nie refunduje, bo ja nie mówię o NZOZ-ach, tylko o placówkach, które nie mają podpisanych umów z NFZ. NZOZ-y działają tak samo jak ZOZ-y, czyli "leczą" za "darmo".


  12. Dnia 28.06.2011 o 14:12, Reddi napisał:

    Ale skąd nie znając sytuacji rodzinnej znasz dochody moich rodziców, a więc i ich podatki? :>


    Bo 40 tys. zł wynika z innego wyliczenia - z kwoty wydawanej przez BP na szkolnictwo wyższe - a nie z części podatku przeznaczanej na szkolnictwo wyższe. Takiej liczby nie jestem w stanie wyliczyć z powodu braku danych i dość dużego skomplikowania systemu podatkowego. Ekstrapoluję więc z faktu, że średnio każda uczciwie pracująca osoba płaci blisko 1000 zł rocznie na uczelnie wyższe - 40000 zł w ciągu 40 lat pracy.

    Dnia 28.06.2011 o 14:12, Reddi napisał:

    E, tak, gdyby z utrzymaniem dzieci nie wiązały się żadne wydatki prócz odkładania na
    czesne... Poza tym ośmielam się sądzić, że w przypadku braku darmowej konkurencji czesne
    na uczelniach prywatnych poszybowałyby w górę, bo dlaczego nie?


    Drogi Reddi, czego nie rozumiesz w pogrubionym fragmencie? Jeżeli mimo podatku Twoi rodzice byli w stanie Cię utrzymać, to chyba można dojść do wniosku, że jak nie zapłacą podatku to będą w stanie go odłożyć w całości bez szkody dla Twojego utrzymania? W przypadku braku darmowej konkurencji ceny prawdopodobnie by... spadły. Dlaczego? Bo jak grzyby po deszczu pojawiłyby się tanie uczelnie prywatne z dobrym poziomem kształcenia, które w tej chwili nie mają prawa bytu z powodu uczelni "bezpłatnych" (w końcu 0 złotych to mniej niż 1000 zł za semestr).

    Dnia 28.06.2011 o 14:12, Reddi napisał:

    Dzisiaj nie tylko licencjat, ale nawet magisterium staje się bezużyteczne, więc o czym
    ty piszesz?


    Nie, to w takim razie o czym TY piszesz? Licencjat i magisterium bezużyteczne - nie idziesz na studia i cała nasza dyskusja jest guzik warta poza tym, że czego byś nie wymyślił i tak zapłacisz za studia te magiczne 40 tys. zł. Poza tym - jak myślisz z jakich powodów licencjat i magisterium są bezużyteczne?

    Dnia 28.06.2011 o 14:12, Reddi napisał:

    Podobne, z uwzględnieniem możliwości pełnego ubezpieczenia prywatnego dla chcących.


    No to się chyba nigdy nie zgodzimy. Nie wiem jak Ci się to kalkuluje (używasz czasem kalkulatora w ogóle?): ja płacę miesięcznie grubo ponad 400 zł na służbę zdrowia (niestety nie pamiętam ile dokładnie, bo nie dostaję "pasków"), a w publicznej przychodni ostatnio byłem chyba 4 lata temu (kłopoty z ciśnieniem). Wizyta w królewskich warunkach na rynku prywatnym kosztowałaby mnie góra 100 zł (żeby było zabawniej, z wizyty "bezpłatnej" wyniosłem skierowanie na USG serca z zaleceniem, żeby pójść do prywatnego gabinetu, bo do "bezpłatnego" przyjmą mnie za 3 miesiące - poszedłem na drugi dzień i zapłaciłem 70 zł). Aha, być może nie chodzę do przychodni publicznej, bo mam też abonament w przychodni prywatnej za... 40 zł.


  13. Dnia 28.06.2011 o 13:41, Reddi napisał:

    Nie chciałbym wchodzić w moją sytuację rodzinną, powiem więc tylko tyle, że nie wychodzi
    nawet 40 tys. a przy czesnym 3 500 zł za semestr nie obeszłoby się bez kredytu.


    Ale mnie nie obchodzi Twoja sytuacja rodzinna! 3500 zł za semestr to 7k/rok i 35k/studia (bez stypendiów), czyli mniej niż 40k, które kosztują Ciebie studia na uczelni państwowej (lub 80k, jeżeli weźmiesz pod uwagę dochody rodziców). Co więcej - studia "bezpłatne" obciążają Cię przez całe przyszłe zawodowe życie.

    Nie wspominając już o tym, że gdyby nie było uczelni "bezpłatnych", to Twoi rodzice mogliby na Twoją edukację wspólnie odłożyć ok. 30 tys. zł w ciągu Twojego życia tylko z tytułu mniejszego podatku w takiej sytuacji. I kredyt zaczyna być zbędny.

    Co więcej, jeśli zdecydujesz się zakończyć studia na poziomie licencjatu to oszczędzisz 14k zł, które możesz przeznaczyć np. na pierwszy samochód. Na studiach "bezpłatnych" nie masz takiego wyboru, bo czy na studia pójdziesz, czy nie, to i tak będziesz musiał wpłacić 40 tys.

    W przypadku służby zdrowia masz takie same poglądy?