Haleyn

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    1
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Haleyn

  • Ranga
    Obywatel
  1. Widzę, że konkurencja duża. Nie daje to wielkich nadziei ;) Nie czytałam wszystkich opowiadań, więc nie wiem czy pomysł się nie powtórzył. Jeśli tak, to z góry przepraszam:)" *** Chociaż lochy pod miastem przypominały labirynt, ta część, w którą weszli piraci, składała się praktycznie z jednego długiego korytarza. Natknęli się, co prawda na pięć czy sześć odnóg, ale gdy w nie skręcali, szybko okazywało się, że są to ślepe uliczki – przejścia były najpewniej przez kogoś zamurowane. - Mam nadzieję, że jest stąd jakieś wyjście. Komuś chyba zależało, żeby została tylko prosta droga… Dlaczego nie wzięliśmy więcej pochodni? Bardzo by się przydały - odezwał się Dragon, próbując mówieniem zamaskować swój strach. Niestety bezskutecznie, więc szybko umilkł. Szli dalej w milczeniu. Pochodnie dawały coraz mniej światła, stopniowo pozwalając wrócić mrokowi na swe poprzednie miejsce. Nie było już słychać odgłosów walki toczącej się na powierzchni. Cisza, która ich otaczała była jednak równie niepokojąca, sprawiała, że każdy szmer, oddech, krok był tysiąc razy głośniejszy i bardziej przerażający. Nagle widok dalszej, głęboko czarnej części tunelu został zastąpiony przez toporne, drewniane drzwi. Roland podszedł bliżej i zauważył, że drzwi te nie mają klamki. Popchnął je, więc ręką, a gdy nie puściły, naparł na nie całym ciałem; wciąż jednak pozostały zamknięte. - No i co teraz? – Spytał się Strup. Drzwi były wbudowane w ścianę przedzielającą korytarz na dwie części i blokowały przejście. -Ja się tym zajmę – odparł Baobab w odpowiedzi i zaczął mruczeć coś pod nosem. Stanął koło swojego kapitana z uniesionymi rękami. Błysnęło, huknęło, i drzwi lekko się poruszyły. Roland otwarł je na oścież i grupa ruszyła dalej. Nie uszli nawet kilku kroków, gdy znów się zatrzymali. Przed nimi widniały w oddali kolejne drzwi, ale bardziej zaskoczyła ich zbliżająca się postać. Po kilkudziesięciu minutach spokojnego marszu po pustych lochach jej pojawienie się było tak niespodziewane, że nieustraszeni zazwyczaj piraci z trudem opanowali atak serca. Chudy, zgarbiony, ubrany w łachmany człowiek z piracką chustą na głowie, która przykrywała resztki skołtunionych i brudnych włosów, wyciągnął rękę i dotknął twarzy stojącego najbliżej Rolanda. Woń stęchlizny i gnicia uderzyła w jego nozdrza z taką siłą, że ten odruchowo się odsunął, zauważając, że to zmizerowane coś jest kobietą, w dodatku ślepą. - To nie wy… - wycharczała, sięgając ręką w stronę stojącego obok Baobaba. Zaczęła powoli badać postać mężczyzny, stopniowo docierając dłonią o ohydnych szponach do twarzy. Zatrzymała się gwałtownie, gdy natrafiła na wbity w oczodół ćwiek. - Zagłada. Witaj– szept maga był ledwo słyszalny – Błędny Rycerz powrócił. Na twarzy Zagłady zagościł uśmiech, czyniąc ją bardziej potworną niż była. - Czekałam tyle czasu, Baobabie – jej głos przypominał papier ścierny. Mówiła powoli jakby przypominając sobie słowa – Cierpliwie, aż wrócicie. Aż ty wrócisz. Ale nie, nie musisz się bać – poklepała go niemal z czułością po twarzy i odsunęła się – Wybaczyłam ci. Dostaliśmy nową szansę. Wszyscy. Już jej nie zmarnujesz, prawda? – Wychrypiała. - Nie – odparł już normalnym głosem Murzyn. Nie zważając na resztę obecnych, dziwna kobieta skierowała się do wyjścia, a Baobab za nią. - Hola, może jakieś wyjaśnienie…? – Roland nie mógł się już biernie temu przypatrywać i postanowił odzyskać, chociaż część kontroli. Zresztą nie podobało mu się, że członek jego załogi tak po prostu sobie odchodzi. Zupełnie go zignorowawszy, Zagłada wyminęła kapitana, najnormalniej w świecie przeszła koło Dragona, Strupa, Willowa oraz Slasha, na którym opierał się dyszący ciężko Uhu. Zatrzymała się jednak obok mlaskającego Moonshine’a. Pociągnęła kilka razy nosem, wdychając powietrze koło kanibala i wykrzywiła twarz w grymasie obrzydzenia. - Pachniesz ludzkim mięsem. Nie lubię kanibali – stwierdziła, po czym z szybkością godną światła poderżnęła mu gardło nożem wyciągniętym zza pasa. Równie szybko schowała broń i spokojnie podążyła dalej. Moonshine złapał się za szyję i oparł o ścianę, po której zaraz się bezwładnie zsunął. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Baobab się odwrócił i rzekł: - Nie idźcie za nami. - Co do cholery?! Co to ma być?! – Krzyknął Roland Rozkaz maga był jednak tak stanowczy, że ani on ani nikt inny nie odważył się poruszyć. - Zamknij je, Baobabie. Tak jak wtedy – powiedziała Zagłada, gdy tylko znaleźli się poza linią drzwi. - Nieee! – Zawył Dragon, widząc jak Murzyn unosi ręce do góry, i rzucił się na otwarte jeszcze wrota. Zaklęcie minęło wejście i uderzyło w przeciwległe drzwi, odblokowując je, z takim samym błyskiem i hukiem jak poprzednio. Te drzwi, które wskazała Zagłada, zamknął podmuch pędzącej magii, który również zgasił prawie wypalone pochodnie i przewrócił Dragona. Pirat odleciał do tyłu uderzając w twardą ziemię i wykrzykując wszystkie znane mu przekleństwa, zaczynając od tych najpospolitszych na opisach matki Baobaba kończąc. Roland zdążył się tylko zdumieć, ile słów można wykrzyczeć w przeciągu kilku sekund. Wszystko pogrążyło się w mroku i nastała chwilowa cisza, podczas której Dragon skupił się na zbieraniu z ziemi. Przerwał ją Strup, zarządzając natychmiastową ucieczkę drogą, która dzięki uprzejmości Baobaba stała teraz przed nimi otworem. - Cloudy, idziesz przodem i świecisz ogniem, bo to się już do niczego nie nada. Willow, bierz Moonshine’a. Tam leży. TAM! Tu ja stoję – Roland zaczął ogarniać sytuację. – Idziemy powoli i ostrożnie, zrozumiano? Ruszyli powoli i ostrożnie. Cloudy wypuszczał z ust, co kilka sekund małe płomyki, ale nie dawały one dużego światła, więc szli po omacku. Starania, żeby się nie zgubić i nie potknąć, pochłaniały ich tak bardzo, że nie mieli siły i ochoty by rozmawiać. Każdy z nich miał tych pieprzonych lochów już dość, i wszyscy zgadzali się, co do tego, że nawet najgorsza bitwa na powierzchni jest lepsza od zostania tutaj. Po jakiś dwóch godzinach w końcu zobaczyli przed sobą upragnione światełko w tunelu. - Nareszcie – mruknął Strup – nogi włażą mi do tyłka. Wyszli przez Bramę na światło dzienne, które ich oślepiło, chociaż przez ciemne chmury nie było widać słońca. Gdy już się przyzwyczaili, rozejrzeli się dookoła. Przed nimi rozpościerał się przerażający widok. Coś, co składało się na urokliwą zabudowę Necroville, leżało teraz porozrzucane po ziemi. Całe miasto było praktycznie w ruinie, gdzieniegdzie zostały tylko samotne budynki czy same ściany. W niektórych miejscach tliły się pożary. Wszędzie natomiast walały się ciała mieszkańców, piratów, żywych trupów i żołnierzy. Roland i jego załoga tylko stali i rozglądali się, nie wierząc własnym oczom. - Ej, tam, patrzcie. – Strup wskazał ręką na odległą stertę gruzów – Ktoś tam się ruszał. - A niech się rusza, co nas to. Dobra, idziemy. W stronę portu – zadecydował Roland. Ciężko było poznać, co jest ulicą, co chodnikiem, a co dawną podłogą domu, więc piraci po prostu szli przed siebie, starając się uważnie przyglądać zwłokom; któreś mogły należeć do ich dawnych kompanów. - Wiecie w ogóle, kogo żeśmy uwolnili? – Zapytał się Slash, poprawiając ułożenie uwieszonego na nim cyklopa. Strup, widząc, że Uhu ledwo już stoi, podszedł z drugiej strony i zarzucił sobie jego prawą rękę na szyję. - Myślałem, że praktyki zamykania ludzi w podmiejskich lochach, za magicznie zamkniętymi drzwiami, by umarli z głodu i knuli zemstę, wyszły już z mody. Widać nie. Pewnie to jakaś paskudna piratka, którą ukarano za jakieś niemożebnie straszne czyny – odparł Roland przechodząc nad zwłokami zmasakrowanego żołnierza. Starał się nie myśleć, że to, w co przed chwilą wdepnął, było trzewiami denata – Albo ktoś się jej chciał pozbyć, nie wiem. Baobab ją znał, może kiedyś się z nią przyjaźnił, a potem zdradził. Skoro wiedział, jak odpieczętować drzwi, to wniosek z tego taki, że to on je zapieczętował. Dlatego się chyba tak bał. Tak ja to widzę. Ino szkoda, że wybrał ją zamiast nas. - Szczerze, to w życiu nie słyszałem o żadnej Zagładzie – powiedział Slash – Kij w zdrowe oko Baobaba, że nic nam nie powiedział. - No i ciekawe, kto to – zastanowił się na głos Strup, śledząc wzrokiem idącego im na spotkanie osobnika – Sunie jak jakiś zombiak. - No, ogólnie dużo tu tych zombiaków leży – odezwał się Cloudy. Nieznajomy zbliżył się już na tyle, że mogli rozpoznać w nim niskiego rangą marynarza. Szedł z podniesioną bronią. Jego wygląd wyraźnie wskazywał na to, że faktycznie jest już martwy, ale w jego oczach paliła się iskierka świadomości. - Cloudy, przytrzymasz go jak tylko go rozbroję – rozkazał Roland, po czym wyciągnął swój kordelas i podbiegł do trupa. Z pomocą macek udało mu się wygrać walkę. Ożywieniec szarpał się i wił, ale uścisk Cloudy’ego był mocny. - Słyszysz mnie? Rozumiesz, co mówię? – Roland pochylił się nad więźniem. Ten skinął głową w odpowiedzi. - Możesz mi odpowiedzieć na kilka pytań? Umiesz mówić? – Trup ponownie skinął głową. - Nie podoba mi się, że chcesz go przepytywać – powiedział Slash, patrząc z niepokojem na zwłoki – Z czymś takim nigdy nic nie wiadomo. Jeszcze i nas pozamienia. - Przecież go trzymam – odpowiedział Cloudy – Odsuń się, jeśli masz drżeć jak dziwka przy Saxie. - Ja tam bym najpierw mu łeb odrąbał a potem pytania zadawał. I kołek w serce wbił, o! - Cisza! – Rozkazał Roland – Trup, nie trup, jeśli gada to skorzystam. Hmmm... – Spojrzał na jeńca – czy ty jesteś z Błędnego Rycerza? - Taak. - Świetnie. Wyjaśnij w takim razie, co tu się stało. - Wróciliśmy. Obiecaliśmy, że wrócimy. Po kapitan. – pojmany marynarz mówił szybko, jakby urywkami, bez żadnej intonacji – Powiesili nas, ale obiecaliśmy. Więc czekaliśmy. Na odpowiedni moment. I wróciliśmy. - Ale po co niszczyć miasto? - Nie tylko my opuściliśmy nasze groby. Ale tylko my mamy cel. To martwe miasto. Tak było bezpieczniej. - A ci żołnierze odwalali w takim razie brudną robotę? - Tak. - Co takiego zrobiliście, że tak was ukarali? Umarły już szykował się do odpowiedzi, ale nagle rozległ się inny, tak samo pozbawiony emocji głos: - Tu jesteś, Derp. Jego właścicielem okazał się wysoki, ubrany jak oficer pokładowy człowiek, który wyłonił się właśnie zza jednego z niezawalonych budynków. Obok niego pojawili się Zagłada z Baobabem, a za nimi stało około piętnastu uzbrojonych żeglarzy. Nie ulegało wątpliwości, że wszyscy oni należeli do tego samego rodzaju nieumarłych, co przesłuchiwany Derp. - Nie puszczaj go! – Krzyknął Roland, widząc, jak Cloudy poluźnia uścisk, a uwięziony szykuje się do ucieczki. - To wy! Jak wam się udało wydostać? – Zagłada poznała Rolanda po głosie. - Eee… Cloudy wysadził ścianę – odpowiedział szybko Strup. Rzekomy detonator spojrzał na niego zdumiony, ale nie zaprzeczył. - Nie wiedziałam, że też jest magiem. Ale nie potrzebujemy świadków. Zabić ich – Zagłada ruchem ręki nakazała swoim podwładnym otoczyć i zlikwidować grupkę piratów. Nagle jednak przyszedł jej do głowy inny pomysł, bo podniosła rękę zatrzymując atak – Albo nie. Jesteście przyjaciółmi Baobaba. Wam również dam kolejną szansę. Jeśli tylko zgodzicie się dołączyć do mojej załogi… - Ale dołączyć w sensie… jak oni? – zapytał się Slash, wskazując głową na gotowych do ataku marynarzy. - To nie będzie bolało – stwierdził Baobab monotonnym głosem. - Chyba was popier****ło, umarlaki! – wrzasnął Dragon, unosząc swoją rusznicę. Skierował ją w stronę Zagłady i nacisnął spust. Demoniczna broń, nie znajdując tam duszy, postanowiła zabrać znajdujące się najbliżej jej życie. Wypaliła piratowi prosto w twarz. Wybuch rozerwał lufę i opryskał wszystko dookoła krwią oraz kawałkami mięsa i metalu. Załoga Orlicy jak jeden mąż poderwała się i dobyła broni, zupełnie jakby uderzenie ciała Dragona o ziemię było sygnałem do ataku. Rozpoczęła się walka. Willow cisnął ciałem Moonshine’a w nadbiegających wrogów, a potem sam ruszył w ślad za chirurgiem. Slash i Strup równocześnie puścili Uhu, który upadł z cichym jękiem, co zwróciło uwagę Baobaba. Slash skoczył do przodu, tnąc powietrze i ożywieńców swoją zmodyfikowaną ręką, bosman celował z kuszy. Cloudy zdążył skręcić Derpowi kark, nim przewrócił się, trafiony strzałem z pistoletu. Roland używając macek i kordelasu pojedynkował się z kilkoma żeglarzami. Zagłada stała tylko w miejscu i słuchała. Do szczęku metalu i świstu strzałów dołączył głęboki głos maga, krzyczącego wręcz inkantację nad ledwo żywym cyklopem. Gdy tylko Slash to zobaczył, momentalnie się odwrócił i rzucił się biegiem do swojego Bliźniaka, ignorując poprzednich oponentów. Nie mógł pozwolić, by Baobab zabrał duszę Uhu, zamieniając go w zombie. Niestety, poprzedni oponenci nie zignorowali jego. Jeden z nich wykorzystał błąd Slasha, wbił mu szablę w plecy i poderwał ją do góry, rozcinając chłopaka prawie że wzdłuż kręgosłupa. Znajdującemu się obok Rolandowi nasunęła się smutna refleksja o tym, jak to szybko i zwyczajnie można kogoś stracić. Bez żadnych fanfar, wyznań, pięknych i wzruszających scen śmierci. Tak jakby ich całe życie i długa przyjaźń nie miały żadnego znaczenia. Ukłucie bólu po zamordowaniu najmłodszego członka załogi umożliwiło jego przeciwnikom zyskanie przewagi. Wytrącona z ręki kapitana broń potoczyła się w gruzy, a on sam musiał odbiec do tyłu, by uniknąć ostrzy. W tym samym czasie Willow upadł, nie mogąc już ustać na nogach z powodu zmęczenia, wbitego w jego ciało miecza i ran po kulach. Szybko go dobili. Strup odpędzał teraz wrogów samą kuszą. Bełty mu się już skończyły. Widząc, że jest na placu boju praktycznie ostatni, bo Roland robiąc uniki oddalał się coraz bardziej, wyskoczył zza prowizorycznej osłony i krzyknął: - Poddaję się! Przykuło to na chwilę wzrok wszystkich walczących. Baobab, który kończył właśnie swój rytuał nad Uhu, nie zmieniając pozycji wyciągnął tylko jedną rękę w kierunku bosmana, posyłając tam część nekromantycznej mocy. Roland zrobił jedyną rzecz, którą w tej sytuacji mógł zrobić. Rzucił się do ucieczki, nie mogąc się pozbyć wrażenia, że poddanie się Strupa było przejawem nie tchórzostwa, a odwagi i gotowości do poświęcenia się, by ocalić kapitana. Nie oglądając się za siebie, biegł w stronę Bramy. Nie miał za bardzo żadnego planu, ale liczył na to, że uda mu się ukryć gdzieś w niezawalonej do końca części miasta. Słyszał za sobą pogoń, wokoło niego świstały kule i zaklęcia Baobaba. Na szczęście nic w niego nie trafiło. Był kilka kroków od Bramy, gdy czerwono-fioletowy promień przeleciał mu nad głową i uderzył w fasadę kamienicy, powodując, że naruszony już wcześniej budynek zaczął pękać i się kruszyć. Nie myśląc wiele, Roland rzucił się szczupakiem w wejście do lochów, lądując na podłodze w tym samym momencie, co pierwsze kawałki domów. W ostatniej chwili przeturlał się szybko w głąb tunelu, cudem unikając kamieni i cegieł. Zawalenie się zaułku i Bramy nie zraziło jednak nieumarłych marynarzy. Gdy tylko opadł kurz, rzucili się od odgarniania gruzów. Ich rozkazem było zabicie Rolanda, więc muszą być pewni, że nie żyje. Baobab jednak, zamiast pomóc, zwrócił się ku nadchodzącej powoli Zagładzie. - Zostaw go. Brama się zawaliła. Nawet, jeśli przeżył, tędy nie wyjdzie. A z drugiej strony są drzwi. Zamknięte. Wiesz, że są dobrze zamknięte. On tam zostanie na wieki. Zagłada chwilę stała i rozważała słowa maga. W zamyśleniu stukała pożółkłym paznokciem o nóż, na którym wciąż była krew Moonshine’a. W końcu poleciła swojej załodze odejść od Bramy. Poszli w stronę portu, zabierając po drodze swoich poległych towarzyszy oraz Uhu i Strupa. Nastało już południe, gdy podnieśli kotwicę i Błędny Rycerz, wraz ze swoją załogą i prawowitą panią kapitan znów powrócił na bezkresny ocean. Roland odczekał jakiś czas, po czym ruszył przed siebie. Wciąż był w szoku po stracie załogi, a podczas uskoku przed kamieniami obił sobie żebra. Jednak marsz uspokajał go i wkrótce przestał się trząść. Minął jedne i drugie otwarte drzwi, dziękując w duchu za to Baobabowi. Gdy wyszedł z lochów, miasto było zupełnie puste. Na wodzie kołysało się tylko kilka szalup żołnierzy. Nie chcąc już tu dłużej przebywać, wskoczył do jednej i samotnie odpłynął, zostawiając Necroville daleko za sobą. Dalej prowadził życie pirata, jednak nigdy już nie spotkał ani Zagłady, ani Błędnego Rycerza, ani nikogo ze swojej starej załogi. Zmarł w wieku 82 lat, w swoim domu, w otoczeniu kochającej żony, czwórki dzieci, dziewięciu wnucząt i dwóch prawnucząt. END OF THE STORY.