Trerl

Gramowicz(ka)
  • Zawartość

    1
  • Dołączył

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutralna

O Trerl

  • Ranga
    Obywatel
  1. Kiedy zapuszczali się dalej w ciemność, odgłosy walki cichły z każdym krokiem, ustępując miejsca złowrogiemu kapaniu wody gdzieś w oddali, a smród zgnilizny stawał się coraz bardziej odczuwalny. - Cholera, nie podoba mi się to, mam złe przeczucia – powiedział Dragon. Nawet Roland, który zawsze znajdywał wyjście z każdej sytuacji, nie odpowiedział nic na jego uwagę. Doskonale wiedział, że znaleźli się w bardzo niekomfortowej sytuacji. W jego głowie chaotycznie kołatały myśli. Nagle gdzieś w oddali usłyszeli donośny jęk. Zastygli w przerażeniu. - Co to było? – zapytał przerażonym głosem Strup. - Pewnie jakiś... – zaczął Roland. Jednak zanim zdążył dokończyć, usłyszał przerażający krzyk za swoimi plecami, a kiedy odwrócił się aby zobaczyć co się stało, poczuł oszałamiający ból i przygnieciony przez coś ciężkiego upadł na ziemię. Usłyszał odgłosy walki i szamotaniny. - Kurwa... - powiedział, dochodząc do siebie. Roland uświadomił sobie, że leży przygnieciony przez Willowa, który chyba stracił przytomność. Kiedy udało mu się spod niego wyjść, jego wzrok padł na walczących towarzyszy. Nim zdążył dobyć broni, ostatni przeciwnik padł martwy. Jak się okazało, zostali zaatakowani przez żywe trupy, które wypęzły niczym węże z kratek ściekowych. - Przeklęte trupy, mówiłem, że ich nienawidzę! – powiedział Dragon. - Co się stało? – to Willow odzyskał przytomność. - Jeśli jest ich tu więcej, to naprawdę mamy przesrane. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj zabawiałem się z dziwkami! - Musimy stąd spierdalać – powiedział Strup siląc się na obojętnośc. Wtedy odezwał się Baobab, który do tej pory milczał obserwując ciała trupów. - Ja go znam! Ten żywy trup, którego zabiliśmy, to jeden z niewolników, który zszedł do podziemi. Widziałem go raz w „Czarnej Płachcie”! Zagłada! Roland, nie zważając na jego słowa postanowił ruszyć dalej. Ciemność stawała się coraz bardziej namacalna, a oni brodzili po kostki w gównie, nie mogąc się doczekać wyjścia z podziemi. Kiedy posuwali się coraz bardziej naprzód, ponownie usłyszeli mrożące krew w żyłach odległe krzyki i jęki. Dreszcze przeszły im po plecach, ale nie zawahali się i z broniami w gotowości ruszyli dalej. Nagle w ciemności przed nimi zobaczyli odległe, majaczące światełko. Kiedy byli już blisko źródła światła, ujrzeli kratę, a przed nią sylwetki dwóch postaci, którzy jeszcze ich nie spostrzegli. - Na mą brodę, kto to może być? – spytał Uhu, a na jego twarzy malowało się przerażenie. - Pewnie kolejne trupy, ale to jedyna droga… no cóż, spiąć poślady i ruszamy! – powiedział ostrym tonem Roland i dobył broni. Odległe postacie zobaczyły ich pochodnie i chwyciły za szable oparte o ścianę obok nich, po czym rzuciły się na załogę niczym rozszalałe jednorożce. Nie przebiegły nawet kilku kroków. Dragon wypalił ze swojej rusznicy, a Uhu rzucił nożem, godząc wroga w twarz. - Cholera, mają takie same napierśniki i hełmy, jak ci na górze – zauważył jako pierwszy Strup. - Coś tu śmierdzi, i nie mówię o gównie – odrzekł Moonshine. Nie tracąc czasu ruszyli dalej, ponieważ obawiali się, że wrogowie atakujący Necroville, kimkolwiek są, rozpoczęli już pościg. Przy jednym ze strażników znaleźli klucz, którym otworzyli kratę i przeszli dalej. Kilkanaście kroków od niej były drzwi, zza których dobiegało ciche pojękiwanie. - Wchodzimy na jeden – rozkazał Roland – Trzy, dwa, jeden… Willow potężnym kopniakiem otworzył drzwi i załoga wpadła do środka. Znaleźli się w dziwnym pomieszczeniu, na środku którego stał stół. Rozglądając się w około podeszli do niego. Leżał na nim pokaleczony człowiek, jeden z niewolników z Necroville. Jego skóra była pokryta bliznami, strupami i ranami. Narzędzia, które leżały obok niego wskazywały na to, że był torturowany. Wyglądało na to, że to jego krzyki słyszeli z oddali. Miał otwarte oczy, a kiedy okrążyli stół powiedział ochrypłym głosem: - To już się zaczęło, nikt nie może tego powstrzymać… - Co się zaczęło? Mów, ale już! – rozkazał Roland. - Zagłada! – krzyknął znów Baobab. - Taaak… - jęknął niewolnik. - to on, Bezimienny… jest tu… - Kto? – zapytali prawie wszyscy członkowie załogi. Ale Roland wiedział. Doskonale pamiętał Bezimiennego, wraz z którym przeżył wiele wspaniałych przygód. Był to potężny pirat, jego najlepszy przyjaciel z dawnych lat. Byli nierozłączni i każdy z nich był gotów oddać życie za drugiego. Razem pływali jako pierwsi na statku „Błędny Rycerz”, ale któregoś dnia zostali napadnięci. Roland uratował się, myśląc, że Bezimienny nie żyje. - A więc on żyje… – powiedział szeptem Roland, któremu wydawało się, że to wszystko to jeden wielki sen. - Dowiemy się do kurwy nędzy, kim jest ten cały Bezimienny?! – wrzasnął Dragon. - Nie ma czasu na wyjaśnienia. Niewolniku, wiesz może, gdzie on teraz jest? I jaki jest jego cel w tym wszystkim? - On… chce zabić wszystkich… takich jak ty… Roland nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nim zdążył coś powiedzieć drzwi za nimi otwarły się z hukiem i do środka wsypało się kilkunastu żołnierzy. Na czele kroczył potężny człowiek, którego twarz była zasłonięta wielką chustą. Zatrzymał się przed Rolandem i spojrzał mu głęboko w oczy. Pozostali piraci z załogi „Orlicy” dobyli broni, gotowi w każdym momencie zniszczyć wszystkich przeciwników. - Dlaczego? – Roland nie mógł uwierzyć własnym oczom, jego dawny przyjaciel stał przed nim żywy, mimo iż dawno został uznany za zmarłego. - Poprzysiągłem sobie zemstę na wszystkich takich jak wy… jebane kundle. Gdybym cudem się nie uratował z rąk tego ślepego pirata z hakiem, już bym nie żył. Zresztą zobacz jak ja wyglądam… to wszystko przez ciebie. Tego dnia, kiedy straciłem wszystko… okręt, przyjaciół, kiedy stałem się wrakiem człowieka… poprzysiągłem zemstę na wszystkich takich jak ty. Do broni! Zabić ich! Roland chwycił za broń i ugodził pierwszego lepszego przeciwnika. Baobab krzycząc „Zagłada” zabił jednym magicznym zaklęciem kilku przeciwników po prawej stronie od drzwi. Kiedy Roland się odwrócił, zobaczył Bezimiennego, teraz już bez chusty. Miał tylko jedno oko, jego twarz była cała w bliznach i poparzona. Nim Roland zdążył podnieść miecz i powiedzieć „Kurwa!” poczuł jak szabla jego niegdyś najlepszego przyjaciela przebija mu płuca… wiedział, że już umiera. - Tu jesteście, wy chędożeni idioci! Znowu się upiliście i zabawialiście z dziwkami? Na pokład, do cholery! Wypływamy z tego zasranego miasta! Roland otworzył oczy i uświadomił sobie, że śpi z Margaret. Na stole zobaczył śpiącego Dragona i Willowa. Bezimienny krążył po „Czarnej Płachcie” i zbierał załogę do powrotu na „Orlicę”. Podszedł do Rolanda i powiedział: - Ubieraj się, kapitanie. Najwyższa pora stąd wypływać. - Kuuurwa... – jęknął Roland. – już nigdy więcej tyle nie wypiję! - Haaa! Było tyle chlać? Teraz głowa boli – roześmiał się Bezimienny. - Niee, to nie to… - Więc co? Mówże, kamracie. - Ty… my… nieważne – Roland wciągnął spodnie i stanął na nogi. – Dragon, Willow, idziemy, kurwa. Kiedy wychodzili z „Czarnej Płachty” Bezimienny roześmiał się cicho i spytał Rolanda: - Też miałeś głupi sen?