Zaloguj się, aby obserwować  
Tajemnic

Asasyni (fantasy) - forumowa gra RPG

424 postów w tym temacie

[Jak mówiłem - Nabór otwarty!]
Wciąż zdawało mi się, że widzę ostatnie sekundy. Ten wzrok pełen bólu, wokół którego zaciska się tłumiąca dłoń szaleństwa. To ciche błaganie w moim umyśle – aż do końca, do pchnięcia sztyletem pociągniętym Wampironiszczem. Cóż za ironia – osadził się tej samej nocy, której przeprowadziłem odmagicznianie. Co mogło pójść źle? Nie mam pojęcia. Zabiłem ją. Dwukrotnie. Cichy szloch wyrwał się z mojego gardła, ale nie podążyły za nim kolejne łzy. Leżała teraz taka… spokojna. Miałem wrażenie, że w ostatniej chwili coś szepnęła, ale musiałem się mylić.
Powoli rozprostowałem palce, którymi trzymałem sztylet. Miałem wrażenie, że drży lekko. Chwyciłem ciało Troke za dłoń i przycisnąłem ją do czoła. Drugą się podpierałem. Spędziłem chwilę w tej pozycji. W końcu wbiłem jedną rękę w ziemię, wydłubałem sporą, wilgotną grudę i odrzuciłem ją. Później następną. I jeszcze jedną. I kolejną. I następną. Ravix pomagał mi na tyle na ile mógł. Na początku powstał dołek, potem coraz większy dół. W końcu powstało coś wielkości jednoosobowej mogiły. Do tej pory działałem bezmyślnie. Dopiero teraz zacząłem znów czuć żal i ból. Delikatnie podniosłem trupa Troke i położyłem go na moim płaszczu – już nieco podartym i postrzępionym, lecz wciąż można było zauważyć, że kiedyś był to strój reprezentacyjny Asasyna. Po chwili wahania wsunąłem jej w rękę sztylet od którego ciosu umarła. Mówi się, że asasyni nigdy nie zapominają o swoich sztyletach – pomyślałem. Wciąż delikatnie świecił, a jako, że maź nie została usunięta w porę, ostrze przybrało delikatnie błękitną barwę. Zawinąłem ją w płaszcz niczym w całun. Potem skoncentrowałem się na pobliskim stosiku gałązek – wciąż nieco wilgotnym, ale nie na tyle, aby Myśl nie zadziałała. Najpierw zaczął dymić, później wystrzelił z niego płomień. Ale ja nie przestawałem go wzmacniać. W końcu uformowałem z niego promień, który przeszedł po ściankach. I jeszcze raz i znów. W końcu powierzchnia piasku lśniła lekko. Wiedziałem, że nie pęknie. Delikatnie włożyłem tam ciało. Zastanowiłem się chwilę, czy jest jakiś bóg do którego kiedyś się modliłem, ale potrząsnąłem głową. Czegoś takiego ni należy mieszać z pogrzebem wampirzycy. Polałem jej ciało Konserwatorem, myśląc, że kiedyś wrócę i załatwię wszystko jak należy. Spojrzałem ostatni raz na jej piękną, bladą twarz, po czym zasłoniłem ją rąbkiem płaszcza i zacząłem zasypywać dół…
Skończone. Teraz tylko niewielki wzgórek wskazywał miejsce, gdzie znajdowało się ciało. Wrócę tu jeszcze. To pewne. Siedziałem nie ruszając się. Dopiero po chwili zacząłem odczuwać głód. Nie mój – Ravixa. Był mniej naglący niż wczoraj, ale mimo to dawał się we znaki. Powoli się podniosłem, kreśląc ręką na ziemi znaki które miały zapewnić spokój ciału. Wkładałem w nie cały mój żal, narodzony z miłości. Robiłem to, jakby faktycznie miały jakąś moc…
Uniosłem się do końca i ruszyłem do magazynu. Delikatne poruszenia, sugerowały, że reszta asasynów już się obudziła. Część mięsa odgrzano, resztę – uwędzoną – pakowano do niewielkich tobołków. Bez słowa zabrałem swoją część i zabrałem się do pakowania. Kiedy inni nie patrzeli, wrzucałem do tobołków mikstury które przygotowałem dla nich w Laboratorium Philippa. Wolałem nie narażać się na pytania. O dziwo, spostrzegłem, że nasza gospodyni także zbiera zioła wiszące na ścianach i zawija je w szmatki. Może się przydać. W końcu łatwo było odnieść rany, a ten asasyn – teraz powoli przypominałem sobie, że nazywa się Sizer – już się obudził. Prawdopodobnie właśnie dzięki jej opiece. Nie opowiadał co się z nim działo, ale i nie pytał o nic, więc nikomu nie przeszkadzał. Ravix w międzyczasie obgryzał i wysysał szpik z odrzuconych kości, dzieląc się po równo z Keleme.
- Gdzie ta wampirzyca? – zapytał się Rob.
- Ciekawość – pierwszy stopień do piekła – odburknąłem. Parsknął zirytowany – zawsze lubił wszystko wiedzieć.
Xanthis co jakiś czas się na mnie oglądał. Będę musiał na niego uważać – pomyślałem. Możliwe, że coś wywęszył. W końcu wszystko było gotowe – pakunki spakowane i – w przypadku drowki – magicznie skompresowane do niewielkich rozmiarów. Rzecz jasna nie była na tyle miła, aby innym zaproponować to samo. Plan był prosty. Mieliśmy zamiar dostać się do najbliższego miasteczka, a stamtąd, korzystając z drogi lądowej lub wodnej – i w tym i w tym przypadku ochroniarze zawsze byli w cenie – dostać się lub przybliżać do naszego ostatecznego celu. Przed wyruszeniem, nasza gospodyni przypomniała sobie o czymś – wygrzebała z tobołka niewielką fiolkę i podała Sizerowi.
- Wzmacniające – powiedziała krótko. Sizer bez wahania opróżnił fiolkę i postawił ją na ziemi. Ciekawość przezwyciężyła apatię. Podszedłem i powąchałem resztki zawartości. O dziwo, nie było czuć tojadu, który poza zastosowaniem opiewanym w legendach, po odpowiednim przyrządzeniu usuwał większość zanieczyszczeń z eliksiru. Niestety w zamian powodował spadek mocy. Ponownie przyłożyłem fiolkę do nosa. Zdecydowanie. Można było wyczuć całą ziołową podstawę, gdzieś w tle kręcił się zapach kitamataru, ale nad tym wszystkim panował inny, obcy zapach.
- Nawąchałeś się? – głos odezwał się tuż za mną. Gospodyni nie czekając na odpowiedź delikatnie acz stanowczo wyciągnęła mi fiolkę z ręki.
- Mogłabyś mi powiedzieć czego używasz zamiast tojadu?
- Tajemnica zawodowa. – uśmiechnęła się lekko i wrzuciła fiolkę do tobołka. Potem poszła.
Wzruszyłem ramionami. Tojad, choć niedoskonały, wystarczał mi przez całe dziesiątki lat. Nie widziałem potrzeby zamiany go na coś innego, lecz moja ciekawość pozostała niezaspokojona.
Ruszyliśmy. Spokojnym, nieśpiesznym marszem – w końcu nic nas nie poganiało. Powietrze było wilgotne od niedawnego deszczu. Wszystko pachniało kwieciem, a co jakiś czas przy drodze – chociaż należałoby powiedzieć raczej: ścieżce – rozlegał się szelest jakiegoś zwierzęcia. Ravix siedział mi na ramieniu, kiedy szliśmy pogrążeni w apatii – ten wszechogarniający żal nie pozwalał mi się na niczym skupić, a więź psioniczna powodowała, że odczuwał to samo co ja. Nawe przelatująca kilka razy obok Keleme, nie mogła go nakłonić do poderwania się i polatania. Szliśmy krok za krokiem. Miałem wrażenie, że ktoś coś woła, ale odwróciłem się dopiero kiedy Rob szarpnął mnie za ramię.
- Zatrzymaj się idioto!
- Co?
- Pułapka! Mają…
Ale sieć która poruszyła się nam pod stopami, niczym plątanina węży, skutecznie go uciszyła i uniosła zarówno mnie, jak i Roba oraz Sizera. Zza okolicznych krzaków wyskoczyło kilkoro strażników.
- Mamy go, sierżancie!
- Dobrze. Miałam nadzieję, że będą tędy szli. Rozproszcie się i poszukajcie reszty. – kobieta w mundurze sprawiała wrażenie dowodzącej tą operacją.
Nie mogłem powstrzymać się od parsknięcia. Kilku polerujących krawężniki ciurów ma wyłowić asasynów? Już po chwili zaczęły mnie dochodzić pierwsze jęki. Zza krzaka wyleciała świeżo obcięta noga brocząc krwią.
Tych kilkoro strażników którzy zostali by nas pilnować zbiło się w coś pomiędzy okręgiem a punktem. Ravix już od dłuższego czasu rzucał się niespokojnie; teraz zaczął przegryzać sznury. Jeden strażnik padł – zgon poprzedził cichy świst. Potem drugi – z ziemi wystrzelił ostry kolec przebijając go na wylot. Biedak nie zdążył nawet krzyknąć. Tire’xane wiedziała jak skutecznie zabijać…
Nagle sieć jęknęła. Nadwerężone włókna w końcu puściły, i razem z pozostałymi dwoma wypadłem na ziemię. Jeden strażnik odwrócił się z rozpaczą w oczach przyskoczył i spróbował przebić mnie piką. Ravix nadleciał na wysokości jego twarzy i wbił mu pazury w oczy. Strażnik wrzasnął, i krzycząc usiłował dosięgnąć Ravixa. Ale było już za późno – ten przebił jego oczy pazurami i sięgnął w głąb czaszki.
W tym samym czasie rozłożyłem kolejnego strażnika celnym rzutem noża, a Rob i Sizer powalili – nie zabili - kolejnych dwóch. Ostatnich dwóch.
Pozostali wyszli zza krzaków.
- Starzejecie się – zauważył ze złośliwym uśmiechem Xanthis. Zignorowałem go. Sięgnąłem i ocuciłem jednego ze strażników.
- Którędy do Medden? *
Strażnik patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. Przyłożyłem mu w twarz.
- Którędy do Medden!? Mów!
- Tą drogą! To główny szlak! – krzyknął rozpaczliwie. Wskazał szeroką, brukowaną drogę, która skręcała nieco w miejscu w którym na nią wyszliśmy z tej ścieżki.
Nieco opuściłem strażnika. Potem rzuciłem nim o ziemię i się odwróciłem.
- Nie zabijesz go? – Shaimar był wyraźnie zdziwiony.
- A po co?
Shaimar wyglądał jakby miał się roześmiać.
- On nas widział!
- No i co?
- Idiota… - rzucił nożem w ciało. Trafił w tchawicę. – Mógł nas wsypać.
Wzruszyłem ramionami. Po chwilowym przypływie adrenaliny znów zaczęła ogarniać mnie apatia. Ravixa też. Nagle odezwał się Thax’vren.
- Mówiłem, żeby mu nie ufać - rzucił i zniknął mi z oczu. Co mnie to obchodziło? Nic. Szczerze mówiąc zarejestrowałem tylko, że się odezwał a potem gdzieś… zniknął? To chyba tak było, prawda?
- Gdzie on jest? – Xanthis rozglądał się czujnie.
- Nie mam pojęcia. To jakiś dziwak. Chodźcie, poczekajmy aż jakaś karawana będzie tędy przejeżdżała. – Rob jak zwykle myślał spokojnie i trzeźwo.
Poszedłem za resztą – Sizerem, Shaimarem, Xanthisem, Tire’xane, naszą nie-tak-dawną gospodynią no i w końcu Robem. Usiadłem tam gdzie oni i zacząłem wspominać.

*No cóż, nie pamiętam jak nazwałem tamto miasto, a nie chce mi się szukać. Przyjmijmy, że nazywa się Medden J

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Asasyni nie zaprzestawali kroku.
Hej ty,-Zagadał Shamair do Sizera- Skąd wiedzieli ,że będziemy szli tą drogą.
- A skąd mam wiedzieć?
-Nie udawaj ,że nic nie wiesz, głupi nie jesteśmy.
-Skoro nalegacie, jak byłem w mieście popełniłem kradzież no iiiii mnie strażnicy zauważyli.
-A może jaśniej.
-Wybiegłem z miasta ,aby im uciec, i w trakcie ucieczki wpadłem do tego lasu.
-I zgubiłeś pościg.
-A jak myślisz?
-To było pytanie retoryczne.

Chwila ciszy...

JEZU CHRYSTE,-powiedział a raczej wykrzyknął Sander.
-Holera, co jest, -zapytał Xsanthis.
-Za chwile, zjawi sie tu setki strażników.
-A niby z jakiego powodu.
-Domyśl się
-hmm???
-No dobra, Sizer uciekał przed strażnikami, następnie oni wrócili do miasta i zameldowali ,że uciekł im asasyn więc ich przełożony kazał , im go odnaleźć.
-Aaa,rozumiem.

Znowu cisza....

-I nie macie zamiaru nic z tym zrobić.
-A niby co możemy zrobić.
-W sumie to nic ,poza wypatrywaniem pułapek.

[Sorka ,że tak krótko ale jakoś nie miałem pomysłu na ciąg dalszy]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Taka drobna uwaga - nie możemy nie zaprzestawać kroku, gdyż czekamy aż będzie przejeżdżała jakaś karawana, mająca mniej więcej odpowiedni kierunek marszu. Taki drobny szczegół...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Mała retrospekcja :)]

Rob siedział w ciemnym kącie i obserwował drużynę... a przynajmniej jej resztki, które zostały w pomieszczeniu. Grobowa cisza, która tu panowała od dobrych kilku godzin przepędziła stąd większość towarzystwa. Nawet padający na zewnątrz deszcz nie zniechęcił ich do spaceru. W sumie Rob im się wcale nie dziwił, go też denerwowało to milczenie, ale sam nie miał zamiaru go przerywać. Nie wiedział zresztą jak. Obserwował więc i rozmyślał... właściwie to głównie rozmyślał, bo obserwować nie było kogo. "Nowy" siedział oparty o ścianę z zamkniętymi oczami i... medytował? W każdym razie wyglądał, jakby stracił kontakt ze światem. Reszta asasynów gdzieś się ulotniła. Z kobiet tylko ich gospodyni wykazywała jakąś aktywność - krzątała się po całym pomieszczeniu i wyglądała na strasznie zapracowaną, choć Rob odnosił wrażenie, że nic nie robi. Reszta albo spała, albo była nieprzytomna, albo mokła gdzieś na zewnątrz. Więc Rob rozmyślał, szczególnie o Sanderze. Do tej pory był osobą, której był w stanie najbardziej zaufać, ale teraz... Ta jaszczurka która teraz ciągle mu towarzyszy od razu wydała mu się podejrzana. Miała w sobie coś... złośliwego. Nigdy nie zapomni tego, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Przez cały czas, odkąd Sander schrzanił ich teleportację rozmyślał o tym, jak go opieprzyć, nawyzywać od amatorów etc. A gdy zobaczył to "coś", zwyczajnie go zatkało... Nic nie powiedział, choć miał już ułożony długi tekst z wyzwisk i przekleństw. Do tego ciągle wydawało mu się, że gdy tylko Sander spogląda w inną stronę, jaszczurka wbija w niego wzrok i... uśmiecha się złośliwie. A może mi już kompletnie odbija? - pomyślał. W każdym razie nie tylko mu. Thax''vren też zachowywał się co najmniej dziwnie. Najpierw znika, później pojawia się ledwo żywy, a w końcu zaczyna bredzić coś o zaufaniu do tych kobiet. Chyba nie pomyślał, że się zakochali... Rob co prawda interesował się kobietami... ale nie dłużej niż przez jedną noc! Mroczny elf też jakoś nie wykazywał specjalnego pociągu do płci przeciwnej, nie mówiąc o Xantisie. Zdecydowanie Thax''vrenowi odbija... Nie można mu ufać... jak całej reszcie zresztą. Rob odnosił wrażenie, że każdy ma coś do ukrycia. Każdy rozgrywał po cichu swoją grę... Rob popatrzył na sztylet, który całkiem niedawno zdobył. Przejechał palcem po klindze - na chwilę rozżarzyły się na nim jakieś runiczne napisy i po chwili znikły - zupełnie jak z mieczem. Księga, którą niedawno zdobył leżała w torbie tuż obok. Jak na razie nikt nic o niej nie wiedział, i Rob wolał, aby tak zostało. Co prawda nic nie potrafił rozczytać z tego co było w niej napisane, ale kiedyś się dowie co skrywa... Cóż, przynajmniej pod względem skrywanych tajemnic nie wyróżniam się z grupy - pomyślał.
Miał już dość tej ciszy - postanowił się przejść. Po dojściu do drzwi stwierdził jednak, że perspektywa moknięcia na zewnątrz nie jest zbyt zachęcająca, i postawił postać w przejściu i obserwować moknącą przyrodę. Towarzyszy nie było widać nigdzie w pobliżu. Nie zmartwił się tym zbytnio. Po chwili zobaczył , że jakaś postać zbliża się do ich schronienia. W miarę, jak zbliżała się coraz bardziej, Rob nabierał przekonania, że to nie jest nikt z ich drużyny. Niewiele myśląc podbiegł do najbliższego drzewa i ukrył się za nim. Zimne krople deszczu sprawiły, że ubranie przylgnęło mu do skóry. Nie lubił deszczu...
Postać zbliżała się coraz bardziej. Najwyraźniej go nie zauważyła. Kiedy przechodziła obok drzewa, Rob wyślizgnął się bezszelestnie i przyłożył jej sztylet do gardła.
-Czego tu szukasz - spytał. Nagle usłyszał, jak za jego plecami ktoś nadepnął na gałązkę, która pękła z trzaskiem. Odwrócił głowę, aby zobaczyć kto to... i to był błąd. Nieznajomy przybysz błyskawicznie wykorzystał chwilę nieuwagi i przerzucił go przez ramię. Rob leżał teraz bezradnie na ziemi z kuszą wycelowaną między oczy.
-Teraz ja zadaje pyta.... - nagle postać znieruchomiała, by po chwili paść bezwładna na niego. Rob nie wiedział co się dzieje. Zrzucił z siebie bezwładne ciało i nagle tuż przed nim, dosłownie zmaterializował się Xantis. Pojawił się znikąd. Ja chyba zwariuję... - pomyślał. Po chwili dobiegł do nich Shaimar, a zaraz później Troke...

[wiadomo co się stało, 2 razy nie będę tego samego opisywał... przynajmniej nie to ;P]

Następnego dnia rano wyruszyli dalej. O dziwo kobieta, która ich ugościła ruszyła z nimi. Mężczyzna, którego wczoraj złapali, okazał się być asasynem. Przynajmniej tak twierdził Sander, co oczywiście nie znaczyło, że rzeczywiście jest asasynem.
Drużyna podzieliła się się na 2 grupy. Rob nie wiedział, czy to oznaka jakichś głębszych podziałów, czy tylko względy bezpieczeństwa. W żadnej grupie nie było Troke, a Sander nie kwapił się do wyjaśnień. Chodził za to ostatnio jakiś zamyślony, jakby nieobecny... Niestety w obu grupach były jaszczurki - w jednej Sander ze swoim "pupilem", w drugiej Tire’xane. Rob wybrał więc drużynę, w której było mniej dziwaków. W praktyce oznaczało to grupę, w której było mniej osób. Razem z Sanderem i Sizerem szli przodem. Nagle usłyszał jakieś szepty w okolicznych krzakach. Złapał za ramię Sandera, który nic nie zauważył:
- Zatrzymaj się idioto!
- Co?
- Pułapka! Mają…
Nie zdążył dokończyć, bo ziemia pod ich stopami nagle się poruszyła, by po chwili okazać się zwykłą siatką. Dali się wpakować w zasadzkę jak dzieci. Z krzaków wyskoczyli strażnicy, nie kryjąc radości z takiego obrotu sprawy. Zaczęli żartować i śmiać się, ale ich radość nie trwała długo. Wkrótce dobiegły ich krzyki zza krzaków. Najwyraźniej reszta asasynów zajęła się tylną strażą. Strażnicy, którzy jeszcze chwilę temu omal nie świętowali zwycięstwa. teraz z niepokojem rozglądali się po pobliskich krzakach. Rob wykorzystał fakt, że spuścili ich z oka - wyciągnął sztylet i zaczął przecinać siatkę, inni robili to samo. Po chwili sieć pękła, a asasyni "wysypali" się pomiędzy strażników. Wkrótce żaden z żołnierzy nie był zdolny do walki.

[...]

- Nie mam pojęcia. To jakiś dziwak. Chodźcie, poczekajmy aż jakaś karawana będzie tędy przejeżdżała. – powiedział Rob. Razem z resztą drużyny uprzątnęli ciała strażników (na pewno nie zachęciłby żadnej karawany do skorzystania z ich usług), po czym rozsiedli się wygodnie. Rob zaczął zastanawiać się, jak często przejeżdżają tędy karawany i czy aby nie przyjdzie im spędzić tu kilku dni. Z drugiej strony tak nie mieli żadnego innego pomysłu, więc czemu nie...

[Strasznie dużo nieścisłości się robi. Sugerowałbym trochę mniej pisać, a więcej czytać, bo to się kupy nie trzyma ;)

PS: Post miał trafić do druku wczoraj, ale post Wielbiciela chyba nic nie zmienił.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[No co panowie? Po zrywie znowu przechodzimy w „stan wstrzymania”?]
Smętnie patrzyłem przed siebie, siedząc na ziemi. Jednak lata treningu nie poszły na marne – odruchowo rozglądałem się dookoła i starałem się przyswajać fakty.
Drowka siedziała w stworzonym przez siebie okręgu cienia z niezadowoloną miną. Czyli taką jak zawsze. „Ta tamta” polazła gdzieś w las. Prawdopodobnie po jakieś zioła, bo po cóż innego? Każdy z asasynów starał się nonszalancko zająć taką pozycję, dzięki której mógłby obserwować wszystkich pozostałych, samemu nie będąc widzianym. W tym… fachu, rzadko zdarzały się dłuższe współprace – co najwyżej jedno-dwa zlecenia. I to na tyle skomplikowane, że pojedynczy asasyn nie dałby sobie rasy. Czyli bardzo skomplikowane.
Ravix znajdował się wciąż koło mnie – raz ocierając się o nogę, to znów siadając mi na ramieniu – starając się pocieszyć mnie na swój sposób. Niezbyt mu szło.
Shaimar, podczas przeglądania tobołka spostrzegł jeden z flakoników które podłożyłem mu tej nocy. Teraz wpatrywał się w niego podejrzliwym wzrokiem. Jak na truciznę. No dobra – w sumie to była trucizna, ale nie musiał przecież tak na nią patrzeć!
Czekaliśmy. Potem czekaliśmy jeszcze trochę. I jeszcze…
Rzecz jasna żaden z nas nie okazywał znudzenia. Nie wypadało. Poza tym każdy wyglądał jakby bardzo intensywnie nad czymś myślał. Milczenie przerwała drowka.
- Jadą.
- Co? – wyrwany z głębin użalania się nad sobą nie byłem zbyt przytomny. Na szczęście pozostali mieli lepszy refleks i już wyskakiwali na drogę. Staraliśmy się wyglądać niegroźnie. Szczerze powiedziawszy, nie wychodziło nam to zbyt dobrze.
Zza zakrętu wynurzała się karawana. Wydłużała się dosyć długo – miała do tego doskonałe warunki. Na czele – w towarzystwie jakiejś kobiety, z tej odległości rasy nieokreślonej, ale i tak promieniującej często używanym pięknem – jechał osobnik, którego to bogaty strój i postawa dupka wyraźnie wskazywały na przewodnika karawany. Dziw, że nie jechał na jakimś wozie. Spostrzegł nas. W towarzystwie kilku jeźdźców skrócił dystans.
- Zejdźcie z drogi!
- Miłościwy panie, chcielibyśmy poprosić… - głosem słodkim jak arszenik Rob zaczął przemawiać.
- Nie ma próśb dla włóczęgów! Wy dwaj! Sprawdźcie las! – wskazał na jeźdźców, którzy momentalnie spięli konie i skoczyli w gęstwinę. – Nie ruszajcie się! – te słowa były skierowane do nas.
- Miłościwy panie, nie jesteśmy włóczęgami. Jesteśmy niegroźni. Jesteśmy… jesteśmy… - Rob jąkał się, próbując znaleźć jakieś niegroźne zajęcie które moglibyśmy wykonywać.
- Pielgrzymami? – spróbowałem.
Właściciel karawany spojrzał na nas. Obrzucił wzrokiem nasze płaszcze utrzymywane w kolorach czerni, potem na broń która dyskretnie wysuwała się z rękawów i ukrytych kieszeni. Potem popatrzył na karnację drowów. Potem spojrzał na dwie wyraźnie widoczne ogniste jaszczurki. A potem jeszcze na Tire’xane, której strój – a właściwie coś co można by określić strojem – sugerował zamtuz dla klientów o dość nietypowych upodobaniach. Spróbowałem uśmiechnąć się niewinnie. Niestety – nie miałem wprawy. Może dlatego zostały wycelowane w nas kusze. Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby nie jeźdźcy opuszczający las.
- Panie! Nikogo tam nie ma!
Atmosfera nieco się rozluźniła. Tylko nieco.
- Jednego brakuje! Musi gdzieś tu być! Za wszystkich razem dokładają dodatkowy tysiąc premii!
No to kiepsko. Rozpoznał nas.
Co to za mruczenie? Takie ciche… Mam wrażenie, że trwa już od dłuższego czasu… Zaryzykowałem i lekko odwróciłem głowę. Tire’xane dyskretnie ściskając jeden z amuletów wymawiała cicho jakieś słowa. Nagle dowódca roześmiał się.
- Wybaczcie… To musiała być jakaś pomyłka. Dlaczego w nich celujecie? Opuścić broń! – krzyknął do żołnierzy którym na twarze wystąpiły dziwne, stężałe uśmiechy.
- Jeszcze raz przepraszam. A więc mówiliście, że jesteście… - umysł sprawdził i odrzucił „pielgrzymów” – podróżnikami tak? I staracie dostać się do Medden? No to macie szczęście! Ja co prawda chciałem sprzedać towary w Kilte, ale w sumie mogę nieco zmienić plany… - zaczynał się pocić – no cóż, chodźcie. Dostaniecie miejsce na jakimś wozie – mamrotanie nasiliło się – bardzo wygodnym wozie… - człowiek spływał potem – jedną karetę podróżną i jeden wóz, tak? Dobrze… - skrzywił się.
Tire’xane przestała mamrotać. Odetchnęła.
- Tylko kareta z grubymi zasłonami na oknach!
- Tak… pani.
Spojrzałem na nią z podziwem. Opanowanie umysłu było samo w sobie trudne. Opanowanie umysłu handlarza – zwłaszcza sprytnego – bardzo trudne. Ale już opanowanie umysłu jakiegokolwiek handlarza i zmuszenie go do zadania sobie strat – wręcz awykonalne. Ale ona ma w tym wprawę. I w dodatku wspiera ją smocza moc.
Westchnąłem idąc na piechotę za właścicielem – Tire’xane dostała konia. Trzeba będzie się z pozostałymi zmieścić na wozie… Cóż – przynajmniej będę miał dużo czasu aby myśleć… Ciekawe, gdzie jest „ta tamta” – nasza nie-tak-dawna gospodyni…
[Ja wiem, że krótkie i w ogóle. Ale napisane pod wpływem chwili. No to co? Niech któryś opisze podróż, albo przynajmniej jej część – mogą przytrafić się bandyci, gobliny, wścibska straż… Chyba nie muszę was uczyć, co? No i jeszcze „ta tamta” musi wrócić. Piszta ludziska!
Rzecz jasna nabór otwarty!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren szybko się znudził monotonną jazdą na która wraz z innymi się załapał. Na jednym z postojów podszedł do Tire''xane. Dla dyskrecji rozmawiali po drowsku.
- Możesz kogoś dla mnie zlokalizować?
- Mogę, tylko czemu miałabym to zrobić?
- Nie interesuje Cię gdzie jest nasza niedawna gospodyni?
- Czemu uważasz, że powinna?
- Zlokalizujesz ją czy nie?
- Zajmę się tym, jak mi się zechce, samcze.
Thax''vren odpuścił sobie dalsze próby rozmowy. W podmroku to kobiety są górą, wie o tym każdy kto tam przyżył kawałek życia, a szczególnie gdy to jest 200 lat dziecinstwa. Jakiś czas pózniej podszedła do Sandera, chwilę porozmawiała i poszła medytować.

***

- Karawana zostaje tutaj na noc - krzyknął kupiec
Zaraz po rzuceniu hasła Tire''xane zebrała wszystkich.
- Zlokalizowałam nasza niedawną gospodynie. Wybrała się na południowy zachód, jednak będę musiała iść z grupą ratunkową żeby pokazać gdzie ona dokładnie jest. Załatwiłam wam czas do świtu. Sander - Ty wyznacz kto gdzie ma być.
- Thax''vren - pilnujesz karawany. Jakby co to wszytko ma zniknąć za pomocą jakieś iluzji.
- Wolę zginąć w walce niż z nudów.
- Tylko ty i Tire''xane znacie się na ilzuji. Ona idzie, więc ty zostajesz.
Thax''vren jak zwykle szybko zniknął nie czekając na następne słowa...

[Tajemnic - Ty tu jesteś MG więc zdecyduj, kto będzie przy karawanie, a kto będzie szukał "gospodyni"]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ale wiecie, że nie lubię takich decyzji?]
Leżałem. Wóz turkotał, cholerne ptaszęta radośnie ćwierkały, powiewał lekki wiaterek więc było przyjemnie chłodno. Brakowało tylko tłustego różowego obłoczku. Wszystko sprawiało wrażenie balsamu na zbolałe serce. Ale mi się nie podobało.
Co jakiś czas zdarzał się postój. Rejestrowałem to bez większego entuzjazmu. Tak jak zresztą wszystko inne co się zdarzało. Potem znów ruszaliśmy... I znów - stop! Wy po wodę, wy rozpalcie ogień, a wy czymś się zajmijcie, tylko nie przeszkadzajcie.
Na jednym z nich przyszła do mnie Tire''xane. Najpierw zrobiło się tak jakby chłodniej a potem ciemniej. Otworzyłem oczy.
- Mam wrażenie, że rzucasz cień - wymruczałem. Przed chwilą drzemałem, a Ravix razem ze mną.
- Przynajmniej się odezwałeś. Poczekaj chwilę... już.
Nagle odniosłem wrażenie nieziemskiego spokoju. Poczułem się, jakby ktoś zdjął mi z głowy i pleców plecak wyładowany żelastwem. Świat momentalnie wydał się piękniejszy, a apatia ustąpiła.
- Co..? - zapytałem, niesamowicie inteligentnym tonem.
- Wyłączyłam ci uczucia z około godziny przed i po tamtym wydarzeniu.
- Po co?
- Bo jesteś mi, do cholery, potrzebny!
- Niesamowite...
- I nie rzucaj idiotycznych uwag. Więc to wygląda tak, że...
- Co tak wygląda?
- Och, zamknij się.
- Nie ma za co.
Wzięła głęboki oddech. Jej palce dotykały różnych amuletów i części biżuterii.
- No to w skrócie. Firxarrivilithis się ze mną skontaktował.
Przeciągnąłem się. Mogło być ciekawie, a po tym otumanieniu czułem narastającą ochotę na zrobienie czegoś sensownego. Na przykład poderżnięciu kilku gardeł.
- I co powiedział? - ponagliłem ją.
- W skrócie? Powiedział, że będzie potrzebował was wszystkich. I mnie.
Przewróciłem oczyma.
- Ale to i tak nie wystarczy.
Lekko się podniosłem. Kilku asasynów, którzy byli szeroko znani w pewnych kręgach ma nie wystarczyć? Oburzające.
- Przedstawił mi krótką historię asasynów.
- Od czasów używania haszyszu?
- Od czasów w których używaliście ciężkich kamieni i dużych gałęzi.
- Co?
- Nieważne. W każdym razie, jak wiesz, metoda zwiększania waszej skuteczności zmieniała się...
Tak, o tym wiedziałem. Nasza nazwa pochodzi od pierwszego sensownego środka - haszyszu. Potem przeszliśmy przez wiele etapów. Od bycia mrocznymi magami, poprzez używanie krwi Mrocznych i śluzu stworów z Głębin, kończąc na aktualnym - Rytuale Asasynów wspomaganym przez Myśli, eliksiry i doskonałe ostrza.
Naprawdę, byliśmy w tym całkiem nieźli.
- Wiem. I co?
- I on odkrył metodę używaną kiedyś przez was, którą można by zwiększyć waszą skuteczność.
Nadstawiłem uszu. - Słucham?
- Pochodzi to z czasów, kiedy byliście częściowo druidycznym ugrupowaniem.
- A na czym to polega?
- Byliście wtedy likantropami...
- Wilkołakami?
- Nie tylko. Łączyliście się z orłami, jastrzębiami, sowami, jaszczurkami, tygrysami... Nie wiesz o tym panie wiem-wszystko-o-wszystkim?
- Nie. Mów dalej.
- W każdym razie w tej okolicy była jedna z waszych... kapliczek. To w niej otrzymywaliście Duchy, które po przejściu przez waszą osobowość odpowiednio się zmieniały. Podobno liczba szaleńców-asasynów w tamtych czasach zwiększyła się dwukrotnie z powodu niemożności utrzymania dwóch duchów w jednym ciele. Ciekawe, prawda?
- I on chce abyśmy tam poszli.
- Brawo.
Cisza.
Cisza.
Cisza.
- Nie wiem czy wiesz - zacząłem z namysłem - ale przekonanie do czegokolwiek kilku asasynów którzy nie do końca ci ufają graniczy z cudem...
- Wiem. W dwójkę damy sobie radę.
- Więc?
- Tamta nas opuściła. I dobrze, bo oni zdają się nie wiedzieć dlaczego.
- A ty wiesz?
- A ty nie? - spojrzała na mnie i parsknęła - zresztą nieważne. Niby będziecie jej szukać, w rzeczywistości mój Naprowadzacz doprowadzi nas w tamte okolice. Wejdziecie do środka.
- A ty?
- Tamto miejsce zbudowali dawni asasyni. Więc po pierwsze, wy macie w przynajmniej minimalnym stopniu podobny sposób myślenia, po drugie, wątpię aby moja magia tam coś zdziałała. Jest w niej zbyt mało śmierci i dzikości.
- Zbyt mało śmierci?
Spojrzała na mnie ciężkim wzrokiem. Później pokręciła głową, jakbym oblał prosty test.
- Nieistotne. Kiedy wy będziecie omijali setki wyjątkowo niebezpiecznych pułapek, ożywione posągi, mumie, spadające kule, korytarze o silnej aurze magicznej, takie w których unoszą się trujące gazy, takie z wyjątkowo skomplikowanymi zagadkami w których stawką jest wasze życie i Xa wie co jeszcze, ja poszukam tamtej i spróbuję wydusić z niej jakieś informacje. Albo przynajmniej coś ciekawego.
- Zabijesz ją?
- Nie. Po co? Na pewno wam nie zaszkodzi. Z jednego, beznadziejnego, bezdennie głupiego powodu. Po prostu nie podoba mi się, że ktoś może ją złapać i nas odnaleźć. Ten pajac - Naczelny Mag Breko Videan Peqasir Mannof Yvak Odde Petriasol Ballakaser Oima Tigraer Vix Llased Kyro Olgab Qopexiv któryśtam już z pewnością was szuka. Mnie pewnie przy okazji też. To on wysłał listy gończe. Jeśli mam rację, to pisze na nich "ŻYWYCH! Nie martwych!".
- Nie lubisz go? - ja lubiłem magów. Zwłaszcza tych arcy. Stanowili stałe i dobre źródło zarobków.
Spojrzała na mnie jak na kretyna.
- Wracając do ważniejszych spraw. Jak zapadnie zmrok znikamy z obozowiska. Zostaw tu Thax''vrena.
- Dlaczego?
- Bo Pan już kiedyś przejął nad nim kontrolę i jeśli zechce zrobi to ponownie. Poza tym wątpię aby chciał, aby wszyscy Asasyni dysponowali podobną mocą. Dostaną Duchy. Część pewnie ucieknie, reszta zostanie dostosowana do konkretnej osoby. A Pan poszukuje już innych źródeł zwiększenia waszej mocy.
- Ja też mam...
- Nie. Pan wyraził się jasno. Po pierwsze uważa, że to mogłoby naruszyć Więź na której ciebie trzyma. Po drugie, on mógłby cię opuścić - wskazała na Ravixa, który to także się ożywił i podczas opowiadania podlatywał dookoła. Drowka się uśmiechnęła. Tym razem od siebie i szczerze. Nie miała w tym większej wprawy, ale starała się. - Keleme nudziła się bez towarzysza zabaw. Teraz kiedy macie zablokowane tamto wspomnienie, to może polatają sobie?
Ravix zamruczał kiedy podrapałem go pomiędzy kolcami na głowie i wyleciał z wozu.
- Coś jeszcze?
- Nie. Raczej nie. A teraz idę, bo obóz zaczyna się zwijać.
- Wygodnie ci w tej karecie?
- Po ogólnym oczyszczeniu, magicznym powiększeniu wnętrza, rzuceniu sporej ilości iluzji... Jest całkiem przyjemnie.
Odeszła w kopule cienia.
Pozostali asasyni wracali. Przypadkiem zbili się w jedną grupkę - poza Thax''vrenem który był jeszcze mniej rozmowny niż Shaimar - i cicho o czymś dyskutowali. Wskoczyli na wóz.
- Stało się coś?
- Właściwie to tak.
Spojrzałem pytająco.
- Znaleźliśmy w torbach mnóstwo świeżych mikstur!
Uśmiechnąłem się w myślach. Nareszcie!
- Niesamowite - udawanie zdumienia przychodziło mi łatwo. - Bo wiecie - ja też! W dodatku uwarzone zgodnie z receptami Asasynów! Świeżo uwarzone!
- Tsso chsyba jessdna zss tsych nierossswiąsssywalnych tssajemnic wszsssechświata - wysyczał Xanthis opierając się wygodnie na brzegu wozu, owijając się wyraźnie wilgotnym płaszczem.
---
Zatrzymaliśmy się na noc. Powiadomił mnie o tym okrzyk wydany przez kupca. Raz po raz koło mnie przechodzili jacyś ludzie i nieludzie niosąc różne pakunki. Polana wypełniała się gwarem i światłem ognisk.
[kopiuję od Shadowteara]
Zaraz po rzuceniu hasła Tire''xane zebrała wszystkich.
- Zlokalizowałam nasza niedawną gospodynie. Wybrała się na południowy zachód, jednak będę musiała iść z grupą ratunkową żeby pokazać gdzie ona dokładnie jest. Załatwiłam wam czas do świtu. Sander - Ty wyznacz kto gdzie ma być.
- Thax''vren - pilnujesz karawany. Jakby co to wszytko ma zniknąć za pomocą jakieś iluzji.
- Wolę zginąć w walce niż z nudów.
- Tylko ty i Tire''xane znacie się na ilzuji. Ona idzie, więc ty zostajesz.
Thax''vren jak zwykle szybko zniknął nie czekając na następne słowa...
[Koniec kopii]
- No to co? Pójdziemy wszyscy?
- Po co? Cóż niebezpiecznego może być w tych lasach? - Rob był sceptyczny.
- Panie! Mnóstwo niebezpieczeństw! - przechodzący obok kmiot zatrzymał się obok. Wyraźnie się zataczał. - Smoki! Wielkie, łuskowane - czknął - niewiadomojakie! I wilki! I niedźwiedzie! I rós... rz... rooż... duszo potwoeów! - czknął. - Brrrdzo nibz.. nb... niebesiecznie! Duszo... Dużo! Potworófff... - chrapnął zabawnie. I bandsyci i... i... - zatoczył się.
- I bezmyślne chamy śmierdzące czosnkiem - Rob zepchnął jego głowę z ramienia. Przekonał mnie. Idziemy razem. Poza tym, zawsze łatwiej się wtedy rozdzielić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Taa. Zorientowałem się akurat 5 minut po dodaniu tamtego posta.
Więc jak się pewnie zorientowaliście, w tej kapliczce dostaniecie "apgrejda do statsów". Jak ktoś nie chce zmieniać się w zwierzaka i móc korzystać z jego umiejętności - proszę bardzo. Niech napisze to w jednym z postów. Później dam mu innego "szpecziala". To na tyle. Asasyni nie padną! :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren został sam. Nawet by to mu w miarę odpowiadało, gdy nie fakt że musi niańczyć kupców i ominie go dobra zabawa. Była to jednak wyjątkowa okazja, by sprawdzić co chowa Tire''xane. Thax''vren podszedł do wozu, chciał wejść, lecz go powstrzymała magiczna bariera. Assassyn musiał znalaźć sobie inne zajęcie. Zdecydował się jeszcze raz sprawdzić towar kupców, ale tym razem przy okazji przywłaszczając co nieco. Najpierw posprawdzał skrzynie znajdujące sie na wierzchu. Były tam ubrania z najróżniejszych tkanin. Z tych zapasów drow wziął sobie nowy czarny płaszcz, bez dziur. Głębiej włożone skrzynie zawierały wyroby z powszechnie spotykanych zwierząt. Stamtąd zniknęły czarne rękawiczki, na tyle obrobione przez kogoś, że nie dało się rozpoznać z jakiego zwierzęcia one były. Thax''vren dalej sprawdzał to i owo. Assassyn wyszedł z wozu, rzucił i iluzję ducha, żeby nastraszyć kupców. Przez chwilę miał niezły ubaw, ale gdy rozproszył ilzuję, jakiaś iluzja w wozie też uległa rozproszeniu. Thax''vren jeszcze raz wszytko sprawdził. w jednym miejscu pojawiła się klapa. Okazało sie, że pod podłogą wozu siedział krasnolud.
- Skoro wiesz, że tu jestem musiał Cie przysłać szefo. Czego Ci trza?
- Porządne ostrza i lekki pancerz.
- Najpierw broń. Ostrza długie? Krótkie? Do rzucania?
- Po dwa z długich i krótkich plus jeden krótki powracający
- Rzadki metal? Zwierz?
- Jeden długi adamentowy, drugi z mithrilu, dwimerytowy sztylet i kolca chimery. Bumerang najlepszy jaki masz.
- Szkoda, że nie byłeś przy poprzedniej dostawie, bo jeszcze lepszy sprzęt już opchneliśmy.
Krasnolud na mgienie oka zniknął gdzieś pod podłogą, po czym wrócił z uzbrojeniem.
- Wziąłem Ci jeno sztylet z magnetytu do rzucanie. Silniejszy i celniejszy niż wszystko inne gdy rzucach do zbrojnych. Pasi?
- Spoko. Masz zbroję skórzoną z Cieniostwora?
- Już lece po nią.
Nawet chwila nie minęła, a już Thax''vren dostał ją prosto w ręce.
- Szefowi zapłacisz, ściągnie zabezpieczenie i po sprawie.
- Dobra
Klapa się zamknęła. Thax''vren wyszedł z wozu i zdecydował się czekać na Tire''xane, by ona się tym zajęła. Zostawił świeżo zdobyty towar pod wozem Tire''xane i zabezpieczył ilzują z wiadomością dla niej: "Nie ruszaj tego. Przyjdź do mnie, to Ci powiem co z tym."
Trzeba było się dalej nudzić.

***
Po dłuższym czasie nudzenia się Thax''vren coś usłyszał. "Pieszy, chyba pięć sztuk, pewnie bandyci" - pomyślał.
Assassyn wziął swój stary sprzęt i poszedł w stronę dzwięku. Jakieś dziesięć metrów od bandytów skrytobójca ich zauważał. Wszystko się zgadzało... Tylko czemu tak hałasowali? Skrzystał z niewidzialności i sprawdził, co jest grane. To nie była zasadzka, oni byli po prostu nachlani. Thax''vren ustawił się za nimi z dwoma długimi mieczami w rękach. Rozpoczał od odcięcia głów dwóm stojącym z brzegu atakując z półobrotu. Iluzja się rozproszyła. gdy pozostała trójka zobaczyła głowy dwóch martwych towarzyszy i drowa z mieczami, rzucili sie do ucieczki. Jeden dostał rzuconym sztyletem. Thax''vren pobiegł za drugim, trzeci zniknął mu z oczu. Sprawny zabójca szybko dogonił pijaczyne i go ciął w plecy. sprawdził co miał przy sobie. Nic dziwnego, że nic - najwidoczniej wszystko przepił. Wrócił do tych zabitych na początku. Każdy nie miał przy sobie czegokolwiek wartego uwagi. Czas wrócić do karawany. W połowie drogi zauważył coś pod drzewem. Był to ostatni z pięciu bandytów pijaczków. Nieprzytomny. Widocznie się odwrócił głowę w biegu i wpadł na drzewo. Thax''vren sprawdził co on miał przy sobie. Jako jedyny miał jakieś monety. Dwie sztuki nawet na piwo nie wystarczą, ale grosz do grosza. Zabójca wziął obie monety i przeszył ostrzem szyję pijaka. Wrócił do pilnowania karawny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 06.12.2007 o 20:55, Tajemnic napisał:

- I bezmyślne chamy śmierdzące czosnkiem - Rob zepchnął jego głowę z ramienia. - Przekonał mnie. Idziemy razem. Poza tym, zawsze łatwiej się wtedy rozdzielić.

Nikt nie protestował, drużyna ruszyła. Początkowo Rob miał zamiar zostać, ale najprawdopodobniej nieludzko by się tu nudził, co go specjalnie nie kusiło. Niemniej jednak od początku obecna sytuacja mu się nie podobała. Nie omieszkał o tym poinformować towarzyszy.
- Właściwie po co ta szopka? Przecież każdy z nas w pojedynkę mógłby dotrzeć o tego miasta niepostrzeżenie. Nie narażalibyśmy się, nie kombinowali z karawanami, iluzjami, i co najważniejsze - nie denerwowalibyśmy się nawzajem.
- Musimy trzymać się razem - Sander nawet nie spojrzał na Roba.
- Bo?
- Bo czuję, że coś się święci. Prawdopodobnie po rozdzieleniu już nigdy byśmy się nie spotkali...
- No i bardzo dobrze! Jeśli coś się święci, to trzeba spier***** jak najdalej. Mi już wystarczy przeżyć, chętnie zająłbym się jakąś spokojną, uczciwa pracą - np kradzieżą.
- Przed kłopotami nie uciekniesz, a wtedy lepiej się trzymać w kupie...
- A może właśnie w tej chwili szukamy kłopotów? - Rob był w zły humorze, miał zamiar popsuć humor innym... o ile jeszcze go mieli. - Po co my właściwie szukamy tej kobiety? Nie wydaje wam się dziwne, że zniknęła tuż przed tym, jak spotkaliśmy tych "kupców"? Może ona nas zdradziła, aaa?
Sander milczał, z pomocą przyszła mu Tire''xane:
- Skoro to zdrajczyni, to chyba lepiej byłoby ją złapać, nie sądzisz?
- Hmm, no tak ... To gdzie ona jest?
- Idziemy w jej kierunku.
- No ale w jakim miejscu. Może siedzi teraz w jakimś forcie otoczona murem i pięcioma setkami żołnierzy, lepiej żebyśmy byli na to przygotowani...
- Słuchaj - Tire''xane wyglądała na jeszcze bardziej poirytowaną niż zwykle - wiem gdzie leży względem nas, a co tam zastaniemy, to dowiemy się najprawdopodobniej jak tam dotrzemy. Nie mam w głowie mapy całego świata, wybacz. Zawsze taki upierdliwy jesteś?
- Tylko gdy nie śpię... - mruknął Rob. - A co jeśli....
- ZAMKNIJ SIĘ!!! - Tire''xane wybuchła złością. Zawsze wydawało mu się, ze spowija ją jakiś cień, ale teraz był tego pewien. - Czy nie możesz przez chwilę nic nie mówić, na pewno każdemu na dobre by to wyszło.
Właściwie to Rob i tak już nie miał nic do powiedzenia. Niewątpliwie zdenerwował Tire''xane, wiec osiągną swój cel. Ale jak tylko mu przyjdzie coś do głowy na pewno podenerwuje ją jeszcze. Jednak był bardzo wrednym człowiekiem...

[Krótko, bo brak weny ;)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jeśli nie piszecie, bo nie macie pojęcia o czym/ uważacie, że to ja powinienem coś skrobnąć - piszcie na GG.]
Szliśmy przez las. Nieostrożnie - nie było po co. Szansa aby ktoś nas obserwował, była naprawdę znikoma. Dlatego też gałązki radośnie trzaskały pod naszymi stopami a różne słodkie zwierzątka - gigantyczne niedźwiedzie i tygrysy - uciekały byle szybciej i dalej. Czułem z tego powodu niejasną dumę. Tire''xane zaglądała w jakieś szkiełko na którejś z wielu bransolet, od czasu do czasu kłócąc się z Robem. Kłotnie bywały całkiem zabawne - zwłaszcza kiedy wyhodowało już się sobie odpowiednie poczucie humoru. Posunąłem się do tego, że - przyciągając zdziwione spojrzenia innych - zanuciłem radośnie marsz pogrzebowy orków spod Jeziora Dotańskiego. Melodia nie była zbyt długa - tak samo jak ceremonia pogrzebowa brzmiąca mniej więcej "Zginąłeś! Teraz zjemy twojego trupa i będziemy tańcować do rana!", ale widok gwiżdżącego asasyna i tak był niezwykły.
Zdumiewające. Blokada Tire''xane naprawdę działała - i to działała całkiem dobrze. Powiedziałbym nawet, że świetnie. Może była to także zasługa rozwiewania się resztek Rytuału, ale czułem się... dziwnie. Nie nieprzyjemnie, ale... dziwnie.
Las powoli się zmieniał. Z raczej rzadkiej bukowiny, przechodził w coraz gęstszą dębinę. Krzaków i irytujących dołków w ziemi także robiło się coraz więcej. Ravix siedział mi na ramieniu, gdyż latanie groziło roztrzaskaniem łba o pień. Rozglądał się uważnie dookoła, parskając z niezadowoleniem kiedy ziemia robiła się nierówna a on podskakiwał. O dziwo, chwilowo nie był głodny.
W końcu dotarliśmy na polankę. Jeśli istnieją polanki do których nie należy się zbliżać, to powinny świecić złowrogą, magiczną emancją, trawy powinny szeleścić złowrogo, a na środku powinno stać kilka posągów absorbujących światło. Nie powinna składać się z wysokiej co prawda, ale jednak całkowicie niegroźnej trawy. Jednak Tire''xane zatrzymała się, machnęła kilkakrotnie ręką z niedowierzaniem na twarzy, po czym wzruszyła ramionami.
Ja sam czułem się tutaj wyjątkowo... naładowany. Energia wręcz mnie rozpierała. Czułem, że muszę coś zrobić. Rozejrzałem się - wszystkim na twarzy malowało się to samo. Nawet Xanthis mrugnął raz czy dwa.
- Csso tso? - zapytał zdziwiony. Tire''xane udała zamyślenie, wykonała kilka ruchów rękoma, wywołując niewielki błysk światła i - w końcu - zacisnęła wargi.
- To była chyba jedna z waszych świątyń. Ona jest w środku.
- Co? - udałem zaskoczenie - Jak to?!
- Później porozmawiamy. Teraz lepiej już tam idźcie.
Rob rozejrzał się.
- Świątynia asasynów co? No wiesz, po pierwsze nic o niczym takim nie wiem, po drugie - i ważniejsze - nie wydaje mi się abym cokolwiek tutaj widział...
Tire''xane skrzywiła się.
- Puk, puk! Tutaj zdrowy rozsądek! Czy gdybyś budował świątynię tajnego ugrupowania to postawiłbyś ją ot tak?
Rob wzruszył ramionami.
- Wątpię. Zrobiłbym coś takiego, że aby ujrzeć wejście, trzeba by kopnąć w... coś. Na przykład tamten pieniek.
Kopnął go.
Rozległ się zgrzyt i przerażające wycie zardzewiałych mechanizmów. Ravix zapiszczał i zakrył skrzydłami uszy. Złowroga kamienna płyta uniosła się, odsłaniając czarną dziurę. Ziemia osypywała się, kiedy płyta unosiła się, unosiła... I nagle przestała. Coś się zacięło. Rob wyglądał na lekko zdziwionego.
- Azariel miał rację, kiedy mówił, że wszyscy asasyni myślą podobnie - zauważył spokojnie Shaimar. - Wchodzimy?
- Wchodźcie. Ja wrócę do obozu, a ty - pokazała na mnie - zostaniesz na straży.
- Co? Dlaczego ja?
- Bo skupiałbyś się na poszukiwaniu zapomnianych receptur alchemicznych. A na to nie będziecie mieli czasu.
- Skąd wiesz? - zainteresował się Rob.
Twarz Tire''xane zaczęła drgać. Wyraźnie mieli na pieńku.
- Bo wiem. - głos nikogo nie mógłby brzmieć tak spokojnie bez gigantycznego wysiłku. - A teraz może grzecznie wczołgacie się pod tą płytą do środka, sprawdzając czego ona szukała w jednym z sanktuariów asasynów?
- Wssejdźsmy. - Syknął Xanthis. Cała grupka z dziwnymi wyrazami twarzy weszła do środka. Minęła chwila.
- Chyba na ciebie czekają! - krzyknąłem. Usłyszałem ciche przekleństwo, a potem jeden z tych trzech wyszedł z cienia pod płytą i wczołgał się głębiej. Kiedy zniknął odezwała się Tire''xane.
- Dobra. Teraz ja jej poszukam i rzucę jakieś zaklęcie teleportacji. Powiem jej co i jak i zrobię co trzeba. Wymyśli coś na miejscu. No i wrócę do obozu. Ty tu po prostu stój i czekaj.
- Tylko czekaj? Nie mógłbym się czymś zająć?
Natychmiast znalazła zajęcie dla mnie ("pieprz się") po czym znów ruszyła w ciemność. Cóż... Jak czekanie, to czekanie. Przynajmniej mogę polatać razem z Ravixem. Położyłem się wygodnie i przymknąłem oczy, przesyłając sporą część swego ładunku psychicznego do Ravixa i lecąc w górę...
---
Trójka asasynów - starając się trzymać cieni - okrążała jaśniejszy krąg. Było tam jasno, ponieważ dziwna kula na potężnym postumencie lśniła na białoniebiesko. Wtem - bez żadnego ostrzeżenia - zapulsowała jaśniej i wystrzeliła giętkie kolumny jasnego światła w każdą sylwietkę...
---
Że ktoś jest przy mnie, zorientowałem się kiedy odchrząknął. Wróciłem do swojego ciała i otworzyłem oczy.
Przede mną siedziała osoba bardzo groźna. Rzecz jasna zgodnie z prawem narracji. Kiedy w głębokim, ciemnym lesie spotyka się zasuszonego staruszka, który jednak aż promieniuje dostojeństwem, to chyba nikt nie uzna go za przeciętnego dziada? Ale jednak trzeba grać według reguł. Ravix już do mnie leciał.
- Khem, khem... Czego tu szukasz dziadku? Zgubiłeś się? Pomóc ci?
- Zagubiłem się w świecie twojego umysłu, w którym dobro i zło różnią się garścią monet... W którym najważniejszą osobą jesteś ty, a wszyscy inni mają nalepioną etykietkę "narzędzie"... W którym wszystko przeliczasz chłodno na zyski i straty... Jednak najbardziej zadziwiło mnie twoje wnętrze. To które osłaniasz grubą warstwą cech o których już wspomniałem. Można w nim znaleźć współczucie i gotowość do czucie potężnych uczuć - wypaczone jednak przez lata chłodnych, lodowatych ćwiczeń. Spójrz na siebie! Wewnątrz siebie! Głębiej! Czy nie czujesz się skrzywdzony?! Mógłbyś żyć prawdziwym życiem! A jednak nie możesz! Poświęcasz się czynieniu zła z paskudnych, niskich pobudek! Tak chcesz skończyć? Jako wynajęty bandzior?! Nie jest za późno! Otwórz oczy!
- Czy takie przemówienia nie powinny zaczynać się od "zostałeś wybrany"? - zainteresowałem się, przerywając dziadkowi. Spojrzał na mnie karcąco.
- Kpisz sobie. Ale wiem, że dobro w tobie jest silne! Że przemoże zło! Że będziesz czynił dobre rzeczy! Wiem to!
- A teraz będzie "jeszcze się spo"...
- Jeszcze się spotkamy!
Dziadek odwrócił się i poszedł w las. Ravix przeleciał nad nim, uważnie badając jego aurę. Zakrztusiłem się śliną. Ravix nie zapiszczał, ale momentalnie wrócił. Usiadł na mojej ręce i podskoczył.
Powiedz Keleme... Tire''xane, że mamy tu smoka - kaznodzieję. Dość nawiedzonego, skoro odkrył we mnie czułe wnętrze. Smok jest srebrny jeśli się nie mylę. Powiedz jej, żeby szykowała najsilniejsze czary transportowe i... i... Co tam jeszcze uważa.
Ravix patrzył na mnie cały czas. Wiedziałem jednak, że przekazuje wiadomość. Czułem to. W końcu mrugnął. Odetchnąłem. Zrobiłem co mogłem. I nie powinienem tak się denerwować. Im coś jest większe, tym łatwiej wbić w to sztylet.
Wbijaj sztylet w ludzi
Wbijaj sztylet w orki
A gdy ci się nudzi,
Robota cię utrudzi
Nagrody ładuj w worki!
Uśmiechnąłem się lekko, przypominając sobie nieoficjalny hymn akolitów. Miał znacznie więcej zwrotek, ale w każdej były przynajmniej dwa wersy zaczynające się od "Wbijaj sztylet"...
No cóż, muszę czekać. A potem będzie trzeba ruszyć pędem do obozu. Cholera... Co ja mam im powiedzieć?
[No dobra. Jeśli czekaliście na materiał, to macie jego sporo. Tymi sylwetkami byliście, rzecz jasna wy. Co sięstało, powinniście wiedzieć z jednego z poprzednich postów. Każdy musi opisać jakiego ducha przyjął, jeśli go przyjął. Poza tym, macie do opisania złowrogą świątynię asasynów (najeżoną pułapkami), drogę w do i z tego cudownego budynku, spotkanie z "tą tamtą", "rozmowę wewnętrzną", spotkanie ze mną po wyjściu z sanktuarium... Ewentualnie nawet ucieczkę z obozu w pięknej karecie, wspomaganej magią. No, dużo materiału macie. :)
Aha. I jako MG, życzę wszystkim wesołego nowego roku! Starego możecie już zabić :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren wracał do karawany po poscigu za pijakami. Nagle poczuł, że coś go ciągnie spowrotem w las. Wykonał standardowy atak do tyłu, jednak za nim nic nie było. Wtem usłyszał wewnątrz swojej głowy głos Firxarrivilithisa.
- Myślałeś, że się mnie pozbyłeś? Otoż nie, ale to nie pora na to. Idź w kierunku, który Ci wskazuje. Tam się bardziej przydasz.
- Ale...
- Pozostali już wszystko wiedzą. Jednak przy polowaniu na smoka...
- Smoka?
- Nie przerywaj! Tak, smoka, najprawdopodobniej srebrnego, kaznodzieje. Jak już mówiłem reszcie przyda się dodatkowa para rąk. A teraz idź i nie martw się karawaną.

***

Biegnąc przez las Thax''vren wpadł na zasuszonego staruszka, który jednak aż promieniował dostojeństwem. Assassyn ominął go, lecz po chwili znów się pojawił przed nim.
- Czego chcesz?
- Jesteś jednym z wybrańców. Los świa...
Thax''vren nie lubiał jak mu się takie bajki wciskało. Po prostu walnął go pięścią... a raczej walnąłby, gdyby ten nie zmienił się w pył, po czym natychmiast odzyskał swój kształt. Dziadek dalej mówił.
- ...ta leży w Waszych rękach.
- Nie mam czasu na teleprojekcje.
"Teleprojekcja" walnęła go lekko kijem.
- Żeby los spocywał w rękach kogoś tak... ekscentrycznego. Ale Tobie chodzi tylko o jedno. Wykaż się, a nie ominie Cię nagroda.
- Zaraz powiesz "jeszcze sie spotkamy", co?
- Nie będzie to potrzebne. To nie ja Cię zmienie, tylko Ty sam.
Dziadek zmienił sie w pył i ulotnił.
- Świr...
Thax''vren wrócił do biegu...

***

Po dłuszym czasie, już lekko zmęczony Thax''vren zauważył tylko Sandera z jego jaszczurką. Podszedł.
- Gdzie reszta?
- Co Ty tu robisz? Miałeś pilnować karawany.
- Niby miałeś już wiedzieć! Gdzie jest reszta?!
- W środku. I nic nie wiem. Tak wogóle, to jak sie tu dostałeś?
- Nieważne. Dawno temu weszli?
- Tak.
- Eee... nie widziałeś nic dziwnego? Na przykład jakiegoś... smoka?
- Skąd wiesz o smoku?
- Mam swoje źródła...
- Możesz mu powiedzieć o mnie - odezwał się głos w głowie Thax''vrena
- No dobra. Firxarrivilithis mnie tu ściągnął. To ja idę zobaczyć co z resztą.
- Nie wchodź! - znów smok odezwał sie w głowie drowa
- To co mam robić?
- Siedzieć tu i pilnować wejścia - powiedział Sander

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trójka asasynów - starając się trzymać cieni - okrążała jaśniejszy krąg. Było tam jasno, ponieważ dziwna kula na potężnym postumencie lśniła na białoniebiesko. Wtem - bez żadnego ostrzeżenia - zapulsowała jaśniej i wystrzeliła giętkie kolumny jasnego światła w każdą sylwietkę...

... Rob upadł. Stracił przytomność...
***

Rob z trudem otworzył oczy. Nie widział jak długo był nieprzytomny, potwornie bolała go głowa, zewsząd do jego uszu dobiegały jakieś szepty. Czuł, jakby w jego głowie toczyła się jakaś bitwa. Rozejrzał się - jego dwaj towarzysze również leżeli nieprzytomni. Spróbował się podnieść, ale zakręciło mu się w głowie, odbił się od ściany i ponownie upadł. To nie był dobry pomysł...
- Wiedziałem, że ta suka coś knuje... - powiedział Rob sam do siebie. Nigdy nie przepadał za Tire''xane, ale teraz miał ochotę rozerwać ją gołymi rękami. Jak mógł jej zaufać? Przecież ta cała bajka nie trzymała się kupy! Niby po co ktoś miałby szukać tego miejsca? I w jaki sposób miałby tu wejść nie naruszając wejścia?! Sam nie wierzył, że wcześniej się nie zorientował że ta cała historia jest bez sensu. Ani on, ani żaden z Asasynów. Ale czy na pewno żaden? W końcu Sander nie wszedł tu razem z nimi, a ostatnio dziwnie często zgadzał się z Tire''xane. Rob nie ufał mu od kiedy zobaczył go z tą jaszczurką. Działo się coś niedobrego...
Rob jeszcze raz popatrzył na towarzyszy - żaden nie odzyskał jeszcze przytomności, ale powolne ruchy klatki piersiowej wskazywały, że obaj jeszcze żyją. Rob zaczął zastanawiać się, co się z nimi stało. Popatrzył na tą dziwną kulę - gdyby miała ich zabić, już by nie żyli. Więc cel był inny, tylko jaki? Głowa bolała go coraz bardziej. Ból głowy nasilił się do tego stopnia, że Rob ponownie stracił przytomność...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sander czekał spokojine przed wejściem, a Thax''vren się kręcił i co chwilę patrzał, czy już nie wychodzą stamtąd assassyni. Wreszcie drow zdecydował się odezwać.
- Dawno temu weszli?
- Już trochę będzie. Czemu pytasz?
- W takim razie idę tam.
- Stój!
- Nie jesteś moją niańką!
- Czekaj!
Thax''vren, jak to na niego przystało, szybko zniknął nie słysząc słów następujących po jego wypowiedzi.

***

Szybko przejście się zwężało i robiło się coraz ciemniej. Te ciemności Thax''vrenowi przypominały mu dom, z którego musiał uciekać - podmrok. Za sprawą wielu lat spędzonych w ciemnościach, swojej rasie i swojemu szkoleniu dość dobrze widział zarówno unieszkodliwione pułapki, ślady po aktywowanych pułapkach i te, ktorę po prostu były łatwe do zauważenia i uniknięcia. Po kilku następnych metrach assassyn usłyszał jakiś niewyraźny głos. Trzeba być ostrożnym. Nie było żadnych wnęk by się schować, więc drow szedł dalej. W końcu doszedł do jakieś większej sali. Na środku tej sali, na postumencie stała kula, która świeciła słabym blaskiem. Zauważył również swoich towarzyszy. Xanthis i Shaimar jeszcze byli nieprzytomni. Rob próbował wstać. Thax''vren złapał go, nim się przewrócił.
- Wszystko w porządku?
- Nie. Widziałeś gdzieś tą żmiję, Tire''xane?
- Nie. Idę po Sandera.
- Stój!
Tym razem Thax''vren nie zniknął w swoim stylu. Jeszcze był w trakcie opierania Roba o ściane.
- Co jest?
- Nie zauważyłeś? Sander i Tire''xane?
- Co z nimi?
- Się ZA dobrze dogadują.
Thax''vren sobie pomyślał: "Hmm..."Pozostali już wszystko wiedzą", tak? To zapytam się go o smoka."
- Wiesz coś o smoku?
- Jakim smoku?
- Pozostali... Sander wie, Rob nie... - powiedział Thax''vren takim tonem, jakby się zastanawiał - Wiesz, skąd Sander ma jaszczurkę?
- Nie. I jacy pozostali?
- Nie wiem. Widziałeś coś jeszcze?
- Raz wydawało mi się, że widziałem dwie ogniste jaszczurki. Jego i jakąś drugą... Tire''xane! Je... co ty?!
Rob zauważył ostrze w ręce Thax''vrena skierowane ku niemu i gotowe do zadania śmietelnego ciosu. Nie wiedział, że Firxarrivilithis przejął nad drowem kontrolę. Wtem ktoś jednocześnie złapał obu assassynów. Byli to Xanthis i Shaimar. Rob i Thax''vren zostali od siebie odciągnięci.
- Zabij zdrajcę! - krzyknął Rob
W tym momencie nastąpił tak silny błysk, że wszyscy odruchowo zasłonili oczy, oprócz drowa. Thax''vren... Firxarrivilithis, mający nad nim kontrolę, wywołał błysk co dało mu chwilę, aby wyrwać się z objęć jednego z assassynów, a następnie rzucając niewidzialność oddalić się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Cholera, gdzie sen skur**syn?!? - krzyknął Rob do towarzyszy, gdy Thax''vren nagle zniknął. Shaimar i Xanthis nie wyglądali zbyt dobrze, ledwo trzymali się na nogach. Rob też nie czuł się lepiej. - Widzieliście?? Chciał mnie zabić!! Niech no ja go tylko dorwę, rozerwę gołymi rękami... - Rob zaczął gestykulować zacięcie próbując zwizualizować to, co zrobi Thax''vrenowi gdy go spotka. Przestał dopiero po tym, jak niebezpiecznie się zachwiał omal nie upadając.
- Csso ssssie zss nami ssstało - spytał lekko zdezorientowany Xanthis.
- Nie wiem, ale musimy się stąd wydostać. Może Sander albo Tire''xane wiedzą... - Shaimar nie zdążył dokończyć zdania.
- Stój, kretynie! - krzyknął Rob, który już kipiał złością. - Ślepy jesteś? Nie widzisz że są w zmowie? Że to wszystko zostało ukartowane, żeby nas zabić? Sander razem z tą wiedźmą wysłali nas tutaj, pewnie licząc, że ta kula nas zabije, a Thax''vren przyszedł nas dobić w razie jakichś problemów. Zaatakował mnie zaraz potem, jak zacząłem mówić, że podejrzewam Sandera i Tire''xane o jakieś spisek - jak to wytłumaczysz, ha?
Nastąpiła cisza. Wszyscy spojrzeli na kulę świecącą na środku sali.
- To co właściwie się z nami stało? - spytał Shaimar.
- Nie wiem... i nie wiem czy chcę wiedzieć... - zamyślił się Rob. Właściwie nie czuł się źle, z każdą chwilą siły powracały, tylko głowa ciągle go bolała, nie mógł zebrać myśli. Co ciekawe odnosił wrażenie, że jego zmysły zostały wyostrzone... i to go najbardziej martwiło. - Musimy się jakoś stąd wydostać. Może jest tu jakieś tylne wyjście, przecież to świątynia Asasynów... chyba... - Rob jeszcze raz popatrzył na kule. Właściwie to nie ma pewności co to za miejsce, słowom Tire''xane nie można ufać. - W ostateczności możemy spróbować wydostać się głównym wejściem. Nie wiem jak was, ale mnie żywcem nie wezmą...

[Postanowiłem skomplikować trochę sytuację, bo się trochę nudno robi :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Niejaki Rob006 postanowił mnie kilkoma uprzejmymi sugestiami zmotywować do kolejnego "odnowienia" tej gry. Więc pytanie - znaleźliby się chętni gdybym ruszył swój Mistrzowy zadek i naskrobał ciąg dalszy?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 25.05.2008 o 19:18, Tajemnic napisał:

[Niejaki Rob006 postanowił mnie kilkoma uprzejmymi sugestiami zmotywować do kolejnego
"odnowienia" tej gry.


Uprzejmymi? Hmm, ktoś się podszywa pode mnie :P. Co do odnowienia, to jestem jak najbardziej za, ale podejrzewam że większość graczy albo odpięła temat po tak długiej przerwie, albo nie ma ich już wcale na forum, więc z naborem nie będzie łatwo...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hmm, to nie jest źle, Mediv pewnie też byłby chętny, Wayzin na forum zagląda, może też by się przyłączył. Problem może być z Wielbicielem, ale chyba w piątkę i tak nieźle by się grało, później może ktoś dojść ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować