Zaloguj się, aby obserwować  
Tajemnic

Asasyni (fantasy) - forumowa gra RPG

424 postów w tym temacie

[Żeście mnie namówili psiakrew... ale dobra - bycie GieeMem to w końcu służba publiczna... czy jakoś tak ;P]
Przysnąłem. No co? Każdemu się zdarza! Nawet asasynom. A szczerze mówiąc, gdybym wgapiał się jak idiota w jeden punkt i tak straciłbym koncentrację i nie zauważyłbym wychodzącego...
No dobra - nie ja go zauważyłem. To Ravix który kręcił się tu i ówdzie, to wznosił się, to opadał, przez cały czas patrząc na otoczenie przez swoje "mentalne oczy" ugryzł mnie lekko w palec. W pierwszej chwili umysł wyrzucił kartę z odtrutkami na trucizny używane przez jaszczurki, ale zaraz zorientował się, że dziabią one ogonem. Poza tym Rav był chyba zbyt młody...
W każdym razie zwrócił moją uwagę na postać wychodzącą pod płaszczykiem niewidzialności ze świątyni. Odruchy wpojone w kości, mięśnie i ścieżki neuronowe przerzuciły mnie z pozycji półleżącej do wyciągniętego wyskoku, zakończonego w punkcie w który dotarł... ktoś.
Już w powietrzu ściskałem sztylet, który jednak został sprawnie zbity. Znów zadziałały odruchy - wiedziałem jak wygląda taki ruch, więc szarpnięcie za niewidzialną dłoń, przerzutka sztyletu...
I nagły przystanek. Spoglądałem prosto w oczy Thax''vrena który wyglądał jakby się zastanawiał czy jednak może też wyjąć sztylet. Odepchnąłem go i otrzepałem się jak gdyby nigdy nic.
- Gdzie reszta?
- W świątyni... słuchaj, co...
Nie zdążył dokończyć. Rozległo się... coś. To nie było uderzenie. To nie było łupnięcie. Określić dałoby się to tylko w jeden sposób - wielkie jebudu. Po prostu nagle zrobiło się zbyt głośno aby podjąć próbę dokonania czegokolwiek. I co dziwne hałas nie dochodził przez uszy - rozbrzmiewał prosto z umysłu...
Ravix też cierpiał. Bardziej niż ja. To nie były tylko wyczulone zmysły - działo się coś jeszcze, coś czego nawet ja nie potrafiłem wyczuć...
I nagle koniec. Upadając dojrzałem jeszcze jak Thax''vren robi to samo.
Chlaśnięcie po twarzy które mnie obudziło, nie było jego dziełem. Palce były węższe, a paznokcie dłuższe - nie omieszkały zostawić kilku rys na policzku.
- Co...
- Wstawaj kretynie! JUŻ!!!
Tire''xane była wściekła. I w dodatku - co stwierdziłem ze zdumieniem - wyglądała jakby trafiło ją przynajmniej kilkanaście czarów. Z tych wredniejszych. Nie pozostawiła mi jednak czasu na kontemplację.
- Do karawany! Bierz wóz i... - zakrztusiła się, splunęła kilkoma kroplami krwi - gnaj!
- Co...
- Ten smok jest znacznie lepszy niż przypuszczałam. Dostałam nieco pomocy ale... ale... - zatoczyła się. Wyciągnąłem dłoń aby jej pomóc - Thax''vren, który już się ocucił zrobił to samo - ale ona nie chcąc pomocy cofnęła się - a właściwie zatoczyła - na drzewo...
- W systemie portali tego miejsca jest jeden ochronny - miał na celu wywalać niepowołanych gości. Jak będziesz gdzieś tam, za pomocą tego - podała mi coś - wezwij resztę. A konie popędź... tym... - podała mi kolejne dwa przedmioty w których rozpoznałem rozety żywiołów. Prosta magia, mordercza, ale skuteczna.
Chwyciła się nagle za głowę, potrząsając włosami. Keleme która przyleciała jakby znikąd zaświergotała rozpaczliwie, dołączył do niej Ravix.
Spojrzałem na Thax''vrena.
- Później. Dobra?
Nie przejmując się normami przyzwoitości, złapałem drowkę za losową część ciała i zarzuciłem sobie na plecy. Ruszyłem biegiem - nie omieszkałem skinąć towarzyszowi aby ruszył przodem i przyszykował powóz. Bez większego entuzjazmu ale ruszył.
Las wydawał się zamieszkany. Bardzo, bardzo zamieszkany. Właściwie miałem wrażenie, że za każdym kamieniem ktoś, albo coś się czai...
W obozie coś się działo. Był bliżej epicentrum wybuchu niż my - prawdopodobnie paru ludziom eksplodowały głowy, albo przynajmniej wyciekły im mózgi. Nie wzbudzało to we mnie współczucia - zresztą po co?
Thax''vren wybrał dobrze. Lekka bryczka, zaprzężona w dwa konie była zdolna do osiągnięcia całkiem niezłej prędkości. Co prawda o stabilności lepiej nie wspominać... ale co tam. Czasami trzeba zaryzykować.
Bez większych ceremonii cisnąłem drowkę na dno wozu, tak samo jak zaraz potem kamień przywołujący Thax''vrenowi. Zbliżyłem się do koni.
Były zaniepokojone. Rozszerzone chrapy, szaleńczy wzrok, drapanie ziemi kopytem... nie brakowało im wiele do szaleństwa...
Ziemia silna ale i powolna. Nie przyda się.
Powietrze. Błyskawiczne ale bardzo, bardzo słabe. Zły wybór.
Morderczy ogień. Nie zdecydowanie nie.
Więc pozostaje... moc i prędkość tsunami.
Mrucząc pod nosem Standardową Aktywację Ozariacha, puknąłem w czoła koni dwoma błękitnymi kamieniami. Parsknęły. Nie czuły się dobrze. I będzie się to pogarszać aż do śmierci... Mamy kilka godzin szaleńczego galopu.
Łupnęło. W powietrzu pojawił się charakterystyczny lej przestrzeni zakrzywionej w portal. Jego końcówka "skropliła" postacie asasynów, którzy - jeden po drugim - lądowali najpierw na Tire''xane a potem na innych. Dobiegło mnie ciche jęczenie, potężne przekleństwo, i kilka pytań.
I wrzask kogoś kto zobaczył osobę którą chciałby zamordować. Karawana przestała nas lubić. W powietrzu świsnął niecelny bełt.
Jednym skokiem znalazłem się na koniu i trzasnąłem lejcami. Jeden z czterech żywiołów poniósł nas szaleńczo przed siebie. Gonili nas. Ravix i Keleme siedli na obramowaniu wozu, a ja popędziłem konie ponownie. Dopiero wtedy się odwróciłem do zmaterializowanych.
- Panowie! Wytłumaczę później! Teraz oni źli, my uciekamy, gigantyczna kasa przed nami! O w mordę...
Wozów było więcej niż myślałem. W dodatku ujrzałem z jednego machanie, a zaraz potem Myśl telekinezy, która trafiła w drzewo obok nas i złamała je...
- WIO!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sander prowadził, Tire''xane była wykończona, więc ktoś musiał zająć sie pościgiem.
- Gdzie masz swoje mikstury? - wrzasnął Thax''vren
- W torbie. Co planujesz?
- Spowolnic ich.
- Same mikstury doustne.
Po chwili Thax''vren zobaczył linę w wozie.
- Masz zbędny sztylet?
- Co tym razem?
- Zobaczysz.
Thax''vren wypił mikstury siły i zręczności, a następnie umocował sztylety na obu końcach liny. Drow rzucił na to niewidzialność.
- W jedź miedzy gęste drzewa - powiedział Thax''vren
Gdy las sie zagęścił większe wozy już nie mogły przejechać. Thax''vren rzucił sztyletami ze wczesniej przygotowanej liny w drzewa. Dzięki zwiększonej sile i zręczności udało się je porządnie wbić. Niewidzialna lina łatwo ściagneła osoby na pierwszym wozie na assassynami. Następne się zatrzymały, by ominąć utrudnienie. To dało wystarczająco dużo czasu Sanderowi, Thax''vrenowi i Tire''xane, by odjechali wystarczająco daleko wgłąb lasu i zgubić pościg.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Cholera jasna - zaklął Rob po półgodzinnym obmacywaniu ścian świątyni w poszukiwaniu jakiegoś przełącznika - tu chyba faktycznie nie ma tylnego wyjścia...
- No i co robimy?
- Ja nie mam zamiaru tu dłużej pozostać, aż ta kula zrobi jeszcze raz... to coś. Idę głównym wyjściem, zobaczymy co ci podli zdrajcy dla nas przygotowali... - uśmiechnął się złośliwie Rob i ruszył w stronę wyjścia. Shaimar i Xanthis popatrzyli na siebie, wzruszyli ramionami i ruszyli za nim.
Asasyni starając się ukryć w cieniu zbliżali się do wyjścia. Na zewnątrz nikogo nie było widać... ale to nic nie znaczyło, choćby Thax''vren potrafił rzucić iluzję niewidzialności, że o tej wiedźmie Tire''xane nie wspominając. Rob uważnie obserwował otoczenie, ale nie było żadnych oznak czyjejś obecności. Po 10 minutach czekania Rob w końcu miał dość - nie mogli tu tak siedzieć w nieskończoność - postanowił wyjść. Ostrożnie, mając nóż do rzucania w gotowości, krok do kroku posuwał się do przodu... Ale nikogo nie było! Wiedział że coś jest nie tak, ale wyczerpał limit cierpliwości na ten miesiąc - dał znak towarzyszom, aby wyszyli z ukrycia.
- Zossstawili nasss?
- Nie wiem, ja bynajmniej nie będą za nimi tęsknił... - mruknął Rob. Ciągle miał wrażenie, że coś jest nie tak.
- To co teraz robimy? - spytał Shaimar.
- Jak to "my"? Nie ma już "my", ja sobie stąd idę jak najdalej, a wy róbcie sobie co chcecie. Najlepiej tu zostańcie, abym już nigdy nie musiał oglądać waszych przeklętych twarzy... - to mówiąc Rob ruszył w stronę lasu. Miał już definitywnie dość tej całej historii, tak jak długo pracował sam, tak długo nie miał problemów, a wystarczyło że raz podjął się jakiejś zespołowej misji, i cały świat się sypie. - Ostatni raz... - mruknął do siebie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Rob nie obrażaj mnie, zemną nie ma problemów:)]
[Do gry chętnie wrócę jeśli mogę ,ale co sie stało z moja postacią, wyparowała czy poleciała na inny wymiar;)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować