Zaloguj się, aby obserwować  
Tajemnic

Asasyni (fantasy) - forumowa gra RPG

424 postów w tym temacie

Podmrok - miejsce złe, mroczne i niebezpieczne, a każde źródło światła to potencjalna pułapka. Jednak Thax''vren skoczył do najbardziej znanego mu miejsca w tej krainie - do siedziby Shall''ertearis. W środku wszystko było w pajęczynie. Miejsce to popadło w ruinę, albo zostało przebudowane na świątynię pajęczej królowej. Na wypadek drugiej opcji lepiej rozsądniej było przemierzać te korzytarze będąc niewidzialnym. Thax''vren udał się w kiurunku głównego wejścia. Na miejscu okazało się, że jest ono zasypane. Skrytobójca poszedł w kierunku najwyższego balkonu. Ta droga też była zamknięta - wszystkie górne piętra zawaliły się. Przemierzający ruiny drow wciąż nie wiedział czy to miejsce zostało zniszczone przypadkiem czy celowo - w końcu nikt nie rozwali stołu wykutego w skale, a tylko to było wyposażeniem tych sal, które odwiedził. Trzeba było skierować się ku halom treningowym i magazynowi za nimi. Część przyrządów treningowych była uszkodzona, ale w wyniku starości. Wszystkie zabezpiczenia były nienaruszone. Po przejściu obok najzmyśniejszych struktur szkoleniowych ukazały się otwarte drzwi do magazynu, a tam szczątki trojga ludzi - tyle zawsze zostawało w gildii pilnować "interesów". Brak jedzenia potwierdził, że zginęli z głodu, jednak pozostałe przedmioty leżały na swoim miejscu. Thax''vren odczytał znaki na bransoletach. Byli to trzej nieznani mu uczniowie - Neaven, Sifi''a i Coeres. Pozostawiona broń, zbroje i magiczne przedmioty były najważniejsze, szczególnie że były w stanie całkiem dobrym. Miecze, sztylety, łańcuchy, miecze bransoletowe, podwójne miecze, shurikeny, wszystko z adamentu. Zbroje były ze skór umbrowych kolosów, wiwern i łusek jaszczuroludzi. Był tam też projekt zbroi segmentalno-płytowej, którą zamówił Thax''vren przed ostatnią akcją. Niestety samej zbroi nikt nie wykuł. Z magicznych przedmiotów były typowe rzeczy - odnawialne pierścienie i amulety: niewidzialności, pośpiechu skrytobójcy, ciszy, wyostrzenia zmysłów, jak również duszący pył, mikstury solne, kryształy ciszy, mikstury lecznicze i zwierciadła antygautowe. THax''vren zorientował się już, że to bezpieczne miejsce, dobre na kryjówkę - trzeba by je tylko trochę oczyścić. Najpierw trzeba było pozbyć się lokalnych pająków i pajęczyn, a sprzętu do tego w podmroku nie ma. Trzeba wracać na powierzchnię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Uwaga! Warning! Achtung!
Od mojego posta gra będzie się toczyła mniej-więcej w czasie rzeczywistym. Wielka bitwa, zakończy się tego dnia, którego większość z nas kończy szkołę - przyszły piątek. Dlaczego? Otóż wielu z nas (w tym ja) wyjeżdża na wakacje, na których nie mają ani kompa ani (tym bardziej) neta. Dlategoteż korzystając z mocy MG zabraniam wszystkim opuszczania pobliża miasta (chyba, że dla konkretnych celów).
Podczas wakacji - jeśli ktoś będzie chciał - może poprowadzić kolejną historię. Jednak zaznaczam, że po powrocie rozegra się nowa - jeśli tylko znajdą się chętni - znów prowadzona przeze mnie.]
No cóż. Kolejny problem do załatwienia. Świetnie.
Dziwne w tej podróży było to, że kilka razy miałem wrażenie podobne do tego występującego prze teleportacji. Mimo iż zasłony nie pozwalały nam niczego widzieć, miałem wrażenie, że nagle zrobiło się dużo ciemniej...
Wzruszyłem ramionami. Nagle coś mi się przypomniało.
- Gdzie ciało Troke?!
Xanthis lekko wygiął wargi.
- Zzzsssa worksssami zssss kapusssstą. Msssyśśślałeśśś, że bsssym o niej zsssapomniał? A tsserazss daj mi pomyśśśleć.
Z nudów zacząłem sprawdzać biżuterię drowki. Nie było wątpliwości, że większość z nich była zaklęta. Ot na przykład ten kamień...
Który nagle zaczął pikać.
Xsanthis spojrzał... I zmartwiał. Chwycił drowkę i skoczył. Nie wiedziałem jakie były tego przyczyny, ale chwyciłem Troke i także skoczyłem. Zostawiłem kamień.
- Co to...
Nagle rozległ się przeszywający dźwięk. Wóz rozjarzył się niebieskim światłem, po czym nagle skurczył w magicznej implozji...
- Skąd wiedziałeś, że... O cholera!
Umysł to zadziwiająca rzecz. Na przykład, dopiero teraz pozwolił mi zauważyć, że dookoła panowały absolutne ciemności... Nagle znów coś zapikało. Z mojej kieszeni. Wyrwałem to z przerażeniem...
...Które zmieniło się w coś pokrewnego radości.
Thax''vren był bardzo blisko.
- Csssośśś sssię sstało?
- Oprócz tego, że jechaliśmy na wozie z towarami dla istot z Podmroku, o mało nie zginęliśmyh w eksplozji i tego, że Thax''vren jest blisko to nie.
- Thaxssss''vren jesssst tsutaj?
- Tak. Jeśli mogę stwierdzić - bez patrzenia poklepałem blok skalny znajdujący się za mną - to za tą ścianą.
Zapadło milczenie.
- Tsso nasss nie zatrzsssyma... Prawdssa? A potem będsssę mógł wyruszszuć.
- Gdzie?
Wzruszył ramionami.
To nie było trudne. Bloki skalne można łatwo zniszczyć paroma silnymi uderzeniami ognia.
Pierwszy nadkruszył bloki.
Drugi spowodował siatkę pęknięć.
Trzeci przesunął kilka... Cegieł?
Spojrzałem na Xanthisa.
- Wchodzimy.
Ostatni strzał i skok do ciemności wewnątrz...
Thax''vrena zauważyłem od razu. On mnie też. Nie odzywałem się - po prostu skoczyłem i wymierzyłem cios sztyletem. Został z łatwością zblokowany. Sięgnął po coś i rzucił na ziemię torebeczkę z duszącym pyłem. Odruchowo odskoczyłem, jednak wdechnąłem nieco tej mieszaniny. Zacząłem kaszleć.
Uderzył Xanthis. Thax''vren wykonał podobny manewr jak poprzednio. Nie zdążył jednak zakończyć - chwyciłem go za ramię i uderzyłem w szyję...
Chciałem.
Ale nagle ogarnął mnie mrok portalu...
Przeniosło nas, ale bez prędkości...
Tworzyliśmy w tej chwili niezwykle interesujący obraz. Ja lecący ze sztyletem ku Thax''vrenowi, Xanthis wyprowadzający kolejny cios i drow z ręką zawieszoną w połowie drogi do sakwy...
I nagle grawitacja przypomniała sobie o nas.
Runąłem na ziemię pociągając za sobą Thax''vrena.
Z ciemności przede mnoą dobiegł mnie nieco zrzędliwy głos Roba.
- Tak, tak - sprowadziliśmy was tu. Pomógł nam ten wampir. Rzeczywiście był kontrolowany przez tego smoka. Tego samego którego armia zmierza na to miasto. Tak - przejeliśmy władzę, stosując morderstwa czary i mikstury nakłonienia. I co? Po tym zawale to kompletna ruina! Przywódcy gildii, cechów i szkół nie patrzą na nas przychylnym okiem. Mieszczanie też. Niedługo jest zebranie najważniejszych ludzi, więc musimy wysłać trzech z nas. Potrzebujemy kogoś na zwiady, oraz tych kogo się da do utrzymywania spokoju i dokonywania planowych zabójstw. Zorientowaliśmy się tylko, że zmierza tu gigantyczna armia, złożona z jaszczuroludzi, drowów i wielu innych istot. Coraz częściej pojawiają się wieści, że gdzieś w kopalniach magicznych metali pod miastem jest jakiś artefakt który oni chcą zdobyć. Podoba wam się takie podsumowanie? Potrzebujemy armii, fortyfikacji i... Wszystkiego!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rob stał przed jakimś budynkiem. Nie pamiętał ani drogi, ani sposobu w jaki się tu znalazł, tak jakby trafił tu w jakimś transie. Jego rozmyślania nad tym, czy przypadkiem mu nie odbija przerwał człowiek, który dosłownie wyleciał przez drzwi i wylądował w błocie tuż przed nim. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że człowiek spokojnie sobie zasnął. Widok dość niecodzienny... chociaż sądząc po okolicy i reakcji mieszkańców, którzy dosłownie nie zwracali uwagi na śpiącego, pewnie tutaj to norma. Rob skupił się na samym budynku. Najpierw uwagę przykuł szyld, na którym do wejścia zachęcała kobieta w dość wymownej pozycji oraz nazwa karczmy "Pod kurtyzaną" [:P]. Sam budynek nie wyglądał już tak zachęcająco - powybijanie okna, z który większość była zabita deskami (niektóre deski też były powybijane), poobijane ściany, gdzieniegdzie tkwiły w nich jeszcze groty strzał i bełty, których najwyraźniej nikomu nie udało się wyrwać. Drzwi wyglądały na najsolidniejszy element całego budynku, choć sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz wypaść. Rob zaczął zastawiać się, czy w ogóle warto tam w chodzić. Ale przecież nie przyszedłem tu na marne - pomyślał i przestąpił próg, ostrożnie otwierając drzwi.
Cóż, nazwa mówiła sama za siebie - po wejściu Rob stwierdził, że "szynk" to dość pochlebna opinia o budynku. Panowała tam atmosfera totalnego nieskrępowania, nikt nie przejmował się obecnością innych. Nic dziwnego zresztą - większość gości wyglądała tak, jakby w ich żyłach płynęło więcej alkoholu niż krwi. Zresztą Rob odniósł wrażenie, że tu oddycha się alkoholem i dymem tytoniowym. Średni zasięg pola widzenia wahał się w okolicach 3 metrów. Na szczęście w tym obrębie znalazł się karczmarz, który oparty o ladę wpatrywał się tępo w pustą butelkę po jakimś trunku. Właściwie to był chyba najbardziej trzeźwą osobą w tym pomieszczeniu.
- Czego? - spytał ziewając karczmarz, nawet nie odrywając wzroku od butelki. Najwyraźniej mila obsługa nie była tu priorytetem.
- Poszukuję... eee... informacji - Rob kombinował jak koń pod górę.
- To zależy jakiej informacji. Najtańsza kosztuje 100 sztuk złota. Im lepsza tym droższa... - w tej chwili karczmarz odwrócił znudzony wzrok od butelki i spojrzał na Roba. Po chwili wyraz jego twarzy zmienił się nie do poznania - na twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a zaspane do tej pory oczy rozbłysły blaskiem. Karczmarz położył rękę na ramieniu Roba i zupełnie innym tonem zaczął mówić: - ... Ale dla takiego kogoś jak ty mamy oczywiście zniżki! Ba, jestem gotów zaproponować ci całkiem niezły interes i to zupełnie nic sobie za to nie policzę! Na zapleczu jest osoba, która na pewno zechce się z tobą spotkać.
Karczmarz popchną delikatnie Roba w stronę drzwi, które znajdowały się za ladą. Mimo iż wyglądał jak chodząca góra tłuszczu był dość silny. Rob przez chwilę zastawiał się, czy dobrze robi idąc z nim. Ale po chwili stwierdził, że i tak nie ma wiele do stracenia, a przecież po coś tutaj przyszedł...

***

Za drzwiami znajdowało się pomieszczenie jeszcze bardziej ciemne niż wnętrze karczmy. Jedyny słup światła oświetlał osobę, siedzącą za wielkim stołem i bawiącą się sztyletem.
- Szefie - powiedział karczmarz - mam tu kogoś, z kim na pewno chciałbyś się spotkać.
Siedzący człowiek zmierzył Roba wzrokiem.
- Zostaw nas samych - powiedział po chwili do karczmarza - później się z tobą rozliczę...
Karczmarz omal nie podskoczył ze szczęścia i zacierając ręce wrócił na swój posterunek. Człowiek poczekał aż drzwi się zamkną i rzekł:
- A więc, co się tu sprowadza?
- Eee... Właściwie to karczmarz... - zaczął niepewnie Rob nie wiedząc co powiedzieć. W końcu sam nie wiedział, dlaczego tu jest.
- Ten idiota nawet nie wie, jakie ma szczęście, że na ciebie trafił. Poszukuje cię już do dłuższego czasu. Wysłałem nawet oddział moich ludzi, aby odbił cię z rąk strażników, a ci idioci pozwolili wam uciec. Ale teraz cię znalazłem. - postać wyszczerzyła zęby. Nie był to bynajmniej miły uśmiech.
- Mnie? Poszukiwać? Po co? - Rob doskonale zdawał sobie sprawę, że jego odpowiedzi sa na poziomie zacofanego 6-latka, ale nie mógł też nic na to poradzić.
- Po to! - postać wskazała sztyletem na jego szyję. Byli w dość dużej odległości od siebie, ale Rob odruchowo złapał się za gardło i sprawdził, czy nie jest przypadkiem przecięte. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na jeszcze jedną rzecz - ten sztylet był dokładną miniaturą jego miecza. Był identyczny, różnił się tylko wielkością. Wtedy Rob zrozumiał, że sztylet nie wskazywał jego szyi, tylko miecz, który miał na plecach. Ale to nie był koniec szokujących odkryć - jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności i zdał sobie sprawę, że komnata jest dużo o większa niż się tego spodziewał. Co gorsza, szczek mieczy za jego plecami uświadomił go, że nie są tu sami, ale jego sytuacja jest fatalna. Był otoczony przez kilkudziesięciu mężczyzn gotowych w każdej chwili przystąpić do ataku.
- Masz więc teraz wybór - kontynuowała postać ze stoickim spokojem - albo nie oddasz nam miecza i wtedy cię zabijemy baaardzo powoli, a miecz zabierzemy sami, albo oddasz nam miecz, a my w zamian zapewnimy ci szybką i bezbolesną śmierć. Co ty na to?
- Bardzo korzystna propozycja... - mruknął Rob. Nie uśmiechała mu się obecna sytuacja, a widok obnażonych mieczy tylko bardziej utwierdzał go w postanowieniu, żeby nigdy już nie ufać intuicji. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i zaczął znowu bawić się sztyletem. W sumie to nie mam nic do stracenia - pomyślał Rob i zaatakował, jak na asasyna przystało - szybko i niespodziewanie. Ruszył biegiem w kierunku mężczyzny, z którego twarzy błyskawicznie zniknął uśmiech, a pojawił się grymas złości. Kusze się podniosły, wojownicy z mieczami ruszyli w jego stronę i... wtedy Rob użył zamroczenia. Wszyscy zatrzymali się wpół kroku. Mężczyźnie, którego chciał zaatakować Rob wypadł sztylet z dłoni z brzękiem upadł na podłogę. Błyskawicznie schylił się, aby go podnieść. Reszta przeciwników co chwila spoglądała na miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu stał Rob i na miejsce, gdzie znajdował się teraz. Po chwili zdezorientowania opamiętali się i znów przystąpili do ataku. Ale to tej pory Rob wskoczył już na stół i był w połowie drogi do swojego celu. Ponownie użył zamroczenia - efekt był podobny jak ostatnio. Przeciwnicy ogłupieli, jego cel uderzył się głową w stół próbując się podnieść. Rob wykonał salto, przelatując nad jego głową i jednocześnie wyciągając nóż z buta. Wylądował za plecami oszołomionego mężczyzny i przyłożył mu nóż do gardła. W jego kierunku wycelowanych było ze 20 kusz, ale i tak był w o wiele lepsze sytuacji, niż 5 sekund temu. Był względnie bezpieczny, schowany za ciałem ich przywódcy.
- No dobra, to teraz pan odda mi ten scyzoryk - powiedział Rob do swojego zakładnika wskazując na czarny sztylet, który trzymał w dłoni. Z początku trochę się opierał, ale nóż na gardle ma niesamowitą siłę perswazji. Po chwili czarny sztylet znajdował się za paskiem Roba. Następnie zwrócił się do... tłumu, bo przeciwników był naprawdę sporo: - A teraz panowie pozwolą nam bezpiecznie odejść, a waszemu szefowi nie stanie się żadna krzywda.
Rob zaczynał być dumny, że udało mu się tak doskonale wybrnąć z przegranej sytuacji. Słowa, które usłyszał chwile później były jak kubeł zimnej wody wylany na głowę.
- A kto ci powiedział że nam zależy na naszym przywódcy? - z tłumu wyszedł wysoki mężczyzna i spojrzał na zakładnika Roba. Wzrok, jakim się obdarzyli się wskazywał, że nie przepadają za sobą.
- Brutus [:P]... Zawsze cię podejrzewałem o zdradę - wycedził przez zęby szef. - Ale myślisz, że wszyscy nagle odwrócą się ode mnie? - spytał szyderczo.
Brutus podniósł dłoń do góry i jak na zawołanie 3/4 grupy wystąpiło do przodu. Reszta przez chwilę spoglądał między sobą, po czym dołączyła do reszty.
- Trzeba było mnie zabić zawczasu - rzekł Brutus. - Teraz ten pajac spadł nam jak z nieba. Nie sądzisz, że to znak, aby przejść już na emeryturę? - zaśmiał się.
Rob dał by sobie głowę uciąć, że czuje zapach strachu. Najwyraźniej pewna mina jego zakładnika, to tylko pozory. A może to Rob tak pachnie? W końcu nie jest w tak dobrej sytuacji, jak mu się przed chwilą zdawało. Właściwie to jest w podobnej, co kilka chwil temu, gdy zakładnika jeszcze nie miał. Znowu trzeba działać! Ale 20 kusz wymierzonych w jego stronę i w szaleńczym tempie upływający czas nie ułatwiały myślenia. W końcu pomysł uderzył go jak obuch. Sięgnął ręką do kieszeni powiedział do zgromadzonych.
- Nie sądzicie, że zabicie mnie, może być trochę głupie? Jeśli rozbije tą kulę... - wyciągnął z kieszeni kulę, którą otrzymał do Vadisa i pokazał ją przeciwnikom - ...niewiele z was zostanie... W promieniu 50 metrów niewiele zostanie.
To był oczywiście blef... a może nie! Przecież Rob nie wiedział, co to za kula i jakie będą skutki jej użycia. Po raz kolejny został pozbawiony wyboru. Ale przynajmniej mina Brutusa nie była już tak szyderczo pewna siebie, i jego zwolennicy też co chwile niepewnie spoglądali po sobie.
- A niby jaką mamy pewność, że mówisz prawdę, ha? - spytał Brutus.
- Nie macie! Ale czy zaryzykujecie? - Rob był wręcz z siebie dumny. Pewność siebie, z jaką to powiedział sama go zaskoczyła.
- Zaryzykujemy... Zabijcie go! - Brutusa najwyraźniej nie przekonały aktorskie zdolności Roba. Kusze, które do tej pory pozostawały opuszczone, ponownie namierzyły swój cel. Rob znowu nie miał żadnego wyboru - jego obecna pozycja była z góry przegrana. Tylko kula dawała jakieś szanse, a nawet gdyby to była bomba, przynajmniej jego zabójcy nie ujdą z życiem. Cisnął kule na środek stołu. Cześć z przeciwników skuliła się ze strachu, oczekując reakcji, ale w kierunku Roba powędrowało kilka bełtów. Wszystkie trafiły w eks-przywódcę, który w ostatnich konwulsjach miotał przekleństwa w stronę swoich zabójców. Kula rozbłysła fioletowym światłem, a nad miejscem gdzie się rozbiła pojawił się świetlisty okrąg, z migotającymi runicznymi znakami. Rob poczuł się dziwnie lekki. Doskonale znał to uczucie... zbyt doskonale. To był teleport...

***

Pierwsze, co uderzyło Roba po teleportacji, to było oślepiające światło. Przesłonił ręką oczy, ale to niewiele dało - dla przyzwyczajonych do ciemności oczu to było zbyt wiele. W chwilę później potworny fetor gnijących ciał również dał o sobie znać. Jakby tego było mało, Rob za swoimi plecami usłyszał przekleństwa, co wskazywało na to, że nie jest tu sam. Biorąc pod uwagę fakt, że teleport, którego użył był w stanie telepotrować nawet do kilkunastu osób jego sytuacja nie była zbyt dobra. W chwili teleportacji wokół niego znajdowały się tylko "nieprzyjemne" osoby, więc trzeba był działać. Jedną ręką osłaniając twarz przed światłem, a drugą wyciągnąwszy miecz, ruszył w kierunku odgłosów. Wymachując mieczem na oślep starał się ubić jak najwięcej przeciwników. Ze średnim skutkiem. Trafił tylko jednego, a o drugiego się potknął. Dopiero gdy wzrok względnie przywykł do światła był w stanie w miarę skutecznie eksterminować swoich przeciwników. Widząc tylko zarysy postaci atakował jak najszybciej. Jako asasyn o wiele szybciej dostosowywał się do zmieniających się warunków, także świetlnych, więc w chwili gdy jego przeciwnicy widzieli tylko jedną wielką białą plamę i zataczając się niepewnie brodzili po omacku, on mógł ich wycinać jak świnie. Po kilku chwilach przeciwnicy leżeli już martwi. Rob padł wyczerpany na ziemię. To było zbyt dużo przeżyć, nawet jak na asasyna. W ciągu ostatnich 5 minut sytuacja zmieniła się tyle razy, że sam się w tym pogubił... Nagle zaczął się śmiać... bardzo głośno śmiać. Zdał sobie sprawę, jakie miał szczęście. Najwyraźniej wampir nie brał nawet pod uwagę sytuacji, że mogą przeżyć zasadzkę. Nie zadał sobie nawet tyle trudu, aby stworzyć własna imitacje teleportu i dał mu prawdziwą kulę. Gdyby nie ten ewidentny błąd wampira Rob gryzłby pewnie teraz ziemię...

***

Rob w końcu podniósł się z ziemi. Leżał tu już jakiś czas i wciąż nie miał ochoty na jakiekolwiek działanie. Ale nie mógł tu przecież leżeć w nieskończoność, trzeba było działać. Rozejrzał się po sali, w jakiej się znajdował. Znal ją doskonale, wielokrotnie do niej trafiał... i nigdy nie wynosił stąd dobrych wspomnień. Tu prowadziły wszystkie teleporty, jakie dostawali asasyni na potrzeby misji. A żeby z ich pomocą do gildii nie dostały się jakieś niepowołane osoby, sala została odpowiednio przygotowana. Miała ona kształt półkuli, a u sufitu zawieszone były świecące silnym światłem magiczne kule. Świeciły nawet teraz, gdy gildia upadła, a kryjówka była w ruinie. Przy ścianie, rozdzielającej okrągłą kopułę na dwie półkoliste sale (w jednej z nich znajdował się Rob) zawsze znajdowało się kilku łuczników i przynajmniej jeden mag. Była to swoista zapora nie do przejścia - osoby, które się tu teleportowały, porażone intensywnym światłem nie były zdolne do jakiegokolwiek działania, więc łucznicy mogli bez problemu ich wystrzelać. Na silniejszych przeciwników, lub co gorsza magów, pomagał właśnie jeden mag zawsze z kryształem ciszy pod ręką. Teraz w miejscu obstawy były tylko trupy... I to jakie trupy! Rob nigdy by nie pomyślał, że szczury mogą zrobić coś takiego z ludzkim ciałem... Ale nie to było jego największym zmartwieniem. Za trupami powinna się znajdować ściana, a w niej drzwi prowadzące do komnaty magów. Teraz była tam tylko sterta głazów, co nie wróżyło zbyt dobrze. Najwyraźniej Rob znowu wpakował się w tarapaty... znów cieszył się zbyt wcześnie... Rozejrzał się jeszcze raz uważnie po sali, czy nie ma jakiegoś innego wyjścia, ale nic nie zauważył. Najwyraźniej czekało go odgruzowywanie przejścia, lub powolna śmierć głodowa. Rob wybrał pierwsza opcje - prawdziwy asasyn nigdy się nie poddaje. Jego mistrz podkreślał zawsze, że dobry asasyn to wszechstronny asasyn. Najwyraźniej miał rację - teraz Rob musiał zamienić się w górnika...

***

Kilkadziesiąt głazów później...

Rob leżał na ziemi ciężko dysząc i po raz tysięczny przeklinając w myślach chwile, w której wszedł do karczmy. Z powątpiewaniem spoglądał na otwór, który udało mu się wydrzeć skale. Nie wyglądał na taki, przez który uda mu się przecisnąć, ale większego nie da się zrobić. Nie wiedział ile trwało jego utworzenie - stracił już rachubę czasu - ale żołądek dawał o sobie znać, więc trochę to już trwało.
Wziął głęboki oddech i zbliżył się w kierunku otworu. Najpierw przerzucił miecz i wszystko, co mógłby mu przeszkodzić w przechodzeniu. Dopiero później spróbował przecisnąć się przez niego samemu. Nawet dobrze mu szło... do czasu... W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że się zaklinował. Pięknie teraz wyglądam - wielki asasyn, mający na swoim koncie tysiące ofiar zaklinował się w przejściu... - zadrwił sam z siebie. Jeśli ktoś kiedyś znajdzie tu jego szczątki na pewno nieźle się uśmieje. Właśnie perspektywa ośmieszenia wydawała się bardziej przerażająca, niż sama śmierć. Ta perspektywa dała mu ogromną motywację. Nikt nie będzie się nigdy śmiał ze sposobu w jaki zginę! - pomyślał i z całej siły spróbował się przecisnąć. I... udało się!!! Rob po raz kolejny padł wyczerpany na ziemię. Miał już wszystkiego dość. Nie zważając na niewygody... zasnął.

***

Obudziło go coś, co chodziło po jego twarzy. Otworzył jedno oko... i zobaczył potwora!!! Błyskawicznie zrzucił go z twarzy i cisnął nim o ścianę. "Potwór" okazał się szczurem, który z piskiem odbiwszy się od ściany zniknął w szczelinie w gruzowisku. Rob przecierając oczy rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Przypomniało mu się, co się zdarzyło i znów zalała go fala rezygnacji. Poczuł się jeszcze gorzej, gdy spojrzał w kierunku drzwi prowadzących na korytarz... a właściwie w miejsce, gdzie powinny się one znajdować, a gdzie była teraz tylko kolejna sterta kamieni.
- K****!!! - Rob postanowił w ten sposób dąć upust swojej złości. Nie pomogło...
Nie miał zamiaru po raz kolejny bawić się w górnika, bo nie miał na to sił - jak mówił jego mistrz: "głodny asasyn, to zły asasyn". A Rob był bardzo głodny... Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia. Oczywiście tak jak przewidywał nic nie znalazł. Wpadł natomiast na pewien pomysł - większość mebli była zniszczona, ale na jednej z ocalałych półek leżały kule, które niewątpliwie były teleportami. Może zamiast przerzucać głazy, spróbuję je teleportować? Wziął kilka kul i bez wahania rzucił je w stronę zawalonego przejścia. Błysnęło, pojawiły się runiczne znaki i... nic się nie stało. Głazy jak leżały, tak leżą. Może teleporty działają tylko na ludzi... - pomyślał. Mając najszczerszą nadzieje, że jednak się myli zaczął rzucać pozostałymi kulami w kierunku gruzowiska. Skutek był taki jak poprzednio - efektowność duża, efektywność zerowa. Kule się skończyły, a żaden głaz nawet nie drgnął. Rob bliski załamania zaczął przeszukiwać pomieszczenie w celu znalezienia czegoś, co może mu pomóc. Oprócz kilku zwojów, których nawet nie potrafił rozczytać znalazł tylko jedna kulę. Była błękitna, o wiele większą niż teleporty. Spoglądał na nią przez chwile, po czym wzruszywszy ramionami rzucił ją w kierunku gruzowiska. Jeszcze zanim kula dotarła do swojego celu Rob poczuł, że lepiej byłoby się za czymś schować. Wybór padł na całkiem solidną szafę. Przeczucie było tym razem słuszne - gdy kula rozbiła się nastąpiła implozja. Ogromne głazy zamieniły się w miliony malutkich kamyczków, które rozsypały się po pomieszczeniu. Chwilowa radość Roba skończyła się, gdy zobaczył, że wybuch był na tyle silny, że sufit zaczął pękać. W ostatniej chwili zdążył wybiec z sali, zanim sklepienie runęło na ziemię. Korytarz na szczęście obył się bez szwanku i "nawet" nie był zawalony, czego Rob obawiał się najbardziej. Od razu udał się do swojej komnaty, gdzie miał kilka swoich rzeczy, które mogą mu się przydać, w tym najważniejsze - jedzenie. Niestety, okazało się, ze szczury "unicestwiły" to ostatnie. Przeklinając pod nosem Rob uzupełnił zapas noży do rzucania i zabrał kilka przydatnych drobiazgów, w tym kilka eliksirów i ziół. Następnie udał się w kierunku wyjścia z kryjówki. Niestety tu czekała go kolejna niemiła niespodzianka - przejście było zawalone, i to na amen. To chyba jakaś klątwa!!! Każde ważniejsze wyjście jest zawalone!. Trudno, trzeba poszukać jakiegoś innego wyjścia, bo na kolejną implozje chyba nie ma szans. I wtedy pojawił się ten głos. Już tak długo go nie słyszał, że stwierdził, iż sam go sobie wymyślił. Jak zwykle krótki i zwięzły: Biblioteka. W zasadzie Rob nie miał żadnego pomysłu, więc czemu nie. O dziwo, tym razem nie natrafił na żadne zawalone przejście. Mało tego - biblioteka pozostała zupełnie nietknięta. A była bardzo duża. Magowie skrytobójców mieli doskonałe zaplecze do swych badań. Niestety, w tej sytuacji głos był dość nieprecyzyjny - przeszukanie tego wszystkiego zajęłoby lata. Dziewiąty regał, górna półka, siódma księga od lewej - jak na zawołanie odezwał się głos. Rob znalazł odpowiednią księgę. "Teleporty i teleportacje" - tytuł pasował idealnie. Uradowany Rob już chciał wychodzić z biblioteki, ale głos odezwał się jeszcze raz: Dwudziesty siódmy regał, górna półka, 5 księga od prawej. Rob znalazł i ta księgę, ale tym razem nie był już tak optymistycznie nastawiony - księga miała tytuł zapisany za pomocą run, więc nawet go nie mógł rozczytać, nie wspominając już o treści. Ale książka może się przydać, wrzucił ją więc do torby, gdzie znajdowały się tez inne drobiazgi i zajął się ta pierwszą. Tu czekało go kolejne rozczarowanie...
- Co to k**** jest?! - krzyknął na widok krzaczków, którymi była zapisana księga. Tu też miał do czynienia z runami, co całkowicie zagasiło jego optymizm i sprawiło, że księga stała się bezużyteczna. Mimowolnie przerzucił kilka kartek i nagle usłyszał głos. Wydał mu się znajomy, ale prawda była uderzająca - to by jego głos! Zdał sobie sprawę, że stracił panowanie nad swoim ciałem - był tylko biernym obserwatorem. Jego ręce zaczęły wykonywać jakieś dziwne gesty, a głos mówił w jakimś niezrozumiałym dla niego języku. Wyłapywał tylko imiona swoich towarzyszy. Kilka kroków przed nim pojawił się runiczny krąg, podobny do tego towarzyszącego teleportacji. Był jednak o wiele większy i jakby bardziej skomplikowany. Po chwili w środku wylądował Thax''vren, Sander i jakaś jaszczurka...
- Tak, tak - sprowadziliśmy was tu - Rob trochę dziwnie czuł się wypowiadając do swoich kompanów słowa, których nie chciał wypowiedzieć. Wolał nie myśleć, jakie mogą być konsekwencje obecnej sytuacji. - Pomógł nam ten wampir. Rzeczywiście był kontrolowany przez tego smoka. Tego samego którego armia zmierza na to miasto. Tak - przejęliśmy władzę, stosując morderstwa czary i mikstury nakłonienia. I co? Po tym zawale to kompletna ruina! Przywódcy gildii, cechów i szkół nie patrzą na nas przychylnym okiem. Mieszczanie też. Niedługo jest zebranie najważniejszych ludzi, więc musimy wysłać trzech z nas. Potrzebujemy kogoś na zwiady, oraz tych kogo się da do utrzymywania spokoju i dokonywania planowych zabójstw. Zorientowaliśmy się tylko, że zmierza tu gigantyczna armia, złożona z jaszczuroludzi, drowów i wielu innych istot. Coraz częściej pojawiają się wieści, że gdzieś w kopalniach magicznych metali pod miastem jest jakiś artefakt który oni chcą zdobyć. Podoba wam się takie podsumowanie? Potrzebujemy armii, fortyfikacji i... Wszystkiego!
Wpatrywali się w niego z otwartymi ustami. Milczenie przerwał Sander:
- Jak to "nam"? Przecież jesteś tu sam!
Rob czekał, az jego głos sam za niego dopowie. Ale nie zapowiadało się na to, najwyraźniej odzyskał panowanie nad sobą.
- Eee... nam?... eee... tego... yyy... musiałem się przejęzyczyć... chodziło mi o to, że... yyy... no... eee... tego... Co to jest? - spytał wskazując na otrzepującego się z kurzu jaszczuroczłeka...

[Rob powraca w blasku chwały! :D Musze przyznać, że niezły numer wyciął mi Tajemnic swoim ostatnim postem. Swój tekst miałem prawie gotowy już do ponad 2 tygodni, ale czekałem na odpowiedni moment, aby się niespodziewanie pojawić. Niestety, zastój w temacie tego nie ułatwił. Tajemnic wszystko przewrócił do góry nogami, więc musiałem swój post trochę przerobić. Pewnie trochę namieszałem naszemu MG, ale niech już tak zostanie. :)

PS: Chyba będę mógł się poszczycić najdłuższym postem w temacie :D]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Dzisiaj miało być Wielkie Zakończenie. Ale niestety - na sporo moich błędów w mistrzowaniu dołożyła się (w ostatnim czasie) niechęć do pisania pewnych graczy.
Ja dzisiaj wyjeżdżam. Na (pewnie) całe wakacje. Możecie ciągnąć to co zaczęliście albo wyznaczyć jakiegoś MG który będzie mnie zastępował. Lub też, odpiąć ten temat i pozwolićmu pogrążyć się w głębinach gram.pl...
Życzę miłych wakacji...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 22.06.2007 o 03:47, rob006 napisał:

- Eee... nam?... eee... tego... yyy... musiałem się przejęzyczyć... chodziło mi o to, że... yyy... no... eee... tego... Co to jest? - spytał wskazując na otrzepującego się z kurzu jaszczuroczłeka...

...który zerwał się jak oparzony.
-Nie "co" tylko "kto"! - jaszczuroczłek przestał się otrzepywać i obdarzył Roba wściekłym spojrzeniem - Nazywam się Xanthis i jestem asasynem. Widzę, że jak większość ludzi nie grzeszysz uprzejmością - rzekł sycząc, po czym wywalił rozdwojony język i natychmiast go schował. Gest ten trwał zaledwie ułamek sekundy, ale Rob był pewien, że coś znaczy. Tylko co? Nie miał pojęcia - to był pierwszy jaszczuroczłek, jakiego w życiu spotkał. Jeszcze przed chwilą nie był pewien, czy te istoty w ogóle istnieją, a wszystkie opowieści o nich nie są bajką. A teraz ma jedną przed sobą. Nie ma co, na pewno zrobił dobre wrażenie...
- Eee... Sorry, tak mi się powiedziało... - rzekł Rob i stwierdził, że jego buty sa strasznie brudne... jak zwykle zresztą. - To co robimy dalej? - zwrócił się do reszty starając się nie natrafić na wzrok Xanthisa.
- No jak to co? Wynosimy się stąd! - rzekł pewnie Sander i skierował się w stronę wyjścia... tzn miejsca w którym ono kiedyś było.
- Czekaj! Jest mały problem. - Rob nie wiedział jak zabrać się za przekazanie towarzyszom złej wiadomości - Właściwie to całkiem spory problem. Kilkusettonowy problem - wyjście jest zasypane i pewnie już nigdy nie będzie odsypane.
Cisza... Sander i Thax''vren wpatrywali się tępo w Roba. Xanthis spoglądał niepewnie po swoich towarzyszach i w końcu postanowił przerwać ciszę:
- I nie ma innego wyjścia?
- Na pewno jest kilka tajnych wyjść. Problem w tym, że nikt nie wie, gdzie one są - inaczej nie byłyby tajne - Rob spróbował się uśmiechnąć, ale wzrok towarzyszy sprawił, że uśmiech zamarł mu na twarzy. Nagle przypomniało mu się coś, co może podnieść na duchu drużynę - Ale mam to! - wskazał palcem na księgę o teleportach - Możemy się dostać gdzie tylko zapragniemy.
- Zaraz... - milczący do tej pory Thax''vren postanowił zabrać głos - Podsumujmy: Trafiłeś do kryjówki, z której nie da się wyjść (pomijam fakt, jak w ogóle się tu dostałeś), miałeś księgę teleportów, mogłeś teleportować się gdzie chciałeś - mogłeś teleportować siebie do nas, siebie do miasta, nas wszystkich do miasta, ale ty teleportowałeś nas do siebie, do miejsca, z którego nie da się wyjść! Jesteś genialny!!! - prawdopodobnie ziemia w promieniu 100 metrów została skażona sarkazmem wypływającym z tych słów. Zresztą Thax''vren miał rację... po części. Rob w duchu cieszył się, ze to tak na prawdę nie on podjął ta głupią decyzję. Tylko jak im to wytłumaczyć?
- To niezupełnie tak było...
- Dobra, nieważne - przerwał mu wyraźnie zniecierpliwiony Sander. - Teleportuj nas do jakiegoś normalnego miejsca.
- Eee... tu pojawia się kolejny mały problem... Potrafi ktoś to rozczytać? - wskazał na otwartą stronę księgi.
- Zaraz! Jeśli nie potrafisz przeczytać tej księgi, to jak nas tu teleportowałeś? - zapytał zdziwiony Sander.
- Właściwie to przez przypadek...
Reakcja, jaką wywołało to stwierdzenie była niesamowita. Xanthis wytrzeszczył oczy (a trzeba wiedzieć, że gdy jaszczuroczłek wytrzeszcza oczy, to jest naprawdę imponujący widok), Thax''vrenowi złośliwy uśmiech zamarł na twarzy, a Sander najwyraźniej stracił czucie w szczęce - z otwartymi ustami wyglądał jak dziecko, które właśnie zobaczyło najdziwniejszą rzecz w swoim życiu. Po chwili jednak otrząsnął się z pierwotnego szoku i ryknął:
- COO??? Teleportowałeś nas tu przy użyciu zaklęcia, którego nie rozumiesz?!? Wiesz jakie mogłyby być konsekwencje?!
- Eee... No tak - albo się uda, albo się nie uda... - powiedział z nadzieją w głosie Rob, ale wiedział, ze jego odpowiedź jest zła.
- NIE! Co byś powiedział na to, gdybyś nas tu teleportował, ale bez głów, które zostałyby w Podmroku? Fajnie, nie?
Rob wolał nie odpowiadać. Znowu zainteresował się swoimi butami. Zastanawiał się, czy ktoś nie rzucił na niego jakiejś klątwy - ostatnie kilka dni to pasmo niepowodzeń.
Sander wziął od niego księgę mrucząc coś o idiotach posługujących się magią i zaczął ją przeglądać. Wszyscy wpatrywali się w niego z napięciem - jego mina wskazywała na to, ze rozumie te bazgroły, ale jak było naprawdę - nie wiadomo. Po kilku minutach kartkowania Sander chyba znalazł to czego szukał... chyba.
- No dobra, spróbujemy tego - powiedział, po czym położył księgę na stole.
- Zaraz, zaraz - przerwał mu Thax''vren - czy aby na pewno wyjdziemy z tego żywi? Chyba już dziś wykorzystaliśmy swój miesięczny przydział szczęścia...
- Spokojnie, ja w przeciwieństwie do niektórych - Sander zaakcentował to słowo tak mocno, jak to tylko było możliwe - wiem co robię.
Nikt nie miał już żadnych obiekcji, więc Sander zajął się samą księgą. Kiedy po kilku minutach Rob zaczął już wątpić w to, że Sander coś z tego rozumie, ten w końcu się odezwał:
- No dobra, spróbuję wysadzić nas w Verlock...
- "Spróbuje"? Mówiłeś że wiesz co robisz - Thax''vren nie dawał za wygraną.
- Słuchaj, to miasto znajduje się kilkaset mil od nas, ja nie jestem magiem, a czary teleportacyjne sa bardzo skomplikowane. Tu nie ma nic pewnego. Jeśli wolisz możesz tu zostać i zdechnąć z głodu...
To najwyraźniej przekonało Thax''vrena... że lepiej wybrać mniejsze zło. Zniecierpliwiony już Sander rozpoczął rytuał. Właściwie to nie różnił się zbytnio od tego, który przeprowadził Rob... to znaczy ten ktoś w jego głowie. Jak zawsze przy teleportacji czuje się dziwną lekkość i mdłości. Zwykle ląduje się w miejscu docelowym kilka centymetrów nad ziemię, ale tym razem było inaczej. Zaraz po teleportacji, gdy Rob otworzył oczy zrozumiał, że jest coś nie tak. Jest wysoko... zbyt wysoko - znajdowali się jakieś 10 metrów nad ziemią, pod sobą mając jedynie magazyn, który... i tak był 3 metry niżej. Gdy chwilowa lewitacja towarzysząca teleportacji zniknęła, siła grawitacji była bezlitosna. Jak kamień runęli w dół przebijając się najpierw przez dach, później przez pierwszą i drugą kondygnację ze spróchniałych desek, by w końcu wylądować na stercie worków. W akompaniamencie przekleństw dzielni asasyni wygramolili się z magazynu i zaczęli otrzepywać się z kurzu i pajęczyn. Wtedy Xanthis dokonał epokowego odkrycia:
- Nie ma Sandera!?!
- Aleś ty odkrywczy! - zadrwił Thax''vren - Nie dość że nasz Mistrz Teleportacji omal nas nie zabił, to jeszcze zapomniał się teleportować. Cóż za profesjonalizm...
- To co teraz robimy? - Xanthis wyglądał za zdezorientowanego.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę coś zjeść - Rob był już zmęczony obecna sytuacją. Zdał sobie sprawę, że nie jadł od... bardzo dawna. Bez chwili namysłu udał się do najbliższej gospody - musiał dokładniej zbadać swoje znaleziska...

[No cóż, macie pecha. Tajemnic w przypływie desperacji mianował mnie na zastępczego MG. :D I tu chciałbym zaznaczyć, że na wstępie dałem ciała - ten post powinien pojawić się jakiś tydzień temu. Ale ważne że jest. W związku z tym pojawia się zasadnicze pytanie: czy sa jacyś chętni do udziału w grze? Jeśli znajdzie się przynajmniej 2 chętnych (oprócz mnie) jakoś pociągniemy to dalej. Jeśli nie, może pociągnę to sam :).

A teraz, jaka jest obecna sytuacja:
Nie sugerujcie się słowami mojej postaci. Władzy jeszcze nie mamy, a o armii zmierzającej w naszą stronę też nikt jak na razie nie słyszał. Nasze zadanie polega na tym, aby przejąć kontrolę nad miastem. Jak dotąd wszyscy kandydaci tylko się ze sobą użerali bojkotując kolejne wybory. Powinniśmy zlikwidować kilku, a reszcie grzecznie wytłumaczyć, kto powinien tu rządzić. Na to zadanie mamy całe wakacje, więc trzeba to dokładnie zaplanować i opisać. Najpierw trzeba zdobyć informacje, później stopniowo zlikwidować kilku kandydatów, a reszcie trochę pogrozić i gotowe :).
Co do Tajemnica, to został w kryjówce bo, po pierwsze i tak przez wakacje raczej go nie będzie, po drugie musi coś zrobić z "naszymi" dziewczynami, bo ja kompletnie nie mam pomysłu.

A więc pytanie: czy ktoś chce grać pod moim patronatem?

Mediv=> Dałem sobie spokój z dodawaniem do wypowiedzi twojej postaci "efektu" syczenia. Niech każdy sobie wyobrazi, że twoja postać syczy, bo mnie to przerasta - 5 minut zastanawiałem się jak przerobić jedno zdanie. :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Może się "nieco" spóźniłem, ale ja chcę grać. Xathis to jedna z moich ulubionych stworzonych przeze mnie postaci i grę będę kontynuował choćby ze względu na niego. Tylko wiesz, ja jestem nieco leniwy, więc napisz mi na GG czasem, jeśli będę zbyt zwlekał z pisaniem ([size=666]groźby, klątwy, itp.[/size] - coś w tym stylu ;)). Potrzebujemy jednak jeszcze (co najmniej) jednej osoby...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ A więc jestem :) Może nieco zaniedbałem Asasynów, ale musiałem sobie zrobić przerwę od forum, z góry za to przepraszam :] Immortal1 z tej strony, żeby nie było wątpliwości, tylko chyba nową postać zrobię... Ale to jeszcze dziś z Tajemnicem porozmawiam, także dziś wieczór/jutro powinienem już grać :P ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 03.08.2007 o 20:26, Tajemnic napisał:

[Ja grał będę. Jeśli Robowi006 przestanie się chcieć to prowadzić, to po wakacjach przejmę.
Aha - jutro powinienem coś skrobnąć.]


[Już przestało mi się chcieć ;P. Rób co chcesz :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[{Odgłos trzaskającego karku}. No dobra. Wiem, że nie byłem zbyt dobrym MG. Jednak - o dziwo :) - niektórzy wciąż chcą w to grać. A jako, że ja nie czuję antypatii do Asasynów... Ciągnijmy to póki można :)
I przypominam - jeśli ktoś chce się dołączyć, niech się nie pyta a po prostu wypełnia kartę.]
Okej. Wasza sytuacja jest dość prosta. Teleport - który mojej postaci nie do końca wyszedł - przeniósł was kilka metrów nad jezioro - chociaż patrząc na kolor wody należałoby raczej stwierdzić - bajoro. Razem z wami ciało Troke i tej mrocznej elfki. Nie wiecie dokładnie gdzie jesteście, ale znad niedalekiej górki wznosi się dym.
A teraz wracam do siebie :)
---
Pierwsze wrażenie było takie jak przy każdej innej teleportacji - lodowate zimno ogarniające każdy skrawek mego ciała. Potem błysk światła w oddali i...
No właśnie. Nie było bum. Ani gwałtownego podniesienia temparatury okolicy. Po prostu przestałem odczuwać zimno - coś jak uderzenie w bardzo miękką puchową poduszkę.
Zmysły i zdolność do jasnego myślenia nie powróciły. Czułem się jakby ktoś wrzucił mi do głowy mnóstwo waty. Po pewnym czasie w którym szybowałem w nicości, poczułem jak wraca mi cząsteczka świadomości. Skoncentrowałem się na niej. Była jak uciekający obłok, który jednak udało mi się pochwycić. Wysilając się, zdołałem wzmocnić ją. Nastąpił okres ciągłej koncentracji. Udało mi się pozbierać do kupy.
Okazało się, że miałem zamknięte oczy. Otworzyłem je.
Znajdowałem się w dziwnym miejscu, które sprawiało dziwne wrażenie - coś jakby zbudować pokój z szarych chmur. Uniosłem głowę. Gdyby Troke tu była, pewnie wiedziałaby co się tu dzieje...
I rzeczywiście - była. Siedziała na czymś co - pragnąć zachować zdrowe zmysły - nazywałem podłogą. Ale... Nie przypominała siebie samej. Była to jej nieco wyidealizowana forma którą - teraz zdałem sobie z tego sprawę - istniała w moich myślach.
- Skąd się tu...
- ...Wzięłam? Przywołałeś mnie.
- Ale...
- ...Jak? Jestem wyworem twojego umysłu. Można powiedzieć, że się w nim znajdujemy.
- Skąd to...
-... Wiem? Zacznijmy od tego, że nie mogę powiedzieć ci niczego nowego. Skoro jesteśmy w twoich myślach, to niczego nowego się tu nie dowiesz. Oczywiście - jeśli straciłeś jakieś wspomnienia, to tu możesz je odzyskać. Przypuszczam, że kiedyś czytałeś o tym księgę...
- Jak tu...
- Trafiłeś? Wiesz przecież o tym, że dla każdej istoty w teleportacji łączonej trzeba wymówić osobną formułkę. Ty chciałeś przenieść się ostatni. Niestety w ostatniej części zamiast jehata keu - celu mego, powiedziałeś je''ata keu - umysłu mego. To musiało być jedno z tych aata geriel potężnych teleportatorów.
- Ale ja tego...
- ...Nie wiesz? Widocznie się domyśliłeś.
Podniosłem się. Już wolę stać niż leżeć w moim umyśle.
- Czy wiem...
-... Jak się stąd wydostać? Czytałeś o tym. Musisz znaleźć jakiś silny łącznik pomiędzy tym miejscem a światem rzeczywistym. Potem wystarczy wybrać odpowiednie drzwi...
- Jakie...
Ale tym razem Troke mi nie przerwała. Ujrzałem rzędy pojawiających się drzwi. Wszystkie wyglądały tak samo. Proste, drewniane...
Złowieszcze.
Westchnąłem. Przypominałem sobie coraz więcej rzeczy które wiązały mnie z tamtym światem. Pomiędzy moimi dłońmi pojawiła się lśniąca lina...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[~ Wreszcie machina ruszyła, więc w końcu powracam :) Mam nadzieję, że nikt z mojego nagłego zniknięcia się nie gniewa, chociaż tłumaczyć się nie będę - myślcie sobie co chcecie ;] Stworzyłem nową postać, bo nie chciałem już zadręczać Tajemnica ożywianiem mnie, tak było wygodniej, a i lepiej jest po prostu, bo tak to nie powinno być później jakichś niedomówień. ~]

Imię: Shaimar

Rasa: Drow/Mroczny Elf, jak kto woli :)

Opis: Shaimar jest mrocznym elfem, średnio wysokim, aczkolwiek wystarczającym, by skutecznie poderżnąć nieprzyjacielowi gardło. Ma długie, czarne włosy opadające mu na ramiona. Jego cerę przyozdabia trochę jaśniejsza niż u większości mrocznych elfów, ciemnoszara skóra. Ma gęste i bujne brwi, ciemnozielonej barwy oczy oraz trochę bardziej wysunięty podbródek od swoich pobratymców, co go zbytnio nie wyróżnia, bo akurat ta różnica zbyt widoczna nie jest. Ma dość długą szyję i w zasadzie wątłą posturę, choć mięśnie ma na tyle rozwinięte, by skutecznie pokonać siłowo przeciwnika. Rzadko to się zdarza, ale się zdarza. A w zasadzie to zwinność i zręczność odgrywają tutaj wielką rolę, bez tego raczej nie dałby on rady tego dokonać, ale tak czy owak to jest raczej oczywiste. Ma na sobie wytrzymałe, skórzane buty, które zakrywają mu stopy oraz kawałek nogi kilka centymetrów powyżej kostek. Oprócz tego posiada jeszcze zwykłe, brązowe i dość szerokie, aczkolwiek nie za szerokie spodnie, by mógł swobodnie poruszać się w terenie, wspinać się, walczyć. Biała, zwiewna koszula zakrywa górną część ciała, tułów, aż do szyi, kończąc się niewielkim kołnierzem. Zwykle nosi też długi, czarny płaszcz, choć czasem jest on zbędny.

Broń: Krótki, dębowy łuk wyposażony w zwykłe strzały oraz kilka zatrutych; dwa niewielkie, acz groźne w odpowiednich rękach sztylety oraz kilka noży do rzucania, ukrytych pod płaszczem w niewielkiej, ukrytej kieszeni.

Ekwipunek dodatkowy: Kilka bomb błyskowych oraz podręczny nożyk do oprawiania zwierzyny, w razie wyjątkowych sytuacji.

Talent: Potrafi le parkour, na poziomie trochę mniej niż zaawansowany. Pomaga to mu po prostu w poruszaniu się po miastach, ruinach, czasami w lesie i innych miejscach.

Myśl początkowa: Pirokineza

Shaimar obudził się nagle z krzykiem. Poczuł wielki ból głowy. Był cały spocony, jakby przed chwilą przebiegł dobre kilka kilometrów. Nienawidzę koszmarów.... W jego głowie, a raczej umyśle przetaczały się setki różnych myśli. Do tego był zmęczony. Bardzo zmęczony. Nie znał przyczyny tegoż, aczkolwiek bardzo go to zastanawiało i kilka wątków przeszło mu przez głowę. Niestety, nim się bardziej nad tym zastanowił, znów poczuł nieprzenikniony ból. Postanowił wstać, by nieco przytłumić te dolegliwości kubkiem wody. Przetaczając się powoli po podłodze, z trudem trafiając do celu, w końcu udało mu się. Chwycił łapczywie gliniany przedmiot wypełniony prawie do samego końca wodą i zaczął pić, niczym największy spragniony człowiek tego świata. Wypił "lek" w kilka sekund, wylewając przy tym trochę na drewnianą podłogę, która w tej chwili groźnie na niego łypała. Przynajmniej tak mu się wydawało. Ból głowy na chwilę przeszedł, był jeszcze nieco oszołomiony, ale powoli dochodził do siebie. Nałożył koszulę i spodnie, na końcu skórzane buty i ulotnił się z jego chaty. Na oknach miał grube, niebieskie zasłony, by nie przepuszczać do jego domostwa za dużo promieni słońca. Nie przepadał za tym, choć inni uważali to za najlepszą rzecz istniejącą na tym świecie. Jego żywiołem była noc i wtedy zazwyczaj udawał się na polowania, spacery... O dziwo, otwierając drzwi przywitał go znajomy mu i lubiany przez niego księżyc. Na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech. Lepsze to niż męczenie się w upałach. Po chwili w jego umyśle pojawił się dziwny przekaz, albo coś, co przypomniało mu wcześniejsze wydarzenie. Przypomniało mu się to, że wypił wodę z glinianego kubka. Niby nic w tym dziwnego, ale go to przeraziło. Bo od kiedy to kubek czekał na niego? Teraz dotarło do niego, że ktoś jednak mógł być w jego przytulnej chatce. Powinien to usłyszeć, gdyby tak się stało, ale... Są ludzie, którzy potrafią "ominąć" to i wejść do domu bezszelestnie. Nie powinien pić z tego kubka, to był zdecydowanie zły pomysł. Nie wiedział, co to może oznaczać, co się za chwilę może z nim stać. Lęk powoli narastał w nim. Nagle coś zaczęło go w środku dusić, jakby ktoś go właśnie złapał za gardło. Chwycił się za nie, nie mogąc wykonać oddechu. Przerażony powoli żegnał się z życiem. Moment później upadł nieprzytomny...

-O, obudziłeś się.- mruknął ktoś.

Shaimar nic nie widział, nie dobudził się jeszcze po kolejnym długim śnie. Po chwili dotarły do niego te słowa. Ocknął się i w jednej chwili przeraził. Otworzył powieki i ujrzał jakąś osobę. To dobre określenie, gdyż nie widział nawet jej twarzy. Miał na sobie płaszcz i długi kaptur, który nałożony na głowę zakrywał prawie całą twarz tajemniczego człowieka. Mroczny elf trwał w milczeniu. Nie wiedział co począć, co odpowiedzieć - bał się cokolwiek wykrztusić. Był bardzo zaskoczony całą sytuacją, a z drugiej strony niepewność wręcz pożerała go. Nie wiedział, co go niebawem czeka. Co się mu może stać w rękach tego osobnika. To wywoływało w nim ogromny lęk, który przyciemniał prawie wszystko, co w tej chwili czuł. Podły nastrój panował w ciemnym pomieszczeniu. Kamienne ściany tworzyły aurę chłodu, która panowała tu i ówdzie. Shaimar doszedł już do siebie. Usiadł, oparty o jedną ze ścian i rozejrzał się. Tajemniczy człowiek siedział na krześle i chyba wpatrywał się w niego, przynajmniej takie wrażenie wywoływał całkowity cień, zakrywający jego twarz. Ujrzał z boku jakąś niewielką pochodnię i kraty. Znów nabrał lęku. Wszystko wychodziło na to, że znajdował się w lochu. Popatrzył na swoje ręce. Były bardzo oziębione, zakute kajdanami, zaś te były przymocowane do twardych, kamiennych ścian pomieszczenia. Na nogach także miał kajdany, lecz wyraźnie cięższe, zapewne po to, żeby mógł gorzej manewrować w wypadku walki, gdyby próbował się zbuntować i stawić czoło swojemu oprawcy... Obok niego leżał talerz i jakaś prymitywna, drewniana łyżka. Posiłek był marny, jakaś paćka i nic poza tym. Ani kropli wody. Jego wyraz twarzy był w tej chwili jeszcze bardziej smutny niż przedtem. Spojrzał jeszcze raz na swojego oprawcę. Był chyba zamyślony, wpatrywał się teraz w pochodnię, która płonęła dość sporym ogniem, choć w tym pomieszczeniu nawet i to nie pomagało. Ciemności nie było końca.

-Co ja tu robię?- mruknął Shaimar, któremu nie było do śmiechu w tej sytuacji.
-No tak... Co ty tutaj robisz? Spodziewałem się, że prędzej czy później zadasz to pytanie.
Nastała chwila ciszy. Zaniepokojony ponownie odezwał się, tym razem trochę łatwiej było mu wykrztusić te kilka słów.
-Nie odpowiedziałeś mi na te pytanie.
-To nie jest ważne. Nie w tej chwili. Jeśli tego nie zrozumiesz, to skończysz tak jak inni, którzy pewnie teraz błąkają się po tym świecie w astralnej powłoce, bez nadziei na lepsze, bez niczego. Nic przyjemnego.
-Aha...
-Zjadłeś już?- zagadnął go tajemniczy człowiek.
-Jeszcze nie.
-Trudno. Nieważne, zapomnij o tym. I tak musimy już ruszać.
-Ale... Dokąd? I po co?- zapytał zdziwiony mroczny elf, wpatrując się w ziemię.
-Też nie powinieneś tego teraz wiedzieć. Znaczy, źle się wyraziłem. To i tak nieważne. W tej chwili masz tylko znać swoje przeznaczenie, a to jest dość długie, zagmatwane i trochę nierealne. Po części też banalne, ale co tu poradzić - wyrocznia Al'' Aramaii ma już swoje lata.
-To powiedz mi o tym moim przeznaczeniu.- rzekł półszeptem nie do końca pewny celu tej rozmowy Shaimar, wzrokiem kierując się teraz na zakapturzonego człowieka, albo istotę. "Coś''", nieważne.
-Ehm...
-Powiedz wreszcie!- krzyknął mroczny elf, zdenerwowany powoli całym tym nieporozumieniem.

W tej chwili coś prysło. Tajemnicza osoba zniknęła. Potem krzesło. Podłoga, kraty, kajdany. Pochodnia. Zrobiło się ciemno, bardzo ciemno. Słychać było w oddali jakiś krzyk. Shaimar odruchowo zamknął oczy. Po chwili otworzył je. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się bardzo jasno. Wstał, dotknął ścian, by sprawdzić ich prawdziwość. I te zniknęły, bez śladu. Jakby... Wyparowały. Wszędzie była tylko biel. Pusta biel. Mroźna biel. Było chłodno, lecz mroczny elf nie przejmował się w tej chwili. Obracał się wokół siebie, szukając jakiegoś wyjścia z tego "czegoś". Nagle coś dziwnego się stało. A za razem przerażającego. Ziemia zaczęła dygotać, zaś podłoga przechylać w prawą stronę. Przeszyty lękiem Shaimar zsuwał się powoli na prawo, w jakąś otchłań, bądź też coś innego. Widział tylko biel, nic poza tym. Przy końcu próbował się jakoś zatrzymać, złapać się krawędzi. Ale jej zwyczajnie nie było. Zaczął spadać z ogromną prędkością. Nagle zatrzymał się w powietrzu. Ujrzał jakąś postać w czarnym kapturze, choć była inna od tej, z celi. Wyciągnęła ku niemu rękę. Zastanawiał się po chwili czy podać mu dłoń. W końcu się na to odważył, po chwili nieprzyjemnej wręcz ciszy. Osoba w kapturze złapała go za rękę, po czym i ta zniknęła. Przerażony zaczął wrzeszczeć, ale nie słyszał własnego krzyku. Po chwili wszystko zniknęło...

Pojawił się w lesie, tak mu się zdawało. Sprawdził odruchowo czy jego ręka jest w porządku, czy w ogóle jest. Była na miejscu. Zdziwił się. Nie wiedział czy to był sen czy jawa, może to jego chora wyobraźnia utworzyła tą do złudzenia realistyczny wyimaginowany świat... Nie odróżniał już w tej chwili w czym tak na prawdę się znajduje - w kolejnym przerażającym śnie czy też w realnym, normalnym świecie. Miał nadzieję, że jednak to drugie. Miał już dość tych wszystkich dziwnych snów. Rozejrzał się wokoło. Był oparty o jakieś drzewo, choć nie czuł żadnego bólu, była nawet wygodnie. Po chwili usłyszał szelest. Kilka tajemniczych osób znów w kapturach patrzyło na niego chyba z wrogością, to w tej chwili czuł. Tylko, że tym razem trzymali w ręku noże i sztylety...

-Kim jesteś?- zapytał cichym tonem jeden z nich, trzymając cały czas w ręku sztylet, jakby chciał go zaraz zabić...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Xathis, Thax’vren i Rob zastanawiali się nad dalszym położeniem nagle nieopodal pojawiła się jakaś postać. Natychmiast wyciągnęli sztylety i skierowali je w kierunku nowo przybyłego.
- Kim jesteś? – zapytał przybysza Thax’vren
- Właśśśnie, kim jessteśśś? – po pytaniu Thax’vrena przybysz wyglądał na zdziwionego. Teraz był wstrząśnięty, bo kolejne pytanie zadał Xathis.
- Co? K-kim jesteś?
- My pierwsi zadaliśmy pytanie – rzekł Rob – Nuże, gadaj kim jesteś!
- Jestem Shaimar...
- Ale jaki Sssshaimar? Ssssshaimar ssszarosiej? Sssshaimar ssssłosiej? Ssssshaimar sssssabójtsa? – mówiąc to Xathis coraz bliżej podchodził do owego Shaimara.
- Ja... – zacisnął zęby jakby bał się odpowiedzieć. W końcu wypalił – Jestem Asasynem.
Jaszczuroczłek na mgnienie oka pokazał uzębienie po czym krótko zasyczał. Thax’vren się uśmiechnął. Tylko Rob nie podzielał wesołości. Po prostu patrzył na Mrocznego Elfa, a po dłuższej chwili powiedział:
- Niby czemu mamy ci wierzyć? Możesz być kimkolwiek – szpiclem, zabójcą, prowokatorem. Podaj jakiś powód, który by nas przekonał.
Dwóm pozostałym Asasynom miny zrzedły momentalnie. Patrzyli to na Roba, to na podejrzanego o szpiegostwo Drowa.
- No w ssssumie on ma ratsssję. Pokasssz nam tsssoś, tso by nasss pssszekonało.
Shaimar patrzył przez chwilę na Jaszczuroczłeka, po czym spojrzał na pobliską kępkę ostu. Chwila skupienia i stanęła w płomieniach.
- Pyrokineza – stwierdził Rob – To nas nie przekona. Nie tylko Asasyni potrafią uzywać tej mocy. Większość psychokinetyków ma podobne zdolności.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Shaimarowi pierwszemu puściły nerwy.
- Czemu, do ciężkiej cholery jesteście tacy podejrzliwi!? – wybuchnął – Co ja wam zrobiłem!? Pojawiłem się po prostu w tym pieprzonym lesie i wpadłem prosto na was!
- Wiemy, że się pojawiłeś, bo sami to widzieliśmy – powiedział powoli Thax’vren – Ale nasuwa się pytanie: dlaczego to się stało? Po co się tu pojawiłeś?
Przez chwilę wydawało się, że Shaimar nic na to nie odpowie. Jednak usłyszeli ciche:
- Nie wiem...

[Wiem, krótki post. Krótki, bo mało czasu miałem na jego napisanie. Może jutro coś dopiszę, ale to nic pewnego. Mam nadzieję, że nie popełniłem żadnego błędu opisując wasze postacie.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Po dłuższej przerwie znów mam czas na pisanie.]

- Wiemy, że się pojawiłeś, bo sami to widzieliśmy – powiedział powoli Thax’vren – Ale nasuwa się pytanie: dlaczego to się stało? Po co się tu pojawiłeś?
Przez chwilę wydawało się, że Shaimar nic na to nie odpowie. Jednak usłyszeli ciche:
- Nie wiem...
- Skoro nie wiesz, to jak mamy Ci zaufać? A tego typu luki w pamięci pojawiają się jak ktoś przejmuje kontrolę nad TOBĄ. Skąd mamy wiedzieć, że żaden z wrogów nie chce TOBĄ zabić NAS?! - ciągnął Thax''vren
- Nie wiem... - powtórzył Shaimar
- Ssssan... - wtem Thax''vren powstrzymał Xathisa
- Dowódcy teraz tu nie ma. Z nim gadaj w tej sprawie.
- A zastępca?
I tu pojawiła się wątpliwość...kto powinien teraz dowodzić tą trójosobową grupą?
- Ja przeciw niemu - jako pierwszy zdecydował Rob
- Mnie tesszz się nie pssodoba - jako drugi odezwał się Xathis
- Może wy drowom z reguły nie ufacie? Może i was bardzo nie lubimy i lubimy walkę, ale mamy swoje zasady. Ja uważam, żę należy poddać go próbie - na końcu powiedział Thax''vren.
- Próba? Nie ufacie mi? No dobrze - Co mam zrobić? - odpowiedział zawiedziony decyzją Shaimar
- Dwóch przeciw. Jak ich przekonasz, to może przeżyjesz... Może. Ja idę zająć się innymi sprawami. - powiedział Thax''vren - Jak zmienicie zdanie, to wiecie gdzie mnie szukać - dorzucił i wyszedł

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren szybko się zaczął nudzić. Po kilku chwilach zostawił kartekę z wiadomością:
"Nie chciało mi się czekać. Jakbyście się zdecydowali poddać próbie nowo przybyłego, to mam propozycję. Otóż powinien udowodnić, ze nie wyda nas straży, ani nikomu innemu. Każcie mu wydać straży kogoś z każdej wrogiej grupy. Się oceni w praktyce, na ile to wystawieni ludzie... Po skończeniu zadania każcie mu zrobić coś, za co straż go nigdy nie wysłucha. Tymczasem idę się zabawić."
Drow wyszedł i skierował się ku miastu.

***

Thax''vren wybrał sie do miasta. Na miejscu rzucił na siebie niewidzialność i skierował się do karczmy znajdującej sie najbliżej garnizonu. W środku, jak się spodziewał, było dużo strażników, ale o to mu chodziło. Thax''vren znajdujący się pod wpływem niewidzialności chodził po karczmie i nasłuchiwał co krąży miedzy strażnikami. Najczęścieuj słyszał o marnej płacy, niedawno zapanej za kradzieże pięknej dziewce. Jednak były dwie rzeczy, które go ucieszyły. Po pierwsze nie rozmawiali o skrytobójcach. Po drugie ktoś wspomniał, że będzie musiał pilnować jakiegoś transportu broni, zamiast wykorzystać wyjazd żony. W pewnym momencie wywiązała się jakaś burda o to, kto teraz stawia piwo. Thax''vren zmierzał do wyjścia, gdy ktoś na niego wpadł i go wywrócił. Trudno było nie zauważyć, że strażnik leży na czymś niewidzialnym. Kobieta w mundurze porucznika użyła runy wykrycia niewidzialnych. Thax''vren wyrwał sie do wyjścia. Iluzja uległa rozproszeniu przy samych drzwiach, więc zdążył wybiec. Na zewnątrz jednak spotkał trzeżwego strażnika z łukiem. Thax''vren skierował się w drugą stronę, ale nim ukrył się za rogiem oberwał strzała od niego prosto w tyłek. Mimo bólu Thax''vren uciekł mu, a następnie wrócił do kryjówki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 15.07.2007 o 16:54, rob006 napisał:

- Nie wiem jak wy, ale ja idę coś zjeść - Rob był już zmęczony obecna sytuacją. Zdał sobie sprawę, że nie jadł od... bardzo dawna. Bez chwili namysłu udał się do najbliższej gospody - musiał dokładniej zbadać swoje znaleziska...


Zrobił nawet 2 kroki, po czym stanął jak wryty. Przed sobą miał... las! Rozejrzał się wokoło – nie byli, jak sądził na początku, w miejskim porcie, tyko na jakimś... Rob nie wiedział nawet jak to określić. Prawdopodobnie kiedyś był tu jakiś port, na co wskazywały stare, zarośnięte magazyny i resztki mola. Teraz było tu tylko bajoro, zbyt płytkie aby mogły tędy przepływać statki. Prawdopodobnie dlatego port był w takim stanie. Po jednej stronie mając las, a po drugiej bagno, Rob poczuł, jak ogarnia go frustracja przemieszana z rezygnacją. Był tak głęboko przekonany, że znalazł się w mieście, że nie przyjmował nawet możliwości, że mógł być gdzieś indziej. Miał nadzieję na gorący posiłek i równie gorącą kąpiel, ale teraz jego nadzieje prysły jak bańka mydlana. Spojrzał na towarzyszy.
- Ten idiota nie wysadził nas nawet w mieście! - dopiero po wypowiedzeniu ostatniego słowa, Rob zorientował się, że tylko on miał takie problemy z orientacją w terenie. Po raz kolejny zrobił z siebie idiotę.
- Boże! Z kim ja pracuję... - Thax''vren z rezygnacją ukrył twarz w dłoniach. Xantis tylko zasyczał i pokręcił głową.
- Hej, hej, chciałbym zauważyć, że jeszcze kilkanaście minut temu chcieliście się pozabijać – Rob postanowił zręcznie zmienić temat. - Gdyby nie ja, prawdopodobnie jeden z was byłby już trupem.
Xantis i Thax''vren popatrzyli na siebie nieufnie. Najwyraźniej oni również, na wskutek przeżyć sprzed kilku chwil, zapomnieli o tym „szczególe”. Chwilę milczenia przerwał jakiś ruch w pobliskich krzakach. Cała trójka jak na zwołanie wyciągnęła sztylety i zbliżyła się do źródła hałasu. Po chwili z krzaków wyłoniła się jakaś postać,
- Kim jesteś? – zapytał przybysza Thax’vren.
- Właśśśnie, kim jessteśśś? – po pytaniu Thax’vrena przybysz wyglądał na zdziwionego. Teraz był wstrząśnięty, bo kolejne pytanie zadał Xathis.
[...]
- Próba? Nie ufacie mi? No dobrze - Co mam zrobić? - odpowiedział zawiedziony decyzją Shaimar
- Dwóch przeciw. Jak ich przekonasz, to może przeżyjesz... Może. Ja idę zająć się innymi sprawami. - powiedział Thax''vren - Jak zmienicie zdanie, to wiecie gdzie mnie szukać - dorzucił i odszedł.
Rob miał ochotę porzucić całe to towarzystwo i uciec. Ciągle coś się działo! A to jacyś zbóje polujący na jego życie, a to jakieś nieudane teleporty, i w końcu jakiś nieznajomy typ, który podaje się za asasyna, a któremu nie można ufać. A Rob chciał teraz tylko się wykąpać, najeść i wyspać. No cóż, trzeba było się zając jakoś przybyszem. Rob popatrzył na oddalającego się Thax''vrena. Cwaniak, sam uciekł, a ten problem pozostawił nam... Rob mu nie ufał, nie bardziej niż nieznajomemu, którego miał teraz przed sobą. Xantisowi też nie ufał. Właściwie to nikomu nie ufał, był w końcu asasynem... wiec co on tu właściwie robił? Popatrzył na nieznajomego. Jak by go tu spławić?... Jego rozmyślania przerwał Xantis:
- Sssłyszycie?
- Co słyszymy?
- No w magazynie... Ktoś tam jest - Xantis niepewnie spoglądał to na towarzyszy, to na magazyn, z którego dochodził rzekomy hałas. Rzekomy, bo Rob pomimo skupienia nic nie mógł usłyszeć. "Nowy" też nie wyglądał na kogoś, kto coś słyszy. Albo jaszczuroludzie mają wybitnie dobry słuch, albo Rob nie był tu jedynym, któremu odbija.
- No dobra, idziemy to sprawdzić - powiedział Rob, w duchu modląc się, żeby to była tylko pomyłka Xantisa. Rzeczywistość była jednak inna. W magazynie leżały ciała dwóch kobiet, które teleportował wcześniej do kryjówki, a które Sander posłał razem z nimi. Najwyraźniej drużyna nawet ich nie zauważyła, gdy wychodziła (a właściwie wytoczyła się) z magazynu kilka chwil temu. Jedna z nich właśnie odzyskiwała przytomność.
- Pięknie! Tylko tego nam brakowało! - Rob czuł, że ta cała sytuacja to test, który miał sprawdzić jego wytrzymałość psychiczną. Test, który prawdopodobnie nie zda...

[Ożywiam trochę temat. :) Długo nie pisałem, ale ostatnio nagromadziło mi się tyle obowiązków, że nie wiedziałem od czego zacząć. Postaram się teraz pisać w miarę regularnie, ale ostatnio tez to mówiłem, a wyszło jak wyszło :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Może jest jeszcze jakaś nadzieja na podtrzymanie tematu...]

Thax''vren wpadł do kryjówki ze strzałą wbitą poniżej pleców. Gdy miał wchodzić przez drzwi usłyszał on... kobiecy chichot. Wówczas pomyślał, że pomylił miejsca, ale wszystko wyglądało jak powinno. Assassyn wyciągnął ostrze i wszedł najciszej jak mógł, zbliżał się do źródła dźwięku, a gdy doszedł do miejsca w którym wiedział, ze one są tuż za rogiem... stracił przytomność i grzmotnął o ziemię.

***

Thax''vren leżąc wpół przytomny na czymś twardym, wiedział że ktoś się nim zaopiekował. W końcu mimo wszystko umie on rozróżnic wbitą strzałę od prowizorycznego opatrunku. Wtem usłyszał czyjeś kroki. Poderwał się na równe nogi i szybko się obrócił... za szybko jak na osobę, ktora ledwo co odzyskała przytomność. Upadł. Kroki były coraz bliżej. Przez drzwi weszła piękna nieznajoma.
- Leż spokojnie! Nie wiemy co to było.
- C..coo...? K..kim jesteś?
- Leż jeszcze.
Wyszła. Wszystko zaczęło powoli sie wyostrzać. Assassyn zaczął się zastanawiać co się mogło stać. W końcu trucizny nie działają zarówno na wampiry, jak i na istoty będące po części nimi. Gdyby strzała była zaklęta, zadziałałaby natychmiastowo. Nie wie co się stało. Tym razem nieznajoma weszła z Robem.
- Jak zwykle sam. Kiedy się nauczysz, że to jest niebezpieczne? - powiedział Rob
- Lubię takie ryzyko - odpowiedział ranny
- Ty i to twoje postępowanie. Teraz odpoczywaj. - po tych słowach Rob wyszedł
- Ja zostanę z tobą - powiedziała niewiasta
- Nie chcę towarzystwa.
- I tak zostanę, tak na wszelki wypadek.
Później długo było tam cicho. Za cicho...

***

Thax''vren cały czas nic nie mówił. Po jakimś czasie wyszedł z pokoiku. Rozglądnał się, spostrzegł, że każdy jest z jakąś kobietą, w tym także Shaimar, którego wogóle nie znał. Thax''vren zrobił tylko minę wskazującą na to, że owa sytuacja mu się nie podoba. Nie ufał obcym. Podszedł do niego Rob.
- Wreszcie zdecydowałeś się wyjść.
Thax''vren odpowiedział jedynie gestem, że porozmawiać na osobności. Przeszli do już pustego pokoju, z którego ranny skrytobójca dopiero co wyszedł.
- Co jest?
- Że wy im ufacie, to nie znaczy, że ja też. Narazie chcę ich obserwować, ale w ciszy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shaimar nie był zadowolony z obrotu sytuacji. Nikt mu nie ufał, nie wiedział co począć.
-I jeszcze ta cholerna próba... Mam nadzieję, że w końcu wytrzeźwieją, bo ich mózgi nie myślą trzeźwo. A jeżeli tak nie jest, to znaczy tylko dlatego, że mieli przykre dzieciństwo. Jak można być tak uprzedzonym do drowa? Mroczne elfy to wprost wymarzona rasa do zabijania. Bez niepotrzebnego ujawniania swojej twarzy, sylwetki...
Na tym Shaimar poprzestał w swoim monologu. Znudzony, usiadł pod wysoką topolą, na wilgotnych, zielonych mchach. Powietrze było rześkie, choć assasyn nawet na to nie zważył, jemu było to wszystko jedno. Choć wszechobecnej mgły nie mógł nie dostrzec. Musiałby być ślepy. Ale nawet w takich sytuacjach umiał sobie radzić, w razie napadu, bądź w innych, nagłych sytuacjach, wymagających skutecznej, szybkiej interwencji. Shaimar przymknął powieki, by odpocząć na chwilę. Lecz jego odpoczynek nie trwał długo. Z magazynu dochodził głos jakiejś kobiety, strudzonej i zmęczonej. Mroczny elf wstał ociężale i powłóczył nogami do małego spichlerza, by sprawdzić, co w trawie piszczy. Szedł powoli, nie bacząc na swoją postawę, niechlujność - miał gdzieś zdanie innych. Zawsze to on miał ostatni argument, a był nim zazwyczaj sztylet z zatrutym ostrzem, który dostał od zakonu. Po chwili stanął przy progu. Ujrzał czarnowłosą dziewczynę, rasy ludzkiej. Włosy opadały jej na czoło. Miała młode rysy, oczy - wyraziste, błękitne. Wzrostem była dość niewielka, choć to może mroczny elf miał takie zdanie, gdyż przywykł już do patrzenia na ludzi z góry. Z góry i z góry, gdyż pomimo tego, że był wyższy, także był uprzedzony do wielu ras, między innymi ludzkiej. Uważał, że można mu osądzać innych, choćby na podstawie pierwszego wrażenia. W przypadku dziewczyny, też był trochę uprzedzony, choć coś się w nim złamało. Na jej widok serce zaczęło mu szybciej bić. Nie mógł być zakochany, gdyż nigdy nie doznał takiego uczucia, ba - nawet w nie nie wierzył. Zawsze były to dla niego ckliwe bzdury, choć w głębi duszy chciał kiedyś poczuć coś takiego do innej osoby, by chociaż wiedzieć, jak to jest. Nie wiedział co traci. W pewnym sensie nie był też dlatego w pełni elfem - po części był maszyną do mordowania, bez skrupułów, bez późniejszych wyrzutów sumienia. Dla niego było to normalne, tak się wychował. Nie był wdzięczny ze swojej doli, ale tak to już w życiu bywa - nie można mieć wszystkiego. Przypatrując się czarnowłosej, nie wiedział do końca, co poczuł. Nie wiedział czy to była miłość, czy po prostu zaintrygowała go osoba dziewczyny w takim miejscu, dokładnie wtedy, gdy oni tutaj byli. Czy to był omen czy po prostu zwykły przypadek, nikt tego nie wiedział, ale też nikt nie zakrzątał sobie tym specjalnie głowy, gdyż nie czas był na rozmyślanie o tego typu sprawach. Spojrzenie Shaimara odwzajemniła tajemnicza osoba, lecz była raczej zmieszana, zakłopotana. Rob i Xantis przez chwilę zwrócili wzrok w stronę assasyna, choć nie obchodziło ich za bardzo, czego tutaj szuka. Chcieli wydobyć jakieś informacje z niewiasty, możliwe, że z czystej ciekawości. Mroczny elf mruknął coś, lecz zanim zdołał dokończyć, jego wzrok natrafił na nieprzytomne ciało, leżące bezwładnie na twardej, drewnianej posadzce. Ta postać była mniej urodziwa i z pewnością starsza. Shaimar widział pewne podobieństwo między obiema kobietami, choć może go tylko oczy myliły. Zauważył, że druga kobieta była wyższa o dobrą dłoń, choć i ta należała do rasy ludzkiej. Była - w mniemaniu drowa - stanowczo za wysoka, jak na swoją rasę. Możliwe, że była pół-człowiekiem, pół-elfem, co do tego assasyn miał wątpliwości. Miała na sobie żółto-złocistą szatę, która nie była tak mocno zauważalna wśród scenerii niewielkiego spichlerza. W końcu mroczny elf wykrztusił kilka słów do uprzedzonych do niego współtowarzyszy:
-Skąd one się tu wzięły?
-A skąd ty wziąłeś się tutaj? Wśród nas? Głupie pytanie - głupia odpowiedź. Skąd mamy to wiedzieć? Dopiero do tego dochodzimy...- mruknął złośliwie Rob, który nie mógł się powstrzymać od zwracania uwagi na podejrzane pojawienie się "assasyna" jak on uważał.
-A co z tą próbą? Kiedy mnie na nią wystawicie? I na czym będzie polegać?- powiedział onieśmielony, trochę rozgniewany na taką tolerancję Shaimar.
-Ech...- rzekł zirytowany już tą sytuacją Xantis.
-Mam propozycję natrętny elfie - idź sobie pohasaj ze swoimi leśnymi kolegami, a nie zawracasz mi głowę jakąś próbą! Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, póki co módl się o to, byś przeżył, bo mam już ciebie dosyć!- krzyknął rozgniewany do czerwoności Rob, jako, że drow przerwał mu w połowie zdania.
Shaimar miał dość tej napiętej atmosfery. Wyszedł, spoglądając jeszcze raz na urodziwą dziewczynę. Ona wpatrywała się przez dłuższą chwilę to na niego, to na Roba, wyraźnie przejęta całą sytuacją, choć jej to w sumie nie powinno obchodzić. Assasyn udał się z powrotem pod topolę, chcąc, by ten dzień jak najszybciej się skończył...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Linia drgała i wypełniała powietrze... A przynajmniej to co uznawałem za powietrze, delikatnym cytrynowym zapachem. Zdumiało mnie to jak trudno było mi się skoncentrować.
W sumie... Co w tym dziwnego? Rytuał Asasynów odprawiałem już tak dawno temu... To przez to nie jestem w stanie całkowicie się opanować, osiągnąć pełnej skuteczności, ani przestać kochać...
W sumie było to całkiem przyjemne.
Zapach świeżych cytryn wwiercał się już w moje nozdrza z siłą sztyletu. Nastąpił gwałtowny rozbłysk i... drzwi się otworzyły. Nie jedne. Dwoje. I w dodatku kiedy spróbowałem podejść do jednych z nich, odepchnęła mnie niewidzialna ściana. W środku obydwu tańczyły mgły. Nagle, kłęby zaczęły się formować, w dwa różne obrazy.
Na jednym z nich staruszek ubrany w lśniące szaty rysował coś na podłodze. Na drugim... Ten lisz! To on wypala w podłodze dziwne wzory...
Zacząłem odczuwać niepokój.
Obydwoje skończyli. Mag narysował coś co wyglądało jak standardowy oktogram przyzwań. "Coś" wypalone przez licza sprawiało wrażenie, że kiedy tylko się odwrócisz zmieni swoje kształty. Obrazy stawały się coraz wyraźniejsze - mogłem już spostrzec, że mag stoi na wysokiej, oświetlonej przez słońce wieży, zaś licz znajdował się najwyraźniej w jakichś grobowcach.
Obydwoje zaczęli razem. Mag wysokim, nieco zachrypniętym - acz wyraźnym - głosem zaczął wyśpiewywać inkantacje, znacząc swoją różdżką w powietrzu dziwne wzory. Lisz uderzył swoim kijem z baranią czaszką kilka razy o podłogę - grupa akolitów zaczęła wydawać dziwne, hipnotyczne zawodzenia. Poczułem ciągnięcie to do jednych, to do drugich drzwi.
Obydwaj magowie wyglądali na zaskoczonych. Ten ludzki otworzył niewielki portal i wystrzelił przez niego szybką kulę ognia. Lisza zasłonił jeden z akolitów - chociaż teraz już frytka.
Lisz wykreślił w powietrzu linie Lustrzanego Odbicia Virratema, po czym rzucił sobie pod stopy sześcian milczenia. Czar odbił negatywny efekt, i stworzył jego lustrzane odbicie, dzięki któremu jego głos wzniósł się a cała okolica zadrżała od wzbierającej magii. Wyciągnął rękę w stronę jednego z akolitów - ten upadł na ziemię. Na dłoni licza zaiskrzyły kryształki zamarzniętej magii - odpalił je w portal.
Wieża eksplodowała, ale kiedy dym się rozwiał, mag stał dalej w pomieszczeniu zbudowanym z czystej mocy. Wyglądał na zirytowanego.
Wyciągnął spod szaty amulet, po czym go przełamał. Zaklęcia więzione w Tymczasowym Koncentratorze Ykala zestaliły się z czasem w jeden morderczy strumień energii, który runął w portal...
Którego tam nie było.
Licz trzymał w ręku Pieczęć Otisa. Rozświetlona właśnie co pochłoniętą magią, wyglądała dość przerażająco. Wysyłała dziwną emancję wzdłuż kościanego ramiona. Nie przestając nucić dziwnej melodyjki wraz z akolitami zatoczył nią kilka okręgów. Wrzucił coś w jeden z nich. W wieży maga coś zadźwięczało na podłodze. Wybuchł dym. Tak samo licz. Nagle poczułem szarpnięcie za kostkę i wszystko się rozmazało...
===
Kiedy się obudziłem najpierw poczułem... Ciepło. Jest dobrze.
Potem wciągnąłem powietrze nosem. Zapachniało stęchlizną.
Jest niedobrze.
- Och. Widzę, że już się obudziłeś.
Zamachnąłem się ręką. W efekcie takiego ruchu, w mojej dłoni powinien znaleźć się sztylet który to z kolei trafiłby tego cholernego smoka...
- Proszę cię, nie wysilaj się...
Otworzyłem oczy. Wyrzuciłem rękę przed siebie, pragnąc przysmażyć tego gada pirokinezą. Moje palce jednak odmówiły posłuszeństwa.
- Mówiłem, żebyś się nie wysilał. Wstań i chodź za mną.
O dziwo nie znajdowałem się w jaskini. Byłem w sporej, zadbanej piwniczce. Także zamiast oczekiwanego smoka, przede mną siedział dość przystojny młodzieniec...
Z ledwie widocznym deseniem łusek na skórze oraz pazurami które przyprawiłyby o rozpacz każdego manikiurzystę.
- Przypatrzyłeś się?
Wstał i ruszył. Za drzwiami znajdował się korytarz. Nie miałem wyboru - musiałem iść za nim.
- Czego chcesz?
- Zaprosić cię na obiad.
- Co?
Parsknął śmiechem. Szliśmy.
- Dlaczego jeszcze żyję?
- A dlaczego miałbyś nie żyć?
- A dlaczego miałbym żyć?
- Bo po pierwsze jesteś bardziej przydatny w takiej formie. Oczywiście, zirytowałeś mnie kiedy przybyłeś tu i... Powiedzmy "uratowałeś" tą Troke. Chciałem cię wtedy przejąć za pomocą demona, ale to nie byłoby zbyt praktyczne.
Na ścianach wisiały setki wspaniałych obrazów i gobelinów. Można było wyczuć lekki prąd powietrza.
- Ale... Zabiłeś wszystkich asasynów!
- Część. Poza tym ja tylko pomagałem. Obawiałem się was, ale teraz - skoro nie możecie dokonać Rytuału - nie jesteście już groźni. Za to możecie się przydać.
- Do czego?
- Może najpierw zjemy?
Weszliśmy do ogromnej sali. Jeśli poprzednie były piękne, to ta była... wspaniała. Mnóstwo rozłożonych z gustem cennych przedmiotów, delikatne oświetlenie zapewniające półmrok... I długi stół zastawiony mnóstwem półmisków. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie jaki jestem głodny. Usiadł po jednej stronie, mi wskazał miejsce po drugiej. Ze sporą nieufnością przełożyłem na talerz spory kawał mięsa. Po zapachu sądząc - wiwerna. Pozornie nie zwracając na mnie uwagi, smok nałożył sobie na talerz... klopsiki.
- Słyszałeś kiedyś o Radzie Smoków?
Pokręciłem głową. Sprawdziłem jedzenie językiem - o dziwo nie było zatrute.
- Tak jak wielu. Cóż. W każdym razie składała się z najpotężniejszych smoków. Ostatnie zebranie odbyło się tuż przed - jak oni to nazwali - krucjatą. Ha! Wyglądało to tak, że napadali na wioski, wyrzynali wszystkich - w tym kobiety i dzieci - po czym przez jakiś czas morzyli głodem załogę zamku, tak aż połowa obrońców zdychała z głodu, a reszta nie była w stanie się bronić. Rzecz jasna ludzie, elfy, krasnoludy i cały majdan twierdziły, że jest to "strategia". Ha! Przecież tak nie zachowują się nawet orkowie czy trolle! W każdym razie, my - wszystkie "złe" smoki, stwierdziliśmy, że trzeba coś z tym zrobić. Więc zwołaliśmy zebranie. Okazało się, że te "dobre" były już podkupione! Widziałem jak umiera Khayrtaddeth, Prannisita, Grihtnnazike, Lythernapver... Niewielu zdołało uciec.
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem.
- No i także wy - asasyni - mieliście skłonności aby utożsamiać sięz tymi dobrymi, mimo iż waszym mottem jest Gaher iye lo ketye. Nie ma zabijania bez pieniędzy. I co? Ilu przywódców hord zginęło z waszych rąk?
- Nadal możemy się zebrać...
- Nie. Już nie. Skoro jesteście tak słabi...
- Słabi?
- Nie czujesz?
Faktycznie - już od pewnej chwili miałem wrażenie, że coś złego zaraz się wydarzy. Nie miało to żadnego związku z jedzeniem. Raczej ze... sztućcem?
Spojrzałem z niedowierzaniem na nóż. Iluzja rozwiała się - teraz był to sztylet czarny jak noc... Spojrzałem wściekły na smoka.
- Nie denerwuj się. To taka gwarancja bezpieczeństwa. Mojego i twojego. Gdybym kontrolował cię mentalnie, byłoby to znacznie łatwiejsze do wykrycia. A tak? Kto by przypuszczał, że można kogoś kontrolować przez sztylet zmieniający swój wygląd w zależności od kaprysu właściciela?
Faktycznie. Początkowo był czarny. Teraz miał kolor żelaza, a na jego rękojeści znajdowały się pięknie wykute sceny zabójstw smoków.
- Nie będziesz mógł go zostawić. Nie będziesz mógł go oddać. Nie będziesz mógł nikomu o nim powiedzieć, ani pozwolić aby go skradziono. Reszty dowiesz się mentalnie.
Otworzył się portal. Pchnięty nakazem odsunąłem krzesło i ruszyłem spokojnie w jego stronę.
- Aha. I jeszcze jednio.
Odwróciłem się.
- Panuje zwyczaj, że gdy władca zdobywa cennego pracownika daruje mu zwierzątko.
Pstryknął. Jakaś drowka wniosła tacę z dużym jajem na środku.
- Wykluje się lada moment. Weź je.
Drowka przyklęknęła. Nie miałem wyboru. Chwyciłem jajo w obie ręce. Było zaskakująco ciepłe.
- Mówi się, że ich charakter zależy od właściciela. Jeśli będziesz surowy to go wytresujesz. Jeśli będziesz dla niego milusi to skocieje i będzie chciał być dla ciebie najważniejszą istotą.
Skorupka powoli pękała.
- Ma zdolności psioniczne pozwalające na kontaktowanie się z właścicielem, a niedługo po narodzinach zaczynają działać jego gruczoły jadowe.
Skorupka roztrzaskała się. W środku znajdowała się - zwinięta w kłębek - mała jaszczurka..? Ze skrzydłami?
- Co to jest? Smok? - po raz pierwszy od podniesienia noża odezwałem się.
- Nie. Nasz mały kuzyn. Jaszczurka ognista. Rzadka. W pierwszych dniach, a nawet godzinach rośnie na potęgę i ma wilczy apetyt. Osiąga wielkość średniego kota, ale ma długi ogon. Jako, że korzysta z pamięci wspólnej, już niedługo - jak tylko skrzydła wyschną - będzie mógł latać.
Czułem jak rozgląda się dookoła swoim umysłem. Otworzył oczy - tak jak u nowo narodzonych smoków były one chwilowo kulami roztopionego metalu. Nie zdając sobie z tego sprawy, wyciągnąłem do niego "psychiczną rękę". Pochwycił ją z pewnym wahaniem i niezdarnie przeskoczył na moją - fizyczną - dłoń. Nie trafił - musiałem go chwycić. Był jeszcze wilgotny od śluzu. Pobiegł w górę mojej szaty i znów zwinął się na ramieniu.
Głodny - posłał mi myśl.
Odwróciłem się w stronę smoka.
- A teraz idź do swoich przyjaciół. Jak będę cię potrzebował, to dam ci znać. I jeszcze jedno. Rzecz jasna żadnemu z nich nie możesz nic o mnie powiedzieć, ani w jakikolwiek sposób zdradzić komukolwiek mojej obecności. I tego, że mi służysz. Chyba, że dam ci znać. Jasne?
- Oczywiście.
Wkroczyłem w portal.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren spokojnie trenował na leśnej polanie walke dwoma mieczami, które wraz kilkoma innymi rzeczami, niedawno odebrał jakimś elfom następnej nocy po odzyskaniu przytomności. Teraz prawie nie rozmawiał z resztą. Nie ufał im i ich babom, a szczególnie tej elfce, która się nim opiekowała. Za bardzo się nim interesuje. W pewnym momencie assassyn usłyszał coś w krzakach. Rzucił sztyletem nie wypuszczając żadnego z mieczy. Sztylet zniknął w zaroślach... stukając o metal? Z tego właśnie kierunku wyszedł Sander trzymając rzucony sztylet w ręce.
- To chyba Twoje - rzekł Sander
- Kogo ja widze! Wreszcie ktoś, kto nie upadł na głowę - mówiąc te słowa Thax''vren schował miecze
- Znalazłeś innych?
- I tak, i nie. Bo oni są trochę... dziwni.
- Dziwni?
- Tak, dziwni. Dlatego im nie ufam. Zresztą musisz sam to sprawdzić.
W tym momencie coś wydało dzwięk jak młoda ognista jaszczurka. Dobiegł on z tych samych krzaków, z których przyszedł Sander. Thax''vren chciał znów rzucić sztyletem, ale Sander go powstrzymał. Owa jaszczurka wyszła ku nim.
- Oszalałeś?! Zabić ją!
- Nie! To moje zwierzątko!
- ŻE CO?!
- To co słyszałeś.
- Chyba jedna strzała w tyłku wystarczyła, abym do końca zwariował...
- O czym Ty gadasz?
- Tamci się zbratali z obcym, chodzą jak zakochani, potem znajduje Ciebie, a Ty mi wyskakujesz z jakąś jaszczurką i gadasz że to Twoje zwierzątko!
- Weź to - powinno Cię uspokoić - Sander wyciągnał miksturę powodującą utratę przytomności
- Po tej scence z gadem zwątpiłem w to, czy mogę Ci ufać. Zaprowadzę Cię do reszty wariatów, ale na nic więcej nie licz.
Thax''vren wyciągnął miecze. Całą drogę obserwował i Sandera i jego jaszczurkę. Przewodnik cały czas nie chciał nic mówić. Dopiero na miejscu powiedział:
- To tu. Dołącz do reszty szaleńców. Ja tymczasem będę czekał aż staną się normalniejsi.
Thax''vren jak zwykle oddalił się nim padło jakiekolwiek słowo...

***

Po kilkunastu metrach wpadł na tą samą elfkę, która go obserwowała.
- A Ty czego?
- Może się lepiej zachowamy w obecności zacnej damy?
- Nie dość, że stuknięta, to potwierdza to mówiąc wierszem.
- Skoro wolisz prozę, Thax''vren, to się dostosuje.
- Skąd znasz me imie?
- Twoi przyjaciele...
- Ja nie mam przyjaciól.
- Przynajmniej byś nie przerywał, dobrze? Jak już mówiłam, Twoi bracia broni opowiedzieli mi o Tobie.
- Mają za długie języki. Zresztą czemu ja z Tobą gadam?
Thax''vren znów szybko oddalił się.
- Zaczekaj!
Nie zaczekał. Elfka została sama.
Wszystko się zgadza... Tak jak mówili...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować