Zaloguj się, aby obserwować  
Tajemnic

Asasyni (fantasy) - forumowa gra RPG

424 postów w tym temacie

Spoglądałem za nim, dopóki mgła nie pochłonęła go całkowicie. Dopiero wtedy spojrzałem na swoją dłoń, w której wciąż znajdował się niewielki flakonik. Oszałamiacz. Paskudztwo - nawet my nie jesteśmy na to odporni. Składa się z krwi ryby yie oraz startych kolców grzbietowych wiwerny. Nasączone odłamki kolców wbijają się we wnętrzności, przesycając je rybią krwią, która dokonuje reszty. Jest w stanie "wyłączyć" dowolnego humanoida na około 20 godzin. Później ten biedak musi sobie poradzić z paskudnym bólem brzucha. Nie wydaje mi się, abym chciał poczęstować nią kogokolwiek - nawet tego drania. Chociaż... Do tej pory działanie usypiające i bólowe przestało działać - miksturę tą ważyłem już jakiś rok temu...
Spojrzałem na sztylet - kiedy myślałem, kilkukrotnie zmienił swoją barwę. Trzeba ci nadać konkretny kształt - pomyślałem. Z pewnym żalem, wyciągnąłem zza pasa mój rytualny sztylet - każdy asasyn dostawał go kiedy przechodził próby. Ale ich już nie ma. Nie ma asasynów. Ludzie zginęli, a kryjówka została źródłem darmowego złota dla okolicznych bandytów. Rozważałem chwilę nad złamaniem ostrza, ale w końcu wbiłem je po prostu w drzewo. Chwyciłem nóż otrzymany od smoka w rękę i skoncentrowałem się na kształcie klingi sterczącej z drzewa. Zmieniła się w parę sekund. Wsunąłem ją za pas. Teraz wyglądała tak samo jak ostrze rytualne. Na samą myśl, że mógłbym ją wyrzucić, coś się we mnie przewracało.
Jaszczurka już od dłuższej chwili parskała. Nagle postanowiła zwrócić na siebie uwagę czymś w rodzaju mentalnego szturchnięcia. Była głodna - ten głód wbijał się we mnie i sprawiał wrażenie jakbym od kilku dni nic nie jadł. Kiedy upewnił się, że zwróciłem na niego uwagę radośnie wbił mi pazurki w szatę, wspiął się na ramię i zapiszczał do ucha. Uśmiechnąłem się w duchu. W tym naturalnym głodzie było coś pokrzepiającego. Przymknąłem oczy - w tej mgle i tak by mi się nie
przydały. Wycelowałem moją ręczną kuszą w źródło najbliższego ćwierkania i zwolniłem spust. Ptak rozpaczliwie zakwilił, ale upadł na ziemię. Jaszczurka podniosła pyszczek i rzuciła się w tamtą stronę. Podbiegłem za nią.
Kiedy zobaczyłem trupka, zdumiałem się, że tak płytka rana zdołała uśmiercić zwierzę, ale wyjaśniło się to, kiedy ujrzałem skrzydło dziwnie mocno przyciśnięte do ciała. Po prostu odpaliłem paraliżujący pocisk.
Nie byłem zadowolony z tego strzału. Strzelałem na słuch, ale nawet podczas treningu nieraz otrzymywaliśmy stukrotnie trudniejsza zadania. Ostatnią fazą treningu był bieg po magicznie zaciemnionej przestrzeni - należało trafiać ww niewielkie tarcze. Inaczej potężne ostrza zmieniały cię w pokarm dla zwierzątek z których alchemicy pozyskiwali truciznę. Nałożył się mój brak opanowania oraz brak konserwacji kuszy.
Jaszczurka wbiła pazurki w szyję ptaka. Wciąż bijące serce wypluło krew na zewnątrz. Zwierzaczek wydawał się nieco zaskoczony, ale zaraz potem wyciągnął łepek i przegryzł mu szyję. Jaszczurka przełykała wielkie kawały mięsa. Krew wsiąkła powoli w ziemię. Krew wsiąkała w ziemię.
Krew! Wampir! Troke!
Poderwałem się. Jaszczurka zdumiona zarówno moim ruchem jak i galopem myśli błyskawicznie odwróciła do mnie łepek.
Spokojnie. Spokojnie. Pierwszą myśl posłałem jaszczurce, drugą zatrzymałem dla siebie. Jej ciało powinno być z Robem, Xanthisem i resztą... Spokojnie. Znajdę ich, a potem znajdę ją...
Wyciągnąłem flakonik z kieszeni. Powinienem to rozdzielić, a następnie tą "czystą" część podać Troke. Miejmy nadzieję, że to jej pomoże...
Wziąłem głęboki oddech. Jaszczurka kończyła swój posiłek - napchała się tak, że wyglądała niemal jak zadowolony balonik. Spojrzała na mnie. Ostrożnie ją podniosłem i posadziłem na ramieniu. Owinęła ogonek wokół niego. I przysiadła. Wyciągnąłem rękę i podrapałem ją delikatnie pomiędzy łuskami. Zamruczała niczym kot.
Nie spała. A właściwie nie spał. Tak, byłem pewny, że to on. Coś w kształcie jego myśli tak mówiło. A teraz nie spał, tylko odpoczywał, obserwując mnie cały czas pozazmysłowo. Trzeba ci nadać imię - pomyślałem. Jaszczurka wyraziła myślą zainteresowanie. Lexis? Nie podoba się... Paklich? Nie... Ravix? Tak! Teraz się tak nazywam...
Trudno było mu sformułować konkretne myśli. Fakt, że korzystał z wspólnej pamięci, ale mimo to, miał dopiero kilka godzin! Dlatego też, wymiana myśli zachodziła na najniższym, wręcz zwierzęcym poziomie, którego osiągnięcie przychodziło nam z niezwykłą łatwością.
Ravix zasnął.
Więc pomyślmy. Czego może ode mnie chcieć ten smok? Nie wspomniał ani słowa o Troke, ani o pozostałych asasynach. Z tego co zdołałem wyczuć, na tej pierwszej jej nie zależy, a asasynów nie musi się obawiać. Ale pewnie będzie chciał ich wykorzystać... A ja jestem jedynym który mógłby coś zrobić...
Westchnąłem.
Cóż. Na razie pomogę Troke - muszę tylko znaleźć jakiś stół alchemiczny. A co do asasynów... Cóż, zjawię się i powiem, że musimy wracać do tego miasta. Mam nadzieję, że mi uwierzą... Chyba lepiej przygotuję sobie jakąś wymówkę.
Inni? Zapytała jaszczurka z zaciekawieniem. Tak - potwierdziłem i podrapałem go między łuskami. Znów zamruczał.
Jestem głodny - poskarżył się. Znów.
Ruszyłem w stronę którą wskazał mi Thax''vren. Przekomarzałem się z Ravixem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Zaczyna się robić chaos. Najpierw wylądowaliśmy w lesie, potem okazuje się że jesteś my w jakimś magazynie/stodole/kryjówce i nawet nie zauważyliśmy dwóch (trzech?) nieprzytomnych kobiet (Troke i tej Drowki jak mniemam?).]

Xathis od początku nie był zadowolony tym całym zamieszaniem. Sprawa nieufności wobec Shaimara go wcale nie obchodziła. Jaszczuroludzie mają specyficzne podejście do wydarzeń i nie zastanawiają się niepotrzebnie i nie planują niepewnej przyszłości. Kiedy trzeba coś zrobić, to to robią bez zbędnych ceregieli.
Kogo obchodzi po czyjej stronie on stoi teraz? Będę go miał na oku. Jak nas zdradzi, to go zabiję. Nie ma sensu się nad tym teraz zastanawiać. - Xathis był z takiego myślenia zadowolony.
Na dodatek sprawa tych kobiet. Nie pojmował, dlaczego reszta asasynów tak się w ich towarzystwie zachowywała. U Jaszczuroludzi wszystko jest znacznie prostsze - samice istnieją tylko po to, aby płodzić potomstwo. Są istotami niższej kategorii, prawie jak niewolnicy. Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego, chociaż inne rasy i tak się temu dziwią, tak samo jak Jaszczuroludzie nie pojmują miłości. U nich stosunki cielesne z płcią przeciwną uważa się za konieczność - są pozbawieni wszelkich popędów pod tym względem.
Nie mając nic do roboty asasyn poszedł się przejść przez las. Oczywiście nic nikomu o tym nie powiedział. Niby czemu? To byli jego przyjaciele? Nie!
Ha! Jeden to zdrajca. Drugi pojawił się nie wiadomo skąd. Trzeci to nawiedzone popychadło zakochane w wampirzycy. A ostatni? Jak znam życie to jakiś wariat albo smok w przebraniu. Pewnie jedno i drugie...
Jaszczuroczłek coraz bardziej oddalał się od reszty. Nieświadomie szedł tam, gdzie przed chwilą udał się Thax''vren. Nagle kątem oka uchwycił jakiś ruch. Natychmiast stał sie niewidzialny i spojrzał prosto na nadchodzącego przybysza. Zmrużył oczy.
- Ssssander... - zasyczał
Wyszedł naprzeciw Półelfa i gwałtownie zdjął iluzję niewidzialności. Sander wyglądał na zaskoczonego - widocznie był tak zamyslony, że nie usłyszał syku Xathisa.
- Prossszę, prossszę, kto to sssię ssjawił?
- Xathis? Co ty tu robisz?
- Nitss takiego. Sssss po prossstu nie miałem ssso robiśś. - Jaszczuroczłek zerknął na ramię rozmówcy - Ssssalamandra? Sssskąd ją masssz?
- Salamandra? - zdziwił się Sander - To jest ognista jaszczurka, moje zwierzątko.
- Sssss, no to w posssządku. Jak chcesssz dojśśś do ressszty, to iśś tą drogą jakieśśśś osssiemśsiesssiąt jasssszurolussskich kroków.
- W porządku.
Xathis zaczekał, aż Sander się oddali i ruszył tam, skąd Półelf przyszedł. Podczas tej krótkiej wymiany zdań nie powiedział mu, że salamander nie można tu spotkać w promieniu trzystu mil, bo żyją tylko w aktywnych kraterach wulkanów. Nie powiedział też tego, że w kulturze Jaszczuroludzi salamandra jest uważana za zwierzę chytre i zdradzieckie (coś jak lis dla ludzi). Zachował to wszystko dla siebie, a jego nieufność wobec Sandera coraz bardziej wzrastała.
Nagle zobaczył błysk - to światło odbijało się od jakiegoś metalowego przedmiotu. Podszedł w tamto miejsce - z pobliskiego drzewa sterczał wbity sztylet. Sztylet rytualny asasynów...
- Ssssss...
Xathis wrócił myślami do momentu, kiedy spotkał Sandera. Tak, on miał przy sobie taki sam sztylet. Co więc ten robił na drzewie? Iluzja? Nie - ten jest jak najbardziej autentyczny. W takim razie tamten to iluzja. Sander coś kombinuje, ale co? Jaszczuroczłek zabrał sztylet Sandera do torby i ruszył w drogę powrotną.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ja też nie jestem pewien, co i jak. Według mnie można założyć, że wylądowaliśmy w magazynie po środku lasu, no i mamy tam Troke i jakąś kobietę (" Ujrzał czarnowłosą dziewczynę, rasy ludzkiej. Włosy opadały jej na czoło. Miała młode rysy, oczy - wyraziste, błękitne." jak napisał Wayzin)... coś się wymyśli, że Thax''vren ma jeszcze problemy w kontaktowaniu z rzeczywistością (mój błąd przy czytaniu poprzednich postów, dlatego przepraszam i staram się wyjaśnić sytuację)]

Thax''vren poszedł na pobliską polanę, na której niedawno ćwiczył. Tym razem próbował sobie przypomnieć któredy doszedł do miasta i z niego wrócił. Nie mógł sobie przypomnieć ani jak wybrał kierunek, ani żadnych punktów szczególnych. Wtem przed jego oczyma ukazał się... skrzat jadący na kocie. Thax''vren był tak zdziwiony, że chwilowo przestał myśleć. Skrzat się do niego odezwał:
- Ej, Ty! Co się tak gapisz? Kota nie widziałeś?
- Eee... To ja sobie pójdę.
- Tak jest, mały! Wszyscy się lękają Wielkiego Niumana Pogromce Smoków!
Kolejny szok Thax''vrena. Skrzat mówi do niego per mały i zwie się pogromcą smoków. Niuman odjechał na swoim "wierzchowcu".
- Oszalałem! - krzyknął sam do siebie Thax''vren
Jedyne co mu przyszło na myśl, to poprosić o pomoc Sandera. On zawsze ma coś na każdy problem. Poszedł spowrotem do lekko przerobionego magazynu.

***
Na miejscu Thax''vren poszukał Sandera. Nim ten zdązył coś powiedzieć drow rzucił pytaniem:
- Masz coś by załagodzić szaleństwo? Pytam się tak tylko, bo zwariowałem, więc?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Był już poranek. Jelenie, dziki i inne podobne ścierwo walało się tu i ówdzie. Mroczny elf tymczasem zbudził się
z krótkiej drzemki. Było jasno, mgła nie przysłaniała mu już widoku, jak wczoraj. Widział wszystko bardzo ostro
i wyraźnie, co uznał za dobry znak. Ruszył swoimi jeszcze-niedoszłymi-do-normalnego-funkcjonowania zwłokami.
Ból pleców objawił się w całej swojej potędze. Asasyn syknął. Zaczął kurczowo łapać się epicentrum "ataku".
Na kilka chwil usiadł w dość niewygodnej pozycji, lecz widocznie skutkowało, gdyż cierpienie zaczęło stopniowo ustępować, aż w końcu dało sobie spokój. Shaimar powoli wyprostował nogi, i gdy już był pewny, że nic mu już nie będzie przeszkadzać, powłóczył nogami w stronę małego spichlerza, gdzie znaleźli nieprzytomne ciała dwóch kobiet. Sam nie wiedział, po co akurat w tamtą stronę idzie. Gdy zastanowił się nad tym chwilę, stwierdził, że w pobliżu pewnie będzie któryś z jego nowo poznanych przyjaciół, a raczej przyjaciół po fachu. Uznał też, że jest to dobry pretekst, by rzucić okiem na tajemnicze towarzyszki. Nie wiedział, co się z nim dzieje, ale nie było już nic dla niego ważne, zupełnie, jakby stracił swój cel w życiu, choć tak naprawdę nigdy go nie miał, w każdym razie nie obrał sobie żadnego podczas swojej długiej tułaczki po świecie. Przyśpieszył kroku, nie chcąc tracić czasu, gdyż każde spotkanie z jednym z wrogo nastawionych asasynów, jak i jednej z owych niewiast, powodowało u niego pewne napięcie, które rozładowywał właśnie w ten sposób. Był to jego stary nawyk, który podświadomie uaktywniał się w różnych sytuacjach, choćby w tej. Magazyn był zdaje się pusty, w każdym bądź razie było bardzo cicho, żadnych krzyków, rozmów, nic. Mroczny elf stanął na chwilę przed dużym wejściem, chcąc odetchnąć i przemyśleć to, jak będzie wyglądała jego następna rozmowa czy to z jedną z tajemniczych kobiet, czy też z jednym z asasynów. Musiał się zastanowić czy w ogóle ma ochotę na taką rozmowę, szczególnie w przypadku konwersacji z jednym z jego współtowarzyszy, gdyż żadna jak dotąd nie była choćby spokojna, albo to mroczny elf doznał amnezji. Bynajmniej nie przypominał sobie, i choć było ich niewiele, to i tak nie miał chęci do dalszego próbowania nawiązania więzi. Wierzył w duchu, że może coś się zmieni, że towarzysze w końcu obdarzą go zaufaniem, choć na to nie zachodziło. Wiedział, że nie przychodzi to tak od zaraz, próbował wyobrazić sobie nawet siebie w takiej sytuacji, lecz z trudem mu to przychodziło. Spojrzał jeszcze ku niebu, które było prawie zupełnie białe, po czym wszedł do magazynu, skonstruowanego w całości z drewna. Rozejrzał się, zrobił jeszcze kilka kroków. Jeszcze raz spoglądnął we wszystkie strony spichlerza, po czym dał sobie spokój. Nie miał nastroju do przeszukiwania tam czegoś, czego i tak nie znajdzie. Widocznie wszyscy wyparowali, albo go opuścili. W obie wersje wątpił, w końcu, nawet jeśli... I tak daleko by nie zaszli, przecież by ich jakoś wytropił, więc chyba nie byłoby sensu w sromotnej ucieczce przed nim. A może mieli go już dosyć? Mroczny elf przystanął obok drzewa, tuż za magazynem i zaczął zadręczać się myślami, nieskończonymi ilościami pytań. Przywykł już do samotności, ale skoro przerwał już tą barierę, to chciał ją jakoś przez dłuższy czas wyrzucić ze swojego życia, a tu proszę... Asasyn znów pozostał sam sobie, nie wiedział, gdzie się wszyscy podziali, a nawet szczerze - miał to gdzieś. Miał już dosyć wszystkiego. Nagle wstał i szybkim krokiem zaczął podążać do głębi lasu, byleby jak najdalej od tego miejsca. Z początku nawet biegł, choć jego entuzjazm, w związku z ucieczką na pewien czas od reszty, jak szybko się ujawnił, tak szybko minął. Mroczny elf nie wiedział co ze sobą począć, nigdy w życiu niczego podobnego nie doświadczył. Oddaliwszy się kilkaset metrów od ich obozowiska, zaczął zauważać niepokojącą rzecz. Widział wyraźne ślady butów na ziemi, coś tu było nie tak. Zaczął podążać za śladami, patrząc cały czas pod nogi, by wyraźniej dostrzec ślady. Ślady się ciągnęły niemiłosiernie. Spowolnił nieco krok. Nagle poczuł dużą siłę. Popchnęła go, a może to on wpadł na nią. Wyjął w jednym oka mgnieniu sztylet, po czym zwrócił wzrok na ową "siłę". Był to Sander, bądź asasyn o podobnym imieniu, pół-elf. Nie pamiętał już za bardzo jego imienia jak i jego wyglądu; ledwo go rozpoznał. Lecz w końcu nie mógł tak do końca zapomnieć, dzięki jego osobie spotkał resztę asasynów. Nie wiedział do końca czy mu za to dziękować, czy się na niego za to złościć, gdyż był w niezbyt miłych stosunkach z nimi. Popatrzył na niego, przybliżając oczy, jakby chciał go prześwietlić wzrokiem. Sander, trochę zmieszany, w końcu burknął:
-Witaj.
Brzmiało to trochę oschle i tak jakby z lekkim zrezygnowaniem, choć widać było, że pół-elf był wyraźnie zaskoczony tym spotkaniem.
-Też się cieszę z naszego spotkania.- rzekł ironicznie Shaimar.
-To nie tak... Zrozum, musi minąć trochę czasu, zanim wszyscy ci zaufają, w tym i ja, przecież nie mam żadnej pewności, że nie obudzę się pewnego razu z nożem w gardle.
Nastała chwila milczenia. Mroczny elf nie wiedział do końca co powiedzieć, ale w końcu wykrztusił "wyszukaną" ripostę:
-Też nie mam takiej pewności. No ale cóż - rób jak chcesz. Twoi towarzysze też, w końcu do niczego ich nie zmusisz, tym bardziej do tego, by mi ufali. Ba - skoro sam mi nie ufasz, byłoby to co najmniej zabawne.
Znów nastała chwila milczenia. Atmosfera była dość napięta, nawet mimo usilnych starań nie udało im się podtrzymać konwersacji.
-Cóż...- mruknął Sanderus, sam nie wiedząc, po co.
Po czym oboje skierowali się jakby domyślnie ku ich tymczasowemu obozowisku, w ciszy, każdy z lekką nutką żalu do współtowarzysza, jak i własnego siebie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Dobra, ja już się kompletnie pogubiłem. :P Gdzie jest nasza drużyna? Przecież kryjówka to teraz kupa głazów, na schronienie się raczej nie nadaje. W jaki sposób pojawiliśmy się w tym miejscu, w którym jesteśmy? Może zamiast tak skakać, spróbowalibyśmy załatać niektóre dziury, aby zachować płynności, bo teraz jest tylko chaos...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ludzie i ludziska!
Straszliwie się cieszę, że Asasyni ruszyli. Od teraz w każdym poście będzie pojawiała się linijka: Nabór wiecznie otwarty!. Wielbiciel - spoko wracaj, ale zarzuć kartą postaci i jakimś sensownym wytłumaczeniem co się z Tobą działo. A teraz streszczenie.
Otóż po mojej niezbyt udanej teleportacji, znaleźliście się niedaleko jakiegoś magazynu. Był opuszczony, więc zaadaptowaliście go na kryjówkę. Była z wami Troke, drowka z tamtej świątyni (nie wiem, gdzieżeście ją zgubili, ale załóżmy, że wciąż leży w magazynie), oraz ta trzecia, którą "Stworzył" Wayzin. Mediv, Thax''vren i postać Wayzina poszły się przejść. Załóżmy, że Rob gdzieś się przeszedł :). Musimy się zebrać i zostać tam na noc. To chyba na tyle od MG]
Szliśmy wąską, leśną ścieżką. Gałązki co jakiś czas trzaskały pod naszymi nogami. Porzuciliśmy wszelkie środki ostrożności - w końcu nie było czego się obawiać. Przed spotkaniem, rzuciłem Ravixowi jeszcze jednego niewielkiego ptaszka, więc spał teraz spokojnie, na moim ramieniu, przykryty płaszczem. Co jakiś czas rzucałem ukradkowe spojrzenia na mojego towarzysza.
- I co? Myślisz, że zaraz się na ciebie rzucę? - warknął zirytowany.
Nie znalazłem żadnej mądrej odpowiedzi. Wzruszyłem ramionami. Ravix - nagle przebudzony - pisnął zirytowany. Drow momentalnie się zatrzymał i wyszarpnął sztylet.
- Co to było?
Ravix zsunął się, owijając ogon dookoła mojej ręki i ujrzawszy drowa parsknął zaskoczony.
- Co to?
- Kto to.
- Co?
- Kto! Ravix!
- Że co? - wlepiał we mnie zdumione spojrzenie. Pokręciłem głową.
- Nazywa się Ravix. Jest jaszczurką ognistą. Coś jeszcze?
- Skąd ją masz? Przecież są potwornie rzadkie! Rzadsze niż smoki!
- No więc zadziałał przypadek. Kiedy się przeteleportowałem, starałem się was odnaleźć. Znalazłem puste gniazdo z jajem w środku. Jaszczurki tak to załatwiają.
- A właśnie. Gdzie się przeteleportowałeś?
- Przypuszczam, że zadziałało dla mnie przyciąganie obiektu. Znalazłem się tuż koło wbitego w drzewo sztyletu asasynów. Okazało się, że był tam trup jednego z nas - musiał tam zginąć. Sztylet był już lekko zardzewiały - mówiąc to zmieniałem wygląd tego wiszącego mi przy pasie - więc postanowiłem oddać mu swój, aby miał się czym bronić w krainie zmarłych. Wbiłem go w to samo drzewo, a ciało wrzuciłem do prowizorycznej mogiły - akurat w pobliżu była niewielka, opuszczona nora. Zawaliłem kamienie.
Odetchnąłem myślowo. Na bieżąco w życiu bym czegoś takiego nie wymyślił. Całe szczęście, że zdołałem coś przygotować...
Z daleka można było dostrzec strzechę jakiegoś budynku. Przed nią krążył Thax''vren. Obrzucił mojego towarzysza niezbyt przyjaznym spojrzeniem, a następnie odezwał się do mnie.
- Masz coś by załagodzić szaleństwo? Pytam się tak tylko, bo zwariowałem, więc?
Zaskoczył mnie. Ale cóż... Otworzyłem torbę. Miałem tam wciąż kilka buteleczek, i ani jednego lekarstwa - pomijając to najstarsze. Ale... Sięgnąłem po niewielki flakonik. Regonistuum zielone. Rozluźnia umysł, ale cel jest zarazem bardziej podatny na wpływy. Praktycznie niewykrywalne, nawet podczas działania, ani wewnętrznie, ani zawnętrznie. Podałem Thax''vrenowi flakonik. W tym czasie, ten-który-mnie -przyprowadził odszedł w stronę ogniska i podpalił ognisko. Zbliżała się przecież noc...
- Masz. Dopóki nie zdobędę czegoś lepszego, to powinno pomóc. Działa nieco jak alkohol, ale nie oszałamia.
Wyciągnął rękę, zawahał się, ale chwycił. Odłamał pieczęć i opróżnił flakonik. Odetchnął głęboko.
- Faktycznie. Zdecydowanie lepiej. Więc... Skąd się tu wziąłeś?
Powtórzyłem historyjkę opowiedzianą już wcześniej. Nawet kiedy Regonistuum przestanie działać, będzie bezgranicznie wierzył w bajkę którą mu opowiem...
[I przepraszam, że tak krótko. Może jeszcze później coś skrobnę. Reszta musi do nas wrócić i wysłuchać mojej bajeczki. Nie przedstawiać poranka]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 20.11.2007 o 16:23, Tajemnic napisał:

Była z wami Troke, drowka z tamtej świątyni
(nie wiem, gdzieżeście ją zgubili, ale załóżmy, że wciąż leży w magazynie), oraz ta trzecia,
którą "Stworzył" Wayzin.


[A może załóżmy, że ta stworzona przez Wayzina, to jest właśnie drowka z tamtej świątyni? ;P Za dużo już tych niezauważonych osób, które wyrastają spod ziemi.
Sam wieczorem postaram się coś napisać, ale za szybko się to wszystko dzieje. Zanim napiszę coś sensownego, ktoś dodaje posta, dzięki któremu mój ląduje w koszu, bo do niczego się już nie nadaje]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 20.11.2007 o 17:10, Tajemnic napisał:

[A może nie? ;P A może założymy, żeście ją spotkali już na miejscu?]


[To niech ktoś inny to wyjaśni bo ja nie mam już sił opisywać, jak znowu kogoś nie zauważyliśmy, a za to całkiem przypadkiem spotkaliśmy jakąś osobę na odludziu ;P. Nie ogarniam tego chaosu]

Rob nagle się obudził. Miał straszny koszmar. Śniło mu się, że...
- K****!!! - Bynajmniej nie cieszył się, że sen okazał się jawą. Wciąż znajdował się w tym przeklętym magazynie, z ta przeklętą drużyną, i pewnie wciąż prześladuje go ten przeklęty pech. W dodatku ten przeklęty głód. Miał już dość. Wyszedł bezszelestnie z magazynu. Jedno wiedział na pewno, musi znaleźć coś do jedzenia, a tu na pewno mu się to nie uda. Ruszył w stronę lasu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Mam jeszcze parę pytań^^ 1 z nich to Gdzie sie teraz znajdujecie,i czego szukacie a 2 to mam uśmiercić starą postać czy dalej kontynuować jej podroż?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[No więc tak. Chwilowo nie szukamy niczego, a swoją postać lepiej uśmierć i wrzuć nową - wraz z okolicznościami spotkania. A jak chcesz się dowiedzieć o tym co się działo to przeczytaj jakieś 50 ostatnich postów.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Powoli zapadał już zmierzch. Z daleka można było usłyszeć ćwierkanie ostatnich dziennych ptaków. Mgła opadała, ale nie poprawiało to w znaczący sposób widoczności – słońce zabierało ze sobą blask chowając się za horyzontem. Znajdowałem się na zewnątrz magazynu, sprawiając dorodnego jelenia. Co jakiś czas rzucałem kąsek Ravixowi, który wydawał się nie miać dna…
Jelenia przyniósł Rob. Oczywiście z niewiadomych przyczyn, jak wszyscy pozostali, kiedy tylko zauważył jaszczurkę, wyszarpnął nóż do rzucania. I jak pozostali zaczął mnie przepytywać, nie kryjąc nieufności. Zacząłem opowiadać sam, później włączył się Thax’vren. Shaimar co jakiś czas spoglądał na niego spode łba. Znalazł sobie miejsce obok kobiety – prawdopodobnie była półelfką, ale nie mogłem być tego pewnym – i wraz z nią sprawiał skórę. Miała być ona wręczona w podziękowaniu za gościnę – jak się okazało nasza… gospodyni była na tyle uprzejma, że kiedy kilku obcych wyglądających na zabijaków z wielkim hukiem pojawiło się obok jej domu, nie usiłowała ich wygnać. Wręcz przeciwnie – zaprosiła ich do środka. Może także kierowało nią współczucie dla dwóch nieznajomych kobiet – nawet mimo tego, iż jedna okazała się wampirzycą, a druga była drowką obwieszoną dziwną biżuterią, rzucającą się i jęczącą, kiedy tylko dotknął jej promień światła. Obydwie leżały teraz w owym magazynie, na grubych siennikach.
Rzecz jasna pierwszą rzeczą którą zrobiłem po przybyciu tutaj, było sprawdzenie stanu Troke. Ravix także zdawał się o nią troszczyć – więź umysłowa i możliwość odczytywania wspomnień działały w obie strony. Tyle, że on miał dużo więcej do zobaczenia… Bez zmian – słaby oddech i charakterystyczny dla wampira niemalże brak pulsu. To ostatnie utrudniało diagnozę. A jako, że i tak nie miałem nic lepszego do roboty zająłem się jeleniem. Z Robem, Shaimarem i Thax’vrenem, stwierdziliśmy, że kiedy Xanthis wróci zdecydujemy gdzie dalej iść.
Drzewa szumiały trącane delikatnym wiatrem. Księżyc stawał się coraz bardziej widoczny.
Siedziałem na uboczu, już od dłuższej chwili nie robiąc nic innego, z wyjątkiem gryzienia źdźbła trawy i drapaniem Ravixa pomiędzy łuskami. Patrzyłem w niebo wprost na niewielkie chmurki goniące za sobą. Z daleka nadciągały potężne chmury burzowe, zapowiadając deszcz. Westchnąłem i nic nie mówiąc wstałem, kierując się na niewielkie urwisko oddzielone od chatki kawałkiem gęstego lasu. Ravix na moim ramieniu.
Miejsce to, przypominało mi moje ostatnie spotkanie z Troke – kiedy jeszcze była sobą. Tak samo miałem za plecami las, przed sobą rozległy widok na rzadko zalesione równiny. Nad sobą księżyc, a pode mną dywanik miękkiej trawy. Prawie, że idylla…
Trzasnęła za mną gałązka. Ravix momentalnie wyciągnął głowę, ja wyszarpnąłem sztylet do rzutów. Kolejny trzask. Zamachnąłem się mierząc w źródło dźwięku, kiedy nagle mój nóż pokrył się śliską mazią i wykoziołkował mi z ręki.
Usłyszałem zirytowane warknięcie. Cienie przede mną zadrżały i… To nie było wyłonienie się. Po prostu cienie pozornie nie zmieniając kształtu – tak jak chmury – ułożyły się nagle w obraz zgrabnej drowki. Wyglądała na wściekłą.
- Miło, że się obudziłaś. To dlatego, że słońce zachodzi?
W miarę jak mówiłem krzywiła się coraz bardziej. W końcu wybuchła.
- Jasna cholera! Przez ostatnie kilka godzin zastanawiałam się co ci zrobię jak cię dorwę, a kiedy w końcu mam okazję to zrealizować, to okazuje się, że Pan ma nowego chłopca na posyłki!
- Co? – No cóż, byłem zdziwiony. Oczekiwałem przynajmniej podziękowań.
- To co słyszysz sukinsynu!
- Mam wrażenie, że się gdzieś zgubiłem. Mogłabyś od początku?
Wzięła głęboki oddech. Wypuściła głęboki oddech.
- Nic nie wiesz?
- O czym?
Potrząsnęła głową.
- Że to przez ciebie kilkudziesięciu drowów zmieniło się w bezmyślne zombi?
- A zmieniło się? – Zaczynało mnie to coraz bardziej interesować. – Mogłabyś od początku?
- Wtedy, kiedy cię znalazłam… Widziałam, że masz w sobie demona. Pan pewnie chciał go wykorzystać do przejęcia pełnej kontroli nad tobą. Ale ja… dałam się ponieść. Miałam nadzieję, że to wszystko się skończy – paroma ruchami ręki wskazała na kilka elementów biżuterii wyglądających wyjątkowo wspaniale. – To nie było nieprzyjemne, ale zdecydowanie nie lubiłam tego. Bycia Arcykapłanką. Lubiłam pozostałe drowy. Z kilkoma mogłabym się zaprzyjaźnić. A on powiedział, że mnie wypuści, kiedy już nasączę ich demoniczną energią… Myślałem, że przysłał ciebie – a w tobie tego demona. – westchnęła. – No i pomyliłam się. Związał go z tobą Więzami Bezmyślności, a kiedy spróbowałam je przerwać, eksplodowały niczym dość specyficzna bomba magiczna, blokując wszelkie funkcje wyższe u pozostałych drowów.
- On?
- Nie domyślasz się?
Wyciągnęła rękę i skoncentrowała się na chwilę. Rozległ się daleki pisk i ujrzałem pikującą..
- Ognista jaszczurka?
- Keleme. Podarował mi ją, „na rozpoczęcie służby”. Nie miałam wyboru. Tak jak pewnie i ty… Przechowywałam ją w Pozawymiarowym Bezczasowym Koncentratorze przez cały czas odstawiania tej farsy. Bo to on spowodował, że to ja byłam arcykapłanką.
Ravix wyświergotał coś. Odpowiedział mu świergot Keleme. Postawiłem Ravixa na ziemi, ten kilka razy podskoczył, machnął skrzydełkami i z wielkim trudem wzniósł się w powietrze. Jaszczurka drowki zataczała okręgi nad Ravixem, wypiskując coś co po przejściu przez parę uszów, kontakt mentalny oraz odruchowe tłumaczenie brzmiało jak „spróbuj mnie złapać!”
- A gdybyś wciąż nie był przekonany… - wyciągnęła rękę, wokół której owijało się metalowe… coś. Wyglądało jak zrobione ze srebra, kiedy nagle zmieniło wygląd. Spojrzałem na swój sztylet. Rozrzuciłem iluzję. To zdecydowanie ten sam metal.
- Więc?
- Nie wiem czego będzie od ciebie chciał, ale prawdopodobnie skontaktuje się z tobą podczas snu. Dopóki robimy co każe, będziemy współpracować. Ostatnio kazał ci powiedzieć, byście szli do „Tego Miasta”.
- A kiedy już skończymy? Jeśli przeżyjemy?
- Cóż… - oczy jej mściwie rozbłysły – najpierw cię unieruchomię. Potem przywiążę duszę do ciała, by nie mogła odejść. Potem sztylet i Olej Bólu. Nafaszeruję cię eliksirami z których każdy wystarczyłby aby wpędzić człowieka w obłęd. Później jeszcze trochę sztyletu i różnych olejków, a na końcu dużo, dużo bolesnej magii.
Szczerze mówiąc słyszałem lepsze groźby. Wielokrotnie.
- Aha. Więc cieszę się, że to jeszcze nie dzisiaj – starałem się wyrazić głosem minimum zainteresowania. – Jak wróci Xanthis to bądź tak miła i powiadom mnie.
Parsknęła.
Nad nami jaszczurki goniły za sobą bawiąc się w powietrzu w przewracanki. Ravixowi sprawiało to przyjemność, więc i ja czułem się dziwnie pogodny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shaimar wstał z niewygodnej posadzki magazynu. Padał rzęsisty deszcz, który w mig zamienił twardą glebę w błoto. Co jakiś czas przez słomiany dach przeciekało kilka kropel, co było nader irytujące, gdyż łatwo traciło się wtedy koncentrację. Myśl się urywa, gniew z trudem tłamsi się w ciele. Ale deszcz to zjawisko przejściowe, tak jak wszystko, co istnieje. Mroczny elf nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na szczęście deszcz powoli ustępował. Asasyn stanął przy wyjściu, czekając na to, by wyrwać się z tego więzienia. W tej chwili nie czuł nic, chciał tylko pozostać sam. Był to jeden z niewielu nawyków, które utrwaliły mu się na dłuższy czas. Miał naturę samotnika, więc jego sposób bycia był w tym przypadku jak najbardziej uzasadniony. Przeczekał kilka chwil. Deszcz dalej lał, choć słabiej, to jednak lał. Nie było sensu ulatniać się z ciepłego, suchego miejsca w miejsce o dokładnym przeciwieństwie tych warunków. Mroczny elf szczególnie nie lubił być mokry, gdyż ograniczało to jego ruchy znacznie i powodowało nieprzyjemnie uczucie. Spojrzał na moment na niebo, wystawiając się na deszcz, jakby miał do kogoś wyrzuty sumienia o te naturalne zjawisko w przyrodzie. Miał swój własny pogląd na tę sprawę, choć trudno się było z nim zgodzić. Uważał, że ktoś na złość; na przekór zsyła mu deszcz, by ochłonął, uspokoił się i zastanowił nad swoimi dalszymi poczynaniami, zamiast lecieć bez sensu do przodu w poszukiwaniu nieistniejącego, idealnego spokoju. Deszcz był dla niego antonimem spokoju. Nie miał wpływu na to czy deszcz spadnie, czy nie i jak długo będzie padał, więc usiadł na czymś w rodzaju drewnianej ławy, opierając swe ręce o kolana. Był zmęczony czekaniem, a nie był w nastroju do rozmów. Ba - nigdy nie był. Konwersacja to była dla niego rzadkość, korzystał z tej opcji prawie tylko wtedy, gdy to było konieczne. W przeciwnym wypadku unikał jej jak ognia, gdyż jako samotnik ciężko rozmawiało mu się nawet z bliskimi, choć ich nawet nie miał, ale to wiedział. Wiedział, że nie pasuje do społeczeństwa, ale poniekąd winą tego było bycie asasynem - zrezygnowanie z normalności, wstąpienie na drogę samotnika, co w jego przypadku zdarzyło się na długo wcześniej przed tym wydarzeniem. Shaimar odkąd pamiętał zawsze był samotnikiem. Skutki tego piętnują go na każdym kroku, choć stara się jakoś przezwyciężyć niechęć do ludzkości. Marnie się stara, gdyż zmienienie sposobu życia na tym jego etapie jest już chyba niemożliwe... Asasyn siedział w ciszy, spoglądając to na towarzyszy, to na pół-elfkę, to na tajemnicze dwie persony, które pojawiły się właściwie znikąd. Mroczna elfka i wampirzyca - dziwny duet. Jego całe życie jest dziwne, więc takie zjawiska go wcale nie dziwiły. A - jeszcze dwie ogniste jaszczurki. Rzadkie zjawisko, a jednak nie aż tak, skoro je ujrzał. Bawiły się niczym małe dzieci, w sumie to same były jeszcze młode, więc to chyba naturalne. Choć było to aż nader podobne do zachowań ludzkich, czego mroczny elf nie rozumiał. Wpatrywał się z dziwną satysfakcją w te istoty. Ujrzał je pierwszy raz w życiu, wcześniej słyszał o nich tylko z plotek i opowieści, a teraz widział je kilka metrów przed sobą. Cisza panująca w magazynie go niepokoiła, bo - pomimo, że był do niej przyzwyczajony, to było to aż nader dziwne, że tyle osób, a zero konwersacji. Asasyn nie wierzył, że wszyscy tutaj to samotnicy, gdyż było to równie prawdopodobne, co armagedon w tym miejscu i w tej chwili. Tak bynajmniej uważał Shaimar, który wystawił taką ocenę na podstawie swoich przyuważeń, gdyż prawie nic nie wiedział o jego współtowarzyszach broni. Deszcz dalej lał, jakby była to wręcz kara boska. Mroczny elf stwierdził, że to nie przypadek, a przeznaczenie, i że musi coś z tym zrobić, choć nie wiedział dokładnie co. Doszukiwał się takich omenów we wszystkim, nawet w takich sprawach, więc jakby ktoś go bliżej poznał, to nie byłoby to dla niego jakieś specjalnie dziwne. Asasyn zaczął intensywnie myśleć, co powinien zrobić w związku z tym. Po kilku minutach stracił nadzieję. Nie miał żadnych racjonalnych pomysłów, z resztą - jego myślenie samo w sobie też było nieracjonalne. Zrezygnował, pogodził się z tym, że w tym przypadku nic tu nie wskóra. Wdrapał się na kilka snopów zboża i położył się. Po chwili zdarzyło się coś dziwnego, prawie nierealnego - pół-elfka podeszła pod jego łoże. Spytała się pół-szeptem:
-Dlaczego taki jesteś?
Mroczny elf zmieszał się. Nie wiedział co odpowiedzieć, więc nic nie rzekł. Leżał, udając, że nie usłyszał. Ona, nie dając za wygraną, ponownie spytała:
-Dlaczego taki jesteś? - po chwili dodając - Dlaczego nie chcesz mi odpowiedzieć?
Asasyn poczuł, jakby język mu się zaplątał. Nie rozumiał uporczywości kobiety, ale i też nie miał zamiaru rozumieć. Dalej leżał jak wryty, sprawiając wrażenie zamyślonego tak bardzo, że nawet sygnały ze świata zewnętrznego do niego nie docierają.
-Dlaczego taki jesteś?- spytała po raz trzeci, podwyższonym tonem, jakby wzburzona zachowaniem Shaimara.
Asasyn nie wytrzymał. Powiedział to, co mu najłatwiej i najszybciej przyszło na ślinę:
-I tak nie zrozumiesz.
To było jedne z pytań, które nic nie wyjaśniały. Miały za zadanie spławić natrętną osobę oraz dać jej do zrozumienia, że dana osoba nie ma chęci z nią rozmawiać. Następna chwila jeszcze bardziej zaskoczyła mrocznego elfa, wraz z następnymi słowami pół-elfki:
-No tak. Typowe dla mrocznego elfa. Nigdy się przed nikim nie otworzyłeś, nie miałeś takiej chęci?
Tego typu atak słowny jeszcze bardziej zniechęcił Shaimara do rozmowy, choć wcześniej przez chwilę zastanawiał się nad tym czy może jednak nie przezwyciężyć się.
-Nie.- mruknął dosadnie, co do końca zniechęciło obie strony do dalszej konwersacji.
Piękna odeszła po chwili. Nie rozumiała jego zachowania - było tajemnicze, dziwne, niepokojące, a jednak nie zamierzała dać mu za wygraną. Choć te plany odłożyła na dalszy plan, woląc uniknąć spięć...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren zdecydował się wyjść na spacer tej nocy. Ciemna, deszczowa noc sprawiła, że przypomniały mu się dawne czasy, jak jeszcze nie był po częsci wampirem. Wspominał swoich przyjaciół z którymi prowadził akcje skrytobójcze. W podmroku do wielu miejsc trzeba było więcej niż jednego skrytobójcy. W końcu wielu obawiało się takich jak oni, jak i zdrady wsród własnych ludzi. Po raz ostatni cała piątke widział przed atakiem na Nertha, który go zaraził wampiryzmem. Tylko dwoje naprawdę byli jego przyjaciółmi. Yeken dał się przekupić, Wira zdradziła, Konel uciekająć zaalarmował straż, a i tak go zabili. Gdy Nerth zaatakował ich byli z Thax''vrenem Trix, Hern i Wira. Wira odrzuciła swój sztylet i pobiegła do wampira mówiąc, że chce być jak on. Nerth kazał jej zabić towarzyszy. Zgodziła się. Pobiegła ku swojemu ostrzu, lecz Hern starał się ją powstrzymać. Nerth się rzucił na Thax''vrena. Trix widząc to uciekła.
- Zostaniesz moim sługą - powiedział Nerth Thax''vrenowi
Hern walczył z Wirą. Była lepsza od niego i gołymi rękoma pozbawiła go sztyletu. Zaczęli walczyć na pięści. W pewnym momencie Wirze udało się odepnąć Herna i dobyć jego ostrze z ziemi. Rzuciła nim i zabiła Herna. Tymczasem Nerth walczył z Thax''vrenem. Nie miał on szans, gdyż wtedy miał stalowy sztylet, który nie rusza tak starych wampirów jak on. Siłą też mu nie dorównywał. Thax''vren próbował się bronić, ale szybko padł na ziemie. Ocknął się w jakieś sali z Wirą. Był przywiązany, ona nie. Jak się dowiedział od niej, wampir zabrał go do sali przemian, jak to nazywał. U obu skrytobójców się pojawiały pierwsze cechy wampirów - kły, czerwone oczy, wyostrzone zmysły, poprawiona siła i odporność na sen. Nie było jeszcze łaknienia krwi, czy dodatkowego bólu wobec światła. Po kilku godzinach zjawiła się Trix. Mimo wyostrzonych zmysłów Wira dała się podejść i pozwolić podciąć sobie gardło. Następnie przyjaciółka dała Thax''vrenowi jakiś lek przerywający przemianę. Zmysły się uspokoiły,siła zmalała, oczy stały się prawie takie jak dawniej. Uciekli. Kilka dni później Thax''vren słyszał, że Trix zginęła w Razzobedan.

***

Gdy Thax''vren przestał wspomniać dalej padało. Nigdy do końca nie wiadomo kto jest kim. Jednak po tylu latach można by spróbować znów komuś zaufać. Asasyn wrócił spowrotem do środka. Stwierdził, że powinien pogadać z tą mroczną elfką. Może w środku jest podobna do Trix... Jednak jej nie było tam, gdzieś wyszła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Nareszcie skończyłem czytać poprzednie posty<jupi>]
Następny off-top:P[Clidixa nie będę uśmiercał ponieważ nie mam na to pomysłu.]
A teraz karta postaci ^^

Imię: Sizer.
Rasa: Człowiek.
Opis: Krótkie czarne włosy,średniego wzrostu.
Broń: Dwa średniej długości miecze i kusza.
Ekwipunek: Granaty dymne,wytrychy.
Talent: Znawca języków.
Myśl początkowa: Sen.


Sizer uciekał z miasta,przed strażnikami. W trakcie ucieczki trafił do jakiegoś lasu,strażnicy nie ustawali pościgu.W głębi lasu Skrytobójca ledwo co widział ,bo nie dość ,że była noc to drzewa zasłaniały blask księżyca. Ale asasyn nigdy nie panikuje i pozostawał przy dobrej myśli z nadzieją ,że uda mu sie uciec. Po godzinnej ucieczce zgubił pościg ,ale i tak zbytnio się nie ucieszył ponieważ zabłądził, a nie miał gdzie przenocować.
-Świetnie,gorzej być nie mogło,-Powiedział sam do siebie po czym postanowił poszukać jakiegoś schronienia i nie dopuszczał do siebie myśli ,że będzie musiał nocować pod gołym niebem, tym bardziej ,że pada deszcz. Po kilku minutach Sizer, ku swemu zdziwieniu znalazł stary magazyn/chatę . Podszedł do starego budynku, przynajmniej na taki wyglądał , chciał nacisnąć na klamkę , ale nagle poczuł jak ktoś przyłożył mu coś ostrego do gardła,i zapytał.
-Czego tu szukasz,-Sizer nic nie odpowiedział i wykorzystał moment nie uwagi napastnika a następnie przerzucił go przez lewe ramie,wyciągnął kusze i wycelował w leżącego.
-Teraz ja zadaje pyta....-Sizer poczuł bolesne ukłucie w plecy po czym padł na ziemie.
................................................
[Mam nadzieje ,że dobrze napisałem^^]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deszcz padał prosto na głowę Xathisa. Strugi wody spływały po jego ramionach, a on się tym jednak nie przejmował. Wprost przeciwnie - był przecież Jaszczuroczłekiem - istotą wody pochodzącą z lasów deszczowych na południu, a ta odrobina deszczu w tych suchych krainach była mu potrzebna.
Nareszcie! - myślał asasyn - Już myślałem, że w tej suchej krainie nigdy nie zacznie padać. Przynajmniej skóra mi się nawilży
Stojąc tak pod drzewem Xathis rozmyślał o swoim pobycie na pustyni. Jaszczuroludzie mimo iż są istotami wody, to podobnie jak większość gadów potrafią wytrzymać wiele tygodni bez zamoczenia się w wodzie. Co wcale nie znaczy, że to było przyjemne. Podczas swoich misji na pustyni asasyn musiał dziennie wypijać całe galony wody, a to i tak nie wystarczało, bo na pustyni oczywiście panował straszny upał. Podczas podróży po piaskach było najgorzej, ale w miastach, podczas wykonywania zadań było nieco przyjemniej. Dlaczego? Ludy południa chcąc chronić się przed upałem tworzyli wspaniałe ogrody, w których było mnóstwo fontann, winorośli oraz palm z szerokimi liśćmi dającymi dużo cienia. Wiele zabójstw Xathis dokonał właśnie w takich wspaniałych ogrodach.
Jednak nie tylko przyjemność ze stania na deszczu i te rozmyślania sprawiły, że Jaszczuroczłek nie siedział w magazynie razem z pozostałymi. Pilnował. Stał na straży. Inni nie chcieli stać na deszczu, a poza tym nie ufał im. Tylko Rob, który jak na razie jako jedyny nie okazywał oznak szaleństwa stał w drzwiach do ich magazynu.
Zobaczył jakiś ruch pośród drzew około 60 kroków od niego. Obserwował widząc idącą postać coraz wyraźniej. To stanowczo był człowiek i zmierzał on do kryjówki jego "przyjaciół". Nagle Xathis przybrał barwy otaczającej go przyrody - proste zaklęcie kamuflażu. Podążył za niczego nie spodziewającym się przybyszem i zatrzymał się tuż za nim, kiedy ten podchodził do drzwi. Oczywiście Jaszczuroczłek nie wydawał żadnego dźwięku. Rob, który też nie widział Xathisa złapał przybysza za szyję i przystawił mu nuż do gardła.
- Czego tu szukasz? - zapytał szeptem. Tamten nic nie odpowiedział i nagle przerzucił Roba przez lewe ramię, wyciągnął kuszę i wycelował nią w asasyna.
- Teraz to ja zadaję pyta... - przerwał, bo Xathis przyłożył mu sztylet do pleców, a po chwili konsternacji przyłożył w głowę. Człowiek upadł na ziemię nieprzytomny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shaimar usłyszawszy jakiś hałas nieopodal magazynu i brak dwojga współtowarzyszy zerwał się na nogi, wyciągnął sztylet i zaczął biec w stronę źródła dźwięku. Wyszedłszy ze spichlerza stanął na chwilę. Poczuł tak przez niego znienawidzony deszcz na swoim dotąd suchym ciele. Zanim ponownie ruszył, był już całkowicie zamoczony. Mruknął kilka przekleństw pod nosem i kontynuował bieg. Ujrzał w oddali Xanthisa i Roba. Stali w miejscu, spoglądając w ziemię. Mroczny elf jeszcze bardziej przyśpieszył, zaciekawiony sytuacją. Przybiegłszy, spotkał się z nieufnymi spojrzeniami swoich kompanów. Nie próbował nawet ich odwzajemnić, gdyż już nie widział w takim zachowaniu sensu. Spoglądnął na ziemię. Leżał na niej jakiś człowiek o krótkich, czarnych włosach. Nie był zbyt wysoki, ale do karłów także nie należał. Miał na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem i jakiś miecz w pochwie, tuż przy skórzanym pasie. Asasyn przyjrzał się tajemniczemu przybyszowi uważniej. Z głowy ciekła mu niewielkim strumieniem ciemnoczerwona krew, którą deszcz rozcieńczał tak bardzo, jak to było tylko możliwe. Mimo wszystko krew tam była i nie zamierzała się rozpłynąć na dobre. Troke, wampirzyca pojawiła się niepostrzeżenie tuż obok nich i zaczęła sączyć płyn. Xathis zaczął ją odciągać od nieprzytomnego ciała przybysza, po chwili także Rob przyłączył się do akcji i wspólnie powstrzymali głodną krwi wampirzycę. Rob parsknął do niej, żeby wracała do magazynu, lecz ta ani śmiała się ruszyć. Wpatrywała się swoimi wytrzeszczonymi ślepiami w kierunku ofiary, coraz bardziej szamotając się. Na taki obieg sytuacji nie mógł pozwolić Shaimar, gdyż wiedział, że jego współtowarzysze broni nie chcą w tej chwili śmierci marnej istoty, leżącej w tej chwili na błotnistej ziemi, więc jednym zręcznym ruchem obu dłoni, ogłuszył głodną Troke, uderzając ją w okolice pomiędzy sinymi policzkami, a równie bladymi uszami. Żądna krwi istota upadła na ziemię. Xathis z Robem spoglądali przez chwilę na mrocznego elfa, po czym ten pierwszy zawlókł nieprzytomne zwłoki opętanej wampirzycy do magazynu, do tego przywiązując ją starannie do ławy, by nie mogła się stamtąd ruszyć, po czym powrócił do miejsca, w którym leżał tajemniczy przybysz.
-Co z nim zrobimy?- mruknął Rob, spoglądając na dwojga asasynów.
-Zabijmy go.- odpowiedział krótko Shaimar, mając za nic marną rasę ludzką, do której należał ów osobnik.
Cała sytuacja była bardzo podejrzana, więc zamordowanie człowieka byłoby najłatwiejszym sposobem na rozwikłanie problemu.
-Nie, może nie w tej chwili. Sssss. Ja bym wpierw przepytał człowieczka czego tu sssszukał. Potem wsssspólnie pomyślimy, co z nim zrobić. Sssss.- syknął Xathis.
-Najlepiej zabierzmy jego ciało do magazynu. Razem z resztą zadecydujemy, co począć dalej z nim.- powiedział Rob.
Po kilku chwilach dowlekli ciało nieprzytomnego człowieka do spichlerza. Wszyscy natychmiast zebrali się wokół niego, zaciekawieni tajemniczym przybyszem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Leżałem na trawie z rozłożonymi rękoma. Pojedyncze krople deszczu spadały na moje ręce i twarz, ześlizgując się po nich. Nie chciało mi się wstawać. Zresztą po co? Nie ciągnęło mnie do pozostałych, a rozrywki mi nie brakowało – odkryłem, że jestem w stanie patrzeć oczami Ravixa i czuć to co on. Działało to zresztą w obydwie strony. Była to naprawdę silna więź psioniczna. Dziwne, że nawiązała się tak szybko i głęboko. Był to zarówno mój kolejny atut, jak i słaby punkt. Jaszczurki nadal się goniły.
Nagle poczułem słabe drganie myśli przez więź z Troke. Momentalnie się poderwałem, strząsając z siebie malutką ulewę. Ożyła? Ravix zawrócił w moją stronę chcąc sprawdzić co się stało, ale ja już biegłem przez ten niewielki zagajnik. Nie starałem poruszać się cicho ani ostrożnie – gałązki trzaskały pod moimi stopami, a nieco większe gałęzie drzew uderzały mnie co jakiś czas. Zauważyłem jeszcze jak Shaimar uderza ją pomiędzy policzek a ucho. Padła na ziemię. Ale pulsacja psioniczna nie osłabła. Dlatego, zamiast rzucić się na drowa, skoczyłem do Troke. Nic. Leżała z półotwartymi oczami i krwią dookoła ust. Nie wydawała żadnego dźwięku, nie wykonywała także najmniejszego poruszenia. Tak jak przedtem.
- Co się stało?
- Dobre pytanie. Myśleliśmy, że jest nieprzytomna. – wycedził Shaimar.
Wzruszyłem ramionami, czując jak ciąży mi czule zabezpieczona fiolka przy pasie. Ona nie była nieprzytomna, po prostu nie miała niczego – ani pamięci ani inteligencji. Natomiast ciało działało i samo troszczyło się o swoje potrzeby. Dobrze, że zaczęła głodnieć tak późno. Ravix latał w kółko i piszczał podniecony. Keleme gdzieś zniknęła.
- Pogryzła go?
- Nie wydaje mi się. Po prostu zaczęła spijać krew i…
- Dobrze wiesz o co mi chodzi!
- Tak, wiem. Tak, dotknęła rany ustami. – Rob odpowiadał mi ze zdenerwowaniem. Nie lubił, kiedy nie otrzymywał odpowiedzi na interesujące go pytania – nawet jeśli zadał je kto inny.
- Cholera… - to dotknięcie, oznaczało, że rana będzie się paskudnie goić. Poza tym istnieje możliwość zaaplikowania Wampirzego Jadu, a to spowodowałoby, że ten nieszczęśnik musiałby być jej bezwzględnie posłuszny… Chwila. On wyglądał znajomo.
- Kto to? – zapytałem. – Chyba go znam ale…
- O tsssak. Jessstem pewien, żse zssnassz wiele róższnych osssób. – Xanthis, którego dopiero teraz zauważyłem, mówił zjadliwym tonem – nawet jak na jaszczuroczłeka. Poczułem nagłą niechęć do niego. Nie pochodziła jednak ode mnie a od Ravixa, który mierzył Xanthisa wzrokiem.
- To chyba asasyn…
- Świetnie. Kolejny.
Nikt jakoś nie wyglądał na zachwyconego. Asasyni pracowali razem w wyjątkowo rzadkich okazjach. I starali się współpracować jak najkrócej. A teraz było już nas kilkoro. Nie licząc półelfki, drowki i nieprzytomnej Troke. Mnie też zaczynało to irytować.
- Co teraz? – Thax’vren otrząsnął się pierwszy.
- Proponuję coś zjeść i iść spać. Jutro możemy już wyruszać.
- Dokąd?
- Bo ja wiem? Sugerowałbym do tego miasta. Jest tam coś ważnego co ten licz chciał dostać. Wolałbym to zabezpieczyć… - mówiłem mając nadzieję, że jak najszybciej się dowiem czego ten smok chce ode mnie.
Nie usłyszałem żadnego konkretnego sprzeciwu. Z Robem przenieśliśmy ciało asasyna do składu – deszcz zmienił się w prawdziwą ulewę której nie lubiłem… Ravix nie lubił… Ale przedtem lubiłem? Ale tej nie lubię bo jest strasznie mokra. I nie mogę się otoczyć tarczą ciepła. A mogłem? Nie. Ja mogłem. A ja nie.
Cholera. Silna więź psioniczna może sprawiać kłopoty we własnym umyśle. W każdym razie deszcz lał się strugami i byłem do cna przemoknięty, kiedy wszedłem pod dach.
Tam wbrew wszelkim nakazom bezpieczeństwa huczał ogień. Nasza gospodyni już wiedziała co się stało, i kiedy weszliśmy z ciałem bez dyskusji kazała nam położyć ciało na sienniku. Dookoła niej stało sporo niewielkich buteleczek i słoiczków. Uzdrowicielka – pomyślałem. Może nawet alchemiczka.
Reszta z nas rozsiadła się wokół ognia i wbiła zęby w pieczeń. Miała silny, ale bardzo przyjemny aromat ziół. Sporej części nie byłem w stanie rozróżnić. Ja! Jeden z lepszych alchemików asasynów! Ręką którą nie trzymałem pieczeni sterowałem niewielkim kołem ognia uformowanym za pomocą Myśli pirokinezy. Przesuwałem nią wzdłuż siebie susząc nieco podarty płaszcz i resztę garderoby. Ravix także korzystał, rozpościerając skrzydła i ogrzewając je. Zjadł także nielichy kawał pieczeni – po posiłku wyglądał jakby miał pęknąć.
Przeprowadziliśmy krótką rozmowę. Nikt nie sprzeciwiał się powrotowi do miasta, a ja, Rob i Thax’vren byliśmy zdecydowanie za. Potem rozłożyliśmy się na sianie. Byłem bardzo senny – tak jak Ravix. Ostatnim obrazem który zapamiętałem była gospodyni smarująca ranę asasyna dziwną maścią oraz drowka – wślizgująca się z Keleme aby położyć się w rogu na stosie siana…
Otworzyłem oczy. I spróbowałem otworzyć je jeszcze raz. Wokół było ciemno… Nie. Wokół nie było żadnego światła. Wyciągnąłem rękę. Coś jej dotknęło. Ravix był tu ze mną.
- Słuchaj i nie przerywaj.
Głos dobiegał zewsząd.
- Komunikacja senna na taką odległość wymaga sporej ilości wysiłku. Chyba mnie poznajesz?
A jakże. To ten smok.
- Słuchaj. Widzę, że już znaleźliście się z tą drowką – ma na imię Tire’xane. Mam dla ciebie wiadomość. Właściwie zadanie. A przynajmniej jego pierwszą część. W tym mieście umarła jedna z „dobrych” smoczyc. Nazywali ją Gwiazdą. Była dość potężna, dlatego też nie zginęła absolutnie. Jej serce – tak jak każdego innego smoka – zrobione było z niemal niezniszczalnego kryształu. I przetrwało, a jej dusza wraz z nim. Serce jest dość głęboko pod ziemią. Masz je zniszczyć. Potem będziesz musiał zabić inne smoki. Powiadomię cię później. Rzecz jasna otrzymasz nagrodę godną zadania i asasyna, ale o tym porozmawiamy już później.
Ravix wzdrygnął się nagle z niepokojem.
- To ta ognista jaszczurka? Rozpieściłeś ją. Tak jak Tire’xane swoją. To swoją drogą ciekawa anomalia w jej charakterze. Nieważne. Za chwilę rzucę zaklęcie Prywatnego Laboratorium Philippa. Przez chwilę kontrolowałem cię i po sprawdzeniu wspomnień zauważyłem to o zwietrzałych eliksirach. Jeszcze się spotkamy. Wybacz ogólnikową formę przekazu.
Nastąpiło coś w rodzaju bezgłośnej eksplozji. Stałem na posadzce. Wokół mnie stały niezliczone urządzenia alchemiczne.
Ciekawe. To nie może być sen. Więc to prawda. Prywatne Laboratorium składa się tak naprawdę z kilku czarów – z którego najsilniejszym jest mocny czar Tworzenia. Pozwala ono na wykonanie eliksirów w czasie snu, tak by rano obudzić się z nimi ułożonymi w rządku.
Trzeba korzystać!
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, było podłączenie fiolki z Pochłaniaczem do aparatury odmagiczniającej. Potem zabrałem się za warzenie eliksirów zarówno dla mnie, jak i dla towarzyszy. Sam sobie nie dam rady…
Otworzyłem oczy. Tym razem naprawdę.
Był bardzo wczesny poranek, lub bardzo późna noc. Zależy jak kto woli. Powietrze przesycone było wilgocią. Obok mnie przeciągał się Ravix. Głodny – pomyślał. Co ciekawe, był widocznie większy niż wczoraj. No cóż, tak ma być przez kilka pierwszych dni, aż osiągnie wielkość przeciętnego kota.
Przypomniałem sobie o nocy. Wyciągnąłem rękę… Są! Również ten przedestylowany Pochłaniacz!
Poderwałem się. Mogę to skończyć! Ravix wleciał mi na ramię. Prawie podbiegłem do ciała Troke i podniosłem je. Było zaskakująco lekkie. Niemalże wybiegłem na dwór.
Słońce rzucało już pierwsze promienie zza horyzontu. Słychać było pierwsze ranne zwierzęta, a delikatny wiaterek owiewał mi twarz. Nie zwracałem na to uwagi.
Położyłem Troke na ziemi i wyrwałem flakonik zza pasa. Krótko się zastanowiłem i przytknąłem fiolkę do jej ust… Płyn spływał. Odruchowo go łykała. Lekko otworzyła oczy…
- Sander? – wyszeptała. Nie powinna była mówić ale zrobiła to!
- Troke! Troke! Żyjesz!
- Sander? Sander! – krzyknęła. Wszystko wokół zaczęło drżeć. Używała swojej mocy.
- SANDER! SAANDEER!!! – okrzyk wzbijał się coraz wyżej. Jęknąłem chwytając się za uszy. Pobliskie drzewo trzasnęło jak zapałka. Nieopanowana moc przelewała się wszędzie dookoła. Czułem, że koncentruje się na mnie… Ravix piszczał.
Nagle nastąpiła bezgłośna eksplozja. Zniknął zarówno dźwięk jak i magia. Biegła do nas drowka.
- Co ty idioto wyprawiasz!
- Ja…
Z każdym krokiem zwalniała aż w końcu zatrzymała się tuż przy nas. Zaśmiała się cichym, złym śmiechem.
- Wiesz co jej zrobiłeś?
- Nie… Chciałem pomóc i…
- Wiem, co się stało. Aż nie mogę uwierzyć! – śmiała się coraz głośniej.
- Co jej jest?
- A dlaczego miałabym mówić?
- Proszę! Zrobię wszystko… - Troke zwijała się z bólu na moich rękach.
- Wszystko?
- Tak!
- Dobra… Życzenie dla mnie…
- Co?
- Życzenie.
- Dobrze! Przysięgam, że…
- Nie. Nie w taki sposób.
Chwyciła moją rękę. Zaczęła coś mruczeć. W końcu uformowała się wielobarwna mgiełka która mnie otuliła.
- To była magiczna przysięga. Więc w największym skrócie… Oderwałeś jej duszę od ciała.
- Co?
- To co słyszysz. To będzie trwało bez końca – ona będzie odczuwać ból aż do śmierci. I to niewyobrażalny ból. – znów się zaśmiała. Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Działanie czaru wciąż nie pozwalało Troke krzyczeć. Rzucała się jak ryba. Czułem się źle. Dziwnie. Oczy wypełniały się łzami…
…asasyni nie płaczą…
Wybuchnąłem płaczem. To było zbyt wiele jak dla mnie. Nie mogłem tego powstrzymać. Ale mogłem jej pomóc…
- Troke… Moja kochana. Nie mogę ci dać lekarstwa. Nie mogę. Z wyjątkiem… tego… najstarszego… - głos mi się rwał. Już przedtem mówiłem przez łzy.
Po czym wyciągnąłem sztylet, pociągnąłem po nim błękitną substancją i wbiłem go w pierś Troke.
Nie wylała się ani kropla krwi.
Ptaki śpiewały.
Ravix się miotał.
Trawa była mokra.
Wyciągnąłem niewielki flakonik ze znaną mi dobrze substancją. Każdy asasyn używał jej wielokrotnie. Była to trucizna. Trucizna dla uczuć. Mikstura Asasynów. Jedną ręką odkorkowałem go i przechyliłem…
Coś w niego uderzyło. Flakonik rozbił się, mikstura rozlała się na ziemi. Trawa momentalnie poczerniała.
Ravix nie chciał tracić uczuć. Jakiekolwiek by były. Chciałem się na niego zezłościć, ale nie byłem w stanie odczuć innego uczucia niż żalu. Potężnego, wszechogarniającego żalu. Łzy się skończyły. Został smutek odczuwany wraz z Ravixem.
Klęczałem na mokrej trawie, otoczony przez śpiewające ptaki, oświetlany przez słońce z ręką zaciśniętą na sztylecie, a drugą zgiętą pod dziwnym kątem. Czekałem. Nie mam pojęcia na co.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Thax''vren chodząc tu i tam zauważył jak Sander wbija sztylet w Troke. Był on posmarowany czymś, co pewnie miało zagwarantować jej śmierć. Thax''vren ucieszył się, że nie stał się taką bestią. Jednak każda wypita kropla krwi na jakiś czas zamienia go po części w taką bestię. Drow nie pokazał się cierpiącemu, nie chciał go prowokować. Odwrócił się i zobaczył drowkę.
- Głupiec z niego.
- O czym Ty mówisz?
- O Sanderze i jego miksturze. Chciał jej pomóc, a oderwał duszę od ciała.
- No i?
- Jeżeli ma on jakiegoś wrogiego nekromante to spotka się z nią, ale jako inną nieumarłą. Nie wiem czy to będzie zwykły upiór, czy banshee, ale tak czy inaczej nie jest to miłe. Oczywiście po szkoleniu dłuiższym niż ludzki żywot, rzadko się popełnia takie błedy. A Ty ile się uczyłeś?
- A czemu miałbym Ci odpowiadać na to pytanie?
- A czemu nie?
- Nie ufam Ci.
- Niepotrzebnie. Ale tego każdego uczą w podmroku, więc się nie dziwie.
Thax''vren jak zwykle odszedł nic nie mówiąc.

***

Thax''vren całą drogę do miasta trzymał się z tyłu, nie ufał nowemu i wykorzystywał to, że on jeszcze go nie widział ani razu. Cała reszta wiedziała, że on się trzyma z tyłu. Po jakimś czasie zauważył, że coś niepokojącego się dzieje wśród asasynów będących na przedzie. Po cichu podbiegł, by z bliska zobaczyć co się dzieje. To była pułapka straży. Na szczęście z tyłu nie był sam. Thax''vren, Tire’xane, Xathis i Shaimar wykorzystali niewiedze straży i ich zaatakowali od tyłu, każdy z innej strony. Okazało się, że Tire’xane też umie dość dobrze poruszać się po cichu i posługiwać ostrzem. Znikający strażnicy wzbudzili pewne podejrzenia. Mocno poddenerwowani starali się spostrzec każdy ruch. Wtem cała czwórka otwarcie zaatakowała. Odwróciło to uwagę od pilnowanej części ekipy. Zarówno Sizer jak i Sander z Robem wykorzystali chwilę nieuwagi i przyłączyli się do akcji. Po chwili, to strażnicy byli zakładnikami.
- Mówiłem, żeby mu nie ufać - rzucił Thax''vren i zniknął z oczu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować