Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

Budyn ujrzał ogromne ilości orków oblegających stolicę, ale wiedział, że nie wytrzymają długo, w końcu są to głupie stworzenia. Rzucił się do walki i wrzasnął do grupki rozdygotanych paladynów:
- Szybciej! Do ataku! Po co macie kusze! Co?!!
Paladyni zaczęli strzelać do orków, którzy padali jak muchy. Atak z flanki kompletnie ich zaskoczył. Byli aż tak otumanieni, że nie zauważyli jak leje się na nich gorąca smoła z zamku. Było ich dużo, ale ich liczba malała z każdą minutą. Budyn czuł, że niedługo uda im się rozbić oblężenie.
- Moje oddziały do kusz! Wystrzelać ich!- krzyczał paladyn.
Około czterdziestu paladynów dobyło kusze i zaczęło strzelać w stronę kolejnych nadchodzących grupek orków. Dzięki temu odcięto dwa obozy. Można było się rozprawić z jednym, a później z drugim.
- Gdzie Bumber, Cossack i fanfilmu!- spytał Budyn generała.
-Tam, związali walką te kilka grupek orków oblegających zamek.- powiedział generał.
Budyn ruszył tam po drodze pokonując oddziały zielono skórych. Ta walka była praktycznie wygrana. Wojownik myślał tylko o tym, że miasto będzie znów wolne. Był tak zapatrzony w zwycięstwo, że nie zauważył jak strzała przeszyła jego nogę. Paladyn wrzasnął z bólu.
- Szybko uzdrowicielu tu!- wrzasnął
Po sekundzie pojawił się paladyn i obwiązał mu ranę. Posmarował czymś i już nie bolało. Mógł nadal walczyć. Trochę kuśtykał, ale rzucił się do boju. Oczu ludzkie ani żadnej żywej istoty na świecie nie mogły patrzeć na taki rozlew krwi. Trupów było tak dużo, że można by było zbudować największą na świecie nekropolię na obrzeżach miasta. Paladyni i orkowie chodzili w morzu krwi i zwłok. Wszystkich ogarniał strach, nawet najodważniejszych.
-Czemu?- spytał się któryś z paladynów.
Budyn zadał sobie to samo pytanie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W międzyczasie Cossack wraz z Bumberem i Fanemfilmu walczyli pod murami miasta. Orkowie byli kompletnie zaskoczeni. Ich szamani krzyczeli jakieś niezrozumiałe bełkoty,a wojownicy zgłupieli tak bardzo, że rzucali się całymi grupami na pojedynczych żołnierzy króla. Tak wielkiej bitwy nie pamiętali nawet najstarsi mieszkańcy Myrthany. Paladyni pojawili się nagle i równie szybko rzucili się na agresorów w szale bojowym. Ginęło wielu, lecz upór żołnierzy był tak wielki, że nic nie mogło ich powstrzymać. Te plugawe stwory zdecydowanie zbyt długo wystawiały ludzką cierpliwość na próbę. Przebrała się jednak miarka. Tym razem dobro miało zdecydowaną przewagę...
- DO BOJU! OFLANKOWAĆ ICH! JEDEN ODDZIAŁ Z LEWEJ A DRUGI Z PRAWEJ! – Bumber krzyczał do swojej armii, będąc w wojennym transie.
Ludzie bardzo szybko dostosowali się do taktyki orków. Wystarczyło jedynie otoczyć ich wojowników i strzelać z kuszy. Z murów miasta cały czas wylewana była wrząca smoła. Trupy orków walały się dosłownie wszędzie. Ludzie także ponosili straty. W pewnym momencie Cossack zauważył idącego w jego kierunku elitarnego wojownika.
- Tak więc giń przeklęty pomiocie!
Wojownik był jednak ogromnych rozmiarów. Z jego nozdrzy widać było uchodzącą parę. Panowała noc, jednakże płonąca stolica rzucała na całą dolinę niesamowitą łunę światła. Cossack rzucił się na orka. Chciał dać upust swojej narastającej złości. Stwór uniknął uderzenia i wyprowadził kontratak. Potężny, niemal dwumetrowy miecz drasnął paladyna. Cossack nie czuł jednak bólu. Podniósł leżący nieopodal miecz i rzucił w kierunku orka. Ten ciosu uniknął, jednak atak ten dał kapitanowi wystarczająco dużo czasu. Zaczął biec w kierunku kreatury, zamarkował cios, po czym przeturlał się pod jego nogami. Ork był zupełnie zdezorientowany. Cossack wykonał zamaszysty ruch orężem i wbił go w orkowe udo. Zielonoskóry zawył i upadł na kolana. Paladyn wyciągnął zakrwawioną broń, po czym odciął orkowy łeb. Krew trysnęła we wszystkich kierunkach. Zbroja paladyna, twarz i ręce były całe w ciepłej jeszcze posoce. Cossack wydał z siebie donośny krzyk i zaatakował kolejnego przeciwnika. Ciął wrogów w tak niesamowity sposób, że wyglądało to tak, jakby sam Innos kierował jego ruchami. W pewnym momencie w ramię paladyna trafiła zabłąkana strzała. Przebiła ona pancerz i utkwiła w mięśniu. Kapitan walczył jednak dalej. Nawet jeśli miałby umrzeć na polu bitwy, to jednak zginąłby w słusznej sprawie. Fanfilmu zauważył rannego Cossacka:
- Szybko! Uzdrowiciela! Kapitan jest ranny!
Chwilę później do Cossacka podbiegł jeden z żołnierzy. Paladyn ściągnął naramiennik, a medyk szybkim ruchem wyciągnął strzałę. Kapitan zawył, jednakże chwilę później przywdział ściągnięty element pancerza i walczył dalej. Maść, którą została nasmarowana rana skutecznie działała – Cossack chwilę później nie czuł już bólu.
Krew lała się w niesamowitych ilościach. Cała dolina dosłownie pływała w posoce. Cossack walczył z orkami ramię w ramię z Bumberem i Fanemfilmu. Nic nie mogło powstrzymać dzielnych paladynów. Kosili orków jak zboże i umiejętnie unikali ich ciosów.
- Gdzie reszta?! – krzyknął Cossack.
- Walczą pewnie po drugiej stronie miasta – odpowiedział Fanfilmu. W tym samym momencie odciął orkowi pół głowy, a u jego stóp znalazł się orkowy mózg.
- Hmmm, nie spodziewałem się, że te głupie istoty mają tak wielkie mózgi! – odrzekł.
Cała trójka wybuchła śmiechem, jednakże cały czas uważnie parowali i wyprowadzali ciosy. Do uszu paladynów docierały jęki palących się orków, ginących w spazmach cierpienia.
Walka trwała dalej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Moraś, Darkstar, Liqid i reszta byli po drugiej stronie muru. Sytuacja w tym miejscu wcale nie różniła się jak po tamtej stronie. Orków było bardzo dużo. Jedni walczyli z paladynami, a drudzy próbowali rozwalić mury miasta, lecz nieskutecznie. Smoła, którą łucznicy rozlewali na nich była nie do przejścia. Moraś wreszcie miał okazję maksymalnie wykorzystać swój miecz. Walka ze szczurami była bardzo prosta, a skóra potworów była tak cieńka, że najemnik nie mół sprawdzić jaki miecz jest wytrzymały. Za to skóra orków jest bardzo gruba i Moraś z tego powodu był bardzo szczęśliwy. Rzucił się na orków i odcinał im kończyny tak jak by kroił świeżutki chleb. Bestie padały w ciagu kilku sekund, lecz sie nie poddawały. Czuły, że mogą przegrać tą bitwę i dlatego desperacko atakowały, jeszcze bardziej niż zwykle. Moraś patrzył się na tych paladynów, którzy szli z nim w kanałach. Ich miecze pękały na pancerzach orków.
- Cholera, te przeklęte kanały kompletnie zniszczyły ich miecze - powiedział do siebię ze najemnik.
Pobiegł szybko pomóc rycerzom, którzy byli bez oręża.
- Uciekajcie lub bierzcię broń orków ! - krzyczał jak opętany.
Paladyni, jako wzorowi słudzy Innosa nie chcieli uciekać. Zaczęli biegać w poszukiwaniu oręża wroga. Moraś chciał pobiec do kogoś ze swoich przyjaciół lecz żadnego nie mógł znaleźć. Zaprzestał poszukiwań i wrócił do walki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Angabar był już praktycznie pewien zwycięstwa. Orkowie zupełnie nie spodziewali się takiego manewru ze strony ludzi. Atakowali zawzięcie, ale nie ostrożnie, co większość doświadczonych wojowników wykożystałaby z łatwością. Angabar jednak, nawet nie pozwalał zielonoskórym na zrobienie jakiegokolwiek błędu. Prawie na wszystkich wystarczało jedno cięcie potężnej halabardy najemnika. Człowiek właśnie rozłuypał czaszkę jakiegoś orka, kiedy mignąął mu przed oczyma elitarny wojownik orków. To byłby godny przeciwnik, dla tak doświadczonego wojownika jakim był Angabar. Zaczął więc biec w jego stronę nie zważając na upadające ciała paladynów, jaki i orków. Nie zdążył jednak stanąć obok olbrzymiego wojownika, kiedy zauważył, że zajął się nim już Cossack. Najemnik nie chciał mu prezeszkadzać, bo wiedział, że sobie poradzi, a i nie wypada wtrącać się do cudzej walki. Musiał więc "obejść się smakiem" walki z elitarnym wojownikiem i wrócił do zabijania słabszych jednostek, co nie sprawiało dużego problemu, bo większość z nich była jeszcze zdezorientowana. Jedyny problem sprawiał chyba tylko jeden z dowódcółw orków, którego Angabar poznał po lepszym wyposar4zeniui wrzaskach wydawanych na inny zielonoskórych. Najemnik zamachnął się więc swoją bronią drzewcową na dowódce, lecz ten sparował taki atak wielkim toporem, a potem kopnął najemnika w brzuch. Człowiek padł na ziemię i cudem uniknąół przecięcia na pół turlając się na bok. Topór orka wbił się w twardą ziemię, a temn szarpał się wściekle próbując go wyciągnąć. Te sytuację wykożystał wojownik kopiąc z całej siły orkowego dowódcę w zad. Ten przeleciał przez swoją broń padając na brzuch. Angabar rzucił się na niego z gołymni rękami z zamiarem uduszenia najeźdcy. Po krótkiej chwili zielonoskóry przestał się wyrywać z "objęć" najemnika, co było znakiem, że umarł. Angabar więc podniósł się na ziemię, chwycił spowrotem swoją halabardę i wtrócił do dalszego mordowania orków...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Camra dobzrze czuł się na świeżym powietrzu. W myślach mówił sobie : " Dziś pomszczę moje straty.. Dziś zemsta się dopełni". Pierwszych dwóch wrogów zmiótł za pomocą Fireballa. Grunt pod stopami dawał mu więcej niż był w stanie sądzić. Chwile później zdecydował się na przywołanie przyjaciół z lasu. Niestety nikt nie odpowiedział :" To straszne" pomyślał " CZyżby orkowie zniszczyli więcej nież przypuszczałem" Ale nie miał czasu na rozmyślania. Po pewnym czasie jego moc zaczęła się kończyć. "Cholera- pomyślał -szkoda, że nie mam przy sobie żadnych ziół" jednocześnie ze zmęczeniem psychicznym narastało zwatpienie." Czyżby orkowie mieli aż tak duże zapasy... przecież posiłki nie będą przybywac wiecznie" - Camra powoli popadał w zwątpienie, tym bardziej że coraz trudniej było mu utrzymać wroga na dystans...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Piękna, bezchmurna noc... Gdyby nie płonące miasto i wielka bitwa rozgrywająca się na jego przedpolach, możnaby stwierdzić, że to najpiękniejsza noc tego roku.
Walka całkowicie pochłonęła Bumbera. Zdążył zedrzeć sobie gardło od nieustannego wydawania rozkazów. Pośród walczących na śmierć i życie wojowników, Bumber dostrzegł jednego z orkowych dowódców. Był wysoki rangą, paladyn spostrzegł to po wojskowych insygniach. Bumber zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza i ruszył z zabójczym impetem na przeciwnika. Ork był doświadczony i zaprawiony w bojach, toteż zrobił szybki unik. Blasku Innosa przeciął powietrze, aż zafurkotało. Bumber z rozpędu przeturlał się i ponownie stanął oko w oko z przeciwnikiem. Czerwone ślepia śledziły każdy, nawet najdrobniejszy rucha paladyna, z nozdrzy orka buchała para. Nagle zielonoskóry postanowił zaatakować. Wystawił jedną nogę przed siebie i wykonał potężny zamach. Bumber zdążył tylko dostrzec wielki orkowy topór nad swoją głową. Odruchowo chwycił miecz w obie ręce i zablokował cios. Uderzenie było tak silne, że odrzuciło paladyna na kilka metrów w tył. Ork, widząc zawahanie paladyna, wyprowadził kolejny cios i wytrąciła Bumberowi miecz. Blask Innosa wzbił się w powietrze, poczym upadł z łoskotem na ziemię. Paladyn dostrzegł gasnący płomień mocy w swoim ostrzu. Jednak szybko odwrócił wzrok na biegnącego w jego stronę orka. Bestia szarżowała na leżącego paladyna. Bumber był w potrzasku. Bez miecza, bez jakiegokolwiek pomysłu... Czekał na śmierć. Orkowy dowódca dobiegł do paladyna i zrobił zamach wielkim toporem. Bumber patrzył bezradnie, jak ogromny kawał żelastwa zbliża się w stronę jego głowy... Czas jakby zwolnił. Furkot przecinanego przez orkowy topór powietrza, dochodzące zewsząd odgłosy walki. W ostatnim momencie Bumber wpadł na pomysł, będący aktem desperacji. Paladyn zebrał z ziemi grudkę piasku i cisnął nią przeciwnikowi w oczy. Ork zachwiał się lekko. Bumber widział, że wytrącił go z równowagi, toteż szybko przeturlał się na bok chwytając leżący nieopodal Blask. Ostrze ponownie zajaśniało światłem. Orkowy dowódca wyrżnął orła i przewrócił się na wznak. Leżał przecierając oczy. Zakończenie pojedynku było tylko formalnością. Bumber skierował ostrze miecza ku ziemi i wbił je w leżącego orka aż do klingę. Zielonoskóry pisnął cicho i wyzionął ducha.
- Orkowe posiłki nacierają od wschodu! Wziąć się w garść chłopcy, wygrywamy!
Bumber wytężał wzrok w poszukiwaniu kolejnego przeciwnika...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jakiś czas temu odszedłem bez słowa z forumowej gry o Gothicu 2, parę razy widziałem juz rozpacz fanafilmu.pl z tego powodu :) Przyczyną mojego odejścia było nieorientowanie się w sytuacji, nie było mnie na forum 3 dni a jak wróciłem to się kompletnie pogubiłem.... Wyrażam chęć powrotu do gry, ale trzeba to skonsultować z uczestnikami gry, którzy grają teraz, czy się zgodzą na mój powrót... Trzebaby też jakoś zgrabnie mnie wkręcić w fabułę... Czekam na odpowiedz, bo od czasu do czasu mogę sobie pograć tutaj z wami :) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jestem uradowany ;) Do Bumbera na gg, on już sobie z Tobą poradzi ;)]

Fanfilmu przez większość czasu walczył u boku Cossacka i Bumbera. Razem bardzo dobrze radzili sobie w zabijaniu orków. Reszta paladynów rozbiegła się w różnych kierunkach. Fanfilmu kątem oka zobaczył orkowego przywódcę biegnącego w jego kierunku, ale Bumber i Cossack nie zauważyli potwora.
- Tutaj! - krzyknął paladyn do kompanów. Bestia rzuciła się na grupkę paladynów, zabijając jednego z nich. Ork był wielki na dwa metry, ciężko opancerzony z wielkim toporem. Był inny niż reszta orków, walka z nim też była inna - potwór był odporny na większość ciosów. Bumber, Cossack i Fanfilmu zbliżyli się do siebie i próbowali atakować potwora. Bezskutecznie. Ork uderzał ślepo swym toporem. Paladyni powoli cofali się w stronę murów, gdy nagle bestia padła od celnego strzału Angabara w kark. Orkowie nieco stracili chęć do walki po śmierci ich dowódcy, przewaga ludzi z każdą sekundą była wyraźniejsza.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wojna. Śmierć. Cierpienie. Kwintesencja walki. Bumber z każdym uderzeniem miecza coraz bardziej opadał z sił. Zbroja stawała się coraz cięższa, blask bijący od ostrza przygasał. Starość i słabe serce dawały o sobie znać. Kilkudniowa przeprawa przez kanały, teraz zaś potyczka na śmierć i życia. Przybyły orkowe posiłki, ludzi ubywało. Znad murów miasta balisty wystrzeliwały ogniste kule, jednak większość z nich nie trafiała celu. Orkowie walczyli z coraz większą zawziętością. Bumber nigdy nie widział czegoś takiego na oczy, choć w swym życiu oglądał naprawdę wiele. Zielonoskórzy, mając w myślach zbliżającą się nieubłaganymi krokami porażkę, byli coraz bardziej zdesperowani, walczyli jak w transie. Niektórzy miotali na ślepo swoimi toporami, inni atakowali każdego paladyna, jaki tylko się nawinął. Z początku wydawało się, że królewscy żołnierze mają orków w saku, jednak sytuacja zmieniała się z minuty na minutę. Ludzie słabli, bestie walczyły z coraz większą furią. Przydałyby się posiłki... Lecz nie było ich skąd wziąć. Jedynymi ocalałymi wojskami byli właśnie paladyni biorący udział w bitwie o stolicę. Zaopatrzenia nie było wcale... Pod względem logistycznym operacja leżała na całej długości. O ile pomysł był doskonały, to z wykonaniem było już gorzej. Co prawda niektórzy orkowie nadal byli zaskoczeni, jednak większość z nich zdążyła już dojść do siebie. Bumber powoli zaczął uświadamiać sobie wszystkie te okoliczności. Wraz ze zmęczeniem przyszła chwila refleksji...
- Dowódców! - wrzasnął jak wyrwany z transu - Atakować dowódców! Musimy pozbawić ich możliwości przegrupowania sił! Nie poddawać się, wojownicy!
Bumber nie był pewien, czy ktokolwiek go usłyszał. Pozostało mu tylko pokładać nadzieje w słowach Innosa...

[ Pisać, pisać i jeszcze raz pisać! Wątek zamiera... Weźcie się w garść. Proszę także o ponowne zapoznanie się z regulaminem, ponieważ nastąpiły drobne zmiany. Do roboty, panowie... ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cossack usłyszał rozkaz wybrańca Innosa, kiedy rozpłatał czaszkę kolejnego orka. Paladyn był cały we krwi i sprawiał złowieszcze wrażenie. Rana na ręce nie sprawiała mu już żadnych kłopotów, toteż mógł w pełni wspomagać swoich towarzyszy. Rzeczywiście orkowie atakowali z coraz większą zawziętością. Klęska zdawała się zmotywować ich do dalszej walki. Kapitan postanowił przekazać dalej rozkaz Bumbera do sąsiadujących żołnierzy:
- Paladyni! Nie poddawać się! Walczyć do końca! Jesteśmy już blisko zwycięstwa! Za ojczyznę, za króla, cholera, za wszystko co kochacie i jest wam bliskie! - Cossack zagrzewał do boju walczących.
Kapitan zauważył, że Bumber słabnie. Próbował to wykorzystać jeden z elitarnych orkowych wojowników.
- Nigdy! - krzyknął Cossack.
Paladyn rzucił się w kierunku orka. Całym ciężarem swojego ciała odepchnął oponenta. Ork zachwiał się, lecz nie upadł. Wykonał szybko kontrę swoim ogromnym toporem. Trafił prosto w prawy naramiennik Cossacka, który pod wpływem uderzenia rozpadł się na maleńkie kawałeczki. Cossack poczuł niesamowity ból. Paladyn na chwilę stracił orientację, a wszystko wokól niego jakby się rozmazało. Kapitan czuł, że to już koniec. Ork miał go praktycznie w garści. Bumber nie miał sił, żeby wspomoć przyjaciela. Cossack był już przygotowany na ostatni cios...
Ork wykonał uderzenie, lecz nagle, kiedy broń zbliżała się do paladyna, zielonoskóry został zmieciony przez ognistą kulę. To Liqid powrócił i uratował życie młodego kapitana. Mag podbiegł do Cossacka:
- Hej, budzimy się! - Liqid cały czas klepał paladyna po twarzy.
Cossack odzyskał świadomość i podniósł swój konsekrowany miecz.
- Na Innosa, przyjacielu, gdyby nie ty...
- Nie teraz! Musimy walczyć!
Słowa maga były słuszne, albowiem chwilę później w stronę bohaterów ruszyły kolejne orkowe zastępy. Pomimo niedawno przybyłych posiłków, liczba orków systematycznie ulegała zmniejszeniu. Walka trwała jednak dalej, a do wyłonienia ostatecznego zwycięzcy była jeszcze długa droga...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Budyn jak reszta drużyny opadał z sił. Nie mógł już walczyć, ale próbował. Każde cięcie miecza wydawało mu się przeprawą prze góry. Wreszcie opadł kompletnie z sił. Schronił się za grupą paladynów, którzy wystraszeni pośrednio odpierali ataki. Po kwadransie musiał już wracać na pole walki. Był jeszcze bardziej oszołomiony niż przedtem. Każdy krok wydawał się wiecznością, a każda myśl przemykała tak wolno jak po zażyciu Bagiennego Ziela. Nie mógł się skoncentrować na walce. Każdy byle jaki ork powalał go na ziemię. Gdyby nie wrodzona czujność już by leżał z otwartymi bebechami. Później podpierało go dwóch paladynów, aa orków wciąż przybywało. Z miasta przybywały nowe oddziały, ale niedługo dostawy się skończą:
-Jesteśmy zgubieni!-pomyślał paladyn
Odsunął się i zebrał swój oddział.
- Dobrze, jest 50. Teraz wziąć kusze, bełty i miecze. Zrobimy kolejny atak z flanki (Wojownik lekko się osunął), o ile orkowie jeszcze o tym nie pomyśleli. Dzięki temu zagraniu będziemy mogli zabić 5 razy więcej orków niż liczy nasz oddział.- rzekł Budyn głośno
Paladyni ustawili się na pozycjach. Niektórzy na półkach skalnych, inni w krzakach, jeszcze inni na drzewach. Wszyscy świetnie zakamuflowani. Nagle rozległy się bębny i około 30 tuzinów orków wyległo zza strony morza.
- OGNIA!!!- wrzasnął Budyn
Grad strzał zaczął siekać hordę zdezorientowanych zielono skórych. Kompletnie stracili wolę walki. Zginęli wszyscy, co do jednego.
-Dzięki temu zapobiegliśmy kolejnemu atakowi, musimy wykryć kolejne miejsce "wyładowania" orków- powiedział do siebie Budyn.
Orków ubywało, a posiłki ze strony nieprzyjaciela malały stopniowo. W końcu Budyn zarządził odwrót. Zginęła prawie połowa jego żołnierzy, ale dużo orków gryzie glebę. Już prawie wygraliśmy tę bitwę...

[Bumber mi mówił, że chce coś ze mną coś zrobić. Coś gorszego niż usmiercić. Nie wiem co to znaczy, ale pewnie jak go znam to trafię to Domku Lekkich obyczajów xD]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Darkstar po wyjściu z kanałów został oddzielony od swojej grupy. Bitwa trwała już parę godzin,a on wciąż nie natknął się na żadnego z towarzyszy... bał się spoglądać na ciała poległych,aby przypadkiem nie znaleźć tam jednego z przyjaciół...

Orkowie pomimo zaskoczenie,nadal dobrze walczyli, z poblskich lasów od czasu do czasu dobiegały ich posiłki..Darkstar miał tylko jedno w głowie:natychmiast wygrać bitwę,i przystąpić do kontrataku.
Jednak do tego było jeszcze daleko... wszędzie leżały stosy ciał, niemal broczyło się po krwi. Najemnik starał sie znajdować,i eliminować Orkowe Elity,które były trzonem armii Beliara.
Tym razem trafił na wyjątkowo zaprawionego w bojach,i prawdopodobnie wysokiego rangą Orka. Niemal jednocześnie dwoje opponentów rzuciło się na siebie... Ork potężnym uderzeniem powalił Darkstara,ten jednak nie był na tyle oszołomiony by dać się z miejsca zabić. Podniósł miecz i ranił orka w stopy... ten zwijał się z bólu przez chwile.Najemnik wykorzystał dany mu czas, wstał, i zadał śmiertelny cios bestii,poprzez ucięcie głowy.Ork mały nie był,więc krwi też po nim dużo zostało... także na zbroii Darkstara.

-Albo natychmiast ich stąd przepędzimy,albo zgniemy...innej opcji nie ma.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Fanfilmu wiedział, że każda minuta działa na niekorzyść Drużyny. Nie był mistrzem miecza, a walka w zwarciu była dla niego męcząca. Nie mógł tak dalej walczyć - opuścił grupkę paladynów i odsunął się nieco dalej od walczących. Chwilę odpoczął i wziął swoją ulubioną kuszę. Wpatrywał orkowych dowódców, to była ich jedyna szansa. Nie słyszał rozkazu Bumbera, ale postanowił robić to samo. Podbiegł na górkę i na innym pagórku zobaczył czarną postać. Przebiegł lasem w stronę postaci. Gdy był już blisko, rozpoznał ją - Czarny Mag. W walce z magiem był bez szans, więc niezauważony przebiegł naokoło. Dalej zobaczył orkowego szamana rozmawiającego z elitarnymi orkami. Schował się za pniem i wycelował...
Bełt śmiertelnie ranił szamana - zgiełk i jęki zostały przerwane głośnym krzykiem. Ork padł na kolana i uniósł ręce - po czym martwy wpadł do błota. Orkowie byli zdezorientowani, ale chwilę potem zobaczyli zagrożenie. Siedmiu wytrenowanych orków w ciężkich zbrojach i ogromnymi toporami rzuciło się w stronę Fanafilmu. To koniec...
"To jeszcze nie koniec!" - pomyślał paladyn wyjmując runę teleportacji do zamku. Orkowie byli w zasięgu topora, gdy paladyn wypowiedział zaklęcie.
Wylądował w środku miasta. Ulice były puste, domy były zamknięte i ciemne. Paladyni walczyli na murach, kupcy nosili broń... A on biegł w stronę kuszników. Szybko wskoczył na górę i zaczął rządzić paladynami. Zobaczył Bumbera. Był zbyt zajęty walką, żeby go usłyszeć. Fanfilmu z murów pomógł mu zniszczyć kolejny oddział, ale gdy stary paladyn chciał biec dalej, Fanfilmu zatrzymał go.
- Orkowy dowódca - szaman nie żyje! Tu jest Czarny Mag! Będę was wspierał z murów! - zakomunikował.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid zobaczywszy całą armię orków oblegających stolicę przestraszył się nieco, lecz po chwili w spokoju wyszeptał parę tylko mu znanych słów.
- Do boju! - usłyszał wrzask, ton, którego parę razy już miał okazję słuchać. To krzyczał Bumber.
Liqid wskoczył w to skupisko zielonoskórych i począł szukać jakiegoś oręża do walki. Jego mieczyk był już kompletnie przerdzewiały, a takim żelastwem mógłby co najwyżej ogolić orka. Krążył wokół pola bitwy, obezwładniając orków szybkimi kulami ognia. W końcu znalazł to czego szukał. Gdzieś przy zwłokach jednego ze strażników leżał rapier. Idealna broń dla Liqida, który przekładał zręczność i szybkość nad brutalną, acz powolną siłę. Niestety to było pole bitwy, więc nie mógł tak zwyczajnie podejść i zabrać to, co uważał za przydatne. Musiał się zmierzyć z orkami, które do najinteligentniejszych nie należały, ale do najsilniejszych już tak. Widząc trzech napakowanych wojów pędzących w jego stronę, za pomocą magii rozlał wokół siebie nieco wody i tuż przez atakiem bestii zamroził ją jednym czarem.
Wiele osób zapłaciłoby fortunę za zobaczenie tego, co mag ognia miał okazję na własne, błękitne oczęta ujrzeć.
Orkowie wlecieli na lodową taflę i niemal natychmiast wlecieli na siebie nawzajem, a krzyku było przy tym co niemiara. Gdy już tak leżeli, klnąc w swoim plugawym dialekcie, Liqid spojrzał na nich z niesmakiem i wysyczał jedno słowo, wyjmując przy tym jeden ze zwojów.
- Gejzer!
Potężny strumień, niemal wrzącej wody wytrysnął spod ziemii, kończąc żywot całego tercetu. A Liqid poszedł spokojnie po swoją zdobycz, robiąc przy tym uniki przed atakami kolejnych niemilców [:P].

Liqid w dzieciństwie miał okazję uczyć się szermierki u jednego z najlepszych mistrzów, lecz brakowało mu nieco siły fizycznej do posługiwania się tymi wszystkimi młotami, czy dwuręcznymi mieczami, nawet w wersji mini. W końcu był jeszcze dzieckiem. Za to, jeśli chodzi o szpady i wszelkie inne bronie kategorii lekkiej był niemal ekspertem.
Toteż i teraz nie miał wiekszego problemu z jego ulubioną techniką walki : tańcem miecza.
Taniec miecza to sztuka fechtunku wymyślona przez jednego z kapłanów, który podobnie jak Liqid lubił czasem powywijać metalowym prętem z zaostrzonym końcem. Czyli mieczem. Po wielodniowych medytacjach Innos dał mu mądrość , by wymyślił nową technikę. Kapłan ten zwał się chyba Glacios i znając kłopoty wielu magów, polegających na absolutnym braku skuteczności w zwarciu postanowił dać im broń. Taniec miecza polega na zadawaniu szybkich cięć wycelowanych w boki oraz plecy przeciwnika. Typowy schemat takich uderzeń to: unik, piruet, finta, atak, kontra. W teorii może to wydawać się niedorzeczne, ale taki wojownik znając schematy ciosów i bloków mógł powalić niejednego. Styl przyjął się dość szybko, lecz z rozmaitych względów był bardzo rzadko spotykany. Obecnie Liqid nie znał nikogo, kto potrafił się nim również posługiwać i uważał , że tak powinno zostać.

Mag ognia szybko zaatakował, celując w tętnicę, po czym odskoczył i jeszcze raz naparł na orka elity. Oczywiście ten był zbyt doświadczony, by ulec takiemu atakowi, odbił atak i kopnął Liqida w pierś. Ku jego zdziwieniu tez zasłonił się dłonią. Już miał posłać człowieka na ziemię, gdy poczuł ciepło w stopie i takie dziwne uczucie, jakby wdepnął we własne ##### [ autocenzura]. Tymczasem Liqid z zaciekawieniem patrzył, jak stopa orka znika w kuli ognia. Zelony ryknął i upadł na ziemię, dodatkowo brakowało mu chyba kawałka stopy.
Mimo tego ork wciąz bronił się, wymachując swoim toporem i odbijając szybkie, niczym gołąb na pełnym wietrze ciosy. Iskry leciały na ziemię, a ork odbijał cios za ciosem.
Liqid zmienił taktykę - zrobił parę kroków w tył, w momencie, gdy szarżował na niego jeden z niższych stażem orków. Ten wpadł na dowódcę i w tym momencie szabla jednego z martwych już najemników przebiła ich kręgosłupy, przybijając do gruntu. A Liqid ruszył dalej, kontynuując śmiertelny tan.

Nigdzie nie widział swoich przyjaciół. Gdzie Moraś, gdzie fanfilmu, Budyń, Cossack.
Cossack. Zobaczył go w momencie, gdy walczył w jednym z orków. Palasyn padł na ziemię, zaś mag ognia błyskawicznie spalił chcącego dobić go orka. Spłonął, zaś Liqid już cucił przyjaciela.
- Hej, budzimy się! -krzyknął klepiąc go po twarzy, po czym dodał - Trzydzieścidwa.
- Co?
- Tylu zabiłem. A ty? Nieważne, musimy walczyć dalej. - zakończył i razem ruszyli dalej, ruszyli w dalszą walkę, w śmiertelny tan mający tylko jeden cel :zabić jak najwięcej orków.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Moraś był zdezorientowany. Powoli zaczynało mu się kręcić w głowie od tego całego zamieszania. Przed oczami widział tylko dwa kolory, które cały czas mu się zlewały. Był to zielony - orkowie, i srebrny - paladyni. Każdy ork wyglądał jak jedna rozpaczkana, poruszająca się maź.
- Co się ze mną dzieję ? - pomyślał najemnik pocierając oczy. Podbiegł do jakiegoś paladyna i spytał - Masz wodę ?. - paladyn nie zdążył odpowiedzieć, gdyż dostał rzuconym przez orka toporem w głowę. Zalany krwią osunął się na ziemię - Cholera, nie dzięki, już nic od ciebie nie chcę - powiedzia sobie pod nosem Moraś, po czym odbiegł kawałek od pola walki. Cały teren mu się zlewał. Pisaek i krew zalewała mu oczy. Po chwili po czuł, ze ziemia zaczęła się pod nim osuwać. NIe zdążył odskoczyć i wpadł do jakiegoś małęgo jeziorka. - Tak, w końcu woda - powiedział uradowany po czym zaczął przemywać oczy. Piasek na jego gałkach ocznych zaczął przemieniać się w błoto. Moraś ponownie przemył oczy i cała woda z piaskiem wypłynęła. Na początku ślepia mocno go szczypały, lecz po kolejnych obmyciach ból zniknął. - Dobra. Teraz wam pokaże szumowiny. - Wygrzebał swoje miecze z wody i ruszył spowrotem na pole bitwy. Gdy chciał już zatakowac jednego z orków, drugi z nienacka odepchnął go ciałem. Najemnik upadajac na ziemię przeciął sobie plecy o leżący na ziemii miecz jakiegoś martwego paladyna. Moraś nie okazująć orkom bólu zerwał się na równe nogi i zamachnął się obydwoma mieczami. Obydwa orki straciły po jednej stopie. Gdy już upały na ziemię najemnik skończył ich żywot. Po egzekucji opadł z sił. Położył się na ziemi i zerwał z orka jakieś szmaty. Obwiązał sobie nią plecy i układ sie koło martwych bestii, żeby chwilę odpocząć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cossack był niezwykle wdzięczny swemu przyjacielowi. Jego heroiczny czyn uratował życie paladynowi. Kapitan walczył dalej, pomimo że jego prawe ramię było pozbawione jakiejkolwiek osłony. Bitwa trwała dalej, a ludzkie i orkowe oddziały bez przerwy ścierały się w śmiercionośnym zwarciu. Orkowe jęki wypełniały całą dolinę. Cossack pozbawiał życia kolejnych zielonoskórych.
- Liqid!
- Co!?
- 40!
- Eeee, co?!
- Zabiłem już 40 orków!
- Czekaj ty! - Liqid uśmiechał się, wypowiadając te słowa.
Mag i paladyn walczyli ramię w ramię z pomiotem boga ciemności. Krew lała się strumieniami. Słychać było odgłosy ścierającego się oręża.
Cossack odznaczył się wielkimi czynami podczas służby w armii. Jego imię rozsławiła sławetna akcja żołnierzy króla w Nordmarze przed kilkoma laty. Wówczas to, młody paladyn dowodził sporym oddziałem żołnierzy, a ich misją było pokonanie wielkiego herszta północy - Tyur Shaka. Akcja zakończyła się sukcesem głównie dzięki świetnemu dowodzeniu paladyna. Niestety podczas dalszych działań żołnierze zostali zaskoczeni i zmuszeni do odwrotu. Cossack był świetnie wyszkolony w walce bronią jednoręczną, zaś jego szybkie i mordercze ciosy były sławne w całej Myrthanie.
Walka trwała dalej. Ludzi stawiali orkom niezwykle zawzięty opór. Zwycięstwo ludzkości było niemal pewne, lecz wiele jeszcze mogło się zdarzyć...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid i Cossack walczyli nadal. W pewnym momencie jego przyjaciel krzyknął jakąś liczbę. Liqid akurat był w trakcie podcinania gardła orkowi, więc nie zrozumiał, o co chodzi. Odepchnął zwłoki i wtedy paladyn wyjaśnił mu, że zabił już 40 orków. Liqid w odpowiedzi wyciągnął ręce na bok i posłał 2 duże strumienie ognia w kierunku jednej z grupek orków. Po chwili w tamtym miejscu na ziemi leżał z tuzin zwęglonych ciał.
- Pięćdziesiąt - odpowiedział Liqid i mrugnął, uśmiechając się. - Ścigamy się?
-Jasne, magu. Myślisz, że mnie pokonasz tymi swoimi zaklęciami - odpowiedział również z uśmiechem.
- Zaczynajmy. A kto przegra, oddaje drugiemu miecz.
- Naprawdę?
- Nie, żartowałem.
Mag i paladyn wyciągnęli miecze i rzucili się w wir walki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cossack i Liqid zabijali orków w tempie iście ekspresowym, zdawało się, że sam Innos wspomaga ich w walce, dając im niesamowitą moc. Paladynowi brak osłony na prawym ramieniu zupełnie nie przeszkadzał. Cossack ciął orkowe ciała, będąc jakby w wojennym transie. Nie czuł bólu, strachu i zwątpienia. W chwili obecnej jego jedynym celem była eksterminacja orkowego pomiotu. Cossack zręcznymi ciosami powalał kolejnych wrogów.
- Liqid! 52! Próbuj dalej! - Cossack krzyczał do swojego wiernego przyjaciela.
Mag uśmiechnął się, słysząc te słowa, po czym przystąpił do dalszego eliminowania zielonoskórych. Orkowie byli praktycznie bezradni wobec ludzkiej determinacji i woli walki. Cała armia walczyła jak jeden mąż, pozbawiając Beliara znacznych sił.
- DO BOJU! - krzyknął Cossack.
Wszyscy walczyli dalej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Moraś był prawie pewien, że niedługo ich najtrudniejsza walka się skończy. Ale czuł również, ze to dopiero początek walki. Czuł, że pojawią się posiłki i że jakaś ogromna postać lub moc dołączy do walki, dlatego nie walczył z całych sił. Starał się oszczędzać swoją energię, bo był pewnien, ze jego przypuszczenia się spełnią. Głupio by było gdyby przyszły posiłki, a on nie miał by siły na walkę. Podchodził do stojących pojedyńczo orków i bezszelesnie zachodził ich od tyłu po czym wbijał im sowje miecze w plecy. Wiedział, ze to nie jest honorowa walka ale dla najemnika liczyła się wygrana, a nie zasady walki. Żaden regulamin go nie dotyczyły. NIe musiał służyć krółowi tak jak paladyni i robił wszystko co mu się żywnie podoba. Moraś rozmyślając nad różnymi zasadami, regulaminami stracił poczucie walki. Gdy się ocknął było już za późno. Ork uderzył go pięścią w plecy. Najemnik przewrócił się na ziemię i prawie zemdlał z bólu i przemęczenia. - NIe, nie mogę zginąc tak łatwo ! - wykrzyczał te słowa i raptownie podniósł sie z ziemii unikajac przy okazji toporu orka. - Bogowie, dajcie mi moc ! - odrywajac oczy od niebios spojrzał złowrogo na orka i splunął mu na twarz. Wściekły ork rzucił się na Morasia lecz jego złosc osłabiała jego siłę. Najemnik nie namyślajac się długo ciachnął bestię obydwoma mieczami. Pierwszy miecz rozciął orka na brzuchu, a drugi głowę. Ork rozłożył się na trzy części . - Haha, nie było trzeba zaczynać - zaśmiał się Moraś, po czym podniósł głowę orka i nadział ją na swój jeden miecz. Z głową bestii na oręzu ruszył do dalszej walki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cossack i Liqid walczyli bardzo dzielnie. Ich miecze dosłownie wtapiały się w orkowe pancerze, które nie stawiały im praktycznie żadnego oporu. Mag doskonale wykonywał swój taniec miecza. Jego szybkie ciosy powodowały dezorientację orków.
- Cossack! 60!
- Co?! Nie dam się pokonać magowi!
- Hehe, walcz dalej!
Paladyn walczył jak lew. Cossack perfekcyjnie opanował walkę jednoręcznym orężem. Preferował on szybkość i skuteczność, a nie brutalną i powolną siłę. Zresztą jego konsekrowany miecz doskonale sprawiał się boju. Zielonoskórzy nie mieli żadnych szans. Padali jak muchy. Kapitan wykonał efektowny piruet i powalił na ziemię kolejnych orków.
- No, 58, jeszcze cię dogonię! - krzyknął w stronę Liqida.
Mag w międzyczasie rzucał zaklęcia w stronę pomiotu zła. Kule ognia, połączone z uderzeniem wiatru i gejzerem, nie dawały prymitywnym wojownikom jakiejkolwiek możliwości odwrotu. Ogromne cielska walały się po całej dolinie. Zwłok było już tyle, że paladyni byli zszokowani faktem, że mimo takich strat, orkowie ciągle przybywają.
- Liqid! Już 62! - krzyknął Cossack, po czym rzucił się w kierunku kolejnego oponenta...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować