Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

- ... pochodzę z Khorinis - zakończył przedstawiać się Shaimar
Khorinis... Kolonia karna, bariera, trzy obozy i kopalnie rudy. Rudy, która na kontynencie była niezwykle cennym surowcem, niezbędnym do wyrobu najlepszych broni, a w kolonii będącej najzwyklejszym środkiem płatniczym… Liqid zamilkł, przypominając sobie ten okres, gdy należał do Nowego Obozu, gdy był młodszy i nie tak doświadczony, zapatrzony tylko w siebie, a w innych, jeśli mógł czerpać z tego wymierniejsze profity. Trwało to tylko ułamek sekundy, ale było bardzo stężone odczucie, w końcu nie były to zbyt szczęśliwe lata. Wprawdzie słowa Shaimara nie zaskoczyły go zanadto, jednak wzbudziły zarazem lekką dozę niepewności co do łowcy. Po rzekomej zdradzie Dhorgina wolał jednak uważać, kto przyłącza się do ich drużyny, zwłaszcza, że ten cały konflikt Nekromanci i Asasyni - Sarek, w który byli zamieszani nie pachniał zbyt dobrze, a agentami mogli być niemalże wszyscy. Lepiej, by go wpierw sprawdzili - Liqid obiecał sobie, że będzie miał oko na Shaimara.
Spojrzał na Bumbera, następnie na Darkstara, gdy skinęli głową, zamknął oczy. Zaczęli zadawać pytania. Mężczyzna wydawał się być nieco zmieszany ich reakcjami, ale mówił nawet dosyć przekonująco,... szczerze?
W pewnym momencie mag zanadto się rozzuchwalił i już zdradziłby przyczynę ich nieufności, jednak udało mu się opanować. W końcu zgodzili się, by dołączył do nich, na "okres próbny", jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, bo możliwe, że zostanie z nimi na długo. Liqid rzekł do niego już spokojnie:
- Shaimarze... To, że pochodzisz z Khorinis dla nad wszystkich nie jest niczym dziwnym, ja sam przykładowo byłem w kolonii. Zrozum, przeszliśmy ostatnio wiele i nie możemy ufać każdemu, sam nie masz najmniejszego pojęcia, w co mieszasz się, dołączając do nas. Kto wie, może zaprzyjaźniając się z którymś z nich - mag wskazał na stojący naprzeciw stół, za którym siedzieli grający w jakąś odmianę kości najemnicy i wymachujący dłońmi co chwila, czemu towarzyszyły przeróżne zwroty i wyrażenia - nie postąpiłbyś rozsądniej. Jednak... Nasza wyprawa nieco istnień już pochłonęła, każde kolejne będzie więc przydatne, jeśli jest w stanie pomóc. Póki co wystarczy tego gadania, nasz myśliwy widzę kombinuje nieco z tym zielem, a ku naszemu stolikowi kieruje się człowiek z jakimś podejrzanym urządzeniem. Ja już raczej udam się na spoczynek, Wy czyńcie co uważacie.
Westchnął i życząc dobranoc innym udał się na piętro. Jego szata wciąż miała granatową barwę, ciągle opierając się próbom zmiany koloru. Zaczął się zastanawiać, czy nie dać jej po prostu do farbowania, zrezygnowany położył się spać, wcześniej sprawdzając, czy nic nie ubyło z torby, słyszał bowiem o zwyczajach tutejszych złodziejaszków.
Wciąż nie miał kontaktu ze stolicą, był jednak świadom, że nie jest dobrze. Magia jego zwoju, dzięki któremu mógł listownie kontaktować się z magami, uleciała z niego już po dołączeniu do drużyny po oblężeniu miasta. Miał nadzieję, że magowie jakoś utrzymują sytuację pod kontrolą, słyszał również o powołaniu tymczasowego władcy, jakiegoś Lorda, który ma przeprowadzić jakieś reformy, ale te wszystkie objawy... Muszą zakończyć tą sprawę jak najszybciej. Są blisko, przynajmniej miał taką nadzieję.
Sarek... Leki dla Sareka. Miał wyleczyć nekromantę. Komiczne i przerażające zarazem, a waga tego czynu potęgowała to jeszcze bardziej.
Sen nie nadszedł niespodziewanie. Przyszedł akurat, gdy chciał, by to zrobił, jak dobrze wychowany, punktualny gość. Zmęczenie chwyciło go z całą swą brutalną siłą, nie mógł nic uczynić przeciwko niemu, jednak zaśnięcie działało jak narkotyk, który nie tylko uśmierza ból, ale wręcz daje euforię.
Pogrążył się na kilka godzin w błogiej nieświadomości.
A Sarek, gdzieś tam czeka...

***
Gdy się obudził, było dosyć wcześnie rano, a podniósłszy się z łóżka, odruchowo rozejrzał się dookoła, szukając towarzyszy i sprawdzając, czy okolica jest bezpieczna. Jedyne, co zobaczył, to nawet elegancki jednoosobowy pokój, który zamieszkiwał, z rozłożonymi przy stole rzeczami maga. Uśmiechnął się, przemył twarz w misce z wodą, znajdującej się przy lustrze i zadowolony opuścił pomieszczenie.
Na schodach spotkał Angabara, który na przywitanie Liqida, odpowiedział lekko niemrawym gestem. Mag nie był zbytnio zdziwiony wstawieniem najemnika, po tylu trudach miał prawo skorzystać z chwili odpoczynku. Razem zeszli na dół, a ich oczom ukazała się dziwna scenka…

[ Witam w Nowym Roku, najlepszego w nim życzę, także dla samej gry, która ostatnio niestety przeżywa Crysis. Pchnijmy ją wreszcie, a mocno, bo szkoda patrzeć. Dosłownie za chwilę dołączy nowy gracz, witamy go serdecznie, a cała sytuacja, do jakiej dojdzie będzie wymagała Waszej reakcji. Będzie się trochę działo, więc obwieszczam, że każdy gracz ma obowiązek do 20 stycznia dać swój post, inaczej może go spotkać nieprzyjemność. Tyle ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Krok za krokiem. Jeden nie różni się od drugiego, ani od setki poprzednich. Ale okolica już... owszem. Podniosłem głowę. Dookoła było widać znacznie mniej trawy a skały przybierały barwę piasku - jak zresztą większość krajobrazu. Na horyzoncie malowały się niewysokie, białawe mury - wystarczające by zniechęcić, zbyt słabe by obronić. Ale zapach...
Można było wyczuć wielu ludzi. I brak zestawów kąpielowych, nawet w najprostszej postaci zbiornika wody. Nad całym miastem - a zwłaszcza jego częścią - niczym chmura formowało się tornado słodkawego dymu. Prawdopodobnie bagienne ziele - doskonałe do uśmierzania bólu, narkozy, a nawet - w skrajnych przypadkach - zabijania. Piwo za to było czuć dość słabo - co niezwykłe dla kogokolwiek kto spędził całe swoje życie na środkowej części kontynentu. Najwyraźniej zazwyczaj pili i podawali tu coś innego.
Nieważne. Zatrzymam tu się przez dzień czy dwa, zakupię najpotrzebniejszych rzeczy i... pochłonie mnie pustynia. Na czas nieokreślony. Dopóki nie poczuję potrzeby powrotu do ludzkiego społeczeństwa.
- Kup pan wodę!
Zamyśliłem się tak głęboko, że nie wyczułem jakiegoś człowieka - o jajowatej, uśmiechniętej twarzy, potężnej budowie, oraz całkiem bogatym stroju, mówiącym wyraźnie "handlarz".
- Nie.
Ominąłem go, nie chcąc wdawać się w konwersację.
- Synu nieroztropności! Zapuszczasz się na pustkowia bez wody? Sczeźniesz ogarnięty gorącymi piaskami! Tylko u mnie, możesz kupić najlepszą i najtańszą wodę! W porównaniu ze mną, handlarze w Bradze... Właściwie to nie mogą się równać! Wróć! Dam! Ci! Specjalną! Zniżkę!
Ostatnie słowa już wykrzykiwał. Zirytowany dość nieprzyjemną nocą, nie miałem zamiaru wdawać się w konwersacje. Po prostu przyspieszyłem kroku, zostawiając idiotę w tyle. Jeśli będę chciał, sam znajdę wodę.
Miasto stawało się już całkiem wyraźne, a ja musiałem zrezygnować z węszenia. Miejsce zamieszkania tylu osób otaczało tornado zapachów, powodujące uczucie uderzania w oflaktorektyczną ścianę. Albo raczej ściany uderzającej o ciebie. Z dużą prędkością. W każdym razie przed bramą stała dwójka strażników, wpatrująca się w przestrzeń tym znudzonym wzrokiem, opanowanym przez wszystkie formy porządkowe całego świata. Brama została prawdopodobnie otworzona przed chwilą. Nie zwracałem uwagi na wartowników. Po prostu przeszedłem...
I o mało nie nadziałem się na halabardę.
- Stać!
Podniosłem głowę. Pewnikiem coś zginęło.
- Hm?
Spojrzał na mnie, wyraźnie zirytowany.
- Skąd! Przybywacie!
- My? - rozejrzałem się dookoła, jednocześnie taktownie się odsuwając. Cenię swój słuch.
- Skąd?!
- Ja? Stamtąd. - Machnąłem ręką za siebie. - Z Myrtany!
- Więc wynoś się psie!
- Słucham? - Ostatnio omijało mnie zdecydowanie zbyt dużo wiadomości.
- Pewnikiem nosisz zarazę! Znikaj, bo przebiję cię włócznią psi synu!
Zacisnąłem dłonie. Uspokój się Zinder. Oddychaj. Ale nie nosem.
- Zarazę?
Drugi strażnik, obserwujący całą scenę zbliżył się do nas.
- Pewnie niespełna rozumu. Takich to trzeba przegonić podwójnie.
- Jak to podwójnie? - zainteresował się jego kolega.
- Ot - dwa razy. Raz, że z pewnością nosi zarazę. Dwa, że tacy jak on budzą... niepokoje.
- Racja. Wynoś się! Wynoś się!
Wzruszyłem ramionami. Kiedyś może i bym spróbował dyskusji, ale teraz - kiedy od dłuższego czasu nie używałem niczego co człowiek mógłby uznać za słowo - nie miałem ochoty na sprzeczki. Powłócząc nogami oddalałem się od nich skosem - na tyle, że zaraz kiedy stracili mnie z pola widzenia, zbliżyłem się znowu do murów. Tak jak przypuszczałem. Ten cud architektury wyraźnie nie był długo konserwowany. Zbyt długo. Teraz można było zauważyć kilka brakujących cegieł. Kopnąłem jedną. Odpadła, wzbijając niewielką chmurę piasku barwy piasku. Dziura była zbyt ciasna dla przeciętnego człowieka, ale...
---
Otrzepałem się z lekka. Mój strój został zaprojektowany tak, aby być niezbyt widocznym w lasach. Żółty piach był na nim doskonale widoczny. Teraz - kiedy byłem w środku, nikt raczej nie spróbuje mnie wypędzić. Napiłbym się czegoś. Ale nie wody. Po wielu dniach, miałem dość tej bezbarwnej cieczy. Napiłbym się... piwa. O tak. Ale najpierw przegryzłbym coś nie będącego mięsem.
Moją uwagę dość szybko przyciągnął tłumek. Zbliżyłem się, wyznając zasadę, że coś co przyciąga tylu ludzi musi być świetne.
W środku był połamany stragan, staruszka i jakiś handlarz. Babcinka załamywała ręce.
- Pustynne czarty! Niechaj przeklęci będą do siódmego pokolenia! Wpadł tutaj! Tu, na mój stragan, gdzie sprzedawałam wypieki godne władców! I co!? Zniszczył go! Tyle pieczywa poszło na marne... Owszem! Zapłacił! Tyle, że wykorzystał moją łatwowierność i zapłacił po wielokroć mniej niż się należało!
Ostatni argument zdawał się szczególnie przemawiać do ludzi. Słychać było oburzone szepty.
- A to nie wszystko! - dodał mężczyzna. - Ten sam, zanim jeszcze zniszczył stragan tej czcigodnej staruszki, wpadł na mój! Wiecie co tam było?! Pierwszorzędne bagienne ziele, prosto z Lago! I wytarzał się w nim! Rozumiecie?! Wytarzał!
Znów rozległa się seria syków i wściekłej szeptaniny. Pokręciłem głową i oddaliłem się. Kiedy już zniknąłem za rogiem, ugryzłem fragment tego co trzymałem w ręce i przeżułem. Nie powiedziałbym, aby ten chlebek był godny władców. Niezły, owszem, ale nie świetny. I wcale nie było trudno go zwinąć...
Dobra. Teraz czegoś się napić. Do gospody. A nie! Oni tutaj jakoś inaczej na to mówią. Kara... wasal? Jakoś tak. Więc pójdę do tego karawasalu i napiję się czegoś.
Zastanawiając się, dlaczego niby mieliby karać tam wasala, przeszedłem przez pierwsze lepsze odrzwia z szyldem - wszystkie szyldy do gospód, nie ważne jo jakiej nazwie, zawsze wyglądały tak samo. Trafiłem nieźle. Wyglądało to na prawie-że-śmietankę towarzyską. Jednak zapach - mimo iż starałem się nie oddychać przez nos - zastopował mnie na chwilę. Brał się on od grupki ludzi palących coś w fajce wodnej. Coś prawdopodobnie mocniejszego od bagiennego ziela. Starając się nie przyciągać zbytnio uwagi (ani nie oddychać), usiadłem w kącie, zamawiając u jednej z córek oberżysty kufel piwa. Spory. Na szczęście pozostały mi jeszcze resztki oszczędności. Na kilka kolejnych również powinno wystarczyć, mimo iż złoty napój życia był tu horrendalnie drogi. Ale też - jak się po chwili przekonałem - smakował wspaniale.
Przez chwilę zatopiony byłem w jednej z tych nieżyciowych chwil kontemplacji. Potem ktoś koło mnie usiadł. Pachniał... zdenerwowaniem. Ale się uśmiechał.
- Witam, witam! Po raz pierwszy na pustyni?
Nie doczekał się odpowiedzi. Spojrzałem na niego nieżyczliwie.
- Ach rozumiem, rozumiem. Tajemniczy milczek. Gospodarz! - zakrzyknął radośnie - dwie porcje najmocniejszego czegokolwiek!
Nie podobał mi się ten człowiek. Był zbyt sztuczny. Już po chwili stały przed nami dwie porcje czegoś parującego, jednak po dotknięciu szkła, okazało się, że to ciepło nie bierze się z gorąca. Wzruszyłem ramionami i wypiłem.
O cholera!
Miałem na tyle dumy, że zdołałem się nie zakrztusić. Po prostu przełknąłem coś, co ze smaku przypominało ostry miód, a z zawartości alkoholu - wielką bimbrownię. Będącego niczym tornado ognia uderzające o podniebienie. Uderzyłem plecami o ścianę. Z lekka mnie zamroczyło. Na szczęście miałem dużo praktyki, więc nie upadłem. Usłyszałem głęboki oddech. A potem jakieś dłonie rozwarły mój mieszek.
Człowiek był zamroczony, więc panowanie przejęła reszta. Nastąpił pierwszy odruch - uderzenie na odlew. Złodziej zwalił się na ziemię, z kilkoma potężnie krwawiącymi dziurami - jak od szponów - na szyi. W karczmie zapadła nieprzyjemna cisza. Chyba wszyscy patrzyli na mnie.
Uciekaj! Uciekaj! - wył wilk.
[Witajcie :) Wybaczcie, że post ten ma narrację pierwszoosobową - na przyszłość się poprawię :) Mam nadzieję, że będę dobrym graczem]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wcześniej, dużo wcześniej...

Gdy już podano do stołu piwo, zacząłem sączyć ten złoty napój z dziwnym pośpiechem - to chyba przez ten smak. Było wyborne, choć może nie licząc tej piany, która smakowała jak wszędzie - nic szczególnego, ot co. Kufel był dość pojemny, dlatego też i trunku było sporo i mimo, że cena była... Hmm - wysoka, co jest bardzo łagodnym określeniem, to było warto. Takiego piwa nie zaznam jeszcze długo, więc powinienem cieszyć się nim jak najbardziej. Może to nie napawało optymizmem - moja sakiewka była wyraźnie lżejsza, niż przed wejściem do tej karczmy. Niestety - byłem już nie do końca świadomy swoich czynów. Liczyło się tylko piwo...
-Za co cię wrzucili do kolonii karnej?- zapytał Angabar, biorąc ogromny łyk, a raczej serię łyków złociście mieniącego się napoju, rzekłbym ''bogów''.
-Nie wrzucili mnie. Sam tam wlazłem.- burknąłem, wybuchając śmiechem.
-Tak, zabawne... A naprawdę?- zadał ponownie pytanie najemnik, któremu się humor odrobinę poprawił, choć mogła być to bardziej zasługa piwa, niż mojego dowcipu.
-Byłem wtedy jeszcze młody... I głupi, rzecz jasna. Miałem gdzieś rozporządzenie króla, który zakazał polowania w ''jego'' lesie. Uważał, że to ''jego'' las, i że tylko ON może tam polować. Myślał, że ''ma'' władzę, ale ja byłem silniejszy od ''jego'' władzy. Nasyłał liczna patrole ''jego'' chłopców, którzy często olewali ''jego'' rozkazy. Nawet ''jego'' gwardia paladynów nie miała do ''niego'' szacunku. Lecz pewnego razu, gdy polowałem w ''jego'' lesie, natrafiłem na ''jego'' grzecznych chłopców, którzy tym razem nie byli nietrzeźwi. Zaczęli pieprzyć o tym, że ''jego'' las jest ''jego'', i że przypłacę za to wolnością. Parsknąłem śmiechem, ale tym razem nie żartowali. Powiedziałem ''tym razem''? Ano tak, bo już mnie kilkanaście razy przyłapali na ''gorącym uczynku'', choć zwykle albo uciekałem, albo dawałem im kilka piw, by się rozluźnili i zatracili zupełnie świadomość. Niestety, zaprowadzili mnie prosto pod kolonię karną. Przybyli też jacyś wysłannicy Gomeza z kolonii karnej, którzy przebywali już za barierą, choć wiedziałem, że przybyli po mnie. Wrzucili mnie tam, a potem już było tylko ''lepiej''. Zostałem ''gorąco'' ''przyjęty'' przez ''strażników'', jak to oni zwykli siebie nazywać. Następnie trafiłem ''prosto'' do kopalni - przedtem musieli wpaść do jakiegoś handlarza po piwo, gdyż wyraźnie im zabrakło. Ledwo trzeźwi, ale trzeźwi doczłapali ze mną do kopalni rudy - nawet kilof dopiero dano mi w kopalni, choć większego gówna w życiu nie widziałem - taki tępy i ciężki przyrząd, którym niby miałem wydobywać rudę, co było żmudną robotą. Może dali mi specjalnie takie gówno, żeby się ze mnie nabijać za rogiem - widziałem ich uśmiechnięte mordy, chciałem od razu zetrzeć im te uśmieszki z twarzy, ale - jak już wspomniałem - ten kilof nie był bronią, którą można by zabić bandę niekompetentnych idiotów z lepszą bronią i pancerzem - ba, ja żadnej z tych rzeczy nie miałem. Ale trochę się za bardzo zagłębiłem w moją historię, pijmy za... Za to, że możemy pić piwo!- krzyknąłem donośnie, biorąc kolejny łyk piwa.
-Szczęście, że nie trafiłem do tej kolonii, oj szczęście...- rzekł Angabar, opróżniając do końca swój kufel. Po chwili zawołał córkę barmana, by napełniła mu jego kufel, co się tamtejszego dnia powtórzyło jakieś... Jedenaście razy. Biedak został bez gorsza, ale za to mógł odrzucić od siebie wszystkie smutki, wszystkie nieprzyjemne zdarzenia i nie myśleć o niczym, co sprzyjało byciu nietrzeźwym.
Ja po drugim kuflu piwa postanowiłem oddalić się w jakieś zaciszne miejsce, by odpocząć po ciężkim dniu.

Później...

W środku nocy wstałem cały zalany potem. Nie wiem co się stało, nie wiem jaki miałem sen - wszystko zniknęło w odmętach zapomnienia wraz z niespodziewaną pobudką. Na chybił trafił zacząłem szukać swoją dłonią bukłaka, który trzymałem zwykle niedaleko siebie. W końcu, gdy znalazłem, wziąłem głęboki łyk tego orzeźwiającego napoju, po czym zwlokłem się z łóżka i poszedłem na chwilę sprawdzić na dół, co się dzieje z innymi. Zauważyłem, że jedynym, który teraz siedział przy stole, a raczej spał na stole, był Angabar, przy którym stał niezupełnie opróżniony kufel. Zapytałem się barmana, który zwijał już na dzisiaj interes, ile wypił kufli. On na to odpowiedział, że przy jedenastym skończył liczyć. Ach, te barmańskie przekłamanie. Barmani zawsze liczą, ile wypił który klient, by wiedział, jak kogo potem traktować. W końcu na kimś trzeba mieć zyski, czyż nie? Skoro powiedział, że przy jedenastym przestał liczyć, to i pewnie na jedenastym się skończyło. Choć możliwe, że barman nie potrafi liczyć powyżej jedenastu, dlatego rzucił najwyższą liczbą, jaką znał, by się pochwalić swoją inteligencją. Smutne. Po chwili udałem się z powrotem do swojego pokoju, jako, że nie miałem lepszego zajęcia. Przez dłuższy czas nie mogłem zasnąć, lecz w końcu z trudem mi to przyszło...

Teraźniejszość...

Nie był to długi sen - raczej drzemka, gdyż trwała zaledwie dwie godziny, jak wynika z moich obliczeń. Za oknem już świtało, powoli promienie światła zaczęły się przebijać przez szybę, tworząc jasną poświatę wokół niej. Mimo, że przed poprzednim pójściem spać byłem zupełnie wypoczęty, to teraz byłem nadzwyczaj zmęczony. Było to wszystko bardzo dziwne, ale to pewnie zasługa tego, że rano zawsze się ciężko wstaje. Swawolnie przeczołgałem się w stronę swoich ubrań, potem z równą opieszałością zacząłem wszystko nakładać. Gdy byłem już gotowy, zmęczenie zniknęło w oka mgnieniu, widać wystarczyło się trochę rozruszać. Wziąłem głęboki łyk wody z mojego bukłaka - zostało już niewiele, toteż postanowiłem poszukać jakiegoś dobrego źródła, by napełnić bukłak. Wyszedłem na korytarz, potem na schody. Było dziwnie dużo ludzi - za dużo. Jakieś tłumy przypadkowych ludzi, jakaś miejska hołota - coś się musiało stać. Zacząłem przeciskać się przez masy w stronę miejsca zdarzenia, by dowiedzieć się, co się dokładnie stało...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Jak w poprzednich postach zasugerowali Tajemnic i Wayzin - grę można prowadzić też w narracji 1-osobowej. Moim zdaniem nie jest to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza, że przez tyle czasu trwania gry zmienianie nagle nie byłoby zbyt dobre i wielu zdążyło już się przyzwyczaić, ale... Jak uważacie. Jeśli znajdzie się więcej chętnych skłonnym pozwolić na to. Druga sprawa - paru graczom, którzy nie zdążyli jeszcze napisać - wysłałem pewne wiadomości. Mam nadzieję, że pobudzą ich do działania.
Trzecia - na prośbę Bumbera usuwam go z gry. Szkoda, skoro doświadczony gracz, ale oponować nie mogę; Wybraniec Innosa piwem się nie zakrztusi, więc nastąpi to w odpowiednim fabularnie momencie.
Pozdrawiam i zachęcam do pisania]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal leżał na wąskim łózko trzymając palce przy czerwonym oku. Tej nocy nawiedziły go koszmary których jednak nie zapamiętał, a gdy obudził się oko piekło go niemiłosiernie. Za żadne skarby świata nie mógł sobie przypomnieć dlaczego jego oko wygląda jak wygląda i przewiduje ruchy wroga, tak samo nie mógł sobie przypomnieć jak wszedł w posiadanie runicznej katany opartej o boczną ściankę kredensu, pochwę zdążył już zgubić i jasna klinga błyszczała w świetle wschodzącego słońca. Poprzednia noc była dla myśliwego odskocznią od rzeczywistości, tak trudnej dla niego i jego towarzyszy. Zagłębiał sie dalej w swoje wspomnienia by przypomnieć sobie jak ze spokojnego myśliwego, odludka stał się częścią grupki ludzi na barkach której spoczywał los świata. Leżąc na łóżku kojarzył powoli fakty i myślał o przyszłości. No tak , skoro w ciągu zaledwie pół godziny moje życie na zawsze się zmieniło to raczej nic nie powinienem planować. Jednak co się stanie jeśli równowaga zostanie zachwiana? Ale nie jeśli wygra Beliar. Nawet jeśli zwyciężyłby Innos to czy znajdę swoje miejsce w nowym porządku? W świecie w którym najwyższa władzę nad życiem i śmiercią zwykłych ludzi będą sprawować paladyni i magowie? Wielka władza to wielka odpowiedzialność, a nawet dusze wojowników Innosa nie są krystalicznie czyste. Co stanie się gdy uznają że są lepsi i tylko oni maja prawo egzystować w świecie pod władzą ich boga? Każdy niewierny straci życie szybciej niż powie "Innosie chroń nas" bo gdy Beliar i Adanos przegrają to moc Innosa i jego sług będzie niewyobrażalna. Zwycięstwo Beliara oznacza w sumie to samo, a jedyne wyjście jakie mi pozostało to chronić ta pieprzoną równowagę choćbym miał sczeznąć. To wszystko jest nie na moja głowę i nie na moje nerwy. Myśliwy wstał i zapalił walającego się na komodzie skręta. Bagienne trochę go uspokoiło, więc usiadł na łózko i spoglądając przez okno delektował się smakiem ziela. Chwilę mijały jedna za drugą, wnet z dołu dało się słyszeć jakieś hałasy i krzyki. Taal złapał miecz, kołczan i łuk, niespokojny mknąc w stronę drzwi. Po chwili był już na schodach i spoglądał na nietypową scenę. W środku zamieszania stał wilk, jakby żywcem wyrwany z lasów Myrthany. Nie kogę użyć ostrego grotu za dużo ludzi. Dwoma palcami złapał strzałę ogłuszającą i wycelował. Wilk jednak jakby spostrzegł to i uskoczył na bok unikając pędzącej strzały która trafiła w splot słoneczny jakiegoś kupca. Dzięki bogu... bogom za mą roztropność kilka kolejnych głuszaków śmignęło wokół bestii która nadzwyczaj szybko ich unikała.Kilku kupców padło na ziemie trzymając się za obolałe miejsca. W końcu jedna ze strzał trafiła zapędzoną w pułapkę miedzy dwoma kupcami bestie prosto w łeb. Zwierz zachybotał się i upadł ciężko na ziemię. Taal z błyskiem triumfu podchodził już do wilka gdy nagle zamiast bestii zobaczył leżącego na ziemi mężczyznę. Myśliwy staną jak wryty i po chwili dopiero zdał sobie sprawę z tego co się stało. No tak druid, k**wa jego mać!
-Ej Darkstar nie stój tak tylko pomóż mi go związać i zanieść na górę, a ty Liqid no nie wiem każ im iść spać, do domów albo ogólnie w pizdu- powiedział wskazując raz na druida raz na zebraną tłuszczę gapiów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować